Zbocze góry, na którym się znajdowali skąpane było w ostatnich, pomarańczowych promieniach słońca. Mrok powoli brał świat w panowanie. Z lasów porastających dolinę zaczynały podnosić się opary. Gdzieś w dole rozległo się wycie wilka.
Było jeszcze na tyle jasno, że można było rozejrzeć się po okolicy. Ruiny wieży, które zobaczyli po wyjściu z czeluści góry, nie były jedynymi na zboczu. Kilkadziesiąt metrów w górę stoku wznosiła się podobna, również zniszczona budowla. Niżej była i trzecia, której resztki wziął we władanie las. W jej pobliżu ze zbocza wypływała woda. Nie było to źródełko ani strumyk, lecz pełnowymiarowa rwąca masa wody wytryskująca spomiędzy skał i tworząca wysoki wodospad. Można też było dostrzec resztki krasnoludzkiej drogi schodzącej w dolinę. Znaczyły ją potrzaskane kamienne płyty wystające z ziemi i stalowe, pokryte grubą warstwą rdzy i mchu słupy.
Już niemal po ciemku, idąc w stronę ruin natknęli się na ślady mutantów. Wyglądało na to, że grupa którą ścigali nie zatrzymała się na nocny popas, ale zeszła w dolinę. W miejscu, gdzie kiedyś były wrota do wieży, natknęli się na dwa stare, rozlatujące się i niekompletne szkielety. Sądząc po ich rozmiarach i budowie kości, musiały należeć do krasnoludów.
Sama wieża miała dwie kondygnacje. Brakowało jej kawałków zbudowanych z brązowego kamienia ścian. Odsłonięte wnętrze ukazywało kręcone schody wiodące na platformę lub piętro, którego nie było. Gruz zalegał naokoło, tworząc hałdy i wzgórki, które porastały krzaki.
Wnętrze było puste, nie licząc stert gruzu i pyłu. Na ścianach ostały się stare zdobienia, wykonane w krasnoludzkim, geometrycznym stylu. Jakieś stworzenie z cichym piskiem przemknęło między nogami wchodzących do wieży i czmychnęło w zarośla.