Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2014, 23:07   #109
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dowiedzieć się czegoś.
To, jak się okazało, znacznie przekroczyło możliwości Josta, przynajmniej w pewnej części. Albo on był taki pechowy, albo też mieszkańcy miasteczka należeli do mało kulturalnych i rozmownych.
Po trzeciej próbie Jost zrezygnował ze zdobycia informacji o dawnych dziejach przodków von Oberweissa i obecnym magistracie. Nie należy za dużo pytać, gdy rozmówcy patrzą na ciebie spode łba. Może się wtedy skończyć nie tylko na obraźliwych uwagach, a zainteresowanie straży nigdy nikomu nie wyszło na dobre.
W karczmie, do której zaszedł Jost na małe piwo, też nikt jakoś nie chciał sam z siebie poruszyć tego tematu, a jedyna rozmowa, w pewnym stopniu związana z interesującą przyszłego zwiadowcę sprawą było rozwodzenie się pewnego pijaczka nad sprawnością Montaga.
- Że też pozwalacie ogrowi mieszkać w mieście - mruknął Jost.
I od razu dowiedział się, że chociaż Montag był co rusz zatrudniany bądź jako szampierz, bądź jako pomocnik okolicznych chłopów, ale w samym mieście nie mieszkał.

Gdyby tak podrzucić do tego kociołka coś, co by wykończyło całą tę trójkę - pomyślał, do Montaga i Tramfoota dorzucając hałaśliwego kundla, Dzikusa. Z pewnością nie żałowałby żadnego z nich.

- Wołowina? - Rzeźnik rzucił Jostowi obojętne spojrzenie. - Wyszła. Rano będzie świeża dostawa. Nawet cały wół będzie, jeśli sobie zażyczysz. I uniesiesz. Ale jeśli na dziś, to mamy wspaniały kawałek cielęciny.

***

Pech, pech, pech.
I, co gorsza, całkowity brak sprawiedliwości.
Pół biedy, że wpakowali się w jakąś polityczną intrygę. Dużo gorsze było to, że Arno wpakował się w kłopoty. A jakby tego było mało, to owe kłopoty miały nader konkretną postać. I nawet konkretne imię i nazwisko. Edward Saltzinger.
Czy mogło być gorzej?
No i, jak się okazało, mogło.

Chybaś ocipiał, pomyślał, gdy za Bertem zamknęły się drzwi. Jak ty sobie to wyobrażasz, że zaaplikuję ogrowi coś szkodliwego na godzinę przed walką? I jak, na wszystkich bogów Imperium, ma przetestować dawkę mikstury, by tylko oszołomiła potwora, a nie zabiła? Skąd wziąć innego ogra do przetestowania kupionego przez Berta specyfiku?

A może by się dało... wynająć? Na dłużej? W końcu co za różnica, z jakiego powodu ogr zniknie?


***

- Na kilka dni? Dłuższa podróż? Nie ma mowy. - Tramfoot, obojętny na wizję dobrego zarobku, pokręcił głową. - Nie ruszamy się z miasta dalej niż godzina jazdy. Góra dwie. Chcesz, to wynajmujesz Montaga na cały dzień i tyle. Najwyżej od świtu do zmroku, nie dłużej.
- Za ile?
- Pół korony za lekką pracę. Wiesz... oranie pola, pielenie pola z kamulców, niszczenie drewnianych zabudowań, kopanie rowów. Za ciężką pracę, jak wyrywanie drzew czy noszenie głazów - dwa razy tyle.
- Ja oczywiście też jadę by dopilnować, ze umowa jest przestrzegana - dodał niziołek, zanim w głowie Josta skrystalizowała się myśl o wywiezieniu ogra parę mil za miasto i poczęstowanie kawałkiem surowej wołowiny.
- No i, rzecz jasna, każde za stron ma prawo zakończyć umowę po skończeniu dnia i nie przedłużać jej na kolejny dzień.
- W takim razie zgłoszę się za dzień lub dwa - obiecał Jost, po czym wyszedł.
Przy okazji rozejrzał się dokoła by zorientować się, czy da się podrzucić mięso w środku nocy.

Ale najpierw musiał zdobyć informację od Berta. Na dodatek bardzo ostrożnie. Jeden kompan w celi, drugi w celi. Tego by jeszcze brakowało, żeby i on tam trafił.

***

Arno tkwił w lochu, Bert trafił do celi. Jaka była gwarancja, ze kapitan nie szuka kolejnego członka dzielnej (acz bez wątpienia pechowej) drużyny? Niewielka, nie da się ukryć. A że Jost, chociaż cenił swych przyjaciół, to nie zamierzał do nich dołączyć po tamtej stronie krat, to szedł przez miasteczko bacznie acz nie nachalnie rozglądając się na wszystkie strony.
Kartka była. Wystawała spod kawałka kamienia i wprost rzucała się w oczy. Aż dziw, że nikt się nią nie zainteresował i nie podniósł.
Z drugiej strony... Albo Jost miał przywidzenia, albo siedzący kawałek dalej obdartus miał na ów kamień baczenie? No i jeszcze jeden jegomość, stojący w wejściu do jakiegoś sklepu, ozdobionego szyldem przedstawiający mydło z bąbelkami.
A może nie sklep, tylko łaźnia?
W takiej jednak dziurze?

Gdyby to było coś większego, a nie taka niewyrośnięta mieścina... W każdym porządnym mieście roiłoby się od bezdomnych, włóczęgów, żebraków i biegających wte i wewte dzieciarów, naciągających przyjezdnych i chętnych do zarobienia kilku miedziaków.
A tutaj?
Nic.
Żadnej potencjalnej pomocnej dłoni. Bo przecież nie można się przebrać za szkapę, zaprząc do wozu z jabłkami i ruszyć uliczką. Na dodatek akurat na oczach strażnika, który nie miał nic innego do roboty, jak stanąć w wejściu do ratusza i rozkoszować się świeżym powietrzem. I chyba zapuścił korzenie, bo przez te parę chwil, co go Jost obserwował, ani nawet się nie poruszył, jeno oczami na wszystkie strony jeździł.
Byliby to jego ludzie, tamci dwaj? Na strażników nijak nie wyglądali, ale kto ich tam wie.
Niech was szlag trafi, złożył szczere, płynące z głębi serca życzenie, po czym skierował się do sklepu z bąbelkami. A nuż zdoła się dowiedzieć czegoś o mężczyźnie, blokującym wejście do owego przybytku.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-10-2014 o 13:51.
Kerm jest offline