Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2014, 18:33   #130
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Teo pogrążał się coraz bardziej w mroczny labirynt. Nerwowo omiatał zakurzone, oblepione tą dziwaczną niby-pajęczyną półki, starając się nie myśleć, co skrywają w sobie kształty tworzone przez sieci.

Podążał przed sienie z obsesyjnym, wręcz niezdrowych obłędem. A im bliżej był celu, tym dalej był od zachowania resztek zdrowego rozsądku.
W końcu go znalazł! Przełącznik! Przekręcił go i ruszył dalej, szukając kolejnego.

Pojawienie „pająka” nie zaskoczyło go ani trochę, podobnie zresztą jak ohydny kształt, który posiadał ten szalony stwór. Widok klekoczącej maszkary rozbawił Teodora, nie przestraszył. Uniósł pistolet i wtedy przekonał się, że przeciwnik wcale nie jest taki łatwy do likwidacji, jak założył.
Strzał, który pozbawił pisarza broni był niczym zimny prysznic na głowę. Wuoornos rzucił się do spóźnionej ucieczki śmiejąc się w duchu. Za głupotę trzeba płacić!

Pojawienie się mężczyzny z karabinem i niespodziewany ratunek był zrządzeniem losu, na które nie zasłużył. Charakterystyczna odzywka, bardziej niż ton głosu, powiedziała Teodorowi, kto znów stanął mu na drodze.

- Cześć, czaszko. – Wuoornos spojrzał na rozwalone strzałem „ciało” potwora, który niemal go nie dopadł. - Dzięki za pomoc. Co tutaj robisz?

-To obraźliwe. Czuję się dotknięty, że mnie nie pamiętasz doktorku. To ja, Edgar Ricks.- odparł z uśmiechem mężczyzna.

Tuż za oboma rozmówcami, słychać był klekot plastikowych kończyn. Edgar ponownie wystrzelił z śrutówki ładując kolejną porcję ołowiu w tułów bestii.

- Pamiętam.- Zaprotestował Teo.- Gadaliśmy niedawno. Na dachu wieżowca z koszmaru. Tak?

-Gadaliśmy... ja akurat świetnie bawiłem w więzieniu. No... ale teraz świetnie bawię się tutaj. Choć niektóre z tych draństw są trudne do ubicia.- stwierdził z uśmiechem Edgar.

- Dokąd teraz się wybierasz, hę? – zapytał pisarz i podszedł do drugiego generatora.

Przekręcił wajchę mając nadzieję, że w ten sposób przywróci zasilanie awaryjne w tym przeklętym miejscu.

-Nie wiem... Pozabijam coś, co bardziej krwawi.- odparł z rozczarowaniem w głosie Edgar, gdy ponowny plastikowy klekot uświadomił obydwu, że potwór, mimo iż okaleczony kulami, nadal żyje.

Teodor podszedł do pistoletu i z trudem wydobył go z lepkich splotów pajęczyny, odrywając w końcu od podłogi. Wymierzył w klekoczącą paskudę i posłał w nią kilka kulek. Zdawał sobie sprawę z tego, że niewiele jej zrobi, skoro śrut Edgara ledwie sobie radził z zagrożeniem, ale pisarz po prostu chciał poczuć się groźny. Chciał zrzucić z siebie strach, jaki odczuł, gdy ścigał go ten niby-pająk. Ten zlepek manekinów z piekła rodem. Ten …
Zabrakło mu przymiotników, którymi mógł opisać to bydlę i nienawiść, jaką do niego w tej chwili odczuwał.

Po pierwszych dwóch seriach z broni palnej. Trzecia okazał się mniej celna. Potwór odrzucił nagle uszkodzone części i mniejszy... stał się zwinniejszy. I trudniejszy do trafienia. Wygląda na to, że obaj zmarnowali czas... który zyskali dzięki zaskoczeniu potwora.

- Jakieś pomysły, Edgar? – zaklął Teo ponownie chybiając pomniejszoną wersję pająka – paskudy, który zwinnie wskoczył na jeden z regałów, nadal kierując się w ich stronę. - Ja szukam drzwi z księżycem. Widziałeś gdzieś takie?

- Idziemy stąd.- stwierdził Rick’s i wzruszył ramionami odpowiadając na drugie pytanie.- Po drugiej stronie lustra są takie. Gdy miasto znów zeżre gangrena sam zobaczysz.

Kto by pomyślał, że odpowiedź będzie mniej zrozumiała, niż pytanie.

- Idziemy stąd.- stwierdził Ricks i wzruszył ramionami odpowiadając na drugie pytanie.- Po drugiej

- Możesz to doprecyzować? – poprosił Wuoornos tym razem trafiając pajęczaka i odrzucając kilka kroków wstecz.

- Miasto czasem zżera gangrena, a wtedy trafiasz na drugą stronę lustra i tam dopiero zaczyna się zabawa.- zaśmiał się Edgar.- I trafiamy do tego drugiego miejsca. Tego pełnego potworków do rozwałki.

-Ja chcę iść w przeciwną stronę. – Teo wycofywał się coraz energiczniej. Zaczął oszczędzać amunicję. - Nie bawi mnie ta cała rozwałka. Znasz drogę do wyjścia? A może spotkałeś jeszcze kogoś?

-No co ty... Chcesz wrócić do normalnego życia, do nudy, jaką prowadziłeś?- zaczął urażonym tonem Ricks, po czym wycelował w brzuch Teo przykładając lufę do brzucha pisarza.- Jest tylko jedna droga doktorku, jedna bolesna, ale szybka droga. Już tam wysłałem jednego frajera. Chcesz być następnym doktorku? Byliśmy drużyną kiedyś... za innego życia, ty mi wybierałeś cele, ja je likwidowałem. Liczyłem, że jak się spotkamy znowu będzie ta frajda. Nie rozczaruj mnie.

Teo spojrzał w oczy szaleńca. Tak. Teraz wszystko rozumiał. To zaskakujące, jak lufa pistoletu przystawionego do brzucha zmienia percepcję, jak wpływa na ocenę sytuacji i podejmowane decyzje. Ricks był obłąkany. Obłąkany i niebezpieczny. Niebezpieczny i nieobliczalny. Nieobliczalny i groźny. Groźny i obłąkany. Kółko się zamykało. Wąż połykał swój własny ogon.

Teo zaśmiał się szaleńczo, dziko, drapieżnie. Jak zupełnie inna osoba. Jakby gdzieś we wnętrzu pisarza coś pękło, czy też bardziej wypełzło z zapomnianego miejsca, w którym do tej pory się ukrywało.

- Zabieraj tą jebaną spluwę z mojej dupy, Rick, ty pedale. – warknął ostrym tonem - Dobra! To się jeszcze pobawimy. Jak za starych, dobrych czasów. Jak dawniej. Widziałeś tu gdzieś, kogoś? Do zabawy?

-Nikogo żywego... długo...- zaśmiał się Edgar nieco się rozluźniając.
Nieco... widać było, że nie ufa do końca Teo. I słusznie. Mrok już opuścił swoje więzienie. Wyrwał kraty i domagał się karmienia. Karmienia i krwi.
- Ale ty przybyłeś, więc przybędą inni. – Zaśmiał się Edgar. - Cała talia... przynajmniej te karty, które przeżyły.

- Wiesz, kto przeżył? Potrafisz ich znaleźć?

- Nie wiem. Przypuszczam że nie wszyscy zginęli.- wzruszył ramionami Edgar ruszając przodem.- Ty żyjesz... żyje jeszcze ten dupek Savoy. W każdym razie żył, gdy ostatnim razem do niego strzelałem. Przeklęty czarownik.

Jean Pierre Savoy był szefem tutejszej poczty, za dnia służbista, wieczorami zgrywus. Lubił piwko w barze, lubił pokerka na małe sumy, ale musiał się wymykać, pod pozorem zebrań w pracy, ponieważ miał żonę trzymającą go krótko. Teo pamiętał jego sprośne żarty. Kiedyś cenił sobie jego wesołe towarzystwo, ale nie utrzymywali za bardzo kontaktów towarzyskich, czego powodem była ponad dwudziestoletnia różnica wieku.

- Może na niego zapolujemy, co? – zaproponował Teodor. - Jak za starych, dobrych czasów? W sumie dość mam nudy. Dość życia, jako pisarz. Chcę być niebezpieczny. Czuć ekscytację. Jak w Zatoce. Tam mogłem zabijać ludzi, bez kary za to. Nawet mogłem dostać medal, jakbym zabił ich wystarczająco wielu, wiesz. Wchodzisz w to, Ricks?

- Byłeś w Zatoce? – wyraźnie podniecił się Edgar. - Ja też... fajnie się smażyło turbaniarzy napalmem. Tylko trzeba było uważać, żeby nie przydybał na tym jakiś oficerek.

- Savoy kręci się w okolicy swego domu.- Zmienił nagle temat Edgar powracając do pomysłu pisarza. - Narobił tam dziwacznych znaczków w różnych miejscach, więc trzeba uważać.

- Znaczków? To weźmy spray i zamalujmy!
Teo był coraz bardziej podekscytowany. Czuł, że podnieca go świadomość tego, że zaraz zabije. Sprawia mu radość decydowanie o czyimś życiu lub śmierci.

- Zaprowadź mnie. Od wojny mam lekkie zaniki pamięci. To, dlatego tak dziwnie nam się gada. Nie do końca jestem sobą.

- Zdarza się.- potwierdził Edgar i ruszył przodem, mając jednak na oku Teo. Widać raz zasiane ziarno nieufności nie znikało.

Teodor ruszył za nim, kryjąc plecy „partnera” wypatrywał okazji, by wpakować mu kilka kulek, kiedy uwaga Ricka skoncentruje się na czymś innym. Edgar, co prawda dwa razy uratował mu życie, ale jednocześnie był szalony, niebezpieczny i przyznał się do morderstwa. Pytanie, jak długo pozostanie po jego stronie? Teo wolał uprzedzić ruch szaleńca i zaatakować, jako pierwszy.

Chociaż nie! Rozmyślił się! Nie zabije Ricka! Nie jest mordercą! Nie zrobi tego z zimną krwią!

Mrok wypuszczony w sercu zaskomlał dziko, zawiedziony jego postawą.
Teo zmienił zamiary. Wykorzysta pierwszą okazję, by obezwładnić, ogłuszyć Edgara. A jeśli się nie uda… cóż. Szaleństwo, w jakim Teo się pogrążył nie widziało innego rozwiązania, niż odstrzelenie Edgarowi głowy. Robił to już. Wiele razy, jeśli wierzyć słowom Ricka. Był żołnierzem. A żołnierze potrafią zabijać.

Zjedz, albo zostań zjedzony! Zabij, albo zostać zabity.
 
Armiel jest offline