Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2014, 21:48   #108
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dzięki Campo i Kermowi za dialogi...


Winkel nie mógł się nadziwić co też powiedzieć mogą skorzy do plotek mieszkańcy Imperium. Ogromna większość tego co usłyszał to nie interesujące go brednie, których jednak słuchał z udawanym zainteresowaniem. Języki jego rozmówców klepały szybciej niż sprawna kobieta nad Reikiem praniem o kamień. To co najbardziej interesowało Berta wymagało od niego cierpliwości, bo dopiero po kilku godzinach gawędziarz usłyszał, że niegdyś okolicznymi ziemiami władali Oberweissowie, których potomek kilka dni temu został wyrzucony z ratusza. Burger wyśmiał klienta Winkela. Zapewne przez ponad 10 lat władania kupcowi zaczęło się to więcej niż podobać.

Piękna żona gospodarza wyjawiła Winkelowi, że pamięta lorda Oberweissa, który alkoholu, kobiet i hazardu zwykł sobie nie szczędzić. Elza mówiła, że szlachcic bardzo wiele podróżował trwoniąc majątek jak tylko szybko się dało. Gospodyni nie zapomniała też wspomnieć o tym, że młody szlachcic zatrzymał się - wraz z małym orszakiem - w tańszym niż Winkel i przyjaciele lokalu nazywanym "Matką Puttscheise”.

Następna nowina jaką Bert zasłyszał wśród ludu wstrząsnęła nim nie na żarty. Gawędziarz doskonale znał karawanę wysokiego kapłana Sigmara, o której mówili mu ludzie. Ponoć grupę zaatakowali mutanci, a poza Edwardem Saltzingerem ocaleli zaginieni Dorota von Dutchfelt i Jakub von Crutzenbach. Mimo iż serce Winkelowi już na trakcie podpowiadało, że Jakub maczał palce w planowaniu pierwszego ataku mutantów to nie było na to żadnych dowodów. Niestety śledczy nie mogą kierować się sercem, a wnioskami z przesłuchań i dowodami, które dowodziły czego innego. Ludzie nigdy nie chcą współpracować, a jak wydarzy się coś okropnego od razu uginają im się kolana...

Ostatnia wieść, która zmusiła Winkela do szybkiego powrotu do zajazdu była wręcz niewiarygodna! Arno został aresztowany! Co prawda krasnolud miał na pieńku z obecnym kapitanem, ale swoje obowiązki na trakcie - w czasie śledztwa - wykonywał solidnie chociaż... jak zwykle w jego przypadku przybyło mu kilku wrogów. Oby tylko Edward nie zamierzał za tragedię karawany oskarżyć Hammerfista. Sam bardziej kierował się pociągiem do złota niż zdrowym rozsądkiem więc w obecnej sytuacji nie powinien nikogo winić. W całej karawanie było co najmniej kilka osób, które bardziej niż Saltzinger zasługiwały by żyć. Na samą myśl o walce Arno z Montagiem gawędziarzowi stawało serce, ale tylko początkowo, bo Winkel - jak to on - miał już pewien plan...

***

- Słyszałeś już co się stało? - zapytał przejęty Winkel. - Arno został aresztowany przez straż. Dowodzi nią teraz łysy rycerz z blizną, któremu zalazł za skórę nasz krasnolud. Edward Saltzinger. Ponoć pojmali go kiedy wychodził z wychodka. Obawiam się, że wystawią Arno przeciwko ogrowi. Teraz musimy zająć się jego sprawą solidnie jak nigdy… - Bert wyglądał jakby intensywnie myślał.

- Ogra nie przekupisz. - mruknął Jost. - Ani tego halflinga. Najprostszą metodą byłoby otruć tego niby szampierza, ale w tej chwili nie dysponuję niczym, co by mogło posłużyć tym celom. Z drugiej strony... a nuż by się udało przekupić Trampfoota. Nie byłby to pierwszy raz, gdy kto brał pieniądze z obu stron. Problem na tym jednak polegał, że przekupiony nie musiał dotrzymać obietnicy.

- Nie będziemy przekupywać ani ogra ani halflinga, bo nie stać nas na przebicie Magistratu. - powiedział Winkel patrząc na Josta. - Jak chcesz mogę popytać o substancje, które i ogra powalą, ale… Jak ty zamierzasz mu to podać Jost? Może wynajmiemy go do czegoś i zapłacimy halflingowi w złocie, a dodatkowo ogrowi w mięsie? Ponoć przepadają za surowym. - dodał Bert wykrzywiając się.

- Wiem, gdzie mieszkają i gdzie szykują sobie jedzenie. - odparł Jost. - A co do wynajęcia... Nie wiem, czy Trampfoot zgodzi się wynająć nam ogra choćby na dzień, skoro szykuje się ta przeklęta walka. W gruncie rzeczy najlepiej by było podrzucić Montagowi kawał surowej wołowiny, nafaszerowanej jakimś oszałamiającym środkiem. Wtedy na arenie byłby ociężały i Arno zdołałby go pokonać. Problem w tym, że nie wiem, ile i czego by trzeba użyć. A poza tym mają wrednego kundla, który zapewne nie pozwoliłby się nikomu zbliżyć do ich siedziby.

- Mogę kupić preparat, który go oszołomi, ale w takiej ilości, że wliczamy też w ryzyko śmierć ogra. - odparł Winkel. - Lepiej dać za dużo niż za mało. Można też wynająć kogoś kto to podrzuci, ale… Nigdy nie wiadomo czy on to zje. Jak go do tego skłonimy? Zostawimy mięso i liścik? On nie potrafi czytać. Jak znajdzie to halfling to może być źle. A jak byśmy go wynajęli i potem zaproponowali poczęstunek mamy pewność, że on to zje...

- Możemy też zrobić coś innego. - powiedział z namysłem Jost. - Gdyby tak przyjść na negocjacje z Trampfootem i zostawić niedaleko ogra zakupy, kawał surowego mięsa, naszpikowanego jakimś paskudztwem. A potem zażądać odszkodowania, że Montag zeżarł nasz obiad. - dodał z cieniem ironii w głosie.

- Można, ale musimy mieć pewność, że on to zje. - powiedział Winkel. - Ja mam pewność, że szlachetka mówił prawdę. Sprawdziłem to i co starsi pamiętają ojczulka naszego klienta. Ponoć straszny pijak i zbereźnik był z niego. Może ty zakup mięso, a ja zajmę się samym preparatem. Negocjacje z halflingiem też możesz zostawić mi. Preparat ma zabijać, obezwładniać, otumaniać? Na czym najbardziej nam zależy?


- Na otumanieniu. - odparł bez namysłu Jost. - Ale jeśli Montag po zjedzeniu tego specjału opuści ten świat, to nie będę go żałować.

- To właśnie chciałem usłyszeć. - rzucił Bert. - Zatem ja zajmę się kupieniem preparatu i negocjacjami, a ty kup kawał mięcha. No i wpadnij na to do czego chcemy wynająć Montaga.

Winkel chciał kupić preparat podając się za pisarza. Wziął swoją tubę z pergaminami, kałamarz oraz kilka mniej rzucających się w oczy dodatków. Starał się lekko zmienić głos. Po godzinie poszukiwań rozmówcy nakierowali go na gościa o imieniu Olaf. Wysoki, szczupły, po trzydziestce mężczyzna kojarzył się Bertowi z paserem. Gawędziarz bez problemu dogadał się z kupcem, który miał preparat nazywany "Jadem na Bestie". Gawędziarz nie mógł uwierzyć w swoje szczęście! Szansa na znalezienie czegoś takiego była naprawdę niewielka. Sigmar chciał aby Arno żył, a szlachetka ocalił honor rodu stając do walki z nowym szampierzem.

Winkel nie zapomniał przekazać później Jostowi, że toksyna w małej dawce osłabia wywołując poważnie zatrucie organizmu, a w normalnej zabija. Schlachter musiał zatem dobrać taką ilość aby Montag zdołał wleźć do tego dołu. Na tyle dużą aby był poważnie osłabiony, ale nie aż taką, że ogr padnie zanim dotrze na miejsce starcia z Arno. Bert wierzył, że z tak "przygotowanym" przeciwnikiem krasnolud sobie poradzi. Widział Hammerfista w akcji i ten miałby szanse z ogrem nawet na normalnych zasadach - chociaż całkiem nikłe.

Nagle coś uderzyło w Berta niczym piorun. Jak oni mogą chcieć otruć ogra jak nie wiedzą precyzyjnie kiedy jest walka? Bert musiał odwiedzić Josta i przedstawić mu kolejny plan. Dość ryzykowny, szalony, ale jakiego ryzyka nie jest warte życie przyjaciela?

***

- Czego tutaj? - burknął strażnik ratusza na widok obcego interesanta.

- Przyszedłem porozmawiać z Edwardem Saltzingerem. - powiedział Winkel patrząc obojętnie na strażnika.

- Z Panem kapitanem Edwardem Saltzingerem. - poprawił go młody zbrojny, chyba nawet młodszy od Berta. - A o co chodzi? Myślisz obywatelu, że każdy kto tu przyjdzie porozmawiać z kapitanem lub magistratem, to od ręki ma audiencję? Umówiony byłeś pan?

- Z Edwardem znamy się z czasów kiedy jeszcze nie był kapitanem. - powiedział Winkel patrząc na strażnika spode łba. - Nikt poza nim nie usłyszy co mam mu do powiedzenia. - Bert starał się wyglądać, grać, sprawiać wrażenie kogoś o wiele bardziej twardego i bliższego Saltzingerowi niż rzeczywiście był.

- A kim pan jesteś? Jak się nazywacie? - strażnik spojrzał równie podejrzliwie jak Bert groźnie.

- Nazywam się Bert Winkel. - powiedział chłopak. - Kapitan mnie zna i zapewne nie odmówi mi rozmowy. - dodał gawędziarz pewnie.

- Dobrze, zaraz wrócę. I lepiej dla Ciebie, żebyś Bercie Winkelu nie kłamał mnie. - zniknął za drzwiami starannie domykając za sobą.

Z obojętną, nie zdradzającą niczego miną strażnik wrócił po chwili zapraszając Berta do środka. Winkel śmiał się w duchu zauważając, że wszystko idzie po jego myśli. Jednak Edward nie był tak doświadczony jak można by wywnioskować po ilości blizn jakie nosiło jego ciało.

- Za mną. - powiedział prowadząc Berta do środka chłopak.


Z przedsionka, przeszli przez spory korytarz do kamiennego gabinetu o drewnianych meblach. Za stołem siedział Saltzinger bawiąc się ludzką czaszką, w której oczodołach sterczały gęsie pióra do pisania. Winkel nie przejął się tym widokiem. Mało to podobnych badziewi sprzedają wędrowni kramarze?

- O! - łysy popatrzył na gawędziarza unosząc brew. - W czymże mogę służyć panu śledczemu? - zakpił nie zdejmując nóg ze stołu.

- Dorobił się Pan całkiem nieskromnej posadki. - powiedział Winkel uśmiechając się przyjacielsko do łysego. - Słyszałem, że trafił do celi mój przyjaciel krasnolud. - dodał Bert. - Przyszedłem uregulować straty. Co tym razem zniszczył? - zaśmiał się gawędziarz szczerze.

- Rachunek? A tak… Za wrobienie niewinnej osoby w śmierć kapłana to rzeczywiście rachunek do wyrównania masz… - powiedział niemal przez zęby Saltzinger, a uśmiech z niknął z jego twarzy natychmiast. - Teraz jak już sam mi wpadłeś w ręce, to powiedz zanim zamknę cię z twoim przyjacielem, czy w mieście jest reszta was? Awanturników? - zapytał od niechcenia. - Nie kłam tylko, bo sprawdzę wszystkie zajazdy dokładniej.

Bert niemal nie podskoczył z radości. Jego plan naprawdę działał. Saltzinger był naprawdę tak głupi aby zamknąć go razem z Arno? Nie. Nawet on tego by nie zrobił. Gawędziarz wiedział, że póki rozmowa się klei musi uderzyć w nutę walki na arenie.

- Panie kochany… - powiedział Winkel poważniejąc. - Czy Pan wie jak poważne oskarżenia kładzie Pan przede mną? - zapytał Bert. - Wrobienie? Raczy Pan żartować. Jak powszechnie wiadomo śledczy zawsze kierują się zdobytymi w trakcie śledztwa zeznaniami oraz dowodami. O żadnym wrabianiu nie było mowy. Może być mowa o błędzie, ale tylko wtedy kiedy jedna lub więcej osób odmawia współpracy. Postawi mnie Pan przed sądem czy od razu mam zacząć ćwiczyć do walki z ogrem? - pytanie było raczej prześmiewcze.

- Przed żadnym sądem nie staniesz. A na starożytne prawo walki powołać się może tylko skazany. - pouczył Berta kapitan Saltzinger. - Dobrze ci w lochu zrobi kilka dni. W tym mieście nie ma miejsca dla podejrzanych typów, włóczęg i awanturników. Przyjaciel twój zaś przed sądem stanie jutro.

- Mogę wiedzieć jakim sądem? - zapytał Winkel ciekawy. - Sędzią i katem będzie Montag czy też może jakiś mniej słynny szampierz? - Bert zastanowił się. - Wie Pan, że te kilka dni nic nie zmieni? Nadal będę tak samo czysty i nieskalany Pana oskarżeniami jak teraz. Co więcej… Gwarantuję Panu, że jak Pan nie odstąpi od swoich zamiarów przed tym jak wyjdę z lochu straci Pan tą posadę. - gawędziarz starał się wyjść na całkowicie pewnego.

Bert poleciał po bandzie. Lejce jego wyobraźni puściły ze szczęścia, bo właśnie osiągnął cel. Teraz miał pewność, że Arno będzie walczył z Montagiem nie później jak jutro. Dobrze. Zostało jedynie donieść tę informację do Josta. Nie będzie to łatwe, ale... Bert musiał stawiać przed sobą pewne wyzwania. Saltzinger roześmiał się na głos. Wstał od stołu i popatrzył na Winkela złowrogo.

- Szydzenie z sądów imperialnych i narzędzi boskich karane jest wszędzie. - powiedział surowo. - Gunter! - krzyknął gniewnie.

Do pomieszczenia przybieżał młody strażnik skory do spełnienia rozkazów przełożonego.

- Zabierz go sprzed mych oczu i jeszcze raz przyprowadzisz włóczęgę to ci wszystkie zęby policzę młokosie! - warknął do młodziana. - Do lochu z nim.

- Do zobaczenia Panie Saltzinger. - powiedział Winkel uśmiechając się kpiąco. - Oby Sigmar był dla Pana łaskawy. - dodał gawędziarz udając się bez oporów do lochu.

***

Bert był przeszukany, ale najważniejszy przedmiot udało mu się przemycić. Małą kartkę z narysowaną po jednej stronie elipsą. Winkel nie był przykuty. Siedział w loszku ratusza, którym była murowana warownia. Prostokątny, dwupiętrowy budynek ze spadzistymi, stromymi dachami i z przytuloną, grubą okrągłą basztą z dachem przypominającym czapkę czarodzieja. Gawędziarz nie dostał nic do jedzenia ani picia. Nikt mu też nie zdradził za co go zatrzymali. Cela była malutka. Bez okna, na którym tak Bertowi zależało. Murowane ściany, kamienna podłoga, jedyne światło wpadało przez szczelinę pod drzwiami z korytarza oświetlonego kagankami. Cuchnący siennik z podmokłym, zawilgoconym sianem. Czasem dało się słyszeć skrobanie myszy lub szczura, bo korytarz miał więcej takich solidnych, drewnianych drzwi z okuciami.

Winkel nie miał wyjścia. Musiał wspomóc się narzędziem jakim był strażnik. Gawędziarz zaczął walić w drzwi wołając go. Przyszedł bezmyślnie wyglądający osiłek. Śmierdzący wyraźnie niemytym ciałem. Przybył od razu, otworzył drzwi i bez wahania zdzielił Berta drewnianą pałą po plecach. Gawędziarz skulił się nieznacznie pod ciosem strażnika.


- Sza! - powiedział opętańczo, drugą ręką trzymając się za ucho.

- Mam dla Ciebie propozycję. - powiedział Winkel do strażnika twierdząc, że najlepiej z takim mówić prostym językiem.

Osiłek popatrzył po Bercie uważnie wyraźnie skonsternowany co chyba go rozzłościło.

- Przecie nie masz nic! - uderzył drugi raz, tym razem w udo.

- Przy sobie nie, ale na zewnątrz mam 50 Koron schowane w pewnym miejscu. - powiedział Winkel cicho masując obolałe udo. - Mogą być twoje jak pomożesz mi się stąd wydostać.

- He, he, he... - zaczął zabierać się do wyjścia. - Ja nie durny. Ani gupi. - zatrzymał się i odwrócił w stronę gawędziarza. - Ty mnie gadaj gdzie som korony, a ja ciem bić nie będę. Hym? - zrobił groźną minę i podniósł pałę nad głowę.

- Dobra. - powiedział Winkel. - Dałem je do przechowania mojemu przyjacielowi. - dodał chłopak sięgając po kartkę do kieszeni, śliniąc brudnego palca i przykładając go do kartki. - Musisz ją położyć na ulicy, nieopodal cel. Mój przyjaciel pojawi się za 2 dni i podrzuci w to miejsce sakwę ze złotem. Potem porozmawiamy o moim uwolnieniu.

- Tomas nie będzie Cie uwalniał. Przyjaciel przyniesie mi korony, ty złodzieju. - zrobił zgorszoną minę i wyrwał z ręki Berta kartkę. - I sza! Bo mnie główka boli! - pogroził pałką.
 
Lechu jest offline