Kiedy agent wyszedł z komisariatu, dzień już w pełni objął władanie nad miastem. Kawa pomogła - trochę. Było mu nieco cieplej, ale walące z nieba szare strugi nie wyglądały wcale, jakby miały zamiar przestać. Ciężkie chmury wiszące na niebie i zasłaniające słońce przywodziły raczej na myśl proroctwo o potopie, który oczyściłby by świat z niegodziwości, zatapiając wszystkich grzeszników.
Ożywiły się za to ulice: otwierano sklepy, firmy, biura i na chodniki wyległy masy ludzi spieszące się do pracy, w interesach czy korzystające z tych kilku minut wolności, zanim usiądą za biurkami na kolejnej monotonnej szychcie.
Na horyzoncie majaczyły bladym blaskiem odbitych w szkle neonów wieże korporacyjnych biurowców. Gdzieś w nich, schowana za lustrzanymi taflami i stalowym szkieletem, spoczywał "akt urodzenia" morderczego androida, informacja o tym, skąd wzięły się części użyte do jego budowy. Z drugiej strony korporacje - szczególnie te zajmujące się ekskluzywnymi klientami - niechętnie lub wcale współpracowały z władzami. Zwykle wymagało to zaciętych prawniczych batalii... lub prywatnych znajomości, by wydostać z nich najmniejsze okruchy informacji. Z punktu, w którym znajdował się obecnie Specter, kruche drapacze chmur nie różniły się wiele od potężnie ufortyfikowanych twierdz, zazdrośnie skrywających w swoich klimatyzowanych czeluściach mroczne sekrety.
To była jedna droga. Inne ścieżki otworzyły się przed nim dość niespodziewanie: komórka natrętnym pikaniem przypomniała agentowi o tym, że ma dwie nieprzeczytane wiadomości. Jednak była od kogoś z Sekcji: krótki raport sumujący to, co na szybko udało się wyszperać na temat "nieuchwytnego"
Teryiakiego. Plik był bardzo zwięzły:
Kazu Ishida, lat 21, żadnej stałej pracy, żadnej kartoteki policyjnej, medycznej czy innej, brak ubezpieczenia, brak prawa jazdy, brak informacji o ukończonej jakiejś uczelni... etc. Jedyne informacje jakie znajdowały się w raporcie to dane z systemu rejestracji cybernetyki: chłopak był nieźle nawszczepiany częściami z wysokiej półki. Modyfikacje - głównie neurologiczne - były na tyle poważne, że musiały zostać odnotowane; Specter podejrzewał że "drobniejszych" zmian było o wiele, wiele więcej.
Teriyaki najwidoczniej konsekwentnie zmieniał swój mózg w komputer, bo dołączone do raportu
zdjęcie nie wskazywało, by specjalnie dbał o zdrowie czy wygląd. Zresztą, na groźnego członka yakuzy też niespecjalnie wyglądał. Raczej na żałosnego
nerda - i faktycznie jakakolwiek zanotowana aktywność grubaska tyczyła się jego wypowiedzi w różnych zakamarkach sieci na tematy związane z oprogramowaniem. Poza tym, że stwierdzono jego obecność na kilku podejrzanych formach czy grupach, był absolutnie czysty - ot, smutny przegryw zafascynowany technologią, jakich pełno było w obecnych czasach. Był również podany kontakt: numer telefonu, mail i adres zamieszkania.
Tyle Sekcja o Teriyakim; druga wiadomość przyszła od
Sterlitza i była o tyle lakoniczna, co konkretna:
"Mam coś o Pana podejrzanej. Może przyjechać Pan pod klub, będziemy tam jeszcze pół godziny". Szybkie rzut oka na sygnaturę czasową pozwolił agentowi upewnić się, że wiadomość wysłano jakieś piętnaście minut temu... ale z drugiej strony mógł dorwać policjanta później.
A trzeci był telefon. Specter nie skończył dobrze trawić informacji, które do niego spłynęły, kiedy komórka zaczęła dzwonić. Numer zidentyfikował się jako
Marie - pewnie chciała od niego coś w związku z niedawnym przesłuchaniem - ale kiedy odebrał,
głos, który rozbrzmiał w słuchawce na pewno do niej nie należał. Głęboki aksamit pieścił ucho agenta, poruszając w jego duszy jakieś dawno zapomniane struny. Ale to co miał do przekazania, nie brzmiało wcale rozkosznie:
-
Zacząłeś zadawać właściwe pytania, Ted. Uważaj na siebie, bo nawet najlepszy myśliwy może stać się ofiarą... A nie chciałabym stracić swojego świadka świętości, jeszcze nie teraz... Uważaj na siebie, łowco.
Zanim Specter zareagował, połączenie się urwało - odgłosem zmysłowego pocałunku.
Świadka świętości... Tak właśnie powiedziała, a te słowa utkwiły w głowie agenta jak dobrze wymierzona kula. Deszcz padał, a Ted Specter stał i moknął, nie mogąc się zdecydować, w która stronę ma się udać.
I co to wszystko, do cholery, miało znaczyć.