Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2014, 22:24   #62
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


“Teraz twoja kolej…”

Ledwo Morgan to powiedział, a ów upiorny rycerz rzucił się na niego zmieniając się czarny opar który otoczył Morlocka wnikając w jego ciało i… wywołując dziwny ból. Morgan maił przez chwilę wrażenie, że głowa mu pęka, a klatkę piersiową przygniata olbrzymi głaz. Zachwiał się z trudem łapiąc powietrze.
-Wszystko w porządku ?- spytał nieco zaniepokojony Tim, co jednak nie przeszkadzało mu rabować zwłoki sahuagina, którego upiorny rycerz zdekapitował.
-Wszystko… w… porządku…- głos jaki wydobył się z ust był gardłowy i mroczny. Nie do końca głos Morgana.
-Zostało jeszcze dwóch… nie traćmy czasu.- nawet wypowiedź już nie była Morgana. To odezwał się duch siedzący w jego ciele. Ciężar owej mrocznej zgorzkniałej duszy, przytłaczał rewolwerowca całkiem fizycznie. Ale po chwili przywykł nieco do jego ciężaru, tak i do nowego widzenia świata. Dla opętanego Lockerby’ego ciemność bowiem nie stanowiła problemu. Widział siły życiowe w ciele istot żywych, oraz intstynktownie wyczuwał niespokojne dusze ich otaczające.
-Tędy…- duch głosem Morgana i jego dłonią wskazał kierunek w którym mieli ruszyć. Ruszyli więc...


Im dłużej szli przemierzając kolejne pomieszczenia tym bardziej Morlock lepiej radził ze swoim staniem. Przywykł już do dziwnego odbioru barw świata, a i duchy oraz fragmenty planu eterycznego stawały więc coraz bardziej wyraziste, mimo że z początku były bladymi seledynowymi mgiełkami.
Z czasem nabierały ostrości, co było szczególnie nieprzyjemne w kolejnej sali, w której to przewożono małych niewolników. Głównie dzieci, ich obroże rdzewiały teraz na podłodze statku, ale one nawet po śmierci były przykute do okrętu. A ich martwe smutne spojrzenia obserwowały przechodzącego Morgana i drepczącego tuż za nim Tima. Ale obecność pasażera na gapę w ciele rewolwerowca wydawała się trzymać te potępione duszyczki z dala od nich obu.
-Nie możesz im pomóc. Nikt nie może… są tu więźniami, jak ja... i każdy, kto zginie na tym statku.”-usłyszał w swej głowie Morgan.
I ciarki przeszły rewolwerowcowi po grzbiecie.
Kolejne dwa pomieszczenia minęli szybko, ignorując duchy, tak jak one ignorowały ich. W trzecim natknęli się na uzbrojoną żywą istotę która rzekła.- Na bogów lasu, co się z tobą stało Morgan. Wyglądasz jak chodzące zwłoki.
Natknęli się na Amelię. Elfka jakoś dostała się na okręt i wydawało się że zaszła dalej niż oni, co skwitowała prostym stwierdzeniem.- Dupa byłaby ze mnie, nie przemytniczka, gdybym nie potrafiła się niepostrzeżenie przekraść. A to że jestem na emeryturze, nie oznacza że stetryczałam.

Krótka chwila rozmowa i ruszyli dalej, tym bardziej że coraz lepiej słychać było dźwięki muzyki i charakterystyczny głos


… wnuka Amelii.
Im bliżej byli tym… muzyka bardziej przenikała Morgana, który stwierdzał że jest w tej muzyczce coś niezwykle pięknego. Coś czego przedtem nie zauważał, coś co sprawia, że chce się zapomnieć o sprawach doczesnych i zatonąć w tej melodii. Coś co sprawiło, że duch w ciele Morgana “usnął”.. Podobnie jak inne widma przed drzwiami do skarbca.
Upiorny rycerz miał rację, gdy mówił do czego tym kultystom potrzebny był Voltaire. Użyli go do spacyfikowania duchów i innych nieumarłych jakich napotkali na swej drodze. Były one zahipnotyzowane jego pieśnią i uległ jej także pasażer na gapę Morgana.
Zauroczony bard umarłych wprowadził kultystów na pokład i nawet teraz pieśnią zapewniał im i sobie bezpieczeństwo.

Ostatnim dwóm kultystkom. Kapłance z tej podwodnej rasy potworów. I… kobiecie z równie egzotycznej rasy.


Jednak Morgan nie miał pewności jakiej, bowiem rodzajów tych planarnych mieszańców było sporo. To właśnie na nią spadło otwieranie opancerzonej ładowni statku, podczas gdy sahuaginka siedziała na starym tronie, a bard brzdąkał.

Suki "Opal" Yozuka


Nikt nic nie widział.


W Azjatown to normalna praktyka. Gdy gdzieś zaczyna się bójka ulice się wyludniają. Okna i drzwi ulegają zamknięciu. A mieszkańcy modlą się cichutko do Przodków i Kami o swe bezpieczeństwo. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie.
Suki za dobrze to wiedziała, by szukać świadków. Tych nigdy nie ma w Azjatown. Zatem zajęła się badaniem miejsca zbrodni i poszukiwaniem śladów i poszlak. Z ran swego mistrza zdołała odczytać jak zginął.
Śmiercią samuraja, w otwartej i gwałtownej walce. Niekoniecznie uczciwej. Drobne rany na ciebie i ich fioletowe zabarwienie świadczyły o paraliżującej truciźnie. Przeciwnik zanim zadał ostateczny cios zatruł ciało mistrza Yoh.
Znalazła też czarną chusteczkę z monogramem.


Prosty znak kanji “ścierwnik”... Pogardliwa nazwa małego białosępa, którego uważano za przymusowego przewodnika do zaświatów porywającego dusze tych, którzy opierali się przeznaczeniu i magią bądź oszustwem przedłużali swe życie. Suki miała wrażenie, że ta chusteczka nie trafiła tu przypadkowo.
Zamyśloną Yozukę, pierwsza dostrzegła Shirako, która właściwie ruszyła na jej poszukiwania. Zobaczyła też i martwego mistrza Yoh.

Podeszła więc i przytuliła “Opal” do siebie. I tak trwały w milczeniu… przez chwilę.
A potem… należało załatwić jakiś transport dla jego ciała. Tym zajęli się bliźniacy sprowadzając jakiś wózek, na którym to mentor Yozuki wylądował wraz kilkoma skrzyniami. Na odpowiedni pochówek przyjdzie czas. Na razie dość już czasu spędzili w tym miejscu.
Dalsze wydarzenia Suki pamiętała jak przez mgłę. Bowiem “Słowik” wzięła ją do siebie uznając, iż tej nocy dziewczyna nie powinna być sama. “Opal” z trudem wmusiła w siebie posiłek, przygotowany przez Urei. Jakoś bowiem nie miała apetytu. Niemniej grzeczność wymagała skosztowanie posiłku, jak i trunku. Specjalnej herbaty, która ponoć była ulubioną mieszanką Shirako. I okazała się narkotykiem, który “Opal” nieopatrznie wypiła. Owe zioła miały silne działanie nasenne. Yozuka usnęła więc w futonie w pokoju gościnnym.

Pobudka była dość późna. Shirako już opuściła mieszkanie zostawiając list dla “Opal”. A sama Yozuka czuła się lekko otumaniona po wczorajszej wieczerzy. Ale musiała przyznać, że mocny sen dobrze jej zrobił na samopoczucie. A i samo otumanienie mijało szybko i Yozuka mogła po chwili zacząć planować co zrobić.
A miała dużo do zaplanowania. Pogrzeb trzeba było przygotować, dowiedzieć się co przewozili przemytnicy, dowiedzieć kto zabił mistrza Yoh i… spotkanie! “Opal” zdała sobie sprawę że musi się pospieszyć, by nie spóźnić się na spotkanie Uptown i nie przynieść brakiem punktualności wstydu zarówno Hokuto-sama, jak i zmarłemu mistrzowi.

Maeglin


Nuda. Ceną bezpieczeństwa była nuda. Przez większość czasu Maeglinowi dokuczała ona najbardziej. Stary przyjaciel ojca zapewniał półelfowi dach nad głową, solidny wikt i opierunek. Ale nic poza tym…
Miało się wrażenie że Galtus miał jakieś żale do swego starego drucha. Że nie rozstali się w przyjaźni.
A na pewno Galtus nie pochwalał awanturniczego życia. Stał się prominentnym kupcem, zarabiającym dość by żyć na niezłej stopie życiowej. I nie pragnął nic więcej. I najwyraźniej odcinał się od przeszłości którą Maeglin reprezentował. Więc półelf był wdzięczny, że mimo tej postawy niziołek wywiązywał się ze starych obietnic.
Niemniej nie zmieniło to faktu, że się nudził. Dlatego też informacja od Haroshiwy była niczym powiew świeżego powietrza w zatęchłym grobowcu. Niosła nadzieję na uwolnienie się od stagnacji.

“Zrzędzący Smokożółw” był jak na doki dość niezłą tawerną, o ile lubiło się dziwaczne jadła które tu serwowwano. Niestety… tutejszy kucharz czuł się wizjonerem kuchni i większość jego potraw zawierała morskie dodatki, które czasem były rybami. To sprawiało, że Smokożółwia odwiedzali głównie smakosze lub ryzykanci. Najczęściej zaś osoby będące i smakoszami i ryzykantami. Maeglin nie wiedział, czemu jego przyjaciel wybrał tak niezwykły lokal na spotkanie. Na miejscu okazało się że Tokado nie był sam.


Towarzyszył mu niski jednooki gnom w fantazyjnym kapeluszu. Opaska zasłaniała jego lewe oko, a piętrząca się góra mątw, skorupiaków, morskich ogórków i innego świństwa z morskich głębin świadczyła o jego apetycie. Maeglin starał się nie skrzywić, na dość specyficzny zapaszek owych potraw.
-Buarto “Deadeye” Knappelsthick, Maeglin.- Tokado przedstawił ich sobie nawzajem, wyraźnie czymś podekscytowany i nie zmierzający tracić czasu na zbędne uprzejmości.
-Nazywa się Ihareb ibn Halar el-Karam choć bardziej znany jest pod imieniem Ihareb Karam. Jest właścicielem aptek i kilkunastu posiadłości w mieście. Dość majętny typek i… mój cel. Otóż posiada kila dużych domów, których nie wynajmuje. Ani z których nie korzysta. Wiecie co to oznacza?- rzekł cicho omawiając powód tego spotkania.
-Mafia?- zapytał Buarto.
-Nie. Właśnie, że nie. Nie jest powiązany z Triadami, ani z Cycione… Jako znawca wtajemniczeń raczej nie współpracuje z Czarną Ręką. - odparł cicho Haroshiwa.-To wolny strzelec. Nie powiązany z żadną organizacją przestępczą. Gdy obrobimy mu posiadłość, nie zgłosi tego policji i żadni mafiosi nie będą nas szukać.
-A jaką to nielegalną działalność prowadzi?-
zapytał znów gnom.
-W sumie to… nie wiem. Przypuszczam, że przemyt narkotyków. Zważywszy na fakt, że ma sieć aptek… to wydaje się mieć najwięcej sensu.- stwierdził po namyśle Tokado.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline