Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-09-2014, 16:00   #211
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Utworzone z pomocą GreKa

- Cath… Co to za miejsce? - zapytał z nieukrywaną grozą w głosie mając nadzieję, że może łowczyni orientuje się w terenie lepiej niż on.
Długie milczenie towarzyszki było po stokroć wymowniejsze niż tysiące słów. Niziołek zamarł powoli uspakajając oddech. Atak paniki ustąpił miejsca rozsądnej analizie.
- Spokojnie… Spoookojnie… Spaliśmy tu całą noc. Żyjemy. Nic nam się nie stało, nic nam nie dolega. Przynajmniej patrząc z zewnątrz… - "nątrz, nątrz, nątrz" - echo odbiło się delikatnie od ścian wąwozu.
Wzrok barda przebiegł powoli po czujnych, wypatrujących zagrożenia twarzach towarzyszy. Takie miejsca narzucają swą osobliwością okropne myśli… Jednak nic nie wskazywało na to, że grozi im jakieś niebezpieczeństwo. Wszak kopa kości, choćby i ludzkich, przecie ich nie zabije...

Pobieżnie rozejrzał się wokół, mając nadzieję na zlokalizowanie czarnego ptaszka, który prowadził go wprost do Cathil wcześniejszego dnia. Płonne jednak były to zamiary, żadnych ptaków w okolicy uświadczyć nie mógł...
- To miejsce… - Orin przyjrzał się krytycznie wysokim skałom ograniczającym wejście do tunelu, w którym się znajdowali. Jeszcze raz nabrał tchu, starając się dodać sobie odwagi. Z jego ust uniósł się obłoczek pary. - To miejsce przypomina mi opowieści o górskich plemionach barbarzyńców składających w ofierze najsłabszych z ich społeczności. O! Spójrzcie tam, ten kamień wygląda jak ołtarz!
Ciarki wyraźnie przeszły bardowi po plecach. Wzdrygnął się jednak nie zamilkł jak można by się było po nim spodziewać.
- Mówi się, że w obrządki w święte dni urządzają w takich właśnie, trudnodostępnych dla reszty ludzi miejscach, gdzie ni światło słoneczne nie dociera, ni dźwięk żaden stąd nie umknie. Odprawiają pląsy we krwi swych ofiar, wysysają szpik z ich kości, współżyją ze sobą nawzajem, na oczach reszty. Mężczyźni z mężczyznami, kobiety z kobietami. Niektórzy nawet biorą zwierzęta i bezwładne już zwł… - przerwał raptownie gdy jego wzrok skrzyżował się z karcącymi spojrzeniami towarzyszy.
Przełknął głośno ślinę. Przestąpił delikatnie z nogi na nogę. Kości mimo wszystko zachrzęściły złowieszczo.
- No dobra, sam wiary takim historiom nie daję, chociaż… widząc to miejsce… Wiecie, różne rzeczy się mówi… Jednak jakbym ja sam miał ocenić, tak na spokojnie…
Bard kucnął, przyjrzał się podłożu, spojrzał w górę oraz w prawo i lewo. Gdyby nie był wychudzonym, ubabranym w błocie pokurczem wyglądałby pewnie jak rasowy łowca. Wtedy jednak sprawiał wrażenie poniekąd śmieszne i żałosne.
- Denond i Kalijah prowadzili wiele wojen, jedna z opowieści mówi o wielkim starciu w obronie Denondowego Trudu, które odbyło się właśnie gdzieś w górach, w pobliżu miasta… - głos Orina odbijał się cichym echem od wilgotnych ścian wąwozu - Poległy wtedy tysiące wojowników a ich kości, zapomniane przez resztę ludzi, bieleją do dziś w jakimś zapomnianym przez świat miejscu. Możliwe, że takim jak to… Możliwe, ale nie do końca pewne...
Pokłady wiedzy ukryte w zakamarkach niziołczego umysłu, które… kto wie... mogły się na coś przydać, znalazły w końcu swe ujście. Nikt mu nie przerywał, toteż kontynuował, już zupełnie pewnie, jakby zapomniał w jak okropnej lokacji fizycznie się znajduje.
- Jedna ze starych, okolicznych legend mówi o legionie umarłych, którzy budzą się tylko w momencie przesilenia, zimą, gdy noc jest najdłuższa w roku. Ich kości przez resztę roku spoczywają w bliżej nieokreślonym “gdzieś” i tylko na ten jeden dzień/noc w roku, powstają i wyruszają na szlak. Z legionem owym związana jest straszliwa klątwa, której źródło niestety ginie w mrokach historii.
Bard podniósł się ociężale, spojrzał na skupionych towarzyszy.
- Inne opowieści ze szlaku wspominają groźne górskie stwory, czające się w swoich pieczarach i polujące na podróżnych, ale takie historie dotyczą wszystkich dzikich miejsc. Warto jednak o nich wspomnieć, gdyż… cóż… często najbardziej prozaiczne i najmniej kwieciste opowieści są tymi najprawdziwszymi.
Przełknął ślinę. Dłonią przetarł zroszone potem czoło. Żywił nadzieję, że wśród rozsypanych wszędzie kości nie znalazłby żadnych należących niegdyś do niziołków, i że sam nie stanowiłby najlepszego przysmaku dla ewentualnych mieszkańców tego uroczego zakamarku…
- To co? - dodał niepewnie lecz starając się by to co mówił zabrzmiało lekko i niewinnie - Przechadzka?
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 11-09-2014 o 16:05.
aveArivald jest offline  
Stary 16-09-2014, 22:57   #212
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Brnęli krok za krokiem w wodzie, która jak na złość nie oczyszczała, tylko niosła ze sobą jeszcze więcej brudu. Cathil czuła się zbrukana, zmęczona i jak nigdy samotna. Jej towarzysze nie mogli zrozumieć tego uczucia, nie próbowała więc z nimi nawet rozmawiać.

Po co zresztą rozpamiętywać to co się stało? Po co wracać myślami do cierpienia?

Cathil nie wracała, szła do przodu, brnęła, ktok za krokiem.

Gdy spoglądała czasem za siebie, na Kata i Niziołka, przychodziło jej na myśl, że gdyby nie oni, nic złego by się w jej życiu nie wydarzyło, żyłaby spokojnie w lesie, nie dbając o los innych. Kat nawet nie chciał przecież jej pomocy. Był zrezygnowany, chciał umrzeć, permanentnie rozwiązać swoje tymczasowe niewygody. Pewnie było mu teraz łyso, w końcu wyszedł z przygody jedynie bez palca. Może stracił też trochę godności.

Ale na pewno nie tyle co Cathil.

A tak rozprawiał o śmierci, tak ją chwalił, tak namawiał by Cathil prędzej umarła niż dała się złapać. Nie posłuchała i teraz żyła, obolała, żałosna i wciąż na skraju łez, ale żyła. Trzymała się swojej pustej egzystencji, jak zwykle kurczowo i za wszelką cenę. Upokorzenie nie było jej straszne. Czasem myślała, że jest bardziej zwierzęciem niż człowiekiem, bo to zwierzęta nie uznają porażki w obliczu ostateczności walczą do ostatniego oddechu o okruchy życia.

Cathil była jak te tępe zwierzęta, pozbawiona godności i ludzkości, gorsza od najgorszej szmaty, ale żywa.

Niziołek za to wyglądał całkiem dobrze. Tak dobrze, że Cathil niemal miała ochotę przycisnąć jego głowę do dna i poczekać aż przestanie oddychać. Zdawał się wyższy, jakby przygody, które przeżył po tym jak ich ścieżki się rozeszły dodały mu męstwa i pewności siebie.

Hej, chciała powiedzieć, może się zamienimy na życia?

Milczała jednak.

Gdy dotarli w końcu do suchego wąwozu i odkryli co go wypełnia o mało nie prychnęła śmiechem. Takie jej parszywe szczęście żeby trafić w przeklęte miejsce, ukrywając się przed przeklętą pogonią. Gości gruchotały pod jej stopami, jak kubek z kośćmi. Nigdy nie lubiła hazardu, a jednak jakoś miała ochotę zagrać. Snute przez barda bajki wcale jej nie odwiodły od tego konceptu, wręcz przeciwnie, miała przemożną ochotę wleźć smokowi w paszczę i dać się pożreć.

Choć pewnie, znając jej farta, zamiast pozbawić ją żywota, wypluł by ją i osmarkał.

Mimo wszystko, zawsze warto spróbować. Może tym razem wyciągnie z przygody coś dobrego, jak Niziołek, albo przynajmniej będzie mile zaskoczona z tym jak zaskakująco mało straciła, jak Kat?

- Bah - machnęła ręką na wątpliwości towarzyszy i ruszyła - Chodźmy… nie ma co zwlekać.

[MEDIA]http://25.media.tumblr.com/72781bd0b7bb02d8a7a857f9c713db59/tumblr_n0i9umuYpH1t04x43o1_500.gif[/MEDIA]
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 17-09-2014, 00:16   #213
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Rzuciła się w stronę rozdarcia w zasłonie, jak tonący rzuca się w stronę wyciągniętej do niego – gdzieś z góry – dłoni. Nie myśli, czy dłoń należy do wroga, czy przyjaciela, nie zastawia się, nie planuje. Walczy o życie. Kesa czuła tak samo – Warghh, Irga-nie Irga, świat-nie świat, skrót-nie skrót - zagrażali jej. Była gdzieś obok, obok świata, który znała, który był przewidywalny, bezpieczny w swojej przewidywalności. Teraz trafiła… gdzieś obok. Obok życia, obok śmierci. Obok. Ta inność była zagrożeniem. Rzuciła się do rozdarcia.

Wciągnęło ją, wchłonęło, otoczyło, zassało. I nie było już nic, była pustka-nie pustka. Umarła? Nie wiedziała. Ale nie to spodziewała się zastać po śmierci. Nie taką samotność i opuszczenie. Czy to możliwe, że – jak twierdzili niektórzy – po śmierci nie było już NIC?

A potem poczuła, jak powietrze wypełnia jej płuca. Zachłysnęła się nim, łapczywie. Było jak łyk wody po wielu dniach wędrówki w upale. Upajało. Chciała krzyczeć z radości, cieszyć się tym doznaniem, ale wtedy przyszedł ból. Krzyczała, ale z bólu. Bolało oddychanie, bolała krew krążąca w żyłach – czuła, jak trze o ścianki żył, bolało patrzenie, bolało też myślenie. Mózg wzdrygał się przed najlżejsza aktywnością, puchł, rozsadzając czaszkę. Krzyczenie też bolało. Więc umilkła.

Przez chwilę rozważała użycie na sobie magii, ale zdrowy rozsadek zwyciężył – rzadko się to udawało w normalnych warunkach, w takim stanie mogła by tylko sobie zaszkodzić. Sięgnęła do sakiewki przy pasie – palce wydawały się obdarte ze skóry, wszystkie nerwy miała na wierzchu – i wydobyła szczyptę ziół. Położyła je sobie na języku.

Przymknęła oczy, zmęczona jak po ciężkiej pracy, a po jakimś czasie ból zaczął przygasać. Albo zadziałała autosugestia, albo zioła. Nie wiedziała, ale była w stanie rozejrzeć się po okolicy.
Starucha i mężczyzna siedzieli niedaleko – nie wiedziała, czy śpią, czy umarli. Wyglądało na to, jakby ich dusze przedostały się do tego nie-świata, gdzie była i ona, a ciała zostały tutaj, jak puste, niepotrzebne skorupy. Czy wrócą? Węże syczały ostrzegawczo, jakby pilnowały tych pustych skorup. Czyżby więc mieli wrócić? Kesa nie miała wątpliwości, ze Starucha – jeśli zechce – znajdzie drogę.

Podniosła się, chwiejnie, przytrzymując się skały, na nogi. Musi wyjść z tego kanionu. Znaleźć ludzi. Zrozumieć. Szła powoli, szerokim łukiem okrążając dwa stygnące ciała pilnowane przez węże.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 21-09-2014, 17:34   #214
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Orin Sorley, Cathil Marh, Bernard Wolner.

Ruszyli więc dalej dnem wąwozu. Kruszone kości chrzęściły pod ich stopami. Dźwięk był cichy i suchy. Lecz świadomość, że stąpali po wielkim cmentarzysku wwiercała im się w bembenki przy każdym kolejnym kroku. Podświadomie czuli się intruzami w tym miejscu. Jakby naruszali spokój miejsca, w którym być ich nie powinno. Jeśli nie liczyć odgłosów ich poruszania się, wokół było cicho, jakby cały świat zamarł przyglądając się ich wędrówce, bezczeszczeniu świętego miejsca, w którym byli. Nawet powietrze było nieruchome. Najdelikatniejszy podmuch nie dotknął ich twarzy.

Kruche szczątki urwały się nagle, jak gdyby przeszli niewidzialną barierę, która je ograniczała. Weszli na zieloną, miękką trawę a gdzieś z góry dobiegł ich podmuch lekkiego wilgotnego wiaterku. Zaskrzeczał jakiś duży, drapieżny ptak, którego cień przez chwilę przemknął doliną. Na sercach zrobiło się lżej i jakby pogodniej. Tajemnicza aura dziwnego miejsca pozostała za nimi.

Wąskie korytarze między skałami wiły się i przecinały górzysty obszar jak labirynt i dawno by się pogubili w tej plątaninie gdyby nie Cathil, który chyba jako jedyna zdawała się wiedzieć jaką drogę obrać. To wspinali się wąskimi ścieżynkami, wynajdowanymi w pionowych skałach, to znów przechodzili pod nawisami skalnymi. Porozrzucane skalne rzeźby wyglądały jak zabawki olbrzyma.



Gdy spłoszony zając prawie wpadł im w ręce, szybko kończąc żywot ze skręconym karkiem, dopiero poczuli głód i zmęczenie. Usiedli pod jedną z wapiennych półek i korzytając z suchych gałęzi, które zalegały pod skałami, rozpalili małe ognisko.

Pieczone poprawiło im chumory tak bardzo, że bard nawet zaczął coś nucić pod nosem, gdy wtem łowczyni uciszyła go gestem dłoni.

Ktoś tam jest - szepnęła wpatrując się za najbliższą skałę.

I chociaż kat ani niziołek nie zauważyli niczego, ściągnięta twarz dziewczyny mówiła, że nie żartuje.


Kesa z Imarii.

Nogi drżały jak u człowieka, który po długiej chorobie wstał z łoża. Po kilku przebytych metrach była już taka słaba, że musiała przysiąść aby nie upaść. Wąwóz zwężał się w tym miejscu w wąską szczelinę i gdy wstała ponownie, musiała obrócić się bokiem, by przejść. Ściany rozstąpiły się nagle i wyszła na dno szerszego kanionu usłanego większymi i mniejszymi blokami skalnymi. Uklękła na środku trawiastego dna. Trawa była miękka a ziemia pachniała wilgocią. Niebo było cudownie granatowe. Odetchnęła pełną piersią. Żyła! Znowu żyła!

Przebiegła wzrokiem po pionowej skale próbując odnaleźć miejsce, z którego przyszła. Zajęło jej dobrą chwilę nim zauważyła załamanie w skale, w którym musiała znajdować się szczelina prowadząca do miejsca, w którym stygną ciała staruchy i szamana. Ktoś nieświadom, zapewne przeoczyłby tą szczelinę podążając dnem wąwozu. Nie była pewna, czy zdoła odnaleźć ponownie to miejsce, jeśli oddali się od niego choćby na parę metrów. Spojrzała w jedną i drugą stronę kanionu i coś przykuło jej uwagę. Jakiś kształt przemknął między dwoma głazami. Skupiła wzrok. Tak, teraz była już pewna. Kilkaset metrów dalej samotna postać przemykała między odłamkami skalnymi oddalając się od niej szybko.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 02-10-2014, 23:28   #215
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Niziołka przeszły ciarki. Niemal przez skórę czuł, że gdyby choćby trochę dłużej pozostali w tym, bez wątpienia, plugawym i przeklętym miejscu to... Cóż... Z jednej strony, wyobraźnia podsuwała mu okropnie powykręcane zwłoki przysmażane nad ogniem przez trolle a z drugiej... tak na prawdę, to w życiu żadnego trolla nie widział. Mało tego, przecież spędzili w szczelinie skalnej całą noc i żadne potworne paskudztwo im snu naruszyć się nie ważyło. Jeśli w ogóle tam coś było.

Ale ptaki. Ta cisza zalegająca w szczelinie. Bard był szczególnie wyczulony na dźwięki, których tam zwyczajnie brakowało. Cisza tam panująca wręcz raniła jego zmysł słuchu. Jedynie szuranie ostrożnie stawianych kroków, oddech i bicie serca.

Owszem, naopowiadał towarzyszom, co mu wyobraźnia i niewątpliwie też wiedza, a jakżeby inaczej, podsunęła, jednak tak na prawdę... tak na prawdę to nie miał pojęcia, czym mogło być to miejsce. Napawało go grozą, pobudzało wybujałą wyobraźnię i krzyczało wręcz: To nie wasze miejsce! Odejdźcie stąd! Odejdźcie!

O tak, niziołek z wielką niecierpliwością wypełnił rozkaz milczących czaszek. W końcu wyszli ze szczeliny i... cóż, teraz to miejsce już się nie liczyło. Zostawiali je za plecami a przed sobą mieli...

Miękka zielona trawa łaskotała go w palce, wiatr i szelest liści przyniosły odprężenie. Orin zaczął nawet w głowie szukać rymów do „miejsce” i „odejdźcie”, aż tak na duszy się mu lżej zrobiło. W każdym razie myśl o zapomnianym przez ludzi a zapewne bogów także miejscu towarzyszyła mu podczas dalszej wędrówki, lecz teraz nie paraliżowała strachem, lecz fascynowała. Nie to żeby chciał tam wrócić, po prostu... doświadczył czegoś strasznego i wyszedł z tego cało. To było warte chociaż krótkiego wiersza. Może nawet zabawnego limeryka.

Wędrowali dalej. Skalne szczeliny porośnięte przez rozsianą po nich roślinność urzekały barda swą malowniczością. Zadzierał głowę tak długo, że w końcu zaczął boleć go kark, chociaż to było jego najmniejszym zmartwieniem. Był przekonany, że w końcu chwilę odpoczną. Moment wytchnienia był czymś, czego niziołek potrzebował już od dłuższego czasu. Nie miał tak długich nóg, jak dwójka jego ludzkich towarzyszy toteż przebierać nimi musiał niemal trzykrotnie szybciej.

Jednak po upolowaniu królika niedługo nacieszył się chwilą odprężenia. Właśnie chrupał nieziemsko smaczne mięsko. Takie soczyste. Z kruchą skórką przypaloną nisko nad ogniem. Z delikatnym aromatem porąbanych drewienek. Cóż, pewnie i dlatego nic nie zauważył ani nic nie usłyszał. To Cathil wstała i... zaczęła się skradać powoli oddalając od Orina i kata...

Bard spojrzał na kata, następnie na Cathil i znów na kata. Z jednej strony był ciekaw, co też mogła wypatrzyć łowczyni a z drugiej… bał się, że jeżeli nie było to zaciekawione ich obecnością zwierzątko to oto wpadną kolejny raz w zasadzkę. Możliwe nawet, że tych samych prześladowców. Tym razem jednak, gdy dostrzegł, że łowczyni po pojedynczym obejrzeniu się na obozowisko podąża dalej, postanowił podjąć ryzyko.

W milczeniu, chyłkiem, podszedł w kierunku Cathil. Nie za blisko, żeby nie hałasować ani jej nie przeszkadzać, ale też niezbyt daleko coby jej nie zgubić z oczu. Wysupłał procę i podniósł z ziemi niewielki kamyk gdy nagle podskoczył z przestrachu.
-Jeśli tam jesteś, pokaż się! Nie zrobię Ci krzywdy!
Schowany już za załomem skalnym niziołek dopiero po chwili zorientował się, że krzyczał kat a nie nikt obcy. I nie chodziło mu bynajmniej o biednego Orina. Niewiele myśląc wcisnął się w ciasny kąt i czekał z bronią gotową do użycia. Był przerażony, owszem, ale mówią przecie, że ponoć ci najbardziej przerażeni są właśnie najbardziej niebezpieczni.

Usłyszał zawołanie Bernarda po raz drugi, echo poniosło je dalej. Czyli jednak kogoś dostrzegli. Człowieka zapewne. No bo kogo? Usłyszał kroki. Była to Cathil, jakaś taka wkurzona. Orin ruszył za nią w podskokach, raczej nie mających nic wspólnego z radosnymi, niziołczymi pląsami.
- A więc to oni? Widziałaś jego twarz? To jeden z tej bandy? - Orin pękł wypuszczając z siebie lawinę pytań. Łowczyni pokręciła głową przecząco.

- To nie oni… Ale to nic nie zmienia. Musimy się stąd wynosić nim wrócą całym stadem.

- Uchodzić… - kat westchnął i przejechał zdrową dłonią po twarzy. Wymiana zdań, która nastąpiła wiele dała Orinowi do myślenia. Kat niewątpliwie mógł mieć rację.

- A ty? - Cathil zwróciła się do niziołka.

- Jaa… - zaczął zmieszany i niepewny.
Myśli kotłowały się mu w głowie. Bernard, Cathil... Cathil, Bernard... Z jednej strony jego ciało błagało o odpoczynek a psychika protestowała gdy myślał o dalszej ucieczce. Z drugiej strony przyjaźń z łowczynią i ufność w jej niewątpliwe umiejętność wykaraskiwania się z tarapatów... No i dalsza wędrówka do... No właśnie. Orin dobrze pamiętał po co wędrują jednak sam musiał przyznać, że nie wiedział... jak? Którędy? Dokąd? Nie do niego należało wytyczanie kierunku, niezbyt się tym przejmował, nie zawracał sobie dotąd tą kwestią głowy...

Kogo słuchać, kto ma rację, kogo poprzeć? Cathil dość szybko oddaliła się od obozowiska.
- Jeżeli chcesz śmierci, mogę ci ją dać, ale nie próbuj ciągnąć innych za sobą, tylko dlatego, że boisz się umierać sam.
Niziołek podążył wzrokiem za oddalającą się łowczynią. Nagle w jego głowie pojawiło się proste acz przejrzyste zdanie wypowiedziane starczym głosem...

“Podążaj za śpiewem i pięknem dziewczyny”.

Czy Cathil była piękna? Trudno mu było w tamtej chwili raz i dwa orzec, jednak przekonany był, że stojący obok kat do ludzi pięknych nie nelaży.

Niewiele dłużej myśląc zaczął biec ile sił w nogach mu ostało.
- Cathil! Zaczekaj! Idę z tobą!
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 03-10-2014, 19:48   #216
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kesa oparła się o skałę, przymykając oczy. Oddychała ciężko. Pot spływał jej po plecach i czole, nogi i ręce drżały, jak po wielkim wysiłku. A przeszła zaledwie kilka kroków… odwróciła się i poszukała wzrokiem szczeliny, przez która się przecisnęła.

Gdzieś tam, za stromymi skałami, zostało ciało Staruchy i jej towarzysza. Dziewczyna ani przez moment nie rozważała możliwości pozostania przy nich. Nie sprawdziła nawet, czy żyją. Po części wynikało to z jej głębokiego przekonania, że Starucha kontroluje sytuację. Że przejście Irgi do nie-świata było jej świadomym wyborem i decyzją kobiety. Pamiętała, jak Irga próbowała ja zatrzymać, kiedy na powrót przekraczała zasłonę. Wyglądało na to, że Starucha uważała nie-świat za odpowiednie miejsce dla nich obu. Kesa sadziła inaczej – jej zycie było tutaj, na tym świecie.

Gdyby nie węże… prawdopodobnie sprawdziła by tętno i oddech tamtych. Żeby się upewnić. Wiedzieć. Niezależnie od okoliczności i ich stanu – nie zrobiła by nic więcej. To też wiedziała na pewno. Nie urodziła się wczoraj. Straciła niefrasobliwość będącą przywilejem młodości, która kiedyś popychała ją do szaleńczych prób ocalenia każdego i w każdych okolicznościach. „Najpierw musisz zadbać o siebie” powtarzała zawsze jej matka, matka jej matki i matka matki jej matki. "Jeśli nie zadbasz o siebie nie pomożesz innym. Cóż z tego, ze ocalisz jedną osoba, jeśli sama oddasz za to życie? Nie tylko swoje – ale też innych ludzi, które w przyszłości mogła byś ocalić. Rozumiesz?”. Kesa rozumiała. Z każdym dniem coraz bardziej.

Choć ciało protestował, pochyliła się i podniosła ostry okruch skały. Wydrapała na skale znak, wyraźne, ukośna linia i druga, prostopadła do niej. Musi zapamiętać, zaznaczyć to miejsce. Przejście. Gdyby chciała tu wrócić…
Jakaś postać mignęła jej gdzieś z boku, na skraju pola widzenia. Chciała zawołać, dźwięk nie przedarł się przez wyschnięte gardło. A może to było tylko złudzenie? Jakiś cień? Nie miało to jednak znaczenia. Musi iść. Znaleźć ludzi. Skupiła rozbiegane spojrzenie. Ktoś tam jednak był!

Podniosła się na nogi i zaczęła podążyła za znikającą postacią. W takim tempie miała szanse dogonić ją na wiosnę. Nie wiedzieć czemu, ta myśl poprawiła jej nastrój.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 03-10-2014, 20:27   #217
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://fc01.deviantart.net/fs29/i/2008/160/e/2/skull__by_Gont.jpg[/MEDIA]

Skalny kanion, wąwóz kości

Bernard schylił się i podniósł w górę jedną z kości, długą i zakończoną masywną główką. Przejechał po niej palcami w delikatnym, niemal pieszczotliwym geście, Zmrużył oko i gwałtownym ruchem złamał ją w pół. Wyschnięte wióry szpiku i kruche odłamki frunęły w powietrzu z suchym trzaskiem.
- To stare dzieje, mości bardzie. Te kości mają swoje lata; cokolwiek się tu zdarzyło, nas raczej nie dotyczy. - objął szerokim spojrzeniem ten makabryczny grobowiec i pochylił się nad kolejnymi szczątkami - Choć ciekaw jestem, co spowodowało śmierć tych nieszczęśników - podniósł kilka kości w poszukiwaniu śladów i starając się ocenić, kim byli zmarli.

Kości były bez wątpienia ludzkie, chodź sądząc po rozmiarach byli niżsi niż przeciętny człowiek. Zdecydowana ich większość należeć musiała do dorosłych osobników. Nie zauważył żadnych uszkodzeń, poza jedną złamaną i niezupełnie poprawnie zrośniętą kończyną, które to jednak złamanie nie mogło być przyczyną śmierci. Po dłuższych poszukiwaniach, odnalazł czaszkę, która nie mogła mieć więcej niż kilka lat, znacznie młodszą niż reszta kości. Na niej jednak również nie można było odnaleźć uszkodzeń, które mogły być przyczyną zgonu.

Spojrzał za siebie, w kierunku czekających na niego kobiety i niziołka i odłożył niepokojąco świeżą czaszkę w miejsce, z którego ją wziął. Nie było potrzeby dodatkowego podsycania lęku w tej dwójce - zapewne widok morza kości działał na nich wystarczająco źle. Sam kat nie czuł się bynajmniej wzruszony tym widokiem. Ze względu na swój zawód widział dostatecznie wiele zwłok - z których większość sam doprowadził do takiego stanu - by śmierć, nawet w takiej ilości, przestała go dotykać. A dodatkowe zainteresowanie anatomią spowodowało, że bywał równie częstym gościem w przycmentarnej kostnicy, skąd niejednokrotnie potajemnie wynosił szczątki do badań.

Owszem, masa zgromadzonych tu kości - i to bez jednoznacznie jasnej przyczyny zgonu - mogła być niepokojąca, gdyby mężczyzna chciał się nad tym głębiej zastanowić. Spychał jednak tą świadomość - i podążającą za nią ciekawość - gdzieś w odmęty swojego umysłu. Teraz, po koszmarze niewoli i szalonej ucieczce, która udała się nieledwie cudem, kata zajmowało tylko to, co mogło bezpośrednio mu zagrozić. Martwi - niezależnie od przyczyn, które ich takimi uczyniły - byli bezpieczni i przewidywalni. Nie musiał się nimi martwić, co więcej stanowili znany katu element, który paradoksalnie dodawał mu nieco otuchy i poczucia bezpieczeństwa w ostatnio coraz bardziej szalonym świecie.

Przejechał palcami po lekko chropawej i ciepłej od słońca czaszce. Poczuł swoje zmęczenie, brud, kalectwo Znów gdzieś przez głowę przemknęła mu myśl o wiecznym spokoju, jaki jest udziałem tych, którzy odeszli... Ale niecierpliwi towarzysze wołali. Trzeba było ruszyć dalej...

Soundtrack

[MEDIA]http://fc02.deviantart.net/images3/i/2004/136/6/7/Solitude.jpg[/MEDIA]

Skalny kanion, po odpoczynku

Bernard pokręcił głową, spoglądając na oddalającą się łowczynię i śmiało podążającego jej śladem niziołka. Byli sami, nieuzbrojeni, zmęczeni i zagubieni w nieznanym miejscu. Starzec, dziewka i karzeł… jakie mogli stanowić zagrożenie dla kogokolwiek? Jeśli ktoś jednak był tu i na dodatek chował się przed trójką obszarpańców, musiał czuć się jeszcze bardziej niepewnie niż oni sami.

Wyprawa Cathil i niedoświadczonego kurdupla wydała się mężczyźnie niepotrzebną brawurą. O wiele szanse niż na ciche podejście do prawdziwego - bądź urojonego - wroga mieli na zgubienie się w tym labiryncie skalnych ostańców. Kat spojrzał w kierunku, w którym zniknęła dwójka jego gorącogłowych towarzyszy, a potem na leżący u jego stóp korbacz. Podjął decyzję. Przesunął broń nogą, tak by mieć ją wciąż w zasięgu rak, ale by nie rzucała się zbytnio w oczy, a potem przyłożył zwinięte w tubę dłonie do ust.

- Jeśli tam jesteś, pokaż się! Nie zrobię Ci krzywdy! - zawołał, ile sił w starczych płucach. Echo poniosło jego niepewny głos po całej dolinie.

Drżący głos kata odbijał się od nagich skał, rozchodząc coraz dalej i dalej, słabnąc z każdym kolejnym metrem. Czekał, ściskając w spotniałych dłoniach korbacz, lecz nic się nie działo. W kanionie wkrótce zaległa znowu cisza a on ciągle czekał. Sam…

Rozejrzał się niepewnie po okolicy, odruchowo kuląc ramiona. Nic się nie stało, znikąd nie nadleciała zdradziecka strzała, ani nic nie poruszyło się na horyzoncie. Kimkolwiek był zauważony przez łowczynię człowiek, musiał przepaść na dobre. Mężczyzna poczuł się pewniej, ale lęk do końca go nie opuścił. Niegdyś nie bał by się wcale; doświadczenia z drogi i okrucieństwo bandytów mieniących się miejską strażą zaszczepiły w nim jednak szybko kiełkujące ziarno strachu. Wyprostował się i zawołał znów, tym razem bez nadziei, że ktoś mu odpowie. Liczył bardziej na to, że po jego głosie pozostała dwójka trafi z powrotem do ich tymczasowej kryjówki.

Ale gdy po ciągnącej się w nieskończoność chwili zjawili się jego towarzysze - cali - ich słowa nie były tym, co mężczyzna chciałby usłyszeć.

- Uchodzić… - kat westchnął i przejechał zdrową dłonią po twarzy. Włosy mu odrastały, a na na twarzy miały dawno niegolony, biały zarost. Zapadnięte oczy i poszarzona skóra, do tego poszarpana szata... nikt w tym łachudrze nie poznałby pewnie ongiś dumnego i sytego mieszczanina z Trudu. - Uchodzić, ale dokąd? - spytał zmęczonym głosem - Pamięta ktoś z was, co było naszym celem? Teraz...teraz...teraz to wszystko sensu nie ma, ot co. - zakończył - Możemy tak uciekać bez końca, ale co to da? Skoro jesteśmy póki co bezpieczni, to chyba pora nam się zastanowić co dalej trzeba czynić, a nie gnać przed siebie na złamanie karku, jak owce na rzeź…

Cathil wykrzywiła się wściekle i przez chwile zbyt wiele słów walczyło o dostęp do jej języka. W końcu jednak splunęła katu pod nogi.

- Powiedziałam swoje - warknęła - Ja idę, ty możesz zostać i czekać aż znowu ktoś cię pojmie i… - nie dokończyła. Machnęła ręką na mężczyznę i zwróciła się do niziołka - A ty?

- Jaa… - zaczął Orin.

- I gdzie pójdziesz…? - w głosie mężczyzny nie było gniewu, bardziej zmęczenie - Wiesz w ogóle, gdzie jesteśmy? Umiesz wskazać gdzie jest najbliższa wieś albo ludzkie siedziby…? - potrząsnął głową - Iść bez celu i ja mogę sam. Tylko po co…?

Cathil ponownie splunęła pod nogi Kata.

- Tracimy czas. Powiedziałam ci, że według mnie czyha na nas niebezpieczeństwo. Rób co chcesz - odwróciła się. Zatrzymała się jednak po kilku krokach. Spojrzała na ściskaną rękojeść siekiery i przez ramię rzuciła - Jeżeli chcesz śmierci, mogę ci ją dać, ale nie próbuj ciągnąć innych za sobą, tylko dlatego, że boisz się umierać sam.

To powiedziawszy, ruszyła w obranym kierunku. Miała dość Kata i jego humorów. Postanowiła, że jeżeli uda jej się wyjść z tego wąwozu cało wróci do swego starego, prostego życia. I tak jak teraz, nie będzie oglądać się za siebie.

Mężczyzna został; daremnie czekał aż gorącogłowa dziewczyna zrozumie sens tego, co próbował im obydwojgu przekazać. Dopadły go niewesołe myśli; zdało mu się, że on jedyny nadal pragnął dokończyć - nieznane mu do końca - zadanie tych ludzi, ściśle związane z tajemniczą wiedźmą. Tymczasem znająca całą sprawę dwójka, dotychczas wykazująca taką determinację, chyba poddała się ostatecznie i postanowiła zrzucić z ramion ciężar tego zobowiązania.

Tak czy inaczej, kierunek jaki obrała dzikuska, był dobry jak każdy inny. Kiedy dwójka wędrowców na dobre zniknęła mu z oczu, kat otrząsnął się i powoli ruszył ich tropem.

 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 03-10-2014, 21:15   #218
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
- Wadahadalada ay la Dhintay ka - zmarły wyszeptał prosto w jej usta imię swojego żywego brata.

Jego oddech jak popiół osiadał na jej twarzy. Patrzył na nią… Patrzył >poprzez< nią. Jakby sama była rozdarciem, szczeliną, przez którą widać inny świat.

I powietrze pękło ponad ich głowami, trzasnęło jak rozdzierane sukno, smagnęło pulsującym zimnem. Gałęzie skrzypnęły, przekrzywiły pokrywając szorstkim ornamentem jasnego szronu. Cienie zwinęły się jak węże pełzające u stóp szamana, sięgnęły ku pojawiającej się postaci.

- Jesssteś - zasyczał Warghh.

- Jesteś - zaszeptała Irga, wbijając długie palce w zmrożone łaty mchu.

Wszystko zdawało się sięgać ku ziejącej w przestrzeni wyrwie. Drzewa, cienie, spirale chłodnego szronu. Nawet gesty. Nawet wiatr. Nawet słowa, które - zatrzymane w pół nuty - wibrowały w powietrzu jakby miały nigdy nie przebrzmieć. Rozmawiający z Umarłymi stał na tle pulsującej czerni jak przykuty do ziemi. Niemożliwie wyprostowany i nieruchomy. Jakby czegoś nasłuchiwał. Jakby czekał na coś jeszcze.

Na kogoś.
Na nią.

Na Brzozę.
Na Kesę.

Skąd wiedział, że tam będzie? Że się pojawi? Tak nagle. Bez zapowiedzi. Bez zbędnego dźwięku. Widział? Przeczuwał? Miał pewność? Skąd wiedział, że bez wahania, bez najmniejszego potknięcia dziewczyna rzuci się ku zasklepiającemu się za jego plecami przejściu? Irga szarpnęła się, zepchnęła z siebie przyciskającego ją do ziemi Warghaa.

- Brzozo! - krzyknęła do pleców biegnącej dziewczyny.

Medyczka nie odwróciła jednak ku niej swojej bladej, dziwnej twarzy. Przemknęła koło szamana, który nie wykonał najmniejszego gestu, by ją zatrzymać i zniknęła w bramie do świata żywych.

Szeptunka wrzasnęła. Krótko, nieartykułowanie, wściekle. Dziewczyna znowu odeszła. Znowu odwróciła się i odeszła. Znowu nie obejrzała się nawet za siebie, jakby głos Irgi nie docierał do niej wcale. I znowu szeptunka została sama na obcej ziemi. Bezsilna. Omylna. Głupia starucha zamknięta w cieniu młodego ciała.

Dygocząc z wściekłości i nagłego strachu, zaciskając pięści i wbijając paznokcie głęboko we wnętrza swoich dłoni, zrozumiała, że gubi się. Zatraca. Wpada w pułapkę.

Emocje, które czuła. Siłę, którą czuła, tą niemal bolesną witalność. Ten pozór młodości i pozór życia, silniejszy niemal niż życie samo. Tą paląca niecierpliwość i złudną lekkość - jakby zdjęto jej nagle z barków wielki ciężar, z którego wcześniej nie zdawała sobie sprawy. Tu, po drugiej stronie, wszystko w niej krzyczało wolnością. Nie było przygniatającej do ziemi starości, nie było wyznaczających jej całe życie więzi i odpowiedzialności. W świecie po ciemnej stronie Zasłony nie było ani niczego co było jej, ani niczego, co było >nią< tak naprawdę.

Znikała tu.
Umierała drugi raz.

Dlatego, gdy poczuła na języku znajomy smak rzemienia i pogardy Wilczego Syna, szarpnęła głową jak wygłodniały pies, który zwęszył zapach krwistego mięsa. Był tu. Człowiek o oczach ze stali i sercu z kamienia.

- Wilk! - powiedziała do szamana, zrywając się na równe nogi.

Wiedziała, że musi się śpieszyć, zanim zgubi się całkiem i zapomni o glinianym naczyniu pełnym ciepłego żaru, o Źródle, umierających z ręki Wilka dzieciach i jego zimnej pogardzie, o swoim ludzie, który zostawiła na stepach dalekiego południa oraz powinnościach płynących z jej krwi i magii. A nawet o Brzozie czy dziewczynie o włosach brązowych jak skorupa orzecha.

Wilk musiał zginąć.
Ona musiała żyć. Jeszcze trochę, jeszcze przez chwilę.
On musiał tu zostać.
Ona musiała wrócić i dokończyć co zaczęła.

To była najprostsza prawda, której mogła się uchwycić.

Puściła się biegiem.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 07-10-2014, 21:25   #219
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Irga.


...siłą pędu wyleciała w powietrze. Musiała chyba upaść, lecz nie poczuła uderzenia, bo w tej chwili ktoś ogromnymi cęgami ściskał jej głowę, jednocześnie wwiercając się w nią od podstawy czaszki zmyślnym narzędziem tortur. Ból ogarnął jej całe ciało. Złapał za nerwy i zmienił je w rozżarzone gwoździe wrzynające się w mięśnie. Zmienił ją całą w powolną agonię, w rozedrgane konanie. I chciała już umrzeć, przekroczyć granicę, zatracić się. Chciała odejść, odpłynąć, przestać istnieć, byle tylko przestał, byle dał jej spokój. Lecz on jej nie opuszczał, on trwał wczepiony w jej życiodajne organy, czerpiąc z nich i wysysając siłę i rozsądek...


Orin Sorley, Cathil Marh.

Niziołek ledwie nadążał za szybkim krokiem łowczyni. Rozsierdzona postawą starszego mężczyzny parła naprzód z uporem i determinacją, gotowa wyjść z plątaniny korytarzy za wszelką cenę. Jeszcze dziś.

Sytuacja ta przywiodła malcowi na myśl analogiczną, która miała miejsce nie tak dawno jeszcze, gdy wzburzeni, skłóceni między sobą popadli w tarapaty a Cathil z Kesą rzuciły się na siebie jak dwa wściekłe psy. Wtedy, choć tak realna, śmierć okazała się być jedynie ułudą. Czy jednak i dzisiejszy rozłam był spowodowany jakąś mroczną magią, która zamieszkiwała w kamiennych ścianach?

Kluczyli zacienionymi wąwozami, nieraz przeciskając się przez wąskie szczeliny między pionowymi skałami. Nieraz dochodzili do miejsc, z których wydawałoby się nie ma wyjścia, wtedy jednak dziewczyna prowadziła ich jakąś wąską ścieżką, osuwiskiem, drogą, której Orin sam nigdy by nie wybrał. Późnym popołudniem wyszli na większe wzniesienie i podłoże choć ciągle kamieniste porośnięte było rzadkim sosnowym laskiem, co przyjęli z wyraźną ulgą. Drzewa wbijały swe korzenie w każdą szczelinę między skałami, szukając oparcia i czerpiąc substancje konieczne do przeżycia. Usłyszeli normalne odgłosy towarzyszące leśnemu życiu. Terkot dzięcioła. Ptaki wzbijające się w powietrze i kołujące nad drzewami. Przez krzak jeżyn przeskoczyła biegnąca sarna, by zniknąć za pagórkiem. Orin chciał skomentować głośno, lecz dziewczyna przyłożyła palec do ust nakazując ciszę. Przypadła do ziemi ciągnąc go za sobą, za powalony pniak drzewa, które nie wytrzymało próby czasu.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo i niziołek już zamierzał powiedzieć co myśli o paranoji, której poddaje się jego towarzyszka, gdy od strony północy, w prześwicie między drzewami zauważył poruszającą się ciemniejszą plamkę, która pojawiała się i znikała by w końcu nabrać realniejszych kształtów.


Dwie pierwsze postacie szły niezdarnie, potykając się i przewracając co chwilę. Z trudem, niezgrabnie podnosiły się ponownie. Dopiero gdy podeszli bliżej, Orin z Cathil zaczajeni za naturalną przeszkodą, zrozumieli co się dzieje. Mężczyzna z kobietą idący z przodu mieli ręce zawiązane za plecami i linkę obwiązaną wokół szyi. Upadając pętla zaciskała się, przez co dławili się. Wyglądali na skrajnie wyczerpanych. Ich oprawcy jednak nie wyglądali lepiej. Chudy, tykowaty mężczyzna, idący tuż za nimi, trzymał w rękach postronki, miał czerwoną nabrzmiałą szramę przebiegającą od lewego ucha przez napuchnięte usta, przez co wyglądał, jakby drwił z popychanych przodem więźniów. Kroczący za nim zbrojny kulał zaś na jedną nogę.

Dopiero gdy podeszli bliżej, na kilka metrów od ukrytych za pniaczkiem, Orin zdał sobie sprawę z tego co tak na prawdę widzi.

- Nena! - stęknął boleśnie.

- Smardz! - sapnęła Cathil z nienawiścią.



Bernard Wolner.

Ruszył wolno za dwojgiem współtowarzyszy, którzy zostawili go samego. Pogardliwe splunięcie dziewczyny wyryło mu się w pamięci. Zatrzymał się przy pierwszym rozwidleniu drogi. Kanion rozdzielał się na dwa wąskie korytarze biegnące w przeciwnych kierunkach. W żadnym z nich nie widział śladów, które wskazywałyby na to, że ktoś tędy przechodził. Westchnął.

Wybrał drogę na chybił - trafił i podążył jej śladem. Jeszcze kilka razy stawał przed takim dylematem. Za każdym razem musiał podjąć decyzję kierując się przeczuciem. Jednak gdy słońce stanęło w zenicie, gdy zatrzymał się przed kolejnym rozwidleniem, stało się jasne, że tylko kręci się w kółko. Równie dobrze mógł zdechnąć z głodu w plątaninie korytarzy. Gdy zrezygnowany, kolejny raz wybrał "właściwą" drogę, zauważył postać stojącą w przejściu. Mężczyzna sięgał mu piersi. Ubrany w skórzane spodnie z nagim torsem. W prawej dłoni trzymał długi, prosty przedmiot, który służył mu w tej chwili za podparcie. Żylaste mięśnie oplatały jego chude ręce znacząc się rzeźbą na ciemnej, spalonej słońcem skórze. Siwa, krótko ogolona szczecina sterczała mu na głowie. Wyglądał na równego wiekiem Bernardowi.

Kat odwrócił się odruchowo i zauważył, że drogę powrotną blokuje mu drugi, bliźniaczo wręcz podobny nieznajomy.



Irga

Wystrzeliła jak strzała. Między sosny, między świerki. Tam gdzie wyczuła obecność Wilka, tam skąd dochodziło lekkie drżenie powietrza obwieszczające jego pojawienie się po tej stronie. Miała młode ciało i nogi niosły ją same. Nie czuła bólu ni zmęczenia. Przeskakiwała pniaki i wykroty gdy wtem za kolejnym drzewem, kątem oka, tuż na skraju pola widzenia mignął jej kształ jeźdźca a powietrze rozdarło przeciągłe kwiknięcie. Odwróciła się na ułamek sekundy, by zobaczyć człowieka siedzącego na zwierzęciu jakiego nigdy wcześniej nie było jej dane widzieć. Masywna, krępa bestia o świńskim ryju nastroszyła kolce na grzbiecie. Dosiadający ją człowiek - nie człowiek, spostrzegł ją. Czarne jak noc oczy błysnęły w wąskiej wizjerze między materiałem owiniętym wokół jego głowy. Włożył do ust metalowy cylinder. Kwiknięcie w jednej chwili przerodziło się w przeraźliwy jazgot, który wybuchnął w jej głowie rozsadzając czaszkę od środka. W jednej chwili pogubiła krok i potknąwszy się o zagubioną gałąź...

...siłą pędu wyleciała w powietrze. Musiała chyba upaść, lecz nie poczuła uderzenia, bo w tej chwili ktoś ogromnymi cęgami ściskał jej głowę, jednocześnie wwiercając się w nią od podstawy czaszki zmyślnym narzędziem tortur. Ból ogarnął jej ciało i trwał, trwał, trwał...

Urwało się nagle. Szarpnęła ciałem. Usłyszała swój krzyk w niespodziewanej ciszy. Jak długo tak krzyczała? Gardło miała wyschnięte na wiór. Wargę przeciętą. Czy przegryzła ją czy może rozcięła upadając? Spuchła już i pulsowała rytmicznie. Oderwała ręce od głowy. Potrząsnęła nią jak zepsutą grzechotką.

“Uciekaj” - rozbrzmiał w jej głowie głos Dhintaj ka. - “Odrzuć ograniczenia. Użyj myśli i uciekaj.” - Nie potrafiła skupić wzroku, lecz znów wyczuła specyficzne drganie powietrza. Wilk, przypomniała sobie. - “Teraz!”.

Zerwała się pospiesznie wyczuwając nerwowe ponaglenie szamana. Poprzez zamglony obraz jesiennego lasu, pomknęła na chwiejnych nogach nie odwracając się więcej. Poczuła lekki uścisk głowy, jakby to coś, od czego się właśnie uwolniła, próbowało znowu ją pochwycić. Ogarnęło ją przerażenie. Napór na głowę nasilał się, by urwać się znowu, równie nagle jak wcześniej. Rozbrzmiało raz jeszcze dalekie “odrzuć ograniczenia”. Fuknęła zirytowana. Odrzuć ograniczenia. Przecież… Skupiła myśl na odległym sygnale obecności Wilka. Zapomniała o bieganiu. Nogi niosły ją bezwiednie. Myślała tylko o Wilku. O tym aby znaleźć się blisko niego. Aby go dopaść. Świat mknął obok niej, rozlewając się w kolorowe pasy drzew mijanych w szaleńczym tempie. Gałęzie smagały ją po twarzy, krzaki czepiały się ubrań, stopy raniły o ostre kamienie.

Zatrzymała się nagle przed chatą wieśniaka Welda. Zaskoczona. Nie zdyszana nawet. Z porwanym ubraniem i krwawymi bliznami na twarzy, wyglądała jakby kilka miesięcy tułała się sama po lesie. Powietrze w tym miejscu przesycone było zapachem Wilka. Ściana chaty drżała lekko uginając się pod dotykiem jej dłoni. Wyczuwała jego drażniącą obecność przez skórę. Spojrzała przez okno do wnętrza chaty. Wilk stał na środku izby ze wzrokiem wbitym w podłogę. Schylił się i dźwignął coś z wielkim trudem. Rozpoznała sylwetkę barczystego chłopa przywiązanego powrozami do oparcia, ze zwisającą bezwładnie na pierś głową.


Kesa z Imarii.


Ruch dobrze jej robił. Krew lepiej krążyła w żyłach i z każdym krokiem czuła jak wracają do niej siły. Jedynie mocne ssanie w żołądku, jakby nie jadła nic od kilku dni, przypominało o tym, że tak mogło być w rzeczywistości. Postać, za którą podążała zniknęła za kolejnym załomem skalnym. Gdy tam dotarła, kanion rozszerzył się na szerszą dolinkę, którą kończył pionowy prawie masyw skalny z licznymi grotami. Na tle ściany zauważyła wspinającą się kamienną ścieżką osobę, która po chwili zniknęła w jednej z jaskiń. Przyjrzała się dokładniej najeżonej dziurami skale. To co początkowo wzięła za wytwór natury miało zbyt symetryczne kształty. Tak. Teraz wyraźnie dostrzegała już kolumny zwieńczające wejścia. To było miasto! Miasto wykute w skale. Poza mężczyzną, który znikł w jedym z wejść nie zauważyła jednak żadnego ruchu.


 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 23-10-2014, 19:59   #220
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs71/i/2012/344/0/2/hand_snake_by_strangeris-d5nj1r5.jpg[/MEDIA]

Tak kończą się samotne wędrówki po nieznanym terenie... Bernard nie był zaskoczony, o nie. Zastanowiło go jednak na chwilę to, że - wydawałoby się nieuzbrojeni - mężczyźni podeszli do niego tak blisko, zamiast zaatakować z zasadzki. Może nie mieli morderczych zamiarów... jeszcze? Tak czy inaczej, kat nie sądził, by coś dobrego mogło wyniknąć z tego spotkania. Im prędzej pozbędzie się "towarzystwa", tym lepiej...

- Po prostu chcę przejść - kat cofnął się lekko, tak, by od obu mężczyzn dzieliła go w miarę równa odległość. Odwrócił się bokiem, by mieć oko w dwie strony, broni jednak nie dobył, choć prawica spoczęła pewnym gestem na widocznym za paskiem korbaczu. - Szukam osady - dodał pewniejszym głosem, o tyle ile mogąc starają ci się przyjąć zdecydowaną postawę.
- Zbłądziłeś - odezwał się nieznajomy nie ruszając się z miejsca. Jego głos był cichy, wręcz szeleszczący, tak że kat musiał skupić na nim swą uwagę, żeby zrozumieć sens słów. Chodź brakowało odpowiedniej intonacji, mógł odebrać to jako pytanie. - Nie ma w okolicy osad. Co poczniesz.
- Przeczysz sam sobie...przyjacielu - kat nie mógł nie powstrzymać prychnięcia - Skoro jesteś tu sam, ty i twój towarzysz, musicie skądś zdążać. - pokręcił głową. Zmęczenie i irytacja bezsensownym błądzeniem w skalnym labiryncie, niezrozumiałe zachowanie dzikuski, głód i pragnienie... to wszystko wyczerpywało zwyczajną cierpliwość mężczyzny.
- Niemniej, dziękuję za te wieści - stwierdził kwaśno - A teraz odsuńcie się, obaj. Muszę iść dalej.

Mężczyzna ani drgnął. Jak gdyby nie słyszał słów kata. Miast tego westchnął i zapatrzył się przed siebie, jakby widział rzeczy, które Bernardowi były niewidoczne.
- Gdy byłem małym chłopcem mogłem rzec, że byliśmy osadą - rzekł nie patrząc na Wolnera. - Teraz, gdy wkrótce przyjdzie mi przywitać się z moimi przodkami, jestem tylko jednym z niewielu...
- Arnuk! - stojący do tej chwili w milczeniu, drugi mężczyzna, krzyknął ostrzegawczo a w jego oczach odczytać można było naganę.
Ich oczy spotkały się. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem.
- Urunk hei, wiesz dobrze, że już od trzech pokoleń, żaden Dhintay ka, nie przeszedł przez Zasłonę. Wiesz, że łono Maray jest suche jak koryto Urpei.
- Wiem Arnuk. Rozmawiasz jednak z Kanuk, obcym.

Dopiero teraz zwrócili się twarzami w kierunku kata, jakby przypominając sobie o jego istnieniu.
- Jestem Arnuk, syn Batu, zrodzony z Kalande - zwrócił się bezpośrednio do Mistrza Dobrego rozkładając ręce na boki w geście, który można było odczytać jako pokojowy. Dopiero teraz zauważył, że od lewej dłoni po jego ręce biegł rysunek, który oplatał się wokół niej. - Nasi ojcowie cię znają Kanuk. Byłeś bliżej nich, niż każdy z nas. Nasi ojcowie darzą cię szacunkiem.

Bernard był zaskoczony tą dość... niecodzienną odpowiedzią. Nie spodziewał się wiele więcej niż ataku czy gróźb, nie mówiąc już o nietypowych - i uroczystych - słowach o szacunku przodków. Sądząc po wcześniejszych słowach człowieka, chodziło zapewne o zmarłych...ale skąd dopiero co spotkany przybysz mógł wiedzieć o profesji Bernarda? Niemniej jednak rozluźnił się nieco i przywołał resztki cierpliwości, by nadać swojemu głosowi spokój, a odpowiedzi grzeczność.

- Bernard, syn Hienricha, zrodzony z Marie[/b] - odpowiedział, starając się naśladować manierę mężczyzny - Szacunek przodków jest dla mnie zaszczytem. Jednak jeśli oni znają mnie, czemu ja nie znam Was? - spytał, bo ta kwestia zastanawiała go w tej chwili najbardziej.

Mężczyzna opuścił dłonie wzdłuż tułowia i podszedł kilka kroków do Bernarda. Jego brązowe oczy wyrażały smutek i mądrość, która przyszła z wiekiem. Tatuaż na ręce okazał się być dosyć dokładnym odwzorowaniem węża, który przy każdym nawet drobnym ruchu ręki wydawał się żyć swoim życiem i wić się wokół kończyny, splatając w mocnym uścisku. Wrażenie było doprawdy hipnotyzujące.
- Ojciec przemówił do mnie tej nocy. Kroczyłeś doliną duchów i on cię zobaczył. Kazał mi cię odnaleźć.

Doliną Duchów? Każde kolejne słowa obcego były coraz bardziej niezrozumiałą zagadką. Gdyby nie to spojrzenie, wyrażające spokojną mądrość, kat wziąłby mężczyznę za bełkocącego bez ładu szaleńca. Zmarszczył brwi, odrywając na chwilę wzrok od dziwnego tatuażu. Wąż ślizgający się po nagrzanych słońcem kościach… dopiero wtedy zrozumiał.

- Wąwóz pełen kości... - powiedział cicho ni to do przybysza, ni to do siebie. A wiec dzikuska miała rację - ktoś rzeczywiście śledził ich od momentu, w którym zagłębili się w skalny labirynt. Jakie jednak przyświecały im intencje? Czyżby Bernard i jego towarzysze nieświadomie naruszyli jakieś plemienne tabu…?

Cofnął się lekko, starając się utrzymać stałą odległość od mężczyzny, ale oparł się plecami o chłodną, porowatą skałę. Znów wrócił niepokój, a mięśnie same zesztywniały. Czego mógł chcieć od niego obcy?
- A więc mnie znalazłeś - powiedział ostrożnie - Czego chcesz...czego może chcieć ode mnie twój ojciec? - poprawił się, wbijając spojrzenie w twarz nieznajomego i próbując wyczytać z niej zapowiedź swojego losu.
- Musisz zrozumieć Kanuk, że przekaz zza Zasłony jest jak wspomnienie snu - Anuk zastanawiał się jak dobrać słowa -
Pozostaje wrażenie, odczucie, którego nie sposób opisać. Część spotkania zostaje zatarta i zawsze towarzyszy uczucie, że o czymś się zapomniało. Przekaz z reguły nie jest jasny i często sami nie potrafimy go zinterpretować.

Umilkł, czekając, czy sens słów dotarł do adwersarza. W słowach i postawie mężczyzny kat wyczuwał szczerość i jakąś potrzebę podzielenia się swą wiedzą. Z czego ona wynikała? Z poszanowania do przodków? Tego mógł się tylko domyślać. Nie zauważał jednak wrogości w nieznajomych, tylko chłodny dystans.
- Dążyłeś do czegoś Kanuk. Do czegoś ważnego. Do czegoś co w ostatnim czasie zmieniło twe życie - patrzył w jego oczy szukając potwierdzenia słów, które wypowiadał z niepewnością. - Nie byłeś sam. Było was wielu i wielu szło ku temu samemu. Lecz zwątpiłeś. Przekaz był jasny tylko w jednym punkcie. Musicie dotrzeć i wypełnić przeznaczenie. Na końcu tej drogi jest odpowiedź.

To musiał być sen, albo złudzenie atakujące osłabiony umysł. Kat domyślał się, o czym mówi obcy, ale odrzucił myśl, że przypadkiem spotkany w skalnym labiryncie mężczyzna może *cokolwiek* wiedzieć o tym, co przydarzyło mu się wcześniej. A może i on sam nie istniał, był tylko zobrazowanym sumieniem, rojeniem wycieńczonego organizmu, pozbawionego od wielu dni porządnego odpoczynku, jedzenia i picia? Tak czy inaczej Bernard nie wiedział jak wyzwolić się z tej onirycznej wizji, która niosła ze sobą tak mocny posmak realności. Mógł więc równie dobrze kontynuować tą surrealistyczną konwersację, nieomylny znak, że powoli, ale konsekwentnie traci zdrowe zmysły. Ta myśl, że stopniowo wariuje i mówi de facto do siebie, spowodowała że niespodziewanie się odprężył. Co w końcu złego mogła mu zrobić jego własna halucynacja?

- Ludzie wątpią, taka ich natura. Zabierz komuś wystarczająco wiele - uniósł w górę okaleczoną dłoń - A porzucą wszystko: nadzieję, motywację… chęć do życia. Nie mam sił, nie mam jedzenia, towarzysze odeszli… Jak mogłem *nie* zwątpić, przyjacielu? - spytał gorzko - A ty każesz iść mi dalej tą kamienistą drogą, bogowie jedni wiedzą gdzie. Twoi przodkowie śpią w spokoju. Zaznali już wiecznego ukojenia, więc czemu dręczą żywych swoimi żądaniami, których sami nie są w stanie spełnić?

Tamten przytaknął, jakby rozumiał źródło zwątpienia. Jakby słabość, która ogarnęła Bernarda nie była mu obcą. Czy grał jednak tak dobrze swoją rolę, czy wiedział na prawdę? Tego kat nie był w stanie ocenić.
- Ugoszczę cię Ber…
- Arnuk! Wiesz przecież…
- Urunk hai! - mężczyzna po raz pierwszy uniósł głos. - Ugoszczę syna Hienricha i pozwolę mu grzać się moim ogniskiem jak długo uzna to za stosowne, niezależnie od tego co mówi prawo. Prawo, które za kilka lat będzie martwe, jak nasze plemię. - spojrzał raz jeszcze na Mistrza Dobrego. - Bądź moim gościem Bernardzie. Nie jestem w stanie wiele uczynić ponadto. Co zaś się tyczy twych przyjaciół. Nie odeszli daleko. Poślę po nich.

Urunk hai zmierzył go wzrokiem, lecz nie odezwał się więcej. Z braku innych możliwości, można było uznać to za pewnego rodzaju zgodę. I choć Bernard wciąż nie był pewien, czy cała ta rozmowa i jego tajemniczy towarzysze nie są jednak złudzeniem, nie zostało mu wiele możliwości. Mógł pójść z tą dwójką, nie wiedząc gdzie i ku czemu go zaprowadzą... lub mógł błądzić dalej, niechybnie narażając się na pewną śmierć. Podjął decyzję - i powoli ruszył za Arnukiem w głąb skalnego labiryntu.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172