Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2014, 00:33   #472
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
6 Vharukaz, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tunel inżynieryjny na Zilfir, pierwsza warta - Thorvaldsson


Czarne myśli o córze Moisura nawiedzały zmęczony umysł Alriksona na przemian z faktami dotyczącymi pozycji w jakiej znalazł się oddział w tym starym tunelu inżynieryjnym… bez drogi wyjścia, z wrogiem za plecami, do tego bez wystarczającej ilości pochodni i oleju do latarni. Było źle. Do tego jeszcze każda próba poprawy sytuacji rozbijała się o niezniszczalną ścianę braku czasu lub energii by to zrobić… znaki górnicze i wiedza ich dotycząca którą skrywać mogły umysły Hurana i Dorrina, ciężka sytuacja w jakiej znalazła się Khaidar, do tego jeszcze Kyan i jego tajemnicza dolegliwość, wszystko to było bez odpowiedzi. Na szczęście mikstury Dirka zdawały się nie być zepsute, oczywiście na tyle na ile Thorin był w stanie ocenić to swym węchem. Co zaś tyczyło się próbie podjętej przez Thorina by przepatrzeć ściany czy aby nie skrywają jakichś schowków czy tajemnych przejść to wszystko to było zdane na porażkę, już nie tyle że brak było światła ale nic nie wskazywało Thorinowi że ściany coś skrywają… nie wiedział nawet czego szukać! Zresztą, swoje próby znalezienia czegokolwiek musiał szybko przerwać gdyż Detlef zarządził gaszenie latarni i jeśli ktoś chciał zrobić jeszcze coś pożytecznego przed snem to musiał się śpieszyć. Tak też Alrikson zabrawszy się za szereg czynności doprowadził się do skrajnego wycieńczenia… zwyczajnie było tego za dużo, bo choć kąpiel w lodowatej wodzie można było jeszcze uznać za odświeżającą i napawającą nadzieją to seria zakładanych opatrunków, diagnozy, rozmowy i temu podobne rzeczy sprawiły iż Alrikson owinąwszy się kocem odpłynął do krainy snów od razu. Podobnie było zresztą Detlefem, poza snem rzecz jasna, wydał on zarządzenia, ustalił kolejność wart i pobieżnie zaplanował kolejny dzień… prawdą było że oddział nie był w stanie na obecną chwilę podróżować, zbyt wielu rannych, chorych… i co do cholery działo się z Thravarssonem?! Nim wszyscy usnęli udało się jeszcze Detlefowi umyć w jakże zimnej podziemnej rzece, zjeść posiłek. Zastanawiające jednak było czy faktycznie Galeb i Thorin będą w stanie doprowadzić Kyana do pełni sprawności, tak by kolejnego dnia mógł im przewodzić dalej? Zmęczony okrutnie, Detlef objął pierwszą wartę, w tym wcale nie pomagała opowieść Hurana ale wkrótce potem i on odpłynął, Detlef jednak musiał pozostać na straży.

Oddział krzątał się jeszcze przed zaplanowanym postojem po podziemnej sali, wszyscy jedli, pili wszak wreszcie wody było od groma, każdy był czymś zajęty, nie inaczej było z synem Ronagalda. On jeden nie ruszył by szukać wyjścia z groty lub by przepatrywać tunele, Roran napił się, zjadł i ściągnąwszy swój pancerz czyścił go, nim wszyscy złożyli głowy na kocach i plecakach, stalowy kirys, kolczuga i broń dosłownie lśniły. Dobrze wyglądała też rana na stopie która spowodowało niefortunne najście na osadzony sprytnie gwóźdź… dobrze rzecz jasna na tyle na ile można tak powiedzieć na temat rany. Thorin dobrze wykonał swoją robotę i Roran mógł być spokojny o swą stopę, gdyby tylko nie ta cała sytuacja… sen szybko nawiedził zmęczonego khazada o siwej brodzie. Tego samego nie mógł powiedzieć niestety Kyan. Tropiciel wciąż rzucał się na boki, szarpał, syczał, na szczęście nie wrzeszczał i nie robił innych hałasów które mogły ściągnąć do ów sali wrogie jednostki, tyle dobrego w tym wszystkim. Sam Kyan zaś był przerażony, oczy jego szerokie, ślina cieknąca z kącików ust, wargi przegryzione do krwi… wszyscy to widzieli i nikt nie wiedział co mu jest, ale co widział Kyan? To było straszne! Te stwory, one zagrzebywały się w piachu, w żwirze, wcześniej mruczały coś miedzy sobą i łypały na syna Thravara… dlaczego go jednak nie zabijały? Z całą pewnością był im potrzebny żywy, może by upuścić z niego krew i zabrać dusze lub by przemienić w jednego z nich… albo gorzej, ponoć krwią można było powołać do życia demony z głębin ziemi, tak mówiła starszyzna siedząc wieczorami wokół ognisk. Szarpanie mocnych konopnych lin nic nie dawało Kyanowi, jeden ze stworów go ciągle pilnował inne zaś podchodziły i dotykały od czasu do czasu, któryś nawet wlewał na siłę Kyanowi do ust brunatna wodę pełną kawałków przegniłych grzybów jaskiniowych. To było istne piekło… na szczęście stwory kręciły się po sali dość krótko, wchodziły do brudnej rzeki, nacierały się żwirem, jadły zgniłe ścierwo i zagrzebywały w kamieniach… horror! Szansa by się uwolnić nadchodziła… gdy tylko monstra usną, gdy tylko stracą swą czujność, wtedy Thravarsson miał mieć swoją szansę!

Druga warta, taką wyznaczył Grundiemu Detlef, później miała być pora na Hurana i Rorana, ale jak do licha Grundi miał wyliczyć swoje trzy klepsydry warty? Do tego jeszcze ten szaleniec Kyan, którego Fulgrimsson musiał pilnować gdy inni już jedli, pili, myli się i układali do snu. Przeklęty świat. Jednak przyszedł i czas na Grundiego, a krystaliczna i lodowata woda smakowała mu po stokroć lepiej niż innym. Długo jednak nie można było cieszyć duszy, druga warta oznaczała że Grundiemu trafiła się najgorsza z fuch, o wiele gorsza niż myślał na tamtą chwilę. Szybko złożywszy głowę do snu, syn Fulgrima odpłynął w niespokojny, męczący sen. Większość z khazadów w drużynie działała wedle podobnej reguły, jeść, pić, umyć się i spać… tak samo zrobił Galeb, jednak to on właśnie miał przed sobą bardzo trudne zadania. Thorvaldsson nie tylko zlecił mu doprowadzenia Kyana do porządku ale co zrobić dalej z wiedzą uzyskana dzięki mocy która płynęła w wodzie, co z Hazgą i Jolvenem, okazuje się że wciąż byli żywi, a może to jedynie echo które dochodziło gdzieś z głębin Stalowego Szczytu? Moc tkwiła w krwi Galvinsona wielka, wciąż jednak interpretacja sygnałów i znaków była trudna, tak jak z tymi skavenami i wodopojem lub innymi salami które przylegać mogły do tej w której był oddział obecnie. Czy mocno stąpający po skale khazadzi byli zdolni uwierzyć w wiedzę pochodząca z mocy, skoro górnicy nie dawali jasnej odpowiedzi?! Czas miał pokazać już wkrótce.

Masę zadań, podobnie jak Thorin, postawił przed sobą i syn Urgrima. Zbadanie wody zdawało się być priorytetem i choć logika wskazywała na to że ów żyła wodna wolna jest od zabójczych substancji to ścisły umysł alchemika nakazywał to sprawdzić… jak zaplanował tak zrobił i dzięki temu ze spokojem można było tak w wodzie tej się myć jak i ją pić. Wielce wątpliwe było by skaveni wymyślili jakąś truciznę zdatną zakażać wodę płynącą z taka siła i taka by oparła się badaniu Dirka… ale kto wie, może?! Kąpiel i szybka przepierka zamieniły miejsce gdzie Dirk obozował w niewielką suszarnie, mokre ubrania leżały na kamieniach i schły, obok leżał skórzany pancerz wyczyszczony z Dirkowej krwi. Nim jednak Urgrimson usnął, jego umysł nawiedziła straszliwa myśl, długi tunel którym tu dostał się oddział, z jednej strony pułapki, w drodze zaś wszelkie przejścia zawalone, tylko jedna możliwość, wprost do sali bez wyjścia, gdzie woda zagłuszała swym szumem wiele innych odgłosów… Dirk zamykał oczy słuchając opowieści Hurana, pamiętał jednak przecież jak wszystkich wcześniej ostrzegał, ale albo poszaleli i to zignorowali albo po prostu innego wyjścia nie było, a przecież pamiętał ryciny i pismo w aldhrun mówiące ~ … w ciemny kąt, tunel ciasny niczym igły prześwit, tam szukaj, tych się miejsc wystrzegaj, tam zostaw swój kwit. Zapędzić potrafią niczym najlepszy pies z pasterskich hal, gdy już światła nie ujrzysz na oślep i pal, gdy widział nie będziesz gdzie wyjść jest i jak, wtedy przyjdą i zginiesz, nim to jednak, ujrzysz ich znak…~ Cała ta wiedza, ale teraz już było za późno, powrotu nie było, Dirk spał. Ze snem trudności miał zaś Siggurdsson, pal licho podwichniętą nogę, bo ta choć paskudnie przecież była obciążona i nie oszczędzana przez Tułacza, to jednak nie była nawet w połowie tak uciążliwa jak to czego Thorgun był świadkiem w przypadku Khaidar. Przez to wszystko niczego nie zjadł i nie wypił, patrząc tylko smuto na siostrę Rorana, wiedząc ze nie może jej pomóc, Thorgun okrył się futrem i poszedł spać, a gdy nawiedzał go sen zdać sobie mógł sprawę że… ale jak to do cholery? Brat jej rodzony żeby się chorą siostrą nawet nie zajął? Tułacz chyba tylko utwierdzał się w swej paskudnej opinii co do osoby Rorana.

Z córą Ronagalda było bardzo źle! Brak było już u niej władzy w nogach ze zmęczenia, krwawiła mocno z ust i nie miała nawet sił by się ruszyć. Każdy ruch który chciała zrobić okupiony był ogromnym wysiłkiem i tylko niezłomna siła woli, walka z własnym ciałem pozwalała jej na cokolwiek. Thorin do tego wszystkiego zakazał popijać gorzałkę, ale choć strasznym to mogło być to i tak Khaidar nie była w stanie przełknąć ani kęsa jedzenia ani łyka wody. Było z nią aż tak źle. Jej towarzysze mogli z pewnością pomyśleć że Khaidar idzie spać, ale tak nie było… gdy tylko Thorin zbadał ją po raz ostatni, Khaidar złożyła głowę na swym plecaku i myśląc o odpoczynku, straciła przytomność! Jej ciałem wstrząsnęły torsje, raz i drugi… oczy wywróciły jej się i jeśli ktoś by na nią spojrzał to dostrzegłby jedynie ich białka. Khaidar była cicho, na swój sposób spała, wokół jej policzka, a później wokół jej głowy, powiększała się kałuża krwi która wypływała z jej ust. Nikt tego wiedzieć nie mógł ale siostra Rorana umierała przez jej towarzyszy, jednak to także oni mieli ją ocalić. Kto jednak mógł ocalić Zarkana? Uparciuch posilił się, napił i uzupełnił zapas wody, po czym rozejrzał się po grocie i podjął się tytanicznej pracy zbadania zasypanego tunelu. Wiedział że zajmie to godziny pracy, że przy jego ranach, braku światła, zmęczeniu i innych okolicznościach które działały na jego niekorzyść, będzie to prawie niemożliwe do zrobienia ale cóż zrobić. Zarkan znany był ze swego uporu i z tego że zdanie trudno było zmienić jak koło u jadącego wozu. Na szczęście cokolwiek robił było dość ciche i przy szumie jaki robiła rwąca podziemna rzeka, pozycja oddziału nie mogła być zdradzona.

Dla Ergana to było nie lada wyzwanie cała ta sala. Umysł rzemieślnika o tak rozległej a zarazem ścisłej wiedzy jaką miał Ergan, powodował że ów grota była jak łamigłówką która należało rozwiązać. Oczywiście najważniejsze było to by wyjść z miasta, oddać tajemniczą tubą którą miał Roran, by oczyścić swe imię, uratować rodzinę i całe miasto… to było oczywiste, ale ta grota także była ciekawa. Ergan napił się, najadł, umył i zaczął główkować zasilany wiedzą Galeba i Dorrina na temat górnictwa. Planów Ergansson miał bez liku jak t zwykle z nim bywało, ale Detlef miał rację, wszystko musiało poczekać do jutra. Większość drużynników potrzebowała odpoczynku, zmęczeni, chorowici, ranni, musieli chwycić się choć jednej nocy dobrego, mocnego snu by móc kroczyć dalej w głąb Stalowego Szczytu. Taka była prawda. O co zaś Ergan modlił się przed snem, to wiedział tylko on jeden, ale wszystko wskazywało na to że grupa nie należy do zbyt religijnych co już wcześniej kilkakrotnie Ergan zauważył. Być może to dlatego właśnie było jak było, że bogowie nie zsyłali pomocy tylko rzucali wciąż drużynie kłody pod nogi?! W sumie to było ciekawe i może nawet stary Huran takiego właśnie był zdania, w końcu wiek robił przecież swoje i niemalże każdy khazad w czas srebrnej brody zwykł chylić się ku świątynnym murom by tam odnaleźć spokój i odpowiedzi na nurtujące go pytania. Na razie jednak stary Rorinson tylko zjadł, napił się i umył głowę w strumieniu, przygotował posłanie i nim się ułożył na kocu zagaił do Detlefa że to wszystko mu się nie podoba, zupełnie jakby grupa wlazła w czyjąś pułapkę. W końcu jednak i Huran odpuścił, wszak na daną chwile już nic zrobić się nie dało i gdy tylko wszyscy poza Detlefem i Dorrinem już leżeli na posłaniach, a dowódca zgasił latarnię i grotę wypełniła ciemność, Huran odezwał się. Stary krasnolud nie należał do gadatliwych i nawet z obecnych tu mało kto widział by ten mówił coś lub nawet słyszał jego głos, ale w tej jednej chwili Huran przemówił i jego usta opuszczały proste, żołnierskie słowa które opisywały powstanie Karak Azul, jego domu, miejsca którego każdy z tu obecnych bronił już swą krwią.

- ... wędrowali bez końca, aż noc ustąpiła miejsca szaremu i mglistemu świtowi. Doskonale znający płaskowyż khazad kroczył na przedzie. Wielki Zbrojmistrz prowadził na smyczy swego Raskra, przez co ciągle wszyscy musieli nań czekać. Słońce było już na szczycie nieba gdy zarządzono krótki odpoczynek nad niewielkim strumykiem płynącym leniwie między skałami, dzięki tej właśnie wodzie ugaszono potworne pragnienie pradawnych krasnoludów. Ponoć wtedy to już wiadomym było że za góra pół dnia grupa przybędzie na miejsce, Vebur i Vali nie pokazali po sobie że nie mają już sił do dalsze drogi, inaczej było jednak z Harunfem, synem Szarego, który to sapał ciężko gdy tylko wdrapywać się przychodziło na byle wzniesienie. Trzeba było przyznać że droga łatwą nie była. Wznowiono marsz, piach w klepsydrach przesypywał się mozolnie ale z każdym krokiem czuć było że cel podróży jest bliżej i bliżej. W końcu gdy ognista kula na nieboskłonie chyliła się już ku horyzontowi, Wielki Zbrojmistrz wdrapał się na ogromny głaz i spojrzał w dal… wyciągnął przed siebie ramię i palcem wskazał na gigantyczną górę, której szczyt był skryty w kłębach stalowych chmur. - Oto jest Karak Azul! - Krzyknął swym potężnym głosem. - Tu stanie twierdza której honor będzie znany w całym świecie, tu narodzi się linia krwi Kazadorów! - dodał. Wszyscy stali i patrzyli na majestat ów górskiego łańcucha, tak trwali przez wiele dni i nocy, aż w końcu Wielki Zbrojmistrz zeskoczył z kamienia i poklepał go mówiąc. - Gothri, Tegvar, zostaniecie tu i w tym głazie złożycie pierwszy cios i ofiarę, a gdy Wrota Azul będą gotowe wrócę tu i zobaczę wasze dzieło, niechaj ten głaz od dziś zwany będzie Khazadar. Pierwszy kamień graniczny Stalowego Szczytu. - Zbrojmistrz zakończył i ruszył dalej w drogę ze swym orszakiem. Gothri i Tegvar pokłonili głowy i uśmiechnęli się do siebie bo wielki ich spotkał honor. Pierwsi pili z Zilfir wodę, pierwsi bili zlepieniec i kształtowali płaskowyż Jargh, ich potomków wzięto w poczet królewskiej krwi…

Huran mówił jeszcze dość długo i choć wszyscy już prawie spali to Detlefowi z całą pewnością milej wartowało się w takim nastroju. Jeden jedyny Dorrin wciąż siedział w tunelu który kilka kroków głębiej był zasypany. Zarkan wciąż czegoś szukał, coś oglądał, opukiwał i nasłuchiwał… rozbijał kamienie i odgruzowywał tyle na ile to było możliwe. Ileż uporu i siły było w ciele Dorrina że przy tak ciężkich ranach jakie nosił na swym ciele wciąż był zdolny do takiego wysiłku? Czas mijał i w końcu Detlef wyliczył ze już czas na zmianę warty, Huran także już spał od dłuższego czasu więc Detlef zbudził Grundiego a sam owinąwszy się kocem zasnął. W zupełnych ciemnościach przyszło Fulgrimssonowi patrolować obóz, małe kółko i prosto tunelem, wszystko po ciemku… o zgrozo. Do tego Dorrin wciąż siedział w wykopie i pracował, ale cóż on tam po ciemku mógł zwojować… w końcu i Zarkan odrzucił kilof i umęczony do granic możliwości zapadł w sen, leżąc na kamieniach które sam wykopał z całą pewnością nie mogło być mu wygodnie. Taka była cena przeforsowania się, ale co było ważniejsze to to iż Grundi pozostał w ciemnościach sam. Głośny szum wody zagłuszał wszystko, nawet odgłosy chrapania śpiących towarzyszy. Grundi robił się śpiący.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
6 Vharukaz, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tunel inżynieryjny na Zilfir, druga warta - Fulgrimsson


Dla Fulgrimssona to była istna męka. Względna cisza, całkowita ciemność, skrajne zmęczenie… na bogów, Grundi potrzebował snu! Chodził od ściany do ściany, zaglądał w tunel i kroczył nim te kilkanaście kroków zgodnie z zaleceniem Thorvladssona ale to wszystko było takie monotonne. Przeklęte tunele! Od czasu do czasu trzeba było przemyć zimną wodą twarz by nie usnąć na stojąco ale po jakimś czasie i to nie zdawało już egzaminu. W końcu stało się… Grundi… obudził się! Leżał na skale i bolał go nos. Szybko otrząsnął się i zdał sobie sprawę że musiał usnąć, przewrócił się i spał, ale ile? Do cholery jak długo to mogło trwać? Do tego ta ciemność. Rzeka zagłuszała większość odgłosów ale Grundi był w stanie wychwycić chrapanie swych towarzyszy, zatem nie było tak źle. Gdy tylko się podniósł i otrzepał, mógł się rozejrzeć, owszem, krasnoludzki wzrok mógł przebić się nawet przez najczarniejszą czerń nocy ale zasięg pozostawiał wiele do życzenia. Fulgrimsson widział śpiącego Rorana, obok był Dirk, dalej leżał Ergan, reszta była już poza zasięgiem widzenia. Jednak to właśnie sprawa widzenia była w ten czas najważniejsza bo oto Grundi dostrzegł w oddali, w głębi tunelu, jakąś poświatę. Czymkolwiek ów źródło światła było to znajdowało się kilkaset kroków od sali oczyszczarki i tylko migotliwe żółtawe błyski można było wychwycić z takiej odległości. Z cała pewnością ktoś się zbliżał i szedł tym samym tunelem którym przywędrowała tu grupa byłych milicjantów.

Całkiem inaczej miała się sprawa z Kyanem. Coś chlupnęło i wybudziło tropiciela, bo nawet i on w swym amoku i szaleństwie wcześniej w końcu usnął. Siedząc opartym o hałdę kamieni, Kyan otworzył oczy i ogarnął go strach. Czerń, zupełna czerń, do tego wszystkiego nie mógł się ruszyć, o co do licha tu chodziło? Co zapamiętał jako ostatnie? To jak grupa wchodziła do sali z oczyszczarką, szum podziemnej rzeki… chociaż ten wciąż było słychać, zatem grupa nie przemieściła się raczej. Jednak dlaczego nie mógł się poruszyć? Próba głosu! Też nic, tylko słabowity jęk przez zakneblowane liną usta. Zresztą ten cichy jęk i tak zagłuszała szumna rzeka. Do stu demonów, czyżby grupa została pojmana w niewolę?!? Jak, kiedy, dlaczego? Pytań było bardzo dużo w głowie krasnoludzkiego wojownika który leżał związany liną niczym dobra szynka przed wędzeniem. To wszystko jednak było tylko początkiem kłopotów. Wzrok Thravarssona zaczął przyzwyczajać się do ciemności i czujne oko zaczynało wyłapywać to i owo w najbliższym otoczeniu. Wpierw jakiś odgłos z głębi sali, czyjeś kroki, spokojne i miarowe… i wtedy zrobiło się mokro! Ktoś wylewał na Kyana lodowatą wodę. Tropiciel leżąc pod stertą kamieni podniósł wzrok i zauważył nad sobą czarny cień, istotę okrytą mokrym futrem, która wspierała się o kamienie i węszyła coś w powietrzu, sama zaś nie miała zapachu. Woda ściekała z ciała intruza wprost na związanego i zakneblowanego Thravarssona. Po chwili Kyan usłyszał kolejne chlupnięcie, identyczne jak to które go wybudziło chwile wcześniej… i pomimo tego że rzeka zagłuszała prawie wszystko to ten odgłos… ten charakterystyczny dźwięk ociekającego wodą futra… woda spadająca z mokrych kosmyków włosów i uderzająca o skałę.
 
VIX jest offline