Wrogowie, jak się okazało, do niczego nie są potrzebni, jeśli ma się przeciwko sobie ciemność i kolczaste krzewy.
To, że inni też oberwali (o czym świadczyły jęki, syknięcia i przekleństwa) wcale Oswalda nie pocieszały. To, że wreszcie dotarli na miejsce i nikt się po drodze solidnie nie uszkodził, zakrawało wprost na cud.
- Jeden? - powtórzył z niedowierzaniem, gdy Gunter wreszcie wrócił i zdał relację.
Nie bardzo mógł w to uwierzyć. Był pewien, że w pobliżu muszą się znajdować jeszcze inne mutanty. Może to był przywódca, który wykorzystując stanowisko zajął najlepsze miejsce i odpędził innych, żeby mu nie przeszkadzali w rozmyślaniach. Może reszta siedziała lub leżała w okolicznych zaroślach, nic sobie nie robiąc z kolców?
Atak na siedzącego przy ognisku rogacza byłby z pewnością działaniem pochopnym. |