Sabir nie miał pewności czy S’Sassquath zrozumiał co doń powiedział, czy jaszczur po prostu domyślił się pytania. W każdym razie, gdy skończył pytać, Yy'g wskazał długi ślad ciągnący się po ziemi. Ślad ten biegł aż do jednych z trzech wyjść z przedsionka grobowca (było oczywiście i czwarte wyjście, to którym weszli do środka). Wyglądało to tak, jakby promień zaklęcia anihilował wszelkie drobinki kurzu, jakie napotkał po drodze.
Jedno z wejść, najbardziej po prawej było ogarnięte ciemnością, drugie zamknięte potężnymi, kamiennymi wrotami. Ślad prowadził jednak do przejścia, które znajdowało się najbardziej na lewo. W wyjściu tym widać było blask dziennego światła. Oczywistym było, że napastnik zbiegł właśnie tam.
S’Sassquath jeszcze raz wskazał ślad, po czym z charakterystycznym dla siebie opóźnieniem przemówił do Sabira: - …Jes…Jespliċitaw.
Wyglądało na to, że pomimo powagi sytuacji, jaszczura bawiła ta wymiana zdań w dwóch językach. Spojrzał wymownie na wahadełko Sabira, a gdy ten skupił się na rozpoznawaniu zaklęcia, ukradkiem zerknął na przewieszony przez jego ramię ekwipunek. Jaszczur widział jak Sabir chowa tam fiolki z trucizną. Nie wiedział wcześniej, że człowiek-teraz-przyjaciel używa czasami takich metod. Dwa razy przekręcił łbem, patrząc na plecak, po czym nic nie mówiąc wrócił myślami do śladu.
S’Sassquath nie znał się na magii i nie wiedział jak to możliwe, by przedmioty po prostu zniknęły. Był ciekaw co powie na to ich czaroznawca.
Ostatnio edytowane przez Rewik : 27-10-2014 o 10:38.
|