Rardas przyglądając się wnętrzu poczuł dziwne mrowienie w żołądku. Od tego gadania o demonach, biesach, czortach i cholera wie czym jeszcze, zaczęła udzielać mu się atmosfera dogasającego stosu.
- Letnicy... – Wielebna westchnęła i nagle jakby postarzała się o dwadzieścia lat. - Cóż, to prawda, do naszej wioski raz na jakiś czas przybywają letnicy. Sama się zastanawiam co ich tutaj ściąga. Mają trzy domki na drugim brzegu rzeki. Nie znam tych ludzi – ucięła ciut zbyt szybko jak na wasz gust.
- Co do pieniędzy, to nie musicie się obawiać. Mieliśmy naprawdę kilka dobrych lat z rzędu, wszystko dzięki opatrzności Wielkiej Matki i hojności Lasu. Mamy oszczędności na czarną godzinę, a myślę, że pojawienie się koboldów za taką można uznać. Nie znam dokładnych sum, ale biorąc poprawkę na skąpstwo Hogana na sto ogonów możecie liczyć śmiało. Ponadto jeżeli ucierpicie w walce z potworami, obiecuję się wami zająć. Nic tak nie stawia na nogi, jak mój bulion! – uśmiechnęła się promiennie.
Pytanie Taara prędko zmazało z twarzy Ory minę dobrotliwej babuszki. - Sześć-siedem dziesiątek myśliwych, drwali, flisaków, walczących o swoje domy i rodziny. Na szczęście takiej potrzeby nie ma i nie będzie. Prawda?
W chwilę później Fili i Ora zajęli się prostowaniem poplątanego życia Arnela Czernozębego. Padło parę markowanych gróźb, blefów, ale też sporo pobożnych życzeń i ludowych mądrości. Trzeba przyznać, że krasnolud w duecie z kapłanką Chaunteii wywarli na kowalu spore wrażenie. Ten oczywiście obiecał poprawę i powtórzył warunki “pokuty”. Jedynie w miejscu podarunku dla Przesieki zaczął mamrotać coś pod nosem (najwyraźniej zaczął trzeźwieć). Szybkie trzepnięcie w ucho wymierzone przez Orę, utwierdziło go w słuszności pomysłu. Athlen pojawił się w chwilę po całym spektaklu. Wasza piątka opuściła świątynię i już na zewnątrz zaczęliście wymieniać się zdobytymi informacjami. Panowała atmosfera zapału do pracy i gorączki typowej dla przedednia walki. Nastał czas na opracowanie planu i przystąpienie do działania.
Przysiedliście na piaszczystym brzegu rzeki, z dala od ciekawskich spojrzeń mieszkańców Przesieki. Powoli nadchodził wieczór i z szuwarów unosił się rechot żab. |