Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2014, 19:35   #50
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Godzina 5:50 pm czasu lokalnego
Piątek, 14 styczeń 2049
Honolulu, Hawaje


Żołnierze Fortuny, rzucani po świecie tak, jak zagra los. Zawsze gdzie indziej, zawsze w ruchu, nie potrafiący zagrzać miejsca. Ich domem był cały świat, a jednocześnie domu nie mieli. Anonimowi uczestnicy setek wojen. Tym byli najemnicy, ale lecąca klasą ekonomiczną grupka młodych ludzi jeszcze tego nie wiedziała. Bo tylko przekonać się na własnej skórze znaczy wiedzieć. Dostali miejsca tuż obok siebie, co pozwalało zapoznać się bliżej, porozmawiać o niczym albo zwyczajnie spać, nie niepokojonym przez żadnego grubego, spoconego i chrapiącego faceta obok. Bo klimaty były przeróżne, z płaczącymi dziećmi i wykłócającymi się latynoskami na czele.
Urlopy! Jeszcze na dodatek była sobota. Fotelom też brakowało do prawdziwej wygody.
Trwało to sześć godzin, a biorąc pod uwagę zmianę czasu, piękny widok Honolulu ukazał im się w oknach samolotu jeszcze za widoku.

Nie przyjechali tu na wakacje, więc mowy o zwiedzaniu stolicy stanu Hawaje nie było. Załatwili formalności na lotnisku, zabierając swój bagaż i podążyli za Alkerem, który albo uważnie sprawdził wcześniej mapę, albo miał wytyczne od pana Alberto. Pracodawca wywiązał się z próśb i w specjalnych walizkach, oprócz swojej broni, mieli także pokaźną dawką środka usypiającego w postaci tabletek i płynu do wstrzykiwania, jak również komplet zdjęć Jamala i dwie słabe mapy Ralasco. Wraz z GPS-em satelitarnym potencjalnie się je dobrze wykorzystać.
Timothy wziął dla nich dwie taksówki i kazał zawieźć się do portu.
Nieturystycznej jego części.

Z jednej strony nabrzeże roiło się od stojących na sobie, różnokolorowych kontenerów. Olbrzymi dźwig przestawiał je z miejsca na miejsce, a inne pracowały nad ładowaniem i rozładowywaniem statków. Detektywa interesowała jednakże ta druga część i tam zabrał ich za sobą. Zapach ryb czuli od początku, a im dalej szli, tym bardziej się nasilał. O tej porze większość statków wpływała do portu, trwał rozładunek a pobliska przetwórnia pracowała pełną parą. Szli wzdłuż nabrzeża, a Timothy porównywał numery kutrów z tym wyświetlonym na ekranie swojego holofonu.
Wreszcie zatrzymał się, bez większego entuzjazmu wskazując na czarny, prawdopodobnie jeszcze pływający rdzawy obiekt, z którego wierzchnia farba w dużej mierze już odeszła.


- Według pana Alberto, to nasz transport. Ma wyruszyć za jakąś godzinę.
Rozejrzeli się, ale prócz małej łodzi portowej nie było ruchu. Trap nie był opuszczony, na pokładzie pracował jeden człowiek.
- Hej! - Alker krzyknął do niego. - Gdzie kapitan?!
Po angielsku nie zadziałało. Powtórzył to samo i wreszcie facet uniósł wzrok i wzruszył ramionami.
- Gdzieś tam poszedł, z kobietą! - machnął w kierunku trochę gorszej dzielnicy miasta, gdzie tuż przy porcie stały smażalnie ryb, tani motel i kilka tawern. - Nie wiem czy dzisiaj wypłyniemy!
- Mieliśmy płynąć z wami, możesz wpuścić nas na pokład?
- Bez kapitana, nie idzie - znowu wzruszył ramionami i wrócił do swojej roboty, ignorując ich lub sprawiając takie wrażenie.


- Zabiorę cię gdzie zechcesz - roześmiała się, przytulając się do niego. Jego swobodne zachowanie ośmieliło ją do kontynuowania zażyłości z nocy, którą pamiętała tylko Arrika. - Mogę ci pożyczyć swój, ale mam też znajomego, co handluje używanymi skuterami i rowerami. Po samochód musiałbyś się do stolicy wybrać. Znajdziesz tu ich trochę, ale nie znam nikogo, kto chciałby sprzedać. Za pieniądze wiele nie kupisz.
Czekali na autobus jedynie kilka minut. Najpierw go usłyszeli, potem zobaczyli kurz, a na końcu rozklekotany pojazd typu "ogórek" wyglądający, jakby najlepsze lata miał za sobą już w czasie, gdy Juan jeszcze raczkował.
Ale jechał. I był darmowy, wszystko na koszt wspaniałego El Presidente, o czym informowały odpowiednie nalepki i napisy. W środku prawie pusty i pozbawiony wygód, ale do Undy było bardzo blisko.


Miejscowość położona była na kilku niewielkich wzgórzach, z centrum złożonym z bardziej "zbitych" budynków i luźniejszej zabudowy na krańcach. Pojawiła się nawet betonowana droga, na której trzęsło niewiele mniej niż na piaszczystej trasie z Panii. Wciąż za mała, aby w poważnych krajach nazwać ją miastem, Unda była jednakże wyraźnie większa od Panii i sprawiała lepsze wrażenie. Bardziej cywilizowane. Wysiedli z autobusu, ściągając pojedyncze spojrzenia niespiesznie spacerujących po mieście tutejszych, z których większość miało ciemną skórę, ale nie kwalifikującą się jeszcze do określenia mianem "czarnej". Rysy także bardziej były mieszanką ze skłonnościami bardziej do rasy białej niż czarnej.

Przystanek znajdował się chyba w centrum. Naprzeciwko znajdował się bar pod chmurką, na wejściu widniał wypłowiały szyld głoszący, że miejsce zwie się "Playa Soleada". Z drugiej strony, może ze trzydzieści metrów od przystanku znajdował się największy budynek w okolicy. Murowany i bielony sześcian wysoki na trzy piętra i bardzo długi jak na tutejsze warunki. Reszta otoczenia wydawała się typowo mieszkalną zabudową, z kilkoma niższymi budynkami wielorodzinnymi. Mimo nierówności terenu i pewnych zbieżności, styl nie przypominał faweli, raczej stare, jeszcze postsowieckie republiki osadzone w cieplejszym klimacie.

Zanim zdążyli podjąć jakieś działania inne od rozejrzenia się, z knajpy naprzeciwko wyszedł mężczyzna, którego wygląd nie przywodził myśli z rodzaju tych dobrych. Ogolone boki głowy, rozchełstana koszula, krótkie bojówki i ciężkie glany przedstawiały obraz człowieka mało pasującego do otoczenia. Nie byłoby w tym może nic wielkiego, gdyby nie to, że machnął do nich, rozpoznając. Arrika zaklęła pod nosem.
- Cholera, to Pedro. Udawaj, że musisz gdzieś pilnie się udać albo coś.
Na ustach nie-wiadomo-czy-w-pełni-kobiety pojawił się wymuszony uśmiech, a mężczyzna przeszedł spokojnie przez praktycznie nie uczęszczaną drogę.
- Arrika! Juan! Wiedziałem, że mogę się was tu spodziewać - chodził swobodnym, "luzackim" krokiem, a mówił głośno. Cmoknął dziewczynę i klepnął Anzanę w ramię.
- To jak, gotowy? Już wszystko przygotowałem.
 
Sekal jest offline