Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-10-2014, 21:19   #191
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Marduk i Makados

- Po prostu… - mówiła zadyszana kapłanka - po prostu potrzebujemy twojej pomocy. I twojej najlepiej też, magu. Chodźcie ze mną do światyni, reszta niech się ewakuuje.
Marduk na słowa Deire skinął głową.
- Jeśli będę w stanie pomóc nie będę się wahał ani chwili. Trzeba jednak najpierw pomóc Khett. Gabriel, Aramin, Brad pomóżcie
Elf podszedł do orczycy, chwycił ją za ramię, zaparł się o ścianę chaty i pociągnął z całej siły.
Pomagali mu nadal Brad i kuk. Khett natomiast kątem oka zobaczyła źródło rażącego, jasnego światła w miejscu, gdzie przed chwilą stał Lathidrill. Wtedy też poczuła, jak zdziera jej się skóra z ud, a ona sama przedostaje się na drugą stronę, zwalając się nad swoich oswobodzicieli.
- To było zbędne - skomentowała uwolnienie Khett Deire. - Ale mniejsza o to. Za mną. Po drodze opowiem wam wszystko
Przed nimi rozbłysnął jasny owal, w który wkroczyła kapłanka.
Makados był gotów za Myrkula pójść w otchłań, lecz co kierowało Mardukiem? ~Coś za szybko i za łatwo zmieniasz strony elfie~ przeszło mu przez myśl, lecz nie było czasu na jakieś większe rozważania. Trzeba działać, by Lathidrill nie dostał w swoje łapska Korony.
-Ruszajmy, trzeba chronić koronę- powiedział, gdy tylko Deire skończyła mówić. Czujnie obserwował okolicę, lecz zwłaszcza Marduka.
-Elfie jak chcesz się na coś przydać to rusz się!- pogonił tego, gdyż nie było czasu by go trwonić.
- Do diabła z koroną. Trzeba ratować osadę. Tylko z tego względu zgodziłem się wam pomóc nie zapominajcie o tym- Marduk był po raz kolejny rozczarowany postawą Makadosa. Okazał się zaślepionym fanatykiem. Zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił godząc się pomóc Deirze, ale było już chyba za późno żeby się rozmyślić.
- Deiro teleportuj nas do światyni żebyśmy nie musieli się przebijać przez nieumarłych. Pośpieszmy się giną ludzie.
- To akurat jest pewien plus - uśmiechnęła się tajemniczo. - Chodźmy.
I zniknęli w migoczącym okręgu portalu.
 

Ostatnio edytowane przez Zormar : 11-10-2014 o 11:33.
Zormar jest offline  
Stary 12-10-2014, 21:35   #192
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Wyszli ze spokojem z teleportu. Byli tam, gdzie się ostatnio spotkali - w sali z misą. Deire wyszła pierwsza, upuściła sobie nieco krwi do misy, wykrzyczyła bliżej niezrozumiałe hasło, a bramy się rozstąpiły.
- Chodźcie. Wiele jest do opowiedzenia.
Gdy przekroczyli próg Bramy Czaszki, Makados przypomniał sobie o przepowiedni kobolda, jeszcze na statku podczas rejsu. Ale już było za późno - przeszli.
-] I co, Marduku? Zrozumiałeś nareszcie, dlaczego kazałam wam pozbyć się Lathidrilla?
- Bo był dla ciebie konkurencją? Nie wnikam w motywację sług złych bogów i nie pomagam im w wykonywaniu ich złych planów. Nie wiem co się stało z Lathidrillem, więc powstrzymam się z oceną tego kim się stał. Przejdźmy od razu do rzeczy. Co muszę zrobić by w osadzie znowu zapanował spokój.
Marduk chciał jak najszybciej zakończyć współpracę z kapłanami Myrkula. Nie zapominał, że im pomaga tylko ze względu na bezbronnych mieszkańców osady.
- Jeszcze tego nie pojąłeś magu? Lathidrill OSZALAŁ- rzekł dobitnie Makados. - Ubzdurał sobie, że jest WCIELENIEM Myrkula. Ekh! Cóż za świętokradztwo, aż mi się niedobrze robi, gdy o tym pomyślę
Makados, aż się lekko wzdrygnął, by pokazać jak bardzo brzydzi go ta myśl.
-Widzę, że dzielisz wszystkich zaraz na tych dobrych i tych złych. W życiu nic nie jest całkowicie jednoznaczne! Zostawmy to, nie ma czasu na takie gadanie. Trzeba pozbyć się tego heretyka! Jeśli trzeba będzie sam postawię go przed sądem Myrkula! - skończył kapłan, po czym skupił swą uwagę na Deire. - Cóż chcesz nam opowiedzieć?
Szli wąskim, ciemnym korytarzem, wypełnionym symbolami myrkulistycznego kultu.
- Nie będę owijała w bawełnę: mamy tutaj Rogatę Koronę. Makados pewnie wie, czym ona jest, ale tobie elfie powiem, że to żywa esencja naszego pana, która pozostała po nim po śmiertelnej dlań walce w Czasach Kłopotów. Od lat strzeżemy Korony i od lat staramy się przywrócić naszego pana do życia.
Przygryzła wargę.
- Dość powiedzieć, że nie wszyscy w naszym bractwie byli zgodni co do sposobu opiekowania się Koroną. Znalazł się na przykład pewien elfi mag, ambitny i zapatrzony w siebie, który tłumaczył, jakoby nawiązał kontakt z Panem Kości, a ten wstąpił w niego. Mag ten ubzdurał sobie, że jeśli sprofanuje Rogatą Koronę, czyli założy ją na głowę, Myrkul powróci w glorii i chwale. O głupocie tego pomysłu chyba mówić nie muszę. Tak czy inaczej zebrał kilku jemu podobnych durniów spośród nas, spróbowali odbić Koronę siłą. Nie udało im się, większość poległa ku radości Pana Kości, ale główny prowodyr zniknął w bliżej nieokreślonym okolicznościach. Doprawdy nie wiem, jak to zrobił, wiem natomiast, że po kilku wiekach wrócił. I to nie sam. Myślałam, że zdechł gdzieś w w męczarniach, a on wręcz przeciwnie - urósł w siłę. Zebrał sobie znowu kilku wariatów, omamił jakiegoś pijaka, który rzekomo miał kiedyś własny statek, ale zniszczyli go piraci i z obietnicą wielkiej fortuny, podstępem zawiódł ich na świętą ziemię. Zbeszcześcili naszą wyspę, a potem jakże się dziwili, gdyśmy wysłali na nich swoje sługi. Gdy zobaczyli żywe trupy, chcieli uciekać, obwiniali maga o bieżący stan rzeczy, na co ten otoczył wyspę wielką i niewidoczną tarczą i powiedział im, że albo sami pójdą z nim po Koronę, albo ich do tego zmusi. Ostatecznie poszli na pewien konsensus: zaczęli rekrutować ogromne liczby ludzi w portach całego Wybrzeża Mieczy i co rusz wysyłać ich a to do wiedźmy żyjącej w głuszy, a to w okolice niepozornych ruin. Wszędzie tam napotykali nieumarłych, a Lathidrill coraz bardziej rozpracowywał naszą obronę. Nie mogliśmy wiecznie stawiać mu oporu, nie wiem, jak to możliwe, ale zebrał niesamowitą moc. Robiliśmy, co mogliśmy. Próbowaliśmy zniszczyć okręt tego biednego głupca - kapitana. Ja osobiście nawet przyjęłam formę aboletha, ale nic to. Nic nie mogliśmy poradzić na jego siłę. Teraz - urwała, stanęła przed ogromnymi, skalnymi wrotami - musimy podjąć najradykalniejszy z kroków. Wasz szlachciura rozsierdził heretyka, Lathidrill zakłócił magiczną stabilność wyspy, uwolnił nieumarłych, a właśnie teraz, kroczy nieustannie w kierunku świątyni. Możemy zrobić dwie rzeczy: albo walczyć i spektakularnie zginąć, albo… nawet nie wiem, jak to powiedzieć, ale… musimy zniszczyć Koronę. Zeby nie dostała się w jego ręce. Walka nie ma sensu, Makadosie, nie próbuj nawet przekonywać nas do pozostawienia Korony. Nikomu z nas nie przychodzi to łatwo. Lathidrill wytrącił nam z rąk naszą magię, naszą jedyną broń. Jedyne, co możemy zrobić, co ustaliliśmy wszyscy, to uchronić naszego pana od tego ohydnego skażenia.
 
Ulli jest offline  
Stary 13-10-2014, 20:47   #193
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Marduk i Makados

Makados słysząc ostatnie słowa Deire zamarł… ~ZNISZCZYĆ KORONĘ?! TAK PO PROSTU?!~
-Wiesz co mówisz?! Wiesz co się wtedy stanie?! Stracimy Myrkula! I to najpewniej bezpowrotnie!! - kapłan był załamany, wściekły i sam nie wiedział co jeszcze. Jak oni mogli to zrobić?! Jak mogli podjąć taką decyzję?!
-Wiesz ile ja poświęciłem dla Myrkula?! Zawarłem pakt z diabłem, z Bateezu, byleby tylko móc MU służyć! Zniszczę tego heretyka! Zrobię wszystko dla Myrkula! Wszystko! Choćbym miał sczeznąć w Otchłani!
Cały czas podnosił głos, lecz trudno mu się dziwić, wszakże poświęcił praktycznie wszystko dla Myrkula, dla odnalezienia innych jego wyznawców, a teraz ma to wszystko tak po prostu stracić?
- Wyobraź sobie, że nie tylko ty poświęciłeś swoje życie Myrkulowi - skarciła go Deire. - A jeśliś taki hardy, to ruszaj do walki w pierwszej linii, droga wolna. My sobie jakoś bez ciebie poradzimy, ty bez nas nie. - zawahała się. - Zrozum nas, my też nie chcemy… zabić Pana. Ale musimy to zrobić, lepsza jest dla niego śmierć niż wieczne pohańbienie. Czy potrafisz wyobrazić sobie, czym stanie się nasz doskonały Pan, gdy połączy się z czymś tak ohydnym, jak ten mag?
Makados słuchał tego, lecz nadal nie dawał temu wszystkiemu wiary. Chciał już coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Sam nie wiedział właściwie co chciał powiedzieć. Ogólnie nie wiedział co ma za sobą teraz począć. Zaczął szukać jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, lecz nic nie miało sensu. Przychodziły mu na myśl tylko durne idee, albo głupie pomysły. Nie chciał się przed sobą samym przyznać, że chyba naprawdę nie ma innego wyjścia, lecz nadal było to dla niego czymś niepojętym. Bo w końcu jak można zrobić coś takiego?! Jak można tak po prostu zgładzić Tego, Któremu służyły się z takim oddaniem, z własnej nieprzymuszonej woli, z własnej inicjatywy? Jak!?
-Dajcie mi chwilę...- rzekł, po czym wzniósł wzrok ku górze i chwycił się za głowę. Nie wie co ma począć. Nie wie co czynić.
Marduk skrzywił się.
- To co powiedziałaś świadczy tylko o tym, że jesteście siebie warci. Wszyscy jesteście wyznawcami złego boga tylko służycie mu na różne sposoby. Z przyjemnością wezmę udział w zniszczeniu tego artefaktu. Im szybciej tym lepiej. Faerun będzie lepszym miejscem gdy już się z tym uporamy.
Skrzyżował ręce i przyjął wyczekującą pozę.
Deire obdarzyła go niezbyt miłym spojrzeniem.
- Tak. Musimy iść. - i weszli.
W niewielkiej, ciemnej, oświetlonej tylko kilkoma bladymi poblaskami świec sali, naprzeciw nich pięły się w górę schody. Deire ruszyła, a Marduk i Makados za nią. Weszli na swego rodzaju taras, na którym to zgromadzona została chyba cała brać kapłańska wyspy, Ubrani w czarne szaty, bladzi i z błędnym wzrokiem przypatrywali nietypowym gościom. Deire przemówiła.
- Czas nastał, bracia. Przyprowadziłam tych, którzy poniosą najświętszą ofiarę. Jeden z nich jest naszym bratem, tym większa jego chwała. Oddajmy im ostatni hołd.
Kapłani wraz z Deire uklęknęli.
-Zaraz, zaraz… Jaka ofiara. Nie życzę sobie być żadną ofiarą- Marduk omiótł otoczenie i zebranych spłoszonym wzrokiem- O tym nie było wzmianki. Niech sobie Lathidrill weźmie te koronę. Ostatecznie jest tylu złych bogów jeden więcej nie zrobi różnicy.
Chciał uciekać, ale nie bardzo wiedział gdzie.
Makados, aż zaniemówił. Stał przed tyloma podobnymi sobie. Przed tymi, którzy go rozumieli. Do tego ta świątynia była tak majestatyczna, że aż ogarniała go złość, że będzie trzeba… że… Nie mógł o tym myśleć. Nie zgadzał się z tym, lecz.... lecz… lecz nie było innego wyjścia. Widząc, że Marduk zaczął się niespokojnie ruszać chwycił go i przytrzymał.
-Szybko zmieniasz zdania. Sam się zgłosiłeś, trzeba było zostać razem ze szkieletami w wiosce. Nie ma już odwrotu- rzekł temu.
-Czas już…- przygryzł wargę i ledwo dokończył . -by zrobić co trzeba
Deire skrzywiła się na widok zachowania Marduka.
- Taki byłeś hardy, magu, a teraz, gdy trzeba działać próbujesz nas powstrzymać i skazać na śmierć niewinnych ludzi…? Typowe. - prychnęła. - Ale już za późno. Trzymaj go silnie, Makadosie, a my, bracia, rozpocznijmy modły…
 

Ostatnio edytowane przez Zormar : 18-10-2014 o 08:50.
Zormar jest offline  
Stary 17-10-2014, 23:05   #194
 
Eillif's Avatar
 
Reputacja: 1 Eillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znany
Aramin, Khett, Brad, Gabriel, Adza

Aramin był więcej niż zaskoczony reakcją Lathidrilla na swój występ dlatego w pierwszej chwili nie reagował. Później już dobył sejmitar, wykonał kilka gestów lewą ręką i chwycił rękojeść oburącz. Obok niego pojawiła się błękitna tarcza magicznej energii. Ubezpieczony rozejrzał się szybko wokół, na chwilę zatrzymując spojrzenie na Khett i po ułamku wahania podbiegł do nieumarłego ścigającego jakiegoś cywila. Z okrzykiem uniósł miecz nad głowę i ciął skośnie po karku potwora. W tej sytuacji pozostało tylko jedno co mógł zrobić: osłaniać ewakuację nieuzbrojonych i mieć nadzieję, że statek nie wypłynie bez niego. Co do orczycy to co prawda mimo swej plugawej krwi zachowywała się jak najemnik, ale nie było czasu jej pomagać - ci którzy sami nie potrafili się bronić byli priorytetem.
- O niebiosa... ile ty ważysz - stęknął Brad, na którym spoczęła większość orczycy. - Wstawaj, waćpanno. I uciekamy stąd. Z jednej strony szalony elf, z drugiej - banda ożywionych truposzy. Pora się wynieść.
Khett zmarszczyła się odrobinę, zarówno z bólu, uczucia dyskomfortu, jak i komentarza Brada, choć w duchu była mu, jak i kukowi wdzięczna za pomoc z jaką jej przyszli.
- Dziękuję - wybąkała, wstając powoli na własne nogi i pomagając Bradowi złapać równowagę.
- No to w nogi - zaproponował Brad, gdy tylko stwierdził, że może spokojnie nie tylko stać, ale i chodzić.
W odpowiedzi orczyca jedynie skinęła mu głową.
- Jak zoczycie jakieś baby z dziećmi to ratujcie. Resztę zostawiamy - skomentował kuk i już miał ruszać z resztą w pościg, gdy rozległ się nagle żałosny kwik gdzieś z zakrwawionego błota.
- A co ze mną? - zapytał Szarobrody. - Nie mogę wstać…
Khett nie darzyła kapitana zbytnią sympatią, doszła jednak do wniosku, że może się im przydać ktoś, kto zna się na kierowaniu statkiem. Podeszła więc do Szarobrodego, chwyciła za kołnierz i, uważając, by się nie uwalać błotem, podniosła i postawiła na równe nogi.
Brad zdecydowanie nie miał zamiaru zostać sam w otoczeniu truposzy, ruszył więc w stronę statku, osłaniając plecy orczycy.
Zaczęli przedzierać się przez otaczające ich hordy nieumarłych, co rusz siekąc nowe szkielety i ratując ludzkie i nieludzkie istnienia. Khett nie mogła walczyć - kapitan nie był w stanie iść sam. Prowadziła go po środku wytworzonego wokół nich okręgu, który odpierał nacierające nieskończone siły nieumarłych. Cała ich nadzieja tkwiła jednak w zachowaniu przeciwników - ci biegali bez składu i ładu, atakując wszystko, co stanęło im na drodze. Po kilku intensywnych chwilach walki, z okna gospody Malwiny wyskoczył na nich Alanaar, cały zdyszany, ale szczęśliwy.
- Przygotujcie się na…
Coś wybuchło za ich plecami. Niepozorna chatka Lathidrilla wystrzeliła jak z armaty, dosłownie zmiatając z powierzchni ziemi okoliczne domostwa. Samego maga nie było widać. Może to i lepiej.
Zbliżali się do portu, zmęczeni i poranieni, z ledwością radzący sobie z zalewem trupów, gdy Szarobrody wycharczał niewyraźnie do ucha orczycy.
- Nie uciekniemy…nikt stąd nie może uciec…
- Nie znam słowa "nie może", coś może być trudne... ale nie możliwe! - Stwierdziła Khett z głupkowatym wyrazem twarzy. - I mów jaśniej, nie na mój rozum rozmyślanie o tym. Wolę działać .
- Co on powiedział? - spytał Brad, który w ogólnym zamieszaniu nie wychwycił ani jednego słowa z wypowiedzi kapitana i nie bardzo wiedział, o co chodzi.
- Durnie! - zacharczał głośniej kapitan. - Tej wyspy nikt nigdy nie opuścił, nie rozumiecie? Pan Lathidrill otoczył ją tarczą… cholera jasna, nie wypłyniemy!
 
Eillif jest offline  
Stary 20-10-2014, 21:32   #195
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Aramin rozpaczliwie rozglądał się szukając bezbronnych, których mógłby bronić swoim ciałem. Ksienia przekazała mu telepatycznie o czym mniej więcej mówi Kapitan, a wtedy on zatrzymał się i wykonując gesty do prostego zaklęcia wykrzyczał:
-Nie ma tarczy nie do przebicia!
Po czym wystrzelił z palca promieniem mrozu w szczerzącego zęby szkieletora. Następnie z szaleństwem w oczach i dzikością w okrzyku bojowym rzucił się do przodu rąbiąc na prawo i lewo w stylu, jakiego nie powstydziliby się nękający Rashemen Uthgardtczycy z Dzikiego Pogranicza.
Gabriel skupił się na wymachiwaniu swym wielkim mieczem, dyskusję zostawiając reszcie. Szkielety szczęśliwie atakowały dość nieskładnie, więc mógł wreszcie dobrze się rozgrzać, nie ryzykując bardziej niż to niezbędne.
Adza zachowywała się jakby wcale nie uczestniczyła w całej tej rzezi. Podążała za grupą najemników, lecz ciągle rozglądając się na boki. Była już nawet gotowa odłączyć się i zawrócić… Kiedy przybiegł Rufus. Zaklinaczka odetchnęła z ulgą. Zatrzymała się i wyciągnęła rękę.
~[i]A teraz do kieszeni i nawet nie wyściubiaj nosa. O nie, złaź z mojego ramienia. Przez ciebie dostałam prawie zawału.[i]
~[i]Pip, pip, pik.[i]
~[i]Wiem, że potrafisz sobie poradzić w takich sytuacjach, a dyskretne przemykanie to dla ciebie pestka, ale… ~ dziewczyna uświadomiła sobie, że to nie najlepszy moment na wyznania, kiedy
coś przeleciało nad jej głową. ~[i]Po prostu do kieszeni, Rufus![i]
Szczur tym razem posłuchał, a zaklinaczka wreszcie mogła dołączyć do towarzyszy. Zbliżyła się do próbującego coś powiedzieć kapitana, spojrzała na niego uważnie, wysłuchała i zaklęła.
Nie zważając na słowa Szarobrodego, a może raczej nie mając innego wyjścia, najemnicy dalej brnęli przez morze nieumarłych w kierunku portu. Wreszcie przed ich oczyma ukazały się maszty Aquernici. Za ich plecami wciąż trwał pościg, spora grupka kilkunastu szkieletów zorganizowała się jakimś cudem i tylko czekała, by dostać się na pokład Aquernici. Zauważyli to i zgromadzeni na okręcie nieliczni matrosi, którzy podnieśli alarm i czym prędzej wciągnęli trap na okręt, zamykając najemnikom jedyną drogę ucieczki. Trupy, choć powolne, zbliżały się sukcesywnie.
- Do wody! - zasugerował Brad. - Najwyżej marynarze rzucą nam liny i wejdziemy na pokład. W wodzie szkielety nie dadzą nam rady.
- Rzucą? - zapytał Gabriel. - Maleńka, może podnieś kapitana w górę... chociaż nie jestem pewien czy rzeczywiście za nim tęsknią - uśmiechnął się pod nosem.
Orczyca skinęła głową i podniosła kapitana do góry, gotowa w każdej chwili go opuścić.
Zainteresowanie swym niedawnym dowódcą ze strony marynarzy było dość… umiarkowane,
- E, patrzcie, to kapitan!
- O, rzeczywiście.
Gabriel wzruszył ramionami i pospiesznie zaczął poprawiać mocowania miecza.
- Dajmy na to, że tęsknią - westchnął i wyrwał kapitana z rąk orczycy, po czym rzucił go do wody. Sam wskoczył za nim, licząc, że pływanie przy brzegu morza nie powinno być specjalnie trudniejsze niż kąpiele w stawie nieopodal domu.
Kapitan pchnięty przez Gabriela, łudził się jeszcze przez chwilę, że zdoła utrzymać równowagę. Nadaremnie. Runął jak długi w pięknie habrową taflę, gdzieniegdzie poprzecinaną smugami krwi. Za nim skoczył Gabriel. Marynarze na okręcie zawahali się.
- Rzucajcie liny, psubraty! - wrzeszczał Szarobrody. - Rzucajcie, do jasnej cholery, bo się zaraz potopimy!
Argument ten niespecjalnie przekonał jednak niezdecydowanych marynarzy. Bardziej podziałała sugestywna propozycja jak zawsze niezastąpionego Alanaara, którą to wyraził celując ze swej kuszy do pierwszego z brzegu matrosa. Liny rzucono.
- Do wody! - rzekł jakby z satysfakcją Alanaar i zrobił, co zapowiedział.
W ślad za nim ruszył kuk, kląc jak na krasnoluda przystało pod nosem i zdążając jeszcze urżnąć czaszkę jednemu ze szkieletów.
Khett spojrzała na kapitana i podając mu pomocną dłoń burknęła, aby trzymał się jej mocno. Po chwili namysłu zmieniła jednak zdanie i wzięła Szarobrodego na barana.
Brad nie wahał się ani chwili. I chociaż zapewne wypadałoby puścić Khett przodem, chwycił jedną z lin i zaczął się wspinać na pokład.
Aramin w przypływie pompowanego przez serce heroizmu gorącej krwi rozglądał się wokół, czy jest jeszcze ktoś komu mógłby pomóc w ewakuacji.
Gabriel nie zastanawiał się specjalnie, tylko gwałtownie tłukł rękami powierzchnię wody, by jak najszybciej dostać się na statek.
Idiotka, pomyślał Brad gdy zobaczył, jak Khett, z kapitanem na karku, usiłuje wspiąć się po linie na pokład.
W końcu z mniejszym czy większym trudem, każdy jakoś wspiął się po linach na pokład Aquernici. Nielicznie zgromadzeni marynarze otoczyli kapitana i orczycę. Adza w całym tym zgiełku zeszła nieco na ubocze, gdy ktoś nagle chwycił ją od tyłu za ramię.
- Kofanie, żyjeż! - krzyknął Oswald.
- Patrzcie! - zawtórował mu Alanaar, wychylając się przez burtę. - Co się z nimi dzieje…?
Wszyscy utkwili swoje spojrzenia w szkieletach stojących na brzegu.
 
Nimitz jest offline  
Stary 02-11-2014, 17:59   #196
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
EPILOG


„Altruizm – to najsubtelniejsza forma egoizmu”

Stefan Pacek

Makados i Marduk

Wszystko wokół było czarne. Podłoga, ściany, nawet twarze zbitych wokół nich kapłanów. Obaj wiedzieli, co ich czeka, ale nie obaj godzili się ze swym losem. Deire mruczała pod nosem magiczne formuły, a jej pobratymcy powtarzali kolejne hasła. Ciągnęło się to w nieskończoność, a jednocześnie obaj mieli świadomość, że wkrótce hymn ustanie, a wtedy pozostaną tylko oni i tylko Jego korona.

Powietrze zaskwierczało gdzieś z przodu. W ciemności nie sposób było rozróżnić co i gdzie, ale już wkrótce zobaczyli. Kawałek przed nimi z mroku wyłonił się niewielki piedestał, na którym leżała ona. Korona. Cała biała, wykonana z kości, przeplatana tu i ówdzie złotem i rubinami. Odbijała światło, jakie rzucał na nią rozgorzały portal, w którym się pojawiła.

Zaraz potem wszystko ucichło. Nastało kilka chwil nerwowego oczekiwania. Deire odwróciła się do nich. W jej czarnych oczach błyskało niezdrowe podniecenie.
- Idźcie. Dziękujemy za tę ofiarę. – wyszeptała.

Poszli. Z nadzieją, ze strachem? Tak czy inaczej poszli, poszli, by nie wrócić…

Adza, Brad, Khett, Aramin, Gabriel

- Mówię ci, Lathidrill zara ich wszystkich powyzabija – stwierdził z dojmującą pewnością pewien matros.
- Pieprzysz – odrzekł na to drugi. – Ci z ruin to nie byle wióry. Poradzą se z nim, stawiam butlę grogu, że tak będzie.
- No to pożegnaj się ze swoim grogiem, durniu

Ale nikt ich nie słuchał. Właściwie to nikt nikogo nie słuchał, zaś wszyscy stali się nader rozmowni. Teorii na temat finału niespodziewanej konfrontacji było tyle, ilu ludzi zgromadzonych na Aquernice i takoż samo owe pomysły były zróżnicowane, jak oni. Bo jak się okazało, nie tylko najemnicy postanowili skryć się na względnie bezpiecznym pokładzie. Były tu wszystkie ważniejsze osobistości wyspy: od kapitana Szarobrodego po właścicielkę lokalnej oberży, Malvinę.

- Ty patrz! – wykrzyknął jeden z kłócących się marynarzy. – A nie mówiłem?!

Grupka trupów, dotychczas tępo wpatrujących się w załogę Aquernici rozleciała się w jednej chwili na kosteczki. Na pokładzie zapanowała konsternacja, nie dane jej było jednak trwać zbyt długo – po chwili rozległ się ogłuszający trzask, a wyspa zadrżała. Wraz z wyspa zadrżał i okręt, kilka osób wyleciało za burtę.
- Kurwa mać! – zaryczał kapitan. – Odbijamy od brzegu, prędzej, cholerne szczury lądowe!

Raz przynajmniej nie stracił zimnej krwi i swego kapitańskiego kunsztu, choć w jego ruchach, gestach bardzo wyraźnie widać było paniczny strach i rozpaczliwą chęć przeżycia. Zresztą nie tylko on przejawiał takie cechy. Cała załoga, nadzwyczaj składnie i zgodnie, zaczęła pracować nad tym, by jak najszybciej odbić od brzegu. Wyspa zadrżała po raz wtóry, dwie beczułki z zapasami mięsa przeleciały przez burtę.
-Co tu się do cholery dzieje? – krzyknęła rozpaczliwie Malvina.
- Jakie to majestatyczne! – krzyknął z radością Alanaar
- Kurwa mać! – krzyknął z irytacją kuk i pobiegł pomóc reszcie wyprowadzić okręt w morze.

Wyspa drgała coraz częściej, a załoganci wypadali z pokładu jeden za drugim. Ogromna góra wyznaczająca środek Arthurii wydawała się być teraz nader elastyczna. Jeden wstrząs, drugi, trzeci… w tym zamieszaniu pogubił się gdzieś jasny płomień, który znaczył drogę wędrującego Lathidrilla.

Aquernica ruszyła powoli w kierunku morza, ale gwar na pokładzie pozostał. Kuk mocował się z jakąś liną, a Alanaar nie wiadomo jak i kiedy znalazł się w bocianim gnieździe. Kapitan wrzeszczał, załoga wręcz ryczała, kuk klął, aż wreszcie… wszystko ucichło. Galeon przestał się trząść, ludzie przestali wypadać za burtę. Coś się zmieniło. W mig pojęli co.

Wyspa, która oddaliła się w międzyczasie, zapadała się. Po prostu zjeżdżała w głębię oceanu, niczym tonący statek. Matrosi po raz pierwszy chyba w swoim życiu oniemieli. Arthurię pochłaniała chabrowa tafla, by po długiej, nierealnej chwili pochować w swym niezbadanym wnętrzu całą wyspę, wraz z osadą i tymi, którzy w niej pozostali.

Zapadła cisza. Długa, męcząca i przepełniona niedowierzaniem.
- No – przerwał milczenie kukNa co czekacie? Oni zginęli, ale my wciąż żyjemy. Opuśćmy to przeklęte miejsce, zanim i o nas się upomni.

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Aquenica ponownie, leniwie i niechętnie, ruszyła w kierunku zachodzącego słońca. Jej żagle zabłysły bielą, tak samo jak nie tak wcale dawno, w porcie Wrót Baldura, gdzie zaczęła się ta opowieść. I gdzie miała się ona zakończyć… ale czy się zakończyła?



KONIEC
 
MrKroffin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172