Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-10-2014, 06:55   #61
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kawaleria przybyła! Może i jestem nienormalny bo wolałem widok orka i pchły od rycerzy w lśniących zbrojach. Swoją drogą tacy rycerze to gatunek wymierający, wszystko przez dziewice. W końcu taki paladyn zajmowal się głównie wybawianiem właśnie niewiast (i to nie od dziewictwa o dziwo…) a gdy te zaczęły być na wymarciu to i oni zniknęli. Tak samo jak jednorożce.
Gdy Emanuel skończył mnie leczyć wstałem drapiąc się po karku. Podniosłem z ziemi płaszcz, który narzuciłem na grzbiet i przyjąłem od Barbaka młot.
- Dziękuję Wam. - aby nie wyszło zbyt łzawo przyjrzałem się broni.
- W ten sposób orki zdobywają partnerki? Obuszkiem w łeb i do jaskini? Dzięki ale nie szukam tu narzeczonej.
- Przez kilka ostatnich stuleci to właśnie działało. Świat jest dużo prostszy, gdy o twej męskości decyduje tylko to, jak wielką masz pałę... i topór.

Ork uśmiechnął się na tę dwuznaczność. Jego metafory nigdy nie należały do wysublimowanych.
- Nie chciałbyś rozstać się z szablicą?
- Zdajesz sobie sprawę, o co prosisz?

Barbak mimo wyraźnych wątpliwości w oczach, bez chwili zawahania odtroczył szablę wraz z pochwą i podał ją mi. Z lekkim skinieniem głowy wymieniłem broń. Niechętnie rozstawałem się z bronią. Rozładowałem sytuacji kolejnym narzekaniem.
- Spodnie by się przydały...
Z braku laku zapiąłem pas na płaszczu i dobyłem broni. Była ciężka i długa, zrobiona dla kogoś dobre dwadzieścia centymetrów wyższego. Czuć było jednak kunszt kowala. A sam na co dzień używałem w końcu cięższej i jeszcze dłuższej broni.
- Teraz to mogę rozłupać parę łbów. Najchętniej zacząłbym od Beritha ale wywiało go. Prowadź.
- Nie zapinaj paska… przestraszą się Ciebie. MALUTKI...

Ork przytroczył oddany młot, przełożył w lewą rękę Maleństwo, a prawą na cięciwie umieścił strzałę opatrzoną niebieskimi lotkami.
Długi łuk, jakim niewątpliwie był jego oręż, nie należało do najporęczniejszych w walkach w zamkniętych pomieszczeniach. Ork jednak po pierwsze nie był początkującym strzelcem… po drugie nie zamierzał przecież iść pierwszy. Miał przed sobą awanturnika, który mógł w sposób niezastąpiony robić za bohaterską awangardę. W głowie Barbaka musiała zakwitnąć podobna myśl, zielone usta rozeszły się w makabryczny uśmiech. Miałem jednak przeczucie, że użył innego słowa niż awangarda, pewnie mięso armatnie.
- Na korytarzu w prawo. Pierwsze drzwi. Ruszaj!
Napiął delikatnie cięciwę, przytrzymując ją mniej więcej nad moim ramieniem gotów ruszyć drobnym krokiem za prowadzącym.

Bardzo ważne jest nie tłumienie w sobie emocji. Okazywanie ich. Zbyt długie tłumienia ma katastrofalne skutki. Dlatego zawsze okazuje emocje. Czystym przypadkiem głównie jest to gniew i nienawiść. Bez wahania, z właściwym mi i Barbakowi zgraniem wyszedłem na korytarz kierując się jego wskazówkami. Mimo dawki adrenaliny zachowałem czujność. Byłem gotów porąbać pierwsze co spotkam. Ale tak by to czuło. Ścięgna, brzuch… Niech zdychają skurwiele za to co mi zrobili.
Korytarz był czysty. Żadnego piekliszcza, koziej chimery, nic. Pochodnie paliły się pod ścianami dając właściwy dla miejsca klimat. W zaledwie kilka uderzeń serca dotarliście do drzwi o których mówił ork. Były zamknięte.

Ta… Chcesz coś rozpieprzyć a tu okazuje się, że diabły bojąc się o własne, włochate tyłki zamykają drzwi na klucz. Wiele nie mędrkowałem. Położyłem lewą dłoń na pierwszym zawiasie i skupiłem się podpalając się, mając gdzieś, że moje jedyne okrycie ucierpi na tym. Musiałem się wyładować, z braku laku na drzwiach.
Drzwi wyleciały z zawiasów, paląc się przy okazji. Przede mną ukazała się sala może nie duża, może nie przytulna (bo miejsce nie sprzyjało), za to na pewno nie pusta. W sumie nie do końca bo moim oczom ukazało się w końcu coś, na czym dane Ci się było wyładować.


- Brzydki jest Twój. Usłyszałem zza pleców. Ułamek sekundy potem dostrzegłem drugiego oponenta, stojącego nieopodal, w tym samym pomieszczeniu co “mój” demon.


Nie miałem zamiaru wdawać się w przepychanki o orczych kanonach piękna i brzydoty. Zamiast tego ruszyłem na piekliszcze. Jak dzieliło nas jeszcze parę metrów rzuciłem kulą ognia a potem czekałem na jego atak z zamiarem odskoczenia w bok i chlaśnięcia go po nogach.
Nim dotarłem do celu, poczułeś świst i powiew wiatru. Strzała z Maleństwa minęła mnie zaledwie o parę centymetrów. Jej szyp zakończony nie grotem, a szklaną ampółką ze święconą wodą dosięgnął przeciwnika. Samo uderzenie nie było niczym groźnym. W połączeniu z kulą ognia, woda święcona dała jednak… fascynujący efekt. Demonem targnęło w tył. Siła uderzenia cisnęła go na ścianę, a zaraz potem na podłogę. W przyklęku zbierał się oczekując na atak.
- Emanuelu. Zapodaj coś odpowiedniego…
Po tych słowach Barbaka w pomieszczeiu rozeszło się coś, co zdawało się mieć specjalną dedykację dla mnie. Może i Emanuel był niewielki ale ironii mieścił w sobie naprawdę duże zapasy.

Raggafaya - Cała sala - YouTube

Ork natomiast obrócił się w kierunku upadłego, nie zwracając już uwagi na pierwszego z przeciwników.
Wiedziałem, że nie raz mi wypomni, że sam sobie nie poradziłem. To jednak mogło poczekać. Zrobiłem szybki wypad tnąc końcem pióra szabli po nadgarstku demona.

W zasadzie miałem demona wystawionego jak na talerzu. W zasadzie wystarczyło go jedynie dobić jednym sprawnym cięciem. W zasadzie było to proste… problem polegał na tym, że nic co ma miejsce w piekle nie jest proste. Uderzyłem po nadgarstku z zamiarem rozbrojenia, zadania bólu… a potem zastanawiałbym się co dalej mając przeciwnika na swojej łasce. Problem polegał na tym, że cięcie zostało sparowane. Zatrzymane w sprawnej, choć bardziej szczęśliwej niż zamierzonej paradzie.

Tymczasem kątem oka dostrzegłem, że upadły przemieścił się nadspodziewanie w kierunku orka. Upadły anioł miał najwyraźniej jakieś rachunki do wyrównania z orkiem. Uderzył szybko i sprawnie ostrzem trzymanym z niezwykła wprawą. Ork zastawił się tym co miał w dłoniach. Maleństwem. Na moich oczach, broń która przeszła wręcz do historii pękła na dwoje. W czasie gdy miało to miejsce, miałes wrażenie, że drzewce łuczyska pękając niemal krzyczały…
Sytuacja Barbaka wyglądała nie za ciekawie, musiałem utrzymać swoje mordercze zapędy na wodzy i szybko wykończyć demona. Wykorzystując chwilowe zwarcie odpaliłem drugą kulę ognia. Prosto w pysk tamtego.
Kule ognia miały to do siebie, że były bronią obosieczną. Odpalanie ich w zwarciu mogło dać efekty nie pożądanie dla odpalającego. Mogło, gdyby nie fakt, że byłem odporny na te płomienie i miały one nawyk omijać szerokim łukiem. Demoniszcze nie miało tyle szczęścia. Jego łeb zamienił się szybko w coś, co można by uznać za grzankę i z czego Zank zapewne wymyślił by kulinarny majsersztyk. Przeciwnika miałem zatem z głowy.
W tym czasie ork musiał przejść do defensywy. Po zniszczeniu Maleństwa odskoczył. Dobył topora. Sparował cięcie i odskoczył ponownie dobywając młota bojowego. Zastanowiłem się przez chwilę czy przypadkiem nie bawi się z przeciwnikiem. Krótki rzut oka na klepkę i strzępki jego ukochanej broni upewnił mnie, że tak nie było.

Nie było co mędrkować. Zabawić się zawsze można a przyjacielowi tyłek uratować trzeba. Ruszyłem łukiem do walczących chcąc zaatakować byłego anioła z flanki. Wiedziałem, że gnojek na pewno ma jakieś asy pochowane po rękawach i nie miałem zamiaru szarżować. Albo skupić jego uwagę na sobie, albo radośnie go zdekapitować gdyby Barbak postanowił się tym zająć.
Wymiana ciosów była na tyle szybka, na tyle brutalna i dzika, że zdałem sobie sprawe, że obaj poszli na wyniszczenie. Żaden nie kontrolował się na tyle, by myśleć o jakiejś taktyce czy fehtunku. Obaj walczyli siłowo sprawiając wrażenie nie dwóch tancerzy, a gór lodowych stających na przeciw siebie. Ork jednak ustawił przeciwnika tyłem do mnie, dając szansę na atak. Nie miałem zamiaru zmarnować takiej okazji. Korzystając z tego, że upadły skupia się na orku uderzyłem. Nie ostrzegając żadnym krzykiem, cicho, morderczo, silnie. Celując w głowę.
W normalnych okolicznościach ten cios zakończył by starcie. Teraz jednak ześlizgnął się po jednym z nadstawionych, anielskich skrzydeł i powędrował niegroźnie obok celu. Szybki cios łokcia, który trafił mnie dokładnie w splot słoneczny, sprawił, że cofnąłem się na kilka kroków do tyłu bez tchu.
Zrozumiałem jedno. Anioł bawił się z Wami.

Jak nie można siłą to trzeba sposobem. A “Sposób” to dobre imię dla szabli. Nawet najlepszego wojownika arogancja potrafiła zgubić, wiem to z autopsji. Zaatakowałem szybkimi ciosami, które nie składały się na żaden wzór. Szły z ramienia, dołu po to by zaraz wyprowadzić sztych. Skupiałem się na obronie licząc, że skrzydlaty w którymś momencie się odsłoni i da mi lub Barbakowi możliwość do ataku.
Oczekiwanie na błąd kogoś, kto w sztuce zabijania jest lepszym od Ciebie, jest proszeniem się o guza. Dosłownie. Anioł nie tylko sprawnie zastawiał się przed naszymi atakami… w pewnej chwili przeszedł do ataku. Nie wiedziałem dokładnie kiedy, ale pancerna rękawica uderzyła w moją twarz rozcinając łuk brwiowy, łamiąc nos i ponownie odtrącając od centrum potyczki. Ułamek sekundy potem dostrzegłeś, jak Anioł omija zastawę orka i nadziewa go na swoje ostrze. Sztych był na tyle silny, że przebił pancerz, ciało Barbaka i wyszedł ponownie przez płyty zbroi z tyłu.

Nie krzyknąłem dramatycznie “nie!”, nie rzuciłem nawet bluzgiem pod adresem anioła. Zamiast tego skoczyłem do przodu. Emocje, nienawiść, strach… Zrobiły swoje. Do tej pory płonęło tylko moje przedramię. Ogień jednak błyskawicznie się rozszerzył obejmując całe moje ciało, spopielając płaszcz i pas. Świat zwolnił, kontury się wyostrzyły… Wykorzystując to, że gnojek uwięził swoje ostrze wystrzeliłem mu w plecy kolumnę ognia i poprawiłem szablą.


Upadły zasłonił się ponownie skrzydłami, czyniąc z nich ochronną sferę. Płomień, tak jak i mnie, jego także się nie imał. Co innego ostrze. Szabla, którą Barbak otrzymał od Kruka weszła w jego Ciało po samą rękojeść. W tej chwili dostrzegłem swego kompana. Barbak zachował przytomność. Chwilę dekoncentracji wykorzystał najlepiej jak mógł…
- Ja odpuszczam Tobie grzechy… Medalion Palladinea spoczął na piersi upadłego. - Zdychaj w pokoju…
Snom iskier i płomień jaki wystrzelił z pobłogoslawionego przedmiotu oślepił mnie na chwilę. Zawsze byłem uczulony na białą magię i przed badaniem uprzedzałem lekarza o tym. Po sekundzie dostrzegłem, iż nie było już anioła. Zostało po nim zaledwie kilka spopielonych piór. Ork natomiast własnie wyrywał ostrze ze swej piersi drąc się przy tym niemiłosiernie.
- Za stary na to jestem.
Zakląłem paskudnie.
- Niech Emanuel się Tobą zajmie i spadamy.
- A co ja niby…
Pchła zaczęła, jednak nie skończyła. Rana rozbłysła światłem. Słabszym niż to z medalionu, jednak dalej nie pozwalającym dostrzec co działo się w czasie rzucanych zaklęć.
Parę chwil potem, Barbak już bez żelaza w brzuchu, bez dziury po nim siedział na podłodze. Był jakby mniej zielony niż zazwyczaj.
W tym czasie poczułem jak euforia i siła mnie opuszcza. Również czułem nadchodzący "zjazd".
- Niech to… - zirytowałem się bo w piekle ciężko zakląć tak, zeby nie brzmiało to śmiesznie. - Zbieramy dupy, bo teraz nawet dziecko by nam nakopało.
Schyliłem się po miecz z zamiarem wykorzystania go jako laski. Orrk w tym czasie wsparł się na kolanie i toporze
W takiej oto pozycji przywitał was otwierający się portal.

Mimo bólu schyliłem się jeszcze po resztki Maleństwa. Ta broń nie mogła tutaj zostać. Uśmiechnąłem się do orka, trochę makabrycznie bo jucha zdążyła mi zaschnąć na ustach.
- Panie przodem...
- No to zap…
Ork zająknął się. - Póki na nogach jeszcze stoisz… Barbak sapnął ciężko gramoląc się pomału w kierunku magicznego owalu.
- Ja rozumiem, że orki się nie znają na anatomii ale żeby aż tak…
- Ana…. co?
- Takie zagraniczne danie. Składające się z mięsa i kości.

Opierając się na mieczu ruszyłem w stronę owalu.
- Namówiłeś… Za stary już na to jestem. Babrak na poły się czołgając, na poły podpierając na swej broni podążył za mną. Wszedłem w nieznane.

 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 27-10-2014, 10:05   #62
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***

Niedźwiadek nie był „normalną” karczmą. Tak ze względu na wystrój wnętrza, jak i na klientelę. Choć ziemia na której stał była Arkhanijska, to ten teren de facto należał do Morkoth… a konkretnie do Heinricha. Pułkownik na przestrzeni lat rozbudował karczmę do rozmiarów pełnowymiarowego fortu, którego obsługa mogła by obsadzić dwa obiekty o tej kubaturze, a poziom jej wyposażenia przyprawiał samego Cesarza o ślinotok. Czemu?
Po pierwsze Heinrich jako półkownik wywiadu Księstwa Morkoth otrzymywał olbrzymie dotacje ze strony swego księcia. Były to naprawdę potężne pieniądze, które były pompowane w jego komórkę przez liczne, podstawione zazwyczaj instytucje. Po drugie ork, wraz z Ekronem rozwinęli na tyle własne działalności, że każdy z nich z powodzeniem mógłby samodzielnie wystawić podobny garnizon. W tym świecie rządził pieniądz, było to jasne… jednak tak ork o niezdrowo szarej skórze, jak i jego parający się magią przyjaciel byli serdecznie lubiani wśród swych ludzi.
Każdy z obsady „Niedźwiadka” zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że służba tu jest diablo niebezpieczna, że śmiertelność w oddziałach specjalnych często przekraczała 50%. Mimo to, każdy ze służących wśród oddziałów księstwa pragnął dostać się pod komendę Szarego Orka.
Heinrich jak mało kto rozumiał potrzeby żołnierzy. Wiedział doskonale, że zawsze był czas na pracę i odpoczynek, że zadania należało stawiać tak aby były realne i możliwe do zrealizowania. Wiedział, że żołnierz musi mieć czas odpocząć odreagować, upić się, iść do burdelu… a za żołd który mu pozostał musi utrzymać rodzinę żyjącą gdzieś w głębi górzystych terenów Morkoth. Rozumiał, że „praca” jakiej oczekiwał, wymagała od ludzi, orków czy elfów olbrzymich wyrzeczeń. Pilnował zatem, aby nagroda za nią była odpowiednio większa.
Co tym osiągnął? Oddział specjalistów. Śmiertelnie niebezpieczny, bowiem każdy z jego ludzi dałby się za niego pokroić, gotów był walczyć do ostatniej kropli krwi i bez mrugnięcia okiem. Gotów był pójść w ogień walki, choćby i na pewną śmierć.
Dlatego właśnie Cesarstwo jeszcze nie zajęło tego terenu. Nie dlatego, że nie mogło by… ktoś stojący wysoko w strukturach dowodzenia Arkhanijczyków zdawał sobie sprawę, że zdobycie tego małego skrawka terenu kosztowało by Cesarza morze krwi… i olbrzymie nakłady finansowe. A efekt byłby żaden, bowiem po kilku tygodniach, „gdzieś” wyrósłby kolejny „Niedźwiadek”.
A to był tylko jeden mały fort… z którego Heinrich swobodnie prowadził swe działania wywiadowcze na terenie kontrolowanym przez wraże wojska.
Ork zazwyczaj przesiadywał w karczmie. Miał w niej wydzieloną przestrzeń, w której na jednej z ław leżała zawsze góra papierów. Jego dłonie często były poplamione inkaustem, a ilość rozlanej stearyny wokoło świeczników wskazywała na to, że komendant spędził nad papierami więcej niż jedną noc. Czy taki mógł być obraz orka? Besti łaknącej krwi i kochającej wojnę?
Cóż… każdy, kto zawitał do karczmy nie mógł nie zobaczyć, że w zasięgu ręki półkownika zawsze znajdował się jego miecz. Potężny, dwuręczny oręż o ostrzu lepszym niż niejedna brzytwa. Samo spojrzenie, na broń i jej właściciela dawało pełen obraz sytuacji. Heinrich był orkiem, uzdolnionym tak wszechstronnie, że z równą finezją wygłaszał mowy… jak i potrafił przypieprzyć, gdy było to potrzebne.
Za to był również kochany przez swych żołnierzy.
Drzwi karczmy otworzyły się i stanął w nich Laron. Drow jak zawsze ubrany w nienagannie czysty dublet, jak zawsze w białej koszuli, jak zawsze z laską w dłoni przeszedł przez karczmę utykając na prawą nogę. Nie wzbudzał wśród zebranych zdziwienia. Większość obsady znała go doskonale. Ci z nowych, którzy jeszcze nie wiedzieli kim jest szybko uczyli się nie dziwić niczemu. Zresztą w karczmie przepełnionej klientelą najróżniejszej maści ciężko się dziwić gdy pojawia się jeszcze jeden drow.
Laron podszedł do stołu zajmowanego przez półkownika i usiadł przy jednej z ław. Bez żadnego meldunku, bez jakiejkolwiek formalnej części powitania. Nie było „na rozkaz”, czy „melduje się”. Dla postronnego obserwatora, drow przysiadł się do orka. Tyle. Zdrowe nawyki, czy może paranoje pozwalały każdemu z tej dwójki żyć wystarczająco długo, aby dożyć do tego dnia. Poza tym, to że każdy z nich miał paranoję, nie oznaczało że wokoło nie było ludzi którzy pragnęli by ich zabić. Może nie w tej karczmie, może nie w tym miejscu… ale było ich na pewno całkiem sporo.
- Co jest? Odezwał się drow kładąc prawą nogę na ławie i masując kolano.
- Wyjeżdżasz.
- Kiedy?
- Jak tylko wróci Barbak.
- Gdzie.
- Gdzie wskaże Ekron. Albo inaczej: Kiedy wskaże Ekron.

Laron uniósł prawą brew w geście zdziwienia, jednak nie powiedział nic więcej. W tej samej chwili w karczmie pojawił się Amadeusz.
- On też?
Heinrich po raz pierwszy podniósł wzrok znad dokumentów spoglądając w kierunku barda.
Ten, podobnie jak przed kilkoma chwilami elf bezceremonialnie przeszedł przez karczmę, zajął miejsce przy palenisku, usiadł na zydlu i wyciągnął swój instrument. Po kilku chwilach w karczmie zaczęły rozchodzić się dźwięki gitary.
Lady Pank - Zawsze tam gdzie ty! (Original Video + Lyrics) - YouTube
Laron przewrócił oczami.
- Nie myślałeś, żeby porozmawiać z Ekronem o swojej nodze? Heinrich rzucił od niechcenia i powrócił do lektury dokumentów, ignorując tym samym zadane przed chwilą pytanie.
- Nie. Na twarz drowa wypłynął kwaśny uśmiech. - Czemu?
- Lubisz przewidywać deszcz?
- To pamiątka.
- Pamiątka?
- Tak.
- A… Keeshe.

Drow kiwnął głową. Keeshe. Podporucznik z którą przed dwoma laty skrzyżowały się jego drogi. Dziewczyna o ognistym temperamencie i poczuciu humoru tak ostrym, jak ostrze jej sztyletu. Laron uśmiechnął się do swych myśli i pomasował kolano. Wspominał gorące chwile, które dane mu było spędzić w ramionach tej dziewczyny. Ciepło jej ciała, wilgoć i smak jej ust.
A potem oczami wyobraźni widział ją z rozciętą tętnicą, wykrwawiającą się na jego oczach. Od rany, którą on sam zadał.
Laron podniósł wzrok na karczmarza i skinął mu głową. Ten momentalnie podchwycił polecenie i już po chwili, przed drowem stał puchar pełen mocnego, słodkiego wina. Obsydianowa dłoń sięgnęła do kielicha i delikatnie uniosła go do ust. Jabłko Adama „przeskoczyło” w chwili gdy Laron przełknął pierwszy z łyków.
Heinrich wypełniał dokumenty.
Amadeusz grał.

Samael
Portal otworzył się dość niespodziewanie w samym środku karczmy. Nie wywołał on niepokoju wśród zebranych. Nie było to nic dziwnego. W to miejsce mogli jedynie portować się zaufani, których sygnatura była przepuszczana przez zabezpiecznia stworzone przez Ekrona. Coś, co mag zwykł określać fire wall’em, blokowało intruzów przysparzając im zarazem palących problemów.
Z portalu wypadł Barbak, a chwilę potem wyczołgał się niego Samael.
- Gdzie on był? Tafla wina w kielichu dorwa nie została zmącona żadnym z nagłych ruchów. Elf nie zmienił ani o centymetr swego miejsca dalej delektując się napitkiem.
- Po przyjaciela. Heinrich wstał zza ławy i podszedł do Barbaka. Nie spieszył się specjalnie. Zdecydowanymi ruchami posadził orka za ławą zamówił mu piwo i wskazał miejsce Samaelowi.
- Gdzie?
- W piekle.

Drow zaśmiał się cicho, paskudnie.
- Po drodze mu było?
- Mniej więcej.

Barbak natomiast zaczynał wykazywać się zachowaniem pasującym do istot żywych. Paskudna rana w klatce piersiowej widoczna spod zniszczonego pancerza zaczynała się nie tylko zasklepiać, ale i goić w niezwykłym tempie. Uniósł on prawą dłoń i niewerbalnym gestem podsumował żart swego, hebanowego kompana.
Heinrich wrócił do dokumentów.
- Samaelu, udaj się proszę o koszar. Pobierz umundurowanie, broń i potrzebny Ci ekwipunek. Barbak zdecydował się Cię wyciągnąć… ufam zatem, że zdecydujesz się mu towarzyszyć w przedsięwzięciu jakie ma niebawem zrealizować. Zasoby tego fortu są do Twojej dyspozycji.
Heinrich obdarzył cię krótkim spojrzeniem, po czym powrócił do dokumentów zamykając rozmowę.
Laron popijał wino.
Barbak sięgnął po kufel piwa.
Heinrich czytał dokumenty.
Amadeusz grał.
***
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 08-11-2014, 20:25   #63
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Epizod czwarty

W którym uczeń odnajduje mistrza
Czas i przestrzeń przestają grać rolę
A Kot powraca do swych podopiecznych


Nawet nie zdajecie sobie sprawy moi mili ile radości daje mi nasze ponowne spotkanie. Minęło co prawda trochę czasu, ale widok waszych roześmianych buziaczków od razu sprawia że cieszy się kocie serce. Niektórzy mogą twierdzić, że koty to są dranie, ale wy śmiało możecie nazwać ich głupcami i mieć pewność że nie pomyliliście się w ocenie. Po prostu nie każdy zasługuje na naszą kocią przyjaźń a ludzie którzy nie są jej warci mogą liczyć co najwyżej na widok zadartego kociego ogona, na mgnienie oka nim rozpłyniemy się w ciemnościach. Wy, którzy wciąż tu jesteście możecie być pewni jednego - na kocią przyjaźń stanowczo sobie zasłużyliście. Dlatego jeśli obudzicie się rano i wasz nos będzie wilgotny a do tego mieć będziecie wrażenie jakby ktoś potraktował go papierem ściernym to wiedzcie że pod osłoną nocy odwiedziłem was by dać dowód kociej miłości za pomocą różowego kociego języka

Wróćmy jednak do naszej opowieści, bo muszę zachować chociaż pozory swojej kociej dumy która nie pozwala na tak jawne okazywanie uczuć. Ci, którzy mają to szczęście że ich dom wybrał sobie jeden z naszego kociego rodu mogą zaprosić swego przyjaciela na kolana by mruczeniem i ciepłem odpędził wszystkie widma które zaglądać mogą przez pokryte deszczem okna

***

Widzicie moi kochani, niektóre rzeczy są po prostu poniżej mojej godności. Coś tak brudnego, hałaśliwego i zwyczajnie irytującego jak kundel który miał czelność szczekać gdy jestem w pobliżu nie zasługiwało na moją uwagę. Co prawda on sam mógł nie zdawać sobie z tego sprawy jak głęboką darzę go pogardą a jednocześnie jaką wielkodusznością wykazuję się ignorując zaczepkę zamiast odpowiedzieć na nią z pełnią swej kociej złośliwości. To, że do dyspozycji ma się cały arsenał potężnych środków nie oznacza że należy z niego korzystać, była to jedna z niewielu płaszczyzn na której dochodziło do porozumienia między mną a pewnym demonem którego część z was miała niegdyś okazję poznać. Rozwiązywanie każdego problemu poprzez rzucanie mu naprzeciw wszystkiego co się posiada i parcie do przodu bez chwili zastanowienia po prostu nie było w moim stylu. Najprościej byłoby burka po prostu przestraszyć, czy to ujawniając na chwilę część swojej prawdziwej natury czy po prostu materializując jego lęki w postać hycla czy innego, większego i silniejszego psa. Jednakże sami powiedzcie - po co miałem to robić, skoro zamiast tego mogłem podziwiać piękny księżyc? Jako że zwykłem żyć obok strumienia czasu wiedziałem że miasta wciąż będą się rozrastać przygaszając swą łuną blask gwiazd a ludzie coraz rzadziej spoglądać będą w niebo. Czy po prostu bać będą się przestrzeni która jest nad nimi i której nie mogą przegrodzić swymi wszędobylskimi murami i nazwać jej własną? Czy może po prostu nie będzie im już na tym zależało?


Moja tendencja do zbaczania z tematu może być irytująca, wiem. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie moi kochani, ale akurat ta dygresja miała swój powód. Mianowicie gdy po leniwych popołudniach i wieczorach w moim domu zapadała noc zwykle nie była bardziej pracowita od dnia. W krainie z której pochodzę nie ma zbyt wielu rozrywek więc wpatrywanie się w niebo często towarzyszyło rozmyślaniom nad tym gdzie następnego dnia najkorzystniej będzie się ułożyć na poranną drzemkę. Znam więc naszego bladego przyjaciela lepiej niż ktokolwiek i bezbłędnie rozpoznałem że nie należy on do czasu w którym aktualnie powinienem przebywać. Prawdopodobnie oznaczało to kłopoty dla Drużyny Kota, a jako ich dobry opiekun musiałem przecież zadbać by nie zrobili sobie zbyt wielkiej krzywdy, przynajmniej dopóty dopóki ich opowieść nie dobiegnie końca który mnie zadowoli. Sam problem natomiast podpowiedział mi możliwe rozwiązanie, podróż w czasie zamierzałem rozwiązać za pomocą luk w relatywiźmie czasoprzestrzennym i wykorzystaniu prędkości nadkociej, zwykle używanej do uciekania z pokoju do którego właśnie ktoś wchodzi

Prościej mówiąc sam zamierzałem zabawić się czasem i przestrzenią

***

Słońce zawieszone wysoko na niebie grzało bezlitośnie, tak jak potrafi tylko na przełomie lipca i sierpnia. Słomkowy kapelusz dawał choć odrobinę cienia, jednak i tak miałem wrażenie że lada moment się ugotuję nim dotrę do zbawczej ściany lasu którą widziałem bliżej szczytu. Kamienie osuwały mi się spod łap, a górska ścieżka którą z niejakim trudem udało mi się odnaleźć pośród skał nawet dla mnie była niewiarygodnie trudna do pokonania. Powietrze drżało od upału i chyba tylko cykady znajdowały w sobie choć trochę energii by wypełnić okolicę swą muzyką. Wiedziałem, że to wyczerpanie samo w sobie jest jedną z prób którym musiałem się poddać by osiągnąć doskonałość, potrzebną mi już wkrótce by wspomóc tych którym obiecałem swą ochronę. Ścieżka którą kroczyłem nie mogła być zbyt łatwa i nie miałem tu na myśli tylko tej cholernej dróżki którą usiłowałem się wspiąć na szczyt.

Mój trud został wynagrodzony przez uczucie ulgi gdy wreszcie udało mi się schronić pomiędzy drzewami. Tutaj również było gorąco, jednak nie aż tak jak pośród gołych skał wcześniej, poza tym wiedziałem że w tym lesie żyje osoba którą musiałem odszukać by móc poznać drogę wojownika. Nie musiałem nawet długo szukać, gdyż w czystym górskim powietrzu wyczułem nutkę dymu a moje uszy wychwyciły dźwięki fletu co pozwoliło mi skierować się bezpośrednio do miejsca mojego przeznaczenia



- Widzicie? Miałem rację gdy mówiłem że dzisiejszy dzień na pewno będzie interesujący. Czego możesz tutaj szukać Łowco, tak daleko od swojej domeny?
- Przybyłem tutaj jako uczeń, mistrzu
- odpowiedziałem skromnie
- A czego chcesz się nauczyć ode mnie? W końcu z nas dwóch to ty jesteś starszy, nawet jeśli teraz przybywasz w tak młodej formie.
- Pragnę poznać drogę wojownika, by siłą swego oręża pokonać każdego kto stanie na drodze moich sojuszników
- To ciekawe. Naprawdę. Ale kompletnie do ciebie nie pasuje, Łowco.
- Czy to oznacza że nie będziesz mnie uczył, mistrzu?
- Tego nie powiedziałem. Najpierw jednak wytłumacz mi jedno, bo ta myśl nie daje mi spokoju. Dlaczego wybrałeś tą niewygodną ścieżkę zamiast po prostu obejść górę i dotrzeć tutaj od zachodu? Stok jest tam łagodny, drzewa chronią przed skwarem a na dodatek na tamtym zboczu jest źródło z którego woda nie ma sobie równych gdy chce się ugasić pragnienie…


No tak. Cudownie. I po co ja się tu wspinałem?

***

Na drodze przed bramą pojawiła się sylwetka. Z dźwiękiem pękającego szkła wyłoniła się z nicości na oczach zdumionych strażników. Niektórzy mogliby rozpoznać to charakterystyczne rude futro jednak zbroja wschodniego kroju, miecz przy boku oraz wyprostowana postawa kompletnie nie pasowały do futrzastego przywódcy Drużyny Kota. Również rozmiar się nie zgadzał, bowiem teraz Kot mierzył prawie półtora metra, od tylnych łap na których stał do czubka ozdobnego hełmu.


- Odejdźcie w pokoju - zwróciłem się do strażników - Albo zakosztujecie mojej stali
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 14-11-2014, 10:31   #64
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***

- A teraz Szanowni Państwo, ze specjalną dedykacją dla ponurego, zbolałego, stetryczałego i sklerotycznego drowa… Amadeusz puścił oko w kierunku rogu sali. Tegoż samego, w którym siedzieli Laron z Heinrichem i Barbakiem. … dla zzieleniałego, świętoszka i jego szarego zaprzeczenia. Szanowni Państwo… Bard wpadał w swą manierę momentalnie. W jednej chwili z audytorium liczącego zaledwie kilku gości karczemnych był w stanie zorganizować całą rzeszę słuchaczy. … na deskach tej podłej budy, przybytku nie mającego prawa oglądać jej szlachetnego profilu…
- Chce ją przelecieć.
W kącie karczmy, Heinrich obcesowo podsumował starania barda.
- nie mającego prawa nosić jej prześlicznych stóp…
- I zapewne mu się uda.
Dodał Laron.
- Nie godnego, aby obcować z jej niespotykanym talentem.
- Albo się uda, albo nie uda. Jakby nie patrzeć będą jakieś uda.
Podsumował Barbak.
- Szanowni Państwo oto, tylko dla Was, tylko teraz… Ruuuuudaaaaaa….
Palce grajka sprawnie prześlizgnęły się po strunach naciągniętych na gryf gitary. Sprawnie, po mistrzowsku przechodził od jednego dźwięku do drugiego, roznosząc po ciemnej, zadymionej i prawie pustej izbie Niedźwiadka dźwięki dla ucha miłe i przyjemne. Nieodzownie niosące podtekst.

RED LIPS - Czarne i białe ( official video ) NOWOŚĆ - YouTube

Barbak uśmiechnął się pod nosem, pociągnął z kufla, a następnie rozsiadł się wygodnie na ławie, podrygując delikatnie w rytm.
Przez twarz zimnej, jak zawsze twarzy Heinricha przebiegł jedynie cień uśmiechu. Jak na szarego orka było to i tak nie mało.
Laron? Laron zareagował tak, jak zazwyczaj reagują drowy, gdy się z nich żartuje. Sztylet pojawił się nie wiadomo skąd. Pofrunął szybko w kierunku barda i wbił się w drewnianą belkę wspierającą sufit… zaledwie kilka centymetrów od głowy śpiewaka. Ten nie zmylił nuty, nie spojrzał nawet w kierunku swego „zamachowca”, wyraz twarzy wskazywał natomiast, że przednio się bawi.
- Chybiłeś?Zapytał Barbak. Nie otwierał oczu będąc cały czas pogrążony w rytmicznym podrygiwaniu głową.
- Tak.
- Starzejesz się.
- Artretyzm.
- Parkinson.
- I ten… no… ten Niemiec, co mi wszystko podpieprza…
- Hemoroidy.
- Nie. To nie.
- Jeszcze nie?
- Nie.
- Na pewno?
- Tak.
- Wiesz… nie ma się czego wstydzić…
- Na pewno.
- I nie ma to ponoć nic wspólnego z rodzajem aktywności…
- NIE!
- Ok.
Ork przez całą wymianę zdań poruszał jedynie ustami… i klatką piersiową. - A Ty widzisz czarne i białe… Niespodziewanie zanucił.
- Zamknij się! Zgrzytnął drow.
Drzwi do karczmy otworzyły się. Same. Wpuściły chłodny powiew wiatru i jakiś zbłąkany liść z dziedzińca. Dopiero chwilę potem pojawił się w nich Ekron. Elf zdecydowanym krokiem powędrował do stołu, przy którym siedzieli półkownik wraz ze swymi najbardziej zaufanymi… i kolorowymi zarazem współpracownikami.
[i]- Mam namiary. Jest ich tam przynajmniej dwoje.
- Kogo znalazłeś? Heinrich o dziwo podniósł oczy znad dokumentów.
- Takiego i Kota.
- Kota?
- Kota!
- Po co mamy wybierać się tam po kota?
- Bo jest istotą skłonną zrobić zamieszanie większe niż my wszyscy razem wzięci. Nie przypadkiem, a z premedytacją. Just for fun.
- No to trzeba go wypchać i powiesić nad kominkiem.
Szary ork wskazał palenisko wokoło którego Amadeusz podrygiwał wokoło rudej wokalistki. Imponując jej swym talentem, oraz starając się zaimponować czymś jeszcze. Czymkolwiek, byle ta obdarzyła go tym, co miała najlepszego.
- Myślę, że to nie będzie dobry pomysł… i myślę, że Barbak się ze mną zgodzi.
Ork podniósł oczy na maga unosząc jedną brew i w ten sposób zadając nieme pytanie.
- Przecież wiem, że wyczułeś jego aurę…
Skinięcie głowy zielonego było odpowiedzią na pytanie.
- I co zamierzasz z nim zrobić?
- Jeśli zrobi coś bardzo głupiego… wypcham i wyślę kurierem do piątego wymiaru.
- Gdzie znajdziesz frajera na taki kurs.
- Jeden jest mi winien wycieczkę do piekła…


***

Taki
Zaułek nie był miejscem specjalnie przyjemnym czy bezpiecznym. Mimo tego zdecydowałeś się w nim przez jakiś czas pozostać. Czas potrzebny na wyrównanie oddechu i zastanowienie się co dalej. Przez myśl przechodziły Ci już różne pomysły, a najrozsądniejszym wydawał się właz otwierający drogę do systemu ściekowego miasta. Do kloaki Hezhezronu z której zapewne wyszedłbyś odmieniony. Nie koniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie koniecznie z tą samą ilością kończyn, nie koniecznie z głową na karku i bardzo możliwe, że nogami do przodu. Brałeś jednak taką możliwość pod uwagę, gdy niespodziewanie na deski teatru wkroczył kot.
Nie byle jakiś tam kot. Kot w butach! I pancerzu. Z mieczem nawet. Tak czy inaczej skłonił się on ceremonialnie przed obsługą bramy poprosił o odstąpienie od swych stanowisk i udanie się gdziekolwiek, byle dalej od tego miejsca. Jak zapewne mogłeś się domyśleć reakcji nie było. To znaczy na pewno nie takiej jakbyś się mógł spodziewać.
Ludzie patrzyli na kota szeroko otwartymi oczyma wykonując skąp likowane gesty prawymi dłońmi. Dotykali kolejno czoła, splotu słonecznego i obu barków. Cały skomplikowany proces kończyli dłonią ułożoną na piersi, lub obiema złączonymi na wysokości serca.
Pierwszy raz widziałeś coś takiego.
Potem poszło szybko. Ktoś krzyknął „Demon”, ktoś złapał za kusze. Bełty zaśpiewały, a kot zatańczył. Zadziwiającym było, że żaden z pocisków go nie trafił. Były zaledwie trzy, jednak w takich okolicznościach, przynajmniej dwa winny trafić. Nie trafił żaden. Kot zręcznie wykonał piruety schodząc z linii strzałów i kończąc je zgrabną figurą w której ciężar ciała przeniesiony był na nogę zakroczną. Prawa dłoń, dzierżąca rękojeść miecza ułożona była wzdłuż obciążonej nogi, a lewa dłoń… czy może należało określić łapa, gestem nie mogącym być pomylonym z niczym innym zapraszała do walki.
Kot nie musiał długo czekać. Kilku rębajłów ruszyło w kierunku, jak to określili „futrzaka” z zamiarem szybkiego zakończenia sprawy. I zaczął się taniec.
Walka mimo, iż powinna zakończyć się w przeciągu chwili, nie zakończyła się. Powstał pat. Z jednej strony żaden z napastników nie mógł trafić „demona”, z drugiej on przygniatany gradem uderzeń i cięć nie mógł wyprowadzić skutecznego ataku. W pewnej chwili napór walecznych obrońców strażnicy zaczął brać górę. Kot przyciśnięty masą musiał zacząć się wycofywać. Czynił to w sposób składny i zorganizowany. W kierunku zaułka w którym ściany dały by mu dodatkowe oparcie. W kierunku zupełnie innym niż znajdował się Taki…
Dzięki temu, przed goblinem pojawiła się niespodziewana szansa na ucieczkę. Na stanowisku bowiem pozostał jeden tylko żołnierz. Po ubiorze dało się znać, że dowódca. Obok niego stał chłopiec, któremu ten pierwszy wręczał właśnie monetę i krótko instruował…
***

- Biegnij do karczmy, wiesz której.
- Tak Panie.
- Powiedz, że „coś dziwnego” stoi właśnie pod bramą.
- Komu Panie?
- W karczmie znajdziesz Mistrza Wagnera.
- Tak Panie.
- No! Na gwoździe i ciernie… biegnij już!


***

Kot
Plan szerzenia zamętu przybierał coraz wyraźniejsze kształty. Znalazłszy sobie miejscówkę przy kominie, gdzie rozgrzane cegły pozwalały przyjemnie wypocząć, miałeś doskonały wręcz pogląd na to co działo się na dole.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 24-11-2014 o 09:43.
hollyorc jest offline  
Stary 04-01-2015, 13:50   #65
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Epizod piąty
W którym opowieści nie daje się umrzeć
Ostatni na placu boju zostaje Bohaterem
A Kot jest bezczelnym samochwałą


Nie spodziewaliście się więcej mnie ujrzeć, prawda moi mili? Nie winię was za to, czas znowu nie był kocim przyjacielem a opowieść zdaje się że zamarła w miejscu. Wiedzcie jednak, że na swój koci honor, w którego istnienie tylko kompletny głupiec mógłby zwątpić, że nie pozwolę naszej wspólnej opowieści tak po prostu odejść w zapomnienie. Zjawiłem się tutaj bardziej jako obserwator, opuściłem swoje słoneczne krainy by wraz z grupą bohaterów zagłębić się w ich historię stanowiąc w niej bardziej akcent niż główny temat. Najwyraźniej skończy się jednak na tym, że wraz z narratorem zmuszeni będziemy by opowieść dokończyć wspólnie a mnie przyjdzie w niej przyjąć rolę głównego bohatera, oczywiście o ile narrator wciąż będzie chętny by kontynuować kocie historyjki. Wiem, że zdolności pewnej zielonej personie nie zabraknie, ufam tylko, że ktoś Taki jak on nie podda się po tym, jak został skazany tylko na moje niezbyt miłe towarzystwo. W końcu mogło być gorzej, prawda? Prawda...?

Bo jeśli mam byc szczery co do tego jak wygląda to z mojej strony, to dawno nie spadł na mnie tak przyjemny obowiązek. Tylko ja, zielony wielkolud i cały ,może nawet więcej niż jeden świat, tylko dla nas

Muszę was jednak moje serduszka ostrzec, że w naszej historii nie możecie spodziewać się zawrotnego tempa, ważniejsza jednak od niego jest moim zdaniem konsekwencja w dążeniu do celu. I tak tym którzy nas śledzą i są jakoś w stanie przebić się przez kocie monologi należą się buziaki. Domyślam się, że zanudziłem was tym wstępem kompletnie, zwłaszcza że sam fragment opowieści nie będzie zbyt długi za co od razu was przepraszam i przechodzę do konkretów

***

Zamęt jak zwykle był moją specjalnością. W sumie nie ma zbyt wielu rzeczy w których byłbym dobry, ale dezinformacja, chaos i zamieszanie jakoś tak zawsze bliskie były mojemu kociemu sercu. Niektórzy złośliwcy porównywali mój styl działania do pewnego fioletowego jegomościa, ale uważam to za krzywdzące. W końcu jako kot jestem dużo subtelniejszy od wszystkich narwańców w żupanach. Wiem, wiem, zbaczanie z tematu stało się moim przekleństwem od początku tej historii a im dalej w nią brniemy, tym gorzej. W każym razie moja drobna zabawa z pokazem szermierczym kupiła pozostałym wystarczająco dużo czasu by bezpiecznie uciekli z miasta przez co ich obecność przestała mnie ograniczać. W końcu jeśli ktoś nie ma ochoty brać udziału w interesujących wydarzeniach to nie widzę powodu by go zmuszać; sam zamierzałem w pełni nacieszyć się tym co oferowało miasto. Przede wszystkim jednak musiałem ustalić co jest dla mnie największym zagrożeniem, więc udanie się do karczmy do której zmierzał chłopak mający zaraportować pojawienie się kociego cienia pod bramą było najrozsądniejszym pomysłem. Dopiero tam, gdy ustalę kim jest Mistrz Wagner i co sobą reprezentuje będę mógł pomyśleć co dalej
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172