Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2014, 06:55   #61
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kawaleria przybyła! Może i jestem nienormalny bo wolałem widok orka i pchły od rycerzy w lśniących zbrojach. Swoją drogą tacy rycerze to gatunek wymierający, wszystko przez dziewice. W końcu taki paladyn zajmowal się głównie wybawianiem właśnie niewiast (i to nie od dziewictwa o dziwo…) a gdy te zaczęły być na wymarciu to i oni zniknęli. Tak samo jak jednorożce.
Gdy Emanuel skończył mnie leczyć wstałem drapiąc się po karku. Podniosłem z ziemi płaszcz, który narzuciłem na grzbiet i przyjąłem od Barbaka młot.
- Dziękuję Wam. - aby nie wyszło zbyt łzawo przyjrzałem się broni.
- W ten sposób orki zdobywają partnerki? Obuszkiem w łeb i do jaskini? Dzięki ale nie szukam tu narzeczonej.
- Przez kilka ostatnich stuleci to właśnie działało. Świat jest dużo prostszy, gdy o twej męskości decyduje tylko to, jak wielką masz pałę... i topór.

Ork uśmiechnął się na tę dwuznaczność. Jego metafory nigdy nie należały do wysublimowanych.
- Nie chciałbyś rozstać się z szablicą?
- Zdajesz sobie sprawę, o co prosisz?

Barbak mimo wyraźnych wątpliwości w oczach, bez chwili zawahania odtroczył szablę wraz z pochwą i podał ją mi. Z lekkim skinieniem głowy wymieniłem broń. Niechętnie rozstawałem się z bronią. Rozładowałem sytuacji kolejnym narzekaniem.
- Spodnie by się przydały...
Z braku laku zapiąłem pas na płaszczu i dobyłem broni. Była ciężka i długa, zrobiona dla kogoś dobre dwadzieścia centymetrów wyższego. Czuć było jednak kunszt kowala. A sam na co dzień używałem w końcu cięższej i jeszcze dłuższej broni.
- Teraz to mogę rozłupać parę łbów. Najchętniej zacząłbym od Beritha ale wywiało go. Prowadź.
- Nie zapinaj paska… przestraszą się Ciebie. MALUTKI...

Ork przytroczył oddany młot, przełożył w lewą rękę Maleństwo, a prawą na cięciwie umieścił strzałę opatrzoną niebieskimi lotkami.
Długi łuk, jakim niewątpliwie był jego oręż, nie należało do najporęczniejszych w walkach w zamkniętych pomieszczeniach. Ork jednak po pierwsze nie był początkującym strzelcem… po drugie nie zamierzał przecież iść pierwszy. Miał przed sobą awanturnika, który mógł w sposób niezastąpiony robić za bohaterską awangardę. W głowie Barbaka musiała zakwitnąć podobna myśl, zielone usta rozeszły się w makabryczny uśmiech. Miałem jednak przeczucie, że użył innego słowa niż awangarda, pewnie mięso armatnie.
- Na korytarzu w prawo. Pierwsze drzwi. Ruszaj!
Napiął delikatnie cięciwę, przytrzymując ją mniej więcej nad moim ramieniem gotów ruszyć drobnym krokiem za prowadzącym.

Bardzo ważne jest nie tłumienie w sobie emocji. Okazywanie ich. Zbyt długie tłumienia ma katastrofalne skutki. Dlatego zawsze okazuje emocje. Czystym przypadkiem głównie jest to gniew i nienawiść. Bez wahania, z właściwym mi i Barbakowi zgraniem wyszedłem na korytarz kierując się jego wskazówkami. Mimo dawki adrenaliny zachowałem czujność. Byłem gotów porąbać pierwsze co spotkam. Ale tak by to czuło. Ścięgna, brzuch… Niech zdychają skurwiele za to co mi zrobili.
Korytarz był czysty. Żadnego piekliszcza, koziej chimery, nic. Pochodnie paliły się pod ścianami dając właściwy dla miejsca klimat. W zaledwie kilka uderzeń serca dotarliście do drzwi o których mówił ork. Były zamknięte.

Ta… Chcesz coś rozpieprzyć a tu okazuje się, że diabły bojąc się o własne, włochate tyłki zamykają drzwi na klucz. Wiele nie mędrkowałem. Położyłem lewą dłoń na pierwszym zawiasie i skupiłem się podpalając się, mając gdzieś, że moje jedyne okrycie ucierpi na tym. Musiałem się wyładować, z braku laku na drzwiach.
Drzwi wyleciały z zawiasów, paląc się przy okazji. Przede mną ukazała się sala może nie duża, może nie przytulna (bo miejsce nie sprzyjało), za to na pewno nie pusta. W sumie nie do końca bo moim oczom ukazało się w końcu coś, na czym dane Ci się było wyładować.


- Brzydki jest Twój. Usłyszałem zza pleców. Ułamek sekundy potem dostrzegłem drugiego oponenta, stojącego nieopodal, w tym samym pomieszczeniu co “mój” demon.


Nie miałem zamiaru wdawać się w przepychanki o orczych kanonach piękna i brzydoty. Zamiast tego ruszyłem na piekliszcze. Jak dzieliło nas jeszcze parę metrów rzuciłem kulą ognia a potem czekałem na jego atak z zamiarem odskoczenia w bok i chlaśnięcia go po nogach.
Nim dotarłem do celu, poczułeś świst i powiew wiatru. Strzała z Maleństwa minęła mnie zaledwie o parę centymetrów. Jej szyp zakończony nie grotem, a szklaną ampółką ze święconą wodą dosięgnął przeciwnika. Samo uderzenie nie było niczym groźnym. W połączeniu z kulą ognia, woda święcona dała jednak… fascynujący efekt. Demonem targnęło w tył. Siła uderzenia cisnęła go na ścianę, a zaraz potem na podłogę. W przyklęku zbierał się oczekując na atak.
- Emanuelu. Zapodaj coś odpowiedniego…
Po tych słowach Barbaka w pomieszczeiu rozeszło się coś, co zdawało się mieć specjalną dedykację dla mnie. Może i Emanuel był niewielki ale ironii mieścił w sobie naprawdę duże zapasy.

Raggafaya - Cała sala - YouTube

Ork natomiast obrócił się w kierunku upadłego, nie zwracając już uwagi na pierwszego z przeciwników.
Wiedziałem, że nie raz mi wypomni, że sam sobie nie poradziłem. To jednak mogło poczekać. Zrobiłem szybki wypad tnąc końcem pióra szabli po nadgarstku demona.

W zasadzie miałem demona wystawionego jak na talerzu. W zasadzie wystarczyło go jedynie dobić jednym sprawnym cięciem. W zasadzie było to proste… problem polegał na tym, że nic co ma miejsce w piekle nie jest proste. Uderzyłem po nadgarstku z zamiarem rozbrojenia, zadania bólu… a potem zastanawiałbym się co dalej mając przeciwnika na swojej łasce. Problem polegał na tym, że cięcie zostało sparowane. Zatrzymane w sprawnej, choć bardziej szczęśliwej niż zamierzonej paradzie.

Tymczasem kątem oka dostrzegłem, że upadły przemieścił się nadspodziewanie w kierunku orka. Upadły anioł miał najwyraźniej jakieś rachunki do wyrównania z orkiem. Uderzył szybko i sprawnie ostrzem trzymanym z niezwykła wprawą. Ork zastawił się tym co miał w dłoniach. Maleństwem. Na moich oczach, broń która przeszła wręcz do historii pękła na dwoje. W czasie gdy miało to miejsce, miałes wrażenie, że drzewce łuczyska pękając niemal krzyczały…
Sytuacja Barbaka wyglądała nie za ciekawie, musiałem utrzymać swoje mordercze zapędy na wodzy i szybko wykończyć demona. Wykorzystując chwilowe zwarcie odpaliłem drugą kulę ognia. Prosto w pysk tamtego.
Kule ognia miały to do siebie, że były bronią obosieczną. Odpalanie ich w zwarciu mogło dać efekty nie pożądanie dla odpalającego. Mogło, gdyby nie fakt, że byłem odporny na te płomienie i miały one nawyk omijać szerokim łukiem. Demoniszcze nie miało tyle szczęścia. Jego łeb zamienił się szybko w coś, co można by uznać za grzankę i z czego Zank zapewne wymyślił by kulinarny majsersztyk. Przeciwnika miałem zatem z głowy.
W tym czasie ork musiał przejść do defensywy. Po zniszczeniu Maleństwa odskoczył. Dobył topora. Sparował cięcie i odskoczył ponownie dobywając młota bojowego. Zastanowiłem się przez chwilę czy przypadkiem nie bawi się z przeciwnikiem. Krótki rzut oka na klepkę i strzępki jego ukochanej broni upewnił mnie, że tak nie było.

Nie było co mędrkować. Zabawić się zawsze można a przyjacielowi tyłek uratować trzeba. Ruszyłem łukiem do walczących chcąc zaatakować byłego anioła z flanki. Wiedziałem, że gnojek na pewno ma jakieś asy pochowane po rękawach i nie miałem zamiaru szarżować. Albo skupić jego uwagę na sobie, albo radośnie go zdekapitować gdyby Barbak postanowił się tym zająć.
Wymiana ciosów była na tyle szybka, na tyle brutalna i dzika, że zdałem sobie sprawe, że obaj poszli na wyniszczenie. Żaden nie kontrolował się na tyle, by myśleć o jakiejś taktyce czy fehtunku. Obaj walczyli siłowo sprawiając wrażenie nie dwóch tancerzy, a gór lodowych stających na przeciw siebie. Ork jednak ustawił przeciwnika tyłem do mnie, dając szansę na atak. Nie miałem zamiaru zmarnować takiej okazji. Korzystając z tego, że upadły skupia się na orku uderzyłem. Nie ostrzegając żadnym krzykiem, cicho, morderczo, silnie. Celując w głowę.
W normalnych okolicznościach ten cios zakończył by starcie. Teraz jednak ześlizgnął się po jednym z nadstawionych, anielskich skrzydeł i powędrował niegroźnie obok celu. Szybki cios łokcia, który trafił mnie dokładnie w splot słoneczny, sprawił, że cofnąłem się na kilka kroków do tyłu bez tchu.
Zrozumiałem jedno. Anioł bawił się z Wami.

Jak nie można siłą to trzeba sposobem. A “Sposób” to dobre imię dla szabli. Nawet najlepszego wojownika arogancja potrafiła zgubić, wiem to z autopsji. Zaatakowałem szybkimi ciosami, które nie składały się na żaden wzór. Szły z ramienia, dołu po to by zaraz wyprowadzić sztych. Skupiałem się na obronie licząc, że skrzydlaty w którymś momencie się odsłoni i da mi lub Barbakowi możliwość do ataku.
Oczekiwanie na błąd kogoś, kto w sztuce zabijania jest lepszym od Ciebie, jest proszeniem się o guza. Dosłownie. Anioł nie tylko sprawnie zastawiał się przed naszymi atakami… w pewnej chwili przeszedł do ataku. Nie wiedziałem dokładnie kiedy, ale pancerna rękawica uderzyła w moją twarz rozcinając łuk brwiowy, łamiąc nos i ponownie odtrącając od centrum potyczki. Ułamek sekundy potem dostrzegłeś, jak Anioł omija zastawę orka i nadziewa go na swoje ostrze. Sztych był na tyle silny, że przebił pancerz, ciało Barbaka i wyszedł ponownie przez płyty zbroi z tyłu.

Nie krzyknąłem dramatycznie “nie!”, nie rzuciłem nawet bluzgiem pod adresem anioła. Zamiast tego skoczyłem do przodu. Emocje, nienawiść, strach… Zrobiły swoje. Do tej pory płonęło tylko moje przedramię. Ogień jednak błyskawicznie się rozszerzył obejmując całe moje ciało, spopielając płaszcz i pas. Świat zwolnił, kontury się wyostrzyły… Wykorzystując to, że gnojek uwięził swoje ostrze wystrzeliłem mu w plecy kolumnę ognia i poprawiłem szablą.


Upadły zasłonił się ponownie skrzydłami, czyniąc z nich ochronną sferę. Płomień, tak jak i mnie, jego także się nie imał. Co innego ostrze. Szabla, którą Barbak otrzymał od Kruka weszła w jego Ciało po samą rękojeść. W tej chwili dostrzegłem swego kompana. Barbak zachował przytomność. Chwilę dekoncentracji wykorzystał najlepiej jak mógł…
- Ja odpuszczam Tobie grzechy… Medalion Palladinea spoczął na piersi upadłego. - Zdychaj w pokoju…
Snom iskier i płomień jaki wystrzelił z pobłogoslawionego przedmiotu oślepił mnie na chwilę. Zawsze byłem uczulony na białą magię i przed badaniem uprzedzałem lekarza o tym. Po sekundzie dostrzegłem, iż nie było już anioła. Zostało po nim zaledwie kilka spopielonych piór. Ork natomiast własnie wyrywał ostrze ze swej piersi drąc się przy tym niemiłosiernie.
- Za stary na to jestem.
Zakląłem paskudnie.
- Niech Emanuel się Tobą zajmie i spadamy.
- A co ja niby…
Pchła zaczęła, jednak nie skończyła. Rana rozbłysła światłem. Słabszym niż to z medalionu, jednak dalej nie pozwalającym dostrzec co działo się w czasie rzucanych zaklęć.
Parę chwil potem, Barbak już bez żelaza w brzuchu, bez dziury po nim siedział na podłodze. Był jakby mniej zielony niż zazwyczaj.
W tym czasie poczułem jak euforia i siła mnie opuszcza. Również czułem nadchodzący "zjazd".
- Niech to… - zirytowałem się bo w piekle ciężko zakląć tak, zeby nie brzmiało to śmiesznie. - Zbieramy dupy, bo teraz nawet dziecko by nam nakopało.
Schyliłem się po miecz z zamiarem wykorzystania go jako laski. Orrk w tym czasie wsparł się na kolanie i toporze
W takiej oto pozycji przywitał was otwierający się portal.

Mimo bólu schyliłem się jeszcze po resztki Maleństwa. Ta broń nie mogła tutaj zostać. Uśmiechnąłem się do orka, trochę makabrycznie bo jucha zdążyła mi zaschnąć na ustach.
- Panie przodem...
- No to zap…
Ork zająknął się. - Póki na nogach jeszcze stoisz… Barbak sapnął ciężko gramoląc się pomału w kierunku magicznego owalu.
- Ja rozumiem, że orki się nie znają na anatomii ale żeby aż tak…
- Ana…. co?
- Takie zagraniczne danie. Składające się z mięsa i kości.

Opierając się na mieczu ruszyłem w stronę owalu.
- Namówiłeś… Za stary już na to jestem. Babrak na poły się czołgając, na poły podpierając na swej broni podążył za mną. Wszedłem w nieznane.

 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline