Tulsis w milczeniu przyglądała się plątaninie korytarzy wyrysowanej na pergaminie. Przesunęła dłonią po najkrótszej ścieżce, prowadzącej do celu. Czas i odpowiednie przygotowanie były w tej sytuacji luksusem. Musiała zebrać kilku kompetentnych podwładnych i wyruszyć jak najszybciej, nie dając nikomu szansy na wyprzedzenie ich rekonesansu.
-
Jakieś zagrożenia? - wodziła palcem po korytarzu, którym zamierzała iść -
Przeszkody, na które powinnam być przygotowana?
-
Na drowy oczywiście. Przypuszczamy, że gdzieś może być mała osada naszej rasy, lub samo osławione Erelhei-Cinlu. Ci heretycy mogą na nas zapolować.- stwierdził arcykapłan.-
Powinnaś być ostrożna. Poza tym… chyba żadnych innych znaczących zagrożeń, acz kto wie czy w okolicy nie ma smoka.
-
Smoka? - Tulsis zamrugała, nieco zaskoczona, nie będąc do końca pewną, czy arcykapłan nie wybrał akurat tego momentu by rozwijać swoje talenty komediowe -
Są ślady smoków?
-
Nie. Ani śladów beholderów, ani niczego groźnego. Ale kto wie? Należy zachować ostrożność. To nieznane nam tereny.- zawyrokował Thatroos.
-
Oczywiście - kapłanka skinęła głową -
Pozwól więc Panie, że wyruszę natychmiast. Czas nagli.
-
Oczywiście.- rzekł kapłan.
Tulsis skłoniła się, odwróciła na pięcie i energicznym krokiem opuściła namiot dowódcy. Udała się od razu do namiotów niżej postawionych zakonników. W głowie miała już gotową listę zadań do wykonania: zebrać niewielki, lotny i kompetentny oddział zwiadowczy, pobrać odpowiednie wyposażenie na wypadek spotkania z jakimś nieoczekiwanym potworem, wyruszyć bez zwłoki do wskazanego miejsca.
Bearhiss pojawił się nagle, gdy akurat wynurzała się z trzeciego namiotu dopinając sprawę oddziału zwiadowczego.
- Ach… czyż to nie moja ulubiona krewniaczka? Wybierasz się dokądś?- zapytał z idealnym uśmiechem na twarzy i melodyjnym tonem głosu… który jednak budził ciarki na grzbiecie Tulsis.
-
Manewry - odparła zdawkowo i przyspieszyła kroku. Miała udać się bezpośrednio do swego namiotu by sprawdzić uzbrojenie i ekwipunek, teraz jednak chciała przede wszystkim pozbyć się natrętnego brzęczenia Bearhissa. Jak on to robił, że zawsze bez problemu potrafił ją znaleźć?
-
To cudownie. Lubię manewry…- nadal się uśmiechając ruszył za nią.-
...wszelkiego rodzaju, ale o tym wiesz prawda?
Skrzywiła się na tą słabo zawoalowaną aluzję. Można by powiedzieć, że jej nos uroczo się zmarszczył, a policzki nabrały koloru.
-
Cieszę się twoim szczęściem - wycedziła przez zęby -
To jednak manewry zakonu. Nie jesteś mile widziany.
-
Ale przecież ty to możesz zmienić. - gdy tylko weszli do namiotu, Bearhiss poufale objął ją w pasie i szeptał do ucha.-
Przecież możesz mnie wziąć ze sobą. W końcu… w obozie się nudzę, a na manewrach mogę być przydatny.
Kapłanka westchnęła. Wyrwała się z objęć brata i wciąż pozostając odwrócona do niego plecami zaczęła pakować kolorowe flaszki do przytroczonych u pasa sakiewek.
-
W obozie możesz snuć swoje nici spisków, na manewrach będziesz się nudził - sprostowała -
Nie spodziewamy się żadnych niespodzianek. Korytarze zostały już wstępnie sprawdzone. Nic tam nie ma.
-
Nudzę się tutaj. Z chęcią wyruszę na tą wycieczkę.- jego dłonie spadły na jej ramiona, jego usta musnęły szyję Tulsis.-
Chyba nie chcesz mnie odsunąć od siebie. Zraniłabyś moje serce siostrzyczko.
Kapłanka zadrżała pod tą niemal niewinną pieszczotą.
-
Ty… nie masz serca, Bearhisie - znów wymsknęła się mu z rąk, sięgnęła po płaszcz podróżny i zarzuciła go na ramiona -
A ja nie mam czasu by się z tobą sprzeczać. Wyruszamy natychmiast, a ty nie masz odpowiedniego wyposażenia - ruszyła do wyjścia.
- Nie martw się o mnie. Poradzę sobie bez.- uśmiechnął się bezczelnie ruszając tuż za nią.-
A namiot możemy dzielić ze sobą. Posłanie też… chciałabyś tego?
Zgrzytnęła zębami i zatrzymała się nagle w miejscu. Próby manipulacji to jedno, lekceważenie, z którym traktował jej obowiązki to zupełnie co innego. Odwróciła się i zmierzyła brata gniewnym spojrzeniem.
-
Nie będzie namiotów, nie będzie posłań, nie będzie odpoczynku, to manewry, a nie zabawa - syknęła -
Nie będzie też czasu, ani miejsca na macanki. Będzie za to pot i zmęczenie. Nie będę też cię niańczyła jeżeli przez słabe przygotowanie padniesz gdzieś z wycieńczenia. Więc, zrobimy tak, jeżeli zdążysz się odpowiednio przygotować zanim ja i moi ludzie wyruszymy, to będziesz mógł do nas dołączyć. Nie będę jednak na ciebie czekać.
To powiedziawszy ruszyła znów przed siebie, ciemnoszary płaszcz powiewał za nią niczym skrzydło płaszczki.
Tulsis w milczeniu przyglądała się przez chwile zgromadzonemu oddziałowi. Jej podwładni byli kompetentni i napawali ją dumą. Czego nigdy specjalnie nie okazywała. Teraz też nie miała zamiaru głaskać podlegających jej kapłanów po główkach.
-
Idziemy w tunele, możemy natknąć się na Bóg jeden wie co. Bądźcie przygotowani na wszystko i nie oczekujcie niczego. - rzekła i zaciągnęła kaptur na głowę -
Atak jest jedynym rozkazem wartym zapamiętania.
-
Wojna jest ostatecznym wyrazem potęgi jednostki. - odpowiedzieli jej jak jeden organizm.
Ruszyli.