Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2014, 11:41   #627
Jaracz
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- Jest taka jedna... saga. - rzekł powoli piwowar z zwrokiem wlepionym w pianę na piwie, jakby starał się z niej wyczytać jakieś znaki co do najbliższej przyszłości.

- Ale to bardzo długa historia… ta saga… Saga Kurika Kaznagara. - dodał cicho - O smoku, który swego czasu terroryzował Karak Azul - Stalowy Szczyt. Przedstawię ją krótko, aby was nie zanudzić...


- Było to za czasów kiedy Stalowym Szczytem rządził Król-Than Kazgar. Cała sprawa zaczęła się od spalonych pól na jednym wzniesieniu w okolicach Azul. Trzech farmerów uprawiało rolę na stokach góry, jednak pewnego dnia, kiedy wozy z Karaku przybyły po ładunek zastały pola i domostwa zniszczone, a właścicieli nigdzie nie było. Szybki rekonesans po okolicy pozwolił odkryć obozowisko jakiegoś małego orczego plemienia i właśnie zielonych obwiniono za zniszczenie farm. Wysłano zbrojną ekspedycję, jednak kiedy dotarła ona na miejsce z obozu nic nie pozostało. Wszystko wypalone, a ciała ubitych zielonych rozszarpane. - mówił Galvin - A to dopiero był początek dziwnych zdarzeń. Popłoch wśród skavenów, którzy znów weszli do kopalń, a wyglądali tak jakby się tam znaleźli uciekając przed czymś straszliwym. Dziwny potężny tunel wyryty w skale nieznanej roboty. Nikt nie podejrzewał że może być to smok, bowiem w okolicach Azul nigdy ich nie było. Ale oto w końcu wyprawa jednego z inżynierów ruszyła wspomnianym tunelem i doszła do jego końca. Do gigantycznej pieczary wypełnionej skarbami. Niestety wielu uczestników tej podróży dostało szału na widok takiej ilości złota. Wyobraźcie sobie wzgórze monet i klejnotów, a będzie to porównywalne. Skarbiec godny krasnoludzkiego króla. Niestety biada głupcom, których złocisty blask ogłupił! Bowiem w kopcu tych bogactw drzemała istota odpowiedzialna za wiele nieszczęść i dziwnych zdarzeń. Drakk. Jaszczur zabił wszystkich, a tych paru którzy przetrwali wrócili do Karaku, aby donieść o straszliwym wrogu, który uwił leże w podziemiach. Król nie mając wyjścia wydał polecenie zebrania grupy śmiałków, która zarżnęłaby chciwe, łuskowate bydle nazwane Mordrakiem. Poprowadzić ich miał Than Durik Kaznagar, który poprzysiągł zgładzić bestię. Niestety z jego grupy nie przeżył nikt, a że nie zdołał wypełnić swojej przysięgi oznaczało to że przeszła ona na jego potomków, a on sam zasiądzie do wiecznej uczty w Halach Grungniego, póki nie zostanie ona dokonana. Jednak jedynym zdolnym do walki potomkiem był jego młody syn Kurik, który pozostał w twierdzy, aby pocieszać swoją pogrążoną w rozpaczy matkę. Wysłano potem kolejną grupę pod dowództwem innego Thana. Nie byli to już wojownicy klanowi, a legendarni Łamacze Żalaza oraz inżynierowie z Gildii z rynsztunkiem i oporządzeniem jak do walnej bitwy. Podróżował z nimi spamiętywacz, którego księgę potem odnaleziono w tunelu, kiedy po przegranej potyczce z drakkiem próbował powrócić do twierdzy. Jego ciało było zwęglone i ohydnie zniekształcone przez ognisty dech jaszczura. Z księgi wynikało, że walka poszła całkowicie nie po ich myśli.

Galvin przerwał i pociągnął długi łyk z kufla.

- Tego było jednak za wiele. Młody syn Thana Kaznagara - Kurik nie mógł znieść tej sytuacji i złożył przysięgę Zabójców, goląc swoją głowę i pozostawiając na niej czub, który zabarwił na rudo. Tak wielka była bowiem jego rozpacz z plamy na honorze jego rodu. Dołączyły do niego ocalałe z pierwszej wyprawy krasnoludy również stając się Zabójcami. Król-Than na Stalowym Szczycie zezwolił, aby podjęli kolejną próbę wypędzenie Mordraka z jego leża. Jednak ta wyprawa miała być zupełnie inna. Jeden z mędrców, widząc determinację młodzieńca i błogosławieństwo Grimnira, jakie Bóg-Przodek na niego zesłał obdarował go potężną bronią. Toporem o przedwiecznym rodowodzie, który za starożytnych czasów zakończył żywot wielu smoków. Tak wyposażony Kurik wraz ze swoimi braćmi-w-przysiędze ruszył do leża Mordraka.

Zamilkł na kilka chwil piwowar bujając się i patrząc gdzieś w przestrzeń jakby starając się sobie przypomnieć.

- Kurik okazał się bardzo przebiegłym i sprawnym wojownikiem pomimo młodego wieku. Stojąc na górze złota walczył ze smokiem przez trzy dni i trzy noce odrąbując z ciała Mordraka płaty łuski, którymi zasłaniał się przed ognistym oddechem. Uciął mu szponiaste paluchy, wyrąbał oko i ranił niezliczoną ilość razy. Jednak i sam po takim czasie był padnięty i nieżyw prawie. Lecz kiedy smok miał w końcu zadać mu śmiertelny cios, Kurik zakrzyknął ile sił w płucach, tak że jego zew poniósł się przez wiele kilometrów po podziemnych korytarzach. Był to znak. Kurik miał bowiem plan. Kiedy przez ten długi czas walczył i skupiał na sobie uwagę jaszczura, jego towarzysze podkładali ładunki prochowe i alchemiczne. Teraz te ładunki na krzyk Zabójcy zdetonowano. Tysiące ton skał zawaliło się grzebiąc zarówno thanowego syna, drakka jak i morze skarbów jakie jaszczur zgromadził. W ten sposób Kurik Kaznagar pomścił swojego ojca, wypełnił jego przysięgę i dołączył do niego w Halach Grungniego z wielkimi honorami. - Galvin sięgnął po kufel i wzniósł go - Za pamięć Kurika Kaznagara, pogromcy Mordrakka! - rzekłwszy toast piwowar wychylił całe piwo jakie pozostało w naczyniu i otarł usta wierzchem dłoni.
Lotar natychmiast ponownie napełnił kufel Galvina.

Wolf uniósł kufel do toastu. Potrafił docenić dobrą opowieść. Zwłaszcza taką, która niosła ze sobą echo wielkich czynów. Takie rzeczy podtrzymywały na duchu w czasach, takich jak te. Spełnił toast i rozejrzał się po towarzyszach.
- Jestem ciekaw komu przyjdzie zgładzić bestię, którą my spotkaliśmy. Na jakiego śmiałka czeka.
Najemnik z chęcią by posłuchał dłuższej wersji tej sagi. Wiedział jednak że nie ma na to czasu. Wieczór chylił się ku końcowi, piwo powoli usypiało, a perspektywa porannego ruszenia w dalszą drogę nie pozwalała się odprężyć. Domyślał się też że opowiadanie pełnej wersji legendy mogłoby zająć dłużej jak jeden cały wieczór.
Spojrzał na Youviel. Elfka powinna już złapać ciepło kominka. Miał nadzieję, że wytrzyma podróż do miasteczka. Tam będzie większa szansa na znalezienie alchemika lub zielarza, który poratuje ich maściami na oparzenia.
Zamierzał posiedzieć jeszcze chwilę z towarzyszami, a następnie poprosić Lotara o pomoc we wniesieniu elfki do pokoju. Ta myśl wywołała lawinę kolejnych. Rzucił podejrzliwe spojrzenie na Lotara, ale zaraz zaczął szukać wzrokiem Milano. Nie dostrzegając go wyraźnie się odprężył. Po kolejnych kilku chwilach zapomniał o tym co takiego wywołało w nim niepokój.

Karl był ukontentowany sagą, choć skróconą na potrzeby, ale jednak, sagą. W dziękach uniósł kielich w toaści. To była saga godna toastu. Wielkie czyny… kto wie czy i im nie będzie dane jakiego sprawić, lecz nie miał zamiaru kłopotać się rzeczami które już były za nim. Teraz liczyła się ta chwila wytchnienia. Ten krótki postój, ulotna przerwa w wyprawie.
- Nie nasz problem, lecz kiedy kto temu podoła, będziemy zapewne wiedzieć. Wieści szybko się rozchodzą, a i takowa bez echa by się nie rozeszła. - stwierdził Karl po czym upił złotego trunku i leniwym spojrzeniem zlustrował salę. Wiedział, że pierwszy od stołu nie wstanie, choć już myślami był przy posłaniu.
 
Jaracz jest offline