Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2014, 00:25   #135
Rewik
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Post ten nie wprowadza do sesji niczego niezwykłego. Jest to wspomnienie S'Sassquatha, które ma na celu nieco przybliżyć jego postać, pochodzenie oraz problem z jakim borykają się jaszczuroludzie gdzieś daleko w Sethii.



Przeszło trzysta sześćdziesiąt sześć lat minęło odkąd najdalej wysunięty na południe archipelag znalazł się we władaniu zjednoczonych jaszczuroludzi. Archipelag Tysiąca Węży był od tamtej chwili zwany również Sethią- wspólnym państwem Ss’kraten, Hh’saar i Yy’g. Na czele tego państwa stanął niepokonany dowódca Ss’kraten, wielokrotny weteran Krath O’Kbira. Dzień ten nastał niedługo po stworzeniu jaszczuroludzi. Każda z trzech ras jaszczuroludzi była stworzona przez potężnego Arcymaga magii transmutacyjnej w jednym celu- niewolnictwo. To z ich pomocą Arcymag miał na długie lata wyrwać sobie na własność spory kawałek Imperium, lecz jego rządy nie trwały długo. Młoda rasa, podburzana do buntu przez kapłanów Seta, okazała się zbyt silna. Pycha Arcymaga i jej najdoskonalsze dzieło okazało się dlań straszną zgubą. Krath O’Kbira i jego wojska stanęły naprzeciw swemu stwórcy i wkrótce wyrżnęły każdego człowieka na półwyspie…


On nie mógł tego pamiętać-miał teraz 33 lata, ale doskonale pamiętał dzień, który nastał trzysta sześćdziesiąt sześć lat po tym wydarzeniu. Właśnie śnił ten koszmar kolejny raz.
[…]

To była jego pierwsza bitwa. Jak dotąd jedyna…
[…]

Całkowite niedowierzanie i powykręcane z bólu myśli rozszarpywały jego jaźń. Nigdzie wcześniej nie widział takiego ogromu okropieństw. Chyba w całym swym życiu nie doświadczył tyle śmierci ile teraz, w tej jednej chwili, kuliło się u jego stóp… , a on był częścią tej zbrodni.
Powyginane ludzkie ciała leżały skulone dżemiąc snem nieugiętym na wieki. Obsydianowe groty strzał tkwiły zatopione w zakrwawionych ranach na szyjach, twarzy i innych niechronionych zbroją miejsc. Kilka strzał sterczało wprost z oczodołów. Odwrócił głowę i omal nie wypuścił swego łuku. Oddział którego był częścią zwał się Tiraturi Abjad. Co znaczy Biali Strzelcy. To byli głównie myśliwi, tacy jak On. Nie byli wojownikami. Nie byli przygotowani na taki widok. Najgorsze jednak były ciała ich pobratymców. Niektóre także przebite ich strzałami…
[…]

Biali strzelcy zbiegli niżej ze wzgórza, by móc dosięgnąć śmiertelnymi pociskami ludzką jazdę nacierającą na ich piechotę walczącą pod lasem. Z gęstwin drzew ruszył ludziom naprzeciw także oddział wojowników Ss’kraten- jeźdzców krotalus. Widząc to, kawaleria ludzi jak jeden mąż zmieniła nagle kierunek biegu i sprawnie formując szyki ruszyła wprost na nich.
Jazda ludzka była znacznie liczniejsza, lecz On wierzył w siłę i dzikość krotalusów. Stworzenia te przypominające wyglądem dawne wielkie gady były cięższe od ludzkich rumaków od około pięć do dziesięciu razy. Były masywniejsze, silniejsze i żądne krwi.

'

Obserwując z góry szarżujące na siebie armie, Biali Strzelcy pośpiesznie ustawili się w szeregu i w napięciu oczekiwali na sygnał.
- Pruwa! – ryknął Jego dowódca.
Nałożył strzałę i naciągnął cięciwę.
- Jsiru…!
Czekał
- jsiru...
Czekał, a w jego myślach kłębił się tylko strach i wstręt do samego siebie.
- Rimja! Rimja fuq vista!
Niewielka chmura strzał pomknęła w kłębowisko ludzi i koni. Większość chybiła. Kilka trafionych koni spanikowało zrzucając wrogów z siodeł. Kilku ludzi padło i już nie wstało. Wreszcie dwie nieugięte ściany mięsa i żelaza zderzyły się ze sobą. Ryk, skowyt i wizg umierających krotalusów , koni, Ss’kraten i ludzi zatrząsł gęstym od wilgoci i napięcia powietrzem. On był głuchy na te dźwięki. Naciągnął kolejną strzałę i wypuścił w kolejną falę nieprzyjaciela.
[…]

Wojownicy Ss’kraten nie mieli sobie równych, lecz przewaga wroga w liczebności okazała się zatrważająca. Dwódca komanda jeźdców krotalus , zwany S’Kir walczył równie zajadle co jego wojownicy. Powoli jednak straszna prawda docierała do jego świadomości. Nie będą w stanie się im dłużej przeciwstawiać. S’Kir wycofał się na tyły swego oddziału, by ocenić sytuację na polu bitwy.

Walki piechoty pod lasem wciąż trwały i wyglądało na to, że zjednoczona armia jaszczuroludzi wygrywa to starcie. Wszystko jednak dlatego, że kawaleria ludzi była zajęta walką z jego oddziałem. Gdyby nie to, ludzka jazda wbiłaby się w nich i wyrżnęła w pył. Biali Strzelcy Yy’g pośpiesznie wycofywali się na skraj lasu, lecz również oni potrzebowali czasu. Nie mógł poddać walki już teraz, jeśli ci Yy’g mają to przeżyć. To była najtrudniejsza decyzja w jego życiu. Zawrócił i znów uderzył siejąc śmierć swym bojowym macuahuitl.
[…]

Walka trwała dosłownie chwilę. Wiatr podniósł woń krwi w górę wzgórza, w miejsce gdzie wcześniej stali łucznicy Yy’g. To był zapach jaszczurzej krwi. Kawaleria ludzi, uporawszy się z jeźdzcami krotalus, ruszyła ku wycofującej się infanterii Sethii. Dzięki poświęceniu oddziału S’Kir piechota jaszczuroludzi, odparła piechote wroga. Nie mogła jednak ścigać wycofujących się wojsk, w wyniku czego infanteria ludzi przegrupowała się i teraz wraz z jazdą szarżowała w pogoni. Wojska jaszczuroludzi wycofywały się w popłochu w stronę lasu. To było ich schronienie. Gęste zarośla uniemożliwią jeździe prowadzenia poprawnej walki, a oddział młodych zmiennoskórych Yy’g z dmuchawkami dokończy dzieła.

'

Biali Strzelcy zatrzymali się tuż pod lasem i przepuszczając wycofujących się piechurów Sethii, czekali by zasypać strzałami agresora. Lecz ci nagle przystaneli, poza ich zasięgiem. Jazda z trudem wstrzymała swe konie, a piechota ludzi oglądała się nerwowo. On nic z tego nie rozumiał. Wreszcie go dostrzegł...


Zakapturzona postać, pełena spokoju, jakby od niechcenia wysunęła się na przód armii. Jego rumak leniwym krokiem przechadzał się wzdłuż ludzkich szeregów, a człowiek go dosiadający szeptał coś do siebie. Czasem spoglądał w stronę lasu. Na moment oczy człowieka spotkały się z Jego gadzimi ślepiami. Był w nich dziwny, cięzki do opisania hipnotyzujący spokój. W powietrzu zawisła cisza, niosąca ze sobą jedynie dźwięki wspomnień. Pierwsze co On zauważył to dziwna senność. Zdawało mu się, że konie wroga również zaczynają się sennie kołysać.
- Neħħi it! Neħħi it! –usłyszał rozpaczliwie rozchodzący się w oddali głos K’Hirus.
Co robił tu jego przyjaciel Hh’saar… i czemu nikt go nie usłuchał? Czemu on tego nie zrobił? Chyba każdy trwał w tym dziwnym odrętwieniu.

Ogień. Ogień przyszedł z południa. Powoli trawił las w swych straszliwych trzewiach. Pierścień rozgrzanego powietrza zamykał się wokół armii jaszczuroludzi i zaciskał swe ogniste palce coraz ciaśniej. On słyszał trzask palących się drzew i czuł nadchodzący żar. Wkrótce usłyszał dzikie wrzaski bólu. To był jego wrzask. Jego i inne tak podobne...
[…]

- Budzi się.- usłyszał głos K’Hirus
Tylko czemu nie rozumiał tych słów? Brzmiały obco.
- W porządku? – to nie był K’Hirus, to był głos człowieka. S’Sassquathowi wydawało się, że kiedyś już go słyszał. Dość dawno temu.
Nagle S’Sassquath z wrzaskiem zerwał się i chwycił za oparzony ślad na stopie powstały po pułapce. Nie rozumiał co się działo. Stopa piekła jak przypalana żywym ogniem. A samo wspomnienie bitwy wywołało swędzenie pozostałych blizn po oparzeniach jakie miał na ciele. Gdy zrozumiał, że to tylko wspomnienie bólu, wreszcie spojrzał na osobę, której głos wziął za K’Hirus. Poznawał tę twarz. Należała do człowieka, którego spotkał dawno temu. Wiele dni minęło odkąd ostatni raz widział go i pozostałych ludzi. Jak mu było na imię? Sabir?
[…]
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 07-10-2014 o 00:30.
Rewik jest offline