Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2007, 19:58   #35
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Kobieta ze spokojem przyglądała się swoim „gościom”. Nawet ostry ton głosu Saenny nie był w stanie zmazać z jej twarzy smutnego uśmiechu. Gdy kobieta wkońcu przemówiła jej głos był spokojny i cichy, niewiele głośniejszy od szeptu.

- Nie martwcie się, waszym towarzyszą nic nie jest... nie zrobiłabym im krzywdy nawet gdym była w stanie. Zgodnie z twoim życzeniem zaraz znowu się zobaczycie, ale wpierw chciałam porozmawiać z tobą. - w tym momencie kobieta skierowała spojrzenie na Saenne- Może i mi nie uwierzysz... na początku... ale naprawdę chce wam pomóc.-cisza, która zapadła po tych słowach wydawała się trwać całą wieczność. Gdy głos kobiety znowu wypełnił pomieszczenie, można było usłyszeć w nim wyraźne drżenie, tak jakby wasza rozmówczyni ledwo panowała nad emocjami- Ja... ja też jestem tu tylko więźniem, ale wy możecie się wydostać... mogę wam pomóc.- w głosie kobiety narastała desperacja. Mówiła coraz szybciej, tak jakby się bała, że zaraz znikniecie- Jestem tylko odbiciem... odbiciem wspomnienia o „Niej”. Widzę wszystko... prawie wszystko... co tu się dzieje, ale moja moc jest bardzo mała, nie mogę się temu przeciwstawić... ale wy możecie. Pomogę wam uciec... wskaże drogę i zrobię wszystko, co tylko będę mogła żeby wam pomóc...- kobieta znowu urwała. Nie patrzyła już ani na Saenne, ani na Sidero, tylko gdzieś za nie. Gdy rzuciłyście krótkie spojrzenie za siebie, zobaczyłyście tam łoże i baldachim przedstawiający waszą rozmówczynie. Te same włosy, oczy, nawet rysy twarzy się zgadzały- Nie jestem „Nią”... jestem odbiciem... tylko wspomnieniem, które odeszło...- głos kobiety znowu zniżył się do szeptu-... to nie może dłużej trwać... nie jestem „Nią”... NIE JESTEM!...- kobieta zamilkła, a wy stałyście pośrodku pokoju, obserwując ją z niepokojem.

Komnata znowu zaczęła się zmieniać, tak jakby dostosowywała się do nastroju kobiety. Wszystkie ozdoby wiszące na ścianach znikły jak sen. Kominek i płonący w nim ogień rozwiał się w nicość i wtedy wkońcu dostrzegłyście prawdziwą komnatę, w której stoicie. Ściany, sufit i podłoga, wszystko było zrobione ze szkła. Wasze odbicia, otaczały was ze wszystkich stron. Odbicia was samych, a także odbicia, odbić, powielane w nieskończoność, przez lustrzane ściany komnaty, wpatrywały się w was, z tymi samymi zdziwionymi minami, które w tym momencie znajdowały się na waszych twarzach.

- Nie jestem...- głos kobiety był ledwo słyszalny. Klęczała na podłodze (albo raczej jej "obrazie"), z twarzą ukrytą w dłoniach. Gdy znowu uniosła na was wzrok w jej oczach dostrzegłyście łzy.- Pora żeby to wszystko się skończyło...- jej głos znowu stał się spokojny. Wydawało się, że zdołała zapanować nad sobą- To więziennie... on nazywa je Obserwatorium... jest ogromne. Setki komnat, a wszystkie są niebezpieczne. Tylko tu w Wewnętrznym Sanktuarium, jesteście bezpieczni i tylko tu będę potrafiła wam pomóc. Pozostałe komnaty są strzeżone przez magię i strażników, a ja nie mam dość mocy, by was chronić... ale mogę wskazać wam drogę... Jest mnóstwo dróg ucieczki. Całe setki portali, dokąd tylko zechcecie... Jednak zanim wam pomogę musicie mi coś obiecać.- W spojrzeniu kobiety widać było wahanie, tak jakby nie była pewna, co chcę powiedzieć.


- Obiecajcie, że zabijecie mnie... że rozbijecie moje, lustrzane więzienie...





Almirith zdając się na swoje wyczulone zmysły, dokładnie oglądał każdy fragment pomieszczenia. Jego spojrzenie lustrowała ściany, podłogi i posągi, ale nie mógł dostrzec nic co mogłoby stanowić jakąkolwiek wskazówkę. Równocześnie dłonie elfa, starannie badały powierzchnie pomieszczenia, jednak i ta czynność nie przyniosło żadnych efektów. Nawet jeśli było tu jakieś przejście, musiało być świetnie ukryte. Po tym, co towarzysze już widzieli i przeżyli, wcale nie mogli wykluczyć użycia silnych zaklęć.

Remorant zbliżył się do czerwonego bluszczu. Wiedział, co to za roślina, choć nigdy jej nie widział i nie mógł przypomnieć sobie jej nazwy. Z tego, co było mu wiadomo rosła ona tylko i wyłącznie na jednym z Planów Zewnętrznych. Gdzieś z odmętów pamięci wyłoniła się nazwa... Bytopia. Z tego, co wiadome było Remorantowi plan ten składał się z dwóch warstw, zwróconych do siebie. Roślina, którą miał przed sobą elf, pochodziła prawdopodobnie z Shurroku, dzikszej i bardziej niebezpiecznej części tej dziwnej sfery. Druid przez moment przyglądał się roślinie, lekko zaskoczony jej obecnością tutaj. Do tej pory nikomu nie udało się wyhodować tego gatunku, nigdzie poza jej ojczystym planem, co swoją drogą było solą w oku wielu kupców. Te roślinę trudno jest zdobyć i jest niezwykle cenna, ponieważ można z niej uzyskać silny, szybko uzależniający narkotyk. Nawet spożycie niewielkiej ilości liści, wywołuje halucynacje i swojego rodzaju trans. Z tego powodu niektórzy, bogaci wieszcze, wykorzystują ją w czasie swoich wróżb.

Magyar powoli podszedł do pierwszego z posągów. Gdy zbliżył dłoń do wylewającej się mgły, ta cofnęła się niczym żywa istota. Półczart z ciekawości cofnął dłoń, a opary ponownie wróciły na swoje miejsce i dalej spokojnie opadała na podłogę. Magyar z ciekawości zdecydował się zajrzeć do misy. Stanął na wprost posągu i lekko pochylając się, spojrzał z góry na mgiełkę zgromadzoną w naczyniu. Opary zaczęły wirować i wić się pod spojrzeniem półczart, tak jakby starały się uciec od jego wzroku. Naglę uszy Magyara wypełnił odległy dźwięk. Wesoły śmiech kobiety i coś jeszcze... jakiś jeszcze głos... Początkowo ciche odgłosy zaczęły nabierać na sile. Opary powoli zaczęły unosić się w kierunku twarzy śmiałka, jednak Magyar nie cofnął się, wciąż zapatrzony i zasłuchany w spektakl, który dział się przed jego oczami. Mgła z wolna nabrała zupełnie innego kształtu, a dźwięki stały się już zupełnie rozpoznawalne.

„Magyar czuł słodki zapach kwiatów, który dzięki delikatnemu wietrzykowi roznosił się na całą polanę. Różnobarwny dywan utworzony przez miliardy płatków, obejmował wszystko w zasięgu wzroku. Półczart z uśmiechem przyglądał się swojej ukochanej. Ciepłe promienie słońca, oświetlały jej sylwetkę, wirującą w szalonym tańcu. Jej cudowny śmiech był dla jego uszu jak najwspanialsza symfonia. Widok jej roześmianej twarzy, w tych rzadkich momentach kiedy ją widział pomiędzy wirującymi płatkami kwiatów sprawiał, że robiło mu się cieplej na sercu. Magyar nie mógł się powstrzymać od szczerego, radosnego śmiechu, który jednak zamarł mu w gardle, gdy roztańczona kobieta znikła za różnobarwną zasłoną. Do jego uszu nie docierał już jej śmiech. Stał tak przez chwile zapatrzony w miejsce, gdzie jeszcze chwile temu stała jego ukochana, a w jego sercu coraz bardziej narastał żal, że ten cudowny sen dobiega końca. Naglę coś przesłoniło mu oczy. Znowu się roześmiał, czując dotyk jej delikatnych dłoni i jej ciepły oddech. Swoim melodyjnym głosem, wyszeptała mu do ucha: Chcę ci coś pokazać... tylko nie podglądaj!. Magyar zacisnął mocno powiek. Poczuł jak jej dłonie ześlizgują się z jego oczu. Złapała go za nadgarstek. Szedł za nią nie mogąc się doczekać, co mu pokaże...”

Sen urwał się gwałtownie. Magyar stał przed kamiennym posągiem kobiety, którą jeszcze chwile temu widział w tej dziwnej wizji. Przez moment wpatrywał się w mgiełkę, która ponownie opadła do misy. To widziadło kojarzyła mu się z czymś. Kiedyś w Klatce przeżył już coś podobnego. Czuciowcy mieli takie dziwne kamienie, które nazywali „Kamieniami Doznań”. Trzymali w nich różne wspomnienia i udostępniali w ten sposób innym. Każdy kto chciał i miał odpowiednią ilość brzdęku, mógł skorzystać z któregoś z nich i „odczytać” doznanie. Te misy chyba działają podobnie do „Kamienni Doznań”, ale ktoś używa ich do przechowywania snów. Tylko po co?
 
Markus jest offline