Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2014, 12:05   #622
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Powiadają że, głupi ma zawsze szczęście i w przypadku Gomeza tak też chyba było. Akrobata wszedł do jamy smoka w poszukiwaniu skarbów i choć kilku towarzyszy obstawiało że nie wróci żyw z tej podróży, to jednak nic złego mu się nie przytrafiło. W tym samym czasie, cyrulicy zajmowali się ranną elfką. Niestety to co mieli przy sobie mogło tylko czasowo uśmierzyć ból i przygotować ją do dalszej podróży. Dwalin niechętnie, aczkolwiek bez głośnego sprzeciwu, udostępnił miejsce na jednym z wozów. Koce, poduszki..tak by poparzone ciało elfki, jak najmniej ucierpiało podczas dalszej drogi. Wykonał także jeszcze jeden gest, który mógłby zaskoczyć niejednego, bowiem koło elfki zawsze miał być czujny i zwarty jeden krasnolud. Gdyby coś się działo miał jej bronić i doglądać.

Nim pierwsze promienie słońca przywitały wędrowców, już byli w drodze. Musieli jednak poruszać się wolniej ze względu na elfkę, co miało wydłużyć podróż o kilka dni więcej. Także jej stan zdrowia wymuszał częstsze postoje i rozpalanie więcej ognisk wokół obozu. Nie można było dopuścić do wyziębienia organizmu, a większość drogi ranna po prostu przesypiała. I choć w ciągu dnia świeciło słońce, to jednak noce były mroźne i zimne.

Kolejne dni również nie były lepsze, ani też gorsze. Śnieg powoli topniał, lecz przez to drogi były bardziej śliskie, nie pewne a to również utrudniało drogę. Na szczęście podróżnicy nie byli przez nikogo nie niepokojeni, choć w nocy z oddali dochodziły ich słuchy orczych bębnów i rogów. W wyższych partiach gór wojna rozgorzała na dobre, o czym mogły świadczyć ognie, widoczne z daleka. Milano pamiętał kiedyś , jak chłopi mówi o czymś takim jako o ‘ognistym robaku”, który wędruje przez góry i zbiera krwawe żniwo. Przesądy chłopów były różne, ale z drugiej strony, gdzieś tam w każdym z nich tkwiło ziarenko prawdy.


Po siedmiu dniach podróży w końcu można było opuścić górskie trakty i skierować się ku leśnej ścieżce, prowadzącej do Styrarii. Tutaj nie było śladu po śniegu, choć deszcz z pewnością przez kilka ostatnich dni, gęsto padał. Podmokła, zapadająca się w sobie droga sprawiła, że Dwalin zarządził w postój, gdy tylko trafią na jakąś osadę. Deszcz padał zarówno cały dzień i całą noc, co sprawiło że większość drużyny po przebudzeniu czuła się źle. Katar, lekki kaszel, niewyspanie. Uroki życia podróżującego najemnika. Na szczęście fart chciał, że następnego dnia trafili na zajazd. Pomimo że stał on na uboczu lasu, stajnie jego były prawie pełne. Musiało znaczyć, że nie był on opuszczony i przyjmował pod swój dach wędrowców.


Gdy tylko dotarli na miejsce Dwalin rozkazał napoić i nakarmić konie i dać im chwilę odpoczynku. Dwóch krasnoludów miało pilnować dobytku, podczas gdy reszta miała udać się do środka z nim, na posiłek za który zamierzał zapłacić.

W środku jak się okazało byli już goście, których obsługiwała jedna kelnerka. Dziesięciu mężczyzn, sprawiających wrażenie twardych i żyjących z wojaczki, spojrzało nieprzychylnie na nowo przybyłych .Jednak żaden z nich nie wykonał żadnego gestu, który mógł by prowadzić do zwady. Widok elfki, okrytej kocami i bandażami, wywoływał co jedynie podłe, skryte uśmieszki oraz jakieś ciche drwiny. Ciężko było jednak zgadywać o co mogło im chodzić. Dwalin wskazał dwa długie, niezajęte i w miarę czyste stoły po czym przywołał do siebie karczmarza. Starszy, prawie dobiegający pięćdziesiątki mężczyzna o imieniu Ludwig, pospiesznie ruszył do krasnoluda, którego obecność w tak dużym gronie, mógł zwiastować tylko i wyłącznie czysty zysk. Khazad nie patyczkował się, tylko zaczął zamawiać jadło i napitek, żądając jednocześnie by ktoś zajął się także końmi. Te były zmęczone długą podróżą i należało się nimi zaopiekować odpowiednio.

Milano Rosetti

Gdy tylko zamówienie padło z ust Estalijczyka, ten poczuł jak zaczyna cisnąć go pęcherz. Chcąc, nie chcąc musiał on wyjść na chwilę z zajazdu, co by oddać się czynnością mającym ulżyć mu w “bólu”. Ustronne miejsce znalazł za stajnią, gdzie mógł spokojnie oddać mocz. Dzień był chłodny, co sprawiało, że co jakiś czas Milano wzdrygał się i trząsł. W końcu skończył i gdy miał już wracać doszła go rozmowa, dochodząca ze stajni. Początkowo nie zwracał uwagi na nią do pewnego momentu..

-To za ile dni, będzie ten grubas ?
-Szef mówił, że maksymalnie za trzy, może cztery..
-Ilu ma mieć w obstawie..?
-Podobno mniej niż dziesięciu, choć więcej niż pięciu..średnio zbrojni..
-Robota prosta..ciężko będzie ją spierdolić..
-Ta tym bardziej, że się nie spodziewa ataku przed samym miastem..Hehehe
-Baron nim się obejrzy, skończy z poderżniętym gardłem.. Pieprzona gruba świnia..Dobrze nam za nią zapłacił..

Z tego co widział Milano w stajni było tylko dwóch ludzi. Jeden był na pewno wyższy od Estalijczyka i szerszy w barach. Drugi choć niższy, również był krępej budowy. Obaj byli dość dobrze uzbrojeni, bowiem każdy z nich miał przewieszony miecz oraz sztylet przy boku. Zza pasa widać było, u każdego z nich, po jednej sztuce pistoletu. Na razie nie zorientowali się, że ktoś może ich podsłuchiwać.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline