Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2007, 07:21   #13
Bortasz
 
Reputacja: 1 Bortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputację
Podchodzący azjata wywołał spore zdziwienie wśród bawiących się. Przyglądali mu się przez krótką chwile nie wiedząc co zrobić. Nagle Jordan uniósł ręce w identyczny sposób jak przybysz.

- Konina Dziwna. Zwłaszcza w smaku.

Zdaje się że tylko IronMan nie docenił w pełni komizmu sytuacji, tylko się uśmiechnął zamiast głośno ryknąć śmiechem. Śmiech się urwał gdy lekko zmieszany trzydziestolatek się przedstawił i poprosił o rozmowę z Autobotem. Przez chwilę nikt się nie odzywał... Jeno radio grało „Afraid to shoot strangers”. Dojście trzeciego mężczyzny i jego dości zwięzłe przedstawienie sprawy z kolei otrzeźwiło wszystkich. Sierzant wyprostował się ile mógł i oddał salut.

- Sierżant w stanie spoczynku Nataniel Blacksmith z Armii Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Obecnie pełniący funkcję szkoleniowca i sztabowca w Transformersach. Papiery nie są potrzebne panie Mitsu i proszę opuścić ręce. Nie zwykliśmy strzelać dopóki nie mamy w tym wyraźnego celu. Jak rozumiem przysłano waz prosto z Frontu?

Spokojny, rzeczowy, opanowany ton. Wyraźny akcent na całe pierwsze zdanie. Sytuacja wydawała się bardziej ciekawić niż niepokoić zebranych. Gdy dwójka zapytanych skinęła głową obrócił się do trzeciego z przybyłych.

- Detroit? Kawał drogi... Można wiedzieć co chcesz od Autobota?

- Faktycznie spory kawałek... Jednak wierzę, iż nie pokonywałem go na próżno i będę się mógł tutaj na coś przydać.

Mężczyzna w stalowej zbroi nie tylko wzbudzał szacunek ale też trochę onieśmielał. Kevin dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego głos pozbawiony jest zwyczajnej dla niego pewności siebie, a wypowiedź jest znacznie mniej płynna. Z całych sił starał się jednak nad tym zapanować.

A co do Autobota... Mam pewną ważną dla mnie sprawę i wydaje mi się, że tylko on może mi w tej kwestii pomóc.

Scott spojrzał na rozmówcę zastanawiając się czy jego słowa zabrzmiały tak jak tego oczekiwał. Kontem oka dostrzegł jak parę osób mruży oczy. Sam Ironman przypatrywał się mu przez chwilę. By następnie lekko się obrócić w stronę pary która była solenizantami dzisiejszego wieczoru.

- Rosi, Fred wybaczcie. Kanister zostaje. A panowie proszę za mną.

Głos Ironmana był spokojny i opanowany. Jak zawsze. Postawił kanister obok resztek tortu i zaczął iści w stronę ciężarówki. Para tylko skinęła głową a Trójka przybyszów z braku lepszej możliwości, a zachęcona kiwnięciem głowy i ruchem Uzi trzymanego przez zbyt uśmiechniętego meksykańca , ruszyła za nim. Meksykaniec zeskoczył z dachu Hammera i idąc krok w krok za nimi ubezpieczał tyły. Uśmiechał się przyjaźnie, jednak ciężko było ustalić dlaczego ma tak dobry humor. Sierżant Nataniel szedł z przodu powoli. Jego lewa noga nie zginała się w kolanie i szurała po ziemi wzbijając kurz i pył. Lekko mogła dziwić takie postępowanie. Gdyby meksykaniec próbował ściąć ich serią z Sierżant by także oberwał. Jednak jeden rzut oka na dość mocno powyginaną blachę naplecznika wskazywał że Uzi najwyżej pozostawiło by kilka rys więcej niż zrobiłaby mu faktyczną krzywdę.

- Zaraz będzie Film! Zaraz będzie...

Dziecinny głosik krzyczący ile sił w płucach. Zdawało się że rozentuzjazmowane dziecko przebiegnie przez linie strzału... Jednak ta zatrzymała się i spojrzała z uwagą na wlekącą się grupę. Blond włosy z przeplecionymi wstążeczkami zasłoniły jej twarz. Na ekranie zaczęło się odliczanie. Dziewczynka skręciła lekko i przebiegła za plecami meksykanina. Podbiegła do ciężarówki i zaczęła się wspinać. Matka podała jej ręce i obie zasiadły by akurat zobaczyć błysk...

Ekran

Crashing through the sky
Comes the peoples cry
Cobra! Cobra! Cobra! Cobra!
Armies of the night
Evil taking flight
Cobra! Cobra! Cobra! Cobra!
No where to run
No where to hide
Panic spreading far and wide
Who can turn the tide?

GI Joe- A real American hero
Yo Joe!
GI Joe is there


Co było głośniejsze? Głośniki z których nadleciała muzyka czy ryk jaki wydała z siebie cała ta niezwykła banda? Ciężko było ustalić. Muzyka grała a na ekranie trwał atak na statuę wolności. Przez chwilę wszyscy patrzyli na ekran. Gdy niebieski wyleciał z bombą Nataniel skinął głową by szli dalej. Mijali po drodze przepiękną ciężarówkę. W lakierze szło dojrzeć co się działo na ekranie. Istne lustro wypolerowane do granic możliwości. Scott odruchowo skręcił w jego stronę.

- Nie tam. Za Sierżantem proszę.

To były pierwsze słowa jakie ich straż tylna wymówił odkąd zaczęli wędrówkę. Wskazał ruchem głowy Autobus stojący nieopodal. Nie był on zbyt okazały. Najbardziej zauważalny był śnieżnobiały uśmiech na nie do końca zdartej reklamie. Nataniel podszedł do drzwi od luku bagażowego i go otworzył.

- Mam nadzieje panowie że zrozumiecie ale nie lubimy jak obcy mają broni przy naszym dowódcy.

Mitsu ukłonił się. prostując się wyciągnął zza pasa kaburę z glockiem i wręczył ją Natanielowi, lewą ręką łapiąc saya katany tuż pod Tsuba rzekł krótko.

- Wolałbym by mój miecz został przy mym boku, by chronić tych dla których ma walczyć, lecz jeśli tego wymaga dowódca złożę i ją na Twoje tylko ręce.

ze spokojnym wyrazem twarzy spojrzał wprost w oczy mężczyzny. Twarz Nataniela spoważniała. Skinął lekko głową i uśmiechnął się do wspomnień.

- Możesz zatrzymać oręż swych przodków.

Kevin przypatrywał się Natanielowi. Jego dłonie spoczywały na kieszeniach, a kciuki wystukiwały jakiś skomplikowany rytm co chwila dotykając rękojeści M9-ek ukrytych pod kurtką. Jego wzrok z każdą sekundą stawał się bardziej złowrogi. Zupełnie tak jak wtedy, gdy ktoś informował go o odwołaniu planowanego od kilku tygodni wyścigu. Albo wtedy, gdy Eddy mówił, że znalezienie części i naprawa auta potrwa kilka dni dłużej. Spokojnie, tylko spokojnie. Nadmiar emocji podczas wyścigu w najlepszym wypadku kończy się porażką, jak mawiał Jason.. Po dłuższej chwili wydobył spod kurtki dwie spluwy, obrócił je i trzymając je za lufy oddał Natanielowi. Nie powiedział ani słowa, jednak jego wzrok wyrażał wszystko.
Nataniel odwzajemnił spojrzenie. Ani o jotę nie zmieniając uprzejmego wyrazu twarzy. Wziął broni i położył ją w luku.

Na początku zaskoczenie. Potem pytanie: Więc kwestionujecie moją lojalność..? Dobrze, rozumiem, że możecie nie wiedzieć, że jestm tym, za kogo się podaję. Ja jestem prawie stuprocentowo pewien, kim jesteś, więc Tobie zaufam. Odpina kaburę z Coltem anacondą i zdejmuje pas. Z cholewy wyciąga nóż. Na samym końcu odkłada swoje XM-8.

- Liczę, że wszystko zastanę bez strat, rozumiecie, to dosyć rzadkie cacko.

Widać, że Henry nie jest z tego zadowolony, ale cóż - służba nie drużba. Tarcza została na przedramieniu.

- Wszystko zostanie zwrócone właścicielom. O to się nie martw.

Mężczyźni weszli do środka. Autobus od środka odznaczał się o wiele większym zadbaniem niż z zewnątrz. Przy stole siedział starszy mężczyzna. Siwe włosy były zaczesane starannie. Arystokratyczne rysy. Brązowe oczy patrzyły wzrokiem osoby nawykłej do wydawania poleceń. Cała jego postawa emanowała pewnością siebie. Pewnością wynikającą z świadomości swej wartości. Między trójką a mężczyzną opierając się o ścianie usadowił się Nataniel. Nie zasłaniał w żaden sposób widoku i tylko obserwował nowych.

- Witam panów. Nazywam się Herakliusz Vitearius chodzi czasami nazywają mnie Autobotem. Przepraszam za te środki ostrożności. Mam nadzieje ze zrozumiecie. A teraz może parę informacji dla was. Transformersi są grupą składającą się przeważnie z ochotników. Jak zapewne panom wiadomo naszym celem jest zniszczenie Molocha. Jednak w odróżnieniu od Posterunku, z którym regularnie współpracujemy, skupiamy się raczej na wzmacnianiu sił które z nim walczą niż na walce bezpośredniej chodzi od niej nie stronimy. To w mniejszym lub większym stopniu jest zapewne wam wiadome. Chciałby teraz usłyszeć od każdego z was. Dlaczego chcecie dołączyć do nas. Czego oczekujecie od nas. Dlaczego my mamy chcieć was w naszym oddziale. I prosiłbym własnymi słowami i jak najbardziej szczerze. Także jeżeli macie panowie jakieś pytania radzę teraz je zadać. Wszystko to ma na celu uniknięcia ewentualnych nieporozumień między nami.

Gdy Herakliusz mówił szukał spojrzeniem oczu mężczyzn. Był uprzejmy lecz bezpośredni. Głos wyraźnie należał do kogoś kto przywykł do wydawania rozkazów.


__________________________________________________ ________________________________________


- Z najprawdziwszą przyjemnością. Chciałabyś coś konkretnego?

Próbował wstać z kolan lecz zatrzymał się gdy Dominiq nachyliła się w jego stronę i pocałowała go w czoło. Odwzajemnił uśmiech jakim go obdarzyła i uścisnął jej ręce. Podchodząc do kuchni usłyszał jak jeszcze powiedziała.

- Nie, nie bardzo... Nie jadłam nic już od.. hmn... rozstania... więc cokolwiek zrobisz będzie mi niesamowicie smakować... Zwłaszcza, że ty to przygotujesz...

Ostatnie słowa padły po chwili przerwy. Gdy je usłyszał zaglądał do lodówki która zaczynała już powoli świecić pustkami.

- Hmmmm no zostało troszeczkę ogórków z dwa pomidory... Jest masło i jest chleb. Hmmm Kanapeczkę?

Gdy rzucił ostatnie słowo obrócił się do niej z miną łobuza który właśnie zmajstrował niezwykle zabawny psikus.

- Obojętnie szczerze mówiąc .

Na wyraz jego twarzy wybuchnęła wesołym śmiechem. Gdy się śmiała, zabrał z lodówki resztki i zaczął kroić w równe plasterki.
”Tak Dominiq śmiej się. Śmiech i czas to najlepszy okład na duszę. Wiem to zbyt dobrze.”

- Dominiq. Włączyłem podgrzewanie wody... Powinna już być ciepła.

„A kąpiel to jedno z lepszych lekarstw na ciało.”

Spojrzała na niego z wdzięcznością... marzyła o kąpieli.. dwa dni na pustyni prawie całkowicie przysłoniły nawet jej ponadprzeciętną urodę.. Lecz zaraz zmieniła wyraz twarzy na delikatnie przestraszony.. nie chciała się rozebrać przy auto, nie teraz.. nawet gdy zasłoni się kotara, będzie się czuła niezręcznie. Zawstydzona spuściła wzrok i szepnęła tylko krótkie

- Dziękuję....

A po chwili dodała.

- Ale potrzebuję teraz chyba bardziej zimnego prysznica, niż cieplej kąpieli.

Gdy padły ostatnie słowa uśmiech autobota przygasł. Lecz dominiq nie mogła tego widzieć.
”Zimny prysznic... Gdybym miał w tedy kubeł z zimną wodą... A tak prawie zniszczyłem wszystko. Prawie straciłem cię na zawsze...”

Rozwiązała swój worek.. odetchnęła głęboko, zamknęła na chwile oczy.. uspokajała się. Wyjęła z niego jakieś ubrania, ręcznik, szczotkę do włosów i szczoteczkę do zębów. Zwinęła to wszystko w jeden kłębek i powolutku podniosła się z krzesła.. Odpięła jeszcze tylko pas z kabura, zdjęła oporządzenie i ruszyła w stronę kabiny prysznicowej. Nie zdjęła nawet butów. Przechodząc koło Autobota, delikatnie się zawahała i odsunęła się od niego jak najdalej mogła, ale nie na tyle żeby wyglądało to nienaturalnie. Słyszał jak zdejmuje z siebie części rzeczy, jak przechodzi obok niego. Spojrzał na nią gdy przechodziła. Poczuła na sobie spojrzenie mężczyzny... podniosła głowę i zarumieniła się. Uśmiechnęła się niewyraźnie jakby ze strachu i cofnęła się w stronę kabiny prysznicowej idąc do niej tyłem. a cały czas patrząc na Auto. Gdy się cofnęła uśmiech przygasł i spuścił na chwilę głowę. Potem patrzył jak się chowa za kotarą.
”Boi się mnie. Ona się mnie boi....”
Ta jedna myśl bez przerwy kołatała mu się po głowię. Słyszał jak się rozbierała. Przez myśl przebiegło mu wspomnienie owej nocy. Spojrzał przed siebie na ścianą która oddzielała kuchnię od kabiny. Przez chwilę stał tak a potem z zdwojonym zapałem, wręcz manią kończył przyrządzać poczęstunek. Gdy skończył wziął talerz i postawił go na stole siadając tak by widzieć ją gdy skończy.

Dominique rozbierała się bardzo powoli, starając się o niczym nie myśleć. Zwłaszcza o Auto.. ale nie była w stanie, myślała o nim przez cały czas i to od długiego czasu.. Czy się go bala? Ona bała się go strącić, nie jego samego.. bała się swojej reakcji na kolejną taką scenę jaka rozegrała się przed jej wyjazdem.. Odkręciła wodę i weszła pod prysznic.. Przez chwilę patrzyła na spadające krople, później na te spływające po jej nagich ramionach. Woda od zawsze kiedy pamiętała była cenna, a teraz ona tak ją marnowała by spłukać z siebie emocje. Gdy ta myśl przeleciała jej przez głowę, zaczęła szybko doprowadzać się do porządku i zakręciła zaraz wodę.. Owinęła się ręcznikiem i spojrzała na przygotowane ubrania.. "Przez tak długi czas.."
Szybko urwała myśl... bała się jej,... usiadła na brzegu brodzika kabiny, podwinęła nogi pod siebie i patrzyła przez siebie.

Siedział patrząc na kotarę która zasłaniała korytarz z prysznicem. Cisza trwała zbyt długo. Stanowczo zbyt długo.
”Co się...”
Podszedł do kotary. Przez chwilę chciał ją odsłonić lecz opuścił rękę i tylko powiedział.

- Dominiq... Wszystko w porządku?

Dominique wzdrygnęła się na dźwięk głosu Autobota - "Nie, nie jest w porządku.." Podniosła się szybko, zebrała rzeczy, związała włosy i wyszła zza kotary.
Auto stał jej na drodze. Spojrzeli sobie w oczy. Dominiq poszukała rapiera przy boku. Nie był go tam. Przez chwile stała tak patrząc na miejsce gdzie powinna się znajdować broni nie wiedząc co się dzieje.

- Dominiq?

Pytanie Autobota wyrwało ja z zadumy.

- Przepraszam, wszystko w porządku. tak...

Już miała się cofnąć za kotarę gdy auto złapał ja za rękę którą chciała zaciągnąć kotarę. Spojrzała w jego twarz i ujrzała troskę.

- Na pewno?

Dotyk był delikatny. Gdyby tylko zechciała zabrała by rękę. Głos był zaniepokojony i zatroskany.

-Nie! Znaczy tak! Poczekaj...

Wyrwała się bez większego problemu z jego uścisku i zasłoniła kotarę z rozmachem. Stanęła za nią oddychając głęboko. Ubrała się najszybciej jak tylko była w stanie, zawiązała buty i zapięła pochwę rapiera na udzie, trochę mocniej niż zazwyczaj. I mocniej niż była taka potrzeba.

Auto stał przez chwilę starając się zebrać myśli. Słyszał jak w pośpiechu się ubiera. Zaczekał aż znowu nastała cisza.

- Dominiq. Porozmawiamy o tym?

Głos był zatroskany, proszący. Chciał jej jakoś pomóc lecz nie wiedział jak by jej nie skrzywdzić.
La brassco powolutku wyszła zza kotary. Była cicho, ale nie niosła nic w dłoniach, prawdopodobnie wszystkie rzeczy ustawiła już na miejscu, które wcześniej zajmowały. Popatrzyła w oczy mężczyzny i wzięła go delikatnie za dłoń .

- Dobrze, już wszystko.. przez chwilę sama nie wiedziałam co się ze mną dzieję.. Na linii frontu takie zapomnienie się było by moją ostatnią czynnością w życiu. Hmn... Ale to nie twoja wina tylko moja.

Przez cały czas mówiła bardzo spokojnie, aż odrobinę obco, ale ciepło. Nie chciała by się o nią martwił. Chciała by było tak jak dawniej. Pociągnęła go w stronę biurka.
Nie stawiał żadnego oporu. Delikatnie ją objął i przytulił. Sama też go przytuliła mocniej do siebie i wyszeptała mu do ucha

- Teraz już dobrze, wszystko będzie dobrze...

Obrócił twarz i pocałował ją w policzek czule wyszeptał jej do ucha.

- Dominiq jeżeli masz lub będziesz miała jakiś problem po prostu powiedz. Zrobię wszystko by ci pomóc.

Uśmiechnęła się do niego i cmoknęła go delikatnie w usta.

- Ja tobie też. I to zawsze...
- Wiem Dominiq. Wiem.


Trwali tak przez chwile wtuleni. W pewnym momencie Auto się odsunął. Uśmiechnął się do niej i delikatnie pocałował ją w czoło.

- Jeszcze ci się nie pochwaliłem, ale najpierw coś zjedz a ja przygotuje komputer i wszelkie potrzebne dane. Zgoda?
 
__________________
Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego - w błędzie trwać.— Cyceron
Mędrzec jest mędrcem tylko dlatego, że kocha. Zaś głupiec jest głupcem, bo wydaje mu się, że miłość zrozumiał.— Paulo Coelho
Bortasz jest offline