Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-08-2014, 22:45   #51
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Poprzez druida i jego ekipę Luna załatwiła sobie broń, nieco stary i nieco leciwy
egzemplarz, ale w dobrych rękach skuteczna. To był plus.
Ale Luna nie zamierzała tu zostać na dłużej, miała już broń, miała samochód który zdołała w końcu doprowadzić do stanu używalności. Zajęta naprawami swego pojazdu, Luna zapomniała o całym świecie.
O posiłkach też…
Nikt jej zresztą o nich nie przypominał. Arizen pozostawioną samą sobie. Czyli tak jak lubiła.
Oczywiście miało to swoje konsekwencje. Musiała zadbać o swoje potrzeby co akurat nie było dla niej nowością.
Na łażenie po sklepach, by zakupić mechaniczne zabawki zabrakło Lunie czasu. Noc sprawiła że sklepikarze pozamykali sklepy. Więc wielkie zakupy musiały poczekać do rana.

Ruszyła do domu. Powoli przejeżdżając uliczkami miasta znów widziała “duchy” idące do jej wieży. Ale nie przejmowała się nimi. Bo i po co miała? Teraz jechała własnym samochodem.
Przejeżdżała przez półprzeźroczyste sylwetki bez wahania i bez szkody dla nich.
Luna zaparkowała swoją maszynę w pobliżu wieży zegarowej i dostała się do środka. Wreszcie była w domu, co prawda musiała wejść na samą górę, ale gdy tam dotarła… To usnęła jak kłoda. Nawet nie zwróciła uwagi, na głośny trzepot skrzydeł za oknami. Zresztą zapewne owe skrzydła były tylko wytworem jej wyobraźni. Tak jak kolorowe węże na łóżku.

Pobudka nastąpiła na dwie godziny przed świtem. Cichy grobowy niemal szept tuż przy uchu Luny wyrwał ją z drzemki.
-Obudź się, powstań… nadszedł czas służby.- nie był to miły szept, a i osoba, z której gardła się on wydobywał też nie wyglądała zwyczajnie.


Lewitująca postać owinięta czarnym płaszczem i o twarzy ukrytej w cieniu kaptura. Nie było widać nic poza świecącymi oczami. Nie było też widać kończyn owej postaci. Ot czarny płaszcz unoszący się w powietrzu i spoglądający świetlistymi punktami na Lunę.
-Witaj Luno… Jestem Zegarmistrzem, a ty zasiedliłaś moją wieżę. Nie mam o to żalu, bowiem już nieco pomogłaś mi. Za to jestem ci wdzięczny. Niemniej potrzebuję pomocy i jest gotów za nią zapłacić.- mówił ów osobnik.- I to zapłacić w dowolny sposób. Potrafię bowiem… spełniać życzenia.
- Nie wiem, w czym ci pomogłam, na czym ta pomoc miałaby polegać ani to, skąd wiesz, jak mam na imię - mruknęła Luna, zerkając na zmorę. Pewnie była tylko wytworem jej pokręconego umysłu, przetrzymywanego przez sidła zimnej logiki. Jak mogła pomóc czemuś, co istniało tylko w jej głowie?
-Ty zrobisz dla mnie parę przysług, a ja spełnię twoje życzenia o stosownej wadze. Coś za coś.- odparło widmo które rzeczywiście nie wydawało się realne. Coś żywy cień. - Nawet nie wiem, czy jesteś realny, by przystać na propozycję - odpowiedziała Luna. - nie odpowiedziałeś na moje pytania. W czym ci pomogłam, w czym miałabym ci pomóc i skąd o mnie wiesz.
-Moja realność nie ma znaczenia, moja wiedza o tobie wynika z mej natury, a na resztę przyjdzie czas.-odparł stwór.-Nagrody są realne, wyjrzyj przez tamto okno- wskazał skinieniem głowy na ów otwór okienny. -i spojrzyj pomiędzy łapy gargulca na prawo od ciebie. Tam jest dowód mych dobrych intencji względem ciebie.
Luna lekko zdziwiona tą gadaniną widma ostrożnie wyjrzała przez okno, by sprawdzić te łapy gargulca. Oby nie powtórka z psychiatryka, gdzie doświadczyła ataku duchów. Na tej wysokości wiał wiatr zimny i porywisty, niewiele było widać, ale… pomiędzy łapami jednego z kamiennych gargulców dostrzegła blask… złota i drogich kamieni. Kolia, bransoleta i dwa portfele… nieco pokryte zaschniętą krwią, ale jak najbardziej realne… leżały na parapecie.
- Na czym miałaby polegać pomoc tobie? - zapytała się Luna.
-Zdobywanie jednych rzeczy, usuwanie innych rzeczy… lub osób.- odparło widmo przybliżając się do Luny.-Zwykła robota mechanika, usuwasz zepsutą część lub osobę... wstawiasz właściwą na ich miejsce.
- Interesujące. Choć nieprecyzyjne - odpowiedziała wariatka. - Precyzja to domena mechaniki, a żebym mogła pomóc, muszę znać więcej szczegółów na temat tej roboty.
-Wszystko w swoim czasie. Na razie musisz dotrzeć do biblioteki uniwersyteckiej w Uptown i zdobyć jedną z ksiąg tam się znajdujących. Ma tytuł “Subtilitatem corporibus caelestibus”.- odparł Zegarmistrz przenikając przez Lunę.-Przynieś ją tu i nie daj się złapać, ani nawet przyuważyć.
Luna pogrzebała w pamięci informacji na temat Uniwesytetu w Uptown. Wiedziała, że to budynek lepiej zabezpieczony niż posiadłość bogaczki, którą złupili niedawno, i musiała dobrze przemyśleć plan zdobycia tej księgi pod warunkiem przystania na tę propozycję. Uniwersytetu i jego kampusu strzegła bowiem straż, tak za dnia jak i w nocy.
Niestety, nie miała zielonego pojęcia, co oznacza tytuł księgi. Znała biegle ponad kilka języków, ale to nie mogło w tej sytuacji rozwikłać zagadki tytułu.
- Potrzebujesz tej księgi w jakim konkretnym czasie? - spytała, bo potrzebowała znać tempo tej roboty. Jeśli jak najszybciej, może być problem. Jeśli tydzień czasu - mniej problemu.
-Nie ma pośpiechu… Mam na to czas jeszcze, a ty… zawsze możesz zająć przy okazji pracami budowlanymi. Jest parę budynków, które chciałbym… wyburzyć w okolicy.- szeptał Zegarmistrz.
Ta sytuacja stawała się coraz dziwniejsza. O ile kradzież księgi z biblioteki jeszcze by pojęła, to nie wiedziała, ani jakie budynki ma wyburzyć ani po co.
- Które budynki i w jakim celu chcesz wyburzyć? - spytała Luna.
-Tym nie musisz się martwić. Po prostu… uznajmy, że jestem duchem planisty, którego projekty zbezczeszczono stawiając owe potworki. A co do budynków… na razie nie masz czym ich wyburzyć prawda?- zapytał retorycznie Zegarmistrz.
- Co do budynków - nie wiem nadal które i w jakim celu. Za dużo nieścisłości, za dużo ukrywasz, żebym mogła wchodzić ot tak w ten układ - stwierdziła dziewczyna. - Oczekujesz pomocy, a jednocześnie nie chcesz wyjawić celu ani szczegółów planu. Bawisz się w enigmę czy dajesz jakieś konkretne zadanie?
-Dobrze… zdobądź kilkadziesiąt kilogramów dynamitu. Tyle będziesz potrzebowała.-odparł Zegarmistrz.-Czy to jest wystarczająco jasne?
- Jasne, ale nie wystarczające. Przede wszystkim które budynki chcesz wysadzić? - powtórzyła pytanie po raz kolejny, uznając odpowiedź za niepełną.
Zegarmistrz podał słowami dwa adresy, które Lunie niczego nie mówiły.
Luna zaś zapisała sobie na skrawku papieru podane adresy. Nie umiała rysować map, więc wyglądało na to, że będzie musiała sobie nabyć albo pożyczyć mapę.
- Teraz lepiej - rzekła, po czym zamilkła. Położyła się na łóżku i zaczęła myśleć nad planem dostania się do biblioteki. Wydawał się na razie bardziej możliwy do wykonania niż zdobycie nitrogliceryny w ilościach znacznie przekraczających codzienne użytkowanie.
A Zegarmistrz zniknął niczym duch... może zresztą tym właśnie był? Duchem albo wytworem jej wyobraźni.
Luna zaś przeglądnęła w spokoju ryciny, które wzięła z tej wieży. Następnie poszwendała się po wieży, by po tym przysiąść w pobliżu mechanizmów wielkiego zegara. Mogła się na nie patrzeć godzinami. Były przynajmniej interesujące, a zgrzyty mechanizmów lepiej uspokajały niż najlepsze medykamenty z psychiatryka. Plan dnia był zwyczajny, przynajmniej dla Luny: wycieczka po sklepach z mechanizmami, koczownictwo w kwestii jedzenia i dalsze reperowanie samochodu.
A co do Uniwersytetu - może przejdzie się jutro, jak obmyśli jakiś sensowny plan.
Może uda się przy okazji podwędzić jakąś dobrą książkę o budowie maszyn lub rusznikarstwie?
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 05-08-2014, 07:50   #52
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1. podboje

Opal przystanęła w stosownej odległości od kobiety i ukłoniła się z szacunkiem - Hokuto-sama… - wymówiła jedynie jej imię, cierpliwie czekając, aż gospodyni zwróci na nią uwagę.
Kobieta ta akurat była zajęta doglądaniem krzaku piwonii. Ale na widok Suki i dźwięk jej głosu, skłoniła się uprzejmie i gestem przywołałają bliżej. - A więc to ty jesteś Yozuka-san? Twój opiekun stwierdził, że masz odpowiedni potencjał, który mogłabym wykorzystać.
- Twoje słowa napełniają mnie radością, Hokuto-sama. - Suki po raz kolejny pochyliła głowę z szacunkiem, po czym powiodła spojrzeniem dookoła - Piękny ogród. - powiedziała ze szczerym uznaniem w głosie.
- To prawda… Piękny, bo pielęgnowany, ale dzikość też ma swój urok. - odparła zmysłowym tonem głosu i gestem wskazała Suki, by ta podążyła za nią.
Gospodyni poprowadziła Opal do niewielkiej, ale gustownej altanki, gdzie na stole czekał już na nie imbryczek i czarki z herbatą. Dziewczyna poczekała, aż Hokuto pierwsza zajmie miejsce… a potem usiadła obok niej. Hokuto nalała herbaty do obu czarek i rzekła z uśmiechem. - Twoja uroda rzuca się w oczy tutaj, co jest zaletą i wadą. Niemniej nie będzie zwracać takiej uwagi w Uptown, co również jest zaletą. Widzisz moja droga, jest możliwość, by umieścić cię w Uptown, jako służkę i pokojówkę. Na którą nikt nie będzie zwracał uwagi, ani o nic podejrzewał. A najmniej… o przynależność do Triad.
- Uptown… - powtórzyła Suki, unosząc czarkę do ust i biorąc maleńki łyk naparu - ...w jakim celu? - zapytała, przypatrując się uważnie rozmówczyni.
- Na razie jako pomoc naszej agentce. Będziesz masowała mężczyzn, a czasem i kobiety w jej salonie. Poznawała nowe miejsca i rządzące socjetą Uptown reguły. - wyjaśniła Hokuto, upijając herbaty. - Z czasem możesz stać się samodzielną pośredniczką, a nawet… szpiegiem. Niestety… ona nie jest w stanie wtopić się w to środowisko tak dobrze, jak ty byś mogła.
- Dlaczego, Hokuto-sama? - z trudnością panowała nad entuzjazmem i radością, które dosłownie rozsadzały ją od środka, ale udało jej się zachować uprzejmy wyraz twarzy, rozjaśniony jedynie lekkim uśmiechem, podpatrzonym u Urei.
- Głównie przez swój wygląd. Jesteś jedną z nielicznych gaijin, którym organizacja ufa. Poza tym, twój opiekun twierdzi, że umiesz owijać sobie innych wokół paluszka. - Hokuto spojrzała wymownie na dekolt Opal. - W co jestem skłonna uwierzyć. Umiesz kusić swą urodą.
- Jesteś, Pani, nazbyt łaskawa... - szepnęła w odpowiedzi dziewczyna. Oczy Opal skryły się w cieniu gęstych, długich rzęs, twarz zabarwił lekki rumieniec a karminowe usta wygięły się w niewinnym, a przy tym tak zmysłowym uśmiechu… mimo, że Suki pozornie nie poruszyła się ani odrobinę, jej pierś jakby mocniej została wyeksponowana, głębszy oddech sprawił, że zafalowała kusząco. Dłonie odstawiły delikatnie czarkę z herbatą i znalazły bezpieczne schronienie na podołku, napinając materiał okrywający łono Yozuki i uwydatniając ów kuszący trójkąt. Dopiero wtedy Opal rzuciła przelotne spojrzenie gospodyni. Spojrzenie błyszczące czymś nieokreślonym i tajemniczym… a któż nie lubi tajemnic?
- Widzę, że nie tylko urodą kusisz. To z twej strony dość odważne i nawet bezczelne zagranie. - zaśmiała się cicho Hokuto, zerkając przelotnie na “przypadkowo” odkryte skarby. - Acz potrafię docenić odwagę… Niemniej, masz jakieś jeszcze pytania związane z mą propozycją?
- Kiedy miałabym zacząć? Nie znam się na sztuce masażu, musiałabym się nauczyć, jeśli moja rola miałaby być dobrze odegrana. A to wymaga czasu.
-Och… to nie jest masaż leczniczy. Dżentelmeni przychodzą po to, by poczuć gładkie i delikatne dłonie na swych ciałach i podejrzeć dekolty. A czasem na coś więcej. - zachichotała w odpowiedzi Hokuto. - Tam też jest palarnia ziół odurzających i wykwintny zamtuz. Więc sama uroda wystarczy. Umiejętności nie są konieczne.
- Rozumiem. - uśmiechnęła się w odpowiedzi Suki - Więc mam być trochę grzeczna, trochę niegrzeczna i okręcać ich sobie wokół palca… a co potem?
-To zależy kogo zdołasz okręcić i jak gadatliwy będzie pod twoim dotykiem.- odparła z uśmiechem Hokuto.
- Do salonu masażu przychodzą wpływowi dżentelmeni, magowie, wykładowcy, przedsiębiorcy. Sporo różnych osób, które wiele wiedzą i wiele mogą. I którymi można manipulować za pomocą czułych słówek szeptanch do uszka. - słowa te kobieta wyszeptała zmysłowym tembrem głosu wprost do uszka Suki, jakby chciała udowodnić skuteczność tych szeptów. - Będziesz też posłańcem miedzy swą pracodawczynią, a mną.
- A co… z Tygrysami? - w głosie Opal pojawiły się nutki żalu… tylko jedną odpowiedź spodziewała się usłyszeć.
- Nikt nie zabrania ci utrzymywać z nimi przyjaźni i nawet pomagać im w wolnym czasie, ale… - stwierdziła Hokuto, unosząc palec. - To twoja ostatnia misja, w której uczestniczysz jako jedna z nich. Od następnej, będziesz tylko sojuszniczką.
- Co mogę im powiedzieć? - oczy Suki rozbłysły leciutko. Trudno było powiedzieć, dlaczego. Czy na wspomnienie o kolejnych misjach? Czy też dlatego, że oto spełniały się jej skryte marzenia? A może dlatego, że ma zostać łącznikiem między jej przyszłą pracodawczynią a Hokuto i że wciągając głęboko do płuc zapach kobiety, otarła się piersią o jej biust?
- Mhmmm… wszystko. Ale nie zapraszaj ich do Uptown. Klienci Lilly-chan to snoby, więc nie spodobałoby im się, gdyby do ich salonu przychodzili mieszkańcy Downtown. Poza tym możesz opowiedzieć o wszystkim, poza poufnymi informacjami, jakie będziesz przekazywała mi podczas masażów. - wymruczała zmysłowo Hokuto z figlarnym uśmieszkiem, pełnym ukrytych obietnic.
- Ach… - westchnęła z głębi piersi Opal - ...więc będziesz przychodziła do mnie na masaże… masz jakieś… preferencje, Hokuto-sama? Ulubione techniki masażu, które powinnam… zgłębić?
- O tym porozmawiamy, jak już zaczniesz tu przychodzić. - stwierdziła enigmatycznie Hokuto, z sugestywnym przesunięciem języczka po wargach. - Yoh-san wspominał, że jesteś bardzo gibka, odważna i spragniona nowych wyzwań, tak?
- Mhmmm… tak. - zamruczała w odpowiedzi Suki - Shifu twierdzi także, że jestem krnąbrna, uparta i szalona… ale to prawie to samo... - dodała, uśmiechając się bezczelnie.
- Interesujące… Będę musiała sprawdzić twoją… krnąbrność przy innej okazji. A tymczasem… - wymruczała cicho Hokuto i palcem wskazała jeden z papierowych pokoi. - Tam na biurku znajduje się drewniana pieczęć. Przyniesiesz mi ją, bez zwracania uwagi moich yojimbo. Wiedz, że oni nie pozwolą ci jej wziąć.
Suki wstała i z szacunkiem skłoniła się gospodyni, mówiąc głośno - Jak sobie życzysz, Hokuto-sama. - po czym ostentacyjnie powoli ruszyła ku porzuconym przez kobietę narzędziom ogrodniczym i wybrała sobie niewielkie nożyce oraz buteleczkę z wodą, po czym w skupieniu zabrała się za “przycinanie” i spryskiwanie wypielęgnowanych roślin w miejscu, w którym skończyła swą pracę Hokuto. Nie spiesząc się, cierpliwie wykonywała swoje zadanie, bacznie obserwując strzegących ogrodu wojowników. Co jakiś czas znikała im z oczu, obserwując ich reakcję, na coraz dłużej zatrzymywała się przy każdym z papierowych pokoi, chowając się wśród liści. Jednak zawsze pokazywała im się z powrotem, niczym barwny motyl krążący wśród alejek. Ani jednym spojrzeniem, ani jednym gestem nie zdradziła, co jest celem jej wędrówki, gotowa “wypielęgnować” cały ogród, jeśli będzie trzeba, nim nadarzy się odpowiednia okazja do spełnienia polecenia kobiety.
Strażnicy z początku reagowali nerwowo na jej “wybryki”, ale dość szybko przywykli do nich. Co bynajmniej nie sprawiło, że stali się mniej czujni. A ona… była coraz bliżej pokoju.
Zorientowała się już, że mniej więcej raz na kwadrans znajduje się w martwym polu całej ósemki yojimbo i kiedy po raz trzeci nadszedł ten moment, była dokładnie przy wejściu do odpowiedniego pokoiku. Miała tylko kilka sekund, ale było to aż nadto, by uchylić drzwi, wsunąć się do środka, zabrać pieczęć i wymknąć się na zewnątrz, zasuwając za sobą papierową ścianę.
Pokój, w którym się znalazła, był urządzony w sposób podobny do stroju Hokuto. Mieszanka tradycji i nowoczesności. I przede wszystkim dobrego smaku. Biurko było masywnym antykiem z pewnie tajnymi skrytkami. Na biurku leżało złote pióro ze srebrną stalówką. A sama pieczęć...


była miesternie rzeźbiona w rzadkiej odmianie białego krwawnika i stała tuż obok zdobionego pudełka z czerwonym lakiem. Hokuto miała piękne i wygodne łoże z baldachimem w stylu zachodnim, ale obrazy malowane tuszem, były tradycyjne dla kultury wschodu.
Niewielki przedmiot ukryła w dekolcie sukni i nim strażnicy znów mogli ją dostrzec, na powrót zajęta była pracą. Którą w spokoju kontynuowała przez kolejny kwadrans, tak, by znaleźć się dokładnie po przeciwnej stronie ogrodu, niż na początku. Wtedy ze spokojem odłożyła narzędzia i podążyła ku altance, gdzie skłoniła się głęboko przed gospodynią, mówiąc z lekkim uśmiechem - Zadanie wykonane, Hokuto-sama. - Przy tych słowach sięgnęła dłonią pod suknię, by wyjąć schowany tam przedmiot i położyć na stoliku, obok czarki z herbatą.
- Och… gratuluję. Więc jakby cię tu wynagrodzić za twój popis? - zamyśliła się przez chwilę kobieta.
- Miałaś mi zdradzić swoje ulubione techniki... masażu. - przypomniała z lekkim uśmiechem Opal. Tylko skryte pod rzęsami oczy zdradzały radość, ekscytację i dumę z wykonanego zadania.
- Och]\… jesteś niemożliwa, Yozuka-san. - zaśmiała się głośno Hokuto, zakrywając usta dłonią. Wzruszyła ramionami, dodając. - Tylko, że takie techniki lepiej się pokazuje… niż o nich się mówi.
- Stołu do masażu nigdzie nie widziałam… - zauważyła Suki, robiąc zmartwioną minkę - ...ale to piękne łoże z baldachimem wyglądało na wygodnie… - dodała niewinnie.
- Nie używam… - Hokuto nachyliła się i skubnęła ząbkami płatek uszny “Opal”. - Nie używam stołu do masażu i lubię być masowana… nago. I bywam kłopotliwą klientką… czasami.
- Dlaczego? - dziewczyna nie wydawała się zbyt przejęta ową “kłopotliwością”.
- Dowiesz się pewnie wkrótce, acz… nie dziś. - westchnęła nieco smutno Hokuto. - Bo niestety nie mam czasu na rozrywki, ale…
Sięgnęła po pieczęć i podała Suki. - Zatrzymaj ją. Zasłużyłaś. Ta pieczęć to przepustka do tej posiadłości oraz przepustka dla listów, które możesz do mnie wysyłać. Pilnuj jej dobrze. To dowód mego zaufania wobec ciebie.
- Dziękuję, Hokuto-sama. - Opal z pietyzmem umieściła pieczęć z powrotem w bezpiecznym schronieniu między piersiami i uśmiechnęła się - Kiedy mam się stawić i gdzie?
- Ach prawda… Nie napisałam ci listu z adresem. Gapa ze mnie. - zaśmiała się Hokuto. Napiła się herbaty z filiżanki. - Hmmm… co ja zrobię? Chyba jednak dziś będę ci musiała jednak udzielić wszelkich instrukcji. Chodźmy więc do mego pokoju.
Wstała i ruszyła przodem, kierując się do znanego Suki pokoiku.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i miękko ruszyła za gospodynią, po drodze z przyjemnością przyglądając się kołyszącym się przed nią biodrom kobiety, ale też uważnie obserwując otoczenie. Była czujna… spodziewała się, że to może być kolejna próba i nie zamierzała dać się zaskoczyć.
Jednakże nic takiego nie zdarzyło się. Znalazły się w pokoju Hokuto i ta zabrała się za wypisywanie listu, stawiając równe kanji tengu na ryżowym papierze. A ponieważ nie korzystała z krzesła, krągłości jej pupy wręcz prowokująco wypinały się w kierunku Yozuki, która podeszła blisko i “przypadkiem” otarła się łonem o ową kuszącą krągłość, gdy dłoń pieszczotliwie musnęła krawędź biurka - Piękny... mebel. - zamruczała ze szczerym uznaniem, jeszcze raz na spokojnie rozglądając się po pokoiku.
- Jesteś niemożliii...wa… - mruknęła Hokuto, ocierając się pupą o łono Suki. - Yoh-san... nie wspominał o zainteresowaniach kobiecym pięknem z twej strony.
Gdzieniedzie można było dostrzec zamaskowane skrytki. Niektóre pewnie były fałszywymi przynętami, zamiast skarbów skrywającymi podstępne pułapki.
- To… coś, co odkryłam… niedawno. Mógł jeszcze o tym nie wiedzieć. - pogodnie odpowiedziała Opal, z wyraźną przyjemnością nadal ocierając się o pośladki gospodyni.
- Ciężko… się skoncentrować na pisaniu. - mruknęła Hokuto, mocniej wypinając pupę w kierunku “Opal”. Westchnęła ciężko, dodając. - Nie dasz mi pisać, co?
- Cofnę się o krok… jeśli taka jest Twa wola, moja Pani. - z szacunkiem odpowiedziała dziewczyna, chociaż póki co, nie ruszała się ze swego miejsca.
- Cofnij… - szepnęła cicho Hokuto, nadal masując pupą łono swej podwładnej.
Opal spełniła polecenie, z trudem maskując zawiedzione westchnienie i z wyraźnym ociąganiem. Jednak posłusznie stanęła o krok za kobietą, na pocieszenie mając przed oczami nader piękny widok.
Hokuto się wyprostowała i obróciła. - Jesteś bardzo… bezczelną dziewuszką, Suki.
Jej palce sięgnęły do zapięć sukni “Opal” na dekolcie i rozpinały je... jedno po drugim. - Czasem przyniesie ci to zysk… czasem… jednak nie. Musisz dobrze wyczuwać sytuację.
- Instynkt mnie jeszcze nie zawiódł… - szepnęła w odpowiedzi dziewczyna, z fascynacją wpatrując się w zręczne dłonie gospodyni, rozpinające jej suknię. Zdradziecka suknia dosyć łatwo pozwalała odsłonić dwie krągłe piersi Yozuki, które kryły między sobą pieczątkę.
Palce Hokuto chwyciły owe dwa skarby i zaczęły je ocierać o siebie i o ów twardy przedmiot.
- Dziś w ramach nauki, będziesz tylko… patrzeć…. a ja zajmę się resztą. - oblizała wargi bielmooka, wpatrując się łakomie w te dwie krągłości.
- Jak sobie życzysz… Hokuto-sama. - niemal bez tchu odszepnęła Suki, przygryzając lekko wargę, gdy jej zamknięte w pułapce dłoni kobiety piersi, ocierały się o drewno schowanej między nimi pieczęci.
- Może sama zdejmij swą suknię, ja mam ręce zajęte. - zachichotała Hokuto ugniatając piersi, które pobudzonymi szczytami ocierały się o nieco chropowaty materiał gorestu.
W odpowiedzi na jej słowa, zwinne dłonie Opal dokończyły rozpinanie sukni i pozwoliły jej opaść, odsłaniając resztę bielizny, okrywającej ciało dziewczyny. Jej oddech przyspieszył, a rozchylone usta zostały zwilżone językiem. Krągłości, które ocierały się o dłonie Yozuki, gdy rozpinała guziczki swej sukni, rozpalały wyobraźnię dziewczyny, jednak instynkt podpowiadał jej, by była posłuszna nakazom swej zwierzchniczki.
- Prawdziwa dama. - Hokuto osunęła się niżej i wodząc dłońmi po pończoszkach, ząbkami zaczepiła o delikatne majteczki Opal. - Ciekawe, co ukrywasz.
I powoli zaczęła odsłaniać intymne sekrety Suki.
- Nie mam nic… do ukrycia… - dziewczyna jęknęła cicho, czując dotyk warg na wrażliwej skórze swego łona. Jej ciałem wstrząsnęło delikatne drżenie, gdy majteczki zsuwając się coraz niżej, odsłoniły jej wyraźnie pobudzony zakątek.
Majteczki zostały zsunięte do kolan. Język Hokuto przesunął się po kwiatuszku Opal smakując jej ciało, podczas gdy zwinne dłonie pochwyciły pośladki Yozuki, pieszcząc je namiętnie. - Gorsecik już ci potrzebny nie jest.
Pieczęć bezpiecznie wylądowała z powrotem na biurku, a wspomniana przez Hokuto część bielizny została szybko rozsznurowana i zdjęta, dając na chwilę zajęcie drżącym dłoniom Suki.
Hokuto powoli wstała, z zachwytem przyglądając się nagiemu ciału Suki, przesunęła opuszkami palców po jej piersiach. A potem musnęła drżące łono dziewczyny.
- Połóż się wygodnie na plecach. Czas rozmasować to ciało… - Suki nie była pewna, czy Hokuto mówi akurat o masażu. Właściwie… miała nadzieję, że nie.
Niemniej skinąwszy krótko głową wystąpiła z pantofelków, pozostając jedynie w pończoszkach i spełniła także i to polecenie, układając się wygodnie na miękkim łożu.
Hokuto wdrapała się na łoże tuż obok Suki i położywszy się na boku, ustami przyglnęła do warg Yozuki, całując je namiętnie i zachłannie. Jedną dłonią sięgnęła do piersi Suki delikatnie ją ściskając i masując.
- Tyle przyjemności do skosztowania, a tak mało… czasu. - wymruczała między pocałunkami.
- Nie musisz kosztować wszystkiego… od razu… - odpowiedziała dziewczyna, ochoczo odpowiadając na pocałunki - ...będzie jeszcze… niejedna… okazja… - jednak ton jej głosu zdradzał wyraźne pragnienie, by Hokuto skosztowała jak najwięcej…
- To prawda… jesteś obiecującym nabytkiem. - wymruczała Hokuto, schodząc ustami na szyję i obojczyk, a dłonią masując brzuch leżącej Suki. - I pewnie niejeden raz będziesz się rozbierała przy mnie.
- Kiedy tylko sobie… zażyczysz… - jęknęła w odpowiedzi Opal, prężąc się pod dotykiem ust i dłoni, będącej już tak blisko jej skarbów.
- Interes przed przyjemnością. Niestety. - mruknęła Hokuto, docierając pocałunkami do piersi Yozuki i delikatnie skubiąc ząbkami ich szczyty. Palce dłoni dotarły zaś do wrót rozkoszy blondynki i zaczęły muskać pączek rozkoszy nad nimi.
- Ro… rozumiem… - kolejny jęk towarzyszył rozchyleniu drżących od niecierpliwości ud dziewczyny. Jej oddech przyspieszył, oczy skryły pod połyskującymi powiekami, ciało prężyło. Bielmooka okazywała się być mistrzyną sztuki miłości.
- Masz bardzo wrażliwe… ciało… bardzo niecierpliwe. - zamruczała Hokuto, schodząc języczkiem niżej i niżej. Aż w końcu musnęła delikatnie udo niecierpliwiącej się “Opal”, mrucząc. - A teraz rozchyl nóżki… pokaż dumnie swój kwiatuszek.
Suki bez chwili wahania spełniła polecenie, szeroko rozstawiając nogi i prezentując swoje spragnione pieszczot skarby przed wzrokiem gospodyni.
To wystarczyło Hokuto, która przesunęła się po pościeli i nachyliwszy, zaczęła delikatnie muskać łono kochanki, smakując owych nektarów rozkoszy. Na razie ostrożnie i badawczo pieszcząc kochankę.
- Oooch… - cichy jęk wyrwał się z ust Suki, jej dłonie zacisnęły się lekko na pościeli. Uda zadrżały i rozchyliły się nieco mocniej, gdy wargi zwierzchniczki błądziły po wilgotnych płatkach jej kwiatu.
Języczek Hokuto sięgnął głębiej i pieszczotliwie badał ów zachęcająco mięciutki obszar ciała” Opal”, dłonie kobiety błądziły udach wijącej się na pościeli kochanki. A samo ciało Suki drżało od spazmów rozkoszy. Tym bardziej, że w głowie tkwiła myśl, że to dopiero preludium. Że kolejne spotkania będą bardziej… namiętne.
Kolejny przeciągły jęk wyrwał się z jej ust, ciało wyprężyło się instynktownie, spragnione mocniejszych pieszczot. Jednak dziewczyna, posłuszna wcześniejszym poleceniom, nie ingerowała w poczynania swej kochanki, ucząc się także i od niej trudnej sztuki miłości. Cierpliwość… nigdy nie była jej mocną stroną. A przecież umiejętnie wykorzystana dawała tak wiele… Mężczyźni z reguły także nie byli zbyt cierpliwi, więc ich pieszczoty były stanowcze, mocne, dążące do spełnienia… czasem gwałtowne i dzikie… Przyzwyczajona do takich “zabaw” Suki z fascynacją śledziła reakcje swego ciała na subtelne pieszczoty, które potrafiły ją rozpalić mocniej i silniej, niż zdecydowane pchnięcia. Delikatne muśnięcia prowokowały wspomnienia i uruchamiały wyobraźnię, a ta była zdolna do wszystkiego…
Niespodziewanie nawet dla niej samej, ciałem Opal wstrząsnął silny dreszcz, jej plecy wygięły się w łuk, a głęboki, szybki wdech był wyrazem zaskoczenia… dopiero zmysłowy pomruk, który dało się słyszeć później, był wyrazem przyjemności.
- Myślę, że to wystarczy… na początek. - mruknęła Hokuto, siadając i zmysłowym ruchem języka oblizując swe wargi. - Przyznaję, że jesteś apetycznym kąskiem, Suki-chan. I już nie mogę się doczekać na kolejną okazję do delektowania się tobą.
- Kiedy… kiedy tylko zechcesz… Hokuto-sama… - Opal powoli uspokajała oddech, siadając na łóżku i wyraźnie nie wiedząc, jak się teraz zachować. Niepewnie zerkała na porzucone na podłodze elementy garderoby, tracąc na chwilę swój zwykły rezon.
- Jeśli chcesz… mogę wyjść, by ci nie przeszkadzać. Oczywiście… nie zobaczę już nic, czego bym nie widziała. Z drugiej strony twoje… rozbieranie się… było bardzo pobudzające, więc może lepiej, jeśli cię opuszczę. Albo się odwrócę. - stwierdziła żartobliwie Hokuto, oblizując zmysłowo każdy z palców dłoni.
- Nie przeszkadza mi, że patrzysz. - charakterystyczny “krnąbrny” uśmieszek wrócił na wargi dziewczyny, gdy zsuwała się z łóżka i sięgała po kolejne elementy stroju, rozmyślnie powoli okrywając swoją nagość. W końcu odwróciła się do gospodyni, zakładając za ucho niesforne kosmyki, które wymknęły się z koka i skłoniła lekko, pytając - Czy moje instrukcje są już gotowe, Hokuto-sama?
- Tak... instrukcje… - Hokuto znów nachyliła się nad biurkiem, nerwowo stawiając kolejne kanji na kartce papieru. W końcu oddała ją Suki. - Adres i mój podpis. Oddasz ten tekst madam Lilly Bowary. To wystarczy.
Odbierając wiadomość z rąk zwierzchniczki, Opal pochyliła się ku niej... sięgając po pozostawioną na biurku pieczęć, przy czym znów ich ciała otarły się o siebie.
- I przepustka. - uśmiechnęła się niewinnie Yozuka, chowając drewniany przedmiot w sprawdzonej już kryjówce między swymi piersiami.
- Jesteś niepoprawna, Suki-chan. - głośny klaps spadł na pośladek blondynki, głośny klaps z towarzyszącym mu śmiechem Hokuto.
- Dziękuję, Hokuto… sama…? - nie była jeszcze pewna swej pozycji, więc ostrożnie dołożyła pełną szacunku końcówkę, choć bezczelny uśmieszek kryjący się w jej oczach świadczył o tym, że miała ochotę powiedzieć coś zupełnie innego. Niemniej skłoniła się z szacunkiem i zapytała - Czy to już wszystko? - w jej głosie rozbrzmiało coś jakby nutki… żalu.
- Tak… na razie przynajmniej. - odparła ze zmysłowym i podstępnym uśmieszkiem Hokuto.
- W takim razie… dziękuję za wszystko. - kolejny, pełen szacunku ukłon i kolejne błyski w skrytych pod kurtyną rzęs oczach nadawały jej słowom wiele znaczeń - Z niecierpliwością będę czekać na Twoje kolejne wezwanie, Hokuto-sama. - dodała jeszcze, nim opuściła pokoik gospodyni.
- Kusisz… - zachichotała w odpowiedzi Hokuto na pożegnanie. A “Opal” została przez jednego ze sług odprowadzona na dziedziniec, gdzie niecierpliwie czekał na nią Yoh.
Powitała go dumnym, promiennym uśmiechem, który wystarczył za tysiąc słów… w dłoni triumfalnie ściskając swą przepustkę do Uptown.
- Cieszy mnie to. To wielki krok dla ciebie, moja droga. - rzekł ciepło mistrz Yoh i ruszył w kierunku bramy, mówiąc.- Ale też i sprawi, że będziesz musiała się trzymać na baczności. Mędrzec powiada:” Z wyższej gałęzi, boleśniej się spada.”
- Tak, shifu. - radośnie odpowiedziała dziewczyna, sprężystym krokiem ruszając za mistrzem - Hokuto-sama mówi, że nadal będę mogła wpadać tutaj, do Tygrysów… - trajkotała wesoło - ...masz dla mnie jeszcze jakieś zajęcie na dziś….? Oczywiście oprócz planów na noc… Jakieś zadania? Wskazówki? Porady? Inne mądre sentencje? - droczyła się z mężczyzną żartobliwie.
- Nie… Na razie nie. - stwierdził po namyśle Yoh i potarł podbródek, dodając. - Myślę, że już dość zabrałem ci czasu.
Przeszli przez bramę, gdy dodał. - Bądź tylko gotowa na wieczór.
- Będę, shifu. - Suki oparła dłoń na ramieniu mistrza dla utrzymania równowagi i nachyliła się, by cmoknąć go w policzek - Dziękuję. - szepnęła i skłoniwszy się z gracją, podążyła w kierunku posiadłości Urei, wyraźnie uskrzydlona po spotkaniu ze swą nową zwierzchniczką.


Urei nie było w posiadłości. Niestety, pewnie była gdzieś na mieście. Niemniej, nim Suki zdołała odsunąć się od furtki, flecistka pojawiła się z pakunkami.
- Jesteś głodna, Suki-chan? Akurat planuję przygotować obiad. - rzekła z ciepłym uśmiechem Urei.
- Właściwie, to… chyba tak… - roześmiała się dziewczyna, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo jest głodna. W posiadłości Hokuto spędziła więcej czasu, niż się spodziewała, a od prowizorycznego śniadania w mieszkaniu Kirumasu minęło wiele godzin.
- Chodźmy więc do kuchni. Sądząc po nastroju… rozmowa, którą przeprowadzono z tobą, była udana? - zapytała Urei, idąc przodem w tradycjnym kimonie i zmysłowo kręcąc pośladkami przy każdym kroku.
- Przenoszę się do Uptown. - oświadczyła domnie Suki, z enigmatycznym uśmieszkiem wpatrując się w prezentowane jej krągłości… kolejne tego dnia - Hokuto-sama… znasz może? - zapytała, ciekawa reakcji Słowik na to miano.
- Nie… Nie słyszałam o takiej osobie. Ale też…. Pewnie nie powinnam słyszeć. - rzekła w odpowiedzi Urei, szybko zabierając się za gotowanie. Do woku ustawionego nad paleniskiem szybko trafiały kolejne porcje pokrojonych przez nią warzyw.
- Jak mogę Ci pomóc, Urei-chan? - Suki z przyjemnością obserwowała ruchy krzątającej się w kuchni mentorki, ale jednak nie chciała być zupełnie bezczynna. Ostatecznie nie była w restauracji, czuła się w obowiązku, by pomóc swej gospodyni.
- Podaj mi przyprawy... są na tamtej półce. - wskazała palcem na jedną z nich. - Nie zazdroszczę ci, Suki-chan. Uptown zawsze uważałam za napuszone miejsce. Sztywne i mimo tamtejszych luksusów… nudne.
- Nigdy nie byłam w Uptown. - Opal podała Urei pojemniczki z ziołami i wróciła na zajmowany wcześniej stołek, by nie przeszkadzać jej w gotowaniu - Zostanę masażystką… powierniczką. - zachichotała, podekscytowana tą perspektywą - A w wolnych chwilach nadal będę przychodzić tu, do przyjaciół. Nie zamierzam odwrócić się od miejsca, w którym wyrosłam. Ani od Tygrysów. - uśmiechnęła się ciepło.
- No i w Azjatown jest zdecydowanie ładniej, i ciekawiej, i kolorowo. Uptown to dzielnica jak wszystkie inne, moja droga. Ale ty… masażystką? Masz w ogóle pojęcie o masażu? - zapytała Urei, dodając przyprawy i mieszając owe jarzyny z kawałkami mięsa.
- Możesz to sama sprawdzić, jeśli chcesz. - zachichotała w odpowiedzi Suki, uśmiechając się łobuzersko.
Urei spojrzała na Opal przez ramię i uśmiechając się dwuznacznie, mruknęła cicho. - Możliwe, że sprawdzę.
I mieszając w woku, dodała. - Mam nadzieję, że lubisz wino z liczi do posiłku, bo nic innego nie mam.
Po czym gestem głowy wskazała na dwie buteleczki stojące na stole.


Niezbyt duże, bo ledwie 25 ml każda i zawierające słodki trunek o silnym owocowym aromacie i miodowej barwie.
- Lubię wszystko, co słodkie. - odpowiedziała Suki, uśmiechając się beztrosko.
- Zanieś więc buteleczkę i dwie czarki do pokoju gościnnego, dobrze? Bądź taka słodka. - rzekła Urei, doprawiając jeszcze potrawę i smakując ją.
- Zawsze jestem słodka. - odpowiedziała wesoło dziewczyna, spełniając prośbę gospodyni i opuszczając kuchnię, kręcąc zmysłowo pupą.
Wkrótce zjawiła się Urei, niosąc ze sobą dwie porcje przyrządzonej potrawy. Jedną postawiła przed Yozuką, a drugą przed sobą.


Po czym zabrała się do jedzenia, mówiąc. -A więc… jesteś zadowolona. Czy twoja nowa przełożona jest znośną osobą? Ciężko będzie pracować pod tyranem.
- Nie odniosłam wrażenia, że mogłaby być tyranem… - Opal starała się jeść powoli, choć podsycany zapachami głód na widok posiłku dawał o sobie znać ze zdwojoną siłą - ...chociaż nie dałam jej powodu do niezadowolenia, więc nie wiem, jak zachowuje się w gniewie. Z pewnością jest niebezpieczna… ma znamię magusa. Ale… - Suki zmarszczyła brwi, szukając właściwych słów - ...wiesz, ona jest trochę podobna do Ciebie, Urei-chan. - uśmiechnęła się w końcu z zakłopotaniem - Tylko nie pytaj, dlaczego. Nie potrafię tego precyzyjnie wyjaśnić.
- Och… Nie wiem czy to traktować jako pochlebstwo, czy zrobić się zazdrosna. - rzekła żartobliwym tonem Shirako, po czym dodała. - Opowiadaj, jak było.
- W sumie… i jedno, i drugie... - odpowiedziała ze śmiechem Yozuka, po czym opowiedziała przebieg swojej próby, rozmyślnie nie pomijając z niej niczego… przy czym starała się zachować powagę, choć oczy błyszczały jej szelmowsko.
- Czy Dziki Kot ma jeszcze szansę? Czy też mężczyźni przestali być dla ciebie dość... wyrafinowani? - zachichotała “Słowik”, zakrywając usta rękawem kimona. Sięgnęła po czarkę i wino. Nalała sobie trunku. - To odważne z twej strony, bałamucić maguskę już na pierwszym spotkaniu.
- Tak… samo jakoś… wyszło… - Suki zaczerwieniła się gwałtownie, instynktownie przybierając tę samą niewinnie-kuszącą pozycję, która zwróciła wcześniej uwagę Hokuto - ...a ona… była wyraźnie zainteresowana… - dodała z zakłopotaniem, spuszczając wzrok i wbijając spojrzenie w złożone na podołku dłonie.
- Jesteś niemożliwa… próbujesz na mnie sztuczek, których sama cię nauczyłam. -pogroziła jej pałeczkami Urei, śmiejąc się głośno. Po czym mruknęła zmysłowo, zerkając na dekolt Yozuki. - Inna sprawa, że są bardzo… skuteczne w twoim wykonaniu.
- Widzisz…? - Suki bezradnie rozłożyła ręce - Mówiłam, że to tak samo… - kręcąc ze śmiechem gową sięgnęła po buteleczkę, by nalać do swej czarki nieco wina - A jak Tobie mija dzień? - zapytała, na powrót sięgając po pałeczki, by delektować się obiadem, gdy już zaspokoiła pierwszy głód.
- Załatwiłam swoje sprawy, więc będę miała wolny wieczór… akurat na naszą akcję. - odparła Shirako, biorąc się za posiłek. - Popołudnie spędzę na występach. A ty?
- Och… więc nie wybierasz się ze mną i Nounem na kolację…? - Suki przygryzła wargę w zamyśleniu - Cóż… z pewnością odwiedzę Yumei, wydawała się mocno zagubiona i zdenerwowana. Może porozmawiam z Kansei… a potem pójdziemy z Masaru zobaczyć opiekunkę Yaosharu. - uśmiech rozjaśnił spojrzenie dziewczyny - To będzie długi dzień… i jeszcze dłuższa noc… - zachichotała, zakrywając usta dłonią.
- Tak, niewątpliwie czeka nas ciężka noc. - westchnęła Urei, nalewając sobie wina do czarki. - Nie mogę, niestety. Obowiązki. Ale możesz jutro wpaść na obiad. A i ten jeszcze się nie skończył.
- Z chęcią. - uśmiechnęła się w odpowiedzi Suki - To będzie taki trochę pożegnalny obiad, bo prosto od Ciebie ruszę na podbój Uptown. - mrugnęła wesoło, sięgając po czarkę i upijając łyczek słodkiego trunku.
- Czyli bez wina… będę pamiętała. - ale póki co nalała sobie kolejną czarkę alkoholu, bezczelnie wodząc spojrzeniem po krągłościach “Opal”.
Suki nie pozostawała jej dłużna, otwarcie zerkając na kształty Słowik znad talerza, z którego znikały właśnie ostatnie kęsy posiłku - Dawno nie jadłam czegoś tak pysznego. - dziewczyna odłożyła pałeczki i oblizała zmysłowo wargi, po czym uśmiechnęła się ciepło - Dziękuję. - pochyliła się lekko, “przy okazji” nieco bardziej prezentując swój dekolt oczom Shirako.
- Cieszy mnie twój… apetyt. - wymruczała zmysłowo Urei, oblizując w jednoznacznym geście usta. Przysunęła się bliżej Suki i ująwszy dłonią policzek dziewczyny, wymruczała. - A teraz… deser.
I jej usta przylgnęły do warg “Opal” w pocałunku, które to wargi z przyjemnością ów pocałunek odwzajemniły.
- Już myślałam, że nigdy nie zaproponujesz… - zdołała jeszcze wymruczeć Suki, nim dała się porwać słodyczy pieszczących jej wargi ust Słowik.
Dłoń Urei wylądowała na piersiach Suki, lekko popychając ją do pozycji leżącej. Usta flecistki spragnione kolejnych pocałunków, prawie nie odrywały się od ust uczennicy.
Zwinne palce Opal zanurkowały pod dłonią mentorki, wyławiając spomiędzy krągłości dziewczyny ukrytą tam pieczęć i delikatnie odłożyły ją na stolik, by nie zagubiła się w trakcie pieszczot. Zaś druga dłoń bezczelnie wsunęła się we włosy Shirako, rujnując jej misterną fryzurę i uwalniając lśniące pukle, które miękkimi falami otoczyły twarz flecistki. Zaś sama Suki ułożyła się w końcu wygodnie na podłodze, poddając się woli swej gospodyni.
Ta zwinnie sięgnęła do zapięć sukni na dekolcie, uwalniając szybko piersi i muskając językiem skórę tuż ponad gorsetem Suki.
- Mmmm… podobały się Hokuto niespodzianki ukryte pod strojem? - mruknęła dwuznacznie “Słowik”, wodząc wargami po dekolcie Yozuki i dłonią znacząco po podbrzuszu poprzez materiał.
- Uznała mnie za damę. - zachichotała w odpowiedzi dziewczyna, wolną dłoń kładąc na wypiętej pupie Urei i pieszczotliwie ugniatając jej pośladek.
- Czyli tak, jak powinna. - Urei uniosła sie do pozycji klęczącej i zaczęła powoli z figlarnym uśmieszkiem rozwiązywać kokardę swego obi.. wzorzystego pasa z tkaniny, oplatającego jej ciało.
Przyglądała się łakomym wzrokiem odsłoniętym krągłościom piersi Yozuki, delektując się wyraźnie ich widokiem.
Suki leżała cierpliwie, czekając na to, co z pewnością za chwilę nastąpi… Słowik swoim rozmyślnie powolnym działaniem przyjemnie zaostrzała apetyt dziewczyny… było to przedstawienie, które warto było w spokoju i z prawdziwą przyjemnością obejrzeć do końca.
Powoli kimono opadło z ramion, odsłaniając coraz więcej ciała Shirako. Jej zgrabne piersi więził również gorsecik. Ale jedwabny i różowy… i półprzeźroczysty. Kimono osuwało się niżej, odsłaniając jedwabne majteczki do kompletu. Choć Urei nosiła tradycyjny strój, to pod nim wolała wygodniejszą bieliznę świata zachodniego.
Na te kuszące widoki oczy Suki rozświetlił pełen uznania błysk, zaś języczek mimowolnie wysunął się, by zwilżyć rozchylone lekko wargi. Gorsecik opinający talię i biust dziewczyny uniósł się i opadł, do wtóru westchnienia, które wyrwało się z jej ust - Jesteś taka… piękna… - cichy szept był nasycony pewną… tęsknotą, choć Słowik nie potrafiła odgadnąć jej źródła.
- Mogłabym powiedzieć to samo… o tobie. - odparła Urei, lewą dłoń kładąc na piersi “Opal” i zaczynając pieszczotliwie ją ugniać, a prawą sięgając do zapięć jej gorseciku. Drżącą dłonią rozpinała je, wpatrując się masowany powolnymi ruchami biust Yozuki.
Zaś spojrzenie dziewczyny utkwione było w apetycznych krągłościach kochanki, skrytych pod jedwabnym gorsecikiem. Jej dłonie musnęły jego wiązania, jednak nie zdecydowały się ich rozpiąć.
- Zdejmiesz go… dla mnie...? - zapytała w końcu z wahaniem, nieśmiało zerkając w oczy Słowik.
- Nie wiem czy powinnam… to takie… niewłaściwie. - speszyła Urei, jednakże z figlarnym uśmieszkiem na obliczu. Po czym jej palce powiodły po zapięciach stroju, rozpinając jedno po drugim. Jej smukłe place tańczyły po ciele… zmysłowo ocierając się o jej krągłości, “przypadkowo” oczywiście. W końcu powoli zaczęła rozchylać gorset, odsłaniając to, co kryło się pod nim.
Zachwycone spojrzenie Opal śledziło każdy jej gest, nie roniąc ani jednego “przypadkowego” muśnięcia. Drżące z niecierpliwości dłonie zajęła lekkim pieszczeniem ud kochanki. Jej piersi unosiły się i opadały w szybkim oddechu, język zwilżył rozchylone wargi.
- Daj mi je… pocałować. - poprosiła, gdy już obie półkule zostały uwolnione spod jarzma bielizny.
Urei uklękła okrakiem, kolanami obejmując biodra “Opal” i ujmując dłońmi swe dwie krągłości, zwinnym, wężowym niemal ruchem pochyliła się nad kochanką, tak, by ta mogła sięgnąć ustami ku jej skarbom, co też bez wahania uczyniła, obejmując wargami najpierw jeden, a potem drugi z wieńczących owe słodkości guziczków. Dłońmi pieściła teraz wypięte w kuszącej pozie pośladki kobiety, a językiem wodziła po podanych sobie do ust smakołykach, delektując się ich miękkością i jędrnością, a także gładkością i aksamitnością skóry Słowik.
Flecistka wyginając swe ciało w tak zmysłowej pozie, pomrukiwała zadowolona pod dotykiem i pieszczotą ust i dłoni Suki. Od czasu do czasu się wiła, rozkoszując się tymi doznaniami.
W końcu spoglądając półprzymkniętymi oczami na Yozukę, spytała. - Czy teraz nie twoja kolej… coś zdjąć z siebie?
- W tej pozycji… ciężko mi będzie samej się rozebrać… - zamruczała z rozbawieniem Opal - ...więc zrób to proszę za mnie… bo nie chciałabym, byś to Ty ze mnie zeszła. - płonące spojrzenie zielonych oczu skryło się wstydliwie za gęstą kurtyną rzęs.
Urei nachyliła się zaczęła zsuwać suknię całkowicie, uwalniając górne partie ciała kochanki z jakichkolwiek tkanin, z małą pomocą samej Yozuki. Po czym wodziła opuszkami palców po szyi, obojczykach i barkach Suki, a potem piersiach i brzuchu. Po czym oblizując spierzchnięte z podniecenia wargi, Shirako wstała i stojąc nad leżącą Opal zaczęła zsuwać majteczki ze swego ciała, któe powoli opadły na uda, kolana. Na moment Urei stała na jednej nodze, by całkiem się ich pozbyć… a potem klęknęła nad głową Suki i podbrzuszem błagalnie otarła się o twarz dziewczyny. Zapach pożądania był u niej wyraźny...

<...>

Urei zachichotała, siadając obok Yozuki i mówiąc miękkim tonem głosu. - Trochę zaszalałyśmy, nieprawdaż?
- Tak… trochę… - Suki jeszcze z trudem łapała powietrze, jak po długim biegu, jednak na jej twarzy malował się szeroki uśmiech. Uniosła w górę palec wskazujący prawej dłoni - ...a to już… znałam… - dodała filozoficznie.
- Nie zapytam, skąd… - zachichotała “Słowik”. - Jakie masz plany na resztę dnia?
- Zamierzam zajrzeć do Yumei… a potem kolacja z Masaru… no i noc mamy już zaplanowaną. - odpowiedziała Opal, której policzki okrasił nieco mocniejszy rumieniec na wspomnienie sytuacji, w której po raz pierwszy poznała nową pieszczotę.
- Nie powinnam cię już dłużej tu trzymać. - mruknęła Urei, cmokając delikatnie policzek Suki i zaczynając się ubierać.
- To ja nie powinnam zabierać Ci więcej czasu… niedługo masz występy, powinnaś się chyba do nich przygotować? - dziewczyna założyła bieliznę i podniosła z podłogi zupełnie wymiętą suknię. Na jej twarzy przez chwilę zagościła panika, szybko zastąpiona przez nieco kpiące powątpiewanie - Ona się już chyba nie nadaje do założenia…? - zapytała ze smutkiem.
- Mogę ci pożyczyć inną. W końcu nie wypuszczę cię stąd nago, nieprawdaż? - zaśmiała się cicho Urei.
- W bieliźnie. - uściśliła Opal - No i pończoszkach… i na szpilkach. Nie jest tak źle… - zachichotała, zakrywając usta trzymaną w dłoniach suknią.
[i]- Na pewno przyciągałabyś spojrzenia w takim… stroju. -[i] zachichotała Urei, zakrywając usta rękawem nowo założonej sukni.
- Yumei mogłaby się… zdziwić. - już zupełnie głośno roześmiała się Suki, wyobrażając sobie minę przyjaciółki.
- Cóż...poszukam dla ciebie mniej rzucającego się w oczy stroju. Mimo wszystko kwiat też musi czasem zwinąć się pączek. Nie zawsze należy przyciągać oko. Kwiat, którego uroda jest zawsze widoczna, może zbyt szybko spowszednieć. - Urei zaczęła sypać niczym z rękawa różnymi mądrościami, szukając kolejnej sukienki dla Suki. W kolorze bieli i czerwieni. Skromnej… przynajmniej w porównaniu z innymi wzorzystymi szatami Urei.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 05-08-2014, 07:53   #53
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. cicha woda...

Mieszkanie Yumei i jej brata znajdowało się w południowej części rewiru Tygrysów. Kiedyś wybuchła tutaj rewolta przeciwko jednemu z kupieckich rodów, zapewne powiązanych z Triadami. Zamieszki wywołane z tego powodu pochłonęły wiele żyć i przyczyniły się do sporych zniszczeń. Kiedyś kwitnące ulice, były teraz ruinami zamieszkałymi przez biedotę. Przyczyną tych zamieszek były ponoć zatrucia wywołane ryżem sprzedawanym przez tą rodzinę, acz… prawdziwa przyczyna zamieszek, jaką były pewnie zakulisowe zagrywki wpływowych rodzin, nigdy nie ujrzała światła dziennego. Yumei mieszkała właśnie w takiej norze… w starej, opuszczonej posiadłości. Na szczęście budynek wyglądał gorzej z zewnątrz, niż w środku. Kilka pokoi nadawało się do zamieszkania. I tam właśnie Yumei zwykła przebywać o tej porze.
Suki nie pierwszy raz tu była, więc czuła się jak u siebie w domu. Niemniej, nim zdecydowała się naruszyć prywatność przyjaciółki, zapukała cicho - Yumei… jesteś? Mogę wejść? - zapytała przez drzwi. Ostatecznie nie umawiały się na to spotkanie… dziewczyna mogła chcieć być sama.
- Oczywiście. - rzekła Yumei i otworzywszy drzwi, zapatrzyła się zdziwiona w strój Suki. - Wyglądasz… ładnie. Ale trochę… dziwnie.
- Dziwnie…? - Opal przyjrzała się sobie krytycznie - To strój od Urei-chan… długa historia. Chcesz posłuchać? - uśmiechnęła się szeroko, wchodząc do pokoju przyjaciółki. Uśmiech zbladł dopiero, gdy zamknęły się za nią drzwi, w spojrzeniu pojawiło się zatroskanie - Co się wczoraj stało? Dlaczego Kansei tak szybko Cię zabrał? Mam nadzieję, że nic złego…? - zapytała wprost, wpatrując się z napięciem w twarz Cichej.
- No właśnie. Jakoś do ciebie… nie pasuje. Wyglądasz… inaczej. Ładnie, ale ledwo cię rozpoznaję Suki-chan.- rzekła radośnie Yumei, wprowadzając “Opal” głębiej. Pokoje w tej posiadłości, te któe nadawały się do zamieszkiwania, były większe i bardziej schludne, niż mieszkanko Yozuki. Yumei dbała o porządek. - Nie przejmuj się tym. Porozmawialiśmy sobie po prostu… o planach. I co zrobimy.
- Minę miałaś… jakbyś dostała pałką w głowę. - Suki wyraźnie nie wierzyła bagatelizującej sprawę przyjaciółce - To nie wyglądało jak rozmowa “po prostu o planach”... - w jej głosie pojawiły się nutki wyrzutu, że Yumei tak brzydko ją zbywa.
- Mówisz o tej minie? - Yumei spojrzała na Suki wyraźnie zmartwiona i smutna. Po czym delikatnie się uśmiechnęła. - Nie przejmuj się tak bardzo tym. Mój brat się o mnie martwi i… zakomunikował mi, iż uciekniemy z Azjatown, jeśli mnie gang “sprzeda w niewolę Smokom”... przesadnie dramatyzuje, nie uważasz?
- Mhmmm… - Suki w zamyśleniu wydęła karminowe usteczka - A co Ty o tym myślisz? Uważasz, że byłoby to sprzedanie w niewolę, gdyby rzeczywiście Twoje małżeństwo z Yaosharu miałoby dojść do skutku?
- Nie wiem. On jest dość przystojny i charyzmatyczny. Brat go nienawidzi, ale… mi się trochę… podoba. Tak trochę. Nie znam go dobrze. - zachichotała Yumei. - Byłam mu przyrzeczona wcześniej, zanim się... sytuacja skomplikowała.
- A ja zamierzam się o nim czegoś dowiedzieć… tak, jak obiecałam. - uśmiechnęła się w odpowiedzi Suki - Może nawet dziś wieczorem… kto wie… może nasz butny Smok to dobra partia. Pozostaje tylko jedna kwestia. Czy w takiej sytuacji postawisz się bratu?
- Nie wiem. - zmarkotniała Yumei, schylając głowę i wpatrując się w swe dłonie. - Czy ty… i Kirumasu. Czy go kochasz, pragniesz go objąć i całować i zatonąć w miłości?
- Ja…? Kirumasu…? - roześmiałaby się w głos, gdyby nie podejrzanie poważna mina Cichej. Podeszła do dziewczyny i ujęła jej dłonie, spojrzeniem przyciągając jej spojrzenie - Posłuchaj, Yumei-chan. Dziki Kot jest… dziki. I namiętny. I nieobliczalny. Pociąga mnie jako mężczyzna i nie ukrywam, podoba mi się. Ale tu nie ma mowy o miłości. Po prostu… chemia. Wiesz przecież, że nie grzeszę wstrzemięźliwością. - mrugnęła porozumiewawczo - Dlaczego pytasz?
- Bo ja… bo ja bym tak chciała. I może z Yaosharu tak będzie. Raz zatonąć w miłości. - mruknęła cicho Yumei, przygryzając wargę.
Suki z ciepłym, choć nieco pobłażliwym uśmiechem przytuliła przyjaciółkę. Nie miała serca uświadomić jej, że to bardzo naiwne marzenie. Chociaż z drugiej strony… może się ziści. Cicha miała w sobie coś takiego, co kazało ją traktować jak kruchą, cenną porcelanę. Objąć opieką i pilnować, by była zawsze szczęśliwa. Opal nie raz już się przekonała, że pozory mylą. Niejeden gbur okazywał się zaskakująco delikatny a uprzejmy dżentelmen okazywał się sadystą. Kto wie, co Yaosharu kryje w sercu? W jego oczach nigdy nie widziała okrucieństwa. Ale też nie miała nigdy okazji poznać go bliżej…
- Jesteś naprawdę wyjątkowa, Yumei-chan. Wierzę, że Twoje marzenie się spełni. Jeśli nie z Yaosharu to z kimś innym, kto będzie Ciebie wart. - zamruczała, głaszcząc dziewczynę po jedwabistych włosach.
- A jak ci poszła rozmowa z Urei-sama? I czemu zaczęłaś ubierać się jak ona? - zapytała Yumei przyjaciółkę, pozwalając się tulić, ba.. sama kładąc wygodnie głowę na dekolcie jej sukni i bawiąc palcami szarfą jej stroju.
Suki pozwoliła się wygodnie ułożyć Cichej, jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem i roześmiała się cicho - Och… od wczoraj zdarzyło się znacznie więcej… - sama też oparła się wygodnie i nadal pieszczotliwie głaszcząc Yumei po włosach i ramionach, opowiedziała w skrócie swoje przeżycia. Minęła zaledwie doba, a tak wiele się zdarzyło… swoją opowieść zakończyła w miejscu, w którym zaczęła - w domu Urei - Więc widzisz, nie miałam innego wyjścia, musiałam pożyczyć coś od niej. - zachichotała.
- Powinnam więc uważać przy tobie, bo masz duży apetyt i żadnych ograniczeń. - odparła “Cicha”ze śmiechem, choć wyraźnie speszona. A jej uszy były czerwone z zawstydzenia.
- Wyglądasz, jakbyś była zdziwiona. Za krótko mnie znasz? - roześmiała się Opal - Poza tym… czasem to dobra metoda. Mi się opłaciła. - wzruszyła ramionami - A skoro nie chciałaś wiedzieć… po co pytałaś? I czemu cierpliwie wysłuchałaś mojej opowieści do samego końca? - zapytała kpiąco.
- Ale… - mruknęła, tuląc się mocniej. - Od wczoraj wiem, że i ja nie jestem bezpieczna przy tobie.
- Powinnaś wiedzieć, że nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała. - w głosie Suki brzmiała lekka czułość i nutki rozbawienia - Poza tym, jak widzę, ta wiedza wcale nie przeszkadza Ci się do mnie tulić. Przyznaj, podobało Ci się…
- Co nie znaczy, że mnie nie skusisz… jak teraz próbujesz. - odparła zawstydzona Yumei, kryjąc twarz... problem w tym, że kryła twarz w dekolcie Yozuki, muskając jej skórę ciepłym oddechem i miękkimi wargami.
Opal westchnęła cicho i pokręciła głową - Jesteś naprawdę wyjątkowym skarbem… musisz wiedzieć, że w tym momencie to Ty mnie kusisz, nie na odwrót… i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Naturalny talent… - dodała odrobinę zazdrośnie - ...choć nie, to chyba ta niewinność. Coś, co dla mnie przepadło bezpowrotnie…
Yumei uniosła głowę, zdumiona jej słowami. - Nie bardzo wiem, o czym mówisz Suki-chan. To… co planujesz na popołudnie i na wieczór?
- Popołudnie zamierzam spędzić z Tobą. - uśmiechnęła się w odpowiedzi dziewczyna - Może spróbuję Ci wyjaśnić, co zrobiłaś przed chwilą… to użyteczna wiedza. A potem jestem umówiona na kolację… Noun mnie zabiera w nowe miejsce. Podobno można tam spotkać interesujących ludzi. - dodała tajemniczo.
- Noun... twój dostawca trucizn i ploteczek? - zachichotała Yumei i westchnęła. - Biedaczysko uzależniony od twych kaprysów… Trochę mi go żal.
- Dlaczego? Nasz układ jest jasny. Pasuje nam obojgu. - Suki wzruszyła ramionami i dodała kpiąco - Zawsze możesz go pocieszyć jeśli uważasz, że go krzywdzę.
- Ja?! Ja… nie mogłabym… ja w ogóle się krępuję… przy mężczyznach… a i ostatnio… - wyraźnie zaczerwniła się Yumei, zerkając na nerwowo na boki. Odechtnęła głęboko, napierając swym biustem na piersi Suki. - Ja się wstydzę, ja nie potrafię być tak otwarta i odważna jak ty… zwłaszcza w tych sprawach.
- A jednak wciąż sprawdzasz, na co jesteś w stanie sobie pozwolić. - zauważyła z wyraźnym rozbawieniem Opal - Może nawet nieświadomie… ale ciekawość bierze górę. Od godziny z okładem nie wypuściłaś mnie z objęć, wetknęłaś twarz w mój biust a teraz przyciskasz do niego swój własny… słowami zaprzeczając wszystkiemu, co robisz. I co ja mam z Tobą zrobić? - rozłożyła bezradnie ręce - Zwykle takie zachowanie jest odczytywane jako “bądź stanowczy, ja już jestem gotowa ale nie chcę pierwsza wyjść z inicjatywą”... - dodała filozoficznie.
- Ale… - Yumei szybko odsunęła się od Yozuki i czerwieniąc się, rzekła. - Bo... ja… Nie chcę cię wprowadzać w błąd, Opal-chan. Ja naprawdę nic takiego nie planowałam.
- Ja to wiem. - miękko odpowiedziała Suki - Nie musisz ode mnie uciekać, nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie… było bardzo miłe. Musisz jednak wiedzieć, że większość mężczyzn rzadko słucha słów, wolą odczytywać gesty. Dlatego musisz wiedzieć, co robisz. - zamyśliła się - Ale przy mnie nie musisz się pilnować. Jak już mówiłam, nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała… i wszystko, czego zapragniesz. - zachichotała.
- Nie tulę się do… nieznanych mi osób i mężczyzn. Nie martw się o to. - stwierdziła radośnie Yumei i pogłaskała Suki po włosach. - Zamierzasz tak spotkać się z Fuse? Pewnie wiele sobie będzie wyobrażał po takim stroju.
- Nie… za bardzo rzuca się w oczy. Moje jasne włosy i tak przyciągają spojrzenie, to wystarczy. Ubiorę się bardziej… jak ja. Zwłaszcza, że mogę nie zdążyć wrócić do domu przed misją. - wyjaśniła i dodała - Nie trzeba się tulić. Czasem wystarczy zawstydzone spojrzenie, szybki wdech, rumieniec… powinnaś się pouczyć u Urei-chan. Kansei nie może wiecznie trzymać Cię pod kloszem. Musisz się nauczyć radzić sobie z mężczyznami.
- Jeszcze trochę takich sugestii i uznam, że już mnie rozbierasz wzrokiem. - zażartowała Yumei, przykładając dłoń do piersi. Strój miała typowy dla siebie, choć dość figlarny jak na nią. Bo przykrótki.
- Och, zrobiłam to już dawno… nie zauważyłaś? - roześmiała się w odpowiedzi Opal, łobuzersko mrużąc oczy.
- Ty znów próbujesz mnie speszyć. - pogroziła jej palcem “Cicha”, ale wyraźnie chichocząc. Po czym zaproponowała. - Może pójdziemy do Uptown, byś ich szokowała swym strojem i obejrzymy… sklepy z tamtejszą biżuterią? I ów salon, w którym przyjdzie ci pracować?
- A już myślałam, że spełnisz moją małą fantazję. - westchnęła z teatralnym zawodem Suki - Ale skoro nie chcesz… możemy się przejść. Chociaż nie sądzę, bym kogokolwiek zszokowała swym strojem.
- F… ff… fanta...zję? - zszokowana i zaczerwieniona na twarzy Yumei z trudem wydukała to słowo. Można było tylko zgadywać, o jakich fantazjach myśli w tej chwili Cicha.
- Jak już sama zauważyłaś, śmiem twierdzić, że z satysfakcją, rozbierałam Cię wzrokiem… chciałabym kiedyś zobaczyć to na żywo. Jak się dla mnie rozbierasz. - wyjaśniła z rozbrajającą dokładnością Opal.
- No dobrze… - rzekła zawstydzona Yumei. - Może… może powinnam się przebrać przed wyjściem.
Nieco na sztywnych nogach ruszyła do swej sypialni, od czasu do czasu zerkając za siebie na Suki. Była czerwona na obliczu i oddychała szybko.
- Yumei-chan… - Suki podeszła do przyjaciółki i położyła jej dłoń na ramieniu. Poczekała, aż Yumei na nią spojrzy i odezwała się cicho - To, że mam taką fantazję nie znaczy wcale, że musisz ją spełnić. Nie chcę, byś się do czegokolwiek zmuszała. Jeśli się krępujesz… nie zamierzam naciskać. Wiem, że dla Ciebie to zupełnie nowy świat. Musisz się z nim oswoić, ale nie kosztem naszej przyjaźni…
- Och... nie bądź nie...dorzeczna… Obie jesteśmy… dziewczynami. - zachichotała nerwowo Yumei. - Nie masz niczego, czego ja bym nie miała i na odwrót, ale… może ty najpierw się… rozbierzesz, co?
- Ja…? - w oczach Opal odbiło się zupełne zaskoczenie - Po co? - zapytała ciekawie.
- Bo… ja nie wiem… jak. To znaczy... chodzi o jakieś specjalne rozbieranie? Bo… A zresztą nieważne. Masz rację. - zapętliła się w słowach “Cicha” i lekko odsunęła się od Suki, by po chwili sięgnąć do zapięcia swej sukienki, by je rozpiąć.
Opal z fascynacją patrzyła na tę mieszankę wstydu i ciekawości, która malowała się na twarzy przyjaciółki. Rozumiała, że Yumei robi to też, a może przede wszystkim, dla siebie. Jest już przecież dojrzałą kobietą, która ma swoje potrzeby i pragnienia ale nie ma nikogo, kto mógłby je spełnić. Zupełnie nie panuje nad swoją seksualnością, która mimowolnie rozlewa się wokół niej… nieopanowana i nieposkromiona. Było jasne, że nie pozwoli żadnemu mężczyźnie na rozładowanie tego napięcia… co innego przyjaciółka, kobieta, jak ona. Suki była dumna, że Cicha potrafiła jej zaufać aż do tego stopnia i nie zamierzała zawieść tego zaufania. Dlatego też w jej oczach był jedynie zachwyt, kiedy przysiadła na łóżku i obserwowała pełne wdzięku dłonie przyjaciółki, wstydliwie odsłaniające jej zgrabne ciało.
Yumei szybko rozprawiła się z kościanymi zapięciami sukienki i czerwona na twarzy nerwowo i niezgrabnie zaczęła zsuwać ją z siebie. Odsłoniła tkaninę okrywającą biust i część brzucha z tyłu powiązaną sznureczkami, oraz krótką spódniczkę przewiązaną z boku wraz z dziwnymi majteczkami na sznurkach. Ze spódniczką uporała się szybciej, odsłaniając lekko błyszczące łono. Rozwiązanie sznurków na plecach zajęło jej dłużej. Wreszcie zabrała się za samonośne czarne pończoszki, zgrabnie schylając się po to, by je zsunąć. Naga i nieco podekscytowana oparła się o framugę drzwi, patrząc na Suki rozpalonym spojrzeniem.
- Teraz... twoja kolej. - rzekła drżącym głosem.
Opal bez słowa wstała i nie odrywając spojrzenia od oczu Yumei, powoli zaczęła się rozbierać. Najpierw na podłodze wylądowała szarfa przepasująca talię Suki. Zaraz za nią opadła suknia, podtrzymywana jedynie przez kilka sprytnie ukrytych zapięć, odsłaniając czarny gorsecik i pasujące do niego czarne majteczki… które dziś już były podziwiane przez dwie pary oczu. Z nimi dziewczyna uporała się równie szybko co z suknią, wzorem Cichej pozostawiając sobie na koniec pończoszki. W końcu zupełnie naga i również widocznie już podekscytowana stanęła tuż przed Yumei.
- Co teraz...? - zapytała cicho, swoim spokojem starając się zrównoważyć drżenie przyjaciółki.
- Ja… nie wiem… - wyszeptała Yumei, wędrując spojrzeniem po ciele Suki, tak jak zachłannie przyglądała się każdemu gestowi “Opal”, każdemu odsłonięciu przez nią ciała podczas zdejmowania kolejnym fragmentów ubrania i bielizny.
- Masz… większe… niżby się… - wydukała w końcu, siląc się na żartobliwy ton, a wpatrując w biust przyjaciółki. To prawda, choć Yumei miała zgrabne i ładne piersi zdobione ciemnymi wisienkami, to jednak były mniejsze od dwóch krągłości, którymi szczyciła się Yozuka. Niewątpliwie jednak bardziej, niż te różnice w kobiecych atrybutach, Yumei martwił prosty fakt. “Co teraz?”... wydawała się nie wiedzieć. Ale też i nie odrywała spojrzenia od nagiego ciała Suki i mimowolnie dotykała palcami swe łono i nagie piersi nie bardzo wiedząc, co zasłaniać i czy zasłaniać.
- Mój Ty niewinny kwiatuszku… - zamruczała czule Opal, ujmując niespokojne dłonie przyjaciółki w swoje i przytulając swe piersi do jej, przy czym jej biodra otarły się instynktownie o biodra Yumei. Pochyliła się, żeby ucałować usta Cichej, lekko, zachęcająco. Dając jej czas, by mogła się jeszcze wycofać, jeśli nie jest pewna swych decyzji.
- Nie… powinnyśmy… ubrać się… powinnyśmy… - jęknęła w ostatnim proteście “Cicha”, oddając delikatnie i ostrożnie pocałunek. Oddech dziewczyny wyraźnie przyspieszył, uda ocierały o siebie niecierpliwie, ale Yumei nie potrafiła przejąć tu inicjatywy.
Suki odsunęła się nieznacznie i badawczo spojrzała przyjaciółce w oczy. Jej ciało wyraźnie mówiło, jaką ma ochotę na sprawienie jej - i sobie, przyjemności, ale jednak troska o Cichą okazała się silniejsza.
- Poprowadzę Cię… - odezwała się miękko, łagodnie się uśmiechając - ...jeśli na pewno tego chcesz. - odgarnęła zbłąkany kosmyk z twarzy dziewczyny i pieszczotliwie założyła jej go za ucho - Wystarczy, że skiniesz głową… i pamiętaj, w każdej chwili możesz to przerwać…
- Ja… - zawahała się. - Ja nie zdobędę się na to, by dotykać ciebie, Suki-chan.
Opuściła głowę w bok. - Przepraszam, może lepiej się ubierzmy. Jesteś piękna, wiesz? Na pewno… ktoś inny, bardziej… Bardziej odpowiedni...
- Nie masz za co przepraszać. - Suki, nie przejmując się wahaniem przyjaciółki delikatnie ujęła jej podbródek i złożyła na jej wargach kolejny delikatny pocałunek - Dziś zrobiłaś dla mnie coś fantastycznego, za co Ci dziękuję. Nie jesteś jeszcze gotowa, by zrobić coś więcej i masz do tego pełne prawo. I wierz mi, nie może być mowy o kimś bardziej... odpowiednim… od Ciebie. Dobrze wiesz, że kocham Cię jak siostrę. No, może jednak trochę inaczej. - zachichotała, przy czym jej piersi zafalowały, łaskocząc biust Yumei - Ale chcę, byś czuła się przy mnie swobodnie. Jeśli jesteś czegoś ciekawa… nie ma powodu do skrępowania. Przecież nikt się o tym nie dowie. To nasza mała tajemnica. - szepnęła konspiracyjnie, błyszczącym spojrzeniem wpatrując się w oczy Cichej.
- Swędzi… mnie tak dziwnie... tam na dole… - rzekła dukając i czerwieniąc się mocno.
- To znaczy, że Twoje ciało domaga się uszanowania swoich praw. - wyjaśniła z lekkim rozbawieniem Opal - Tak, jak ostatnio u mnie… wtedy zrobiłaś to sama. Pamiętasz, jakie to było przyjemne?
- Wolę… jak ty... to robisz… - szepnęła bardzo cichutko i wyraźnie zawstydzona “Cicha”.
- Sobie, czy… Tobie? - pytaniu towarzyszyło badawcze muśnięcie palców Suki tuż przy pączuszku rozkoszy przyjaciółki.
- Mnie… - wyszeptała cichutko Yumei, drżąc pod palcami przyjaciółki.
- Chodź… - Opal pociągnęła drżącą dziewczynę w stronę łóżka i popchnęła delikatnie - ...i nawet nie próbuj protestować, nie mogę już patrzeć, jak się męczysz… - stanowczym ruchem rozsunęła uda przyjaciółki i przyklęknęła między nimi, ustami przywierając do piersi Yumei a dłońmi masując jej uda i podbrzusze. Po chwili usta zaczęły wędrować coraz niżej i niżej, podobnie jak palce… pieszczoty powoli zaczynały się koncentrować w tak wyraźnie ich spragnionym zakątku, aż wreszcie usta dotarły do nasyconego nektarem kwiatu kobiecości Cichej a palce delikatnie naparły na kielich owego kwiatu, nieznacznie się w nim zanurzając.
Ciche jęki i westchnienia towarzyszyły tej pieszczocie. Yumei lekko się wiła i drżała, po czym zaczęła pojękiwać cichutko, zakrywając twarz dłońmi. Jej łono wypięło się w kierunku dręczycielki, jakby się domagało więcej uwagi… którą też Suki je obdarzyła. Miękkimi pociągnięciami języka zlizywała aromatyczną wilgoć z ciała kochanki, podczas gdy jej palce śmiało zanurkowały w rozpalonym wnętrzu Cichej, trącając czułe struny jej ciała. Delikatnie, ale zmysłowo i niestrudzenie napełniając kielich jej przyjemności. Yumei wiła się zmysłowo i pojękiwała coraz głośniej. Jej ciało wydawała trawić gorączką, której pieszczoty Yozuki nie gasiły, a wręcz rozpalały. Aż w końcu… ciało Cichej wygięło się w łuk prężąc gwałtownie, a ona sama krzyknęła głośno i opadła na łoże.
- Jestem… okropną osobą. - wyjęczała żałośnie.
- Dlaczego tak myślisz? - Suki oblizała mokre wargi i ułożyła się obok przyjaciółki, tuląc ją do siebie i leniwie głaszcząc po włosach.
- Bo kłamię… - zawstydziła się Yumei. - Bo… wczoraj... rozmawiałam z bratem o tobie i… był zaciekawiony, czemu tak często spędzamy razem czas i… bałam się, że coś się domyśli, co między nami zaszło… spanikowałam! - zakryła twarz dłonią. - Powiedziałam mu, że wpadł ci w oko. Że mnie o niego wypytujesz.
- Hmmm… - Opal przygryzła wargę, by nie parsknąć śmiechem, ale opanowała się dzielnie - Spędzamy razem naprawdę dużo czasu od bardzo dawna… dlaczego akurat teraz go to zainteresowało…? - zamyśliła się na chwilę, nim dodała pogodnie - I jak zareagował?
- Nie wiem… może przez te sprawy z Yaosharu? Zrobił się ostatnio nerwowy i nadopiekuńczy i wszędzie węszy spiski. - westchnęła Cicha wzruszając ramionami. - I był zdziwiony. Nie jesteś w jego typie i sądził, że on nie jest w twoim.
- Och, złamał mi serce…! - roześmiała się Suki, łapiąc za pierś na wysokości owego “złamanego” serca - I co ja mam teraz z tym zrobić? Rzucać słodkie spojrzenia? - zachichotała.
- Jeśli mogłabyś… - odparła ze śmiechem Yumei i wtuliła się w przyjaciółkę.
- A potem będę się Tobie wypłakiwać, jak już powiesz mi prawdę? - Opal pokręciła głową z rozbawieniem - Robię to tylko dla Ciebie… - westchnęła w końcu.
- Dziękuję… - mruknęła Cicha i cmoknęła Suki w policzek. - To teraz może się ubierzemy, co?
- I pójdziemy na podbój Uptown? - uśmiechnęła się lekko dziewczyna, nie wypuszczając jeszcze przyjaciółki z objęć.
- Na przykład. - mruknęła Yumei, ocierając się przypadkiem piersiami o biust Suki. - Pooglądamy wystawy i pouśmiechamy się do przystojnych dżentelmenów.
- Więc postanowione. - w oczach Opal zamigotały łobuzerskie błyski - Ale zanim pójdziemy… jest taka jedna sprawa…
- Jaka? - zapytała zaciekawiona Cicha.
- Bo widzisz… teraz to mnie… swędzi… - wymruczała w odpowiedzi Suki, uśmiechając się szelmowsko.
- Och... ale… nie wiem... ja… czy… będę w stanie. - zaczerwieniła się Cicha, co chwila zacinając. - I… nie wiem… czy potr… czy ja.. bo widzisz… Ja się trochę wstydzę. Wiem, że już… robiłam, ale… nie potrafią tak… jak ty… wstydzę się. Przepraszam.
- Nie jesteś ciekawa, jak to jest? - kusiła Suki - To przecież nie konkurs, ani mi w głowie Cię oceniać… za to masz okazję zaspokoić swoją ciekawość. Poeksperymentować. - uśmiechnęła się - Cokolwiek zrobisz… będzie wspaniałe. Wierz mi.
- Chciałabym… - w oczach “Cichej” pojawiły się łezki. - Ale… ja nie wiem, czy jestem w stanie się przełamać, tak jak ty… Nie jestem w stanie, jeszcze… Przepraszam. Nie powinnam cię wykorzystywać. Jestem okropna.
- No już, ciiii… - Opal przytuliła przyjaciółkę i kołysała ją delikatnie - Przestań się ciągle porównywać do mnie, jesteś sobą, masz prawo mieć własne zdanie na każdy temat i nie powinnaś za to przepraszać. Nie wstydź się swoich pragnień. Jeśli nie czujesz się na siłach by się przełamać, nie ma sprawy, po prostu daj mi chwilkę… - roześmiała się cicho - I przestań sobie wmawiać, że jesteś okropna. Wcale nie czuję się wykorzystana i chętnie to powtórzę kiedy tylko będziesz miała ochotę.
- Dobrze… chcesz zostać sama? - zapytała cichutko Yumei, ocierając oczy dłonią.
- To nie potrwa długo… twoje towarzystwo w ogóle mi nie przeszkadza, więc jeśli chcesz, zostań. Tulenie się do Ciebie jest bardzo miłe. - mruknęła wesoło.
- No dobrze… zostanę. - zgodziła się Yumei nieco niepewnym głosem.
Opal zsunęła się nieco, by to ona tuliła się teraz do piersi Cichej i wsunęła dłoń między własne uda. Poruszała palcami z początku wolno, potem coraz szybciej, przymykając oczy i oddychając coraz szybciej. Znała swoje ciało i doskonale wiedziała, które struny trącić, by osiągnąć jak najlepszy efekt… więc po chwili do pieszczot dołączyła druga dłoń a zpółotwartych ust wydobyły się pełne przyjemności jęki, nim w końcu Suki wygięła plecy w łuk, zastygając na chwilę w pełnej uniesienia pozie, by po chwili opaść i oddychając szybko wtulić się z drżeniem w Yumei.
Cicha zaś przyglądała się temu w skupieniu i z wypiekami na twarzy, chłonęła każdy ruch, każdy jej jęk swym spojrzeniem. Była niczym uczennica, wpatrująca się w swą nauczycielkę, przekazującą jej wiedzę na temat mistycznej sztuki.
Opal westchnęła głęboko i przeciągnęła się, uśmiechając z zadowoleniem jak kotka po wypiciu miseczki śmietanki.
- Dziękuję za dotrzymanie towarzystwa. - mruknęła wesoło i ucałowała jedną z wisienek na szczycie piersi Yumei - Bardzo przyjemnie mi się do nich przytulało.
- Mi też… bardzo… - rozmarzyła się Yumei przygladając się Suki ze zmysłowym uśmieszkiem na obliczu.
- Masz jeszcze jakieś… pytania? Chcesz w jakiś sposób zaspokoić swoją… ciekawość? - zapytała Opal, uśmiechając się szelmowsko.
- Co? Och… może jedno… czy z kobietą jest przyjemniej, niż z mężczyzną? Czy może na odwrót? - zapytała zawstydzona Yumei.
- Jest... inaczej… ale trudno rozstrzygnąć, co jest przyjemniejsze. Tego się nie da sensownie porównać. - zamyśliła się Suki - Ja lubię i jedno i drugie, teraz już nie potrafiłabym wybrać. Ale każda z nas jest inna… są takie, które nigdy nie miały mężczyzny i takie, którym ani w głowie figle z kobietą. Musisz sama się przekonać jak to jest i wtedy samej odpowiedzieć sobie na to pytanie. - wyjaśniła.
- A jak ja uznam, że zamiast księcia z bajki... wolę księżniczkę… - zażartowała Yumei, ostrożnie i z pietyzmem wodząc palcem dookoła szczytu piersi Suki. - To co wtedy?
- To wtedy owa księżniczka padnie u Twych stóp. - uśmiechnęła się w odpowiedzi Opal.
- Uważaj, bo ją chwycę za słowo. - zaśmiała się Yumei i usiadła na łóżku. Przyglądała się przez chwilę Suki, po czym rzekła. - Lepiej zacznijmy się ubierać. Bo nie wyjdziemy z tego łóżka.
- Mi to nie przeszkadza. - dziewczyna przekręciła się na brzuch i bezczelnie cmoknęła jej biodro - A w kwestii książąt i księżniczek… spróbuj, zanim podejmiesz decyzję. - doradziła.
- Ale powinnam być dziewicą… - rzekła w odpowiedzi Yumei, pesząc się jej słowami podczas zakładania bielizny. - Robiłaś już wszystko… z mężczyznami i kobietami?
- Po co… znaczy… dlaczego powinnaś być dziewicą? - zdziwiła się Opal, ignorując na razie pytanie przyjaciółki.
- Tradycja… - zgrabna nóżka Yumei wylądowała na łóżku, gdy naciągała delikatną niczym mgiełka pończoszkę na swą nogę. - Tradycja, oczywiście. Jesteśmy starym, szanow… byliśmy starym, szanowanym rodem. To ważne… dla brata przynajmniej.
- A dla Ciebie?
- Nie wiem. Chcę, żeby ten pierwszy raz był wyjątkowy. - stwierdziła cicho Yumei, nakładając drugą pończoszkę. - I… ten pierwszy raz z tobą… był wyjątkowy… a może będzie… sama nie wiem, czy to już to?
- Tak. Ale wiesz… przeżycie pierwszego razu wcale nie pozbawia wyjątkowości kolejnych. Poza tym… zawsze znajdzie się coś, co może Cię zaskoczyć. Mnie życie wciąż nie przestaje zaskakiwać w tych sprawach. - odpowiedziała wesoło wstając i zabierając się za naciąganie majteczek - I mam nadzieję, że tak zostanie. Byle zaskakiwało pozytywnie. - roześmiała się.
- A co ciebie zaskoczyło? - zapytała Yumei wybierając ze starej szafy suknię, piękną i wzorzystą, ale siegającą do kostek i pozbawioną dekoltu, za to podkreślającą figurę “Cichej”.
- Na pewno chcesz wiedzieć? - zapytała Suki naciągając pończoszki, a w jej oczach zapaliły się figlarne błyski.
- Tak… - speszyła się nagle Yumei, ale spoglądała zaciekawiona na Suki.
- Bo widzisz… - Opal podeszła do przyjaciółki i położyła dłoń na jej pośladku, a potem sugestywnie sięgnęła palcami nieco głębiej, nie przekraczając jednak oczywistej bariery “przyzwoitości” - ...nauczyłam się ostatnio, że można sięgnąć paluszkami także tu… i że to jest baaardzo przyjemne. - cofnęła dłoń i zachichotała - I podobno nie tylko paluszkami, ale jeszcze nie miałam okazji tego sprawdzić.
- A to… nie boli? - szepnęła znów zaczerwieniona niczym rak Yumei i z piersiami próbującymi się wyrwać z ciasnej sukienki podczas gwałtownych oddechów.
- Nie, jeśli jesteś do tego dobrze przygotowana. Dobrze nawilżona i... rozgrzana. I jeśli się nie spinasz, musisz być rozluźniona… dlatego też ważne jest zaufanie. Że Twój kochanek... lub kochanka… nie chcą Ci sprawić bólu. - odpowiedziała Suki.
- Acha… - wybąkała “Cicha”, zerkając na krągłe pośladki “Opal” i nerwowo poruszając palcami dłoni, pocierając nimi o siebie. Co przypomniało Yozuce, jak łapczywie i drapieżnie pochwyciła jej pośladki Yumei podczas ich poprzednich “zabaw”. Może właśnie pupy ją pobudzały bardziej, niż inne części ciała?
- Na przykład Tobie… mogłabym zaufać. - wymruczała Suki, z ciekawością obserwując reakcję przyjaciółki na jej słowa.
- Może… następnym razem… jesteś już… prawie ubrana. - odparła cicho Yumei.
- Uważaj, bo złapię Cię za słowo… - zagroziła żartobliwie Suki, sięgając po suknię i z wprawą dopinając zapięcia. Nie zamierzała tym razem naciskać, pozostawiła tę myśl w głowie Cichej, by spokojnie się tam zadomowiła i wykiełkowała… kto wie, jakie owoce przyniesie?
- Chodźmy więc. - roześmiała się, zawiązując szarfę - Uptown czeka!

Uptown było miastem bardziej dystygnowanym i mniej kolorowym, niż Azjatown. Zdecydowanie mniej kolorowym i mniej hałaśliwym. Damy nosiły się mniej kolorowo, a strój dżentenlemenów był bardziej skomplikowany. Dużo ubierania i zdejmowania w obu przypadkach. Styl Uptown był bardzo arystokratyczny, a idące obok siebie Suki i Yumei były wręcz sensacją.
Niemniej nawet w Uptown zdarzały się kobiety bardziej śmiałe i kolorowe.


Najczęściej stojące i flirtujące w pobliżu rozlicznych kabaretów działających w rozrywkowej części dzielnicy. Poza tym sklepy zachwycały krojami, materiałami i różnorodnością biżuterii i bibelotów… po zaporowych dla dwójki dziewcząt cenach. Yumei nie czuła się tu aż tak swobodnie i wtulała wyraźnie w ramię Yozuki, która z kolei czuła się tu jak ryba w wodzie. Uwielbiała zwracać na siebie uwagę. Kroczyła więc z dumnie podniesioną głową, obrzucając czasem pobłażliwymi, a czasem zaciekawionymi spojrzeniami mijających je przechodniów. Niejeden dżentelmen czerwienił się pod badawczym spojrzeniem bystrych oczu Opal, niejedna dama odciągała swojego towarzysza od tej egzotycznej dwójki, która na podobieństwo kolorowych ptaków zagłębiła się w mniej kolorowym tłumie. Jednak peszenie sztywnych mieszkańców Uptown szybko się Suki znudziły, a jej uwagę przyciągnęły magiczne okna wystaw, prezentujące zachwyconym oczom przyjaciółek skarby, o jakich im się nie śniło. Syciły oczy kolorami, wzorami, krojami i fasonami, bez żalu przechodząc od sklepu do sklepu, z zachwytem oglądając wspaniałości oferowane przez ich właścicieli. Aż w końcu trafiły na jubilera, a tam w centrum wystawy pysznił się naszyjnik...


...od którego Opal nie potrafiła oderwać wzroku. W jej oczach mignęło pożądanie… jednak cena nie pozostawiała złudzeń. Dziewczyny nie było stać na ów klejnot nawet, gdyby sprzedała wszystko, co ma.
- Jest… piękny… - jęknęła wreszcie z rozpaczą i nadludzkim wysiłkiem woli odwróciła się od szyby - Chodźmy już stąd. - poprosiła, przygryzając wargę i unikając wzroku Yumei.
- To gdzie teraz? - spytała Yumei, która lepiej czuła się w pstrokatych uliczkach Azjatown, niż tu… w pastelowych barwach Uptown, gdzie budziła powszechną uwagę, choć nie taką jak Yozuka.
- Wracajmy lepiej do domu. - mruknęła w odpowiedzi dziewczyna, wyraźnie przygaszona. Co się działo w jej głowie, trudno było powiedzieć… z pewnością była to burza myśli, z której mogło się wyłonić wszystko… z kłopotami włącznie.
“Cicha” zgodziła się skinieniem głowy i ruszyła wraz Suki. Ale widać było, że bardzo ją niepokoi zachowanie przyjaciółki. Niemniej z pytaniem - Coś się stało, Suki-chan? - odczekała, aż znalazły się w granicach znanej jej dzielnicy.
- Jeszcze chwila… a bym go sobie… - Opal westchnęła ciężko i wybuchła w końcu - Całe moje życie nie jest warte tyle, ile ten głupi naszyjnik! - zacisnęła dłonie w pięści, w oczach zamigotały łzy frustracji - A to przecież tylko głupia błyskotka… dodatek...
- Myślę, że jesteś warta więcej niż owa błyskotka… znacznie więcej. - odparła ciepło Yumei, przytulając mocniej do Yozuki. - I kto wie… może kiedyś sobie taką błyskotkę kupimy, czyż nie?
- Taki właśnie mam plan. - Suki odpowiedziała nieco bladym uśmiechem i zerknęła na niebo. Powoli zapadał zmierzch… - Odprowadzę Cię i będę musiała lecieć… żeby się nie spóźnić. Noun nie słynie z cierpliwości. - roześmiała się cicho, humor szybko jej wracał.
- Dobrze… - mruknęła Yumei równie wesoło, a Yozuce nie umknął fakt, że dłoń Cichej wodzi po jej pupie… wyjątkowo pieszczotliwie.
Suki pozornie nie zwróciła na to uwagi, pozwalając dłoni przyjaciółki wędrować swobodnie i prawdopodobnie nie do końca świadomie wszędzie tam, gdzie miała na to ochotę. Przemierzając niespiesznie znajome uliczki Azjatown kręciła pupą nieco mocniej niż zwykle, bezczelnie delektując się owym dotykiem.
I wywołując coraz większe zaczerwienie się Yumei. Niemniej… w końcu dotarły do domu Yozuki i nadszedł czas pożegnań, a potem przygotowań do spotkania z Fuse.
Opal na pożegnanie pocałowała namiętnie karminowe usta Cichej, swoją dłonią zaciskając jej palce na swoim pośladku i szepnęła z rozbawieniem - Przekaż bratu, że żyć bez niego nie mogę…, po czym zniknęła za drzwiami, pozostawiając skonsternowaną, ale też zadowoloną Yumei na progu.

Po dłuższej chwili namysłu wyciągnęła z szafy czarną sukienkę ze sznurowanym gorsetem


i spódnicą godną tancerek w kabarecie, którą podpięła na prawym udzie czarną, koronkową różą, odsłaniając siateczkowe pończochy, które założyła specjalnie po to, by przyciągać spojrzenia i wysokie, czarne trzewiki. Wszystko po to, by wyglądać jak modna, niegroźna gaijin, która wybrała się do Azjatown w poszukiwaniu rozrywki… by nikt nie zastanawiał się, czy w bransolecie na nadgarstku nie kryje się przypadkiem garota, w zaszewkach spódnicy shurikeny, a pod podwiązką na lewym udzie sai…
Masaru dla odmiany zjawił się na czas i był ubrany dość szarmancko, w ciemny zachodni garnitur. Dolna część jego twarzy owinięta była szalem. Głównie z powodu paskudnej szramy przecinającej lewą stronę ust, na której to punkcie alchemik miał kompleksy. Nabawił się on jej bardzo dawno temu, gdy jeden z jego eliksirów wybuchł mu w twarz. Niemniej widok jego rozszerzonych źrenic był dla Yozuki wystarczającym dowodem, że robi olśniewające wrażenie.
- Wyglądasz bardzo pięknie i odpowiednio, Suki-chan. - rzekł uprzejmie. - Powinniśmy się pospieszyć, jeśli nie chcemy, by ominęła nas część rozrywkowa.
- Ty również wyglądasz wspaniale, Noun. Nie wiedziałam, że posiadasz taki garnitur. Świetnie leży. - uśmiechnęła się wesoło, taksując z uznaniem sylwetkę przyjaciela, po czym ujęła jego łokieć i żartobliwie trąciła biodrem.
- Prowadź więc.

Fuse zaprowadził Opal na terytoria Białych Smoków. I starał się być ostrożny. Mimo, że ich gangi były obecnie w stanie zawieszenia broni a szefowie Triad nie lubili otwartej wojny między swymi podwładnymi, to… “wypadki” się zdarzały. A otwarte wkraczanie na tereny obcego gangu ze znakami innego bywało jawną prowokacją i kończyło się zwykle brutalną “młócką” prowokatora. Dlatego też Fuse nie miał na sobie oznak ich gangu i starał się unikać niebezpiecznych miejsc. Niemniej musieli wkroczyć do “siedziby” Białych Smoków, czyli nieformalnego miejsca spotkań ich najważniejszych członków. Dla Czerwonych Tygrysów była to Herbaciarnia Chenga, Białe Smoki spotykały się w Gwieździe Zachodu...


Jedynej knajpie na ich terytorium urządzonej w kowbojskiej manierze. Tu właśnie Białe Smoki lubiły przesiadywać i obmyślać plany. Tu też pito i bawiono się.
Fuse i Suki siedli przy jednym ze stolików w kącie przybytku, by nie przyciągać zbyt dużej uwagi. Na szczęście oprócz nich było też i paru kupców, oraz gaijin obu płci. Choć Suki swym wyglądem przyciągała męskie spojrzenia, to na szczęście nie było w nich zaskoczeń.
Smakołyki podawane tutaj były mieszaniną lokalnej kuchni z potrawami typowo zachodnimi. Pewnie to wpływało na popularność tego lokalu. Oboje zamówili piwo zmieszane z sokiem limonki i do tego polecano kaczkę w sosie słodko-kwaśnym. Wedle słów alchemika, opiekunka “Irbisa” powinna pojawić się dziś, ale póki co… jeszcze jej nie było.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 07-08-2014, 18:58   #54
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


Ten pojedynek zaczął się od spojrzenia. Oboje wpatrywali się w siebie zimnym wzrokiem próbując złamać swą wolę nawzajem. Ich pojedynek spojrzeń uczynił z obu nich posągi, niemniej spięte mięśnie czyniły ich sprężynami gotowymi do zwolnienia.
Morgan przyglądał się przeciwnikowi, oceniając jak szybko sięgnie po broń, w którą stronę się ruszy gdzie może celować… Niewątpliwie przeciwnik jego czynił to samo.
Strzał.
Dłoń odruchowo sięgnęła do kabury, uniosła rewolwer nacisnęła spust. Kula błyskawicznie ugodziła Craiga, a ułamek sekundy później. Sam Morgan poczuł ból w lewym barku.
Obaj strzelili. Morgan był nieco szybszy, ale postrzelony w brzuch Craig Lighfist Manson też trafił, choć kula którą otrzymał w brzuch sprawiła, że uniósł za wysoko broń i rozorał nią boleśnie lewy bark Morlocka.
Lockerby zacisnął zęby czując ów ból. Powinien się go w sumie spodziewać. Manson nie był żółtodziobem.
Raniony przez niego Morgan zachwiał się, ale… utrzymał na nogach. Co innego Craig. Ten skulił się i osunął na ziemię. A towarzysze jego przybiegli do niego, by napoić mózgotrzepem i zająć się jego ranami.
Mały gnom z sumiastymi wąsami i wielkim karabinem trzymanym w dłoniach podszedł do rannego w bark Morgana. Spojrzał spode łba na całą grupkę i mruknął niechętnie.- No to wy lepiej sobie już ruszajcie w dalszą drogę. Szefu powiedział swoje, ale… kasa nam przeszła koło nosa i paru chłopców jest wkurzonych. Nie ma co ich prowokować. Gdy będziecie wracać… o ile będzie wracać, nas już tu nie będzie. No… wymiatajcie stąd.
Dobra rada… mądrze byłoby ją posłuchać.
Gilian ruszyła przodem, a za nimi cała reszta. Morgan został opatrzony w biegu. Dzisiaj tak się opił mózgotrzepa, że kolejne mogły co najwyżej wywołać biegunkę.


Schodzili powoli w dół mijając kolejne załomy skalne i kierując sięw kierunku plaży, zasłanej szczątkami statków i różnymi śmieciami. Bowiem ostre niczym kły rekina skały wynurzały się kipiącej topieli tworząc skalistą rafę przerabiającą na deski niemal każdy okręt który kierował się do tej zatoki.
Dziwne więc było jakim cudem ten stary olbrzymi galeon przebrnął przez te skały i z dziurą w burcie osiadł na mieliźnie.
W świetle zachodzącego już słońca musiałby wyglądać romantycznie. Tyle że słońce już zaszło, a olbrzymi galeon otoczyła upiorna mlecznobiała mgiełka, która wydawała się bardziej żywą istota niż zwykłym zjawiskiem atmosferycznym.

No i byli kultyści… w cholerę kultystów. W szarych płaszczach z kapturami, trudno było odróżnić jednego od drugiego. Szara masa opętanych zabobonami matołków. Niektórzy jednak wydawali się bardziej umięśnieni i garbaci, bardziej niehumanoidalni. A co gorsza, pomiędzy skałami o które roztrzaskiwały się skały, kryło się sześciu kolejnych typków.
Morgan zaklął cicho… nie miał tylu kul. Niemniej jego spojrzenie skupiła grupka zbliżająca się do owego okrętu. Tam właśnie bowiem był szurnięty wnuk Amelii, oprócz niego był, jakiś gnom w zbroi z muszelek, jakaś trójka garbatych zakapturzonych istot i… albo kobieta, albo elf. W każdym razie smukła sylwetka i długie włosy.

Byli jeszcze daleko by wyłapać szczegóły, ale jedno było pewne… brakowało ołtarza do składania krwawych ofiar. No bo przecież był ołtarz potrzebny, albo chociaż duży kamień, misa ofiarna na krew, uschnięte drzewo, cokolwiek?
Długowłosy osobnik coś szepnął Saelrima i ten użył nieco swej magii oraz bardzo swej gitary śpiewając. Jakoś jego żartobliwa piosenka wsparta iluzyjnymi instrumentami nie pasowała ani to tego miejsca, ani do tej sytuacji, ale...mgła zaczęła tańczyć. Wiła się i poruszyła takt melodii barda.
-A więc to lamentujący śpiewak, grajek zmarłych.- mruknął krasnolud skradający się tuż obok Morgana, gdy cała grupa próbowała się podkraść jak najbliżej kultystów.- Zapomnieliście mi o tym wspomnieć.
Kto by pomyślał, że to jest ważne? Kto wiedział?
Zbliżali się coraz bardziej, od skały do skały… coraz bliżej kultystów. Jeszcze parę metrów i będą mieli dogodne pole do ostrzału.
Mgła zawirowała wydając z siebie wycia, bynajmniej nie upiorne i tworząc coś na kształt okrągłego portalu. Przez który grajek przeszedł wraz z długowłosą osóbką, oraz trójką garbatych zakapturzonych istot.
A gdy tylko weszli do statku przez dziurę w kadłubie. Mgła zaprzestała tańców, powracając do swego normalnego stanu.
Niech to szlag, spóźnili się!
Co gorsza… zostali zauważeni. Ale jak, czemu? Przecież byli cicho. Skradali się ostrożnie.
Zostali zauważeni.
-Mało znany fakt...Rekin potrafi wyczuć kroplę krwi w odległości stu kilometrów.- przypomniał sobie Timmy… najbardziej oczytany półork jakiego poznał Morgan.
Wśród zakapturzonych kultystów zapanował chaos. Część zaczęła się chować, część machać chaotycznie rękami, inni sięgać po długie noże, a szóstka zakapturzonych pędziła na Lockerby’ego i jego ekipę jak wariaci. Tyle że ich ciała pęczniały pod zakapturzonymi szatami, jakby ich masa mięśniowa wzrastała w zastraszającym tempie.
Arvena, widząc że zostali odkryci, wyszła naprzeciw pędzącym ku nim wrogom i ...zapłonęła.


Jej włosy stały się płomieniami, jej oczy zmieniły się w kulki światła, jej dłonie pokryły się językami ognia, tak i obszar piasku dookoła. A że Morgan był blisko i czuł ich żar, toteż wiedział, że popis kapłanki to nie iluzja. Teraz rozumiał, cze mieszkańcy Pirackiej Zatoki tak bali się rozgniewać swą duchową przewodniczkę.

Suki "Opal" Yozuka


Lokal powoli się zapełniał. Wśród klienteli dużo było Białych Smoków, noszących barwy swego gangu. Jednak ich spojrzenia obejmujące Opal, były co najwyżej ciekawskie. Ot, lustrowały obcą ślicznotkę. Bo i przecież było na co popatrzeć.
W lokalu tym jednak nie była jedyną ślicznotką i pomijając “dziewczyny gangu”, których kręciło się kilka po Gwieździe Zachodu, było tu też kilka innych dam. Część w tradycyjnych strojach, inne śmielej sięgające po modę krynolinową i zachodnie spojrzenie na suknie.
W Gwieździe Zachodu paradoksalnie, właśnie taka moda bardziej pasowała do wystroju wnętrza tego przybytku.
Lokal odrzucał tradycję kierując swe spojrzenie ku Dzikiemu Zachodowi, ku niezmierzonym i nieujarzmionym rubieżom rozciągającym z dala Miasta-państwa, jakim było New Heaven.
I tak samo nieujarzmionym dzikim tańcem popisała się tancerka.


Zaczynając swój popis od leniwych ruchów na barze. Przechadzając się pomiędzy widzami zatańczyła w takt instrumentów nie pochodzących z tradycji Azjatown, a raczej z tradycji dzikich plemion płonącego południa. Czerwonej ziemi gdzieś na krańcu świata.
Sam taniec był bardziej nieujarzmionym regułami baletem, zmieniał rytm co chwila… ruchy były opowieścią zapisaną gestami, które miały znaczenie dla tancerki, gibkiej niczym wąż.
Raz powolna i ospała w ruchach, raz zwinna i gwałtowna… zakończyła swój taniec pokazem godnym połykacza mieczy wyciągając z ust łańcuszek z dzwoneczkami.
I wtedy do sali wszedł on...


Yaosharu “Irbis” Honokari, rozluźniony i pewny siebie… wszak był na swym terytorium.
Nie wiedział, że był obserwowany przez parę oczu otoczonych tęczowymi cieniami.
Cóż… opiekunka Irbisa nie zjawiła się jeszcze.


Plac Roztropnego Tiena miał pewnie w planach miejskich inną nazwę, którą miejscowi po prostu ignorowali. Mniejszość z Azjatown używała własnych nazw i określeń na miejsca, a i z czasem władze przychyliły się do ich odniesień. I nawet zmieniono tabliczki. Niemniej nigdy tej zmiany nie zgłoszono.
Plac był tuż przy nadbrzeżu, okrągły z jednym drzewem poświęconym kami, co było potwierdzone


świętą liną opasującą pień. O tej porze i plac i nadbrzeże było puste. Pomijając oczywiście istoty, których tu być nie powinno. Dwa pojazdy okazały się zabudowanymi powozami konnymi. Ciągnięte przez kare rumaki wydawały się one być wspomnieniami dawnej epoki… zresztą same konie, dzikie i piękne, jakoś nie przypominały zwykłych koni pociągowych.
Samych pracowników było sześciu, każdy uzbrojony w krótki miecz i parę sztyletów do rzucania przytroczonych do szerokich pasów przecinających ich klatki piersiowe. Mogli być ludźmi, półelfami, a nawet półorkami…. Ich ciało bowiem były całe okryte ubraniami. Ich twarze okrywały zawoje materiału.
Jedynie ich pracodawca wyglądał normalnie, choć blado.


Ubrany niczym bogacz z Uptown przechadzał się pomiędzy swymi sługami tam i z powrotem, i wydawał rozkazy. Wyraźnie czuł się pewnie jak na fircykowatego gaijin w obcej dzielnicy.
Jak dotąd zwiad w postaci Fuse i Suki nie został zauważony… pracownicy byli zajęci przenoszeniem dużych skrzyń z stojącego na kotwicy brygu, w czym… o dziwo pomagali im sami marynarze i kapitan z dziwnym spojrzeniem na twarzy.
Niby wszystko było w porządku. Paniczyk nie wydawał się groźny. Nieliczna załoga brygu tym bardziej.
Niemniej obserwująca to z cieni Suki miała wątpliwości. Coś tu było nie tak. Te konie jej nie pasowały do wozów i sytuacji, ta uczynność marynarzy była podejrzana, ta pozorna bezbronność… to wszystko budziło jej nieufność.

Luna "Lunatyk" Arizen


Tik, tak, tik, tak… wskazówki się kręciły, zębatki obracały. Luna była zadowolona.
Jej życie obecnie było jak ten zegar, poukładane i monotonne i spokojne. I puste w środku.
Nikt jej nie przeszkadzał w pracy przy wozie, który był już na tyle sprawny, by ruszyć z miejsca. Pieniądze z portfeli wystarczyły na zakup jedzenia w całkiem dobrej jadłodajni. I… tyle.
Owszem zostało jej trochę, ale nie na tyle by usprawnić zdobyczny pojazd dalej. Miała jeszcze klejnoty, acz… plamy krwi na nich sugerowały, że nie może ich sprzedać w pierwszym lepszym sklepie.
A bez nowego dużego zastrzyku gotówki, nie mogła usprawnić swego pojazdu.
Utknęła.
Jej zębatki zatrzymały się. Jej wewnętrzny zegar stanął. Poukładane życie zatarło się. Musiała więc zaryzykować.
Musiała udać się do uczelni w Uptown bez planu. Choćby po to, by mieć na czym oprzeć wszelkie planowanie dotyczące kradzieży ksiąg w przyszłości. I tak nie miała nic ciekawszego do roboty. No może poza gapieniem się na mechanizm w wieży zegarowej. Ale to mogło poczekać do bezsennej nocy.


Uniwersytet w Uptown był starą budowlą i wielką. Założony tuż po powstaniu pierwszych platform...

[MEDIA]http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/b/bc/Girton_College%2C_Cambridge%2C_England%2C_1890s.jp g/640px-Girton_College%2C_Cambridge%2C_England%2C_1890s.jp g[/MEDIA]

… był równie wielkim dziełem inżynierii i magii, co samo Uptown. I rozwijał się szybko stając się ośrodkiem nauki i magii zarazem. Z początku otwarty dla wszystkich, z czasem szybko stawał się ostoją elitaryzmu w Uptown. Stypendia dla uzdolnionych uczniów szybko zaczęły obrastać warunkami, które sprawiały, że niewielu biednych z Downtown mogło je utrzymać. Stypendia stały się parodią. A dostęp do wiedzy, zwłaszcza magicznej restrykcyjnie ograniczany. Władza i potęga miały spoczywać w rękach politycznych elit, to miało gwarantować spokój. Czy gwarantowało?

Luna akurat tym się nie interesowała. Ją interesowała biblioteka uniwersytecka, która obwarowana była wieloma zabezpieczeniami. Pół biedy mechanicznymi, ale dochodziły jeszcze magiczne glify i inne rodzaje pułapek, a nawet konstrukty strażnicze. I to nawet nie w części tylko dla arkanistów. Ale także i publicznej czytelni, w której to dziewczyna za słoną opłatą mogła przejrzeć kilka publikacji. Za mało…
Dostęp do ciekawszych tomów wymagał statusu studenta, a nie gościa… A kradzież książki, była niemożliwa. Luna nie była aż tak dobra. Nie potrafiłaby się tutaj włamać bez pomocy…
Bibliotek zawierała interesujące skarby, ale też i odstraszające zabezpieczenia.

Arizen miała dylemat, ale prawdziwe kłopoty dopiero się zaczynały. Gdy już opuszczała czytelnię, zauważyła znajomą sylwetkę na schodach prowadzących do wyjścia.


Wiedźma! Ta która uwięziła ją w miękkim więzieniu. Ta która wypytywała każdego dnia. Ta która grzebała jej w głowie. Strach… to śpiące w logicznym i uporządkowanym umyśle Luny stworzonko obudziło się.
I zaczęło psuć trybiki. Spokój Luny został przerwany. Narastała panika. Wszak Luna była tu bezbronna. By wejść do biblioteki musiała oddać całą broń.
By do niej się dostać musiała przejść schodami, na których szczycie stała wiedźma.
I niewątpliwie wiedźma przyszła właśnie po nią! Bo jakiż inny mógł być powód?

Maeglin

Późny wieczór...
Czy byli jeszcze na jego tropie? Nie wiedział. Jego wierny psi druh był już spokojniejszy, więc chyba zgubili pościg. A co z ojcem? Jeśli zrobił to co planował?Jeśli uciekł w głąb Old Hell to.. było to uciekanie z deszczu pod rynnę. Kręgi Old Hell pochłonęły już wielu śmiałków.
Ale jeśli gdzieś mógł się on ukryć to Czarną Gwardią to właśnie w piekle.
Przy okazji odciągnął też uwagę od swego syna, ale Maeglin nie miał złudzeń. Jeśli się nie ukryje, jeśli nie zniknie przynajmniej na jakiś czas… to i on zostanie dopadnięty.
Bo gdy nie dopadną ojca, ruszą złapać syna.
Dlatego też z listem ojca i jego sygnetem Maeglin podążył do niedużego domku kupca, którego właściwie nie znał.

Na kopercie był adres, było imię Galtus von Tibelbottom. Drzwi otworzył masywny półork w liberii lokaja pasującej do niego niczym pięść do nosa. Paskudna szrama na policzku upodabniała go bestii na uwięzi.
Pies Maeglina zareagował warczeniem, ale jedno kose spojrzenie półorka, a podwinął ogon i zaskomlił.
Półork ocenił wygląd Maeglina i spytał krótko.- Czego?
Nie był Galtusem… ale wziął list i zamknął drzwi mówiąc, że przekaże go Panu.
Pan się zjawił sam i okazał się… szczupły wysokim niziołkiem w sile wieku i z kwaśną miną.

[MEDIA]http://paizo.com/image/content/PathfinderTales/PZO8500-GaltHalfling_360.jpeg[/MEDIA]

Nie takiej reakcji spodziewał się po starym przyjacielu ojca.
-Chodź za mną.- rzekł krótko i zaprowadził Maeglina na strych do małego i skromnie wyposażonego pokoiku. Było tu jednak dość duże łóżko, szafka na ubrania, sekretarzyk, skrzynia na prywatne rzeczy oraz krzesło i stolik.
-To jest twój azyl. Tu powinieneś być bezpieczny o ile…- uniósł palec w górę.- Będziesz przestrzegał reguł. A oto one. Nikogo nie wolno ci tu sprowadzać. Nikomu nie wolno ci mówić gdzie mieszkasz. Nie wolno ci rzucać zaklęć, ani prowadzić jakichkolwiek eksperymentów w moim domu.
Możesz wychodzić i wchodzić tutaj, jedynie tylnymi drzwiami na zapleczu. Wikt i opierunek zostaną ci zapewnione. Może nie będą to frykasy, ale na pewno coś lepszego niż dwa posiłki dziennie.

Po tym przydługim wykładzie rzekł do półelfa.- Jakieś pytania, chłopcze?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-12-2014 o 13:01.
abishai jest offline  
Stary 13-09-2014, 13:40   #55
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
-Sssłodko...

Morgan syknął, przygryzł wystawiony język i uniósł na ramię kolbę Springa, niesionego do tej pory przezornie z pociskiem wsuniętym już do lufy.

-Priorytetem jest grajek!- oznajmił w stronę swojej grupy, unosząc karabin do strzału.- Nie chcę tutaj zbędnego bohaterstwa czy ofiar. Zgarniamy go i odwrót!

Następnie wycelował w jednego z bardziej odległych, nieprzygotowanych do walki kultystów i strzelił, mając nadzieję na metodyczne przetrzebienie szeregów wroga i spopielenie rekinołaków przez Arvenę.

-Grajek jest już na statku pewnie.- stwierdziła Gilian nie korzystając z wyciągniętego pistoletu uznając, że póki co nie ma powodu by strzelać.

Jack skinął głową zgadzając się z Morganem, po czym sięgnął po swoją gitarę, by wlać za jej pomocą otuchę w serca drużyny.

Mała gnomka i ognista genasi wydawały się jednak całkowicie zapomnieć się w tej sytuacji. Chichocząc Marge załadowała jakiś pocisk do broni i nacisnęła spust wywołując gwałtowną reakcję w postaci błysków samej broni, głośny ognistym huku który posłał eksplodującą kulę ognia w środek kultystów wywołując chaos i wyrzucając w powietrze kilka zakapturzonych postaci, a resztę raniąc.

Do tego ów chaos się pogłębił, gdy wśród samych kultystów zaczęły eksplodować petardy. Morlock znał ten trik. Amelia go stosowała dla odwracania uwagi strażników i celników.

Lecz nie miał czasu nad tym myśleć, bowiem bowiem Arwena powieliła się do pięciu sylwetek wrzeszczących i wyzywając kultystów od rybich lizodupów, sztormowych wiedźmi, wodorostowych gnojów... Kapłanka wpadła w szał, przerażający stojącego koło niej półorka. Ale nie szarżujących na nich rekinołaków.

Co prawda Lockerby wypalił ze strzelby w jednego z nich, ale... w zapadających ciemnościach nie potrafił dostrzec, czy jego pocisk dosięgnął celu.

Natomiast zauważył, że korzystając z chaos wywołanego przez petardy elfki i ognistą kulę Marge, jeden z zakapturzonych kultystów wbiegł w mgłę otaczającą statek.

-Kurwa mać!- warknął ze złością, rozejrzał się i w ostateczności spojrzał na Gilian.- Cholera, dacie radę beze mnie? Muszę iść do środka zanim zacznie się tu prawdziwe gówno...

Po chwili namysłu spojrzał oceniająco na Tima.

-Poradzimy sobie.- stwierdziła Gilian zerkając na kapłankę pana kuźni ciskającą kulę ognia w kierunku potworów nacierających wprost na nich, jak i na Marge wystrzeliwującą błyskawicę po przeładowaniu broni.

W kierunku grupy poleciały harpuny, które nie dosięgły co prawda drużyny... ale pozwalały stwierdzić, że kultyści są zdeterminowani walczyć. Ci co przeżyli. Pierwszy strzał gnomki nieco bowiem uszczuplił ich siły. Spluwa Marge potrafiła siać spustoszenie. Ale i przeciwnicy mieli spluwy... co potwierdzał świst kul.

- Poradzimy sobie i może ściągniemy nieco ich uwagi, ale...- półelfka rozejrzała się.- Sam musisz się przebić do statku, nie zdołamy dać tobie i Timmy'emu osłony.

Timmy tymczasem się skulił trzymając w dłoniach rodowy buzdygan. Czuł się pewniej z taką bronią i czekał na zbliżających się wrogów, by im przyłożyć.

Zbyt skupiony wrogach, by dosłyszeć rozmowę Gilian z Morganem.

Morgan skinął głową, rozglądając się dookoła i szukając jako tako bezpiecznej drogi dla siebie i młodego. Co prawda spodziewał się walki, ale biegnięcie na bandę uzbrojonych w harpuny kultystów nie byłoby zbyt mądrym posunięciem.

Robiąc to, klepnął Tima w ramię.

-Szykuj się, czeka nas mała przebieżka.

Półork spojrzał zaskoczony na Morlocka, ale nic nie powiedział. Nie było wszak czasu na pogaduszki. A Lockerby stwierdził, że... nie ma całkowicie bezpiecznej drogi. Mogli spróbować co prawda okrążyć statek, ale zajęłoby to zbyt wiele czasu. No i mogli nie odnaleźć dziury pozwalającej wejśc na pokład statku.

-Uważajcie... na statku plan eteryczny przenika się z materialnym. Możecie utknąć w tym drugim bez możliwości powrotu.- rzekła Arwena, a Gilian wystrzeliła ze swych pistoletów, w poranionych rekinołaków którzy docierali do ich pozycji.

Po czym półelfka krzyknęła.

- Teraz albo nigdy, ruszajcie!

-Szlag!-
syknął Lockerby, ruszając biegiem w stronę skał, wydających się drogą minimalnie mniej samobójczą od bezpośredniej szarży na linię kultystów.- Tim, za mną!

Karabin Morlocka zaś ponownie wylądował w futerale na plecach, zastąpiony przez dwa rewolwery. Jednocześnie cyngiel czekał na możliwość ciśnięcia ustrojstwem otrzymanym od gnomki.

Kolejne eksplozje zlewały się z wyzwiskami Arveny.

- Chodźcie tu skurczybyki! Chodźcie bym wymierzyła wam karę, za waszą herezję. Chyba nie boicie się jednej słabej kobiety, co?

Trzeba było przyznać, że kapłanka umiała przyciągać uwagę.

A Morgan i Timmy ruszyli w slalom pomiędzy skałami licząc na to że mrok ukryje ich małą wyprawę.

W ich cieniu dojrzeli niebyt głęboki rów, którego nie dało się łatwo z daleka. Ta idelna kryjówka kusiła bezpiecznym dotarciem do statku. Choć wymagała przeczołganiem się na czworaka, by być niezauważonym.

-Ja idę przodem, ty za mną.- rzucił krótko Lockerby, wskazując półorkowi rów głową.- Nie będzie to najczystrza droga, ale zawsze...

Następnie przebiegł ostatnich kilka metrów, ugiął kolana i ślizgiem wpadł do wyrwy w ziemi, z nadzieją że nie spotka tam niczego gorszego od kolonii rozgniewanych krabów.

Kątem oka zaś spojrzał na niewielkie pole bitwy, gotów do sięgnięcia po uktyty pod płaszczem wihajster.

Łażenie na czworaka nie było najprzyjemniejszym sposobem spędzania czasu. Odgłosy walki potwierdzały przynajmniej, że uwaga kultystów jest odciągnięta od nich... Odgłosy walki świadczyły że dziewczyny i krasnolud nadal się bronią. Nadal żyją. Jeszcze żyją.

Parszywa sytuacja.

Nagle olbrzymi trójząb omal nie przyszpil dłoni Morgana do ziemi. W cieniu jednego z głazów czaiła się przykurczona sylwetka, która okryta była jakimś mokrym płaszczem. Zrzuciła go jednak z ramion odsłaniając przed dwójką czołgających sie na czworaka mężczyzn, swą odrażającą postać.




Rybio ludzka hybryda cuchnęła morzem, szlamem i gnijącymi wodorostami. I najwyraźniej chciała ich zabić.

-Kurwa mać!- syknął Lockerby, przetaczając się na bok jednocześnie unosząc oba rewolery do strzału.

Jak tamten zakitajec nazywał te dziwne stwory?

Shajanga? Shao-juga? Shao-kan?

Nie zmieniało to faktu że te dziwne, rybowate stworzenia występowały chyba we wszystkich morzach i oceanach, a także ku pechowi Lockerby'ego na większości nabrzeży, z dziwną lubością zasiedlając okolice wraków.

Zupełnie jak ci dziwacy z północy, co wieszali na kominkami łby upolowanych zwierząt. Ot, widok na efekt swojej dobrze wykonanej roboty. Chorej, nieco sadystycznej, ale dobrze wykonanej roboty.

Uniósł oba rewolwery do strzału, ale... czy odważy się wystrzelić? Huk mógł wszystko zaprzepaścić. Kultyści mogą ich wtedy zauważyć.

Tymczasem półork sięgnął po swój buzdygan, a stwór zaatakował chcąc zatopić trójząb w klatce piersiowej Morgana.

Lockerby mógłby stworzyć niezły słownik gdyby zapisał wszystkie przekleństwa jakie przetoczyły mu się przez głowę w ciągu tych paru sekund, ale w ostateczności zaryzykował przetoczenie się na bok, pod kątem na tyle dużym żeby uchronić się przed morderczą dzidą ale nie na tyle dużym żeby stracić widok z tego nieoczekiwanego napastnika.

Póki mógł, wolał nie strzelać.

Rewolwerowiec uniknął ciosu. I dał tym czas półorkowi na atak z boku. Timmy uderzył z zamachu buzdyganem, prawie trafiając w głowę. Stwór jednak uskoczył obrywając jedynie w bark, za to wpadając w szał przy okazji. Z jego pyska wypłynęła piana, a on sam błyskawicznie zaatakował Timmy'ego trójzębem, próbując przyszpilić do skały. I omal mu się to udało. Półork zdołał jednak uniknąć tego losu.

Morgan zaklął, poderwał się na równe nogi i z mocno nieprecyzyjnym planem w głowie ruszyła na stwora, by kilka kroków przed nim, na skraju zasięgu tego pieruńskiego trójzębu, wbić stopę w wilgotny grunt i szarpnięciem czubka buta posłać w pysk ryboludzia sporą grudę mokrej ziemi.

Woda wodą, to nie byłoby zaskakujące ale nie widział jeszcze stwora odpornego na klasykę klasyk jaką było "pyłem w oczy".

Potwór oberwał i na moment oślepiony zaczął szaleńczo wymachiwać trójzębem, by ochronić się przed atakiem. Co mu nawet wychodziło. Jego broń miała większy zasięg niż buzdygan półorka.

Toteż Timmy zerkając na Lockerby'ego tylko spytał.

- Chodu do statku?

-Da...-
mruknął rewolwerowiec, używając zwrotu usłyszanego u jakiegoś wschodniego szmuglera zgięty w pół ruszając w stronę wraku, na wszelki wypadek raz jeszcze wypuszczając w stronę oślepionego stwora chmurę piachu.- Może zajmie się tymi cholernymi kultystami gdy znikniemy mu z oczu...

Nadzieja matką głupich.

Półorkowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, Pierwszy pognał do przodu szybko wyprzedzając Morgana.

Niemniej nadzieja okazała się matką... głupców. Bowiem potwór ruszył z trójzębem za resztą, przy okazji wrzeszcząc głośno. Przyciągnęło to uwagę kilku kolejnych garbatych kultystów, którzy zsunąwszy kaptury okazali się... kolejnymi…




…sahuaginami, morskimi diabłami. Wyglądało, że część kultu wywodzi się właśnie z tej podmorskiej rasy. Na szczęcie dla Morlocka, Marge i Arvena robiły wystarczająco dużo chaosu, że jedynie trójka potworków odpowiedziała na wezwanie swego brata, a mgiełka była coraz bliżej. I była upiorna. Jej opary przypominały szkieletowe ręce, czaszki... twarze wyjące w rozpaczy.

Niemniej widok zbliżających się typków z trójzębami sprawił, że Timmy bez wahania wkroczył w mgłę.

Morgan zaś nie miał już wątpliwości, odczekał chwilę i sięgnął pod płaszcz, by po zniknięciu z zasięgu wzroku jaszczuroludzi, wyjąć spod niego ustrojstwo od Tinkerbell.

Po chwili wahania wcisnął guzik i rzucił przedmiotem w miejsce gdzie jeszcze dwie sekundy wcześniej znajdowali się ścigający ich shuaginami.

Granat wybuchł w oślepiającym blasku, niczym rodzące się słońce. Oślepił wszystkich na momet, zwłaszcza jaszczury... ale przede wszystkim... zniszczył fragment mgiełki... odsłaniając dziurę w burcie starego galeonu.

-Chyba tędy wejdziemy!- krzyknął Timmy, jak tylko odzyskał zdolność widzenia.

-Ja przodem.- oznajmił szybko Lockerby, ruszając w stronę wyłomu. W ostateczności to on miał swego rodzaju złodziejską przeszłość, a nie Tim. A takie miejsca zwykły roić się od pułapek i niebezpieczeństw, których do których uniknięcia potrzebny był szybki refleks.

Mgła szybko wracała do pierwotnego stanu kryjąc ich ucieczkę. A sam statek... wydawał się zmurszały i śmierdział zgniłym drewnem i rozkładającymi się glonami. Pokład na który weszli musiał być magazynem amunicji do armat, bo wszędzie walały się ołowiane kule różnej średnicy. Były też schody... te prowadzące na niższy pokład były normalne, ale te prowadzące w górę. Były niebieskawe i półprzeźroczyste.

-Eeemm.... to które teraz?- zapytał Timmy chowając się za Morganem.

Morgan westchnął i przymknął oczy.

Znając wnuka Amelii jego ewentualne gadanie ze zmarłymi nie mogło przebiegać cicho. Nie był typem cichej osoby, więc jedynym co w zaistniałej sytuacji pozostało, to liczyć właśnie na tą wrzaskliwą część natury przeklętego szarpidruta.

Pozostawało mieć też nadzieję że grajek faktycznie jest w zaistniałej sytuacji więźniem. Chociaż w sumie Morgana nie obchodziło to już za bardzo. Problemy rodzinne Amelii były problemami rodzinnymi Amelii. On chciał chwilowo nie zamierzał dopuścić do zmniejszenia ilości krewniaków przyjaciółki.

Wnuk… Cholera.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 17-09-2014, 11:56   #56
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1. podbojów ciąg dalszy

Uważne spojrzenie spod półopuszczonych rzęs śledziło Irbisa, dopóki nie zajął miejsca przy jednym ze stolików, by już po chwili być otoczonym przez towarzyszy i przez chwilę adorowanym przez tancerkę. Ale tylko przez chwilę… bowiem ona szybko przemierzyła salę, by zasiąść na barze i z tej niewielkiej wysokości bacznie wszystko obserwować.
- Masaru-kun… - zamruczała Opal, nachylając się nieco do towarzysza i owiewając jego ucho ciepłym, pachnącym cytrusami oddechem, szeptała dalej - ...nie obrazisz się, jeśli Cię na chwilę opuszczę…? Mam do spełnienia pewną obietnicę daną Yumei… i właśnie nadarzyła się ku temu okazja… - oderwała wreszcie spojrzenie od Smoka i zawiesiła je na odsłoniętej już twarzy Fuse. W nozdrza mężczyzny uderzył zapach jej perfum, słodki i zniewalający, oczy wręcz hipnotyzowały a karminowe usta… ach… były przecież stworzone do całowania... i były tak blisko… tak kuszące i pełne obietnic…
- ...to nie potrwa długo… nim się obejrzysz, znów będę przy Tobie…
- Oczywiście. Dotrzymywanie obietnic, to rzecz święta. - odparł nerwowo alchemik, przełykając ślinę. Był niczym mysz we władzy hipnotycznego spojrzenia kobry.
- Zaraz wracam… - Suki skinęła głową zadowolona i złożyła lekki pocałunek w kąciku ust mężczyzny, tym, którego tak się wstydził - ...wypatruj naszego ptaszka. - mruknęła żartobliwie i wstała z krzesła, po czym z pełną gracji pewnością siebie ruszyła przez całą niemal salę, by podejść wprost do Yaosharu i bezczelnie zająć miejsce na kolanach niczego nie spodziewającego się młodego Smoka.
- Cześć, przystojniaku... - zagaiła wesoło, poufale oplatając jego szyję ramieniem i wpatrując w niego tym swoim powłóczystym spojrzeniem - ...postawisz mi piwo? - nie pierwsze, sądząc po cytrusowo-chmielowym zapachu jej oddechu...
Ten był zaskoczony jej zachowaniem, podobnie jak jego towarzysze. Ale była wszak gaijin, mogła nie wiedzieć, kogo zaczepia. Jego podwładni spojrzeli po sobie, po czym wpatrywali się w swego szefa. Ten zaś dał dyskretny znak, by się oddalili.
- Oczywiście, kwiatuszku… Czy my się znamy? Mam wrażenie, że nie widzę cię pierwszy raz. - zapytał zaskoczony Irbis, jedną dłonią chwytając bezczelnie Suki i usadzając ją na swych udach. Ocierając się pośladkami dziewczyna zaczęła domyślać się… o co chodziło z tym stalowym kocurem i jego ogonkiem.
Bezwstydnie mościła się jeszcze przez chwilę, wywołując lekki rumieniec na policzkach Irbisa… i znacznie głębszy na swoich, po czym zachichotała, chowając usta za rozłożonym, koronkowym wachlarzem - Być może… choć nigdy dość… dokładnie... - na pozór niewinne i wstydliwe spojrzenie znad koronki niosło ze sobą morze obietnic… - ...ależ tu tłoczno… - dodała nieoczekiwanie, rozglądając się wokół, jakby pierwszy raz dostrzegła mrowie gości siedzących prze niemal wszystkich już stolikach. Ruch głową pociągnął za sobą ruch pleców… i pośladków… które ponownie otarły się nader wyzywająco o coraz bardziej obiecującą twardość irbisiego “ogonka”.
- Jak masz... na imię? - zapytał z pewnym trudem Yaosharu, czując te obiecujące krągłości, które skutecznie przyciągały jego myśli do innego… tematu. Gestem zamówione piwo z dodatkiem cytrusowego soku trafiło już na stolik, podczas gdy dłoń mężczyzny sięgnęła tuż pod różyczkę zmysłowo pieszcząc udo Suki powolnymi ruchami palców. I przypominając jej, że “rozmowy” z “Cichą” nie do końca zaspokoiły jej rozbudzony apetyt.
- Czy to naprawdę ważne…? - zamruczała zmysłowo, napierając udem na ową pieszczącą je dłoń i niejako przy okazji znów na prężący się w spodniach kształt - Możesz na mnie mówić… Różyczka… -
zawyrokowała po chwili namysłu, odsłaniając niego wachlarz, by mógł zobaczyć jak jej karminowe wargi smakują to słowo - …a jak ja mam mówić na Ciebie…?
- Kocur… - odparł Yaosharu, sięgając pod jej spódnicę i popijając trunek. Jego dłoń śmiało poczynała sobie na udzie Suki, sprawiającej, że jego pragnienie rosło.
Jej też… co było widać w jej oczach, które błądziło po sali, nieodmiennie jednak wracając do oczu Irbisa.
- Czy możemy… gdzieś… - nachyliła się ku niemu, szepcząc swoją prośbę… tak gorączkowo i tak wstydliwie zarazem… nakrywając jego śmiałą dłoń swoją - Tu… zbyt wiele… oczu… - zarumieniła się i oddychała szybko, równie podniecona swoją prowokacją co i on…
- Szukasz przygód więc? Te… czekają na piętrze tego przybytku. - wymruczał jej do ucha Yaosharu, nie przerywając śmiałych ruchów dłonią po udzie… coraz bliżej jej podbrzusza.
- Zaprowadzisz mnie…? - zamruczała w odpowiedzi, lgnąc do tej dłoni i czując, jak wnętrze ud zaczyna płonąć, spragnione dotyku palców… i nie tylko…
- Drugie drzwi na prawo... w spodniach mam kluczyk. - wymruczał cicho Yaosharu, delektując się aksamitnością jej skóry. - Nie dam ci długo czekać.
- Na to liczę… - szepnęła niemal bez tchu, wolną dłonią zwinnie błądząc po spodniach w poszukiwaniu wspomnianego kluczyka… ze świadczącą o sporym doświadczeniu wprawą pieszcząc przy tym ukrytą pod materiałem… “przygodę”, która odnajdzie ją na piętrze. Lekko drżącą dłonią wyłuskała ów klucz i zwinnie zsunęła się z kolan Yaosharu, by kołysząc biodrami ruszyć do wskazanego pokoju.

Zamknęła za sobą drzwi i dyskretnie ukryła pod materacem zatknięte pod spódnicą sai, po czym rozsiadła się na łożu, tak, by wyeksponować wszystkie swoje atuty… gdy jej kocur wreszcie pojawił się w pokoju, zastał ją rozsznurowującą gorset bluzki, z takim trudem utrzymujący w ryzach jej jędrne piersi. Było jasne, że pod gorsetem nie ma nic… a pod spódnicą? Wiedział już, że ma pończoszki trzymające się na podwiązkach. Ale czy ponad nimi coś jeszcze skrywa słodki skarb… Różyczki?
Pokój nie raz musiał służyć takim zabawom, bowiem wystrój zawierał parawan, wygodne łoże, na którym Suki siedziała i tradycyjne erotyczne malunki wykonane tuszem, a przedstawiające figlujące pary. Prawdziwy przewodnik po pozycjach łóżkowych. Były nawet kadzidełka do zapalenia… zapewne z pobudzającymi zapachami.
Ale samego Kocura pobudzać już nie trzeba było. Wszedł, gwałtownie otwierając drzwi, a potem zamknął je na zapadkę. Usiadł tuż obok Suki i pocałował ją namiętnie, z wprawą pieszcząc usta swym językiem. Dłoń jego podczas przedłużającego się pocałunku, ześlizgnęła po szyi na dekolt, a potem na lewą pierś, którą władczo i drapieżnie masował i ugniatał, całkowicie tonąc w tej zabawie.
Spodobało jej się, że nie rzucił się na nią jak pewien inny “Kocur”, którego znała. To przemawiało na jego korzyść w stosunku do Yumei. A gdyby tak…
Odwzajemniła pocałunek, jedną dłoń wplatając we włosy kochanka, a drugą sięgając ku zapięciom spodni… jednak cofnęła ją wstydliwie, gdy poczuła pod palcami prężący się ogonek. Jakby ją speszył… jakby spełnianie obietnic było dla niej trudniejsze, niż ich składanie…
Jakby była jedną z tych pozujących na niegrzeczne gaijin, które jednak peszą się, gdy sprawy zaczną wymykać im się spod kontroli.
- Nie bój się… nie ugryzie… - wymruczał cicho “Irbis”, chwytając dłoń Suki i delikatnie przykładając ją do po chwili uwolnionego już pala rozkoszy. Sam zszedł z pocałunkami niżej, wodząc językiem po dekolcie. Jednakże nie mógł przytrzymywać jej palców dłużej. Uwolnił dłoń dziewczyny, by samemu sięgnąć pod jej spódniczkę i wodząc po udzie dotrzeć do celu.
To jakby ją trochę ośmieliło, gdyż badawczo zacisnęła palce na dumnie sterczącej męskości Irbisa i powoli nabierając śmiałości, jakby nagle zrozumiała, że niczym się nie różni od innych… które bez wątpienia znała. Zadrżała, gdy palce Kocura dotarły do jej osłoniętego bielizną intymnego kwiatka. Cóż… co jak co, ale Opal dziewicy zagrać nie mogła z dość oczywistych względów… nadal jednak mogła być nieśmiała i nieco wstydliwa przy rozlewającym się wokoło seksapilu… czyż nie taka była właśnie Cicha?
Usta Yaosharu zaczęły zaś drapieżnie zaczepiać o tasiemki jej gorsetu i rozsupływać je. Niewątpliwe dążył do odkrycie jej dwóch skarbów… tak i jego palce odchyliwszy władczo ową bieliznę sięgnęły w głąb, szybko i gwałtownie zapuszczając się w jej jakże gotowy do podboju zakątek. Jak pod tym względem Suki nie mogła nad sobą panować… tak i czując gotowy oręż nie mogła niecierpliwić się przed wypróbowaniem go.
Jęknęła cicho, gdy palce wdarły się do jej pełnego nektaru kwiatuszka, a potem zacisnęła dłoń na włosach Irbisa, gdy wyszarpnął zębami ostatnią tasiemkę i przywarł wreszcie ustami do słodkiej półkuli jej piersi… tak… tego jej właśnie brakowało… odrobiny stanowczości i bardziej zdecydowanych działań… niemniej wciąż nie przejmowała inicjatywy, mimo wyraźnej niecierpliwości. Czekała nadzwyczaj cierpliwie…
Uśmiechnęła się przelotnie na myśl, że Yumei z pewnością jej to wynagrodzi… na swój sposób.

<...>

Nim rozsunęła wstydliwie uda, ukazując swój rozkwitły kwiatuszek w pełnej krasie, szepnęła - Bądź delikatny… - i położyła się na plecach, przymykając oczy.
- Będę… chyba. - mruknął Kocur. - Nie martw się… Będzie ci bardzo przyjemnie.
Nagi wpakował się na łóżko i wodząc dłońmi po udach Yozuki, połączył się z nią powoli. Nie miał jednak dość zimnej krwi… Choć z początku ruchy jego bioder były delikatne i subtelne, to potem… poczuła w pełni jego wigor i gwałtowne szturmy. Poczuła, jak pieszczone jego ustami piersi poruszają się w rytm pchnięć. Poczuła, jak dzikim i namiętnym kochankiem jest ów kocur, biorąc ją w posiadanie głęboko i intensywnie.
Jęknęła, tym razem z głęboką satysfakcją i oddała mu się z całym swoim pragnieniem, które tak umiejętnie zaspokajał... nie potrzeba było wiele pchnięć, by w ciche jęki wdarł się głęboki pomruk satysfakcji, który przerodził się wreszcie w cichy okrzyk świadczący dobitnie, ze Różyczka osiągnęła szczyt ekstazy... prężąc się i wijąc słodko pod muskularnym ciałem kochanka.
Kocur jednak nie dawał jej chwili wytchnienia, bo gdy tylko i on dotarł na szczyt, przewrócił Suki na bok i położywszy się tuż za nią... ponownie zagościł w jej gniazdku rozkoszy… tym razem bez delikatności, ale za to z wyraźną ochotą i entuzjazmem. Jego usta pieściły jej szyję, gdy ona ponownie poczuła jego sztychy w sobie. A dłonie ugniatały drapieżnie i namiętnie krągłe piersi Yozuki. Plotki mówiły prawdę, Yaosharu był naprawdę namiętnym kochankiem. I nie zamierzał tak szybko jej wypuścić ze swych objęć.

Zaskoczyła go, gdy zwinnie wyslizgnęła się z jego objęć tylko po to, by samej znaleźć się na górze... Nie potrafiła i nie chciała dłużej panować nad swoją naturą...

<...>

Tak... pozwalała mu je odkrywać, usatysfakcjonowana i rozbawiona zarazem... kiedy po raz trzeci jej ciałem wstrząsnął dreszcz ekstazy, głosem zachrypłym od jęków i krzyków zamruczała słodko - Prawdą jest, co o Tobie mówią, kocurze o stalowym ogonku... - zachichotała zmysłowo i przeturlała się na niego, nim zdążył zrozumieć, co właściwie do niego mówi - Dałeś mi dziś naprawdę dużo... a jednak jeszcze mi mało... - droczyła się z nim żartobliwie, co widać było w jej roziskrzonych oczach, ale po chwili spoważniała - Chcę, byś mi odpowiedział szczerze na jedno pytanie... co myślisz o Yumei Yamato?
- A skąd ty znasz Yumei, co Różyczko? - zapytał, wplatając dłoń we włosy kochanki i drugą dłonią masując nagą jej pierś. - Szukająca przygód dziewczyna nie powinna jej znać. Kim jesteś?
Kpiące rozbawienie znów rozświetliło jej źrenice, gdy uniosła się i dłońmi zebrała włosy w tak charakterystyczne dla niej dwa kucyki, mrucząc przy tym - Jestem tu incognito i, jak widzisz, nie zamierzam nikomu robić krzywdy. Niemniej odpowiedź jest dla mnie ważna, więc... nie każ się prosić. Naprawdę nie chcę, by zrobiło się... mniej przyjemnie. - wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się pogodnie - Wierz mi, wolałabym zapamiętać ten wieczór takim, jaki był do tej pory. - oparła przedramiona na torsie Yaosharu, a na nich wsparła podbródek i zapytała krótko - Więc...?
- I zaryzykujesz wojnę między Smokami i Tygrysami, Suki-chan? Z powodu jednego pytania? - dłonie Yaosharu powiodły po pośladkach dziewczyny, gdy dodawał wesoło, zaciekawiony jej reakcją. - Negocjowałem kwestię kobiety z Tygrysów, więc zważ to, moja Różyczko. Ostatecznie mogę wybrać inną. Na przykład ciebie. Uniknę wtedy kłótni z bratem Yumei… Czy więc warto było mnie kusić?

Figlarny uśmiech, który pojawił się na twarzy Opal szybko jednak ustąpił miejsca powadze. Widać było, że nie traktuje tej kwestii tak lekko, jak jej kochanek.
- A jednak chciałabym poznać odpowiedź, Yaosharu-kun. - zamruczała w końcu, utkwiwszy migotliwe spojrzenie w oczach młodego Smoka - Co byłoby dla Ciebie nagrodą główną w ewentualnym ślubie z Yumei... przypieczętowanie sojuszu i spełnienie dawnej obietnicy, czy… czy ona sama…?
- Yumei jest śliczna, czyż nie? - mruknął Yaosharu, zaciskając dłonie na pośladkach Suki. - Bardzo śliczna, idealna na żonę samuraja i… eeech… - westchnął ciężko. - I ostatni raz ją widziałem, gdy miała pięć latek. Ostatni raz z nią wtedy rozmawiałem. Co niby mam powiedzieć, że ją kocham? Jak kochać kogoś, kogo się nie zna? Zadurzyć w jej wyobrażeniu? Spełniam swój obowiązek. Została mi przyobiecana i byłoby zniewagą wobec jej rodu i jej samej, gdybym ją porzucił. To kwestia zobowiązań. Małżeństwa to interes, nie przyjemności.
Suki roześmiała się cicho, słysząc ten wywód… nie śmiała się jednak z młodzieńca… po prostu nie mogła powstrzymać wesołości. Oni byli tacy do siebie podobni…
- Nie oczekiwałam od Ciebie wyznań miłości dla Yumei. - zamruczała wesoło, psotnie kręcąc pupą - Gdybyś to zrobił, nie uwierzyłabym w ani jedno Twoje słowo. - żartobliwie pogroziła mu palcem i uśmiechnęła się cieplej - Wiesz… macie podobne dylematy. Zupełnie się nie znacie, ale kwestią honoru jest, by dotrzymać słowa. I nie mówię tu o Kansei, on to zupełnie inna kwestia… - skrzywiła się lekko i pokręciła głową - ...jest gotów na wiele, by uchronić siostrę przed tym małżeństwem. Z powodu wyimaginowanego honoru. Zupełnie ignoruje jej zdanie... - westchnęła, ale po chwili znów się rozpogodziła - Domyślasz się, dlaczego tu jestem? - zapytała z rozbawieniem.
- Myślisz, że jestem w stanie myśleć… z nimi przed oczami? - wymruczał “Irbis” chwytając dłonią wiszącą nad nim jędrną pierś Yozuki i ugniatając ją drapieżnie. Drugą dłonią dał klapsa w wiercącą się pupę Suki, dodając. - Zgadnij raczej co ja myślę i co zrobię.
- Nie muszę zgadywać. - dziewczyna pokazała mu język i znów pogroziła palcem - Zrobisz, jeśli Ci pozwolę… nie zaryzykujesz chyba wojny Smoków z Tygrysami? - roześmiała się lekko - Poza tym… wiele byś stracił w moich oczach, Kocurze. I nie tylko w moich. - dodała zagadkowo, po czym zamruczała, rysując paznokciem wzorki na barku Yaosharu - Wiesz, nie jestem z kamienia… na brak temperamentu też nie narzekam… - zachichotała - ...niemniej tym razem Twoje odpowiedzi mają dla mnie kluczowe znaczenie. Wiem już jaki jesteś… teraz chcę wiedzieć co myślisz. Jeśli usatysfakcjonujesz mnie rozmową, ja usatysfakcjonuję Ciebie… - obiecała, uśmiechając się drapieżnie.
- Ja… nie mam pojęcia, dlaczego tu jesteś. - wymruczał “Irbis”, zajęty masowaniem gołych pośladków kochanki.
- Obiecałam Yumei, że dowiem się o Tobie czegoś więcej. - uśmiechnęła się słodko Suki - Że się dowiem, czy jesteś jej wart… czy będziesz potrafił być jej księciem z bajki. - zamruczała, obserwując kochanka spod półopuszczonych rzęs.
- Księciem z bajki? Uważasz, że potrafiłbym być jej wierny? - zdziwił się Yaosharu, spoglądając w oczy Suki. - Na pewno potrafiłbym zadbać o jej bezpieczeństwo i wygody, reszta zaś jest… do ustalenia.
Opal skinęła głową, jakby akceptowała tę odpowiedź i westchnęła cicho, smutniejąc - Musisz wiedzieć… - urwała, jakby nie była pewna, czy powinna mówić dalej. W końcu jednak zdecydowała się zaufać Smokowi - ...i mam nadzieję, że zachowasz to wyłącznie dla siebie... - dodała z naciskiem, nim kontynuowała - ...Yumei dorastała pod kloszem. Karmiona opowieściami o chwale rodu i honorze, prowadzona za rękę i pilnowana nieustannie przez Kansei. Żadnych nocnych wyjść, żadnych… zabaw. Ty… nie, nie sądzę, byś pozostał jej wierny, choć smuci mnie, że zakładasz taki scenariusz, mimo tego, że wcale jej nie znasz. Myślę, że mogłaby Cię zaskoczyć… i siebie przy okazji też… - trudno było utrzymać powagę na wspomnienie drobnych dłoni Cichej masujących jej pośladki… tak, jak teraz robił to Yaosharu - ...niemniej… jest delikatna. Nauczona, że honor i tradycja są najważniejsze w życiu. Marzy o księciu z bajki, który się nią zaopiekuje… ale ja wiem, że w głębi duszy jest inna, tylko nie pozwolono jej rozpostrzeć skrzydeł… - umilkła nagle, jakby powiedziała za dużo. Skryła źrenice pod rzęsami i dodała - Jeśli za moją radą ona się zgodzi na to małżeństwo, a Ty ją skrzywdzisz… zabiję nas oboje.
- Jaka... inna? - wymruczał zaciekawiony Yaosharu mocniej ugniatając pośladki Suki, która czuła ponadto, jak jej łono ociera się o ogonek wyraźnie spragniony jej uwagi.
- Przede wszystkim przerażona, że nic nie zależy od niej i że otacza ją świat, którego nie zna. - Opal niemal warknęła te słowa, zupełnie ignorując tak oczywiste przecież zaczepki. Zesztywniała na chwilę, tłumiąc złość, nim udało jej się opanować na tyle, by mówić już spokojniej - Z pewnością nigdy nie będzie taka, jak większość dziewcząt, które do tej pory poznałeś. Może z czasem nabierze temperamentu… z pewnością nabierze… ale nigdy nie będzie taka… jak na przykład ja. Ona praktycznie nie zna żadnego mężczyzny poza swoim bratem... rozumiesz? - wpatrzyła się intensywnie w oczy Irbisa - Niby zna innych członków gangu, ale właściwie tylko z imienia. Bo wiesz… honor rodu i takie tam… - ugryzła się w język, nim powiedziała dosadniej co myśli o tym całym honorze - Jest jak dziecko zamknięte w domu, które trzeba wreszcie wypuścić do ogrodu i pozwolić odetchnąć… dlatego tak ważne jest, by jej mąż się o nią zatroszczył. Jak o rzadki kwiat. Porcelanową figurkę. Powoli wyprowadził na słońce i pokazał, że przyjemności tego świata wcale nie są dla niej zakazane. Nauczył, że jej zdanie także ma znaczenie. Że ma prawo być sobą… jakąkolwiek jest. Że ma prawo mieć i realizować swoje pragnienia. - widać było coraz wyraźniej, że stosunek Suki do Yumei nie jest taki zupełnie obojętny… że pragnienie, by przyjaciółka była szczęśliwa jest autentyczne a nie tylko na pokaz… z takim ogniem mogła się wypowiadać jedynie w kwestii, na której naprawdę jej zależało.
Yaosharu zrozumiał już, że ich “zabawa” była tylko dodatkiem… i że to, co powie lub zrobi, zaprocentuje w przyszłości.
- Czyżbyś… podkochiwała się w niej? - zapytał podejrzliwie wpatrując się w oczy Suki, niemniej jego ton był życzliwy i ciepły.
- Po prostu chcę, żeby była szczęśliwa. - burknęła nieco naburmuszona dziewczyna i z powrotem oparła głowę na przedramionach, pozwalając włosom zakryć twarz. Jej ciepły oddech i miękkie pasma łaskotały tors Yaosharu - Z Kansei nie ma co rozmawiać, on siostry nie spuści z oka, póki nie przejdzie pod opiekę innego mężczyzny, godnego małżonka… takie tam… Lubię ją. Bardzo. Ostatnio bardzo się zbliżyłyśmy… i zrobiło mi się jej żal. Z różnych powodów. Ale chyba najbardziej za to, że ona się tak bardzo boi… siebie. - mruczała tak cicho, że Irbis ledwie ją słyszał - Możesz być jej ratunkiem… - westchnęła jeszcze tylko i umilkła. Powiedziała już więcej, niż zamierzała… właściwie powiedziała wszystko, co myślała o tej całej sprawie… pozostawało tylko mieć nadzieję, że Yaosharu potraktuje to poważnie i nie wykorzysta tej wiedzy przeciwko niej i Cichej.
- Nie martw się. Potrafię się zająć dziewicą. Potrafię być delikatny. Poza tym… będzie moją żoną. - mruknął Yaosharu głaszcząc Suki po włosach. - I jak… nie będzie zaborcza, to ja mogę… także być wyrozumiały dla jej… oczywiście dyskretnych miłostek. Nie widzę powodu, by dać ją skrzywdzić komukolwiek.
- To ile Ty tych dziewic do tej pory miałeś, co? - Opal poderwała głowę, jej policzki zabarwił karminowy rumieniec. Jej gniew był jednak tylko przykrywką… dała się przejrzeć, za mocno odsłoniła… i teraz było jej wstyd. Chyba jednak za dużo tego piwa wypiła… a może to na Cichej zależało jej aż tak bardzo…? - Poza tym masz się nią zaopiekować i o nią zatroszczyć a nie tylko łaskawie być wyrozumiałym, jeśli będziesz mógł mieć poza nią stado kochanek. - prychnęła.
- Ona jest śliczniutka… Pewnie wiesz lepiej ode mnie, jak bardzo. Pewnie widziałaś ją nago we wspólnej łaźni. - odparł żartobliwie Yaosharu. - Nie twierdzę, że mi się nie podoba. I że ją porzucę. Przecież... jest kusząca w swej niewinności.
- Ona nie chodzi do wspólnej łaźni. - mruknęła Suki, nie komentując faktu widzenia jej nago i znów chowając twarz pod włosami. Odetchnęła głęboko - Przepraszam, trochę mnie… poniosło. Oczywiście, że nie możesz mi nic obiecać. - wzruszyła ramionami - Masz rację, jest śliczna i kusząco niewinna… ale też bardzo mądra, skromna… jest ideałem. W moim odczuciu jest nawet zbyt idealna… zbyt uległa i posłuszna. Ale to jeszcze można zmienić. - Irbis mógł być pewien po tonie jej głosu sądząc, że Suki już nad tym pracuje - Niemniej Ty nie możesz o tym wiedzieć… bo i skąd? Nie jestem pewna, czy udałoby mi się Was spotkać… może gdzieś w Uptown…? - myślała przez chwilę na głos - W salonie masażu może…? Nie… najpierw muszę lepiej poznać madame Bowary a potem może być już za późno… - przez chwilę spod włosów słychać było tylko towarzyszące rozmyślaniom pomrukiwanie a potem nieco niepewne - Bo chciałbyś ją poznać… prawda?
- Ale z przyzwoitką… dla jej bezpieczeństwa. - odparł pół żartem pół serio mężczyzna. - Póki co nie musimy się spieszyć. Negocjacje i… jak jej brat się uprze, może będę musiał wziąć inną. Ciebie na przykład.
- Nie jestem pewna, czy to przejdzie… - Suki przygryzła wargę w zamyśleniu - Formalnie przestaję być Tygrysicą… jutro po południu… więc moja kandydatura odpada...
Niewątpliwie jej słowa zaskoczyły mężczyznę, ale zdołał ukryć owo zaskoczenie pod maską obojętności.
- Szkoda… byłabyś bardzo gorącą żoną… - odparł żartobliwie Yaosharu. - Choć nie wiem, jak byś znosiła inne nagie kobiety w moim życiu i czasem łóżku. Co mi przypomina, że mam spotkanie… a właściwie ona przyjdzie tu.
- Potrafię się dzielić… pod warunkiem, że nie czuję się zaniedbywana. - równie żartobliwie odpowiedziała Suki, po czym przyjrzała się badawczo Irbisowi - Jaka… ona? Kiedy…?
- Pewnie wkrótce, trochę zabalowaliśmy… a imię nic ci nie da. Wątpię, byś ją znała. Jest milutką córką piekarza bułek. - mruknął Yaosharu. - Malutka, milutka i bezpruderyjna.
Dziewczyna przewróciła wymownie oczami - Gdybym chciała dowiadywać się czegokolwiek o Tobie od Twoich kochanek, życia by mi nie starczyło… - pokazała mężczyźnie język, ale już po chwili uśmiechnęła się pogodnie - Lepiej więc będzie, jeśli sobie już pójdę. Nie chcę jej wystraszyć. A wierz mi, potrafię się skutecznie pozbywać konkurentek. - roześmiała się drapieżnie, paznokciami jednej dłoni rysując czerwone pręgi na torsie kochanka, w oczach zapłonął ogień… ale tylko na chwilę, po której znów była tylko pogodna i nieco kpiąco uśmiechnięta - Przekazać coś Yumei, jak się spotkamy?
- Sama będziesz wiedziała najlepiej, co… jej powiedzieć. - dał jej klapsa w pośladek.-Jeśli tak nas zobaczy, moja ślicznotka może zechcieć dołączyć do zabawy.
- Kuszące… ale mam jeszcze inne zobowiązania na dziś. Obietnice do spełnienia… - pocałowała młodego Smoka w czubek nosa, a potem ześlizgnęła się zwinnie i pocałowała czubeczek smoczego “ogonka” - Spotkamy się jeszcze… - szepnęła żartobliwie i mrugnęła wesoło do Yaosharu, sięgając po rozerwane majteczki - Jesteś mi dłużny co najmniej jedną parę… te Ci zostawię, żebyś rozmiaru nie pomylił. - zachichotała, wiążąc kokardkę na jego męskości i z uznaniem obejrzała swoje dzieło - I proszę, prezent w sam raz do rozpakowania…

- Yaosharu-kun… mogę? Podobno nie jesteś sam. - tym słowom zza drzwi towarzyszył dziewczęcy figlarny chichot. “Irbis” westchnął smętnie. - I co teraz? Nie jesteś ubrana.
- Wejdź, jeśli się nie boisz… - Suki odpowiedziała dziewczynie zamiast Irbisa, odsuwając zasuwkę i uśmiechając się szelmowsko do kochanka, a kiedy usłyszała, że dziewczyna bez wahania łapie za klamkę, nachyliła się nad Yaosharu, by… wydobyć spod materaca ukryte tam sai. Kiedy młoda piekarzówna zajrzała do środka, wiedziona odwieczną ciekawością tego typu istotek, Opal opierała nogę o pierś mężczyzny i naciągała pończoszkę, a po chwili ostentacyjnie zatknęła za podwiązkę obie sztuki broni i dopiero wtedy zerknęła pozornie obojętnie na nowo przybyłą.
Ta zaś zdecydowanie nie kryła swojego zaskoczenia ni ciekawości.


Młodziutka i niższa o pół głowy od “Opal” kochanka “Irbisa” wędrowała spojrzeniem zarówno po kształtach kochanka, jak i Yozuki. Po czym zaczęła baczniej przyglądać się Suki właśnie. Może dlatego, że nie spodziewała się iż przyjaciółeczka, którą poderwał jej kochanek, będzie gaijin.
- Irbis-kun… mogliście trochę na mnie poczekać. - rzekła z wyrzutem, czerwieniąc się na obliczu.
- Eeech… Ona była bardzo niecierpliwa, mój kwiatuszku. - odparł bezradnie mężczyzna.
- Yaosharu-kun chciał powiedzieć, że nie potrafił mi się oprzeć dłużej, niż zajęło mu dotarcie do tego pokoju z sali na dole. - uściśliła żartobliwie Opal, wskazując na kokardkę zdobiącą “ogonek” Kocura, prężący się dumnie pod wzrokiem dwóch kochanek - Nie uprzedził też, że będzie na kogoś czekać… - mruknęła zmysłowo i ubrana zaledwie w jedną pończoszkę ruszyła, by obejrzeć sobie dziewczynę z każdej strony, bezczelnie oceniając jej opięte sukienką kształty. Nie zachowywała się jak gaijin. Bardziej jak ktoś, kto tu jest bardziej u siebie, niż ona.
Kochanka Iribisa zaś nie wiedziała jak się zachować, ani co zrobić z dłońmi. Jej spojrzenie również bezczelnie wędrowało po o wiele bardziej odsłoniętych kształtach Suki i jej intymnych sekretach. Yaosharu zaś spiorunowawszy spojrzeniem Yozukę, dodał. - Nie sądziłem, że tyle nam zejdzie, kwiatuszku.
Kiedy Opal znalazła się za plecami “kwiatuszka”, przesłała Irbisowi żartobliwego całusa a potem nachyliła się do ucha dziewczyny i mruknęła tak, żeby tylko ona słyszała - Śliczna jesteś… żałuję, ale nie mam już czasu… oddaję kochanka w stanie nienaruszonym… jest już cały Twój… - odwróciła się przy tym plecami do łóżka, by Yaosharu nie mógł się nawet domyśleć, co szepcze… choć tego, że ociera się biustem o osłonięty sukienką biust dziewczyny, domyślać się nawet nie musiał. Wiedział o tym doskonale… co było widać aż nazbyt wyraźnie po jego reakcjach.
Dziewczyna nie powstrzymała swej ciekawości… sięgnęła do przodu, zacisnęła badawczo dłoń na piersi Yozuki czerwieniąc się mocno i skinęła głową. Po czym szybko cofnęła dłoń i zerknęła przez ramię Suki na leżącego Yaosharu. Niewątpliwie ta sytuacja i te widoki pobudzały ją do eksperymentów. Z drugiej strony, Suki nie raz słyszała plotki, że “Irbis” często miewał dwie kochanki na raz.
Niemniej... naprawdę nie miała już czasu. Jej towarzysz na dzisiejszy wieczór musiał się już solidnie wynudzić i miał pełne prawo do pewnej... irytacji.
- Przykro mi, ale naprawdę nie mogę dłużej zostać. - westchnęła ze smutkiem, rozmyślnie powoli sięgając po drugą pończoszkę, potem spódnicę, gorset i wreszcie sznurowane trzewiki, które wiązała, opierając obcasik na łóżku... niebezpiecznie blisko kociego "ogonka". Wreszcie spięła włosy szpilkami i pochyliła się, by szepnąć Irbisowi na pożegnanie "spotkamy się jeszcze", po czym z szelestem spódnicy i stukotem obcasów ruszyła ku drzwiom, po drodze bez słowa muskając policzek i pierś "kwiatuszka", po czym... wyszła.

Za drzwiami odetchnęła głęboko i przywołując na twarz nieco głupawy uśmieszek gaijin, która znalazła swoją przygodę, zbiegła po schodkach do wspólnej sali i zarumieniona z podniecenia pobiegła wprost do Masaru.
Fuse siedział tam gdzie przedtem, popijając grzane piwo z korzennymi dodatkami. Skinął przyjaźnie głową zbliżającej się Yozuce, nie okazując zniecierpliwienia.
- Zajęło ci to trochę czasu. Dowiedziałaś się wszystkiego, Opal-san? - zapytał uprzejmie.
- Wszystkiego, czego mogłabym się dowiedzieć. - odpowiedziała, uśmiechając się szelmowsko, po czym rozejrzała się po sali - Działo się coś ciekawego pod moją nieobecność?
- Ona przybyła… jeśli cię to jeszcze interesuje. - rzekł ostrożnie alchemik wyraźnie ciekaw tego, co się zdarzyło między Suki, a przywódcą Smoków.
- Gdzie...? - dziewczyna sięgnęła po niedopite piwo towarzysza i pociągnęła długi łyk, zostawiając na szkle karminowy ślad szminki.
- O tam. - Masaru wskazał kobietę w kącie sali, ubraną w dość ekscentryczny strój. A której mimo to nikt nie próbował zaczepić.


Widać Fuse miał rację. Smoki wiedziały, że lepiej je nie drażnić i nie zaczepiać.
Suki wpatrzyła się w kobietę, na dłuższą chwilę zapominając o dobrych manierach i o swoim towarzyszu, a potem przywołała kelnerkę i szepnęła jej na ucho kilka słów, wskazując opiekunkę Yaosharu i jednocześnie wtykając w dłoń monetę i wizytówkę madame Bowary. Ta poszła wprost do stolika owej damy, by podać jej kartonik i wskazać gaijin, która w tym momencie skłoniła się z szacunkiem.
Kobieta zaskoczona zarówno wizytówką jak i zachowaniem Suki, skinęła z uśmiechem głową w odpowiedzi i uniosła trunek w niemym geście toastu. A wizytówka wylądowała w jej dekolcie.
Opal uniosła kufel Masaru, odwzajemniając toast i uśmiechnęła się, lekko skłaniając głowę. Tylko o to jej chodziło... tym razem.
- Okej, załatwiłam już wszystko. Co robimy dalej? Do północy jeszcze kilka godzin... - zamruczała cicho, oddając niemal pusty kufel alchemikowi.
- Pytanie brzmi… na co masz ochotę. -odparł Fuse delikatnie wodząc opuszkami palców po jej dłoni. - I czy jeszcze chcesz pobyć w karczmie, czy też u mnie rozejrzeć się wśród fiolek?
- Zgadnij... - uśmiechnęła się psotnie, nie cofając ręki i skupiła całą swoją uwagę tylko na nim.
- To miejsce… chyba już nic nam nie zaoferuje, prawda? - jego dłoń pieszczotliwie zacisnęła się na dłoni Yozuki. Jego spojrzenie błyszczało pragnieniem, które tylko ona mogła ugasić. - Chodźmy więc.
Wstał i zostawił na stole pieniądze, regulując rachunek.

Z czarującym uśmiechem ujęła go pod ramię i pozwoliła się poprowadzić uliczkami Azjatown do miejsca, które Masaru nazywał swoim domem. Miejsca, w którym unoszące się w powietrzu zapachy niejednego przyprawiły o nagły ból głowy. Suki jednak lubiła tę mieszankę tajemniczych woni, które od dawna uczyła się rozpoznawać, lubiła też cichy szum i nieustanne bulgotanie aparatury, w której Fuse destylował… wszystko, co wpadło mu pod rękę. Trzeba było przyznać, że miał do tego talent.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, Opal rozsiadła się wygodnie na kanapie i z szelmowskim uśmieszkiem wpatrzyła się w alchemika.
- A co ma nam do zaoferowania… to miejsce? - zapytała słodko, “wstydliwie” skrywając za wachlarzem połowę twarzy.
“Noun” usiadł tuż obok Suki, spoglądając na nią z wesołym uśmiechem. - Mnie ma do zaoferowania, a jakby to nie starczyło, mam… - nachylił się, dodając konspiracyjnym tonem. - Fajkę wodną.
- Pamiętaj, że o północy oboje musimy myśleć jasno… - Suki żartobliwie pogroziła przyjacielowi palcem i orzekła ze śmiechem - ...więc będziesz musiał mi wystarczyć Ty sam. - z trzaskiem złożyła wachlarz i jego końcówką odsunęła wysoko zawiązany szalik, odsłaniając usta mężczyzny, jednocześnie powolnym gestem podciągając spódnicę - Do dzieła więc… - zamruczała, wymownie poruszając biodrami.
Alchemikowi dwa razy nie trzeba było powtarzać, przybliżył się do Suki, całując jej wargi łapczywie i namiętnie. Dłoń jego sięgnęła ku sukni podciągając je wyżej i wyżej odsłaniając kolano i część uda. Fuse przesunął po nim dłonią pieszczotliwie i mruczał przy tym. - Mam taki nowy kremik z oleju palmowego… wprost idealny na tak delikatną skórę, tylko jeszcze zmieszam go z kwiatami… by ładnie pachniał...
- A może z czekoladą? Uwielbiam czekoladę… - zachichotała dziewczyna, wygodniej układając się na miękkich poduszkach i czekając, aż jej kochanek zabierze się za ściąganie jej pończoszek.
- Ja też… - kucnął przed nią. Jej obuta stopa wylądowała na kroczu alchemika, gdy rozsznurowywał jej but. Mimo twardej podewszy czuła też inną… twardość, obiecującą przyjemności. Potem już naga stopa ocierała się owo wybrzuszenie, gdy Noun chichocząc cicho, zaczął powoli zsuwać pończoszkę, liżąc jej skórę pomiędzy dyżymi oczkami. - Czekolada to dobry pomysł. Udało mi się kupić nieco lotosu… wiesz? Właściwie jeszcze nie wiem, jakiego. Wkrótce zamówiony towar będzie w moich dłoniach.
Rozumiała jego ekscytację, różne kwiaty lotosu były dość silnymi i drogimi truciznami o mocnym działaniu. Bez porównania ze stosowanym przez nią jadem.
- Koniecznie musisz mi go… pokazać… - zamruczała przymilnie, rozkoszując się subtelną pieszczotą i delikatnie drażniąc ową twardość, którą wyczuwała palcami stopy.
Niełatwo było alchemikowi zachować spokój. Jego dłonie drżały gdy uwalniał nogę Suki od pończoszki, jego usta niestrudzenie pieściły jej skórę. A wzgórze obiecująco rosło. Jeden bucik na ziemi, jedna pończoszka… Noun zabrał się za drugą nogę, nerwowo rozwiązając bucik.
- Co… sądzisz o… Białym Smoku i jego… opiekunce? Zamierzasz jeszcze... rozej...rzeć się tam? - rozmową próbował odciągnąć swe myśli od rozkoszy kryjących się pod spódnicą “Opal” i własnych pragnień. Przynajmniej na tyle, by dokończyć rozbieranie jej.
- Wydaje mi się, że w głębi serca to dobry chłopak. - zachichotała w odpowiedzi Suki, bezlitośnie wodząc stopą po przyjemnym wybrzuszeniu spodni alchemika - A jego opiekunka… cóż… interesująca, ale strasznie niedostępna… przynajmniej na własnym terytorium… dlatego zaprosiłam ją na neutralny grunt. - zakończyła radośnie, pozornie nieświadoma wrażenia, jakie wywołuje a przez to jeszcze je potęgując.
A alchemik… nie wytrzymał. Nie zdołał zdjąć drugiej pończoszki. Nogi Suki zostały gorączkowo rozsunięte, głowa Fause zanurkowała pod spódnicę, wraz z dłońmi.
- Nie masz majtek… - zaskoczenie i pożądanie były wymieszane w jego głosie. Usta jednak przywarły do łona Yozuki w namiętnym pocałunku, a dłonie pieściły jej uda nerwowo i drapieżnie.
- Zgubiłam. - odpowiedziała beztrosko, ze śmiechem udostępniając swoje skarby ustom kochanka. Jego entuzjazm zawsze działał na nią rozweselająco, więc także i teraz uśmiechała się szeroko, wzdychając z zadowoleniem.
- Słodkie… - usłyszała w odpowiedzi. Nie sprecyzował, co miał na myśli. Za bardzo był zajęty sięganiem głębiej i głębiej w rozgrzanym sytuacją skarbie intymności Suki. Jego język pieszczący jej ciało rozkosznie rozpalał zmysły, tym bardziej, że dłonie nie zapominały o masażu jej nóg. Obecność Fuse pod spódnicą była przyjemnie rozkojarzająca.
Dlatego też myśli o kwiecie lotosu szybko ustąpiły myślom o innym kwiecie… takim, który rozkwitał właśnie, ochoczo pielęgnowany przez Masaru.
- Mhmmmm… - potwierdziła leniwie, w tym momencie gotowa zgodzić się na wszystko.
A ten smakował ów kielich rozkoszy z oddaniem, czasem trącając czubkiem języka ów pączek nad nim, czasem… rozchylając palcami bramy jej kobiecości, sięgając głębiej i doprowadzając ją na skraj ekstazy… a potem dalej… ciało Suki zadrżało, mięśnie się spięły, łono... natarło na pieszczące je oblicze.
- Pragnę… cię tak… mocno… - wydusił w końcu z siebie Fuse. Co zresztą Suki domyślała się, wszak stopą prowokowała go wcześniej do takich pragnień.
- Za dużo… gadasz… - wydusiła z siebie, pociągając kochanka w górę i niecierpliwie sięgając do zapięcia jego spodni, by uwolnić to, co ją tam przyzywało… Zamknęła mu usta swoimi, tłumiąc jęk, gdy ich ciała połączyły się, a Noun naparł na nią, zachłannie wpijając się w jej wargi.
Wślizgnął się niczm wąż między jej uda, gdy już uwolniła to, co tak prowokacyjnie drażniła. Ale… nie był wężem. Gdy już połączył sie z nią, z ust Suki wyrwał się cichy jęk aprobaty. Jego usta przylgnęły do jej warg, spragnione i gorące. Jego dłonie zachłannie pieściły jej piersi przez gorset. Ruchy jego bioder wyrywały jęki zarówno z jej ust, jak i ze sprężyn kanapy. Ale cóż… Jej relacje z alchemikiem zawsze były mieszanką przyjemnego z pożytecznym.
Oboje czerpali korzyści z tego układu. Suki miała dostęp do co ciekawszych mieszanek a Masaru miał chętną i gorącą kochankę, której temperament spokojnie wystarczał, by obdzielić wielu mężczyzn… a ostatnio i kobiet. Oboje też doskonale rozumieli, że ich “związek” nigdy nie przerodzi się w związek, co lekkim żalem kłuło alchemika, ale cóż… nie zawsze można mieć wszystko, prawda? Lepiej jednak mieć chociaż coś, niż zupełnie nic…
Zwłaszcza, że Opal nie przepadała za zbytnim okrywaniem swego ciała w trakcie igraszek więc jej zwinne palce szybko pozbyły się gorsetu, by dłonie i usta kochanka mogły pełniej wielbić jej słodkie krągłości.
Usta Masaru szybko więc pochwyciły szczyty piersi Yozuki, raz jedną, raz drugą wielbiąc wargami i językiem. Puścił na moment uda kochanki, by pochwycić i ugniatać jej biust… nie przerywając przeszywających przyjemnością szturmów na jej kobiecość.
- Ooooooooch taaaaaaaaaaaak… - jęknęła Suki, prężąc się pod mocnymi pieszczotami kochanka. Brak finezji nadrabiał entuzjazmem, co jej w zupełności teraz wystarczało… oddech jej się rwał, uda zaciskały na biodrach Fuse a dłonie wślizgnęły się pod koszulę, by drapać paznokciami plecy mężczyzny. Wybuch namiętności był jak zawsze szybki i gwałtowny, pozostawiający po sobie błogie uczucie zmęczenia i spokoju…
Alchemik wtulił głowę w nagie piersi kochanki, po tym szybkim i gwałtownym wybuchu namiętności. W milczeniu rozkoszował się jej ciepłem i miękkością. Suki też tak mogła, ale… nie tak długo, jakby chcieli. Musiała się przygotować do akcji.
Dlatego też miękko ucałowała czoło Fuse i odrobinkę czułym gestem zmierzwiła mu włosy.
- Muszę jeszcze zajrzeć do domu, w tym stroju nie wybiorę się na akcję. - wyjaśniła, wyślizgując się z ciepłych objęć - Ale wpadnę jeszcze… obejrzeć kwiatek. No i po czekoladowy kremik. - zachichotała, sięgając po pończoszkę i zakładając ją z wprawą.
- Hai. Spotkamy się na miejscu. - odparł nieco speszonym głosem Fuse, spoglądając łakomym spojrzeniem na błyszczące od potu ciało Yozuki.
- No już, nie rób takiej miny… nie mogę zostawać zbyt długo bo jeszcze Ci się znudzę i stracę zniżki… - Opal mrugnęła wesoło na pożegnanie i pozostawiła otulonego jej zapachem alchemika samemu sobie, dając mu czas, by doszedł do siebie przed zbiórką.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 17-09-2014, 11:57   #57
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. akcja!

Gdy Suki dotarła do magazynu, niemal wszyscy się już tam zebrali. Było tu już rodzeństwo Yamato. I jak zwykle, gdy brat był przy Yumei, ta robiła się niemal niewidoczna. Był już “Noun”, zerkając z zaciekawieniem na wchodzącą “Opal”. Także Urei Shirako przycupnięta blisko alchemika i popijająca gorący napój w glinianym kubku.
Byli też bliźniacy Kato…


Shozo szykujący się do walki w jednym kącie magazynu, oraz jego bliźniacze odbicie… Shuzo.
Bliźniacy nie byli zbyt wyrafinowanymi osobami. Shozo i Shuzo uwielbiali alkohol i bójki… najczęściej na raz.
Właściwie… nie pasowali zupełnie do gangu. Byli naiwni z natury, a choć lubili się bić, to niekoniecznie czynić krzywdę innym. Nie potrafili zabijać i podczas misji bywali niesforni… no chyba, że Kansei uczestniczył w misji. Brat Yumei potrafił trzymać braci Kato w ryzach.
Suki przyszła więc prawie ostatnia. Brakowało nieustraszonego przywódcy ich grupki oraz… mistrza Yoh.
Dziewczyna najpierw wyszczerzyła się radośnie do bliźniaków, komentując ich odsiadkę jedynie kpiącym ”Już po wakacjach…?”, po czym dała Cichej dyskretny znak dłonią, że WIE i absolutnie MUSZĄ pogadać, po czym zajęła miejsce między Masaru i Urei i z cichym westchnieniem przyjemności wyciągnęła przed siebie długie nogi. Ubrała się w ciemny kombinezon, przylegający do ciała niczym druga skóra, ale też pełen ukrytych kieszonek, w których czekały niespodzianki… na stopach miała miękkie trzewiki, w których potrafiła się poruszać ciszej, niż cień. Włosy ciasno upięte w płaski kok zamierzała skryć pod kominiarką, by ich kolor nie zwracał na nią niepotrzebnej uwagi. Suki potrafiła rozpłynąć się w ciemności, gdy była taka potrzeba…
- Skup się, Masaru-chan. - mruknęła żartobliwie, łapiąc spojrzenie mężczyzny i pokazując mu język - Nie chcę, żeby mnie złapali przez Twoje rozkojarzenie.
- Będę gotowy… - rzekł cicho Noun, być może nawet się uśmiechając. Ale dolna część twarzy była niewidoczna. - By osłaniać nasz odwrót w razie potrzeby.
- Jak tam twoja misja? - spytała śpiewnym głosem “Słowik”. - Masaru mi wspominał, że korzystałaś z gościnności Smoków, ale jego relacja była… dość… zdawkowa.
Urei niewątpliwie była wścibską kobietą, choć nie na tyle, by można to było uznać za wadę.
- Chyba dość mnie już znasz, Urei-chan… - Opal uśmiechnęła się szelmowsko, w jej oczach zatańczyły wesołe iskierki - ...by się domyślać pewnych rzeczy. Ale to nie temat na teraz. Za dużo do opowiadania. - zachichotała, posyłając jednocześnie żartobliwie karcące spojrzenie alchemikowi - Ależ z Ciebie gaduła, Noun… - pokręciła głową ze śmiechem - ...chyba będę musiała rzadziej się z Tobą spotykać w trosce o moje słodkie tajemnice…
- To nieuczciwe, Suki-chan. - odparł smutnym tonem głosu “Noun”. - Dobrze wiesz, że przed Urei-san nic nie da się ukryć.
- W sumie… jest w tym trochę racji. - wspaniałomyślnie zgodziła się Opal i szepnęła konspiracyjnie wprost do ucha Masaru - Więc to chyba jej powinniśmy unikać…
Masaru zerknął na siedzącą obok nich “Słowik”, która ostentacyjnie udawała, że nie słyszała owego szeptu Yozuki. Upiła nieco napoju i uśmiechnęła się ciepło, dodając. - Niektóre kwiaty pachną zbyt pięknie i zbyt mocno, by nie ulec ich czarowi, nieprawdaż Suki-chan?
- Tyle, że niektóre z tych słodko i mocno pachnących na koniec zjadają amatorów owej woni. - filozoficznie odparła dziewczyna, uśmiechając się łobuzersko - Chociaż jestem przekonana, że to szczęśliwa śmierć… - rozbawienie ustąpiło miejsca zamyśleniu - Masaru-chan… czujesz się pożerany żywcem…? - zapytała nadzwyczaj poważnie zdezorientowanego alchemika.
- Nie? - spytał ostrożnie Fuse nie wiedząc, jaka odpowiedź będzie dobra.
- A ty “Opal”-chan, czujesz się pożerana? Może powinnaś? - wymruczała zmysłowo Shirako spoglądając wprost w oczy Suki i muskając języczkiem swe wargi.
- I dosłownie... i w przenośni... - uśmiechnęła się bezczelnie Yozuka, odwzajemniając spojrzenie, po czym roześmiała się perliście i przyjacielsko klepnęła Fuse w łopatkę - Zawsze możemy nadrobić… pożeranie. A przynajmniej… smakowanie. - mruknęła mu szelmowsko wprost do ucha.
- Tak. Byłoby miło. - wydukał cicho alchemik, wyraźnie czerwieniejąc na obliczu, czym wywołał kolejną salwę dźwięcznego chichotu.
- Jeśli tylko uniosę cało głowę z dzisiejszej przygody… nic nie stoi na przeszkodzie. - zapewniła radośnie, po czym spoważniała, wpatrując się w wejście do magazynu - Spóźniają się. - mruknęła, wiercąc się niespokojnie - Powinni już być.
- Pewnie kłócą się jak zwykle… ostatnio dochodzi pomiędzy nimi do częstych spięć. - zamyśliła się “Słowik”. - Zresztą akurat to nie jest takim problemem Yoha, jak oskarżenie…

Nie dokończyła. Huramu wszedł wraz z mistrzem Yoh. Rozejrzał się dookoła i zaczął mówić. - Nie ma co rozwlekać tego. Wiemy, gdzie są nasze cele i musimy je dopaść, zanim odjadą. Wypadałoby zdobyć języka i przejąć towar. Dać wyraźną nauczkę tym, którzy myślą, że można bezkarnie wchodzić na nasze podwórko i robić przemyt pod naszym nosem.
Spojrzenie, które Opal rzuciła Urei mówiło wyraźnie, że słyszała i nie pozostawi mentorki w spokoju, póki nie dowie się wszystkiego, co kobieta wie na ten temat. Kłótnie między przywódcami też były dla niej zaskoczeniem. Oczywiście zauważyła, że mistrz ostatnio chodzi strasznie rozdrażniony i słabo się z tym kryje, ale nie przypuszczała, że powodem owego rozdrażnienia jest Huramu. Niemniej musiała pozostawić tę kwestię na później…
- Ruszymy z Masaru przodem, jeśli się zgodzisz, Huramu-san. Określ tylko miejsce zbiórki. - Suki wystąpiła naprzód i skłoniła się lekko obu mężczyznom, usiłując przestać myśleć o zagadkowych słowach Urei.
- Plac Roztropnego Tiena… tam przeładowują. Dowiedzcie się ile się da. Tylko z Cieni. Oni mogą nie lubić świadków. - odparł Tatsumo.
- Oczywiście, Huramu-san. - Yozuka skłoniła się przywódcy gangu, a potem z krótkim ”shifu” skłoniła się jeszcze mistrzowi Yoh i skinąwszy głową pozostałym, rozpłynęła się w cieniach, po drodze nasuwając na głowę kominiarkę.

Suki dotarła do bocznej uliczki pierwsza, niemal wtapiając się w otoczenie. Fuse szedł kilka metrów za nią, o wiele gorzej wtapiając się w cień. Jego twarz zakrywała maska, jego oczy zaś ukryte były za goglami.
Oboje przyglądali się z dala akcji przeładunkowej dyrygowanej przez fircykowatego mieszczanina. Przenosili długie skrzynie przeładowywane z brygu, mające prawie dwa metry długości. Fircyk stał pośrodku i koordynował akcję przypominając co chwilę, że zawartość skrzyń jest delikatna. Nie odpowiadały na to żadne przekleństwa czy żarty, zupełnie jakby kapitan i jego podwładni byli w jakimś rodzaju transie.
Już samo to było dostatecznie dziwne. Od kiedy to marynarze zachowują się tak grzecznie i cicho? Od kiedy to kapitan daje się tak strofować? I co u diabła jest w tych skrzyniach, że się tak z nimi cacka? Szkło?
Im dłużej się przyglądała, tym bardziej się dziwiła. Kapitan razem ze wszystkimi nosił skrzynie, bywały długie momenty, w których nikt nie pilnował pozostałego ładunku. Mogłaby to wykorzystać…
Odwróciła się do Masaru i w kilku oszczędnych gestach przekazała, że ma czekać tam gdzie jest i w razie potrzeby odwrócić od niej uwagę… i już jej nie było. Brak oświetlenia na brygu okazał się jej błogosławieństwem… dzięki temu mogła niezauważona dostać się na statek i zajrzeć do jednej z tych drogocennych skrzyń.
Niczym cień przemknęła przez ulicę, burta okrętu była mokra, ale była też z desek co ułatwiło jej wślizgniecie się na pokład. A potem przekradając się pomiędzy zwojami lin dotarła do masztu. Przyczaiła się przy nim i czekała… aż trafi na chwilę, gdy żaden z tragarzy nie będzie pod pokładem, zeskoczyła zwinnie i zobaczyła kilkanaście skrzyń gotowych do wyniesienia. Nie miała zbyt wiele czasu, a panujący tu mrok nie ułatwiał jej zadania.
Westchnęła i wyjęła z ukrytej kieszonki niewielką, cenną fiolkę wypełnioną czymś w rodzaju białej pasty. Zdecydowanym ruchem odłamała zamykającą ją pieczęć, po czym ostrożnie, by nie dotknąć zawartości, rozsmarowała ją na skrawku podłogi ładowni. Niemal natychmiast żel zaczął świecić, dając przytłumiony, ciepły poblask. Dość jasny, by dać jej pole do manewru a jednocześnie dość słaby, by nie zaalarmować chodzących na zewnątrz marynarzy. Zwłaszcza, że przyciągnęła za sobą grubą derkę, którą w razie nagłej potrzeby mogła zasłonić blask. Przynajmniej przez najbliższą godzinę…
Pozostawało teraz rozwiązać kwestię zajrzenia do środka. Szybkie oględziny pozwoliły Suki odnaleźć odpowiednie do tego narzędzie… łom stał sobie oparty o jedną ze skrzyń zaledwie kilka kroków od niej. Pewnie ujęła go w dłonie i przyjrzała się najbliższej blaskowi skrzyni. Wieko było przybite gwoździami tylko po jednej stronie, zaś po drugiej były zawiasy. To była kolejna dziwna rzecz. Nie łatwiej było po prostu przybić wieko do skrzyni?
Nie miała jednak czasu na te rozważania, zwłaszcza, że rozwiązanie tej zagadki kryło się tuż przed nią. Wystarczyło tylko wsadzić łom w odpowiednią szczelinę i umiejętnie podważyć…
Wieko skrzyni skrzypnęło cicho i otwarło się odsłaniając zawartość. Trumnę z mosiężnymi okuciami wykonaną z ciemnoczerwonego drewna. Luksusową trumnę i pewnie wiele wartą. Tyle, że trumien się nie przemyca. Kroki...Suki zamknęła szybko wieko skrzyni i przyczaiła się. Dwóch tragarzy weszło i wzięło jedną ze skrzyń, by wynieść ją z ładowni.
Dziewczyna odczekała, aż kroki umilkną zupełnie i ponownie podważyła wieko. Teraz nie mogła się wycofać, nie poznawszy odpowiedzi na pytanie, co jest w trumnach. A raczej co takiego w nich jest, że są przemycane… wieko skrzyni podparła łomem i sięgnęła ręką, by otworzyć górną część wieka…
I pod nią znalazła... skrzynki, fiolki i różnego rodzaju utensylia. Wyróżniały się szczególnie fiolki z rubinowym gęstym płynem oznakowane już ceną 500 dolarów na każdej fiolce. Wyglądało na to, że to przemyt zakazanych chemikaliów ukryty pod przykrywką transportu luksusowych trumien.
Dwie fiolki błyskawicznie zmieniły właściciela, zaś kwestię ich zawartości Suki zostawiła sobie na później. Po chwili zastanowienia zamknęła wieko i dokładnie domknęła skrzynię a potem naciągnęła derkę na fluorescencyjną plamę na podłodze i zabierając ze sobą łom, wymknęła się z powrotem na nabrzeże. Wiedziała już dość, by Huramu i Yoh mogli podjąć jakieś decyzje. Oczywiście nie przyzna się, że fiolki były dwie… Noun z pewnością ucieszy się z nowej zabawki.

Alchemik już czekał na nią… rozgladając się nerwowo. Gdy zauważył że się zbliża, rzekł.- Zaczynałem się martwić. Czy wszystko w porządku? Długo cię nie było.
- Musiałam zajrzeć do tych skrzyń… chodź, opowiem Ci wszystko po drodze… - ruszyła dość szybko, jednocześnie relacjonując swoje znalezisko i nim jeszcze dotarli do magazynu, pokazała przyjacielowi jedną z fiolek - Takie coś, jakieś zioła i odczynniki… miałam za mało czasu, żeby dokładnie wszystkie sprawdzić. Ale tylko to miało doczepioną cenę, więc sobie wzięłam… pomyślałam, że chętnie się tym pobawisz… - uśmiechnęła się, bawiąc się fiolką w udawanym zamyśleniu.
Fuse odkorkował fiolkę i powąchał zawartość. Po czym potrząsnął nią lekko, przyglądając się bacznie. - Za gęsta na likier, słodki zapach. Albo trucizna, albo eliksir magiczny… albo narkotyk. I to chyba dość rzadki, skoro tak drogi.
- Nie musisz już teraz rozgryzać, co to jest. - druga fiolka mignęła w dłoni dziewczyny, której twarz rozjaśnił szeroki uśmiech - Będziesz miał na to duuużo czasu… jeśli uda Ci się mnie przekonać, że warto. - droczyła się wesoło.
- Suki-chan… - zaczął błagalnym tonem Noun, ale Opal przerwała mu, przykładając dłoń do jego ust.
- Ktoś się do nas zbliża. - wyszeptała odruchowo. I miała rację.
Z drugiej strony uliczki nadchodziła reszta jej gangu. Huramu od razu spytał. - I co odkryliście?
Druga fiolka zniknęła, jakby nigdy jej nie było, zaś pierwszą Suki zaprezentowała przywódcy, po raz kolejny zdając relację ze zwiadu.
- Za jakiś czas na statku wybuchnie pożar… to będzie dobry moment na ewentualny atak. - uśmiechnęła się na koniec - Chociaż to wszystko jest strasznie dziwne. Oni wszyscy tam chodzili jak w transie, jak marionetki poruszane przez tego... szlachetkę. On też jakiś dziwny był. Zresztą sami zobaczycie, można spokojnie podejść na tyle blisko, żeby go sobie obejrzeć. Nie ma wart, on się tam czuje jak na własnym podwórku.
- Nie wiadomo jednak, czy doczekamy pożaru. Oni cały czas przenoszą skrzynie. - stwierdził cicho Masaru, zerkając za siebie.
- Też tak sądzę. - zamyślił się Huramu pocierając podbródek. - Suki, ty ze swoimi ludźmi zaatakujesz z tej strony, jak tylko dam znać. Ja spróbuję odciąć drogę ucieczki, bo ten powóz z końmi może do tego zostać użyty. Kogo chcesz mieć przy sobie?
- Bliźniacy i Yamato. - uśmiechnęła się dziewczyna - Oczywiście Yumei pozostanie w bezpiecznej odległości, ale mam przeczucie, że może się przydać… tamci wyglądają na takich, którzy potrafią się bić.
- Zgoda… my zajmiemy pozycję i odetniemy im drogę. - stwierdził Huramu ruszając. - Będziemy gotowi za piętnaście minut. Wtedy uderzajcie.
Shirako rzekła cicho dźwięcznym głosem. - Powodzenia. Uważajcie na siebie.
I ruszyła za szefem. Yoh skinął głową i też znikł w mroku uliczki.
A pozostali wpatrywali się w milczeniu w Suki, czekając na jej plan.
- Najpierw dezorientujemy i oślepiamy, spróbuję przy tym podpalić trap, żeby odciąć bryg i marynarzy, którzy akurat tam będą. Jest ich trzynastu i ten… fircyk. Tylko niech was nie zwiedzie jego wygląd, z pewnością jest groźniejszy, niż wygląda. Dobrze by było go wyeliminować na początku, może marynarze wyłączą się wtedy z walki. Wydają się być zahipnotyzowani, więc unikajcie patrzenia mu w oczy. A potem… sami wiecie najlepiej, co robić. Przetrzepać im dupy i samemu nie dać się drasnąć. - uśmiechnęła się lekko - Jakieś pytania?
- Ruszajmy. - stwierdził krótko Kansei “Wąż” Yamato.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 20-09-2014, 19:27   #58
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby



Było ciemno jak w zadku wieloryba. I chyba śmierdziało podobnie. Smród zgnilizny wypełniał pomieszczenie rozświetlane. Zapach przegniłych glonów, butwiejącego drewna i morskiej wody, źle wróżył wędrówce. Każda z desek mogła się okazać okazać się pułapką w której utknie noga. Ale przecież były inne powody dla których ten statek nie był odwiedzany… półprzeźroczyste schody wypełniały lukę w której kiedyś pierwotnie były schody. Te jednak albo zostały zniszczone podczas rozbicia się statku na brzegu, albo zostały wchłonięte przez plan eteryczny… plan duchów. Teraz gdy bogowie milczeli, dusze pozostawały na tym planie czekając na ich powrót. Lub nawiedzały miejsca z którymi czuły się związane. Na przykład ten statek.
-To bardzo duży galeon, praprzodek okrętów liniowych.- rozgadał się półork, zapalając latarnię i używając jej do rozglądnięcia się po pomieszczeniu.-Niżej jest ładownia z żywnością i zapasami do naprawy okrętu, możliwe też że zapasowa zbrojownia. Wyżej, kajuty… na tym poziomie zapewne znajdują się przewożone towary.
-Skąd to wiesz?- wyrwało się Morganowi.
-Czytam… dużo czytam.- mruknął cicho półork rozglądając się trwożliwie.-Nigdy nie widziałem ducha. A ty? Jaki był najstraszliwszy potwór jakiego widziałeś?
Tim wyrzucał z siebie kolejne zdania nie czekając na odpowiedź Morlocka. Widocznie w ten sposób próbował opanować lęk. A to miejsce im tego nie ułatwiało.
Nagle ściany i podłoga zaczęły pokrywać się szronem, a ich ciała przeniknęło straszliwe zimno. Ziąb przechodził przez ubrania, przenikał przez ciało aż do kości. Nie mieli czasu na podejmowanie decyzji. Szybko zbiegli w dół po schodach… wybierając te bardziej realne. Patrząc za siebie Morgan i Tim, patrzyli jak ziąb ustępuje równie szybko jak się pojawił.
-Co to do siedmiu kręgów było?- zapytał zaskoczony półork. Ale Morgan nie miał odpowiedzi.
Znaleźli w ciemnym i cuchnącym pomieszczeniu, chyba spiżarni.. kiedyś musiało tu być sporo żywności. Teraz był jedynie żółta pleśń.
Całe płachty tego chorobliwie żółtawego grzyba porastały ściany przegniłe worki z zapasami.
Z deszczu pod rynnę.
Obaj przypuszczali, że to cholerstwo nie jest bezpieczne dla zdrowia. Zwłaszcza, że nad pleśnią unosiła się drobna mgiełka zarodników.
-Musimy się poruszać bardzo powoli.- mruknął półork, a Morgan się z nim zgodził. Dźwięki jakie słyszeli, świadczyły o tym że grajek jest gdzieś z przodu. Niestety w połowie drogi, coś bladoniebieskiego i półprzeźroczystego zaczęło się wyłaniać ze ściany.


Pojękujący cicho duch, obrócił białka ślepych oczu w kierunku obu intruzów. I ruszył na nich.
-Idź dalej… ja go powstrzymam.-zadecydował półork uruchamiając generator, potem włączając miecz utworzony ze świetlistej energii który wydawał dziwne dźwięki przy każdym ruchu i tak uzbrojony zaatakował widmo wrzeszcząc.- No już… uciekaj stąd. Nie masz broni przeciw duchom! Bedziesz mi przeszkadzał!
Jego atak na widmo okazał się celny… i skuteczny. Widać nieumarły nie spodziewał się, że coś może go ranić. Ale kolejnych ataków nauczył się unikać wykorzystując fakt, że mógł przechodzić przez ściany, a Tim najwyraźniej nie.
-No ruszaj... dogonię cię.- krzyknął półork. Tim miał rację, Lockerby nic tu nie mógł toteż Morgan ruszył dalej. Kolejne drzwi wymagały nieco siły przy otwieraniu, ale po sforsowaniu rewolwerowiec znalazł się w wyjątkowo ciemnym i zagraconym korytarzu, śmierdzącym wilgotnymi starymi gaciami. Nagle coś huknęło. Kapelusz Morgana zmiotła z głowy potężna siła, a on sam odruchowo kucnął tuląc się ciałem do skrzyni.
Dłonią wymacał kapelusz. A właściwie to co z niego zostało po zmasakrowaniu kulami. Próbował przebić wzrokiem ciemność, ale nie mógł. Latarnię Tim zatrzymał przy sobie. Szlag… W tych ciemnościach Morgan prawie nic nie widział, a droga do strzelca pewnie była usłana przeszkodami.
-Trzeba było posłuchać kapłanki chłopie… teraz nie byłbyś w tej chwili w tak parszywiej sytuacji.- Morgan skądś znał ten głos. Tylko skąd… aż w końcu zrozumiał.
Półorczy barman z tutejszej mordowni! Jakiś Złotyząb...hmm… Tsadock. Ta informacja komplikowała sprawę, bo zielonoskórzy zarówno czystej jak i półkrwi widzieli w ciemnościach. Nic dziwnego, że się tu zaczaił, to było idealne miejsce na pułapkę. Nie dało się do niego szybko podbiec, a on sam wszystko widział jak na dłoni. Podczas gdy jego przeciwnicy… niekoniecznie.

Suki "Opal" Yozuka


Zaczęło się...


Trójka ulicznych wojowników pod wodzą Węża, ruszyła w ciszy biegnąc w kierunku wrogów. Byli bez bezbronni, ale nie bezbronni. Każdy z nich ćwiczył się w walce wręcz wykorzystując style zapoznane w dojo lub na ulicy. Nie potrzebowali broni, by być groźnymi.
I swym bezczelnym atakiem odciągali uwagę od przemykającej w cieniu statku Suki. To ona była uzbrojona, to ona była żądłem skorpiona mającym swym jadem sparaliżować ofiarę. Bliźniacy i Kansei robili za przynętę. Niczym gesty iluzjonisty mieli odciągnąć uwagę…od “ukrytej kulki”. Na napaść grupa przeładunkowa zareagowała na dwie sposoby. Szmaciarze rzucili się do walki wyciągając miecze i chichocząc potępieńczo… ku frustracji ich fircykowatego przywódcy. Marynarze i ich kapitan, zaś ignorowali sytuację, dopóki arystokrata nie nakazał kapitanowi włączyć się do boju.



Ten jako jedyny był uzbrojony w broń palną. I użył jej próbując postrzelić jednego z braci. Nie udało mu się. Bełt z kuszy Suki trafiający pomiędzy żebra na chwilę wyeliminował go z walki. A rzucony proszek błyskowy oślepił szarżujących pomagierów fircyka. I uczynił ich łatwym celem dla trójki ulicznych wojowników. Ich pięści spadły na owych mężczyzn zasypując ich gradem ciosu i powalając na ziemię. Po czym ruszyli wprost na fircyka i marynarzy ładujących kolejne skrzynie do wozu.
Yumei obserwowała to z cieni uliczki, jako medyczka grupy nie zamierzała narażać się bez powodu, ani ujawniać swej pozycji. Uzbrojona w krótki łuk czekała na wypadek, gdyby musiała zrobić z niego użytek.
Wolała jednak działania pozostawić reszcie. Kansei i bliźniacy zaś powaliwszy szmaciarzy ruszyli wprost na fircyka i otumanionych marynarzy. Zaś Suki podbiegła jeszcze kawałeczek i cisnęła fiolkę z ogniem alchemicznym na trap. Trafiła w cel.. ogień obudził przynajmniej podstawowe instynkty ludzi morza, bo ci uwięzieni na brygu nie próbowali przekroczyć ogniowej zapory. Blask ognia niestety ujawnił obecność Suki.
Ale czy to miało znaczenie? Wszystko szło idealnie… jak dotąd.
-Ruszajcie do mego Pana!- krzyknął fircyk, wyciągając ostrze ukryte w lasce i czyniąc z niej rapier.- A wy do ataku!
Otumanieni marynarze porzucili swe pakunki i sięgnęli do kordów. Po czym ci na placu ruszyli do walki, bowiem ci na statku utknęli nie mogąc przekroczyć rozprzestrzeniającej się bariery ognia.
Suki nie wiedziała, do kogo krzyczał arystokrata, dopóki koniec nie spięły się w sobie i ruszyły rozpędzając się w cwał,



niczym jakieś demoniczne bestie. Były o wiele silniejsze od zwykłych rumaków skoro we dwójkę bez problemu uciągnęły spory wóz wypełniony w dwóch trzecich ciężkimi trumnami. Ale to w tej chwili nie było zmartwieniem “Opal”. Konie pędziły bowiem w uliczkę, którą miał odciąć Huramu. Yozuka miała własne zmartwienie. Bowiem pobici przez trójkę ulicznych wojowników szmaciarze podnosili się z ziemi i wyjąc potępieńczo rzucili się na związanych walką Bliźniaków i “Węża”. Sama “Opal” zbliżyła się do fircyka i błyskawicznie posłała w jego kierunku trzy zatrute pajęczym jadem szurikeny. Lecz on je z siebie strząsnął owym mieczem, nie przejmując się ranami czy trucizną. Wyglądało na to, że lalusiowaty arystokrata jest twardszym orzechem do zgryzienia, niżby się z pozoru wydawało.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-10-2014, 15:53   #59
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Nie takiej reakcji spodziewał się po starym przyjacielu ojca.
-Chodź za mną.- rzekł krótko i zaprowadził Maeglina na strych do małego i skromnie wyposażonego pokoiku. Było tu jednak dość duże łóżko, szafka na ubrania, sekretarzyk, skrzynia na prywatne rzeczy oraz krzesło i stolik.
-To jest twój azyl. Tu powinieneś być bezpieczny o ile…- uniósł palec w górę.- Będziesz przestrzegał reguł. A oto one. Nikogo nie wolno ci tu sprowadzać. Nikomu nie wolno ci mówić gdzie mieszkasz. Nie wolno ci rzucać zaklęć, ani prowadzić jakichkolwiek eksperymentów w moim domu.
Możesz wychodzić i wchodzić tutaj, jedynie tylnymi drzwiami na zapleczu. Wikt i opierunek zostaną ci zapewnione. Może nie będą to frykasy, ale na pewno coś lepszego niż dwa posiłki dziennie.

Po tym przydługim wykładzie rzekł do półelfa.- Jakieś pytania, chłopcze?

-Mam za sobą ciężkie chwile panie -westchnął czując ciężar i powagę sytuacji- czy moglibyśmy zjeść razem kolację. Choćby tu skromną i dyskretną potrzebuje rady starszego i mądrzejszego.
-Oczywiście. Moją radą jest byś nie szedł w ślady swego ojca. Ale ty nie posłuchasz, ponieważ jesteś jego synem. Kolację zaraz ci zostanie dostarczona tutaj. Co dzisiaj jest…- zamyślił niziołek pocierając podbródek.- A tak... kaczka z jabłkami. Ślina mimowolnie podeszła do ust półelfa. Gospodarz spojrzał na Maeglina i dodał.- Chyba rozumiesz sytuację. Skoro Faderil Black cię tu przysłał, to znaczy, że jesteście ścigani. A skoro jesteś ścigany to ja zadbam o twoje bezpieczeństwo, acz nie przełożę go nad bezpieczeństwo mojej rodziny. Lojalnie uprzedzam, że nie będę nadstawiał za ciebie karku. No…
- machnął ręką.- ...ale tu cię znajdą, o ile będziesz przestrzegał moich wskazówek i przyczaisz się.
-Dziękuję za gościnę i schronienie. Uszanuje twoje zasady panie. Przyczaję się tu na kilka dni, potem za chęć szukania ojca raczej nie można mnie winić. Będę jednak ostrożny, nic ryzykownego.Czy jest ktoś z jego przyjaciół kogo znasz panie i kto mógłby mi pomóc go odnaleźć? Może nie teraz w tej chwili gdy sprawa jest gorąca. Muszę jednak wiedzieć czy udało mu się uciec, to mój obowiązek.
-A niby gdzie chcesz szukać?- odparł zdziwiony niziołek.
-Wiem że wszedł do Old Hell. Czy wiem, że nie wyszedł w innym miejscu? Czy wiem, że nie przeniósł się do jakiejś kryjówki? Może ktoś je zna? Ponadto przydałby mi się ktoś podobny do mnie, potrzebuje dalej się uczyć. Straciłem mentora jakim był ojciec, muszę się dalej szkolić jeśli mam się na coś przydać.
- Mentora?- wzruszył ramionami Galtus i wsunąwszy ręce do kieszonek dodał.- Hmmm… Nie ma mentora. Nie ma czarodziei. A zaklinacze nie szukają uczniów. Nie wspominając o tym, że nie pytam klientów o ich profesję, więc... nie mogę ci pomóc.
- Muszę się dowiedzieć co mu się stało... czy go dorwali- dodał po chwili wahania.- Wybacz panie moje emocje, dziękuje jeszcze raz za opiekę i gościnę. Może znasz kogoś kto mógłby mi pomóc? Kogoś dyskretnego.
-Nie. Nie znam. Jeśli poszedł w czeluście Old Hell, to albo został złapany i trafił na Devil’s Island… albo zginął w głębinach Old Hell.- machnął ręką Galtus.- Tak czy siak… przepadł. I raczej nikt nie jest w stanie mu pomóc. Choć oczywiście możesz próbować.
-Znasz jakiś innych przyjaciół mojego ojca?
-Jego drogi i moje rozeszły się bardzo dawno temu. -odparł wprost niziołek.- A i za moich czasów, więcej było partnerów w interesach… niż przyjaciół.
-Opowiesz mi tą historię panie? Wasze wspólne dzieje?- muszę wiedzieć kim jest mój gospodarz. Chce mnie zniechęcić by mnie chronić rozumiem to ale nie mogę zaakceptować- pomyślał Maeglin.
-Co tu dużo opowiadać…- wzruszył ramionami niziołek.- Brak na to czasu. Jest wieczór, a ty oderwałeś mnie od mojej kolacji. Wystarczy ci wiedzieć, żem pracował z twym ojcem, póki mu… rozdmuchane ego i ambicje nie zaćmiły rozumu. Zachciało mu się więcej, niż miał. Zachciało mu się grać w pierwszej lidze. I się nagrał jak widać. Zaryzykował i przegrał. Ja natomiast wycofałem się w porę i… eeech… ty się zjawiłeś ze wspomnieniem starego długu wobec Faderila.
Potarł podstawę nosa mówiąc.- Jeśli ci ojciec o mnie nie opowiadał to widocznie nie miał powodów. To nie były szczęśliwie czasy. Ani dla niego, ani dla mnie, ani dla wielu innych… To była harówka zakończona wieloma trupami.
-Dziękuję, za schronienie. Jeśli będę mógł się jakoś odwdzięczyć jestem do dyspozycji.- skinął głową. Robili razem jakieś brudne interesy, niziołek się zalegalizował i wycofał. Ojciec brnął dalej, tyle zrozumiał. Być może gospodarz nadal ma jakieś nielegalne interesy jednak o mniejszym ryzyku niż interesy z Ojcem.

Przez następne kilkanaście dni nie wyściubiał nosa za swoją nową kryjówkę. Ojciec kazał mu się ukryć, aż trop ostygnie. Mówił, że mnie odnajdzie i mam go nie szukać nie podejmować zbędnego ryzyka. To on mógł więcej, był mądrzejszy, starszy i miał większą moc. Nie zjawił się jednak, w młodym półelfie kiełkowało cały czas złe przeczucie. Uciekł po ciężkiej walce, odciągnął ich... Może mnie potrzebuje, leży gdzieś ranny? Tysiące myśli, uczuć i ta bezradność. Nie mógł zastosować się do tego polecenia ojca, ani do dobrej rady jego przyjaciela Gultusa. Zawsze wypełniał rozkazy ojca, sam był w gorącej wodzie kompany. Najpierw robił potem myślał. Jego opiekun próbował to z niego wykorzenić przez wiele lat. Ojciec był dla niego Mentorem, w dziedzinie czarów i... każdej innej. Nauczycielem alchemii, tworzenia eliksirów, cudownych przedmiotów. Był typem władczym, zdecydowanym i zawsze chłodno kalkulował. Wiedział kiedy ryzykować a kiedy nie... choć był bardzo ambitny i było to jego wadą. Maeglina chciał ulepić na swoje podobieństwo. Młody półelf wiedział o tym, kochał go i dostosowywał się do życzeń ojca. Przez to jednak, że zawsze wypełniał polecania i rozkazy. Stosował się do rad czy wskazówek był... Odrobinę mało samodzielny, nie miał szansy naprawdę się wykazać. Sam od początku do końca robiąc jak uważa. Był w pewnym stopniu jak w złotej klatce. Otoczony opieką i ochroną. Ta klata go dusiła i męczyła. Jednak gdy teraz znikła... Czuł się zdezorientowany. Okazało się, że nie znał praktycznie żadnych przyjaciół ojca. Ze współpracowników widywał tylko "żołnierzy" ojca, którzy dodatkowo albo zgineli w ich domu... ewentualnie zaginęli wraz z ojcem. Był odcięty od jego interesów dla bezpieczeństwa. Zawsze mu powtarzano, że w odpowiedniej chwili wtajemniczy go we wszystkie sprawy. Teraz zwiększaj moc, ucz się tego, ucz się tamtego... Gdzie go to zaprowadziło teraz? Sam w obcym domu... Z jednym tylko przyjacielem do którego mógł się zwrócić. W dodatku dość specyficznym. Godnym zaufania na swój sposób... jednak niepewnym do końca.

Skreśli kilka słów na szybko. Zostawił list w starym grobie na cmentarzu, to była ich skrzynka kontaktowa. Haroshiwa Tokado był bowiem ścigany przez Triady. Teraz obaj byli zbiegami....

Maeglin wszedł do niedużej krypty, mieściła się ona w opuszczonym rodzinnym grobowcu. Pokolenia złodziei i szabrowników wykopały sporo tuneli łączących różne miejsca na cmentarzu. W tym miejscu przecinały się trzy tunele, dawno już nie używane. O czym świadczyła spora warstwa kurzu, to miejsce było punktem kontaktowym dwójki przyjaciół. Maeglin usiadł na pustej skrzyni którą osobiście tu postawił kilka miesięcy temu. Oczekując nerwowo się rozglądał. Mimo dwóch tygodni jakie minęły od obławy w jego domu, wciąż miał zszargane nerwy. To spotkanie było pierwszym krokiem do stabilizacji. O ile można tak nazwać to w co się chciał się wpakować. Zejście na drogę przestępstwa, to nie była rzecz jaką można było uznać za stabilną. Była to jednak najszybsza droga, poszukiwanie ojca czy jego wykupienie będzie kosztowne. Kto inny zaś jak nie złodziej mógł mu w tym pomóc?

-Yo…- rzekł pojawiający się znienacka osobnik typowo dla siebie aroganckim tonem. Haroshiwa Tokado przyglądał się Maeglinowi poprzez swe umagicznione patrzałki, opierając katanę o swe ramię. Jak zwykle złodziejaszek musiał mieć odpowiednie… wejście.
Maeglin obrócił się w jego stronę z lekkim i wymuszonym uśmiechem.
-Witaj, wybacz mi brak kontaktu przez pewien czas. Tak było bezpieczniej, wpadłem w spore kłopoty.- dodał na koniec smutnym tonem.
-Bywa…- wzruszył ramionami Tokado siadając.- Nie ty jeden. Nie ty ostatni. Triady chętnie, by mnie ubiły i nawet wyznaczyły niewielką nagrodę za moją głowę… ale jakoś żyję. Więc, jakie to kłopoty?
-Czarni nas zwęszyli. Ojciec ich odciągnął i uciekł w głąb Old Hell. Od tamtej pory nie miałem z nim kontaktu.- pokręcił głową zawiedziony -Chciałbym wiedzieć czy go złapali ale sam musiałem zadbać o swoje bezpieczeństwo. Potrzebuje informacji i pieniędzy by je kupić.-dodał rzeczowo na koniec.
-Potrzebujesz dużo pieniędzy.- zamyślił się Tokado splatając dłonie razem.- Parszywa sprawa, bo mnie też by się przydała pożyczka. Liczyłem na ciebie.
-Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic.- uśmiechnął się pod nosem -To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć..- popatrzył na towarzysza z ukosa, bo w sumie to on był tu specjalistą.
-Można by obrabować jakiś sklep, ale za wiele z tego nie będzie. Większa robota wymaga kilka dni na planowanie. I być może dodatkowych ludzi.- stwierdził w odpowiedzi Tokado.- Szybka robótka to raczej jest na bieżące wydatki.
-Ty znasz się na planowaniu i rabowaniu, ja na czarach. Dasz radę zaplanować i wybrać cel lub cele które pozwolą mi załatwić sprawę z ojcem? W twoim środowisku pewnie znajdziemy dodatkowe ręce do pracy. Mało kto ma przy skokach czarodzieja, to zwiększa nasze możliwości. Nie chce co prawda napadać na bank w Uptown. Coś na nasze możliwości ale z godnym zarobkiem.
- To nie jest takie łatwe. Moje środowisko chce mnie zabić, a …- machnął ręką Tokado wyjaśniając sprawę.- A czarodziej bynajmniej nie jest zachętą, nikt nie lubi amatorów na akcji. Zresztą… ile uważasz, że potrzebujesz... Tysiąc, dwa, trzy tysiące ? Więcej? I co dalej? Jak już zdobędziesz te pieniądze?
-Czekam na moment w którym mówisz, że znasz kogoś odpowiedniego. Awanturnika który zna Old Hell. Kogoś kto dowie się czy złapali ojca. A jeśli nie to wie jak szukać i pomoże mi go odnaleźć. Jego albo ciało wszystko jedno… Naiwne oczywiście, głupie z całą pewnością. To jest jednak mój ojciec. Co do amatorów na akcji. Profesjonaliści potrafią znikać? Potrafią latać? A ja mogę sprawić, że będą i trzymać się ostrożnej części. Profesjonalną cześć zostawiam wam, ja jestem ułatwiaczem. Jednak takim jakiego do tej pory nie mieliście, to poszerza wasze możliwości.
-Ani latanie, ani znikanie nie bywa potrzebne przy włamaniach się. Tylko zwinne ręce przy zamkach i doświadczenie z pułapkami.- odparł Tokado wzruszając ramionami.-Zresztą… nie ma co teoretyzować. W tej chwili nie mam nic dużego na celowniku. Może później.
Wstał mówiąc.- I… nie łódź się przyjacielu. Nie ma nikogo, kto by znał Old Hell. Są tacy co się tam zapuszczają, ale nawet oni nie czują się tam jak w Domu, a co gorsza… Purgatory pełne jest szpiegów. Czarna Gwardia opłaca tam wiele uszu.
Nic dla mnie nie ma. To bardzo, bardzo źle. Liczyłem na niego- pomyślał Maeglin.
-Jeśli będę potrzebny zostaw mi wiadomość w miejscu kontaktowym. W tej krypcie pod skrzynią, lekko czymś przysypaną. Teraz i ja jestem poszukiwany. Jak w ogóle zamierzasz wydostać się z kabały w której jesteś? Będziesz się wiecznie ukrywał, aż ktoś cie dorwie? Może… może jestem ci w stanie jakoś pomóc.
-Są miejsca gdzie Triady nie sięgają: Port, tereny kontrolowane przez Czarną Rękę… matecznik Cicione, Piracka Zatoka… jest gdzie się ukrywać.- zamyślił się Tokado wstając.- Daj też znać, jakbyś sam znalazł okazję.
-Tak zrobię trzymaj się i bądź ostrożny.- uścisnął przyjacielowi dłoń i oddalił się. Nie było co przedłużać rozmowy dwóch zbiegów.

Wracając do kryjówki starał się kluczyć w uliczkach. W jednej z alejek rzucił nawet niewidzialność. Ostrożności nigdy dość. Gdy wrócił do azylu poprosił o rozmowę ze swoim gospodarzem. Ten przyszedł do niego jakiś czas później. Maeglin właśnie głaskał Kła, jedyny domownik jaki z nim pozostał. Z wyglądu trochę przypominający wilka i mający z pewnością domieszkę jego krwi. Szkolony przez Maeglina pod okiem tresera, był posłusznym towarzyszem i jego ostatnim obrońcą.

-Nie boję się rozsądnego ryzyka. Znam się na czarach i trochę na handlu. Czy nie znasz kogoś kto miałby dla pracę? Najlepiej dobrze płatną bo myśli o ojcu nie porzuciłem. Choć królewskich wymagań nie mam...- wypowiedział te słowa szybko. Jakby natychmiast musiał usłyszeć odpowiedź która zbawi jego problemy. Gultus ledwo przekroczył próg.

Gultus wzruszył ramionami wyraźnie i powoli mówiąc.
-Praca dla subiekta lub pomocnika subiekta by się pewnie znalazła. Na przykład w sklepie z meblami. Tyle że nie jest do dobrze płatna praca. Trochę znajomości na handlu to kiepskie referencje. Niemniej nie ma co liczyć na dobre zarobki, gdy się pracuje u kogoś w handlu.- powiedział dobitnie by pozbawić zapewne złudzeń młodego podopiecznego.

-Mam na myśli pracę odpowiednią do moich talentów- powiedział Maeglin.-Możesz mnie do kogoś skierować?
-Masz strasznie duże mniemanie o sobie chłopcze. Nie podoba ci się praca subiekta? To sam sobie znajdź odpowiednią.- fuknął obrażony niziołek.
-To nie kwestia mniemania- starał się wyjaśnić Maeglin- Mam talenty magiczne, jestem twórcą eliksirów i przedmiotów. Można znaleźć dla tego dobre zastosowanie. Każdy powinien robić to w czym jest najlepszy. Pech polega na tym, że monopol na mój talent przywłaszczyło Uptown.-skrzywił się.
Gultus wzruszył ramionami dodając ironicznie.- Bo się rozpłaczę.- po czym pogroził palcem.- Słuchaj chłopczyku… Mało kogo obchodzą twoje talenty magiczne. Rzemieślnictwo to rodzinny interes i zwykle nie bierze się kogoś z ulicy do warsztatu nieważne jak utalentowanego. Jak takiś mądry to sam sobie szukaj, kogoś kto doceni twoje umiejętności. Ja w każdym razie nie widzę specjalnie możliwości zatrudnienia dla ciebie jako twórcy eliksirów. Alchemicy… nie wiem jak dobrze ich znasz. Niemniej powinieneś już wiedzieć, że nie biorą asystentów do swych warsztatów.
Maeglin po raz kolejny był rozczarowany. Wiedział, że należy jednak podziękować.
-Dziękuje... za szczerość- wymamrotał lekko zdołowany.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 13-10-2014 o 18:08.
Icarius jest offline  
Stary 18-10-2014, 17:25   #60
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
-Powiedz, Tsad...- zaczął Morgan, sięgając pod płaszcz z postrzępionym kapeluszem na głowie.- Trudno ci było wystawić Tima, czy nieszczególnie? Bo wiesz, że on tu jest, prawda?

Flaszka z ogniem alchemicznym dobrze leżała w dłoni, pozostawało mięć nadzieję że na ewentualnej linii rzutu nie było jakiegoś cholernego słupa.

Albo co gorsza, ściany.

-A Arvena? Jest na zewnątrz. Ciekawe czy ucieszy się na twój widok... ?

Gówno widać, coś tam słychać.

Czekał.

- Jeśli przeżyje... to i tak się nie dowie.- zachichotał głos półorka. Po czym przez chwilę była cisza.- Szkoda Tima, ale cóż... Nie powinien tu przychodzić, ty też. To nie wasza sprawa.

Niestety dźwięk roznosił się donośnie... to miejsce miało niezłą akustykę.

-Och do prawdy?- rzucił Morgan, po chwili namysłu wyciągając jeszcze jeden flakonik i stawiając go na ziemi, obok stopy.- Cóż, kto jak kto, ale barman powinien mieć więcej rozsądku niż przeciętny kultysta. Długo już czcisz te mackowate, morskie bóstwa?

I trzecia flaszka została ustawiona idealnie w zasięgu ręki Lockerby'ego.

-To proste... one powracają. Stare bóstwa, albo są martwe, albo zapomniały o naszym małym globie.- stwierdził spokojnym tonem półork.- Kto nas ochroni przed Starożytnymi? Nauka...

Głośny ironiczny śmiech wypełnił ten przedział statku.

- Bzdura, bądźmy szczerzy chłopie... świat idzie ku zagładzie, więc postanowiłem dołączyć do drużyny zwycięzców. Tak naprawdę bowiem to ty... jesteś nierozsądny.

-Cholera, a już liczyłem na to że zwyczajnie idzie ci o to cholerne złoto które chcą wyciągnąć z wraku
.- mruknął Lockerby.- I wiesz co? W pierdlu siedziałem z jednym, cholernie bystrym gościem któremu noga powinęła się przy kantowaniu na podatkach. Studiował historię i wiesz co? Bogowie to nasz najmniejszy problem. Cały ten pieprzony świat to kilka kilometrów skały pływającej po pieprzonej lawie, nie wspominając o wielkich, galaktycznych kamykach które regularnie w niego napieprzały. Podobno żyjemy w okresie spokoju pomiędzy jednym zlodowaceniem a wielkim smażeniem całego globu. Chcesz go spędzić na modleniu się do frutti di mare? Proszę! Ale ja nie zamierzam...

Pierwsza butelka poszybowała w głąb wraku, sam Morgan zaś w chwili eksplozji rzucił się za kolejną osłonę, w biegu ciskając kolejnym wybuchowym maleństwem w stronę, gdzie miejmy nadzieję, stał cholerny oras.

- Cóż... modlenie się to...- przerwał gdy nastąpiła eksplozja. Niestety wybuch go nie rozkojarzył i gdy tylko Morgan przeskakiwał od osłony do osłony usłyszał świst kul nad głową. Ale był już bliżej i ogień przez chwilę rozświetlił pomieszczenie. Na tyle by Morlock zdołał stwierdzić, że półork zabunkrował się za skrzyniami, będąc niemal całkowicie nimi osłonięty. Ciężko będzie go ugryźć.

Morgan dojrzał, ale nie zdążył strzelić... wolał uniknąć postrzału prosto w gębę

- Nie będziesz żył wiecznie chłopie. A po śmierci utkniesz jak ci wyjący nieszczęśnicy błąkający się na tym statku. Marna perspektywa na wieczność. A mnie czekają zyski i za życia i po śmierci.- stwierdził Tsadock.- A ci studenci historii, geologii, astronomii... banda przemądrzałych bubków. Niby znają wszystkie odpowiedzi, a nie znają rozwiązań.

Morgan uśmiechnął się lekko.

-Wiesz co? Czemu mam dziwne wrażenie że te wasze morskie bóstwa pozrywają mam skórę z mord i w zestawie wydupczą za pomocą macek, mając bardzo głęboko w poważaniu fakt że ich wyznajecie?- zapytał Morgan, sięgając po nóż.- Powiem nawet więcej, dlaczego... Szlag!


Może i nie był najlepszym aktorem, ale przekleństwa znał całkiem nieźle.

Dlatego też zaczął kląć pod nosem, kiedy trafiona ciśniętym ostrzem flaszka pękła, postronnemu obserwatorowi dając dziwne wrażenie że Morlock właśnie upuścił sobie pod nogi ogień alchemiczny.

Sam zaś przyklęknął za osłoną trzy kroki dalej, szykując się na rozwój sytuacji.

-Coś ci nie idzie chłopie.- zachichotał półork.- Widać bogowie nie są po twojej stronie.

Nie wyglądało jednak, by zamierzał wyściubić nosa ze swej "fortecy"... No i czemu miałby? Czas był po jego stronie. Niewątpliwie im dłużej zatrzymał tu Lockerby'ego w tym lepszej był sytuacji.

-Bogowie, ta... ? Jebać to.- westchnął Morgan, ściągając karabin z pleców i wstając.

Ogień zaczął przygasać, a to zecydowanie nie było dobre dla rewolwerowca. Zostawało mieć nadzieję że kiedy Złoty Ząbek się wychyli, Lockerby będzie od niego szybszy.

Nie mógł czekać pod pokładem w nieskończoność.

Z kolbą Springa na ramieniu ruszył powoli w stronę skrzyń za którymi klęczał ork.

Tsadock wychylił się w końcu i strzelił w kierunku Morgana zmuszając go do upadku na podłogę, składającą się błota i mułu i gnijącego drewna. Świst kul nad głową niewątpliwie był nieprzyjemnym doświadczenie, ale Morgan miał wreszcie możliwość posłania kulki we wroga i posłał... ryk bólu świadczył o tym, że zdołał go trafić. Wiązanka kilku przekleństw zaś była dowodem na to, że strzał nie był śmiertelny. Zaś Morgan brudny i śmierdzący dopełznął do kolejnej osłony.

Miał tego naprawdę dość.

Wstał, uniósł karabin i przymknął jedno oko.

-Hej, jebany mieszańcu! Twoja matka musiała…- nie dokończył.

Tym razem Morgan był dość blisko, a przeciwnik o tym nie wiedział. Tsadock wychylił się i... otrzymał kulkę między oczy. Po czym osunął się martwy na podłogę. Lockerby strzelił na ślepo, poruszając temat rodzicielki swojego przeciwnika.

Szczęśliwie, trafił.

Morgan westchnął, wsuwając karabin do kabury na plecach i wyjmując rewolwery.

-Wisisz mi kapelusz.- mruknął do leżącego za osłoną trupa, przeskakując ją.

Po chwili konsternacji obejrzał się jeszcze na zabitego barmana, a dokładniej dziurze ziejącej między jego oczami. Pocisk ze Springa nie był srebrny. A kto wiedział że oras nie postanowił dać się pokąsać rekinołakom?

Jednocześnie rewolwerowiec wytężył słuch, kątem oka szukając wyjścia na górę.

Trup nie wydawał się chętny do ożywienia, za to jego broń prezentowała się nieźle. Prawdziwa krasnoludzka śrutówka, śmiercionośna broń w odpowiednich rękach. Oprócz tego wzrok Morgana skupił się na dwukolorowej szarfie z doczepionymi do niej małymi złotymi krążkami. Nie pasowała do niego, więc nie nosił jej z powodów estetycznych, podobnie jak żelaznej obrączki na palcu. Musiały być inne przyczyny takiego "gustu" w kwestii mody. A poza tym miał dwie fiolki doczepione do szarfy. Samo wyjście z tego pomieszczenia było drzwiami prowadzącymi do kolejnego pomieszczenia. Być może schody na górę, były w kolejnym?

-Hmm... Dobra, wybaczam ci kapelusz.- przyznał Lockerby, zdejmując z trupa szarfę i pierścień, a następnie biorąc w ręce krasnoludzką pukawkę. Flaszki też wziął, żeby nie było.

Takiej broni nie mógł zostawić, więc trzymając ją w zgięciu łokcia ruszył w stronę drzwi, gotowy do kolejnej rozróby.

W dłoni miał rewolwer.

Po wyważeniu barkiem kolejnych drzwi, stanął oko w oko z upiornym rycerzem w czarnej płytowej zbroi... którego postać składała się po części z dymu.




Jego czerwone oczy świeciły upiornym blaskiem, a jego czarny niczym noc miecz opierał się o bezgłowe ciało sahuagina. Świeże ciało. Musiał to być jeden z kultystów. Nieumarły rycerz przyglądał się Locerby'emu w milczeniu. Wydawał się być skrępowany i to... dosłownie. Otaczał go bowiem dziwny krąg świetlistych glifów.

-Odejdź głupi złodziejaszku, albo skończysz jak on.- rzekł w końcu grobowym tonem.

-Nie jestem złodziejem.- odparł szybko Lockerby rozglądając się dookoła.- Przeklęte skarby niezbyt mnie obchodzą. Nie po to tu jestem.

Na wszelki wypadek był jednak gotów na atak dziwnego... człowieka?

O ile to kiedyś było człowiekiem. Teraz to był jakiś upiór.

-Tak czy siak jesteś głupcem. Ładunek tego statku nie powinien go opuścić.- odparł nieumarły. Pochwycił mocniej za miecz próbując wyjść z kręgu glifów, ale te go powstrzymywały świecąc mocniej.

- Przeklęta kapłanka...- rzekł wściekle swym grobowym głosem. Nie był to jedyny odgłos jaki Morgan usłyszał. Za sobą słyszał bowiem głośne dyszenie. Zapewne Tim rozprawił się ze spektrami.

-Po co tu więc jesteś?- spytał rycerz.

-Po grajka który tak zawodzi. Poniekąd, jest tu z mojej winy. Chcę go stąd zabrać zanim zmuszą go do obudzenia czegokolwiek by nie chcieli obudzić...- odruchowo rzucił okiem przez ramię, nie ufając do końca magicznym znaczkom, mimo że wyglądały na skuteczne.

Nieumarły zaśmiał się grobowym głosem i rzekł z ironią.

- Głupcze... oni nie chcą niczego obudzić, oni chcą coś zabrać, a grajkiem neutralizują duchy przykute do tego statku winą lub obowiązkiem.

Tymczasem pojawił się Tim zdyszany i nie wyglądający za dobrze.

- Ten piekielny wynalazek działa, ale chyba już jego zasilanie padło. - po tych słowach zwrócił uwagę na rycerza w kręgu.- No to już przesada. Ile tych nieumarłych jeszcze jest na tym przeklętym okręcie?!

-Wielu i wygląda na to, że tylko z moją pomocą ich dogonicie.-
stwierdził rycerz.

-A jaki jest warunek żebyś nie próbował zadźgać nas zaraz jak tylko naruszę te magiczne gryzmoły które cię tu trzymają, co?- zapytał sceptycznie Morgan, zerkając na Tima.- Dobrze że nic ci nie jest młody.

-Ciężko mi będzie cię zadźgać od środka.- odpowiedział nieumarły.- Nie mogę opuścić tego pomieszczenia samodzielnie, chyba że opętam czyjeś ciało.

-Eeee... ja walczyłem tym mieczem.-
stwierdził Tim.- Teraz twoja kolej panie Lockerby.

Morgana naprawdę zamurowało.

-Nie sądzisz, Timmy, że danie się opętać przez ducha jest dość nieporównywalne z machaniem jakimś eksperymentalnym mieczem w walce ze zjawą… ?

-Mogło mi rękę urwać.


Morlock nie skomentował tej odpowiedzi, krążąc w namyśle dookoła kręgu trzymającego ducha w miejscu. Jakby na to nie patrzeć, upiór mógł równie dobrze być albo uczciwy, albo cholernie sprytny. Wszystko zależało od tego, kim był przed śmiercią oraz co go motywowało.

W ostateczności, po kilku sekundach ciszy które wydawały się wiecznością, Lockerby westchnął.

-Zgoda.- mruknął.- Ale zabijasz tylko kultystów. Grajek, moi towarzysze, elfka która najpewniej po niego tu przyszła… Oni mają immunitet i jeśli ich zaatakujesz, przerwę ci, nawet jeśli będzie to oznaczać że dołączę do widmowej załogi tej rozpadającej się krypy.

Mówiąc to, wyrwał zza pasa toporem i wbił go w deski, przerywając magiczny krąg.

-No? Teraz twoja kolej…
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172