[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fi-S9lrnLZ8[/MEDIA]
Liam prowadził grupę do schronu.
Gdyby nie on, na pewno zgubiliby się w plątaninie podobnych do siebie korytarzy. Obok chłopaka w okularach przeciwsłonecznych szedł
Nikolai, prowadząc delikatnie, aczkolwiek pewnie drobną
Keiko. Dziewczyna cały czas trzymała się za głowę, ignorując zupełnie otoczenie. Za nimi szło rodzeństwo
Robin i River – najmłodsi, ale jak się wydawało całkiem zorganizowani, a na pewno mniej wystraszeni niż
Peter. Wielkolud od czasu, gdy zebrał spore lanie podczas treningu zdawał się utracić pewność siebie i trzymał się raczej z tyłu. A może był to efekt odniesionych ran?
Szli i szli, a otoczenie praktycznie się nie zmieniało. Nigdzie żywej duszy.
Nikolai, który zdążył trochę popracować fizycznie w swoim krótkim życiu, zastanawiał się z czego jest zrobiona podłoga, po której stąpali. Posadzka zdawała się gładka niby marmur czy plastik, jednak tworzywo, z którego ją wykonano swoimi właściwościami wyciszania kroków przypominało bardziej gumę. Kolejny dziwny wynalazek „przyszłości”.
- Już niedaleko – przerwał ciszę
Liam. W głosie chłopaka usłyszeli nutkę odprężenia. Musieli być naprawdę blisko bezpiecznej strefy. I wtedy padło pytanie z ust
Petera:
- A gdzie ten skośnooki?
- Yao… -
Keiko odsunęła dłonie od twarzy, rozglądając się za kolegą.
Wszyscy spojrzeli po sobie. Byli tak zaoferowani sytuacją, że zapomnieli o koledze.
- Nie było go jak wychodziliśmy z Sali – odezwał się po chwili wahania
Robin, który jako ostatni wychodził z pomieszczenia.
- Musiał wyjść na początku – podsumował
Peter –
Pewnie już jest na miejscu…
- Albo błąka się po tych korytarzach - podsunęła mniej optymistyczną wersję
River.
Jakby w odpowiedzi na te przypuszczenia usłyszeli szelest kroków tuż za rogiem.
- Yao to Ty? – spytała cichutko
Keiko.
Tak, to w pewnym sensie to był
Yao… a raczej to było coś, co z niego zostało.
5 minut wcześniej
Cheng Yao szedł ostrożnie poprzez puste korytarze. Za każdym razem, gdy miał zawrócić i ponownie dołączyć do grupy, widział kątem oka coś, co przypominało mu dawną przyjaciółkę. A to blada dłoń, która w pospiechu znikała za rogiem, a to pukiel jasnych, niemal mlecznych włosów…
- Hillevi? – zapytał cicho bardziej siebie niż otoczenia.
Zastanawiał się czy zwariował. Szedł jednak dalej, podążając widmowym tropem przyjaciółki.
- Hillevi? – znów zapytał pustych ścian korytarza. O dziwo jednak, tym razem otrzymał odpowiedź.
- Tutaj – usłyszał cichutki, dziewczęcy głos, który rozpoznał, mimo że po 9 latach snu brzmiał nieco inaczej – bardziej kobieco.
Tak, to była
Hillevi – albinoska o wybuchowym charakterze, towarzyszka jego niedoli. Jedyna osoba, którą
Yao potrafił obdarzyć uczuciem. Choć była dla niego kłopotliwa, często raniąc go psychicznie i fizycznie swoimi atakami złości, to była też wsparciem i dzieliła te wszystkie chwile strachu, jakie los zgotował
Chengowi po „przebudzeniu”.
Dziewczyna stała wtulona w róg między dwoma ścianami, chowając twarz w potoku jasnych loków.
- Nie… podchodź… - wyszeptała słabo, płaczliwym tonem.
To było coś nowego. Albinoska nigdy przedtem nie płakała – chyba że z wściekłości - tymczasem teraz… czy ona płakała naprawdę?
Yao zignorował ostrzeżenie i położył dłoń na jej ramieniu. Wzdrygnęła się.
- Czy oni Cię skrzywdzili, Hillevi? – zapytał łagodnie.
- Zostaw… oni… jestem inna… brzydka… - mówiła z trudem.
- Jesteś piękna. – zaprzeczył
Cheng i delikatnie odwrócił ku sobie twarz dziewczyny. To, co zobaczył, zmroziło jego krew w żyłach.
- Oh! Co…co oni Ci zrobili?! Musimy… musimy uciekać… może to się da odwrócić…
- Cheng… - dziewczyna strąciła gwałtownym ruchem dłoni rękę chłopaka.
Nie chciał jej urazić, dlatego poczuł się winny.
- Przepraszam, Hillevi, ja…
- Cheng… - teraz jej głos wydawał się zachrypnięty, jakby powoli traciła umiejętność artykułowania słów.
- Tak? – spytał słabym głosem.
- U… ucie….uciekaj. – wydukała.
- Co? – zdziwił się -
Przecież Cię nie zostawię. Hillevi uciekniemy, zobaczysz… Yao znów dotknął jej ramienia, nie mając świadomości, ze tym razem bestia została uwolniona. Ostatnie, co pamiętał to zdziwienie z jaką łatwością zęby albinoski wbijają się w jego szyję. Słyszał jeszcze odgłos chrupania własnych kości pod naciskiem szczęk, a potem… potem był już tylko szum oceanu.
Obecnie Keiko spojrzała z przerażeniem w martwe oczy
Chenga. Jego twarz wydawała się taka spokojna… W zestawieniu z krwawym ochłapem, jaki pozostał z szyi po oderwaniu głowy chłopaka, ten spokój oblicza był groteskowy.
Białowłosa dziewczyna stała zaledwie kilkanaście metrów od grupy psioników. Keiko rozpoznała w niej towarzyszkę
Yao z momentu ich pierwszego spotkania. Jasnowłosa dziewczyna imieniem
Hillevi bardzo się zmieniła od tamtego czasu.
BARDZO.
Trudno powiedzieć czy potwór, którym stała się albinoska rozpoznał była „rywalkę” czy zadziałał instynkt, ale na widok
Keiko poczwara wydała zwierzęcy ryk i… rzuciła się w kierunku grupy.
Nikolai już miał działać, gdy zupełnie niespodziewanie usłyszał za plecami wystrzał broni. Nabój pomknął pomiędzy psionikami trafiając
Hillevi prosto między oczy. Poczwara przewróciła się.
- Uważajcie! To jest zombie. Zaraz wstanie. Uciekajcie do schronu! – usłyszeli rozkazujący, kobiecy głos za plecami.
Kiedy się obejrzeli, zobaczyli za swoimi plecami
Alreunę uzbrojoną w pokaźnych rozmiarów pistolet – Deser Eagle. W postawie ich opiekunki nie było nic z wcześniejszej łagodności, widać górę wzięło jej wojskowe wyszkolenie.
- To nie są ćwiczenia. Ruszcie się! – rozkazała pani doktor z wycelowaną w zombiaka lufą pistoletu.
Ciało
Hillevi powoli zaczęło się podnosić.