Tadem najpierw zobił zrdziwoną minę, ale jedno spojrzenie na twarz Barrego wyjąsniło wszystko.
-
No cóż... nikt nie mówi że bóstwa wybają cnotliwe - powiedział wzruszjącv ramionami obojętnie.
-
Cnotliwe? No ale o co chodzi? - Spytała Alma.
-
Nic, co by cię interesowało - uciął krótko czarodziej.
-
Ej! Co to za tajemnice?! Że niby co? Jestem dzieczyną? Jestem za mała? No powiedz!
-
Czeka nas walka naszego życia, a ty chesz to męczyć? - weschnął mag znudzonym toenm.
Alma nalej nabrumuszona zamilkła.
Gdy wyjechali spomiedzy wzgóż ich oczom ukazała się warownia połrzona nad wielkim jeziorem.
Było wo wysoka budowla wybudowana z brązowego kameinia. Barry przypomniał sobie że wcześniej Tadem nazwał to miejsce Biełkitym Pałacem. Nazwa niewiele się miała do rzeczywistości. Była to warownia, nie rezydencja i nie było nawet śladu błekitu na niej.
Czarodziej poprowadził ich pod ścianę buwoli i dalej aż na skrawek cyblu na którym stał Pałac. Tam w niesaziletnych murach ziała dziura wysoka na jakieś pótora metra, a szeroka na metr. Jej krawędzie były wykruszone a przed nią leżał jęzor gruzu. Wygladało to jak by ktoś wysadził mur od siordka.
-
Zrobiłem to gdy uciekałem - powiedział Tadem. -
Na szczęscie nikt nie pokwapił się by to zatkać. Konie i Węgielek zostają na zewnątrz
Wnętrze było chłodne i mroczne. Tym razem Mag nie zapaił kuli światła, ale polegał na fosofrzująych strzydłach wróżki.
Gdy zagłębili się w korytarzach żegnał ich żałosne rżenie jednrożna, który nie chciał być zostawiiony, ale nie mógł znieścić się w wyłomie.
Tadem prowadził znajdując drogę w ciemności. Otaczała ich cisza przerywana od czasu do czasu kapiąca gdzieś wodą i podmuchami wiatru z niewdocznych szczelni. Jednak, co widzne nie zpostkali na razie nikogo.
W końcu dotarli do wielkiej komnaty wspartej na kolumnach. Tutaj było jasno ze względu na dach wykończony szklaną kopułą.
Sala była pusta poza... dwoma rycerzami zakutymi w zbroje. Jeden nosił czarny pacerz i cheł wykończony rogami. Z otowru na oczy sączyły się błekitne płomytki. Drugi miał białą zbroję i chełm z kita. Z jego ramion zwisał wytrzepiany biały płaszcz.
Obudwaj wygladali jakby właśnie skończyli sie pojedynkować. Ich panerze wybyły wygniecione i zarysowe. Kilka plam krwi zanaczyło gładka posadzkę komnaty. Daleko w końcie leżął pożucony wielki czarny miecz. Biały rycerz opierwał się o ciężki bojowy młot.
Jego przecinwik leżał na boku przyciskjąc ramię do boku. Wyglądał na pokonanego.
-
W samą porę Tadem - powiedział radosnie Biały Rycerz.
-
Momnet! Czy właśnie dzieje się co myślę że się dzieje? - Spytała Alma.
-
Nie miem co sądzisz panienko, ale sądzę że jeśli jesteście z moim przyjacielem to przyjechaliście mnie ratować. Natomiast ja po latach w końcu zdołałe zwycięzyć Nemesisa, gdy wy przybliście! Domyślam się że jego brak zainteresowania moja osoba, który dorpoawdził do tego pojedynku zawdzięczam wam! Czyli w pewnym sensie mnie uratowaliście - Rycerz wyporstował się z trudem i rozłozył ramiona.
-
Pozwól sie przyitwać stary przjacielu - zwrócił się do Maga.