Podczas gdy
ybnijczycy zbierali informacje na temat Kof Pherona, nieumarłych, magii i dziur w Planach obozowisko żyło własnym rytmem. Kobiety oprawiały złowioną przez mężów i braci zwierzynę, oczyszczały skóry i rozpinały je na stojakach do suszenia, wędziły i gotowały mięso, wypiekały chleb i płaskie placki. Dzieci pomagały, zajmowały się młodszym rodzeństwem lub bawiły - w zależności od wieku. Mężczyźni łatali zbroje, czyścili broń lub drzemali przy ogniskach. Nikt nie zwracał już zbytniej uwagi na gości zza gór.
W miarę jak słońce chyliło się ku zachodowi kobiety zamiast posiłków coraz częściej nosiły bandaże i leki. Drużyny konnych wojowników zjeżdżały się z całej okolicy. Wokół zagrody dla zwierząt rozstawiono gęsto
powiązane ze sobą ostro zakończone pale, które miały chronić bydło przed atakiem bezmózgich nieumarłych. Wszystko odbywało się planowo i metodycznie, choć w powietrzu czuć było napięcie. Dzieci gasiły część ognisk w środku obozu, rozpalały natomiast na obrzeżach; ładowały śnieg do balii stojących wokół namiotów na wypadek gdyby w trakcie walki zaprószono ogień. Dziewczęta znosiły broń i pociski układając je w stosy. Kobiety, starcy i dzieci gromadzili się w centrum obozu. Wokół namiotu szamana kręciło się kilku mężczyzn i kobiet - zapewne uczniów lub pomocników kapłana Temposa, którzy przygotowywali się do walki innymi środkami niż kamień i żelazo.
Ybnijczyków ogarniał coraz to większy niepokój.
Mara przypomniała sobie pierwszą potężną falę nieumarłych, która nadchodziła gdy dziewczynka była na cmentarzu, nie osłonięta grubymi miejskimi murami, czy chociażby wiejskim ostrokołem. Tutaj, w otwartej tundrze, też nie było nic, co mogłoby powstrzymać pochód żywych trupów - nic, prócz ściany zbrojnych w topory, maczugi i wielkie dwuręczne miecze Kamiennych Żmij.