Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-10-2014, 15:09   #151
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Soundtrack

[MEDIA]http://www.sintel.org/wp-content/uploads/2009/11/shaman-previz.jpg[/MEDIA]

Posłaniec od Karla Skiraty był nieznanym Kostrzewie młodzieńcem w wieku Tibora. Chłopak był bardzo przejęty swoją rolą, a oświadczenie Tibora, że idzie on z Varem, potem zaś pojawienie się Kostrzewy twierdzącej, że ona idzie, ale może i sama wprawiło go w nie lada zmieszanie. Mimo to rozkazy miał jasne i miał zamiar się ich trzymać niezależnie od dziwnego zachowania mieszańca i jej dziwacznych - z tego co słyszał - towarzyszy. Wzywana była półorkini, a kogo weźmie ze sobą to już była jej wola.

Mimo początkowej niechęci - druidka rada byłaby zagrać nieopierzonemu kapłanowi na nosie - Kostrzewa wskazała goliata i Oestergaarda jako swoich towarzyszy. Nie miała obaw co do zachowania się giganta - wszak ciosany z twardego kamienia barbarzyńca duszą był najbliżej mieszkańców tych lodowych pustkowi - jednak zapalczywy młodzieniec mógł chlapnąć coś zupełnie niespodziewanego. Niemniej jednak trzeba było mu oddać sporą - jak na swój wiek - wiedzę i rzeczywiste zaangażowanie w kwestii plagi nieumarłych, tak więc kobieta uznała, ze więcej będzie z niego pożytku niż szkody. Zresztą po gościnnych występach maga, których zapewne długo nie uda się nikomu przebić, nawet buchający gniewem młodzik w oczach Aidena mógł uchodzić za szczyty południowej grzeczności i kultury.

W drodze do Wiedzącego, szamana - czy jak tam inaczej tytułować Karla Skiratę - Tibor dokonał szybkiej kalkulacji na kogo może liczyć w tej rozmowie. Wyszło mu, że na Kostrzewę ani trochę, a kto wie, może i trzeba będzie ją ratować, choć szaman wyglądał na bardziej powściągliwego niż barbarzyński królik. Znając jednak jej skłonność do kłapania gębą wtedy kiedy nie trzeba i w sposób który nie zjednywał jej przyjaźni, mogło i tak się zdarzyć. Młody kapłan zbroił się w cierpliwość i czerpał odrobinę pociechy z faktu że obok był Var, który choć podobnie barbarzyńca, wydawał się dużo bardziej rozsądny od półorczycy. Zastanawiał się przez chwilę czy nie zamienić z nim jeszcze słowa ale doszedł do wniosku że już w rozmowie z szamanem naturalnie wyjdzie kiedy jeden drugiemu pomoże.

Namiot szamana nie był nawet w połowie tak duży jak wodza plemienia, niemniej jednak równie solidny. Obok stał drugi, mniejszy. Kostrzewa wiedziała, że w nim to Karl trzyma zioła, leki i inne nieznane jej przedmioty i składniki, oraz odprawia sobie tylko wiadome rytuały.

W środku namiotu, tak jak i wszędzie, palił się ogień nad którym wisiał niewielki kociołek. Skirata odprawił posłańca i gestem nakazał gościom usiąść, zajęty ucieraniem jakiegoś leku. Dopiero po kilku minutach odstawił moździerz i spoczął na skórach naprzeciwko ybnijczyków. Przez dłuższą chwilę w milczeniu taksował ich wzrokiem, jak gdyby oceniając ich wartość.

- Więc trzeba było dopiero plagi nieumarłych byś powróciła do Doliny, Kostrzewo - ni to spytał, ni stwierdził.

Grzmot grzecznie siedział, zdawało się ze szaman chciał porozmawiać z pólorkinia, na pytania był jeszcze czas, wątpił by dzisiaj gdziekolwiek dalej ruszyli. Tibor również siedział spokojnie. Wcześniej zajął się obracaniem w głowie wszystkich znanych mu faktów, widząc że Skirata nie pali się do przerywania tego co uznał za stosowne robić; był umiarkowanie ciekaw czy był to sposób na pokazanie “gościom” gdzie ich miejsce czy faktycznie robota wymagała koncentracji i kontynuacji. Teraz drgnął słysząc słowa szamana i opuścił dłoń, którą w zamyśleniu bawił się. Spojrzał na mężczyznę i słuchał uważnie.

- Kiedy świat ogarnia wielka śnieżyca, wszyscy garną się do jednego ognia - opowiedziała Kostrzewa ostrożnie, pochylając głowę. W słowach szamana wyczytała naganę, czy może dezaprobatę - wszak od dłuższego czasu nie utrzymywała kontaktu z plemieniem, któremu tyle zawdzięczała. I trudno nawet jej samej było stwierdzić, czy był to jej świadomy wybór, czy po prostu zaniedbanie.
- Mam głęboką nadzieję, że *nasz* wódz nie będzie długo chował urazy za to, co stało się wcześniej. Nie wszyscy obcy rozumieją prawa i zwyczaje tej ziemi. Jeśli będzie trzeba, moi towarzysze z chęcią wynagrodzą klanowi tą niezamierzoną zniewagę. - rzuciła krótkie spojrzenie na Tibora i Vara, mając nadzieję, że żaden z nich nie zamierza zbyt głośno protestować - Obie strony gór mierzą się z tym samym wrogiem. Ybn przesyła wyrazy szacunku i prośbę o sojusz. Ale... - zawiesiła głos i rozejrzała się po namiocie - ...bez względu na to, co mnie tu sprowadziło, dobrze być znów w domu. I widzieć, że wiele się tu nie zmieniło od moich czasów.
- Jak trwoga to do klanów… - uśmiechnął się lekko, z ironią Karl, myśląc zapewne o zeszłorocznej wojnie. - Nam bogowie ni przodkowie o żadnych śpiewaczkach nie radzili, a Kor Pheron zabity został lata temu, więc skąd pomysł, że moglibyśmy w czymś pomóc? - Spojrzał na zebranych w namiocie gości. - Jeśli Ybn myśli, że wyślemy wojowników do jego obrony jest w błędzie.
- Może spróbujemy wszystko wyłuszczyć po kolei, panie - odezwał się chłopak, widząc że rozmowa grozi wpłynięciem na mieliznę pomyłek. - Nazywam się Tibor Oestergaard, jestem kapłanem Lathandera, a nasz towarzysz to Var Kalumovugia. W siedzibie króla nikt z nas nie wytłumaczył wszystkiego jak trzeba od początku i po co przyszliśmy. Kostrzewo, mów proszę jeśli wszedłem ci w słowo.
- Mów, mów. Niczego nie pomijając. - druidka zrobiła przyzwalający gest ręką. Widać było że w mniejszym gronie - a może większe znaczenie miało to przed kim mówią? - czuła się swobodniej, choć lekkie napięcie ciągle jej nie opuszczało.
- Ty się lepiej rozeznajesz w tych całych proroctwach i polityce. Zaś ja dodam, co widziałam na własne oczy - wskazała swoje pokryte bielmem ślepie - Bo dla tych, co słuchają szeptu Matki Natury ta plaga znak czegoś więcej... Dlatego tu za sugestią starszego Kręgu szukać wiedzy przybyłam, bardziej niż w miejskim interesie. - zaznaczyła, by nie było wątpliwości co do jej intencji.

Grzmot słuchał kostrzewowego słowotoku, zastanawiał się czy kiedyś kończą jej się słowa, albo jak jest sama na bagnach, to czy drzewom tez takie opowieści prawi, zamiast przejść do rzeczy. Był jednak ciekaw co zaszli miedzy druidką a plemieniem. Podciągnął wiec nogi i oplótł je rękoma, czekając na ciekawa wymianę zdań i historię.

Oestergaard przez chwilę przyglądał się Kostrzewie, zastanawiając się skąd taki a nie inny dobór jej słów. Potem dał sobie z tym spokój.
- Kilka dni temu, w noc przed zaćmieniem słońca, w Ybn Corbeth objawiła się zjawa jednego z Ojców Założycieli. Przestrzegła przed nadejściem “Czarnego Dnia” i przebudzeniem “Królów Gór”, tak samo przed “bezcielesną śpiewaczką”. Magowie i kapłani miasta wydedukowali że w południe ma dojść do zaćmienia i powstania umarłych z grobów. Mieli rację… - powiedział, przyglądając się twarzy szamana. - Nieumarli zaatakowali miasto, okoliczne wsie, Kaledon, powstali nawet we wnętrzu gór i napadli na tamtejszą osadę maurów. Od tamtej pory ataki powtarzają się co noc.
Nie byłem świadkiem ataków na mury Ybn, ale jedna z nieumarłych nazywana banshee, zniszczyła bramę i wielu dobrych ludzi zabiła. Może to przed taką “bezcielesną śpiewaczką” ostrzegała zjawa. Rada Ybn wysłała poselstwo do maga Albusa Czarnego by ten coś poradził. Zamiast otrzymać radę, okazało się że za tymi wypadkami może stać mąż o imieniu Kor Pheron...

- To nie jest prawda...! - syknęła druidka, bo Tibor znów dotknął drażliwego tematu. Widać nauczka z poprzedniej rozmowy wcale nie dotarła do głowy kapłana. - Tibora tam nie było, zna więc tylko... niepewne plotki. - dodała szybko, żeby załagodzić złe wrażenie.
- Jeżeli nie on sam to jakiś jego spadkobierca! A opowiadam jak było po kolei, żeby uniknąć paplaniny jak u waszego króla - Tibor z trudem stłumił złość. - Później będziemy oddzielać ziarno od plew. Byłaś tam, opowiedz od razu dokładniej co Albus mówił wedle Burra. Nie twierdzę, że to prawda.

Kostrzewa rzuciła kapłanowi kose spojrzenie i pokręciła głową.

- Albus nic nie mówił, jeno bełkotał. Był szaleńcem, któremu moc odjęła rozum. Przeklętym ergi, który praktykował magię umarłych i inne plugawe sztuki - obrzydzenie w głosie Kostrzewy było szczere i gorące - Zaś niektórzy z naszych towarzyszy niebezpiecznie fascynują się jego zakazaną wiedzą. - zauważyła, robiąc krótką pauzę, żeby wszyscy mogli przetrawić możliwe implikacje tego faktu - Dopiero w jego księgach, które spisywał w rzadkich przebłyskach normalności, znalazła się wzmianka o owym szamanie… i innych, podobnych mu wynaturzeniach. Zgniły nekromanta interesował się tymi zagadnieniami ponad miarę, dopuszczając się najgorszego, by posiąść tą wiedzę. Nie wiadomo jednak, skąd dowiedział się o klanowych tajemnicach… Ale nie wskazał skąd obecna plaga, więcej - sam o niej niewiele wiedział. Nie jesteśmy więc wcale bliżej poznania jej przyczyn, choć bogatsi o garść starych imion i historii - zatoczyła łuk ręką - Przynajmniej spotkał go zasłużony koniec. Nikomu już nie wydrze tego, co do niego nie należy. Oby jego dusza nigdy nie zaznała spokoju…! - rzuciła jeszcze z pasją
- Jakich “podobnych wynaturzeniach”? - zażądał uściślenia Karl.
- Tych, którzy też chcieli pozyskać wieczne życie i sposobach na to… bo chyba to go najbardziej interesowało. Tym się zajmował, o ile można tak mówić w przypadku obłąkańca… jak zyskać nieśmiertelność - wyjaśniła z krzywą miną druidka, przywołując w pamięci słowa Burra i jego poniewczesne odkrycie “wampira”. Jej samej już sam pomysł wydawał się z gruntu niedorzeczny, jeśli nie zasługujący na potępienie.

- Albus może i był szaleńcem - Tibor zwrócił się do Kostrzewy - Ale miał jeszcze na tyle zdrowego rozsądku, że nim paladyni z Ybn go zaciukali, kilku ludzi zdołał uśmiercić. Wiem bo rannych po tej walce sam leczyłem - przeniósł spojrzenie na szamana - Wedle tego zaś co w Ybn rada kapłanów i magów stwierdziła, dziennik który prowadził niestety prawdziwe rzeczy zawierał. O tym, że syn jednego z szamanów kilkadziesiąt zim wcześniej próbował złamać prawa natury… - podniósł palec - O, przypominam sobie że Burro opowiadał iż ten Albus pokrzykiwał coś w ten deseń: “Kto wyzwanie rzuca śmierci, kto w Osnowie dziurę wierci”. Wykrzykiwał, że to Korferon, który miał mieszkać w Dolinie. Miał też zginąć, zabity przez współplemieńców i “jakiegoś maga” - którym z kolei mógł być czarodziej Morheim z Dougan’s Hole. Mówię o pokrzykiwaniu, bo kapłani i druidzi z okolic Ybn twierdzą, że równowaga w naturze jest zaburzona a osnowa zerwana.
- To prawda, Morheim dopomógł w zablokowaniu magii zdrajcy - potwierdził Skirata.
- To co chyba najważniejsze, to mówili ze granica miedzy światem żywych i umarłych została otwarta przez dziurę w Osnowie. Do tego wszyscy nieumarli zdawali sie kierować właśnie w ta stronę, dlatego przybyliśmy tu, szukać tropu do podjęcia i czegokolwiek, co pomogłoby zakończyć ta plagę. - Var do tej pory cały czas obserwował i słuchał, zdawało mu się, ze powiedzieli już dość dużo, więc wtrącił swoje trzy grosze i sedno powodu, dla którego tu przybyli. Potrzebowali informacji i śladu. Ciekawiło go, co do powiedzenia będzie miał tutejszy szaman.
- Var ma rację, choć z tego co udało nam się zaobserwować to nieumarli zmierzają po prostu na północ, nie wiemy dokąd konkretnie wezwanie ich prowadzi - Tibor wolał nie zapuszczać się na zbyt głębokie wody wyobraźni - Jest i drugi trop, pewien Akar Kessell z Luskan, czarodziej, który miał zmuszać różne stworzenia do służby i napaść dwa lata temu na Dekapolis. O nim jednak nie wiemy zbyt wiele. Zostaliśmy wysłani z Ybn by dowiedzieć się o obu właśnie jak najwięcej. Obu, bo ci w Ybn którzy mają jakieś pojęcie o tych sprawach domniemają że jeżeli Kor Pheron znalazł sposób by stać się nieumarłym, to nawet śmierć go “nie powstrzyma”. Przed powrotem do świata żywych? - Tibor wzruszył ramionami. - Podobno by temu zapobiec trzeba by zniszczyć wszystkie kawałki jego duszy. Ale to tylko domysły - żeby coś więcej postanowić potrzebna jest większa wiedza ponad to. Możliwe też że coś innego jest przyczyną - dodał po chwili namysłu.
- Wiem o czym mówili, nie wierzę jednak, by Kor zdołał przekształcić się w nieumarłego; wiem, że nie - odparł szaman. - Zaś w ustalaniu faktów źle jest chować głowę w piasek tylko dlatego, że temat jest niewygodny - surowo zwrócił się do Kostrzewy - Niemniej jednak jak mamy dzielić się z wami wiedzą, skoro - jak sama to określiłaś - niektórych z was fascynuje ta nienaturalna magia? Skąd pewność, że przyszliście pomóc, a nie zaszkodzić?
- Wódz Aiden jest zaciekłym obrońcą klanowej tradycji. - druidka spróbowała ująć to nieco dyplomatycznie - Sama nauczyłam się, że są sprawy, których dla dobra harmonii lepiej nie wyciągać na światło dnia… nie ważne, jak komuś wydadzą się cenne - uniosła brew - Ale skoro mam mówić otwarcie. Cóż. Za tą dwójkę mogę ręczyć jak za siebie. Ich intencje są godne...choć nie zawsze się zgadzamy. Nie posądziłabym ich nigdy o nieroztropnośc czy złą wolę...choć jeszcze muszą się dużo nauczyć o życiu - wyszczerzyła się do Tibora - Reszta… niziołek i dziewczynka stracili kogoś z powodu tej plagi...lub mogą stracić. Ich zapał jest szczery, serca czyste...ale naiwne. Łatwo mogą popełnić głupotę z dobroci. Moje obawy dotyczą tylko cudzoziemca i tego drugiego chłopca. Jeden jest ogarnięty chciwością i złym snem o potędze...drugiego nie znam wcale - rozłożyła ręce. - Sam to oceń, Wiedzący. I tylko tyle mogę rzec, że to nie sprawa ani nasza, ani klanu. Nawet nie Ybn i Doliny. To znak, odprysk czegoś większego, choć trudno zgadnąć, czego. Zmagając się z nieznaną chorobą nie wiemy, czy jakieś lekarstwo nie zaszkodzi bardziej, niż pomoże. Ale nie spróbować - to poddać się bez walki. A mnie nie tak tu uczono - pochyliła głowę w geście podziękowania.

Zwiastun Świtu zacisnął szczęki gdy drużynowy “wzór roztropności” zaczął wartościować towarzyszy.

- Zaraz, zaraz, Kostrzewo, to że Shando gada o bogactwie i nowych zaklęciach nie znaczy z miejsca, że chce umarłych podnosić z grobów - rzucił pospiesznie, nie wiedząc czy takie słowa nie poprowadzą ku jakimś innym urzezanym głowom, prócz łba Kor Pherona. - Dzielnie walczył i był lojalny w drodze. Jehana rada Ybn też chyba nie bez kozery wybrała na posła do Kaledonu.
- Zmieniłaś się - rzekł kapłan Temposa i druidce trudno było stwierdzić, czy to komplement czy nagana. - Mam więc rozumieć, że to sprawa nasza a nie nasza, że twoja a nie twoja, że mam pomóc, ale lepiej nic nie mówić, a ćwierć twoich towarzyszy-nie towarzyszy najlepiej wygnać z obozu, albo i - prewencyjnie - skrócić o głowę? - zakończył z ironią. Westchnął i pokręcił głową, po czym odwrócił się do Vara. - To co mówisz wyjaśniałoby skąd wokół nas tylu nietypowych nieumarłych; stworzeń i ludzi, którzy nigdy nie mieszkali w Dolinie. Ataki zdarzają się co noc, co raz to bardziej gwałtowne; nawet w dzień w parowach czy jamach czają się niespokojne dusze. Namawiam Aidena byśmy ruszyli na północ by połączyć się z naszymi braćmi; do Caer-Dineval lub Targos, których palisady dadzą nam większą ochronę, lecz nie chce się zgodzić; podobnie jak i większość wojowników. Przypuszczam, że kapłani w Ybn nie wypracowali żadnych specjalnych modlitw… - zapytał z nadzieją. Tibor zaprzeczył i wyjaśnił jaki los spotkał najwyższych kapłanów Helma Obrońcy. Karl pokręcił głową z niedowierzaniem i zamyślił się, gładząc medalion z symbolem swojego boga.

- Jeśli przyczyną jest naruszenie granicy między planami, najlepszym - a zarazem najgorszym - do tego miejscem byłby Lodowiec Reghed. Ale wyprawa tam jest niemożliwa, nie o tej porze roku! Najwcześniej za miesiąc-dwa a i tak tylko wtedy, gdy pogoda będzie sprzyjająca. Jednak nawet jeśli mam rację pozostają pytania: jak ją załatać i kto ją otworzył… - rzekł bardziej do siebie i zadumał się znowu.
- Dlaczego Lodowiec Reghed? - Tibor starannie wymówił nieznaną mu nazwę - Jest taki szczególny?
- Ponoć jest to miejsce bliskie bogom; tego mnie przynajmniej uczono - odparł Karl. - Może dlatego, że to zapewne jedyne miejsce gdzie niepodzielnie rządzi tylko jedna bogini? Nie wiem. Dziad opowiadał mi jednak, że gdy… Zresztą nie ważne - przerwał - Nie znam innego miejsca, które byłoby równie korzystne, gdyż inaczej potrzeba by było arcymaga o mocy Elmistera by utworzyć stabilne przejście pomiędzy Planami.

Chłopak w zamyśleniu pogładził medalion.

- Czy to miejsce jest może poświęcone bóstwu zimy albo nocy? Albo magii? - zapytał usiłując znaleźć coś wspólnego ze słowami Albusa czy przepowiedni.
- Auril, tak - potwierdził szaman. - Niekoniecznie w tym miejscu; nie wiem gdzie jej wyznawcy mają swoją świątynię - zapewne w górach, gdzie łatwiej jest dotrzeć śmiertelnikom. Niemniej jednak ponoć na Lodowcu można czasem spotkać boginię osobiście, czego nikomu nie życzę - wzdrygnął się.

Oestergaard również poruszył się niespokojnie; już fakt że umarli mogą powstawać z grobów był czymś trudnym do zaakceptowania, to że bogowie mogą chodzić wśród śmiertelników… to wykraczało poza ludzkie pojęcie. Tym bardziej gdy przypomniał sobie co wie o bogini - choć co prawda było tego bardzo niewiele.
- Czy to w stronę lodowca właśnie zmierzają nieumarli? W którym to jest kierunku?
- Czy ja powiedziałem, że gdzieś zmierzali? - zirytował się Karl. - Na Temposa, gdyby zmierzali dokądkolwiek…

~ No to dokąd szli w takim razie spod Cadeyrn, z Kaledonu i innych miejsc?! ~ - Tibor już miał wypalić ale ugryzł się w język. Szaman, choć pilnował się by nie zdradzić zbyt wiele, wydawał się chętny do pomocy i nie wolno tego było zmarnować.

- Zauważyliśmy i dowiedzieliśmy się od innych - zarówno w okolicach Ybn, jak i w Kaledonie - że część nieumarłych, zwykle tych którzy nie powstali w bezpośredniej bliskości osiedli, wyruszyła mniej lub bardziej na północ, posłuszna jakiemuś wezwaniu. Dlatego pytam o Lodowiec. Bo jeśli nie tam idą, to dokąd mogą?
- Wszędzie po tej stronie gór może? Jeśli stąd nigdzie nie idą, to znaczy że albo zew się osłabił, albo właśnie tutaj w okolicach Dekapolis miały się pojawić. Zmarłych jest wielu, przez lata umierali i pewnie jest ich więcej niż żywych. Może nie mogą się pomieścić, w miejscu, dokąd miały iść się zebrać. - Grzmota przeszedł lekki dreszcz na takie wynaturzenie i wyobrażenie sobie legionu poległych. - Rozumiem niechęć połączenia się z innymi klanami, ale może to być...zresztą, nieważne jakie może być, skoro wódz się nie zgadza. Przejścia nie musiał otworzyć ktoś, to mogło być… coś. Coś co chętnie grzebie w życiach śmiertelników a niekoniecznie nim jest. Oby Kuliak zawsze naprowadziła moich braci na właściwą ścieżkę. - goliat zamilkł na kilka oddechów. - Jeśli najsensowniejszym miejscem do szukania jest lodowiec, to możemy położyć się tu i poderżnąć sobie gardło. Ten cały Morheim jeszcze żyje? Jeśli tak, można go odwiedzić najpierw. Nie śpieszy mi się na lodowiec... - jeśli nawet goliat nie był entuzjastyczny zmierzyć się z naturą, a mając szansę się na takie starcie przygotować, znaczyło to, że taka wyprawa ma bardzo duże szanse bycia samobójczą. - Chyba że! Twierdza Raurekka, ale to by nie miało zupełnie sensu. Co miałby wspólnego lodowy gigant na ścieżce do Lodowego Mroku, z obecnymi wydarzeniami? - ogromna zmarszczka przecięła czoło goliata na wspomnienie legendy, którą znał członek każdego plemienia.
- Trupy zgromadziły się tutaj, i to zewsząd, jak mówił Wiedzący - druidka podsumowała to, co powiedział szaman - Cokolwiek je wezwało lub nad nimi panuje znajduje się więc w okolicy. Do takich wielkich manifestacji mocy jak rozerwanie zasłony między światami potrzeba więcej potęgi, niż większość śmiertelnych istot jest w stanie uzyskać. W Dolinie jest wiele źródeł mocy...święte kręgi, jaskinie… - zamyśliła się - Jeśli uznamy, że ta trupia plaga ma swój początek w działaniach jakiś osób, a nie jest jakąś aberracją natury i jej praw… to będąc magiem siedziałabym w takim miejscu. Czerpiąc siłę skądinąd. - pogładziła kostur - Inna sprawa, że nie przychodzi mi na myśl węzeł o takiej potędze… - umilkła i dodała z wahaniem - Prócz wypytania magów z Dekapolis możemy jeszcze odnaleźć czcicieli łagodnej Auril… choć może być to szybka droga w lód - przysunęła ręce do ogniska, jakby samo wspomnienie bogini wywoływało zimny dreszcz.
- To prawda, panie, że to właśnie tutaj ściągają nieumarli? - Oestergaard spojrzał na szamana - Pytam, bo nie natknęliśmy się na nich i naszego obozowiska nic nie niepokoiło w nocy, a tropów również nie dojrzeliśmy.
- Nie wiem czy tutaj ściągają, ale - jak mówiłem - pełno ich na każdym kroku - burknął Skirata.
- Chyba wiem, skąd Albus wiedział o tych waszych tajemnicach. Burro coś mówił, że w którychś zapiskach było, że Blackwood polował na barbarzyńców Kamiennych Żmij, potem ich torturował żeby się czegoś dowiedzieć. Potem z ich skóry robił okładki na książki. - goliat podrapał się po głowie, to by tłumaczyło skąd czarodziej wiedział o wszystkim. - Wiadomo kiedy zdarzały się częstsze zaginięcia niż zwykle? W sensie kiedy nie znajdowano nawet śladów po ciele czy drapieżnikach, które by mogły wskazywać na to że człowieka zjadły jakieś zwierzęta? Jeśli było, to w jakich okolicach, Albus był czyimś uczniem… - Grzmot zamyślił się głęboko, całkowicie ignorując wszystkich dookoła na chwilę. - Hmm, nie wiem, niziołek mówił że Albus wrzeszczał, że Kor Pheronowi się udał i że jest w Dolinie. Cokolwiek by miało to znaczyć, przepraszam wiedzący że się tak wyrywam ale ta gmatwanina nie daje mi spokoju i czasami się zapominam. - skłonił się szamanowi plemienia.

Karl Skirata zamilkł wstrząśnięty informacją Grzmota o porywanych współplemieńcach.

- Zdarzał się czasem, że ktoś ruszał na południe jako przewodnik czy w innych sprawach, ale nigdy byśmy nie podejrzewali… - urwał. W świecie, gdzie śmierć na szlaku była powszechna jak deszcz czy śnieg znikający podróżni nie wzbudzali podejrzeń - Kor nie wyszkoliłby maga; mimo zmiany wiary gardził uczniami Mystry tak samo, jeśli nie bardziej niż my - dodał po chwili.
- Dlaczego jesteś, panie, pewien że Kor Pheron nie stał się nieumarłym? - zapytał Zwiastun Świtu, gdy przypomniało mu się coś co już wcześniej przykuło jego uwagę.
- Dlatego, że gdy go zabijano był całkiem żywy i nic nie wskazywało by swe ohydne praktyki stosował na sobie; był raczej wtedy na etapie eksperymentów. Potem jego ciało i dobytek spalono - wyjaśnił Skirata.
- Czy ktoś mu pomagał w tych eksperymentach? Wiedza o Kor Pheronie i jego magii wydostała się poza plemię mimo jego śmierci, więc może to jakiś uczeń czy pomocnik kontynuował jego badania - Tibor nie pierwszy raz podczas tej wyprawy żałował że nie ma z nim Runy Connere. Starsza, bardziej doświadczona kapłanka pewnie wiedziałaby o co pytać, w przeciwieństwie do niego, jak się okazywało.
- To możliwe… Gdy zaczęto podejrzewać go o odszczepieńcze praktyki uciekł z Keldabe w góry, zabierając ze sobą dwie czy trzy osoby, które zaraził swoją chorą fascynacją. Potem, przez chwilę szwendał się po Dziesięciu Miastach, więc tam też mógł kogoś poznać, choć nie wydaje mi się to prawdopodobne… Wydaje mi się jednak, że wszyscy zostali zabici, ale nie jestem pewien. Mimo, że byłem wtedy kilka wiosen starszy od ciebie dziad i ojciec nie dopuścili mnie… żadnego z młodych wojowników do karnej ekspedycji. Obawiali się, że herezje Kor Pherona skażą nasze umysły. Wydarzenia znam więc jedynie z opowieści.
Chłopak poskrobał się po głowie i zerknął na goliata. Z nadzieją, bo jemu samemu pomysły się kończyły.
- A gdzie on zginął?
Skirata zamyślił się.
- Chyba gdzieś w okolicach Redwaters, tak mi się wydaje…
- Najpierw w plemieniu odkryto jego eksperymenty, uciekł wtedy w góry z podobnie mu myślącymi, stamtąd wyruszył do Dziesięciu Miast, powrócił w góry i… - kapłan urwał na chwilę, sprawdzając czy czegoś nie pominął - I właśnie co sprawiło że postanowiliście go wytropić i zabić?
- W Dolinie jest wiele miejsc, gdzie można się ukryć - wzruszył ramionami kapłan Temposa. - Sam fakt, że odwrócił się od Temposa wystarczyłby wtedy za wyrok śmierci. Gdy zamieszkał w Dekapolis nie mieliśmy jednak nad nim władzy, a podstępne zabójstwa są wbrew kodeksowi Klanu Żmij. O ile pamiętam stał się dość znany wśród miejscowych, gdyż za stosunkowo niewielką opłatą przywracał ich zmarłych do życia twierdząc, że to dzięki łasce Jergala. Nasi zwiadowcy mieli go jednak cały czas na oku i szybko okazało się, że to Bhaala czcił. Niektóre zabójstwa zlecał, innych zmarłych nie wskrzeszał, a więził ich dusze lub zmieniał w nieumarłych. Czy muszę mówić więcej?
- Czy słyszeliście o czarodzieju Akarze Kessellnie z Luskan? - Tibor starał się nie zapominać o innych możliwościach.
- [B]Kesslerze[/b]. Ciężko nie słyszeć o kimś, kto nieledwie rok temu przywlókł tu z gór trzy czwarte tamtejszych potworów i zniszczył połowę z Dziesięciu Miast - sarkastycznie odparł szaman. - Masz jeszcze jakieś pytania?

Oestergaard odchylił się do tyłu.

- Na razie nie, dziękuję.
- To ja zapytam czemu akurat was wybrano na poselstwo z Ybn. Im dłużej rozmawiamy, tym większą jest to dla mnie zagadką - szaman spojrzał na Kostrzewę.

Druidka aż prychnęła na to pytanie, ale zaraz przyłożyła do ust dłoń, jakby zawstydzona takim brakiem szacunku.
- Miasto było w oblężeniu, Wiedzący. Każda noc to nowi nieumarli podchodzący pod mury. Każda para rąk umiejących trzymać broń jest nie do zastąpienia...posłano więc tych, bez których obrona nie ucierpi zbytnio...albo nie są zbyt bliscy sercom mieszczan. - przez jej twarz przemknął zgryźliwy grymas - Są i pewnie osobiste powody, które tylko zgaduję. I być może to jeszcze, ze nikt więcej nie był tak... - chciała powiedzieć “niespełna rozumu”, ale w porę ugryzła się w język - ...nikt więcej nie poważyłby się na taką niebezpieczną wyprawę - wpierw do czarnego leża nekromanty, a potem przez krasnoludzkie kopalnie na drugą stronę gór. Jesteśmy wiec tym co Ybn - i okolica - miały akurat najlepszego. A że takie czasy są paskudne… W każdym razie mamy wiele zapewnień o wsparciu od włodarzy miasta - stwierdziła na koniec ni to ironicznie, ni to poważnie.
- Pokrótce, nikt nie był na tyle głupi, ani nie zgłosił się na ochotnika, a my przeżyliśmy zwiad do Czarnego Lasu zanim wyruszyliśmy tutaj. - Grzmot wzruszył ramionami, druidka tak ozdabiała każde zdanie, ze ciężko można się było momentami w tym połapać.

Na podsumowanie Vara Karl prychnął krótkim, acz wesołym śmiechem.

- Spodziewałem się takich odpowiedzi. Odkąd zamknięto Drogę Królów Ybn nie szanuje klanów tak jak dawniej, a “zapewnienia wsparcia” na niewiele się zdają, gdy owo wsparcie przedzielone jest Grzbietem Świata - odparł druidce; oboje o tym wiedzieli, wszak południowcy w większości za nic mieli dane komuś - a już zwłaszcza “dzikusom” słowo. - Choć teraz, gdy przejście otwarto… Ale to rozmowa na inny czas - sięgnął dłonią w tył i pomasował sztywny z napięcia kark. - Sądzę, że teraz wszystkim nam przyda się odpoczynek; zmrok blisko a ja muszę jeszcze przygotować leki dla rannych… i tych, którzy zostaną ranni dzisiejszej nocy. Jutro zaś chętnie porozmawiam z waszym lekkostopym towarzyszem o waszej wizycie w domostwie tego morderczego ergi.
- Jeżeli dzięki informacjom które dostarczymy do Ybn uda się znaleźć sposób na usunięcie plagi to będzie to najlepszym wsparciem dla klanów - Tibor odezwał się beznamiętnie i podniósł na równe nogi, klnąc w duchu kontuzjowane plecy. Zerknął na Kostrzewę - Dla twoich kręgów i druidów również.
- Skoro tu dotarliśmy a droga jest otwarta, to może jednak się na coś zdadzą te zapewnienia. - Grzmot również wstał i wyprostował się w pełni, gotów do wyjścia.

Oestergaard zawahał się słysząc słowa goliata.

- Kostrzewa wspomniała o wielu źródłach Mocy w Dolinie. Skoro wyprawa na Lodowiec Reghed jest praktycznie niemożliwa, to może w zastępstwie Lodowca któreś z takich bliższych miejsc nadałoby się szaleńcowi który miałby zamiar zakłócić równowagę i rozpętać plagę o takich rozmiarach, nie zważając na gniew obrażonych tym bogów? Jeżeli… no nie wiem… byłby to rytuał który wymaga desekracji takiego uświęconego miejsca?
Szaman zawahał się; najwyraźniej przed wypowiedzią Kostrzewy nie brał takiego rozwiązania pod uwagę.
- Może… Muszę się nad tym zastanowić. Porozmawiamy jutro...

Kostrzewa wstała ostatnia, żegnając się z szamanem zgodnie z etykietą. Kiedy wyszła na skąpany w śniegu obóz, z jej płuc dobyło się ciężkie westchnienie. Karl miał rację; zmieniła się. I nie pasowała już do Północy tak jak niegdyś...właściwie nigdy do niej pasowała. Ale teraz miała na to namacalny dowód. Cóż, nikt nie mówił że powrót do rodzinnego domu będzie miłym przeżyciem... Wzruszyła ramionami i skierowała swe kroki w kierunku namiotu i pozostałych towarzyszy.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 17-10-2014, 13:59   #152
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 9 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni


Keldabe

9 Tarsakh, popołudnie

Podczas gdy ybnijczycy zbierali informacje na temat Kof Pherona, nieumarłych, magii i dziur w Planach obozowisko żyło własnym rytmem. Kobiety oprawiały złowioną przez mężów i braci zwierzynę, oczyszczały skóry i rozpinały je na stojakach do suszenia, wędziły i gotowały mięso, wypiekały chleb i płaskie placki. Dzieci pomagały, zajmowały się młodszym rodzeństwem lub bawiły - w zależności od wieku. Mężczyźni łatali zbroje, czyścili broń lub drzemali przy ogniskach. Nikt nie zwracał już zbytniej uwagi na gości zza gór.

W miarę jak słońce chyliło się ku zachodowi kobiety zamiast posiłków coraz częściej nosiły bandaże i leki. Drużyny konnych wojowników zjeżdżały się z całej okolicy. Wokół zagrody dla zwierząt rozstawiono gęsto powiązane ze sobą ostro zakończone pale, które miały chronić bydło przed atakiem bezmózgich nieumarłych. Wszystko odbywało się planowo i metodycznie, choć w powietrzu czuć było napięcie. Dzieci gasiły część ognisk w środku obozu, rozpalały natomiast na obrzeżach; ładowały śnieg do balii stojących wokół namiotów na wypadek gdyby w trakcie walki zaprószono ogień. Dziewczęta znosiły broń i pociski układając je w stosy. Kobiety, starcy i dzieci gromadzili się w centrum obozu. Wokół namiotu szamana kręciło się kilku mężczyzn i kobiet - zapewne uczniów lub pomocników kapłana Temposa, którzy przygotowywali się do walki innymi środkami niż kamień i żelazo.

Ybnijczyków ogarniał coraz to większy niepokój. Mara przypomniała sobie pierwszą potężną falę nieumarłych, która nadchodziła gdy dziewczynka była na cmentarzu, nie osłonięta grubymi miejskimi murami, czy chociażby wiejskim ostrokołem. Tutaj, w otwartej tundrze, też nie było nic, co mogłoby powstrzymać pochód żywych trupów - nic, prócz ściany zbrojnych w topory, maczugi i wielkie dwuręczne miecze Kamiennych Żmij.


 
Sayane jest offline  
Stary 20-10-2014, 00:51   #153
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
WIECZÓR PRZED NOCĄ ŻYWYCH TRUPÓW

Shando Wishmaker nudził się niemiłosiernie. Jako czarodziej incognito miał nijako na starcie na pieńku z miejscowmi, bycie obcym także nie pomagało. Wokół było mnóstwo wielkich dzikusów, zbliżał się zmierzch i nieumarli, a reszta gawędziła sobie z barbarzyńcami w najlepsze. Dlatego robił to co robił - Sześćset Ciosów Niebiańskiego Smoka, ćwiczenie normalnie wykonywane przy pniu drzewa - on używał w zamian mamuciej piszczeli, wystającej ze zmarzliny. Uczniowie nigdy nie dochodzili do pełnych sześciuset, Shando po prawdzie także nie - nie osiągnął rangi mistrza. Ale było w tym coś pierwotnego, wyłączającego mózg i uwalniającego wnętrze. Coś, czego było mu trzeba. niektórzy miejscowi zaciekawieni zerkali na ćwiczącego obcokrajowca, jednak nie mówili nic. W końcu ruszył obejrzeć obóz, szukać słabych punktów i miejsc, gdzie niemagiczne talenty ich drużyny mogłyby okazać się przydatne, przez co przegapił wracających od szamana.


Zmrok nadchodził. W umyśle czarodzieja płonęły zaklęcia, niczym runy odciśnięte na chłonnej pamięci, proszące o uwolnienie. Tutaj, w miejscu, gdzie czarodziejami gardzono i - co bardzo prawdopodobne - najchętniej ich zabijano, czarodziej nie miał ochoty kusić jednak losu uwalniając ogień i magię. Coś by jednak rozwalił. Spojrzał na barbarzyńców szykujących się do walki i wzruszył ramionami. Może nie lubią obcych, ale z pewnością nie będą mieli nic przeciwko dodatkowemu kusznikowi. Albo jedynemu kusznikowi, bo nie zdziwiłby się, gdyby barbarzyńcy gardzili takimi wynalazkami.
Wiedział, co napadło na Ybn, widział że klątwa potrafi podnieść każde zwłoki. Nie spodziewał się tu wielu ludzi, ale w wiecznej zmarzlinie tkwiło pewnie wiele zmarzniętych na kość trucheł wilków, mamutów i reniferów, a i niejeden objedzony do czysta szkielet chował się pod śniegiem. To będzie ciężka noc dla Żmij, o on sam nie zamierzał bezczynnie obserwować.

- Nie mam ochoty siedzieć tu całą noc i gapić się w garnek - Wishmaker warknął po nosem - Zamierzam za to odstrzelić kilku truposzy tej nocy i mam nadzieję, że miejscowi nie będą mieli nic przeciwko zwykłej prostej kuszy.

 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 23-10-2014 o 14:20.
TomaszJ jest offline  
Stary 23-10-2014, 11:43   #154
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Gdy Kostrzewa zniknęła między namiotami Zwiastun Świtu zagadnął Grzmota.
- Chcesz wracać do reszty i zdawać relację? Nie lepiej najpierw opału i tropów poszukać dopóki w miarę widno? Chętnie najpierw bym się przeszedł i ochłonął po spytkach u szamana. A co do tropów - w nocy słyszałem odgłosy walki w oddali - pytanie czy to od strony obozu czy ktoś inny walczył.
- Można zdać im relację w kilku zdaniach, lepiej to załatwić a potem wyznaczyć osoby do konkretnych zadań. Samemu nie ma się co szwędać, a dla przykładu Mara, mimo że może i by chciała, wiele w zbieraniu nie pomoże. Szkoda ze teraz o tym mówisz, to dobre kilka godzin drogi stąd. - Odparł Grzmot, zwalniając do ślimaczego tempa, pozwalając Kostrzewie wystrzelić naprzód.
- Dobrze - westchnął chłopak. - Nie wiem czy nawet gdybym powiedział coś to dało - echa tak zniekształcały dźwięk że nijak nie potrafiłbym wskazać kierunku i tak. Co do tego opału to chętnie pójdę z tobą, przy okazji coś chciałem obgadać.
- Dobrze, tutaj się zresztą zwykle samemu nie chodzi jeśli nie zajdzie taka konieczność. Zwykle dość samych drapieżników, a teraz jeszcze nieumarli. Szybciej też nazbieramy ile trzeba. - Odparł goliat, dostosowując swe kroki do powolnego chodu kapłana i kierując się w stronę przydzielonego im ogniska.


- Fereng, wracaj! - rozkazał Tibor i rozejrzał się raz jeszcze, tyleż dla upewnienia się że żadne niebezpieczeństwo nie czyha w pobliżu, co dla sprawdzenia czy faktycznie nikt nie będzie miał możności podsłuchania o czym kapłan i barbarzyńca gadają. Wcześniej zamienili z resztą drużyny parę słów, a Oestergaard wdział kolczugę i przyzwał chroniące przed mrozem zaklęcie. Jeśli miało ich coś zaatakować, wolał być na to przygotowany. Teraz kołysał się w siodle jadąc obok goliata i zastanawiał się co począć “z tym wszystkim”. I trochę go to przerastało, dlatego musiał porozmawiać z Kalumovugią.
- Nie wiem jakie wrażenie wyniosłeś ze spotkania z szamanem, ale wydaje mi się że jakąkolwiek jeszcze pomoc zyskamy będzie to zależeć od tego jak sprawimy się dzisiejszej nocy - powiedział wreszcie i spojrzał w górę, ku twarzy goliata. - A pomoc się przyda, bo chyba nadal nie wiemy kto wywołał to całe - wskazał w dal i przesunął ręką, obejmując spory wycinek horyzontu - popapranie.
- Mógłby, ale wątpię. Im szybciej skończy się plaga, tym szybciej wrócą do normalnego życia. W górach jest ciężko nawet bez trupów, zależy im na tym, żeby ktoś rozwikłał sprawę bardziej niż ludziom po drugiej stronie góry. - Grzmot odpowiedział po krótkiej chwili zastanowienia.

Chłopak uniósł brwi słysząc pierwsze zdanie. Może goliat źle go zrozumiał? Albo samemu źle usłyszał? Pomilczał chwilę.
- Var, jest coś co do czego potrzebuję rady - odezwał się znowu i wskazał tubę niesioną przez goliata. - Chodzi o zwoje. Dwa z nich częściowo odczytałem, a nie miałem na to dużo czasu i łatwe to nie było, bowiem spisane są w języku otchłannym, mowie złych przybyszy z innego planu, demonów. O ile jeden z nich to zapisana lista jakichś składników - i tu potrzebowałbym czasu by zorientować się do czego jest to potrzebne, to drugi zawiera rytuał przyzywający takiego demona po to, by odpowiedział na jedno lub więcej pytań. Jest tam zapisane również imię takiego demona - Oestergaard w napięciu przyglądał się Grzmotowi.
- Nie twierdzę że powinniśmy wezwać taką istotę - dodał po chwili młodzieniec. - Sam nie wiem czy dałbym sobie radę z rytuałem. Ale zakładając że powiodłoby się to, nie wiem czy nie trafilibyśmy z deszczu pod wodospad, bowiem nie znam się na paktowaniu z demonami, ani nic o tym konkretnym nie wiem. Jeśli już… nie, powiedz co o tym myślisz?
- Myślę, że trzeba by pokazać te zwoje tutejszemu szamanowi, a potem je spalić, a jak wykaże nimi zainteresowanie, to i szamana spalić. - Grzmot zmierzył kapłana taksującym spojrzeniem, zastanawiając się, czy aby na pewno człowiek jest taki całkiem święty.
Tibor odwzajemnił spojrzenie i wcale nie było ono pełne podziwu. Wyciągnął ramię ku obozowisku.
- Jasne, Var, wróć i zaciągnij szamana na stos. Życzę powodzenia i długiego życia - powiedział nie siląc się nawet na ukrycie ironii. - Pytam poważnie. Myślałem o tym by oddać to kapłanom w Ybn. Pytanie czy ktoś inny powinien wiedzieć o tych pismach, na wypadek gdyby nam się coś stało, skoro obaj często walczymy na pierwszej linii.
- Nie wspominałem że byśmy to przeżyli. - Odparł spokojnie Var. - Jestem w stanie przełknąć wiele, ale paktowanie z demonem w sprawie informacji? Wątpię żeby to się dobrze skończyło, a inni będą zapewne zdania takiego jak Shando, to potęga, którą można po prostu wykorzystać do dobrych lub złych celów. Nie znam się na demoniszczach, diabelstwach i tym podobnych, ale czy któreś z nich miało kiedy dobre zamiary? Zniszczyć, nikomu o niczym nie mówić. Taka jest moja rada. - Dokończył całkiem poważnie goliat. - Albo… albo pokazać zwoje szamanowi i je zniszczyć jako dowód na to, że nie obchodzi nas taka plugawa moc. To by mogło poskutkować. - Grzmotowi do głowy wpadł przebłysk geniuszu. Przynajmniej tak mu się zdawało.
Oestergaard potrząsnął głową.
- Po pierwsze przybyliśmy tu po informacje. Informacje. Czy wrócisz do Ybn mogąc powiedzieć że zrobiłeś WSZYSTKO co w twojej mocy by je zdobyć, jeśli zniszczylibyśmy te zwoje? Po drugie… wyruszyliśmy zawierzając tamtejszym magom i kapłanom że ta wyprawa jest ku dobru wszystkich dotkniętych klątwą. Dajmy im szansę, zawierzmy im raz jeszcze. Zaś co do szamana… wspominać mu o tych zwojach to proszenie się o nieszczęście. Bo skąd wiadomo czy ich kopii nie zrobiliśmy? Albo czy to - machnął ręką ku tubie - nie są po prostu kopie, które przed naiwnym szamanem palimy by zamydlić mu oczy kiedy śmiejemy się w kułak z oryginałami za pazuchą? Mi to przyszło do głowy, więc jemu też może.

Chłopak przez chwilę spoglądał w kierunku gdzie leżały Oestergaard i Cadeyrn.
- Var, skąd pochodzisz? Gdzie jest twoja rodzina? Czy zrobiłbyś wszystko by ją ocalić przed zagładą? Przetrzymajmy te zwoje do powrotu do Ybn, by starsi i mądrzejsi od nas zdecydowali co z nimi zrobić. Jeśli oni zdecydują by je zniszczyć - nie kiwnę palcem by je chronić.
- Moja rodzina... – Grzmot zamilkł na chwilę a toporek, którego używał do przycinanania znalezionych kawałków drewna, wbił sie w szczapę, rozdzielając ją niemalże na dwoje od jednego ciosu. – Dla klanu umarłem. Nie, nie zrobiłbym wszystkiego, oni też by nie chcieli, żebym zrobił wszystko. Tak się rodzi codzienne zło, co jeśli ceną za to, żeby ocalić swoją rodzine, byłoby codzienne wyrywanie serca niewinnej osobie? Może biczowanie jakiejś dziewicy na ołtarzu pokręconego bóstwa, tak by jej krew sciekała na ołtarz, na oczach jej rodziców. Może to musiałaby być twoja narzeczona, kiedy ma w brzuchu twoje dziecko, po to, żeby ocalić resztę twojej rodziny. Czy ty zapłacił byś każdą cenę? – Zapytał odrwacając się do kapłana przodem, z toporkiem przełożonym przez ramie i dwoma szczapami w drugiej dłoni. - Ale można poczekać ze zniszczeniem. Pytałeś o radę, radę dostałeś.

Tibor miał ochotę odpowiedzieć, nawet ostro odpowiedzieć bo nie ze wszystkim się zgadzał, ale Var - niech to diabli - w jakiejś mierze miał też słuszność. A to nie był czas i miejsce na akademickie dzielenie włosa na czworo.
- Powiemy komuś jeszcze o zwojach? - odezwał się wreszcie. - Na wypadek gdybyśmy obaj zginęli?
- Marze, Kostrzewa jak ja nie umie czytać podobno. Mara może będzie wiedziała które zwoje są które i nie oszuka jej Shando. Ma serce gdzie trzeba. - Grzmot nie chciał szastać takimi stwierdzeniami jak to, że można jej zaufać, chociaż tak przecież było.
- Może oddzielmy je zawczasu - oddaj Shando te które jemu się nadadzą i tyle. Natomiast Kostrzewie powiedzieć można i tak - czuję że można jej zaufać - Tibor omiótł spojrzeniem widnokrąg. - Dlaczego nie wymieniłeś Burro? - zapytał nagle. Zsiadł z wierzchowca by znów przyłożyć ręki do zbierania opału. Cisnął jakimś kijem; Fereng pognał za nim a po chwili wrócił z kruszącym się w zębach drewienkiem. Chłopak zastanawiał się jaki ścisk będą miały szczęki mabari gdy podrośnie.
- I dziękuję za radę - dodał.
- Oddzielmy. Jest zbyt szczery i zbyt łatwo mógłby powiedzieć komu nie trzeba. – Grzmot wzruszył ramionami. – Chyba nam starczy tego co nazbieraliśmy, przynajmniej na dzisiaj i jutro. Chcesz jeszcze o czymś porozmawiać, czy wracamy?
Tibor poskrobał się po głowie, zastanawiając się dlaczego trzynastolatce można powierzyć sekret a kilkukrotnie starszemu niziołkowi już nie, ale nie skomentował tego.
- Na razie tyle, wracajmy - powiedział.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 24-10-2014, 15:56   #155
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://img-fotki.yandex.ru/get/6311/6367538.16/0_8cb4d_d91d5776_orig.jpg[/MEDIA]

Zaraz po wyjściu z namiotu, Grzmot rozprostował kości, przeciągając się tak, że kości chrupały. Wciągnął w nozdrza zapach obozowiska, oceniając jak zimno jest na zewnątrz. Wyglądało na to, że nieco zmiękł od czasu zejścia z gór nie tak dano temu. - Proponuję zdać szybką relację reszcie i ruszyć na mały zwiad przed wieczorem, nie wspominając już o zapasie opału. Jesteśmy gośćmi, nie nadużywajmy zbytnio tutejszej gościnności. - powiedział, kierując się powoli, jak na siebie, do miejsca, gdzie mieli wydzielone obozowisko.
Zanim druidka skierowała się do ich namiotu, rozejrzała się jeszcze, czy są względnie sami, podeszła bliżej kapłana i goliata i ostrożnie szepnęła:
- Znam miejsce, które byłoby idealne do tego, o czym wspomniałeś, Tiborze. Znajdź mnie wieczorem, porozmawiamy w spokoju - i nie czekając na reakcję, odeszła szybkim krokiem.
- O co jej chodzi? Kostrzewo! - zdumiał się młodzik i ruszył w ślad za półorczycą. Już miał zapytać co miała na myśli gdy naraz nieomal z wrażenia potknął się o własne nogi. Czyżby…? Ugryzł się w język i zamiast tego co cisnęło mu się na język odezwał się tylko w te słowa:
- Czy możesz wypytać znajomków jak wyglądają ataki? O jakiej porze nocy są najbardziej zaciekłe, z której strony nadciągają, jak klan szykuje się do obrony? Może nam się to przydać - dodał, badając spojrzeniem twarz druidki. Ta tylko siknęła głową, mrucząc gderliwie pod nosem. Chyba można było uznać to za “tak”. Skręciła, oddalając się od towarzyszy i zagłębiła się w klanowe namioty.

Zeszło jej aż do wieczora - na rozmowach, przywitaniach z dawno nie widzianymi członkami klanu, słuchaniu historii i odwiedzaniu tych, którzy byli jej niegdyś bliscy. Można powiedzieć, że spędziła miło czas - gdyby nie to, że wieści, jakie usłyszała o nieumarłych. były zaprawdę niewesołe. Najwięcej trupów nadchodziło od strony miast - zaś z południa ciągnęły stada upiorów. Co prawda wydawało się Kostrzewie, że wśród ożywionych zwłok - sadząc po relacjach wojowników - mniej jest morderczych istot niż w Ybn - ale były zdecydowanie bardziej zażarte. Nie przeganiał ich świt, a dopiero całkowite zniszczenie. Obóz był solidnie zabezpieczony zasiekami i męstwem broniących go wojowników i dotychczas odpierał wszystkie ataki - ale w plemieniu wciąż krążyło niewypowiedziane pytanie: co będzie dalej, kiedy przyjdą roztopy, uwalniając z okowów zmarzniętej ziemie nowe hordy trupów?

***

Soundtrack

[MEDIA]http://fc07.deviantart.net/fs71/f/2014/153/d/e/the_source_by_gaiasangel-d7i721a.png[/MEDIA]

Kucharz rozglądał się trwożliwie, kiedy dotarł do swojego plecaka i chował czachę pomiędzy prowiantem i ubraniami. Nie chciał by tubylcy zobaczyli co dostał od Hebdy. Shando który został na straży kociołka, zerkał na niego, ale Burro szepnął tylko, że potem mu powie co tak kitrał w plecaku. Rozmowy o tym co zaszło nie chciał zaczynać zanim nie zlezie się reszta.

Poczekali więc do zmroku; kucharz w tym czasie skrobał zaciekle w swojej księdze i czekał, aż reszta się zejdzie na kolację. Dokończył podgrzewać zupę. Pomlaskał, posmakował i skinął głową z zadowoleniem.
- No proszę, mąka z grzybków na zasmażkę idealna. - oblizał łyżkę i sięgnął po chochlę, po czym zerknął na Marę. - Sama zobacz. Dooobra zupka. Mniam, mniam.
Nalał do miski sporą porcję, odłamał kawałek podpłomyka i bez ceregieli wcisnął jej do rąk.
- Zajadaj, bo na te twoje wystające żebra patrzyć nie mogę. Potrzeba będzie nam dużo sił. - popatrzył na szykujących się do obrony tubylców. - Taaak, dużo sił.
O dziwo dziewczynka, która skora do jedzenia nigdy nie była, sięgnęła po miskę i drewnianą łyżkę. Ściskając naczynie w palcach aby je przy okazji ogrzać zaczęła rozgrzebywać gęstą parującą mamałygę.
- Trupy się zaczną niedługo złazić - pierwsza porcja niemrawo wylądowała na języku dziewczynki. Mara mlasnęła, posmakowała i oblizała się z zadowoleniem. - Smaczne nawet. To co, stajemy z barbarzyńcami w nocy ramię w ramię co by ich wspomóc przy obronie osady?
- No smaczne, smaczne. Wiosłuj do dna i nawet nie myśl by z psiną się dzielić. Dla niego mam coś lepszego. - Kucharz wyciągnął woreczek z resztką pancernej wołowiny i podał dziewczynce. - Tak, tak o tobie też nie zapomniałem.
Węgielek, który wyrósł jak spod ziemi dostał ostatnie kurze jajko i zaczął siorbać zawartość.
- No sam nie wiem… My we dwójkę bez naszych sztuczek wiele nie pomożemy w walce. A sztuczkować tu niebezpiecznie. Z drugiej strony, pomóc wypada. Ugościli nas, nie przepędzili z obozu. A z tego co mówiła Hebda, truposze tu następują na nich co noc. Swoją drogą, to jak pamiętam, Uma mówiła że wszystkie kierują się na północ. Może ta “północ” to gdzieś w pobliżu, co? Skoro stąd już nigdzie nie lezą tylko atakują co noc?
- Nie no, przed świtaniem na pewno gdzieś odchodzą. Najlepsze podług mnie co można teraz zrobić to… dowiedzieć się dokąd pójdą zaraz po ataku. Śledzić. Kruk Kostrzewy by się najlepiej do tego zadania nadał. Znaleźć gniazdo źmij… - Mara zjadła jeszcze dwie łyżki i odstawiła miskę. Darowane przez niziołka suszone mięso pochowała po licznych kieszeniach i zakamarkach odzienia a jeden spośród nich od razu dała Strzydze, który zajął się memłaniem i żuciem. - W sumie to się dziwię, że nie próbowali tego zrobić… Za dnia są pewnie bezbronni i bez życia. Jak marionetki bez lalkarza. Wtedy trzeba by wszystkie szczątki spalić to i nie będzie kto miał wracać.
- Nie wiem czy gdziekolwiek idą, zdaje się że tu się schodzą i stąd nie odchodzą. - rzucił sucho Grzmot pałaszując gulasz. - Widziałaś tu dość drewna, żeby pozwolić sobie na palenie wielkich stosów? - zagadnął goliat dziewczynę.
- Niby nie - mruknęła w odpowiedzi Mara.

Tibor wcześniej z wdzięcznością przyjął swoją porcję jadła i podziękował Burrowi. Teraz przerwał napychanie się i spojrzał na druidkę.
- Skoro już o tym mowa… dowiedziałaś się czegoś Kostrzewo?
Druidka zerknęła na Tibora, ale nic nie powiedziała. Dokończyła swoją porcję ze spokojem i dopiero wtedy podzieliła się z resztą grupy wieściami o nocnych atakach, o których dowiedziała się w w obozie. Zaznaczając przy okazji, że i sama wspomoże klan w razie potrzeby.
- A u szamana? - nie wytrzymał kucharz i wydarł się prawie. - Co wam szaman powiedział, coście się dowiedzieli. Bo wystawcie sobie, że myśmy tu też nie próżnowali, o nie. Spotkaliśmy pewną kobietę, jeszcze u króla ją widziałem. Hebda ma na imię i opowiedziała nam o swoim problemie. Od razu mi się to wydało ciekawe, bo może i w naszym, trupim coś rozjaśnić.
Niziołek zdał dokładną relację z rozmowy, nawet czachę pokazał jakby starając się udowodnić tym że wcale a wcale nie łże, aby zwrócić na siebie uwagę.
- No a wy? Mówcież wreszcie! - ponaglił znowu mimo że sam pytlował od dłuższej chwili.
- Że dużo tu nieumarłych, Korferon mógł mieć uczniów, chociaż to mało prawdopodobne. Że ciało Kora zostało spalone razem z dobytkiem. Że najsensowniejszy trop to Morheim z Dougan’s Hole. Tak w skrócie. - goliat postarał się ograniczyć do faktów i niektóre detale i opinie dwójki towarzyszy z którą był u szamana, zostawić dla siebie.
Kucharz wodził wzrokiem za rozmówcami.
- Ciało zostało spalone… - powiedział pod nosem w zamyśleniu. - No ale Albus wykrzykiwał, że Zasłonę udało się rozciachać właśnie Korferonowi. Może tych właśnie uczniów to robota skoro jego samego pozbyli się tak skutecznie? Bo Hebda… eee dość mgliście tylko wspomniała kogo lub czego tam szukali jej współplemieńcy, u tych wód cudownych.

Gdy tylko druidka usłyszała imię “Hebda”, wbiła w Burra badawcze spojrzenie, a jej place stopniowo zaciskały się w pięści, w miarę jak niziołek beztrosko kontynuował swą opowieść. Na koniec tylko pokręciła głową w niemym zdumieniu i pochyliła się do ucha kapłana, zasłaniając usta dłonią tak, by nikt inny nie usłyszał jej słów.
- To właśnie jest *to* miejsce, o którym wspominałam. Musimy porozmawiać z Burrem… na osobności. I to jak najszybciej - szepnęła.
Zwiastun Świtu w rozterce popatrzył na Kostrzewę, Burro i Grzmota.
- Var BARDZO w skrócie streścił rozmowę - powiedział pospiesznie. - Ja jestem zdania, że czegoś jeszcze możemy się dowiedzieć - jeśli wykażemy się podczas odpierania nieumarłych. Dlatego dobrze, Kostrzewo, że wywiedziałaś się tak wiele. I będziemy musieli tę wiedzę wykorzystać jak najlepiej. Z rana zdecydujemy co robić dalej. A na razie szykujmy się do walki. Burro, Kostrzewo, chodźmy poszukać Shando. Powinniśmy trzymać się razem - wiemy jak walczymy i w drużynie będziemy najskuteczniejsi.
Ale Butterbur wpatrywał się w Kostrzewę wytężając słuch.
- Co tam szepczecie? Hmm? - łypnął okiem na kapłana i druidkę. - W kompanii, przy kolacji się nie szepcze, tylko gada do wszystkich. Może o tym, że ja z Marą mam tu siedzieć a w obronie wioski udziału nie brać?
Niziołek od czasu porównania go do słynnego krajana wyraźnie przybrał na odwadze. Oestergaard popatrzył pytająco na Kostrzewę.

Grzmot popatrzył zaś na wszystkich zgromadzonych, rzucających bojowe sugestie. Następnie na swój namiot i pogrzebał w zębach, paznokciem szukając kawałka mięsa, który utknął gdzieś głęboko. – Ale macie gdzie spać jak już wrócicie z tego bronienia klanu? Czy po prostu będziecie spać ot tak, na śniegu? Umarli nie uciekną, nazbieraliśmy opału, więc łapcie się za kopanie jaskini śnieżnej, skończę jeść, to wam pomogę. – Goliat pokręcił głową, zdawało się że podróżował z mądrymi głowami, a trzeba było niańczyć jak małolaty.
- Jehanowi pokaż co robić, na pewno będzie miał ochotę przyłożyć ręki - mruknął Tibor. - Zaraz pomożemy, jeśli starczy czasu.
- Grzmot dobrze mówi, Shando jak was nie było też. W obronie wioski trzeba pomóc, nawet… hem hem jakby sztuczkować przyszło. Ale najpierw uzgodnijmy co nam rano czynić przyjdzie i gdzie jechać. Myślicie by do miejsca wskazanego przez Hebdę ruszać? Nie znam okolicy ni w ząb, ale czekając na was zapisałem sobie w księdze dokładnie drogę, którą opisała. - spojrzał z nadzieją na Grzmota i Kostrzewę jako na tych obeznanych z górami. - No i...eee jaskinia śnieżna brzmi świetnie. Bardzo… ciepło. A już zdecydowanie lepiej niż nocowanie tam gdzie oni suszą fuj z przeproszeniem opał.
- O tej porze z jaskinią czy iglem już nie zdążymy, wykopie się rów, udepta, będziecie spać na kupie, zbiorczo pod kocami i futrami, na tobołach. Jutro… po rozmowie z szamanem możemy wyruszyć w miejsce wskazane przez Hebdę. Po rozmowie z szamanem, wspominał że może jeszcze jutro porozmawiamy. Szykujcie się na ciężką noc, umarli walczą do zniszczenia, nie do świtu. Tam gdzie suszą opał miałbyś mniejsze szanse że ci kuśka nie odmarznie. - prychnął Grzmot. - Wiadomo ile stąd jest to miejsce? Godziny, dni marszu? Czy trasa jest stąd na zachód od poranka do południa bez wskazania nawet pory roku poranka? Tak czy siak, plan brzmi rozsądnie, kolejnym punktem jest Dougan Hole. Przydałoby wam się znaleźć jakieś namioty, inaczej codziennie będziemy tracić kilka godzin na kopanie lub wznoszenie schronienia. Do tego poza zabudowaniami i osadami jest dość niebezpiecznie zarówno przez porę jak i trupy. - podrapał się po nosie. - Przed roztopami nawet grupa podróżnych może stanowić doskonały pomysł na posiłek. - zakończył nieco zafrapowany.
- Kostrzewa na pewno wie gdzie znajduje się to miejsce - Zwiastun Świtu odwrócił się do druidki, potem spojrzał po pozostałych. - To z namiotami to niestety prawda - spróbujmy jutro odkupić jakiś od Kamiennych Żmij. Co do nieumarłych… wydaje mi się że wiedzą dokąd ciągnąć - przypomnijcie sobie ostatnią noc: atakowały osadę, ale nas, obozujących w przypadkowym miejscu, nie. Ale to tylko gdybanie, nie mam pewności i to już od nas wszystkich zależy czy podejmiemy takie ryzyko. Kostrzewo, chodźmy - przynaglił.
- A skoro już nam wódz udzielił gościny niejako… - wtrąciła się Mara, która dygotała przykucnięta i zbita w szczelną kulkę - To nie jest jednoznaczne z jakimś… no… ugoszczeniem? Nie mogliby nam, każdemu z osobna, na noc suchego kąta w ogrzanym namiocie użyczyć? Bo z tym kopaniem rowów… to nie mówicie poważnie, co? - dziewczynka to dzwoniła zębami to chuchała w zmarznięte dłonie. - I pomóc też sądzę, że kultura wymaga. Kuszami, czarami, ostrzami… Wszystkim czym będzie trzeba. Jak tu się kłaść spaść zresztą wiedząc, że osadę truposze oblegają i jeśli linia obrony padnie to na śnie wszystkich przecie wykończą. Ja też pójdę… jakby co. Może co pomogę. Jeśli nie zmarznę.
- O drodze wszystko co powiedziała powtórzyłem wiernie… choć czekajcie, jeszcze się upewnię. - Burro wygrzebał z plecaka swoją księgę i przewertował kilka stron. - No wszystko. Opis drogi w nieznanej mi okolicy, dobrze że ktoś zna z naszych tą drogę.
Spojrzał na milczącą druidkę.
- Co do truposzy, to kapłan ma chyba rację. Może ten kto nimi kieruje uznaje obóz Żmij za zagrożenie i dlatego każe go nękać i napadać. Zaś truposzy mu nie staje by nękać wszystkich w okolicy. Jak zachowamy się ostrożnie, może uda się przekraść jak się zdecydujemy ruszać jutro rano do tych wód..
Na słowa Tibora gorliwie pokiwał głową.
- Tak, zakup namiotów to dobry pomysł. Eee… w rowie to mi się tylko raz czy dwa zdarzyło nocować i to za jeszcze kawalerskich czasów, jak … zmęczony wracałem z gospody na Słonecznych Wzgórzach. Ale jak dodać jeszcze śnieg i truposze, to namioty brzmią bardzo zachęcająco. Hmmm… może na sól się skuszą? Mam spory zapasik, w sam raz do konserwowania żywności im się chyba nada, prawda?
- Jakiś zestaw do zakładania pułapek się znajdzie, może się skuszą. Może kości tego smokowatego czegoś z jaskiń. Póki co, szykować się do noclegu i do walki. – powiedział spokojnie Var, kończąc pałaszować posiłek.
- Kupiłem dwie baryłki oleju przed wyjazdem - nagle wszyscy usłyszeli Shando Wishmakera, który podszedł do ogniska - może też będą chętni. Kupiłem go co prawda do palenia chodzących truposzy, ale mocno płakał nie będę jak go zabraknie. Wybaczcie nieobecność, oglądałem obóz. Mam nadzieję, że oni - tu kiwnął głową w kierunku szykujących się do walki barbarzyńców - Są tak groźni jak wyglądają, bo fortyfikacje są zaledwie prowizoryczne.
- No to dobrze - Kucharz nie wytrzymał i okrył dodatkowym kocem Marę, bo jeszcze chwila i zęby pogubi od szczękania. - Dziś szykujemy się do obrony, a jutro wyruszamy do wód. Wiecie, ja tak po swojemu i osobiście uważam że to dobre wyjście. Nie mam pojęcia czy cokolwiek znajdziemy w tym miejscu co nam pomoże w rozwikłaniu naszej zagadki, ale może choć Hebdzie pomożemy. Skoro zaś pomożemy to może bogowie morza też uśmiechną się do nas i trafimy na coś interesującego.
Zebrał miski od tych którzy skończyli już jeść i poprawił przy pasie procę, sztylet i woreczki z różnymi przydatnymi rzeczami. Podciągnął portki, podrapał się po czuprynie.
- No to ja już. Przygotowany do walki, znaczy się.

Przyjście maga skłoniło Kostrzewę do podniesienia się i powędrowania z Tiborem pomiędzy namioty. Kucharz okazał się zbyt uczciwy, by cokolwiek rozumieć z sekretów, więc druidce pozostawało li i jedynie zdać się na rozsądek młodego kapłana. Kiedy znaleźli się w takim miejscu, że ani barbarzyńcy, ani ich właśni towarzysze nie mogli ich podsłuchać, Kostrzewa splunęła na ziemię i westchnęła:
- Czasem dobroć jest gorsza od głupoty… to, co ci powiem, to tajemnice klanu, za których zdradę łatwo można głowę dać. Także uważaj, komu je dalej mówisz, a już na pewno nie magowi… - powiedziała poważnie i przybliżyła Tiborowi to, co wiedziała o Wiecznych Źródłach. Na koniec zaś dodała - I sam Kor Pheron szukał w nich recepty na swą nieśmiertelność. Arna zaś… Arna... - zadumała się, przywołując wspomnienia - Znana była ze swojej wiedzy tyczącej się leczenia. Ponoć potrafiła cuda działać, choć to o, taki berbeć był wtedy. Jeśli zaś z uczucia straty coś się w niej na złe zmieniło… to gdzie najlepiej próbować zmarłych przywrócić do życia…? - spytała na koniec, zostawiając kapłanowi chwilę, by przetrawił te informacje.

Zwiastun Świtu słuchał uważnie. Potem przeczesał krótkie włosy, pomasował grzbiet i poskrobał się po brodzie, wszystko po to by nie otworzyć gęby i nie powiedzieć czegoś w gniewie czego mówić nie powinien. Zmusił się do tego by emocje oddzielić od zadania i po kilku chwilach zdławił złość, zastanowił się nad wieściami.
- To… ważne. I zapewne powiedzenie o tym łatwo ci nie przyszło. Dziękuję za zaufanie, Kostrzewo. Tylko zaczynam się zastanawiać co tak naprawdę powinniśmy zrobić - przybyliśmy tu po informacje a nie aby walczyć, a istnieje możliwość że w Dolinie właśnie znajduje się przyczyna plagi. Ktoś lub coś tak potężnego by ją przywołać - nie oszukujmy się - rozprawi się z nami bez większego problemu. Może czas skontaktować się z Ybn? Ale to jutro, na razie szykujmy się. Jak dotrwamy do jutra to też ci coś powiem, co powinnaś wiedzieć.
- Pójdziemy tam - powiedziała driudka niespodziewanie twardo - Bo jeśli co złego ma sie tam stać, to może być za późno, by czekać, aż jajogłowi z Ybn coś wydumają. A i dzieciaków żal. Jeno dopilnujmy, żeby Burro rano jęzorem nie chlapnął przed Wiedzącym, gdzie to się wybieramy… bo daleko wtedy nie zajdziemy. Nie daj się dziś zabić, bo wtedy sama zostanę z tą banda półgłówków - dorzuciła kwaśno i dotknęła Tiborowego ramienia. Niemal w tej samej chwili pod ciemniejącym niebem rozległ się przeciągły dźwięk rogów, wzywający klan do obrony.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 24-10-2014, 22:55   #156
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 9/10 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Keldabe
9/10 Tarsakh




Walka nocą na otwartej przestrzeni nie była nowością dla Grzmota czy Kostrzewy, a i Tibor po kilku dobach organizowania obrony Cadeyrn nieźle odnalazł się wśród barbarzyńskich wojowników. Pięć dziesiątek rosłych mężów stało na wartach wokół obozowiska lub drzemało czujnie przy ogniskach; wystarczyłby jeden ostrzegawczy okrzyk by wszyscy zrywali się do boju. Mimo to pierwszym krzykiem jaki usłyszano był jęk konającego, którego omiotło lodowate zimno potężnej zjawy, która niezauważona wkradła się pomiędzy namioty. Ybnijczycy szybko zorientowali się, że duchy były tu największym problemem - przeźroczyste, niemal niewidoczne w mroku nocy, nie odcinające się barwą od bieli śniegu zaskakiwały obrońców wymuszając na kapłanach przemieszczanie się po Keldabe w szaleńczym tempie by nadążyć z odpędzaniem niematerialnych wrogów. Tibor szybko zauważył, że ludzie Karla Skiraty nie marnują modlitw na nieumarłych, których można było pokonać młotem czy toporem i sam robił to samo, mając równocześnie oko na słabszych bojowo członków swojej drużyny. Zresztą rośli Reghedczycy nie mieli problemów z miażdżeniem kruchych kości i rozpadającego się mięsa. Problemem był czas.

Burro, Mara i Kostrzewa ulokowano bliżej środka obozu - podobnie jak wojownicy o niższej randze, jak uprzejmie wyjaśniła im druidka - gdzie mieli za zadanie bronić kobiet i dzieci lub wspierać bardziej zagrożone odcinki. Niziołek najpierw był oburzony takim traktowaniem; podobnie jak oburzyło go, że część mężczyzn w ogóle nie walczyła, tylko wylegiwała się przy ogniskach. Szybko jednak zauważył, że taka taktyka ma sens. Noc była długa, nieumarłych przybywało, ubywało za to sił obrońcom. Nieledwie minęła północ a żaden z widzianych wieczorem wojów nie leżał już na swoim posłaniu. Kobiety i starcy uwijali się przy opatrywaniu i odciąganiu rannych, a młodzieńcy na skraju dorosłości donosili broń, pociski, gasili pożary lub też sami walczyli z truposzami, którym udało się przemknąć między pierwszą falą zbrojnych. Do podobnej roboty zabrali się też zaklinacze, gdyż okazało się, że pierwotny pomysł - trzymanie się blisko Grzmota - groził nie tylko śmiercią z rąk nieumarłych, ale i stratowaniem przez ogarniętych krwawą gorączką Reghedczyków.

Shando i Var stali w pierwszym i drugim szeregu, uzupełniając luki na słabiej bronionych odcinkach. Grzmotowi nie przeszkadzały ciemności - blask ognia i śniegu wystarczał by jako pierwszy wypatrywał grupy wędrujących przez tundrę monstrów czy też samotnych przeciwników, wywołując tym entuzjastyczne okrzyki Żmij - choć nic nie mogło równać się z pełnym wściekłości wyciem barbarzyńców gdy wśród ożywionych trupów dostrzegali kogoś ze swoich. Grzmota również zalała fala wściekłości gdy wśród wędrujących mar zauważył obdarte z ciała truchło swojego pobratymca i sporą część nocy pamiętał jak przez mgłę pogrążony w bitewnym szale, rozdając na prawo i lewo ciosy swym ciężkim korbaczem i powalając wrogów falami magii z okutych metalem butów.



Shando ze zdumieniem spoglądał na walczących wśród nieumarłych barbarzyńców. Widział w swoim życiu kilka bitew, lecz żaden z odzianych w zbroje, wyszkolonych rycerzy nie biłby się równie zaciekle jak te “dzikusy” z Północy, do których zapewne mógłby zaliczyć i Vara, gdyż - gdyby nie wzrost - nie odróżniał się niczym od Reghedczyków. Sam czarodziej szybko przerzucił się z bezużytecznej kuszy na magię, gdyż bełty jedynie zmieniały trupy w najeżone strzałami truchła, nie czyniąc im widocznej szkody. Za to ogniste czary dodatkowo i grzały, i oświetlały pole bitwy. A że z duchami calishyta miał już wprawę, to celował głównie w takie właśnie straszydła, pozostawiając miażdżenie śmierdzących czaszek innym.

Liczba nieumarłych bezbłędnie kierująca się w stronę obozowiska Kamiennych Żmij dawała obraz żarłocznego okrucieństwa Doliny Lodowego Wichru, która rokrocznie pochłaniała setki istnień, nie różnicując - ludzie, zwierzęta czy potwory. Wśród nadciągających hord łatwo można też było wyróżnić wojowników, którzy zeszłego lata zalali Dziesięć Miast. A przecież obrońcy z pewnością pochowali swoich; ciała zabitych wrogów zapewne zebrano i zakopano by zapobiec zarazie. Ziemia była zmarznięta na kość, a mimo to nieprzebrane szeregi ożywieńców wydawały się nie mieć końca. Jak źle musiało być na Północy, przy ledwie co odbudowanych miastach, skoro tutaj trupów było aż tyle?



Świt zastał wymęczonych i zakrwawionych obrońców nad szczątkami dziesiątek ożywieńców. Nawet zaprawionym wojownikom mdlały ręce; Kostrzewie i innym medykom dłonie zgrabiały na mrozie od nieustannego oczyszczania i opatrywania ran, a lecznicze zaklęcia - używane jedynie wobec śmietelnie rannych towarzyszy - skończyły się już dawno. Mimo to Keldabe wyszło z kolejnej bitwy zwycięsko, choć słońce wisiało już całkiem wysoko nad horyzontem gdy dźwięk rogu z kła mamuta obwieścił wreszcie koniec walki.



Powoli, powolutku obozowisko zaczęło wracać do codziennego rytmu. Rannych opatrzono, bliskich odnaleziono, a zabitych opłakano. Na nowo rozpalono wszystkie ogniska, do których wrzucono wonne zioła by zabić trupi odór, którego nie mógł przegnać nawet silny wiatr. Zebrano broń i oczyszczono ją z resztek nieumarłych, a same zwłoki zebrano w jedno miejsce, miażdząc i rozczłonkowując je dokładnie by nigdy nie mogły już powstać. Shando i Tibor z zainteresowaniem przyglądali się truchłom, głodni opisów Grzmota. Verbeergi - tutejsze (wcale nie największe, za to sprytne i złośliwe) olbrzymy, zielonoskórzy wszelakiej maści, jakieś wielkie ptaszyska, z których został jedynie podskakujący po ziemi szkielet, gigantyczny wąż (choć wg Vara przypełzła ledwie połowa), gigantyczne złowieszcze niedźwiedzie, wilki i wielkie szablozębe koty, yeti… To i wiele innych niebezpieczeństw czyhało na śmiałków, którzy ośmielili się zapuścić w bezkresną tundrę Doliny.

Kostrzewa skończyła opatrywać rannych, po czym wyprostowała obolałe od schylania się plecy aż strzeliły kręgi i zapatrzyła się na splamiony krwią i flakami śnieg. Czarne i czerwone plamy ostro kontrastowały z oślepiającą bielą, a piękno iskrzącej się w promieniach słońca bieli z okrucieństwem krajobrazu po bitwie. Zużyła całą moc, pracowała nieprzerwanie aż do świtu, lecz mimo to nie czuła tak obezwładniającego zmęczenia jak powinna. Gdy wyszli z góry przeszło jej przez myśl, że być może zgnuśniała tam, po drugiej stronie, lecząc tępych wieśniaków i pełnych uprzedzeń mieszczan, lecz z ulgą odkryła, że jej organizm wiedział, że wróciła do domu - w miejsce, w którym może nie była mile widziana, lecz w które wrosła jak uparty porost wrasta w skałę. Uśmiechnęła się krzywo i wsadziła dłoń do sakiewki. Kiełkujący żołądź nadal tam był; ogrzany ciepłem jej ciała wydawał się nawet nieco większy. Wsunęła go ostrożnie spowrotem i natrafiła na coś miękkiego. Ku swemu zdumieniu wyjęła gałązkę jemioły - jej znak przynależności do druidzkiego fachu nawet jeśli nie miała swojego kręgu. Niewielki zasuszony patyczek z kilkoma listkami i owocnikiem. I nie byłoby w nim nic dziwnego gdyby nie to, że gałązka posiadała jeden dodatkowy listek. Żywy. Zielony.

Mara wraz z Burrem powlekła się do ich obozowiska, gdyż niziołek stwierdził, że nic nie pomaga po walce tak, jak dobra, ciepła zupa. Dziewczynka obawiała się ten bitwy; bała się, że będzie tak samo jak w mieście chityniaków - bliskość śmierci obezwładni ją, otworzy ją na to odległe, straszne miejsce. Jednakże tak się nie stało. Czy zginęło zbyt mało osób - choć i tak zbyt wielu? Czy po prostu tamto miejsce było jakieś specjalne? Nie wiedziała. Wiedziała natomiast, że widziane tutaj zjawy były inne niż te w Ybn. Bardziej zdesperowane, agresywne… przerażone? Jakby na Faerunie trzymało je coś więcej niż niedokończone sprawy czy okrucieństwo śmierci, której doznały. Czyjakolwiek wola kierowała nieumarłą armią nie miała nic wspólnego z żądzą zemsty czy nienawiścią do żywych, która zwykle napędzała ludzi, którzy nie chcieli przejść na drugą stronę.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-10-2014 o 08:43.
Sayane jest offline  
Stary 28-10-2014, 12:50   #157
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Napisane wspólnie: Shando, Var i MG

PRZEMYŚLENIA PO BITWIE

Gdy już padł ostatni nieumarły, nieziemsko zmęczony Shando Wishmaker usiadł na kamieniu. Walka była zaciekła, nieumarli chyba jeszcze wredniejsi niż ci z Ybn. Rozejrzał się po okolicy; reszta drużyny była nadal żywa, ale dyszała ze zmęczenia; ze wszystkich chłód, zmęczenie i wszechobecne duchy wyssały siły.
- Var - zwrócił się cicho do goliata, którego oręż powalił mnóstwo truposzy tej nocy - tobie też się wydaje, że całe to trupie towarzystwo nie atakowało żmijowej osady bo była po drodze... tylko celowo?
- Może, w okolicy całej jest pełno trupów, ale to bym zrozumiał przy zwykłych cielesnych, duchami chyba jednak ktoś steruje. - Odparł równie zmęczony goliat. Co prawda nieumarli nie byli zorganizowaną armią i wyraźnie atakowali gdy doszli z miejsca swojego pochówku (lub dziennego przystanku), ale krótkie chwile snu łapane między kolejnymi alarmami nie niosły wypoczynku.
- Te z Ybn zdawały się kierować własnym osądem, choć czuły gniew i daleki wpływ. Ale teraz jesteśmy bliżej źródła... dosłownie i w przenośni - Shando zerknął na resztę i cicho podziękował Tempusowi za to że wszyscy jego towarzysze przeżyli, niektórzy nawet nie draśnięci - Dobrze walczyłeś, olbrzymie.
- Ty też, ale jeśli nie znajdziemy źródła tej zarazy, to to może nie starczyć. - Grzmot rozejrzał się po pobojowisku, gdzie trwało miarowe niszczenie ponownie martwych ciał.
- Wiążę duże nadzieje z naszym aktualnym celem. Na Bogów, ależ jestem zmęczony! Mógłbym zasnąć tu na śniegu! - Czarodziej otrzepał ubranie, gdzieniegdzie postrzępione i zakrwawione - do wesela się zagoi, ale wolę to przemyć i opatrzeć. Twoje też dopominają się o opatrunki. Szkoda zostawiać krwi na śniegu. Chodź, poszukamy naszej marudy.
W odpowiedzi Var jedynie kiwnął głową, maszerując ociężale, a w ślad za nim podreptał calimshanin.


ABY SIĘ MAGIA NIE ZMARNOWAŁA

Mijając stertę ciał nieumarłych czarodziej wymamrotał formułę wykrycia magii, licząc że któryś z ludzkich trupów miał przy sobie jakiś magiczny fant. A był zbyt zmęczony by przejmować się formalnościami, jak dnia wczorajszego.
Zatrzymał się, zaskoczony. Zaklęcie ni z tego ni z owego ujawniło całkiem sporo czarodziejskich fantów, niesionych przez szkielety. A to było warte zaczekania chwilę na bandażowanie. Pierwsza w oczy rzuciła się skórzana zbroja, którą nosił jeden z nieumarłych - duży przedmiot, niewątpliwie magiczny. Zawołał na Grzmota by ten się zatrzymał.
- Coś ciekawego znalazłeś? Magicznego powiadasz? Pomogę ci to zebrać, może coś mi też w oko wpadnie. - Jak Var powiedział, tak zrobił. Nasunął przy tym na oczy śnieżne gogle. Widział doskonale w nocy, dalej niż niektórzy z jego rasy, ale za to słoneczne światło odbite od śniegu mocno go raziło.
- Spójrz - Shando rzucił mu skórzany napierśnik, z którego wytrząsnął resztki kości - pojęcia nie mam skąd to się tu wzięło, ale ten kawałek pancerza jest magiczny! I w dodatku wygląda jakby góra miesiąc temu opuścił warsztat rymarza. A to dopiero początek, Var. Tego jest tu całkiem sporo - gdzieś zniknęło zmęczenie czarodzieja, nagle wstąpiła w niego euforia.
- No to się pośpiesz w oddzielaniu czegoś sensownego od reszty. - Rzucił Var; nie był pewien jak zareagował przechadzający się między ludźmi Aiden.

Wódz nie zwrócił większej uwagi na poczynania ybnijczyków. Był przyzwyczajony do tego, że południowcy ściągnęli by ze zmarłego (a nawet umierajacego na polu bitwy przyjaciela) ostatnią koszulę i choć gardził takim brakiem szacunku dla poległych to nie interweniował. Oczywiście Reghedczycy nierzadko łupili pola walki - jednak zwykle zabierali po prostu ekwipunek zabitego przez siebie przeciwnik zamiast obdzierać wszystkie zwłoki do gołej skóry. Natomiast po kilku minutach radosnego zbieractwa do Shando podszedł młody uczeń szamana uprzejmie wyjaśniając calishycie, żeby poinformował drużynowego kapłana (lub przynajmniej Kostrzewę) o swych poczynaniach, gdyż - mimo mrozu - grzebiąc przy nieświeżych zwłokach najpewniej zatruje się trupim jadem lub złapie inną zarazę, więc lepiej żeby lathanderczyk był przygotowany. Zostawiwszy osłupiałego czarodzieja wśród trupów młodzieniec oddalił się do swoich obowiązków.

- To i tak warte ryzyka - powiedział do siebie po chwili wachania Shando i dokończył zbieranie. Napierśnik zdawał się nosić na sobie zaklęcie zwiększajace jego twardość. Pozostałe przedmioty były dla czarodzieja enigmą - co było lekko irytujące, ale nic to - odkryją swoje sekrety, gdy dotrą do jakiejś cywilizacji. Może kto inny coś wie?
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 28-10-2014 o 13:07.
TomaszJ jest offline  
Stary 29-10-2014, 16:16   #158
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Kolejna noc, kolejna walka. Cała ta podróż była nieustannym pasmem potyczek i walnych bitew, głównie z nieumarłymi. To była nierówna walka, żywych była skończona ilość w jednym czasie, martwych z kolei było tylu, ilu we wszystkich poprzednich pokoleniach umarło razem wziętych. Gdyby jeszcze tylko cielesne trupy atakowały, można by uznać że jest jakiś cień szansy, można je było w miarę łatwo zniszczyć, lub palić ciała świeżo poległych. Z duchami było o wiele gorzej. Nie miały ciała, po zniszczeniu którego byłby z nimi spokój. Mniej więcej takie refleksje go nachodziły, kiedy po raz kolejny rozpędzał swój korbacz, by zdjąć nim głowę szkieletu czy zombie. Pomagał ile mógł, czy to wypatrując, czy zwyczajnie ubijając truposzy, nie był jednak w szczytowej formie, po całym dniu wędrówki i szaleńczej jeździe podziemną drogą dzień wcześniej. Tak więc, kiedy ręce zaczęły mu omdlewać, zwyczajnie ustąpił miejsca bardziej wypoczętym wojownikom, starając się zaznać nieco snu. Co samo w sobie było ciekawym wyzwaniem. Mimo to, przetrwali noc, tak samo jak większość plemienia Kamiennych Żmij.


Zdawało się, że dłuższe pozostanie w tym miejscu, było powolnym wykrwawianiem się. Postanowili więc po załatwieniu najważniejszych rzeczy wyruszyć dalej. Mieli rozmówić się ponownie z szamanem, zdobyć jakiś namiot dla całej czeredy. Do tej pory zachodził w głowę, jakim cudem żadne z nich nie miało przenośnego schronienia wybierając się na północ. Ważne było jednak by temu zaradzić jak najszybciej. Mógł zrozumieć w tej sprawie Marę, czy Burra, który od dawna siedział w swojej karczmie, ale po Kostrzewie by się tego nie spodziewał.


Zabrał się do tego co trzeba było. Wykańczania resztek nieumarłych, zbierania najpotrzebniejszych rzeczy, z pobojowiska. Shando słusznie zauważył, że część sprzętu była magiczna, a nawet i bez jego tajemnego wzroku, w oko goliata wpadło kilka ciekawych kawałków ekwipunku. Najłatwiej było wypatrzeć koszulkę kolczą z mithrilu. Jak na coś zdjętego z trupa, była w doskonałym stanie, może poza jedną dziurą, która zapewne okazała się śmiertelną raną dla poprzedniego właściciela.


Po krótkiej, niewiele wnoszącej rozmowie z pozostałymi członkami wyprawy i zebraniu od nich wszystkiego, co mogło się nadawać na wymianę, ruszył na poszukiwanie namiotu. Na tym akurat znał się całkiem nieźle, mógł więc wodzić nosem, sprawdzać szwy i same skóry, które były użyte jako zewnętrzne pokrycie. Wiedział też czego dokładnie szuka. Lavvu wydawało się idealne dla takiej czeredy, a chociaż niedługo zbliżały się roztopy i sezon migracji, to uszczuplone plemię nie potrzebowało aż tylu namiotów, które mogło wymienić na coś pożyteczniejszego. Zdecydował się w końcu na jeden, w całkiem solidnym stanie, a będący w stanie pomieścić wszystkich.



Kiedy wyciągnął z worka beczułkę oliwy, negocjacje od razu stały się łatwiejsze. Hmhanie, ćmakanie i głosy oburzenia na temat oferty z jednej i drugiej strony, przyciągnęły nieco ciekawskich. Może goliat był obcy, ale okazja do pohandlowania o tej porze roku nie nadarzała się aż tak często. Tak więc po ostrym targowaniu i niemalże opróżnieniu Grzmotowego worka, udało się zdobyć nie tylko namiot, ale też trochę prowiantu na drogę. Haczyki i sprzączki od pasa, znalezione w jaskiniach, po tej stronie gór miały niebotycznie większą wartość. To mu jednak zupełnie nie przeszkadzało. Ważne, że wracał obładowany, a jego kuglarze mieli większą szansę na nie zamarznięcie w drodze.



Na koniec została wizyta w namiocie szamana i ponowna z nim rozmowa. Grzecznie słuchał, nie mówiąc za wiele o ile nie był bezpośrednio zapytany. Był na tyle zmęczony, że nie wymagało to od niego wiele wysiłku, bardziej męczyła konieczność skupienia się na tym, bo mówiono i wyobrażenie sobie kierunków oraz odległości. Dopiero kiedy wyszli z rozmowy, mogli się w końcu ruszyć z siedziby Żmij. Mieli jeszcze sporo dnia przed sobą, ale planowali po drodze nieduży postój na odpoczynek. Był on o tyle ważniejszy, że w nocy znowu mogli się spodziewać niespodzianek. Samemu Grzmotowi też miał się prawdopodobnie przydać. Po przydzieleniu jednego z koni jako jucznego, mieli ich ciut za mało. Var postanowił więc maszerować obok kolumny, nieco odciążając się i zostawiając większość ekwipunku z koniem, momentami szedł nawet ciut szybciej niż objuczone czworonogi.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 01-11-2014 o 09:35. Powód: Negocjacje namiotowe
Plomiennoluski jest offline  
Stary 30-10-2014, 15:39   #159
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
post wspólny z Autumm

Keldabe
poranek 10 Tarsakh

Tibor Oestergaard podniósł się znad ogromnej
niedźwiedziej czaszki i rozejrzał dookoła. Reszta szkieletu, zdruzgotana i rozszczepiona potężnymi ciosami, zaścielała brudny śnieg i ziemię a Zwiastun Świtu na próbę stanął na jednym z łopatowatych żeber i spróbował je złamać.
- Panie Poranka, jak zabić takie bydlę - mruknął gdy kość dopiero po kilkukrotnym kopnięciu trzasnęła, ale jego uwagę przykuła widoczna między namiotami druidka. Podszedł do niej, rozglądając się czy ktoś jeszcze nie potrzebuje jego pomocy; podobnie jak szamani i półorkini nie szczędził sił i mocy otrzymanej od swego boga by jak najwięcej rannych postawić na nogi. Po tej iście piekielnej nocy nie dziwił się że wszyscy tutaj powłóczą stopami. A co jeśli roztopy miały uwolnić jeszcze większe ilości ożywionych trupów? Zadrżał na tę myśl.

- Cieszę się, że przeżyłaś - odezwał się po chwili milczenia w czasie której kobieta przyglądała się czemuś w swoich dłoniach. Zwiastun Świtu w tym czasie obrócił twarz ku promieniom słońca i z przymkniętymi powiekami cieszył się ich dotykiem.

- Powinniśmy wyjechać stąd jak najszybciej, jeśli nasza wyprawa ma przynieść coś więcej niż … pomoc jednej osadzie. Teraz potrzebuję wymodlić potrzebne łaski, później chciałbym z tobą porozmawiać.
- Pójdę z tobą. Też przyda mi się chwila zadumy… - odpowiedziała Kostrzewa nadspodziewanie łagodnym głosem. Wytarła zakrwawione dłonie w szmatkę i zgarnąwszy swój skromny dobytek, ruszyła za kapłanem, ciężko powłócząc nogami.


Warto było się wybrać poza obozowisko, chociażby po to by pozbyć się z nozdrzy smrodu śmierci i zgnilizny. Ból ran i siniaków odzywał się w dziesiątku miejsc na ciele chłopaka, a po druidce również było widać zmęczenie i osłabienie. Nie było więc co daleko się zapuszczać i tracić siły.
- Rozmawiałem z Varem - zaczął Tibor, rozglądając się po błyszczącej połaci śniegu. Błyszczącej tam gdzie nie skaziły go ślady wyryte przez ciągnących na obóz nieumarłych - na temat tego co niedawno znalazł. Pamiętasz zwoje które wyciągnęliśmy z Shando z tubusa? Dwa potrafiłem odczytać, Kostrzewo. Na jednym z nich zapisany jest rytuał przywołujący demona, pozwalający zadać mu pytanie - trzy pytania - na interesujący przywołującego temat. Na drugim jest lista potrzebnych do przeprowadzenia rytuału komponentów. Nie mam zamiaru tego użyć - zastrzegł się, spoglądając na półorkinię. - Za krótki w uszach jestem żeby z demonami paktować i to samo powiedziałem Varowi. Mogłoby się okazać że nieumarli są mniejszym problemem niż konsekwencje przeprowadzenia rytuału. Ale uznaliśmy obaj, że mądre głowy w Ybn może lepiej się na tym rozumieją ode mnie i one coś postanowią. Mówię ci to ponieważ obaj z Grzmotem możemy paść w walce, lepiej żebyś wiedziała o tych pergaminach.
- I tak zamierzasz je targać w tę i z powrotem? - Kostrzewa uniosła brew - Mi to tam jednako, demony czy nie, choć tragiczna sytuacja czasem wymaga drastycznych środków. Choć chyba jeszcze tak źle z nieumarłymi nie jest… - zamyśliła się - Zakop gdzieś ten tubus, miejsce zapamiętaj… będziemy wracać bezpiecznie, to zabierzemy. Nie wrócisz z wyprawy, to złe zaklęcie przepadnie pod śniegiem… - doradziła
- Hmm… niegłupie - Tibor zastanowił się i rozejrzał. - Tylko gdzie? Jeśli twoi pobratymcy przeniosą obozowisko możemy nie odnaleźć tubusa. Poza tym chciałem też jeszcze pochylić się nad tymi zwojami, miałem je na razie w rękach przez chwilę. A poza tym… tak jak mówisz, może się zdarzyć że sytuacja pogorszy się tak bardzo że jednak - zawahał się i ciągnął z niechęcią - że jednak lepiej żeby te pergaminy były pod ręką.
- Północ jest o tam - druidka wskazała kosturem kierunek bez patrzenia - A po cieniu patrząc, wiadomo, gdzie co jest… - machnęła ręką - Ale niech będzie. Zdejmę to brzemię z twojego stygnącego trupa, to mogę obiecać. Jeśli sama jeszcze będę żywa - wyszczerzyła kły - I tylko po to, żeby się o jakiś świstek zapytać, mnie ciągnąłeś w ten śnieg… ?
Tibor na przekór samemu sobie uśmiechnął się.
- Wiedziałem że mogę na ciebie liczyć - powiedział z rozbawieniem. - Tak, z tego powodu chciałem cię wyciągnąć, z dala od Shando czy twoich pobratymców. Porozmawiać o innych sprawach również chciałem, niekoniecznie tutaj. A twojej i twego ludu wiedza jest tu potrzebna. Na przykład - dlaczego teraz się to zdarzyło? Nie pasuje mi pora - jeśli ten kto to wszystko rozpętał chciałby uniemożliwić pokrzyżowanie mu szyków, powinien zaatakować - rozpętać rytuał - wcześniej, by takim jak nam utrudnić podróż. Jeżeli chciał zabić wszystkich żyjących zalewając ich nieumarłymi w jednym ataku powinien poczekać do roztopów. Może data jest ważna? Jeśli nie konkretny dzień, to może tydzień czy miesiąc? Kojarzy ci się to z czymś?
- To nie tak, że nieumarłych ktoś tworzy… - Kostrzewa pokręciła głową - Raczej nie odchodzą. Jakby coś ich wciąż trzymało tutaj, przy tym życiu - nieżyciu. Nie sądzę, by Kor Pheron był tak potężny, by zasłużyć sobie na proroctwo czy spowodować zaćmienie słońca - raczej skorzystał z okazji jaką dało to zdarzenie. Jeśli to on, rzecz jasna. - dodała z powątpiewaniem - Spójrz - wyciągnęła spod szaty zasuszoną gałązkę jemioły i podsunęła Tiborowi pod nos - Co widzisz?
- Zaćmienie słońca nie było przewidywane - Tibor odpowiedział powoli. - Wiem bo pytałem w Ybn. A to… to jemioła… tak?
- Tu - druidka trąciła szponem mały, zielony listek, wyrastający z uciętej roślinki - Tego być nie powinno, bo kto widział, żeby roślina bez korzeni i bez słońca rosła? To też magia… jakaś. Im więcej wiemy o tej pladze… Tym bardziej pewna jestem, że to wiele zjawisk na raz, nie jedno. Powiązane ze sobą, owszem. Ale nic, co da się prosto rozwiązać mieczem czy zaklęciem. Niespokojne czasy i zawirowania mocy budzą różne siły… których efekty oglądamy. Ale nie musi być wcale tak, że one są przyczyną, jeno mogą być tylko skutkiem.
- Ja się nie znam na druidzkich ścieżkach - Zwiastun Świtu bezradnie potrząsnął głową, spoglądając na roślinkę. - Może masz rację. Jak wykluczym że bogowie stoją za plagą - a na ich poczynania nie mamy szansy cokolwiek poradzić - to zostają ludzie. Ludzkie plany możemy próbować rozwikłać.
Podrapał się po szczęce i spojrzał raz jeszcze na gałązkę.
- Może… na naszą wyprawę bogowie patrzą łaskawym okiem? - szepnął.
- Chyba tylko bogowie chaosu mogą patrzeć na nasza zbieraninę inaczej niż ze śmiechem… - mruknęła nieprzekonana kobieta.
- Nie zapominaj że jesteś jej częścią. Jeszcze jedno, Kostrzewo. Var chce nawiedzić Dougan’s Hole w poszukiwaniu Morheima. Jeśli Kor Pheron nie żyje - i nie “wrócił” - tak samo jak wszyscy jego uczniowie, to ktoś inny podjął jego eksperymenty. Nie wiem czy uczciwego człowieka nie kalam podejrzeniem, ale jako jedną z ewentualności biorę że ktoś kto wybrał się z wojownikami ukrył część zapisków czy czegoś innego i kontynuował jego “dzieło”, nawet jeśli zrazu w dobrych intencjach - by, powiedzmy, wiedzieć jak zwalczać groźbę nieumarłych.
Druidka pogrzebała końcem kija w śniegu i odwróciła się do Tibora, mrużąc oczy.
- Nie łapmy dwóch ptaków na raz, młodzieńcze. Kto wie, czy i z czym wrócimy od źródeł? Jak nam się uda tą sprawę zakończyć, to pomyślimy co dalej. Wtedy można się i do Dougan Hole wybrać, i gdzie indziej jeszcze. A teraz to nie ma co gdybać, bo zwykle tak jest, że zamierzania są piękne i dalekie, a życie swoje plecie… - ucięła spekulacje.
- Twoi współplemieńcy twierdzą że Kor Pherona i jego uczniów zabili, a tymczasem wiedza o nim i jego “dokonaniach” żyje do dziś. Myślenie nie boli, a myśleć można zawczasu - odpalił Tibor. Odwrócił się do obozowiska.
- Chodźmy, Karl Skirata obiecał że porozmawia jeszcze z nami, liczę na to że coś podpowie, jeśli Dolina Żywej Wody jest fałszywym tropem… Jak sądzisz, czy po rozmowie z nim powinniśmy wysłać wiadomość do Ybn, korzystając ze zwojów od magów?
- A co mnie tak cały czas pytasz, przecież ci ślubną nie jestem - Kostrzewa uniosła brew - Wiedzący przeca ma świadomość, w czyim imieniu idziemy. Mówiąc nam to, co mówił, to jak by Ybn mówił, prawda? Ale zapytać się *jego* o zdanie nie zawadzi. Zawsze to lepiej… - przygryzła wargę - Ale *wiesz* o czym lepiej ani jemu, ani miastu nie mówić. O wodzie. I resztę też ostrzec, coby nikt się przypadkiem nie wypaplał, gdzie to zmierzamy teraz…
Zwiastun Świtu westchnął i ze znużeniem uniósł głowę. Obejrzał sobie chmury, spojrzał w stronę słonecznej tarczy.
- Cenię sobie twoje zdanie - powiedział wreszcie. - Dlatego pytam. A co do wiadomości do Ybn to mam na myśli czy Shando ma użyć zwojów by dać znać czego się dowiedzieliśmy, czy to już właściwa pora na pierwszy raport. I tak, WIEM co mówić a czego nie.
- Wiesz, co myślę o burmistrzu i magu… Lepiej daj znać swojej babie - Kostrzewa trąciła Tibora pięścią w ramię - Ybn nie wyśle posła do wioski, a wioska do Ybn już prędzej. A ona tam bidulka się pewnie zamartwia, i jak wrócisz, to w sieni będziesz spał razem z kundlem, a nie w małżeńskim łożu… - ziewnęła, ukazując wszystkie ostre kły. - Zmęczona jestem. Złapmy trochę snu, potem pożegnajmy się z Wiedzącym, i wtedy będziemy myśleć co dalej, z jasnym umysłem. I co do głów reszcie nakłaść, żeby się nasza mała wyprawa nie wydała podejrzaną…
Chłopak popatrzył ponuro na druidkę.
- Chętnie - mruknął idąc obok niej. - Znaczy, żeby do Cadi się odezwać. Ale jednak powinniśma prosto do magów i kapłanów dać znać czegośmy się dowiedzieli… - wolał się nie wdawać w publiczne rozważania z kim i gdzie będzie sypiał po powrocie do Cadeyrn.
- Pamiętasz ten jeden flakon, pełen zgubnej wody, który znaleźliśmy we wnętrzu góry? - zagadnął naraz. - Myślałem żeby wylać paskudztwo, ale… przy tym co się dzieje ze względu na plagę to może to lepiej jakoś inaczej … nie wiem, potraktować czym?
- Pokaż - druidka wzięła fiolkę w łapę, potrząsnęła, przyłożyła do ucha, a nawet odkorkowała i powąchała. Zrobiła nawet gest, jakby chciała polizać zawartość, ale ostatecznie się powstrzymała.
- Paskudne - skrzywiła się - Ale to nadal woda… choć bardzo skażona. Natura potrafi ją oczyścić… Lub łaska dobrych bogów. Mam to zrobić? - podniosła pytająco flaszkę.
- Tylko nie niszcz butelki, przyda nam się - Oestergaard skinął głową i popatrzył z ciekawością na Kostrzewę. - Co wymyśliłaś?
- Odprawię nad nią rytuał oczyszczenia. Usunie to co złe… i znów będzie to tylko woda. Jakim trzeba być odszczepieńcem, by w ogóle tworzyć coś takiego… magowie, tfu, i ich “sztuka” - splunęła na ziemię z wyraźnym niesmakiem.

Zwiastun Świtu odwrócił spojrzenie ku ganiającemu po wiosce Ferengowi. Kor Pheron miał być synem szamana. Na prosty rozum chłopaka prędzej człeka należało winić niż magię…
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 30-10-2014, 20:31   #160
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Świat skurczył się do jednego przerażającego słowa. MRÓZ.
Mara jeszcze nigdy nie czuła takiego ziąbu. A przecież wczesną wiosną zwykła w Ybn pomykać na bosych stopach i w dość przewiewnych ubraniach. Teraz nałożyła na siebie wszystko co zabrała ze sobą do odzienia, warstwa po warstwie. Dwie bluzeczki, sukienkę z falbankami, grube wełniane rajtuzy, spodnie z wyprawionej skóry, trzy swetry, kożuszek, szalik, czapkę i mufkę z króliczych futerek - prezent od Olafa.
Nocna walka kompletnie spompowała ją z energii. Po drużynowej debacie, że trzeba im się zdrzemnąć przed dalszą podróżą rozłożyli między sobą te obowiązki, których nie było co odkładać. Dziewczynka wzięła na siebie oporządzenie koni.

To i teraz, czekając na powrót towarzyszy z rozmowy z szamanem Kamiennych Żmij Mara kończyła szczotkować koński grzbiet, pogwizdując pod nosem. Mróz szczypał ją w nos (choć przynajmniej nie czuła przez to charakterystycznego zapachu jucznych zwierząt) i policzki, a mimo ciągłego ruchu prawie całkiem skostniała. Przy jej kolanach zasiadł Strzyga z wywalonym jęzorem i na wpół sennie zmrużonymi oczyskami bo i on się zzipał przez tę mocną walkę z umarlakami. Udomowiony i oswojony wilk wzbudzał sporą sensację wśród żmijowej dzieciarni, a jeszcze większą chyba aurę zachwytu roztaczało szczenię mabari, które Tibor chwilowo oddał zaklinaczce pod opiekę. Fereng z wdziękiem niedorostka zaczepiał co krok Strzygę, podgryzał wilka za ogon czy uczepiał się jego kosmatego karku aby zaraz odskoczyć w tył i usmolić się w miękkim śnieg. Teraz właśnie kichnął bo pysk oblepiły mu białe płatki na co spora gromadka miejscowej dzieciarni zaniosła się gromkimi śmiechami i znikała tak samo prędko jak się pojawiła. Czapy z futer czy czerwone nosy pojawiały się znienacka zza namiotów, płotów czy końskich zadków tylko po to by zaraz czmychnąć w nieznane.

Tylko jeden chłopak, odważniejszy i mniej nieśmiały bo starszy (na oko nieco tylko młodszy od Mary) kucał nieopodal w odległości kilku kroków i nie spuszczał z wilczyska oka. - Chcesz go pogłaskać? - odłożyła zgrzebło i sama kucnęła przy Strzydze obejmując ramieniem i całując w futrzaste czoło. - Nie ugryzie.
- Nie boję się przecież! - chłopak poczerwieniał lekko i przysunął się do osobliwej pary. Spuszczając wzrok ku ziemi wyciągnął dłoń wilkowi do powąchania. Gdy odkrył, że ręka nie została odgryziona zaczął niepewnie głaskać zwierzę po głowie. Po chwili zaczęła się schodzić reszta dzieciarni i wkrótce Mara i psy były otoczone rozochoconym reghedzkim przychówkiem, który chętnie oderwał się od koszmaru pozostałego po nocnej bitwie i swoich codziennych obowiązków.
- Teee... trupy to tak was co noc niepokoją? - rzuciła Mara ot tak, co by rozmowę zagaić. - Dziwne, że tak sobie waszą osadę upatrzyły, co?
- Ano... - odparł nieuważnie jakiś chłopak zajęty teraz szarpaniem się kawałkiem skóry z Ferengiem, który był wniebowzięty poświęcaną mu przez dzieci uwagą.
- Pewnie gdzie indziej to samo - rzucił, a mabari zawisł na szczępku niedźwiedziego futra powarkując radośnie.
- No właśnie nie tak znów wszędzie - sprostowała zaklinaczka, dołączając się do chłopaka i mierzwiąc za uchem futro szczeniaka. - U was chyba najzacieklej. Jakby coś... sama nie wiem, może wykraść chcieli. Macie tu coś cennego, co czcicie albo... no sama nie wiem, jakiś legendarny przedmiot, broń może? Nie mogę uwierzyć, że oni tak tu bez powodu co noc przyłażą uparcie.
- Eeee, nieee... - dzieciarnia spojrzała po sobie. Jedno czy drugie rzuciło propozycją, lecz jak dla Mary były to raczej rodzinne pamiątki - topory czy zbroje bohaterskiego pradziada - niż faktyczne artefakty na jakie natknęła się, czy o których słyszała podczas ostatniego dekadnia.
- O, ja słyszałem, że ten burmistrz, Regis, miał taki klejnot, co mógł ludźmi rządzić - wyskoczył jeden ze szkrabów. - I dlatego tak go mieszczanie słuchali, mimo że nie był człowiekiem.
- Przeklęci magowie!
- Sami nic nie umią zrobić, tylko czarami muszą, nawet wodę podgrzewać.
- Właśnie... Czaromioty nic dobrego zrobić nie umią.
- Nie umią, nie umią – podchwycił chórek małoletnich gardeł.
- A tak właściwie… to czemu tak gardzicie wszelkimi czaromiotami? W końcu kiedyś, dawien dawna, byli tacy pośród was?
Małolaty prychnęły śmiechem.
- Jak ty nic nie wiesz. Przecież magusy to chuchra takie, ślepe od ślęczenia nad księgami i słabowite tak, że nawet zająca nie złapią, o zapasach z niedźwiedziem nie mówiąc. Taki by nawet doby w tundrze nie przeżył, dlatego zawsze w domach siedzą.
- I wysługują się innymi ludźmi zamiast samemu wziąć się do roboty.
- Nigdy u nas takich nierobów nie było i nie będzie!
- Demonami się wysługują!
- Albo potworami, zaczarowują orki i inne gobliny, żeby im służyły.
- Tak! Nawet zwykłych zwierząt nie zostawią w spokoju! Jak Żmija chce mieć takiego wilka jak ty, to trzeba sobie od szczeniaka wychować i jeszcze pilnować, żeby cię nie zeżarł jak głód przyciśnie. Dogadać się z nim musisz, albo koniec!
- Nooo… a oni magią je zmuszają do rzeczy wbrew naturze!
- Nie szanują ich!
- Tak jak miastowi, zabijają dla przyjemności, a nie z potrzeby. Za nic mają dary Temposa, biorą co chcą! - dzieci zacietrzewiały się coraz bardziej.
- Przez nich ta wojna była, co trzy miasta spłonęły!
- Co to za bitwa, gdzie nie twarzą w twarz się walczy a z daleka atakuje, że wroga nawet nie widać?
- Tatulo mówił, że wieża przed Termalaine stała, a jak magus poczarował, to ogniem w Targos wystrzelił! To jak się przed takim z honorem bronić?
- A wy co tak gardła zdzieracie? - huknął nieoczekiwanie przechodzący nieopodal wojownik. - Nuda was się trzymać to bydło obejrzeć, czy ze strachu krzywdy se nie zrobiło!

Gromada rozpierzchła się pomiędzy końmi, mułami i reniferami symulując sumienną robotę. Gdy mężczyzna oddalił się z zasięgu wzroku maluchy znów zebrały się wokół Mary.
- Ten wielki mąż z korbaczem to twój tata? Widziałem jak w nocy jednym ciosem czaszkę lodowego węża zgniótł - spytał zaaferowany otrok.

Mara słuchała dzieciaków jak jeden przez drugiego złorzeczą i wiać było, że to opinia, którą im dorośli od maleńkości do łbów wtłaczali. Mara mogłaby im co prawda starać się tłumaczyć, że magia jest jak miecz. Czy dobrze czy źle czyni zależy tylko od tego kto nim włada. Tyle, że nie zależało jej specjalnie by oni zdanie zmienili, było jej po prawdzie wszystko jedno. A i skoro dziaciarnia widziała jak Var walczy to i pewnie przyuważyli, że sama Mara czarami się wspomagała. Choć i w sumie to się w ich pogardliwy schemat całkiem nieźle wpisywała. Chuda lebioda, bez towarzyszy byłaby bezradna i pewnie w tym zimnie z głodu by pomarła…
- Nie, to nie mój tata. Kompan raczej choć… trochę mi chyba ojcuje na tej wyprawie w nieznane. Mój rodziciel został w Ybn. Aaa... wojownicy coś gadają skąd posiłki wezmą? - zmieniła rychło temat bo i nie chciała drążyć tematu Olafa. - Mają jakiś... no plan żeby się utrzymać? Pewnie już sporo waszych zginęło podczas tych nocnych ataków. Was ubywa, a truposzy nie - Mara może i dorośle z nimi rozmawiała. Nie chciała maluchów wystraszyć, ale dzieciaki więcej widzą i rozumieją niżby się czasem dorosłym mogło zdawać. I więcej słyszą, szczególnie jak się na nich uwagi nie zwraca.
- Niech przychodzą - wszystkich pokonamy! - rzucił buńczucznie pierwszy chłopiec.
- Słyszałam jak mama mówiła, że trzeba do miast iść, zamieszkać z innymi plemionami - rzekła jedna dziewczynka.
- I że gdyby Wulfgar był w Dolinie i plemiona znów zebrał, to by wszystkich truposzy pokonał - dodała inna.
- Głupie, babskie, tchórzliwe gadanie! Nasi wojownicy każdemu dadzą radę! - wrzasnęli chłopcy i rozpoczęła się klasyczna kłótnia między dzieciakami, w której każdy miał rację.
- No tak, pewnie tak - zgodziła się Mara, gdy kłótnia trochę przycichła. - A mówili coś dorośli o... Auril?

Dzieci popatrzyły po sobie, niektóre wykonały gesty odpędzające zło.
- Mama mówi, że jak będziemy niegrzeczne to przyjdzie i nas zabierze do lodowego pałacu, a jej kapłani obedrą nas ze skóry - oznajmiła na oko pięcioletnia dziewuszka. Młodsze dzieci pokiwały głowami.
- E tam, głupoty! - fuknął najstarszy, dalej majdając Ferengiem. - Jakby bogini nie miała nic lepszego do roboty tylko się wami zajmować.
- Ale jej kapłanów to do ogniska nie weźmiemy!
- Nie weźmiemy - zgodziła się reszta.
- Nie ma to jak opowieści grozy… A was czym tu jeszcze dorośli straszą? Poza tą Auril ma się rozumieć?
- Orkami i yeti!
- Verbeergami!
- Wężami!
- Perytkami
- Perytonami, głupku!
- Ale one i tak najbardziej lubią elfy!
- Ano…
- Gorsze i tak są złowieszcze bestie.
- A wcale nie, bo lodowi giganci!
- Ale ich jeś mało i sią głębobo w górach, tak siamo jak białe śmoki.
- Najgorsi to i tak są ludzie - podsumował najstarszy i po jego słowach na moment zapadła cisza.
- A ciebie przed kim ostrzegali? Co wam tam, na południu, ludzi zjada? - spytały po chwili młode Żmije, wyraźnie rozbawione ignorancją Mary odnośnie niebezpieczeństw Doliny Lodowego Wichru.

- Mnie tam straszyli tylko jedną burkliwą druidką co w lesie opodal Ybn mieszka. Nieposłuszne dzieci porywa i w kotle gotuje a później mięso z nich wyjada, z kości składa meble, z włosów wyplata makatki a skórę oprawia i zszywa na płaszcze - powiedziała poważnie Mara i omal nie parsknęła śmiechem widząc rozdziawione buzie najmłodszych Reghedczyków. Wyraźnie im zaimponowała. Gdyby jeszcze wiedzieli o kim mowa…
- A Arnę znacie? Będzie kilka dni jak ze wsi zniknęła, prawda? - korzystając z okazji chciała jeszcze pociągnąć małolaty za język.
- Taaaak.
- Mama mówi, że szkoda wielka. Ona i Olafa były bliźniętami, wielkie błogosławieństwo dla Hebdy - poważnie wyjaśniła jedna z dziewuszek.
- Ciotka mówiła, że gdyby kobiety zostawały szamanami to Arna by na pewno została najsławniejszym w historii!
- Jasne! A kto by wtedy obiady gotował i dzieci rodził? - prychnął pogardliwie jakiś, na oko, dziesięciolatek.
- Lubiłam ją. Znała wszyyyyystkie opowiadania, legendy i historę klanu.
- I pięknie haftowała runy.
- I umiała wyleczyć nawet krwawy kaszel.
- Mojej siostrze pomogła urodzić Esko i uratowała oboje jak już wszystkie baby ich do grobu kłaść chciały! - dzieci prześcigały się w wymienianiu zasług Arny. Widać było, że młoda kobieta była cenionym i lubianym członkiem klanu.
- Ale swojej siostrze nie potrafiła pomóc.
- Stryjenka mówiła, że pewnie była zazdrosna, bo Olafa miała mężnego chłopa i syna w drodze, a ona może i mądra ale nadal była dzieckiem.

Mara analizowała w myślach wszystko co zasłyszała. Albo Arna była rzeczywiście utalentowaną kapłanką albo… dysponowała potężną magiczną mocą? Ale co to za moc, która ratuje niemal z martwych a nie pochodzi od bogów? Mara nie mogła pozbyć się wrażenia, że Arna była biegla w mocach nekromanckich ale, znając niechęć swoich współbratymców względem wszelkiej magii raczej się tym faktem nie dzieliła. No… albo faktycznie była po prostu szamanką, tyle, że to wyjaśnienie wydawało się Marze nie tak ekscytujące.
- A później, po zaćmieniu, ją jeszcze ktoś kiedyś widział? W osadzie lub poza nią? Lub jej siostrę? - rudzielec pytał więc dalej.
- Nie. Jak poszła to już nie wróciła. Zeżarły ich truposze, ani chybi.
- Mój wujo też wstał jak go duch zabił i ojciec mu głowę toporem odciął.
- Mamie też - chlipnęła jakaś dziewuszka i rozpłakała się w głos.
- Tobie też kogoś zeżarły? - spytał Marę najmniejszy z chłopców, wycierajac nos rękawicą.
- Zeżarły - Mara przygryzła nerwowo brudny paznokieć kciuka. - Najlepszego przyjaciela.
- Ooo… - współczujący jęk wydobył się z ust rozmówców na co Mara szybko odwlekła rozmowę na inny tor.

- Obiło mi się o uszy miano jakiegoś… Kor Pherona - zaklinaczka znów zmieniła temat. - To jakieś straszne historie o nim krążą, hm? Pamiętacie coś o jego uczniach, ilu ich miał i co się z nimi stało?
Dzieciarna spojrzała po sobie.
- Nie. Kto to taki? - spytały.
- Możeście za małe żeby wiedzieć - rudzielec wyprostował się dumnie, jakby chciał zademonstrować tym swoją dorosłość. - Dzieki wam za pogawędkę. Ale konie już przyszykowane a mnie trzeba się zdrzemnąć bo niebawem ruszamy dalej. Strzyga - gwizdnęła na wilka, który zerwał się migiem a w ślad za nim podążył mabari.
- Eeeej, tak się nie robiiii!!! - zawyła dzieciarnia unisono. - Zaczęłaś to skończ! Powiedz! Mów! My ci wszystko powiedziałyśmy co chciałaś! - wołały jedno przez drugie.
- To… taki wielki zły nekromanta. Chyba. W zasadzie to nie jesteśmy pewni. A może po prostu nazwaliśmy sobie widmo, które ścigamy imieniem martwego starca… - Mara ziewnęła. Z kieszeni dobyła kilka kandyzowanych owoców, co jej Burro wciskał żeby ciała przybrała.
Oczy jej się lepiły także pożegnała się i zaczęła iść w stronę namiotu Vara mimo głośnych protestów dzieciarni domagających się rozwinięcia tematu Kor Pherona.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-10-2014 o 11:18.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172