Ostatnie przeszukiwane przez Moritza pomieszczenie na samym końcu korytarza miało okno wychodzące na dziedziniec tuż obok bramy klasztoru. Rzut oka wystarczył góralowi, by dostrzec niewesołą sytuację, w jakiej znaleźli się jego krasnoludzcy towarzysze, zwarci z wrogiem na kładce przed bramą.
Niewiele myśląc wygramolił się z okna na dach, dwukrok, wybicie, długi sus, po czym runął w ciżbę wrogów niczym jastrząb na kurczaki. Tak w każdym razie próbował o tym myśleć, żeby odepchnąć od siebie trzeźwy osąd, który nakazywał zrobić kilka innych rzeczy, mądrzejszych wprawdzie, ale jednak zajmujących więcej czasu. A tego ostatniego mogło wkrótce zabraknąć jego towarzyszom.
Plan był taki, żeby spaść na najbliższego hoba i samym impetem wyłączyć go z walki. Potem siec mieczem na lewo i prawo, starając się mieć cały czas za plecami ścianę budynku. A co z tego wyjdzie, to wyjdzie. Albo i nie wyjdzie. Na zatracenie i po koniec świata - zdążył pomyśleć, zanim skoczył. |