Wrzawa, jaką zastali na miejscu, zdawała się przekraczać wszystkie granice. Spanikowani ludzie biegli bez ładu i składu, samochody płonęły, dokoła leżały trupy i zgliszcza. Dodatkowo nad ich głowami pojawił się helikopter, a z oddali dobiegły do ich uszu syreny służb miejskich. Sivenea wzniosła oczy i w myślach zwróciła się do patrona. Potem położyła dłoń na barku Braciszka i powiedziała. - Czas na zabawę, Słońce... Ktoś w międzyczasie zlikwidował irytujący wszystkich odgłos klaksonu, ale wrzawa trwała dalej. Hałas potęgował się coraz bardziej. - Obawiam się Gwiazdeczko, że w tej chwili czas jest tylko i wyłącznie na odwrót i odwiedziny u Egz. Tuszę, że stęskniła się za nami przeokrutnie. Zeruelita dodał gazu przecinając krajobraz pełen zgliszcz, flaków i ludzkich wraków. - I musimy posprzątać. Mruknął obdarzając śmigłowiec ułamkiem spojrzenia. Ten odpowiedział z wdzięcznością. Wewnątrz kabiny rozbłysło małe słońce na chwilę odbierając wszystkiemu ostrość i kolory, a żadne z rodzeństwa nie poświęciło spadającej z nieba skorupie nawet chwili zadumy. - Wracamy do bazy! - Siveneal krzyknął do bytujących w lokacji skrzydlatch nawet nie zwalniając swojego pojazdu - Reszta informacji na miejscu. Zgubcie ogon! |