Balin dreptał z tyłu tak jak to było wcześniej uzgodnione. Kroki stawiał ostrożnie. Nie chciał wpaść w jakiś wykrot. Powoli, dokładnie lustrując drogę posuwał się za resztą. Ludzie jednak rozpierzchli się w ciemności nocy bardzo prędko. Pozostawał ostrożny marsz przez trudny teren. Nie sposób było określić jak długo to wszystko trwało. Jedno było pewne - po kilku godzinach podróży w absolutnej ciszy i skupieniu umysł poranionego krasnoluda zaczął płatać mu figle. Najpierw bombardował akolitę wizjami poruszających się gdzieś przy granicy widzialności cieni, a później sprowadził na niego otępienie. Nie dziwne było więc, że powrót Gunthera z ostrzeżeniem khazad potraktował w pierwszej chwili jako kolejny omam. Długo się na włóczykija wpatrywał. Później na zmianę to mrugał oczami to przecierał je ze zdumienia. Aż w końcu go dotknął i dopiero wtedy przekonał się, że ma przed sobą człeka z krwi i kości. - Dobrze, żeś Guntherze zaszedł tukej do nos i powiedzioł jako je. Przykucnymy ze Drugą kajś we krzokach i domy wom zrobić swoja robota. We razie jakiyj draki po prostu drzyjcie się ile wlezie, a łod razu ryszymy na odsiecz. Tymczasem chyntnie spoczna se na dupie bo mie wszystko boli łod ciongłego przebierania kulasami. |