Niebo za oknem samolotu zasnute było czarnym, tłustym dymem z potężnych kominów, które strzelały w niebo z dna doliny. Przynajmniej wydawało się, że to dolina, gdyż cała była szczelnie zabudowana potężnymi hutami i kombinatami fabrycznymi. Nie było nic dziwnego w potężnym obszarze industrialnym na Marsie – w końcu, jak Capitol coś budował, to zawsze było wielkie. Nawet motorower. Cała okolica była miejscem przetapiania rudy zaabsorbowanej przez piaskopełzacze z żelazistego pyłu pustyni. Tu powstawały elementy potężnych machin bojowych Capitolu – pokrycia bombowców nurkujących i twarde pancerze wozów bojowych piechoty. Rusty pamiętał z zajęć historii wojskowości w akademii Paxton, co się działo podczas walk w Dolinie Kuźni. Oficjalna wersja głosiła, że garstka żołnierzy Imperialu bohatersko broniła się przed zmasowanym atakiem Capitolu. Nie we wszystkich podręcznikach było jednak o tym, że cała batalia zaczęła się właśnie od ataku potężnych sił jego korporacji na szczątkową załogę przeciwników…
Minęli Dolinę Kuźni i lecieli dalej. Derren wyłączył telewizor umieszczony w oparciu siedzenia przed nim – znudziły go ekranizacje stworzone przez wszechobecne na Marsie studia filmowe. „Dzieła” nie różniły się od siebie – wciąż ta sama sieczka o prawych żołnierzach z zapałem tłukących Legion, o potędze miłości i przyjaźni oraz o dobru, które wszystko zwycięża. Imperialczyk pamiętał, że machina propagandowa Capitolu należy do najsprawniejszych i najpotężniejszych w układzie słonecznym, jednak zewsząd pojawiały się głosy, że materiał filmowy sprzyja najniższym gustom. Nie podejrzewał nigdy, że aż tak niskim. Z westchnieniem rezygnacji zabrał się do lektury miejscowych gazet. Przerzucił wydrukowane na koszmarnej jakości papierze „San Dorado Herald”, a następnie wczytał się w publikowanego przez ACF (Armed Forces of Capitol) „The Guardiana”. Poza informacjami oficjalnymi znalazł tam katalog broni i pancerzy, a także zapoznał się z nowinkami technicznymi w kwestii nowych celowników Advanced Combat Optical Gunsight. I tak w spokoju minęła mu podróż do Burroughs. Kwadrans przed przyziemieniem pilot zakomunikował przez głośniki: -
Prosto do bazy, czy chcecie się rozejrzeć po mieście? W militarnej przestrzeni powietrznej i tak mamy tłok, więc będziemy musieli utrzymywać się w powietrzu jeszcze jakieś czterdzieści pięć minut, zanim będę mógł wylądować na pasie w ACF. Jednak z drugiej strony Burroughs jest lotnisko cywilne. Wysadzę was tam, odpocznę i polecę ze sprzętem do bazy a wy skorzystacie z ostatnich chwil wolności. Co powiecie?
Znudzonym długimi lotami żołnierzom nie trzeba było dwukrotnie proponować. Samolot wylądował miękko i pokołował w pobliże hangarów. Zanim pilot wyłączył silniki, otworzył tylną rampę, po której wygramolili się Żołnierze Zagłady, rozprostowując kończyny po locie spędzonym w niewygodnej pozycji. Chwilę później, dołączył do nich niewysoki, może czterdziestoletni człowiek w mundurze pilota. Rozwinął trzymaną w rękach mapę i zaczął opowiadać, ilustrując swoją wypowiedź przez wskazywanie punktów na papierze:
-
Do bazy AFC najlepiej dojechać koleją. Z każdego miejsca w mieście złapiecie metro do stacji a stamtąd jedziecie w tym kierunku, gdzie jadą nachlani mundurowi. Nie sposób przegapić. Tylko bądźcie o jakiejś rozsądnej porze. Jesteście z Kartelu, jak stoi na liście przewozowym, więc pewnie macie Zezwolenie Beta, czyli pozwolenie na posiadanie ukrytej broni palnej. Nie rozstawajcie się z tym świstkiem papieru. Czasem robi się gorąco i do akcji wkracza Armed Interdiction Police, a z nimi nie ma żartów, uwierzcie mi, niebywale brutalni kolesie. Jak dopadną kogoś uzbrojonego bez zezwolenia to trafia do Brygad Wolności i broni linii McCraiga do momentu, aż odkupi swoje winy. A uwierzcie mi, obecnie potrzebujemy masę ludzi do obrony okopów. Tak czy inaczej, bawcie się dobrze i do zobaczenia w bazie! – pomachał zrolowaną mapą na odchodne.