Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2014, 14:18   #107
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Jeszcze podczas patrolu, przed dotarciem do skrywających się nieznanych

Baba szybkim truchtem patrolował wioskę, nadal szukając wroga lub ludzi.

Ruszył w stronę kuźni. Była nieco oddalona od centrum. Baba miał nadzieję, że dzikusy jej nie znaleźli... albo, że krzepki kowal się obronił. Kuźnia była solidnie zbudowana. Jednak jego nadzieje topniały niczym wczorajszy śnieg im bardziej się zbliżał do kuźni.
Widział trupy dzikusów. Widział też rozrzucone na śniegu części dobytku rodziny kowala. Przechodząc widział rozrzucone suknie, rozdarte i mokre. Podszedł bliżej. Jego serce dudniło niczym młot a dziwne uczucie ściskało mu żołądek. Czuł zapach krwi i kału.
Tuż przy wejściu znalazł pacynkę córeczki kowala. Miała oderwaną główkę... Drzwi, mimo iż solidne, były wyłamane, i wisiały niczym spity w trupa człowiek bezwładnie na jednym zawiasie.
Baba wcisnął się do środka. W wewnątrz wyglądało gorzej niż na zewnątrz. Podłoga była zasłana zdewastowanym i zniszczonym dorobkiem kowala i jego rodziny.
Baba zrobił krok do przodu. Coś trzasnęło pod jego stopą. Delikatny odgłos niczym miażdżona Skorupka od jajka. Baba pochylił się i ostrożnie cofnął uzbrojoną w szpony stopę. Na ziemi leżała porcelanowa filiżanka, jaką podarował żonie kowala. Teraz żałośnie zmiażdżona, w tuzinie kawałkach, skorupa marzenia o lepszym jutrze. Baba wściekle uderzył pięścią w ramę drzwi. Od uderzenia, skrzydło poluzowało się całkiem i runęło do środka z straszliwym hałasem. To było jak desek racja grobowca. Głośny hałas, gdzie powinna być tylko pokorna cisza. Baba skulił się w sobie.
Potem ruszył dalej. Wiedział co znajdzie. Czuł zapach śmierci już nim wszedł do środka. Ale i tak musiał to zobaczyć. Musiał zapamiętać.

Baba spędził w chacie trochę czasu, gdy wychodził, spojrzał na nich ostatni raz. Leżeli wspólnie w łożu kowala. jak by spali. Monety na ich oczach były okupem dla przewoźnika. Omyte twarze pozbawione były pierwotnego wyrazu strachu i agonij. Zmasakrowane ciała skryte pod białym prześcieradłem. Wykrochmalone na sztywno płótno żony kowala. To na specjalną okazję. Kowal pochwalił się kiedyś Babie, że jego żona trzyma to na posag dla ich córeczki jak wyjdzie za mąż. Teraz... już jej się nie przyda. Teraz... posłuży jedynie jako całun dla zmarłych.
Wychodząc, Baba zamknął za sobą drzwi, wciskając je z powrotem w ramę. Nie odwracał się, gdy płomienie powoli lizały ściany kuźni. Kowal niczym król dawnych wieków spoczął na stosie wraz z swym dobytkiem i rodziną. Niczym wojownik z mitycznej opowieści ściskał swój ciężki kowalski młot, nadal klejący się od krwi, nadal z fragmentami kości i skalpów powalonych wrogów przyklejonymi do ciężkiej masywnej głowni.
Baba przyśpieszył. W chwilę później już biegł. Złość i ogień buzowały w jego żyłach. Ozy szczypały od dymu... choć... nie dlatego łzy spływały po jego policzkach.


Baba postanowił sprawdzić melinę, w której był... wczoraj? Mógłby przysiąc, że było to tak dawno...
okazało się, że Melina jest cała. Wyglądało na to, że nie była atakowana. Zresztą cała jej okolica wyglądała jakby ucierpiała najmniej podczas pogromu. Ciał i śladów walki prawie tu nie było.
Zdenerwowało to mutanta. Dlaczego zawsze ci uczciwi i prawi obrywają od losu? Dlaczego to na niewinnych i poczciwych skupia się całe zło tego świata? Mamusia mówiła mu kiedyś, że pan Jezus pragnie tych dobrych u siebie tak szybko jak to możliwe. Lecz gdy przypomniał sobie zmasakrowane ciała rodziny kowala... nie potrafił w to uwierzyć. Z pewnością, pan Jezus znalazł by mniej okrutną przeprawę dla tych których kocha?
Tymczasem okupowana przez meneli rudera miała się dobrze. Najwidoczniej impreza nadal trwała. Podchodząc Baba czuł zapach alkoholu, ciężkiego dymu z skrętów, ostrego zapachu wymiocin i lepkiego potu wydzielanego przez nieumyte kopulujące pary. Słyszał śmiechy, jakąś muzykę a także jęki kochającej się na piętrze pary, a raczej grupy.

Baba zagryzł zęby. Za dużo. Tego było za dużo dla niego. Wpadł z impetem przez zamknięte drzwi. Roztrzaskane deski skrzydła, wpadły do środka, uderzając z trzaskiem o podłogę.
- Bezbożnicy! - ryknął Baba na całe gardło.
- Czy nie słyszeliście, iż osada jest atakowana? Mężczyźni w sile wieku powinni ruszyć swoim na ratunek. A wy oddajecie się pijaństwu?! - Wściekły Baba staną na środku pomieszczenia, z mieczem i nożem w rękach, karabinem na plecach, wyprostowany i kipiący złością przypominał anioła zagłady.

Baba wywołał totalną panikę wśród meneli. ze dwóch kolesi w czymś , co było living room kiedyś zerwało się i na oślep uciekło na górę. Któryś nie wytrzymał nerwowo i po prostu wyskoczył przez okno w tym saloonie. Jeden był chyba tak nawalony, że nawet to go nie obudziło i spał nadal. Ze dwóch innych w pośpiechu zaczęło ubierać spodnie i jednocześnie biec co wyglądało dość pokracznie. Z góry zaczęły się drzeć jakieś laski. Na ogół chaos na całego. Gdzieś do Baby doszło tylko jak któryś wrzasnął spanikowanym głosem- O Boże, to znowu on!

Baba doskoczył do skaczącego przez okno i wciągnął go, łapiąc niemal, że w locie, z powrotem do środka.
- Nikt nie ucieka! - zagrzmiał. Cisnął biedakiem na środek pomieszczenia. Głuchy trzask świadczył o tym, że albo złamała się deska podłogowa lub któraś z kości chłopaka. Baba stawiał na to drugie.
Znacznie szybszy od ludzi Mutant w chwilę znalazł się przed tymi, co próbowali równocześnie biec i wciągać spodnie. - Pod ścianę, ale już! - ryknął im prosto w twarz,wskazując mieczem kierunek. To jakby nie załapali, o co mu chodzi. Skóra Baby przybrała kolor krwi, jeszcze bardziej upodabniając go do diabła.
- Na dół! Wszyscy mają się stawić tutaj! - ryknął wściekle do tych u góry. Pięścią uderzył w sufit, Rozbrzmiał trzask pękających desek. Wszędzie posypały się drzazgi. Cała rudera zachybotała od siły uderzenia.

Nie musiał czekać długo. Roztrzęsione laski i skrywający się za nimi osiłcy zeszli na dół. W panice rozszerzone oczy, często zamglone jakimiś dopalaczami, śledziły każdy jego ruch. Większość z tych co zeszli nie zdążyli się jeszcze ubrać. Dziewczyny dopiero naciągały kawałki niedopasowanego, pochwyconego w popłochu ubrania, na swe obnażone ciała.

- Dałem wam szanse, by włączyć się do społeczeństwa! By pracować na dobro ludzkości, swojej społeczności i boga ojca! Zawiedliście mnie. - Baba zmrużył oczy.
- Koniec z tym! - Na ich oczach podszedł do firanek i wyciągając zip po, podpalił je. - Niech ogień pochłonie to gniazdo zgnilizny i grzechu..
Z płomieniami za sobą, mutant znów skierował się do zgromadzonych ludzi. Teraz był uosobieniem piekła.
- Mam dla was ogień i siarkę. Ból i wieczne potępienie. Gdyż to ja jestem mściwym mieczem pana! — zawołał.
- Jest tylko jedna droga ku zbawieniu. Wyrzeknijcie się grzechu. Poświećcie swe życie tej osadzie i bogu. Przysięgnijcie, a puszczę was. Lecz jeśli zbłądzicie. Jeśli opuścicie choćby jedną mszę, jeśli sięgniecie po alkohol lub narkotyki, jeśli usłyszę, o waszym lenistwie, wrócę po was! A wtedy nic was nie ocali. Nie ma litości. Jedynie ból i płacz! Zgrzytanie zębów w ciemnościach. - wołał Baba pełen pasji. A jego miecz smagał powietrze, raz za razem.

- Jezu, on nas tu pozabija! - jęknął któryś w przerażeniu. Generalnie zaskoczenie i skala “środków perswazji” sprawiła, że przysięgli wszyscy jak leci, żarliwie obiecali poprawę i że nie będą grzeszyć więcej i w ogóle szok i panika
Baba dał im zabrać jeszcze jakieś ubrania i buty, choć ze względu na pożar, ubierać musieli się już na zewnątrz. Baba kategorycznie zażądał też, by wyrzucili papierosy, alkohol i wszelkie dragi jakie mieli pochowane po kieszeniach. Kilku nawet przeszukał, węsząc niczym pies policyjny.
Dopiero potem wysłał ich do kościoła na zbiórkę. Nakazując aby oddali się pod rozkazy szeryfa. Grzmiącym głosem przypomniał, że ich życie zależy jedynie od tego jak będą się starać. A za każde przewinienie on będzie ich karą.

Teraz...
Baba przez chwilę obserwował dwóch mężczyzn , słuchał głosu jego taktycznego komputera. Odgłosy psów z dołu... tak. To przeważyło. Mimo iż nie miał potwierdzonej tożsamości celów, przyjął wreszcie, iż są to dzikusy. Pewno większa ich grupka chowająca się w piwnicy.
Baba sprawdził wyważenie swego miecza i noża. Palcami czule pogłaskał po granacie.
Uśmiechnął się paskudnie. Tak pragnął zemścić się za śmierć kowala. A zdawało się, że pan Jezus wysłuchał jego modlitwy i dał mu taką sposobność.
Mutant pochylił się i wziął do ręki kamyk. Uśmiechnął się po raz ostatni, przeżegnał, a potem rzucił nim wysoko w górę. Adrenalina przepłynęła przez jego system. Chemiczny koktajl bitewnych stymulantów wyzwolił się w jego stworzonym do eksterminacji ciele. Maszyna śmierci ruszyła do walki.
Kamień leciał, wysokim łukiem przeleciał nad dachem chatki, by spaść ze stłumionym przez śnieg stuknięciem po drugiej stronie budynku.
Korzystając z tego, iż uwaga strażników skupi się na przeciwnej stronie, Baba wpadł do środka, cichy niczym pantera przemykający przez półmrok cień. Śmiercionośny cień. Wiedział, że jeśli nie zdarzy się nic nie przewidzianego, oboje strażnicy będą martwi, nim zauważą co ich zabiło.
 
Ehran jest offline