Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2014, 21:25   #219
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Irga.


...siłą pędu wyleciała w powietrze. Musiała chyba upaść, lecz nie poczuła uderzenia, bo w tej chwili ktoś ogromnymi cęgami ściskał jej głowę, jednocześnie wwiercając się w nią od podstawy czaszki zmyślnym narzędziem tortur. Ból ogarnął jej całe ciało. Złapał za nerwy i zmienił je w rozżarzone gwoździe wrzynające się w mięśnie. Zmienił ją całą w powolną agonię, w rozedrgane konanie. I chciała już umrzeć, przekroczyć granicę, zatracić się. Chciała odejść, odpłynąć, przestać istnieć, byle tylko przestał, byle dał jej spokój. Lecz on jej nie opuszczał, on trwał wczepiony w jej życiodajne organy, czerpiąc z nich i wysysając siłę i rozsądek...


Orin Sorley, Cathil Marh.

Niziołek ledwie nadążał za szybkim krokiem łowczyni. Rozsierdzona postawą starszego mężczyzny parła naprzód z uporem i determinacją, gotowa wyjść z plątaniny korytarzy za wszelką cenę. Jeszcze dziś.

Sytuacja ta przywiodła malcowi na myśl analogiczną, która miała miejsce nie tak dawno jeszcze, gdy wzburzeni, skłóceni między sobą popadli w tarapaty a Cathil z Kesą rzuciły się na siebie jak dwa wściekłe psy. Wtedy, choć tak realna, śmierć okazała się być jedynie ułudą. Czy jednak i dzisiejszy rozłam był spowodowany jakąś mroczną magią, która zamieszkiwała w kamiennych ścianach?

Kluczyli zacienionymi wąwozami, nieraz przeciskając się przez wąskie szczeliny między pionowymi skałami. Nieraz dochodzili do miejsc, z których wydawałoby się nie ma wyjścia, wtedy jednak dziewczyna prowadziła ich jakąś wąską ścieżką, osuwiskiem, drogą, której Orin sam nigdy by nie wybrał. Późnym popołudniem wyszli na większe wzniesienie i podłoże choć ciągle kamieniste porośnięte było rzadkim sosnowym laskiem, co przyjęli z wyraźną ulgą. Drzewa wbijały swe korzenie w każdą szczelinę między skałami, szukając oparcia i czerpiąc substancje konieczne do przeżycia. Usłyszeli normalne odgłosy towarzyszące leśnemu życiu. Terkot dzięcioła. Ptaki wzbijające się w powietrze i kołujące nad drzewami. Przez krzak jeżyn przeskoczyła biegnąca sarna, by zniknąć za pagórkiem. Orin chciał skomentować głośno, lecz dziewczyna przyłożyła palec do ust nakazując ciszę. Przypadła do ziemi ciągnąc go za sobą, za powalony pniak drzewa, które nie wytrzymało próby czasu.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo i niziołek już zamierzał powiedzieć co myśli o paranoji, której poddaje się jego towarzyszka, gdy od strony północy, w prześwicie między drzewami zauważył poruszającą się ciemniejszą plamkę, która pojawiała się i znikała by w końcu nabrać realniejszych kształtów.


Dwie pierwsze postacie szły niezdarnie, potykając się i przewracając co chwilę. Z trudem, niezgrabnie podnosiły się ponownie. Dopiero gdy podeszli bliżej, Orin z Cathil zaczajeni za naturalną przeszkodą, zrozumieli co się dzieje. Mężczyzna z kobietą idący z przodu mieli ręce zawiązane za plecami i linkę obwiązaną wokół szyi. Upadając pętla zaciskała się, przez co dławili się. Wyglądali na skrajnie wyczerpanych. Ich oprawcy jednak nie wyglądali lepiej. Chudy, tykowaty mężczyzna, idący tuż za nimi, trzymał w rękach postronki, miał czerwoną nabrzmiałą szramę przebiegającą od lewego ucha przez napuchnięte usta, przez co wyglądał, jakby drwił z popychanych przodem więźniów. Kroczący za nim zbrojny kulał zaś na jedną nogę.

Dopiero gdy podeszli bliżej, na kilka metrów od ukrytych za pniaczkiem, Orin zdał sobie sprawę z tego co tak na prawdę widzi.

- Nena! - stęknął boleśnie.

- Smardz! - sapnęła Cathil z nienawiścią.



Bernard Wolner.

Ruszył wolno za dwojgiem współtowarzyszy, którzy zostawili go samego. Pogardliwe splunięcie dziewczyny wyryło mu się w pamięci. Zatrzymał się przy pierwszym rozwidleniu drogi. Kanion rozdzielał się na dwa wąskie korytarze biegnące w przeciwnych kierunkach. W żadnym z nich nie widział śladów, które wskazywałyby na to, że ktoś tędy przechodził. Westchnął.

Wybrał drogę na chybił - trafił i podążył jej śladem. Jeszcze kilka razy stawał przed takim dylematem. Za każdym razem musiał podjąć decyzję kierując się przeczuciem. Jednak gdy słońce stanęło w zenicie, gdy zatrzymał się przed kolejnym rozwidleniem, stało się jasne, że tylko kręci się w kółko. Równie dobrze mógł zdechnąć z głodu w plątaninie korytarzy. Gdy zrezygnowany, kolejny raz wybrał "właściwą" drogę, zauważył postać stojącą w przejściu. Mężczyzna sięgał mu piersi. Ubrany w skórzane spodnie z nagim torsem. W prawej dłoni trzymał długi, prosty przedmiot, który służył mu w tej chwili za podparcie. Żylaste mięśnie oplatały jego chude ręce znacząc się rzeźbą na ciemnej, spalonej słońcem skórze. Siwa, krótko ogolona szczecina sterczała mu na głowie. Wyglądał na równego wiekiem Bernardowi.

Kat odwrócił się odruchowo i zauważył, że drogę powrotną blokuje mu drugi, bliźniaczo wręcz podobny nieznajomy.



Irga

Wystrzeliła jak strzała. Między sosny, między świerki. Tam gdzie wyczuła obecność Wilka, tam skąd dochodziło lekkie drżenie powietrza obwieszczające jego pojawienie się po tej stronie. Miała młode ciało i nogi niosły ją same. Nie czuła bólu ni zmęczenia. Przeskakiwała pniaki i wykroty gdy wtem za kolejnym drzewem, kątem oka, tuż na skraju pola widzenia mignął jej kształ jeźdźca a powietrze rozdarło przeciągłe kwiknięcie. Odwróciła się na ułamek sekundy, by zobaczyć człowieka siedzącego na zwierzęciu jakiego nigdy wcześniej nie było jej dane widzieć. Masywna, krępa bestia o świńskim ryju nastroszyła kolce na grzbiecie. Dosiadający ją człowiek - nie człowiek, spostrzegł ją. Czarne jak noc oczy błysnęły w wąskiej wizjerze między materiałem owiniętym wokół jego głowy. Włożył do ust metalowy cylinder. Kwiknięcie w jednej chwili przerodziło się w przeraźliwy jazgot, który wybuchnął w jej głowie rozsadzając czaszkę od środka. W jednej chwili pogubiła krok i potknąwszy się o zagubioną gałąź...

...siłą pędu wyleciała w powietrze. Musiała chyba upaść, lecz nie poczuła uderzenia, bo w tej chwili ktoś ogromnymi cęgami ściskał jej głowę, jednocześnie wwiercając się w nią od podstawy czaszki zmyślnym narzędziem tortur. Ból ogarnął jej ciało i trwał, trwał, trwał...

Urwało się nagle. Szarpnęła ciałem. Usłyszała swój krzyk w niespodziewanej ciszy. Jak długo tak krzyczała? Gardło miała wyschnięte na wiór. Wargę przeciętą. Czy przegryzła ją czy może rozcięła upadając? Spuchła już i pulsowała rytmicznie. Oderwała ręce od głowy. Potrząsnęła nią jak zepsutą grzechotką.

“Uciekaj” - rozbrzmiał w jej głowie głos Dhintaj ka. - “Odrzuć ograniczenia. Użyj myśli i uciekaj.” - Nie potrafiła skupić wzroku, lecz znów wyczuła specyficzne drganie powietrza. Wilk, przypomniała sobie. - “Teraz!”.

Zerwała się pospiesznie wyczuwając nerwowe ponaglenie szamana. Poprzez zamglony obraz jesiennego lasu, pomknęła na chwiejnych nogach nie odwracając się więcej. Poczuła lekki uścisk głowy, jakby to coś, od czego się właśnie uwolniła, próbowało znowu ją pochwycić. Ogarnęło ją przerażenie. Napór na głowę nasilał się, by urwać się znowu, równie nagle jak wcześniej. Rozbrzmiało raz jeszcze dalekie “odrzuć ograniczenia”. Fuknęła zirytowana. Odrzuć ograniczenia. Przecież… Skupiła myśl na odległym sygnale obecności Wilka. Zapomniała o bieganiu. Nogi niosły ją bezwiednie. Myślała tylko o Wilku. O tym aby znaleźć się blisko niego. Aby go dopaść. Świat mknął obok niej, rozlewając się w kolorowe pasy drzew mijanych w szaleńczym tempie. Gałęzie smagały ją po twarzy, krzaki czepiały się ubrań, stopy raniły o ostre kamienie.

Zatrzymała się nagle przed chatą wieśniaka Welda. Zaskoczona. Nie zdyszana nawet. Z porwanym ubraniem i krwawymi bliznami na twarzy, wyglądała jakby kilka miesięcy tułała się sama po lesie. Powietrze w tym miejscu przesycone było zapachem Wilka. Ściana chaty drżała lekko uginając się pod dotykiem jej dłoni. Wyczuwała jego drażniącą obecność przez skórę. Spojrzała przez okno do wnętrza chaty. Wilk stał na środku izby ze wzrokiem wbitym w podłogę. Schylił się i dźwignął coś z wielkim trudem. Rozpoznała sylwetkę barczystego chłopa przywiązanego powrozami do oparcia, ze zwisającą bezwładnie na pierś głową.


Kesa z Imarii.


Ruch dobrze jej robił. Krew lepiej krążyła w żyłach i z każdym krokiem czuła jak wracają do niej siły. Jedynie mocne ssanie w żołądku, jakby nie jadła nic od kilku dni, przypominało o tym, że tak mogło być w rzeczywistości. Postać, za którą podążała zniknęła za kolejnym załomem skalnym. Gdy tam dotarła, kanion rozszerzył się na szerszą dolinkę, którą kończył pionowy prawie masyw skalny z licznymi grotami. Na tle ściany zauważyła wspinającą się kamienną ścieżką osobę, która po chwili zniknęła w jednej z jaskiń. Przyjrzała się dokładniej najeżonej dziurami skale. To co początkowo wzięła za wytwór natury miało zbyt symetryczne kształty. Tak. Teraz wyraźnie dostrzegała już kolumny zwieńczające wejścia. To było miasto! Miasto wykute w skale. Poza mężczyzną, który znikł w jedym z wejść nie zauważyła jednak żadnego ruchu.


 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline