Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2014, 21:32   #195
Nimitz
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Aramin rozpaczliwie rozglądał się szukając bezbronnych, których mógłby bronić swoim ciałem. Ksienia przekazała mu telepatycznie o czym mniej więcej mówi Kapitan, a wtedy on zatrzymał się i wykonując gesty do prostego zaklęcia wykrzyczał:
-Nie ma tarczy nie do przebicia!
Po czym wystrzelił z palca promieniem mrozu w szczerzącego zęby szkieletora. Następnie z szaleństwem w oczach i dzikością w okrzyku bojowym rzucił się do przodu rąbiąc na prawo i lewo w stylu, jakiego nie powstydziliby się nękający Rashemen Uthgardtczycy z Dzikiego Pogranicza.
Gabriel skupił się na wymachiwaniu swym wielkim mieczem, dyskusję zostawiając reszcie. Szkielety szczęśliwie atakowały dość nieskładnie, więc mógł wreszcie dobrze się rozgrzać, nie ryzykując bardziej niż to niezbędne.
Adza zachowywała się jakby wcale nie uczestniczyła w całej tej rzezi. Podążała za grupą najemników, lecz ciągle rozglądając się na boki. Była już nawet gotowa odłączyć się i zawrócić… Kiedy przybiegł Rufus. Zaklinaczka odetchnęła z ulgą. Zatrzymała się i wyciągnęła rękę.
~[i]A teraz do kieszeni i nawet nie wyściubiaj nosa. O nie, złaź z mojego ramienia. Przez ciebie dostałam prawie zawału.[i]
~[i]Pip, pip, pik.[i]
~[i]Wiem, że potrafisz sobie poradzić w takich sytuacjach, a dyskretne przemykanie to dla ciebie pestka, ale… ~ dziewczyna uświadomiła sobie, że to nie najlepszy moment na wyznania, kiedy
coś przeleciało nad jej głową. ~[i]Po prostu do kieszeni, Rufus![i]
Szczur tym razem posłuchał, a zaklinaczka wreszcie mogła dołączyć do towarzyszy. Zbliżyła się do próbującego coś powiedzieć kapitana, spojrzała na niego uważnie, wysłuchała i zaklęła.
Nie zważając na słowa Szarobrodego, a może raczej nie mając innego wyjścia, najemnicy dalej brnęli przez morze nieumarłych w kierunku portu. Wreszcie przed ich oczyma ukazały się maszty Aquernici. Za ich plecami wciąż trwał pościg, spora grupka kilkunastu szkieletów zorganizowała się jakimś cudem i tylko czekała, by dostać się na pokład Aquernici. Zauważyli to i zgromadzeni na okręcie nieliczni matrosi, którzy podnieśli alarm i czym prędzej wciągnęli trap na okręt, zamykając najemnikom jedyną drogę ucieczki. Trupy, choć powolne, zbliżały się sukcesywnie.
- Do wody! - zasugerował Brad. - Najwyżej marynarze rzucą nam liny i wejdziemy na pokład. W wodzie szkielety nie dadzą nam rady.
- Rzucą? - zapytał Gabriel. - Maleńka, może podnieś kapitana w górę... chociaż nie jestem pewien czy rzeczywiście za nim tęsknią - uśmiechnął się pod nosem.
Orczyca skinęła głową i podniosła kapitana do góry, gotowa w każdej chwili go opuścić.
Zainteresowanie swym niedawnym dowódcą ze strony marynarzy było dość… umiarkowane,
- E, patrzcie, to kapitan!
- O, rzeczywiście.
Gabriel wzruszył ramionami i pospiesznie zaczął poprawiać mocowania miecza.
- Dajmy na to, że tęsknią - westchnął i wyrwał kapitana z rąk orczycy, po czym rzucił go do wody. Sam wskoczył za nim, licząc, że pływanie przy brzegu morza nie powinno być specjalnie trudniejsze niż kąpiele w stawie nieopodal domu.
Kapitan pchnięty przez Gabriela, łudził się jeszcze przez chwilę, że zdoła utrzymać równowagę. Nadaremnie. Runął jak długi w pięknie habrową taflę, gdzieniegdzie poprzecinaną smugami krwi. Za nim skoczył Gabriel. Marynarze na okręcie zawahali się.
- Rzucajcie liny, psubraty! - wrzeszczał Szarobrody. - Rzucajcie, do jasnej cholery, bo się zaraz potopimy!
Argument ten niespecjalnie przekonał jednak niezdecydowanych marynarzy. Bardziej podziałała sugestywna propozycja jak zawsze niezastąpionego Alanaara, którą to wyraził celując ze swej kuszy do pierwszego z brzegu matrosa. Liny rzucono.
- Do wody! - rzekł jakby z satysfakcją Alanaar i zrobił, co zapowiedział.
W ślad za nim ruszył kuk, kląc jak na krasnoluda przystało pod nosem i zdążając jeszcze urżnąć czaszkę jednemu ze szkieletów.
Khett spojrzała na kapitana i podając mu pomocną dłoń burknęła, aby trzymał się jej mocno. Po chwili namysłu zmieniła jednak zdanie i wzięła Szarobrodego na barana.
Brad nie wahał się ani chwili. I chociaż zapewne wypadałoby puścić Khett przodem, chwycił jedną z lin i zaczął się wspinać na pokład.
Aramin w przypływie pompowanego przez serce heroizmu gorącej krwi rozglądał się wokół, czy jest jeszcze ktoś komu mógłby pomóc w ewakuacji.
Gabriel nie zastanawiał się specjalnie, tylko gwałtownie tłukł rękami powierzchnię wody, by jak najszybciej dostać się na statek.
Idiotka, pomyślał Brad gdy zobaczył, jak Khett, z kapitanem na karku, usiłuje wspiąć się po linie na pokład.
W końcu z mniejszym czy większym trudem, każdy jakoś wspiął się po linach na pokład Aquernici. Nielicznie zgromadzeni marynarze otoczyli kapitana i orczycę. Adza w całym tym zgiełku zeszła nieco na ubocze, gdy ktoś nagle chwycił ją od tyłu za ramię.
- Kofanie, żyjeż! - krzyknął Oswald.
- Patrzcie! - zawtórował mu Alanaar, wychylając się przez burtę. - Co się z nimi dzieje…?
Wszyscy utkwili swoje spojrzenia w szkieletach stojących na brzegu.
 
Nimitz jest offline