Muzyka
Litery majaczyły przed oczami jak stado pijanych obwiesiów. To rozjeżdżały się to nachodziły na siebie a im intensywniej Han'kah się w nie wpatrywała tym mniej dostrzegała i bardziej chciało jej się rzygać.
- Czytaj – zirytowana oddała pergamin drowowi.
- Czy zamierzasz pani umówić spotkanie w najbliższych pięciu cyklach? Podpisano - Xullmurss'.
- Spotkanie?
- Tak.
- Jakie do chuja... spotkanie?
- Nie wiem. Czytam co jest napisane, pani.
- Ja ciebie pierdolę... - niemal zakrztusiła się fajką. Narkotyczne opary zaćmiły jej umysł tak dalece, że dłuższą chwilę kawałki układanki nie wskakiwały na swoje miejsce. - Szkoda, że nie zaproponował balu na sto osób... Mam na jakiś szaloną ochotę...
W powietrzu wisiał przyprawiający o nudności żelazisty zapach wymieszany z wonią medykamentów, potu i palonych ziół.
- Zostawmy to do kolejnego cyklu, pani.
Han'kah czuła, że jej oczy są szparkami mniejszymi niż igielne uszy.
- Nnnnie, nie... Podyktuję ci odpowiedź. Notujesz?
- Tak, pani.
Kolejny haust dymu znieczulił ją niemal zupełnie. Nie tyle przestała odczuwać ból i emocje co swoje ciało w ogóle.
- Wybacz pączusiu ale musimy to odłożyć na kilka cykli... Kropka. Moja macica jest w... rozsypce. Kropka. W nawiasie – ach, te cholerne skrzydła i rogi – zachichotała słabo. - Kropka. Albo nie... lepiej wykrzyknik. Buziaczki. Han'kah Tormtor.
- To wszystko?
- Hmm... wyrysuj na końcu coś zabawnego.
- Zabawnego?
- Tak, kurwa. Czy ja mówię po mulhorandzku? Zabawnego. Jak... Ściągnięte w dziubek usta.
- Ja... postaram się – machnął rysikiem po pergaminie i dość krytycznie przyjrzał się swojej robocie.
- Jesteś niezastąpiony... Co ja bym kurwa bez ciebie zrobiła? - Han'kah czuła jak zalewa ją niekontrolowana fala wzruszenia a głos ociera się o półprzytomny pijacki bełkot. Chciała wyciągnąć dłoń w stronę drowa ale ledwo poderwała z materaca jeden palec, on jednak zauważył ten gest i prędko ujął jej miękką dłoń.
- Coś jeszcze?
- Nie, chyba nie... - powieki zaczęły się lepić. - Tylko... już więcej nie chcę mieć dzieci... Nigdy. Przypomnisz mi o tym jak się obudzę? To... informacja... pierdolonej najwyższej wagi... żadnych więcej bachorów.
- Tak, pani. Żadnych więcej bachorów.
Drzwi do komnaty skrzypnęły. Służąca poczęła zwijać przesiąknięte czerwienią prześcieradła i ładować do plecionego kosza, druga otworzyła na oścież okno aby wpuścić więcej powietrza.
Kapłanka ostatni raz zajrzała między rozchylone uda wojowniczki i zostawiła drowowi naręcze słoiczków i buteleczek wraz z instrukcją dawkowania.
- Niech dużo śpi...
Zalecenie to Han'kah wzięła sobie dość mocno do serca bo po owej sentencji świat rozlał się wielką plamę czerni i całkiem uciekł spod powiek.
Cudowna lekkość bytu!
Han'kah co prawda nie myślała jeszcze o powrocie do formy, co najwyżej do stanu względnej używalności ale i tak nie mogła powstrzymać uśmiechu . Zapomniała już niemal jak to jest chodzić bez obciążenia czy objąć dłońmi własną kibić...
Kręciła się w szlafroku po swoich komnatach, pogwizdywała, pykała fajkę i zbijała bąki. Z Bal'lsirem kontynuowali swoje debaty odnośnie Areny.
Liczyli, że kolacja z Yvalinem, Mae i Lesenem odsłoni jakieś alternatywy.
Pozostawał jeszcze wariant Thay i Icehammer i kolektywnie uzgodnili, że te opcje również należy wybadać.
- Ostatecznie... zostają bestie do przyzwania – Han'kah zadudniła palcami w oprawę księgi rachunkowej. - Rozpadną się wraz ze śmiercią, nie będzie krwi i flaków to i urok mniejszy ale... można im rzucić mięso do rozwałki i też się będzie dobrze oglądało... Tak, niewolników też nam trzeba sporo. Najlepiej niedrogich. Z przeznaczeniem na straty...
Relonfein zjawił się po pierwszym wieczornym dzwonie. Nie wydawał się bardzo przejęty rolą “ojca”.
- Oj, przestań - Han'kah wywróciła oczami i podała drowowi kieliszek z przednim thayskim winem. - Jest twój. Podług prawa i naszej umowy. Udawaj chociaż ze sie cieszysz czy coś... - Han'kah wspięła sie na palce i bezceremonialnie cmoknęła drowa w policzek.
Relonfein uśmiechnął się sztucznie.
- Wiesz dobrze, że samiec nie ma żadnego zysku z prawnego posiadania potomstwa. Wpierw dzieciak należy do matki, potem do jej Domu, a na końcu do przyszywanego ojca. Niemniej... cieszę, że jest ci lepiej. A ty powinnaś bardziej wymagać wesołości, od prawdziwego ojca, hm?
- Ty nim jesteś – Han'kah zmarszczyła brwi niezadowolona, że myślą podług całkiem innego wzorca. - Myślałam, że to ustaliliśmy. Jeśli sam tego nie zaakceptujesz to jak mają zrobić to inni? Może… uważasz to partnerswo za farsę? Rzeknij słowo i cię uwolnię od tego układu.
- Nie o to chodzi.- westchnął Relonfein i podrapał się po karku.- Cieszę się, że już ci lepiej ale... co ja niby mam zrobić?
- Nic - Han’kah parsknęła śmiechem. - Za bardzo się przejmujesz. Ale jak cię kto zapyta to mów, że twoje po prostu. Powiedz lepiej co u ciebie. Trzy miesiące się nie widzieliśmy, jakieś zmiany zaszły?
- Wszystko wróciło do normy. Znów jestem strategiem i znów się mnie drowki czepiają. Choć znacznie mniej z racji tego, że nie mają na to zbyt wiele czasu… cała ta sprawa z Thay i współpracą z ludźmi… i z Tormtor.- odparł Relonfein i gdy usiadł wygodnie dodał.- Wybacz, ale raz ja nie miałem czasu, raz ty… jakoś się mijaliśmy. No i nie pozwolono mi na nic więcej niż jednorazowe… odwiedziny podczas twojego wypoczynku u mnichów. Żeby nie rozpraszać twej medytacji.
Odwiedziny...
Medytacji...
Co by nie gadać potrafił ubierać brzydkie rzeczy w ładne słowa.
- Kto się ciebie czepia? - Han’kah ściągnęła gniewnie brwi. - Nie jesteś byle jakim samczym ścierwem, żeby każda szurnięta inkwizytorka używała cię podług zachcianki. Jesteś mój. Mam to jakiejś wywłoce wyjaśnić w cztery oczy?
Han’kah przyjęła Xullmurss’a w wystawnym pokoju pełnym kunsztownych mebli sprowadzonych z powierzchni, miękkich dywanów i świetlistych tkanin. Sama gospodyni miała na sobie rozchełstany szlafrok a jej włosy, choć ciągle piękne i lśniące, spływające kaskadą przez całą długość pleców, sprawiały wrażenie jakby od jakiegoś czasu nie widziały grzebienia.
- Napijesz się czegoś? - Han’kah ściągnęła paskiem poły szlafroka i pogwizdując doszła do barku. - Czemu zawdzięczam tą wizytę? Jak widzisz żyję i mam się niezgorzej. Zrobiłam z siebie zesraną ze strachu amatorkę organizując trzy kapłanki na wszelki wypadek…
- Chciałem się upewnić pani.- Xullmurss' skinął głową. - Nie dziękuję, potem mam jeszcze robotę - odpowiedział na propozycje napicia się. - Ostrożność nie oznacza bycia amatorem, w zasadzie w naszym świecie jest mile widziana. Gdzie jednak moje maniery, gratuluję oficjalnie potomka.- skłonił się lekko. - Czyżby wszystko przebiegło bez zakłóceń?
- To nigdy nie jest lekkie i przyjemne, nawet za piątym razem - Han’kah nalała sobie burbona na dwa palce i zamoczyła usta. - Chciałeś czegoś konkretnie czy przywiodła cię jedynie ciekawość?
- Nic bardzo konkretnego. Chciałem się upewnić jak się czujesz pani?- odliczył jeden palec. - Zapytać jak idą przygotowania do otwarcia areny?- odciągnął drugi palec - Nie wiem w jakim stopniu czarodzieje przydają się w takich widowiskach ale może mógłbym na coś się przydać. Trochę jestem też ciekawy potomka - przyznał na koniec odliczając trzeci palec.
- Cóż, czuję się... nieźle. Trochę odpoczynku i wracam na pełne obroty. Arena... dużo się dzieje ale to ciągle za mało. A mój syn... nie leży w mojej gestii zaspokajanie ciekawości obcych mi drowów. Jakkolwiek... - Han'kah doszła do drzwi i powiedziała donośnym, choć dalekim od krzyku głosem. - Quildarze, przynieś swojego brata. Musi być cholernie wygłodzony...
Wróciła na kanapę i uśmiechnęła się połową ust.
- Chwilowa konieczność - wyjaśniła. - Nim nie kupię mu mamki.
Po kilku chwilach do komnaty wszedł drowi chłopiec, który trzymał na rękach zawiniątko z niemowlęciem. Han’kah wzięła od niego dziecko i poluzowawszy dekolt przystawiła je do piersi.
- Mój syn, Quildar - przedstawiła chłopca o krótkich białych włosach, odzianego w powłóczystą szatę wyszywaną w magiczne wzory. Ten skłonił się podług etykiety przed Xullmurss’em. - Szkoli się na maga, choć… trochę mi teraz przysporzył komplikacji. Jego poprzedni nauczyciel go nie chce, przez wzgląd na moje polityczne decyzje… Miał dobry kontakt z rodzonym ojcem, utalentowanym nekromantą, ale i jego… stracił w przykrych nam wszystkim okolicznościach…
Xullmur’ss przyjrzał się z odległości niemowlęciu. Był ciekaw czy nie urodziło się w jakimś stopniu inne. Może nie od razu z rogami, ale inne niczego się jednak nie dopatrzył. Przywitał Quildara skinieniem głowy. Na wzmiankę o kłopotach wszelakiego typu rzekł.
- Nie jest tajemnicą pani moje podłe pochodzenie. Nie jest nią również użyteczność wszelakich znajomości z wysoko postawionymi drowami. Mam ich trochę ale powiększanie ich leży w moim interesie. Jeśli młody Quildar ma talent, mogę go uczyć. Jestem dobry w tym co robię, bardzo dobry.-podkreślił- Mam natomiast w dupie polityczne gry Domów, obchodzą mnie własne interesy. Jaka szkoła cię najbardziej fascynuje chłopcze.- spytał badawczo chłopca.
- Sztuka prawdziwych imion.- rzekł szczerze Quildar.
- Wąska specjalizacja. Przyjdzie jeszcze na to czas. Na początku musisz opanować podstawowe szkoły. Zgłębić je bardziej... Postępy zależą od doświadczenia nauczyciela i talentu ucznia. Jeśli twoja mama się zgodzi, mogę cię uczyć nawet gdzieś tutaj- machnął ręką na otaczające pomieszczenie.- Żeby miała cię pod ręką i była pewne twojego bezpieczeństwa. Potrzebna nam będzie co prawda miejsce i lekkie jego przystosowanie. Jednak na arenie raczej miejsca akurat nie brakuje. -spojrzał wymownie i na chłopca i jego reakcję jak i najważniejszą osobę Han’kah i jej decyzję.
Quildar nie okazywał specjalnego entuzjazmu. Właściwie przyjmował te słowa z obojętnością. Bądź co bądź, pewnie i tak dostałby jakiegoś maga na nauczyciela. Zarówno na Arenie jak i w samym Tormtor było w czym wybierać.
- Przemyśle to - odparła zdawkowo Han'kah i ruchem reki odprawiła chłopca. - Dziękuję za ofertę Xullmurss’ie ale jak wspominałeś, nic w Podmroku nie jest za darmo... A ja nie chcę zaciągać wobec ciebie niepotrzebnych długów.
- Chłopakowi przyda się ktoś znający na rzeczy.- wzruszył ramionami. - Wspomniałaś, że z Areną sprawy wciąż mają się nie wystarczająco. Czego brakuje?
- Potworów, gladiatorów… Arena to nienażarte wątpia. Ile byś nie wrzucił zawsze będzie mało. Dobre widowisko pasie się w końcu na krwi i śmierci, żywą atrakcje przerabia na kompost do pól grzybowych - Han’kah cmoknęła na dzieciaka krztuszącego się z zachłanności. - A propos nienażartych bestii… Jeżeli to wszystko o czym chciałeś rozmawiać… - zerknęła na Xullmurss’a i ziewnęła bardzo sugestywnie - padam z nóg.