Radowit właściwie był gotów do drogi. Tak jak powiedział: i tak nie zamierzał zostawać dlużej w grodzie. Zapasy już zrobił, czas było wracać do domu.
Gdy Branibór skończył swoją przemowę i wszyscy zaczęli się rozchodzić, myśliwy został na placu. Rozglądał się po oddalających się ludziach. Czuł się trochę niepewnie. Z jednej strony ryk bestii, który dopiero co słyszeli napawał go pewnym strachem, z drugiej czuł presję nadziei tylu ludzi, których bał się zawieść. Przydałoby mu się w tej chwili jakieś towarzystwo. Miał nadzieję poznać swoich nowych towarzyszy. Jednak dwaj wojownicy ulotnili się gdzieś, jakby kogoś ścigali. Jeden ze stolemów oddalił się samotnie i Radowit wolał mu się nie narzucać na razie. Poszedł więc za kapłanem Wellesa. Nie było to trudne, bo po pierwsze towarzyszył mu Skałomiot, którego dość łatwo było wypatrzyć, a po drugie było wiadomym dokąd poszli. Na miejscu zastał tylko stolema i psa. Odchrząknął podchodząc.
- Pozdrawiam Cię. Zwą mnie Radowitem. Żyję z polowania na zwierzynę w okolicznych borach oraz służę Strzybogowi. Zdaje się, że będziemy wspólnie podróżować.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy |