Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2014, 00:22   #110
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Oczy Hammerista niemal natychmiast przyzwyczaiły sie do mroku w wilgotnej, stęchłej celi. Cyrkulacja powietrza była słaba, bliska zeru i chyba to, wraz z zawilgoconym siennikiem najbardziej dokuczało krasnoludowi. Ostatnie lata spędził na szlaku, chłonąc świeże powietrze pełną, szeroką piersią a wychował się w rodzinnym Biberhof, w odróżnieniu od wielu swych pobratymców, na łonie natury. Jednak obcowanie w podziemiach, w znacznie gorszych warunkach od obecnych, ciasnych tunelach sztolni, również nie było mu obce. Nie rozmieniając czasu na gnuśność i melancholię Arno spędzał monotonnie dłużące się chwile w celi poprawiając kondycję i sprawność fizyczną.








Bert znajdował sie w takiej samej celi co krasnolud i w tym samym budynku jednak gawędziarzowi zgoła inaczej było przystosować się do warunków więzienia. Przede wszystkim blada smuga światła wpadająca spod progu drzwi była niczym innym jak wątłą kreską jasności, która niewiele zmieniała w oświetleniu pomieszczenia. Cela tonęła w ciemnościach i tylko przy drzwiach Bert mógł widzieć własną rękę przybliżoną do twarzy przed oczyma. Po kilkakrotnym otwarciu drzwi skąpe światło z korytarza lochów ułatwiło mu zorientować sie jak wygląda wnętrze kamiennej izby. Potem mrok szczelnie zasnuwał wszystko. Ale nie tracił nadziei. Obity przez brutalnego strażnika, który zdawał się być mało rozgarniętym tępakiem, liczył, że kartka dotrze w ręce Josta.

Mijały godziny. Ciszy i ciemność. Zgrzyt zamka ocknął Winkela. W otwartych drzwiach stał Tomas. Bert nie widział jego zacienionej twarzy lecz kiedy zaciśnięta w ręku pała wzniosła się do góry, a strażnik ruszył ku niemu, czuł swoje wszystkie obolałe od poprzedniego lania członki.

Brutal uderzył gawędziarza przez zasłonę z rąk. Pałka spadła na głowę amortyzowana blokadą przedramieniem. Drugi raz przez łopatki, gdy Bert schował bujną czuprynę w dłoniach wciskając szyję w kark.

Tomas bez słowa wyszedł zatrzaskując i pieczołowicie zamakając drzwi do celi. Oparłwszy się plecami o wilgotną ścianę Bert poczuł pod palcami lewej ręki kawałek papieru. Nie było go tu wcześniej. Chwycił kulkę i przybieżał do drzwi kładąc się na brzuchu na kamiennej podłodze. W wątłym blasku poświaty rozpoznał swój znak brudnego odcisku i znak elipsy z drugiej strony.









Jost już dobrze wiedział dlaczego zdecydował się szerokim łukiem ominąć Bertową kartkę zeszłego wieczoru, niewinne leżącą pod kamieniem w bocznej uliczce przy ratuszu. Oceniwszy sytuację wycofał się z rynku i po zapakowaniu do plecaka przyprawionego trucizną mięsa skierował kroki poza miasto.

Halfling akurat szykował się do przyrządzania kolacji i rozpalał ognisko pod kotłem. Ogr cierpliwe siedział na głazie dłubiąc palcem w nosie. W pół drogi naprzeciw Schlachetrowi wybiegł Dzikus ujadając wokół Josta jak wściekły. Skakał szczerząc kły, nie przestając szczekać. Choć nie próbował kąsać za kostki Biberhofianina, to mimo wszystko Biberhofianin z trudem powstrzymywał się, by nie sprzedać kundlu solidnego kopniaka.

- Jutro najmę cię do roboty. – Jost oznajmił Montagowi stając przy olbrzymie.

Ogr z beznamiętnym wyrazem twarzy przeciągle skinął głową ku niziołkowi.

- Dobrze. Przyjdź pan rano. Będziemy gotowi. – mały kucharz był niechętny Stirlandczykowi, Jost dobrze wiedział dlaczego.

Halfling rozejrzał się dookoła siebie szukając wzrokiem czegoś, poklepał sie po kieszeniach fraka marszcząc czoło. Obrócił się na pięcie i zniknął w środku stodoły, a Jost korzystając z okazji, niby niechcący, upuścił w trawy, przy kamieniu ogra, kawał surowego mięsa.

- To do jutra Montagu Niepokonany. – Schlachter skłonił się w pół pasa i niespiesznie odszedł ku bramie Kaisernabel.

Zwiadowca krążył stodołę szerokim łukiem i zakradła się najbliżej jak na to pozwolił leśny zagajnik. Wdrapał się na drzewo i obserwował w promieniach zachodzącego słońca posilających się w milczeniu małego halflinga i olbrzymiego ogra.

Montag gryzł wysmażonego steaka i żuł cierpliwie a potem odmówił dokładki, ku szczeremu zdziwieniu Trampfoota. Kucharz wzruszył ramionami i udał się do stodoły. Wtedy Jost, który podejrzewał, że jego plan trafił jak kulą w płot, zobaczył jak ogr wyciągnął zza kamienia połać surowego mięcha i nabiwszy na rożen zaczął obracać w ogniu. Trwało to chwilę. Mongatg ściągnął okopconego, ledwie co spieczonego w płomieniach, ociekającego tłuszczem i krwią befsztyka i zaczął się zajadać. Zjadł wszystko do ostatniego kawałeczka ignorując uporczywie wpatrującego się w niego Dzikusa. Wtał, beknął i pierdnął przeciągle, co mimo sporej odległości doleciało do uszy Josta a potem przeciągnąwszy się leniwie, poszedł do stodoły. Schlachetr postanowił zostać jeszcze trochę, aby nóż może i zobaczyć czy trucizna zaczyna działać. Po kwadransie z zabudowania zaczęły dobiegać dziwne odgłosy. Podobne jak wtedy, gdy młyńskie kamienie Millera mieliły zborze w Biberhof. Nie potrafił zrozumieć podniesionych słów Tramfoota, ale z ich tonu wnioskował, że halfling jest zdenerwowany. Unikając robienia hałasu, żeby nie przyciągnąć na siebie niepożądanej uwagi Dzikusa, zwiadowca ostrożnie oddalił się od stodoły i wrócił do karczmy.









Schlacher stał przy szynkwasie zastanawiając się co dalej, gdy do izby weszli strażnicy miejscy. Podeszli do baru patrząc po bywalcach przybytku a potem wzrok przenieśli na karczmarkę.

- Krasnolud Hammerfist i brunet Bert Winkel byli tutaj sami czy w podróży kto im towarzyszył? – zapytał zbrojny wąsacz stojący ramię w ramię z Jostem.

- A stało się co? – Elza wycierając kufel patrzyła zaciekawiona po strażnikach.

- Z rozkazu magistratury szukamy awanturników, którzy towarzyszyli podżegaczowi.

Gartmannowa spojrzała na Josta, który stojąc nieruchomo, wpatrywał się w nią uważnie.

- Widział pan z tymi podróżnikami kogo? – zapytała Schlachtera.

Jost przełknął ślinę.

- Nie-e. – pokręcił głową.

- Jak też nie. Pokoje dwa najęli.

- Przeszukać izbę podżegacza musimy.

- Tylko mi co zniszczcie, to skargę złoże... – zaczęła marudzić i nie przestając mówić do siebie pod nosem, żona oberżysty poprowadziła dwóch strażników na górę.

Trzeci zbrojny usiadł przy Joście i zamówił u oberżysty, a dokładniej zażądał kufel piwa, za który nie zapłacił wypiwszy do dna.

Kiedy stróże prawa opuścili karczmę Elza skinęła na Schlachtera zaciągając w korytarz zaplecza.

- Masz. – wcisnęła w ręce spakowany plecak Josta. – Nie przychodź tu więcej, bo kłopoty na nas sprowadzisz. Już i tak zdzierają z nas zaporowe podatki. – westchnęła. - Opuść Kaisernabel póki możesz.








Na zgrzyt zamka Arno wstał z siennika spode łba patrząc na drzwi. Stanął w nich wyglądający na matoła barczysty strażnik wraz z dwoma halabardnikami.

- Idziemy! – pchnęli khazada ku wyjściu po zakuciu rąk w kajdany.

Sala rozpraw znajdowała się na parterze ratusza. Ławy publiczności były niemal puste nie licząc kilku mieszczan, nieszczególnie zainteresowanych Arno. Mógł podejrzewać, że przyszli w innej sprawie. Krasnoludowi przyniesiono taboret, bo gdyby miał stać na środku sali w drewnianej ambonie oskarżonego, nie były spoza jej wysokiej balustrady widoczny dla sędziego.

- Jego Ekscelencja Magistrat Antoni Burger, Sędzia Imperialnego Sądu Kaisenabel! – halabardnik przy drzwiach, w defiladowym mundurze, zadenuncjował uroczyście urzędnika i stuknął trzonem oręża o brązową, dębową posadzkę.

Siedzący w sali ludzi wstali by opaść zadami na ławy nie wcześniej niż sędziowskie lędźwie rozsiadły się w dębowym tronie sądowego fotela. Przez boczne drzwi wszedł znajomy już z wyglądu Hammerfistowi jegomość, którego wcześniej widzieli Chłopcy z Biberhof na platformie areny. Urzędnik z poważną miną dostojnie zajął miejsce za sędziowskim biurkiem. Przed chwilę przeglądał papiery nie zwracając uwagi na otoczenie, ani razu do tej pory nie zaszczycając krasnoluda choć przelotnym spojrzeniem.

- Arno Hammerfist. – Burger powiedział od niechcenia. – Za obrazę najwyższych stanów imperialnych w osobach rodzin von Crutzenbachów oraz von Dutchefeltów z Wielkiego Księstwa Reiklandzkiego, na co dowodami są zeznania kapitana Edwarda Saltzingera oraz dezerterów Jona Hassa, Bruna Hassa i Anzelma Schultza, zostajesz skazany na publiczną chłostę 20 batów oraz dwa tygodnie kaisernablskich lochów. – Magistrat stuknął sędziowskim młoteczkiem i odsunąwszy teczkę Arno odchylił sie w fotelu rozsiadając wygodnie i spojrzał obojętnie na krasnoluda.










Zgrzyt zamka w drzwiach celi Berta przysporzył go mimowolnie o dreszcz. Strach był rzeczą ludzką a siniaki i stłuczone kości narywały żywym bólem. Tym razem Tomas nie wszedł do środka lecz czekał w progu. Winkela bezceremonialnie zakuło w kajdany w przegubach rąk dwóch innych strażników. Przez głowę narzucono mu jakąś deskę na sznurze. Poprowadzili gawędziarza długim korytarzem, potem schodami do góry.



Wyszedł z budynku przez tylne wyjście od zaplecza ratusza przez jego wewnętrzny dziedziniec. Jesienne słońce oślepiło od razu. Mrużąc oczy i zakrywając czoło rękawem szedł szczekając łańcuchem popychany przez zbrojnych. Minęli furtę w murze i wyszli na rynek kierując się ku arenie.

Mijani przechodnie zatrzymywali się z zainteresowaniem przyglądając się młodemu mężczyźnie w brudnym lecz gustownym ubraniu podróżnym. Bert spojrzał na piersi. Na desce wyryte było jedno słowo.


 
PODŻEGACZ



Kiedy Bert był niemal pewny, że prowadzą do na arenę patrol skręcił przy trybunie platformy podwyższenia i zatrzymał się przy pręgierzu obok którego czekały na gawędziarza otwarte dyby.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline