Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2014, 17:25   #60
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
-Powiedz, Tsad...- zaczął Morgan, sięgając pod płaszcz z postrzępionym kapeluszem na głowie.- Trudno ci było wystawić Tima, czy nieszczególnie? Bo wiesz, że on tu jest, prawda?

Flaszka z ogniem alchemicznym dobrze leżała w dłoni, pozostawało mięć nadzieję że na ewentualnej linii rzutu nie było jakiegoś cholernego słupa.

Albo co gorsza, ściany.

-A Arvena? Jest na zewnątrz. Ciekawe czy ucieszy się na twój widok... ?

Gówno widać, coś tam słychać.

Czekał.

- Jeśli przeżyje... to i tak się nie dowie.- zachichotał głos półorka. Po czym przez chwilę była cisza.- Szkoda Tima, ale cóż... Nie powinien tu przychodzić, ty też. To nie wasza sprawa.

Niestety dźwięk roznosił się donośnie... to miejsce miało niezłą akustykę.

-Och do prawdy?- rzucił Morgan, po chwili namysłu wyciągając jeszcze jeden flakonik i stawiając go na ziemi, obok stopy.- Cóż, kto jak kto, ale barman powinien mieć więcej rozsądku niż przeciętny kultysta. Długo już czcisz te mackowate, morskie bóstwa?

I trzecia flaszka została ustawiona idealnie w zasięgu ręki Lockerby'ego.

-To proste... one powracają. Stare bóstwa, albo są martwe, albo zapomniały o naszym małym globie.- stwierdził spokojnym tonem półork.- Kto nas ochroni przed Starożytnymi? Nauka...

Głośny ironiczny śmiech wypełnił ten przedział statku.

- Bzdura, bądźmy szczerzy chłopie... świat idzie ku zagładzie, więc postanowiłem dołączyć do drużyny zwycięzców. Tak naprawdę bowiem to ty... jesteś nierozsądny.

-Cholera, a już liczyłem na to że zwyczajnie idzie ci o to cholerne złoto które chcą wyciągnąć z wraku
.- mruknął Lockerby.- I wiesz co? W pierdlu siedziałem z jednym, cholernie bystrym gościem któremu noga powinęła się przy kantowaniu na podatkach. Studiował historię i wiesz co? Bogowie to nasz najmniejszy problem. Cały ten pieprzony świat to kilka kilometrów skały pływającej po pieprzonej lawie, nie wspominając o wielkich, galaktycznych kamykach które regularnie w niego napieprzały. Podobno żyjemy w okresie spokoju pomiędzy jednym zlodowaceniem a wielkim smażeniem całego globu. Chcesz go spędzić na modleniu się do frutti di mare? Proszę! Ale ja nie zamierzam...

Pierwsza butelka poszybowała w głąb wraku, sam Morgan zaś w chwili eksplozji rzucił się za kolejną osłonę, w biegu ciskając kolejnym wybuchowym maleństwem w stronę, gdzie miejmy nadzieję, stał cholerny oras.

- Cóż... modlenie się to...- przerwał gdy nastąpiła eksplozja. Niestety wybuch go nie rozkojarzył i gdy tylko Morgan przeskakiwał od osłony do osłony usłyszał świst kul nad głową. Ale był już bliżej i ogień przez chwilę rozświetlił pomieszczenie. Na tyle by Morlock zdołał stwierdzić, że półork zabunkrował się za skrzyniami, będąc niemal całkowicie nimi osłonięty. Ciężko będzie go ugryźć.

Morgan dojrzał, ale nie zdążył strzelić... wolał uniknąć postrzału prosto w gębę

- Nie będziesz żył wiecznie chłopie. A po śmierci utkniesz jak ci wyjący nieszczęśnicy błąkający się na tym statku. Marna perspektywa na wieczność. A mnie czekają zyski i za życia i po śmierci.- stwierdził Tsadock.- A ci studenci historii, geologii, astronomii... banda przemądrzałych bubków. Niby znają wszystkie odpowiedzi, a nie znają rozwiązań.

Morgan uśmiechnął się lekko.

-Wiesz co? Czemu mam dziwne wrażenie że te wasze morskie bóstwa pozrywają mam skórę z mord i w zestawie wydupczą za pomocą macek, mając bardzo głęboko w poważaniu fakt że ich wyznajecie?- zapytał Morgan, sięgając po nóż.- Powiem nawet więcej, dlaczego... Szlag!


Może i nie był najlepszym aktorem, ale przekleństwa znał całkiem nieźle.

Dlatego też zaczął kląć pod nosem, kiedy trafiona ciśniętym ostrzem flaszka pękła, postronnemu obserwatorowi dając dziwne wrażenie że Morlock właśnie upuścił sobie pod nogi ogień alchemiczny.

Sam zaś przyklęknął za osłoną trzy kroki dalej, szykując się na rozwój sytuacji.

-Coś ci nie idzie chłopie.- zachichotał półork.- Widać bogowie nie są po twojej stronie.

Nie wyglądało jednak, by zamierzał wyściubić nosa ze swej "fortecy"... No i czemu miałby? Czas był po jego stronie. Niewątpliwie im dłużej zatrzymał tu Lockerby'ego w tym lepszej był sytuacji.

-Bogowie, ta... ? Jebać to.- westchnął Morgan, ściągając karabin z pleców i wstając.

Ogień zaczął przygasać, a to zecydowanie nie było dobre dla rewolwerowca. Zostawało mieć nadzieję że kiedy Złoty Ząbek się wychyli, Lockerby będzie od niego szybszy.

Nie mógł czekać pod pokładem w nieskończoność.

Z kolbą Springa na ramieniu ruszył powoli w stronę skrzyń za którymi klęczał ork.

Tsadock wychylił się w końcu i strzelił w kierunku Morgana zmuszając go do upadku na podłogę, składającą się błota i mułu i gnijącego drewna. Świst kul nad głową niewątpliwie był nieprzyjemnym doświadczenie, ale Morgan miał wreszcie możliwość posłania kulki we wroga i posłał... ryk bólu świadczył o tym, że zdołał go trafić. Wiązanka kilku przekleństw zaś była dowodem na to, że strzał nie był śmiertelny. Zaś Morgan brudny i śmierdzący dopełznął do kolejnej osłony.

Miał tego naprawdę dość.

Wstał, uniósł karabin i przymknął jedno oko.

-Hej, jebany mieszańcu! Twoja matka musiała…- nie dokończył.

Tym razem Morgan był dość blisko, a przeciwnik o tym nie wiedział. Tsadock wychylił się i... otrzymał kulkę między oczy. Po czym osunął się martwy na podłogę. Lockerby strzelił na ślepo, poruszając temat rodzicielki swojego przeciwnika.

Szczęśliwie, trafił.

Morgan westchnął, wsuwając karabin do kabury na plecach i wyjmując rewolwery.

-Wisisz mi kapelusz.- mruknął do leżącego za osłoną trupa, przeskakując ją.

Po chwili konsternacji obejrzał się jeszcze na zabitego barmana, a dokładniej dziurze ziejącej między jego oczami. Pocisk ze Springa nie był srebrny. A kto wiedział że oras nie postanowił dać się pokąsać rekinołakom?

Jednocześnie rewolwerowiec wytężył słuch, kątem oka szukając wyjścia na górę.

Trup nie wydawał się chętny do ożywienia, za to jego broń prezentowała się nieźle. Prawdziwa krasnoludzka śrutówka, śmiercionośna broń w odpowiednich rękach. Oprócz tego wzrok Morgana skupił się na dwukolorowej szarfie z doczepionymi do niej małymi złotymi krążkami. Nie pasowała do niego, więc nie nosił jej z powodów estetycznych, podobnie jak żelaznej obrączki na palcu. Musiały być inne przyczyny takiego "gustu" w kwestii mody. A poza tym miał dwie fiolki doczepione do szarfy. Samo wyjście z tego pomieszczenia było drzwiami prowadzącymi do kolejnego pomieszczenia. Być może schody na górę, były w kolejnym?

-Hmm... Dobra, wybaczam ci kapelusz.- przyznał Lockerby, zdejmując z trupa szarfę i pierścień, a następnie biorąc w ręce krasnoludzką pukawkę. Flaszki też wziął, żeby nie było.

Takiej broni nie mógł zostawić, więc trzymając ją w zgięciu łokcia ruszył w stronę drzwi, gotowy do kolejnej rozróby.

W dłoni miał rewolwer.

Po wyważeniu barkiem kolejnych drzwi, stanął oko w oko z upiornym rycerzem w czarnej płytowej zbroi... którego postać składała się po części z dymu.




Jego czerwone oczy świeciły upiornym blaskiem, a jego czarny niczym noc miecz opierał się o bezgłowe ciało sahuagina. Świeże ciało. Musiał to być jeden z kultystów. Nieumarły rycerz przyglądał się Locerby'emu w milczeniu. Wydawał się być skrępowany i to... dosłownie. Otaczał go bowiem dziwny krąg świetlistych glifów.

-Odejdź głupi złodziejaszku, albo skończysz jak on.- rzekł w końcu grobowym tonem.

-Nie jestem złodziejem.- odparł szybko Lockerby rozglądając się dookoła.- Przeklęte skarby niezbyt mnie obchodzą. Nie po to tu jestem.

Na wszelki wypadek był jednak gotów na atak dziwnego... człowieka?

O ile to kiedyś było człowiekiem. Teraz to był jakiś upiór.

-Tak czy siak jesteś głupcem. Ładunek tego statku nie powinien go opuścić.- odparł nieumarły. Pochwycił mocniej za miecz próbując wyjść z kręgu glifów, ale te go powstrzymywały świecąc mocniej.

- Przeklęta kapłanka...- rzekł wściekle swym grobowym głosem. Nie był to jedyny odgłos jaki Morgan usłyszał. Za sobą słyszał bowiem głośne dyszenie. Zapewne Tim rozprawił się ze spektrami.

-Po co tu więc jesteś?- spytał rycerz.

-Po grajka który tak zawodzi. Poniekąd, jest tu z mojej winy. Chcę go stąd zabrać zanim zmuszą go do obudzenia czegokolwiek by nie chcieli obudzić...- odruchowo rzucił okiem przez ramię, nie ufając do końca magicznym znaczkom, mimo że wyglądały na skuteczne.

Nieumarły zaśmiał się grobowym głosem i rzekł z ironią.

- Głupcze... oni nie chcą niczego obudzić, oni chcą coś zabrać, a grajkiem neutralizują duchy przykute do tego statku winą lub obowiązkiem.

Tymczasem pojawił się Tim zdyszany i nie wyglądający za dobrze.

- Ten piekielny wynalazek działa, ale chyba już jego zasilanie padło. - po tych słowach zwrócił uwagę na rycerza w kręgu.- No to już przesada. Ile tych nieumarłych jeszcze jest na tym przeklętym okręcie?!

-Wielu i wygląda na to, że tylko z moją pomocą ich dogonicie.-
stwierdził rycerz.

-A jaki jest warunek żebyś nie próbował zadźgać nas zaraz jak tylko naruszę te magiczne gryzmoły które cię tu trzymają, co?- zapytał sceptycznie Morgan, zerkając na Tima.- Dobrze że nic ci nie jest młody.

-Ciężko mi będzie cię zadźgać od środka.- odpowiedział nieumarły.- Nie mogę opuścić tego pomieszczenia samodzielnie, chyba że opętam czyjeś ciało.

-Eeee... ja walczyłem tym mieczem.-
stwierdził Tim.- Teraz twoja kolej panie Lockerby.

Morgana naprawdę zamurowało.

-Nie sądzisz, Timmy, że danie się opętać przez ducha jest dość nieporównywalne z machaniem jakimś eksperymentalnym mieczem w walce ze zjawą… ?

-Mogło mi rękę urwać.


Morlock nie skomentował tej odpowiedzi, krążąc w namyśle dookoła kręgu trzymającego ducha w miejscu. Jakby na to nie patrzeć, upiór mógł równie dobrze być albo uczciwy, albo cholernie sprytny. Wszystko zależało od tego, kim był przed śmiercią oraz co go motywowało.

W ostateczności, po kilku sekundach ciszy które wydawały się wiecznością, Lockerby westchnął.

-Zgoda.- mruknął.- Ale zabijasz tylko kultystów. Grajek, moi towarzysze, elfka która najpewniej po niego tu przyszła… Oni mają immunitet i jeśli ich zaatakujesz, przerwę ci, nawet jeśli będzie to oznaczać że dołączę do widmowej załogi tej rozpadającej się krypy.

Mówiąc to, wyrwał zza pasa toporem i wbił go w deski, przerywając magiczny krąg.

-No? Teraz twoja kolej…
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline