Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2014, 01:03   #5
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał


***

- … Alyquora nie będzie mi przeszkadzać, przynajmniej tyle. W końcu to ja nadstawiam karku, a owoce mojej pracy będzie zbierać głównie ona. -
Pociągnął powiekę w dół, i ostrożnie wsmarował druidyczną maść w górną część oczodołu. Żarzące się rany wyglądały tak samo świeżo jak trzy miesiące temu. Zawsze będą.
Maść którą znalazł w enklawie Thay pomagała. Trochę.
– Wciąż jestem zaskoczony że w ogóle chce z tobą współpracować. - wtrącił rozbawiony Irin, obserwując codzienny rytuał swojego Kapitana. – Po tym jak czaiłeś się na jej stanowisko... Być może bawi ją to że zrobiłeś takie kółko. - dodał z uśmiechem kręcąc palcem w powietrzu.

Pojedyncze, przekrwione oko powędrowała do drowa.
– Czy to ci się wydaje zabawne, Irin? - przymilny ton jak zawsze kontrastował się ze słowami samca. –Zrobiłeś się cholernie pyskaty ostatnio, zaczynam się zastanawiać czy nie traktuje was zbyt pobłażliwie. Więc stul pysk zanim nie uznam że drowi migowy w całości wystarczy ci do wypełniania swoich obowiązków. -
Gwardzista ściągnął wargi, posłusznie nie odzywając się już słowem.

***

Wbrew cynicznym uwagom swojego podopiecznego, Lesen był zadowolony z tego co osiągnął.
Być może „zadowolony” było zbyt silnym słowem. Ostatnie miesiące były nieustannym pasmem frustrujących porażek i co najwyżej skromnych sukcesów. A jednak czuł że sprawy toczyły się we właściwym kierunku, topornie, ale jednak. W mieście dało się poczuć wiatr zmian, i to jemu, Lesenowi Vae, generałowi przepowiedzianemu, musi przypaść rola tego który nim pokieruje. Był w końcu wybrańcem Lolth, architektem marzeń drowów Erelhei-Cinlu.
Było niefortunne że musiał zawracać sobie głowę tak przyziemnymi sprawami jak nieumarła abominacja czyhająca na życie jego i jego podopiecznych. Zwłaszcza teraz, kiedy dostał pozwolenie od Sereski na swój wielki projekt. Zamiast pracować na rzecz budowania potęgi Erelhei-Cinlu, musiał biegać za tą cholerną nieżywą kapłanką.
' To jest właśnie problem ze wszystkimi czaromiotami. Krusi jak papier, ale wystarczy że urosną trochę w potęgę, a nie sposób sobie z nimi poradzić. '
Westchnął lekko, bazgrząc bezwiednie sceny tortur na raporcie K'yorla. Bezużyteczne, kompletnie bezużyteczne. Powoli zbierał grupę uderzeniową drowów którym mógł ufać, którzy pomogą mu zamordować Loscivi, ale byli bezużyteczni dopóki jej nie znajdzie. A na razie nie miał na czym oprzeć swoich poszukiwań. Nie było żadnego schematu w jej atakach, nie zostawiła żadnych oczywistych śladów. Wyglądało na to że zostało mu jedno wyjście.

Wizja oka połączona z „Lokalizacją Osoby” powinny dać mu czego potrzebuje, nawet jeżeli Faerzess zakłóci zaklęcie Elizabeth. Będzie tylko potrzebował odpowiedni przedmiot. Coś co należało do Loscivi.

Coś z czym czuje więź, coś co nadal uważa za swoją osobistą własność.

Przechylił lekko głowę, i spojrzał na własne odbicie w lustrze.



' Nah. '

***
'Ah, tak wiele wspaniałych wspomnień... Między innymi. '
Samiec zaśmiał się pod nosem, lustrując wzrokiem odrestaurowaną arenę Despana... Nie, Arenę Tormtor.
– Jestem zaskoczony że w ogóle ją naprawiono. Można by pomyśleć że mamy dość rozlewu krwi po wrogim najeździe i siostrobójczej wojnie. - uśmiechnął się lekko.
Han’kah odgarnęła z twarzy kaskadę czarnych włosów ukazując cień uśmiechu i naznaczony bliznami policzek.
- Arena musi stać Lesenie Vae. To symbol.
– Czego? Bezcelowej przemocy w imię nienasyconej Królowej ku uciesze zdeprawowanej klasy wyższej i bezmózgiej tłuszczy? - przechylił głowę, po czym uśmiechnął się szeroko. – W porządku, cofam co powiedziałem, to miasto nie byłoby domem bez tej areny. - obrócić się w stronę drowki. – Han'kah, jak miło cię znowu widzieć, zwłaszcza po tym jak kazałaś mi spadać po mojej drugiej wizycie w Xaniqos.
- Jest symbolem zuchwałości i wojowniczości Tormtor - sprostowała opierając się o barierę okalającą padok. Lesen miał widok na jej profil i idealnie okrągły brzuch, który mimo rozmiarów nie uczynił jej niezgrabną. Ruchy zachowały kocią giętkość. -Symbolem wykorzystanych okazji. To łup, który wyszarpaliśmy sobie zębami ze zwłok Despany. Jaki sens miałoby to wszystko gdybyśmy teraz pozwolili obrócicić się Arenie w ruinę? Nie, ona ma stać i błyszczeć. Razić w oczy…
Odwróciła się w stronę samca.
- Nawzajem… Twój widok też… NAS cieszy - jej usta zadrgały z rozbawienia aby dać mu upust perlistym śmiechem. - Wybacz… Nie mogłam się powstrzymać… MNIE. Mnie cieszy.
Samiec przeczesał włosy dłonią i uśmiechnął się promiennie do drowki, zerkając mimochodem na jej brzuch.
– To o co w tym wszystkim chodzi Han'kah? Nie możesz walczyć, to uznałaś że teraz będziesz oglądać jak inni walczą za ciebie? -
- Och, już niedługo… - wzruszyła ramionami gładząc krągłość brzucha. - Tuż, tuż… Później wrócę do treningów, wyznaję kult ciała i dyscypliny, przecież wiesz. A Arena… To po prostu kolejny szczebel. Potrzebuję… swobody. To mój sposób aby wyłamać się z armii. Usamodzielnić się. Uprawiać swój własny pierdolony ogródek, wiesz o co mi chodzi? - mimo przekleństw ton miała przyjemny, jak widać jej prostackie przyzwyczajenia przez ostatnie miesiące się nie zmieniły.
Samiec zaśmiał się krótko.
– Bardziej niż ci się wydaje. - odpowiedział krótko, nie mając ochoty, lub nie widząc potrzeby, by rozwijać swoją wypowiedź. Zamiast tego zmienił temat. – Musisz jeszcze popracować nad swoim głosem. Jeżeli dalej będziesz rzucać przekleństwa tym przymilnym tonem, ktoś się może zorientować, że wcale nie jesteś tak prostacka jak udajesz. Lub udawałaś. -
- Lubię tą maskę, masz mnie - pozwoliła by kpina poderwała ku górze kąciki jej ust. - Zresztą, lubię różne maski… Ale powiedz lepiej co u ciebie. Słyszałam, że sporo czasu spędzasz pomiędzy udami Inyndy Shi’quos. Czy raczej… Inyndy Vae? Ostatnio zbyt dużo osób zmieniło Domy, ciężko nadążyć zmęczonej ociężałej drowce - ściągnęła usta w pozornie niewinnym grymasie.
– Rozrysowałbym ci grafik, ale pewnie tylko udajesz że się nie orientujesz. - odsłonił zęby w złośliwym uśmiechu. - W końcu co innego zostaje ciężarnym kobietom jak nie obgadywać inne i robić na drutach? - kontynuował ich standardową wymianę złośliwościami. – I zabawna rzecz z tymi maskami... Na powierzchni mieli przysłowie „Ci którzy noszą zbyt wiele masek w końcu zapominają swojej prawdziwej twarzy...” - zaśmiał się pod nosem.

Oparł się o barierkę, jedynym okiem wracając do obserwowania prac na arenie.
– Dużo się zmieniło w mieście. Potrzebuje silnych pleców we własnym domu jeżeli chcę coś zdziałać. -
- Nowy wyścig, nowe szanse - Han’kah przytaknęła nieznacznie ale zaraz zmarszczyła brwi. - Choć… nie wiem czy podoba mi się, że aż tak jej nadskakujesz. Poza tym ja i Inynda mamy… miejscami sprzeczne interesy. Jeśli jesteś z nią tak blisko będę zmuszona zakładać, że weźmiesz jej stronę w spornych kwestiach a to… czyni cię mniej zaufanym sojusznikiem. I… kompanem… do… różnych… takich - przeciągała umyślnie mrużąc kocio oczy.
– Różnych… Jakich...? - samiec przesunął się trochę w jej stronę.
Przechyliła głowę pozwalając by włosy przelały się na jedną stronę zakrywając szpetny, pobrużdżony siateczką blizn policzek.
- Wysil pamięć Lesenie Vae. Fakt, nie widzieliśmy się jakiś czas ale wcześniej… łączyło nas wiele… wspólnych spraw.
– Kokietka. - mruknął rozbawiony. – I fakt, miałyście z Inynda... „sprzeczki” w przeszłości, to prawda. I w moim interesie jest żeby właśnie tam zostały. Ma teraz na głowie magów Vae, i dla jej własnego dobra lepiej żeby o tym nie zapominała. - rzucił lekkim tonem. – I... - przesunął ręke do brzucha Han'kah, dotykając go lekko. – Nadal chce żebyś to ty była matką moich dzieci... Mam nadzieje że nie planujesz się wymigać ze swojej obietnicy chwilową niepoczytalnością.
- Na razie mam dość bachorów Lesenie, to same kurewskie kłopoty - odparła lekko a szermierz poczuł jak coś dużego i silnego szarpnęło się w jej wnętrzu pod jego dotykiem. - Poza tym takimi deklaracjami stąpasz po cienkim lodzie. Wiesz, że jestem diabelnie terytorialna. Nikomu nie pozwalam tykać moich rzeczy. Chcesz być jedną z moich rzeczy Lesenie Vae?
– To coś nowego. - zachichotał samiec. – I jestem przekonany że byłoby to całkiem przyjemne doświadczenie, ale niestety mam zbyt dużo do zrobienia by oddać się w całości zaspokajaniu wyłącznie twoich zachcianek... Czy też jakiejkolwiek innej drowki. - uniósł dłoń i odsunął zasłaniające policzek włosy. – Poczekam. Zresztą... Fakt, nie do twarzy ci z tym brzuchem. Miło będzie cię znów zobaczyć na polu bitwy.
Jej rdzawopomarańczowe oczy zwęziły się w wąskie szparki, odsunęła wymownie twarz aby nie mógł jej dotknąć.
- I tak bym cię nie chciała - mruknęła zimno i przeniosła wzrok na arenę gdzie wrzały prace budowlane. - Nie zamierzam zapełniać miejsca po Nihrizie. Nigdy.
– Ha! Jakbym mógł go zastąpić! Mógłbym cały dzień wymieniać rzeczy którymi nademną górował: Mistrzostwo sztuki magicznej, zamiana w smoka, umiejętność nakłonienia najbardziej ostentacyjnie prostackiej pułkownik Tormtor do przywdziania eleganckiej sukni, dwoje oczu... - zaczął odliczać ze śmiechem na palcach.
Cień uśmiechu, który się pojawił na ustach drowki był jasnym dowodem, że dowcipem nieco ją udobruchał.
- No dobrze, niech będzie. Ale teraz… udowodnij mi swoją użyteczność.Vae jest Domem Łowców. A Arena potrzebuje bestii - wydęła lekko usta. - Ale mam do dyspozycji… niewygórowany budżet.
– Witaj w klubie. - uśmiechnął się tajemniczo. – Jakich, ile, i jak niewielki jest to budżet -
- Wolałabym jedną, która zwali wszystkich na kolana ale od biedy wezmę i tuzin czegoś… przeciętniejszego. Co do kiesy… Mam masę innych wydatków. Jeśli użyjesz wpływów i wyrwiesz mi coś półdarmo… odwdzięczę się przysługą - zawiesiła wzrok na wysokości jego wykolonego oka. - Loscivii… nadal cię niepokoi?
– Tak. Jest nadzwyczaj ostrożna. Zgaduje że każdy byłby po tym jak raz go zabito. - potarł się po policzku w zamyśleniu. – Wyrwać coś pół-darmo... Pewnie mógłbym coś ugadać z Wilczkiem. W najgorszym razie możemy pomyśleć o jakimś bardziej skomplikowanym układzie – bestia za darmo, w zamian za procent przychodów z otwarcia, albo teraz pół darmo w zamian za wyłączność w dostawach w późniejszym okresie, jak już arena stanie na nogi. Ale najważniejsze – ile mamy czasu na załatwienie jej? -
-Udział w zyskach nie wchodzi w grę - Han’kah zaplotła ramiona na piersiach. - Wyłączność? Niezbyt. Monopol i brak konkurencji jest kłopotliwy, pozwoli wam dyktować ceny. Mogę dać moje zapewnienie, że jeśli w przyszłości zaoferujecie przyzwoite ceny spojrzę przychylniejszym okiem na was niż innych dostawców. A na razie… póki nie zapełnię jako tako skarbca Areny, pomogę ci… pozbyć się problemu Loscivii - wyłowiła spod czarnej koszuli znajomy amulet z pająkiem. - Powiedzmy, że znam kogoś, kto zna kogoś… Jeśli ją znajdę i… unieszkodliwię, wymusisz na Wilczku pierwszą dostawę bestii… półdarmo. Namydl mu oczu, że to na poczet dalszej współpracy. Poza tym, przyjaźnicie się. Pójdzie ci na rękę jeśli odpowiednio to rozegrasz.

– Nie. - Zauważył uprzejmie z promiennym uśmiechem na twarzy. – Loscivi jest moja. Jeżeli dalej będzie się ukrywać zwrócę się do was z prośbą o pomoc w odnalezieniu jej, ale nic więcej.

Stał przez chwilę z uśmiechem przyklejonym do twarz, po czym wrócił do wątku areny.
– Bardzo rozsądne zastrzeżenia Han'kah, ale źle zrozumiałaś moje intencje. Nie proponuje monopolu, ale kontrakt wiązany. Vae nie miałoby jak wymusić wyłączności na handel bestiami, nawet gdybyśmy chcieli – mogłabyś złamać nasze porozumienie, i raczej nikt by z tego powodu nie poszedł na wojnę – co najwyżej ucierpiałaby moja reputacja, bo za ciebie poręczyłem. I sugeruje rozważyć idee tymczasowego podział w zyskach. Jeżeli nie masz funduszy to dobry sposób na ograniczenie kosztów, inaczej będziesz musiała się zapożyczyć, albo zacząć brać przysługi, a wiesz że to może cię kopnąć w tyłek. I... - uniósł palec. – Każdy kogo wciągniesz do podziału zysku będzie miał osobisty interes w sukcesie Areny Tormtor. A popraw się jeżeli się mylę, są drowy w Erelhei-Cinlu którym będzie zależało na twojej porażce. -
-Chcesz mnie wydoić jak rotha Lesenie Vae - prychnęła drowka nie kryjąc niezadowolenia. - Zapłata przez udział w zyskach to zawsze marny interes. Początkowo te zyski będą na pewno niewielkie, tym bardziej, że większą część pożrą koszty operacyjne. Ale z czasem procent jaki zarządzasz będzie znacznie przekraczał wasz początkowy wkład i ryzyko. To mi się nie kalkuluje.
– Tylko wtedy Arena będzie mogła sobie pozwolić na takie koszty. Jasne, najlepiej byłoby wszystko ufundować z własnych złociszy i całość zysków zagarnąć dla siebie. Ale nie masz takiej opcji. - samiec wzruszył ramionami. – Łapanie żywcem prawdziwe spektakularnych bestii wcale nie jest takie łatwe. Jakby Vae miało stały udział w zyskach, i wiedziało że zawsze będzie na nie zbyt, to mogłoby się temu poświęcić bez skrupułów. - rozłożył ręce. – Sugeruje to, bo uważam że to dobre rozwiązanie także dla ciebie. Przemyśl to jeszcze. Ale póki co - chcesz coś widowiskowego na otwarcie? Zobaczę co da się załatwić, w zamian za przysługę w przyszłości. Tylko powiedz ile mamy czasu. -
- Na razie żadnch umów i żadnych konkretów. Nie chcę wciągać w to Sabalice dopóki nie udowodnię jej, że jestem odpowiednią drowką na odpowiednim stanowisku. Załatw mi coś wartego uwagi w przeciągu dwóch, trzech dekadni. Najpóźniej za miesiąc chcę otwarcia Areny, szykuje się mnóstwo roboty. Pomów z Wilczkiem niech przygotuje mi korzystną ofertę cenową, wstaw się za mną. Ułatw mi start - słowa ciężko jej przychodziły, jak wszelkie prośby.

Prawa brew uniosła się do góry i samiec nachylił się do drowki.
– Wybacz, czy mogłabyś powtórzyć? Wydaje mi się że słyszałem gdzieś tam „proszę”, ale być może słuch mnie zawodzi. -
Han’kah wydała z siebie nerwowy, pełen zakłopotania śmiech, który szybko się urwał.
- Czy mógłbyś powołać się na swoje znajomości i pomóc mi zebrać bestie na Arenę? - palce drowki sięgnęły guzika jego koszuli i przeskoczyły na kolejny, blisko szyi drowa. Można było mieć wątpliwości czy zamierza go rozdziać czy udusić. - Proszę.
Drow najwyraźniej uznał że planuje to drugie, bo zauważalnie odchylił się do tyłu.
– Huh. - mruknął mierząc drowkę uważnym spojrzeniem. – Widzę że te miesiące w Xaniqos faktycznie cie zmieniły. - ostrożnie chwycił dłoń Han'kah i odsunął ją od swojej szyi. – Oczywiście że ci pomogę. Nie musiałaś prosić. -
Pani pułkownik skrzywiła się z niesmakiem.
- Pierdol się, wiesz? - warknęła z pretensją wyszarpując dłoń. - Dyplomacja to dla mnie kurewsko śliski grunt. Nie musisz jeszcze ty rzucać mi dodatkowego gówna pod buty. Nie ty.
Postąpiła kilka kroków w tył nie spuszczając z niego gniewnego spojrzenia.
– Oh zamknij się. -
Zrobił szybki krok do przodu, zbyt szybki by ciężarna Han'kah mogła zareagować.
I bezceremonialnie pstryknął ją palcem w czoło.
– Ci mnisi chyba wyprali ci mózg, bo ewidentnie zapomniałaś dlaczego się z tobą zadaje. Lubię obserwować jak pleciesz swoje nici, jak otaczasz wszystkich siecią kłamstw tak długo dopóki sama nie będziesz w stanie poderżnąć im gardła. Bycie częścią twoich intryg to przyjemność sama w sobie. Podjąłem decyzje o wsparciu twojej Areny jeszcze zanim przekroczyłem jej próg, nigdy nie musiałaś o nic prosić. - uśmiechnął się łobuzersko. – Uznaj ostatnie parę zdań za małą zemstę za ignorowanie wszystkich moich listów. -
Wycelowała w niego ostrzegawczy palec i choć nie przestała się cofać to znacznie zwolniła.
- Jak tylko pozbędę się tego cholernego balastu skopię ci dupę. Pierwszą krwią, która wsiąknie w świeżo usypany piach areny będzie twoja - Han’kah mimo pobytu u mnichów wpadała w złość z taką samą łatwością. - Do czasu rozwiązania lepiej mnie unikaj, moje wkurwienie na cały Podmrok osiąga apogeum. Pomów z Wilczkiem. I… - chciała coś jeszcze powiedzieć ale zaklęła pod nosem i zrezygnowała. - Nieważne.
– Wiem. Też cie kocham. - mrugnął porozumiewawczo. Prawdopodobnie. Trudno powiedzieć z jednym okiem. – Miło było cię znów zobaczyć. Podeśle ci informacje nietoperzem. -


***


- Nasza kolekcja bestii pozostawia wiele do życzenia, podmrok jest wyludniony, a arena ma zostać otwarta za miesiąc. Fantastycznie. - podsumował wesoło samiec zerkając to na Wilczka, to na Haelvrae.
Żadne z nich nie wydawało się takim stanem rzeczy a najmniejszym stopniu przejęte. W końcu to on będzie świecił oczami przed Han'kah.
Niewdzięczna robota.
Ale był w końcu Lesenem Vae. Walka z nieprzychylnymi okoliczności była dla niego codziennością.
Zaczerpnął powietrza i odetchnął głośno.
– W porządku, w takim razie... -

***


Przechodząca jednym z korytarzy w Twierdzy Vae Maerinidia uśmiechnęła się szeroko na widok drowa, który właśnie wyłonił się zza kolejnego zakrętu
- Lesenie… miło mi Cię widzieć. Cieszę się, że Lolth oszczędziła mi szukania Ciebie po całej Twierdzy. - zagaiła wesoło.
– Ah tak, Bogini zła, chaosu, pająków i przypadkowych spotkań na korytarzu uderza ponownie. - zauważył z promiennym uśmiechem samiec. - … Chociaż przypadkowe spotkania zapewne podpadają pod domenę chaosu. Nigdy o tym nie myślałem. To by wyjaśniało tak wiele... - dodał pocierając policzek w zamyśleniu, ale ocknął się szybko. – Spotkanie z Yvalynem, Mistrzyni Maerinidio?-
- Nie inaczej. - uśmiechnęła się lekko iluzjonistka - Niemniej z Tobą też chciałabym zamienić kilka słów, jeśli masz wolną chwilę… - rozejrzała się odruchowo, nim dokończyła - ...chodzi o kolejne widzenie.
– W takim razie umieram ze zniecierpliwienia. - przytaknął Lesen. – Wpadnij do mojego gabinetu jak będziesz wolna. Za parę godzin, jak zgaduję? -
- Wolałabym teraz, jeśli nie jesteś zbyt zajęty. - chyba nic nie mogło jej teraz zepsuć humoru, a przynajmniej sprawiała takie wrażenie.
– Ależ żaden problem. Ale miej na uwadze, będę cię bezwstydnie przetrzymywać. Yvalyn ma stanowczo za dużo szczęścia z kobietami... - odparł z teatralnie złowieszczym śmiechem, pokazując czarodziejce by ruszyła za nim.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 08-10-2014 o 01:15.
Aisu jest offline