Skoro kapłani już umościli się w swych świątyniach to czas nałożyć na nich obowiązki i daniny. Twoim zadaniem będzie określenie podatku jaki poszczególne kościoły powinny płacić za zezwolenie na prowadzenie działalności w enklawie. Jaką ilość leczniczych eliksirów maja przygotować oraz jakie usługi dodatkowe dla dobra enklawy. Określić obowiązki dodatkowe kapłanów. No i wynegocjować stawkę podatku i obowiązki wobec władz enklawy i samej enklawy. Masz na to poparcie samego Khazarka.
I jego osobisty podpis na liście. Tylko czy to wystarczy? Arcykapłani to… strasznie kłopotliwie połączenie fanatyka religijnego i megalomana. Negocjacje z nimi nigdy nie bywają łatwe.
Maerinidia Godeep
Zeyrbyda przyglądała się pięknej rzeźbie drowki pochwyconej zarówno w chwili ekstazy, jak i w ramiona kochanka. Idealnie uchwycone arcydzieło… kolejne do jej kolekcji. Maerinidia weszła cicho wyraźnie nie chcąc przeszkadzać Opiekunce Świątyni w kontemplacji owego kawałka marmuru cieszącego oczy swym pięknem. Mae sama pamiętała jak pozowała do podobnego arcydzieła.
Zeyrbyda zaprosiła ją do sypialni, ale rozrzucone po całym łóżku listy i portrety świadczyły, że ostatnio drowka wydaje się być zajęta czymś innym niż spanie… w obu znaczeniach tego słowa.
-Sztuka mnie uspokaja i nastraja pozytywnie. - uśmiechnęła się słysząc za sobą zamykane drzwi.-
Zwłaszcza do obowiązków. Czym bylibyśmy bez niej? Bez sztuki i artystów bylibyśmy orkami.
Obróciła się nagle do Mae i spytała.-
Słyszałam, że coś knujesz z okazji tego wielkiego przyjęcia Godeep?
Pokiwała palcem grożąc żartobliwie.-
I ja nic o tym nie wiem? Czuję się urażona tym faktem moja droga… czyżbyś mi nie ufała?
Jeden tajemniczy uśmiech Naczelnej Czarodziejki Godeep zakończył ten wątek. Maerinidia nie zamierzała zdradzać niczego.
-No cóż… porozmawiajmy więc o czymś mniej przyjemnym. O polityce.- westchnęła wyraźnie rozczarowana Zeyrbyda.
13 Tarsakh 1373
Amon Sallazzar
-Parszywe miejsce. - mruknął stary czarodziej delektując się czarną calimshańska kawą.-
Ciemne, zimne, wilgotne… jak każda jaskinia zresztą. Parszywe miejsce to Erelhei-Cinlu.
Amon tylko kiwnął głową dla potwierdzenia. Znał dobrze gusta rozmówcy.
Borsan Sessenal był starym magiem, który większość życia spędził na misjach w Calimshanie, by potem całkiem osiąść w enklawie w Calimporcie. Zesłanie tutaj traktował bardziej w ramach kary niż jako nagrodę i szansę na awans. Zwłaszcza, że postawiono go przed karkołomnym zadaniem.
Magowi cierpiącemu na odnawiający się reumatyzm, brakowało słońca. Wilgoć nie służyła jego starym kościom. Kawa przy której debatowali była jedyną jego rozrywką. Kawa i plotki.
- Na twoim miejscu… bym uważał.- rzekł Borsan przyciszonym głosem.-
Bardzo uważał na każdy krok Amonie. Haraghim ma ponoć tajne rozkazy. Jednym z nich jest udowodnienie twej nielojalności wobec Thay, albo nawet sabotażu misji. Tak by postawić tę, która cię tu posłała w niekorzystnym świetle.
Upił nieco kawy uśmiechając się ironicznie.-
Sojusznika też nie znajdziesz w Mingu. Nie lubi zbytniej samodzielności Domu Umarłych. I nie bywa tak miękki jak jego poprzedniczka. Ale też przestrzegam przed robieniem sobie z niego wroga. Wróżyłem różne hipotetyczne kombinacje i wyszło mi, że zginiesz jeśli zdołasz z nich obu stworzyć koalicję wymierzoną w ciebie.
Położył nieduży zwój przed Amonem.-
Oto sugerowane moimi badaniami ścieżki oddziałów badawczych jakie jutro wyśle Haraghim. Masz godzinę na ich przestudiowanie nim je jemu zaniosę. Przygotuj nieumarłe wsparcie dla nich tak, by on nie mógł cię jutro nimi zaskoczyć. Pamiętaj iż jestem pewien, że każdą wpadka może być grobem do twojej trumny… może tylko jednym z wielu. Może ostatnim. Masz przewagę, by przygotować się na jutrzejszą niespodziankę Raela. Lesen Vae
Wycofał się rakiem z rozmowy z Haelvrae. Rozdrażnił ją tym niewątpliwie… poirytował swym niezdecydowaniem, uraził najpierw prosząc o rozmowę… potem wycofując się z niej. Kolejna rozmowa z Haelvrae na temat wyprawy może się ukazać trudniejsza. Drowki nie zapominają afrontów, Lesen dobrze o tym wiedział.
Powinien był wtedy załagodzić sprawę, jakoś dyplomatycznie rozegrać swoje wycofanie się z tej rozmowy. Nie uczynił tego. I będzie kiedyś musiał zapłacić cenę za ten błąd.
Na razie jednak miał ważniejszą sprawę na głowie. Sprawę która nie dawała mu spokoju. Loscivi… tę nieumarłą sukę, która robiła na szaro drowy które sam wyszkolił. Jego “dzieci”. Psiakrew! Jak jej się to udawało? Gdzieś głęboko w sercu Lesen znał odpowiedź.
Loscivi była od niego lepsza. Mógł się uważać za wybrańca, ale nie mógł zmienić faktu, że ona go oplotła wokół swego palca. Że była pierwszorzędną intrygantką, z którą Sereska musiała się liczyć. Loscivi była podstępną charyzmatyczną manipulatorką rozgrywającą szlachetnie urodzone drowy niczym partię Savy.
Nikt tak naprawdę nie mógł jej dorównać wtedy… zgubiła ją pewność siebie. Lesen jednak wątpił by Loscivi drugi raz popełniła ten błąd.
I jeszcze miała pewnie kogoś w jego sieci podwładnych. Szlag…
Postanowił ją wytropić, także z pomocą swych podwładnych. Znał jej nawyki, jej przyzwyczajenia. Wiedział co lubiła za życia. I co może lubić po śmierci. Znał ją bardzo dobrze. Sęk w tym, że ona jego też. Bo inaczej czemu atakowała jego podwładnych zamiast niego? Loscivi wiedziała gdzie go kopnąć, by go zabolało. Znów… stawała się jedną z jego obsesji.
Lesen przebierał się… pilnował przybytków do których powinna chodzić. Szukał jej wśród odwiedzających je drowów. Nie była to prosta robota. Wymagała dużo czasu, cierpliwości, skupienia. I gwarantowała dobrych wyników. Loscivii ktoś pomagał więc nie musiała się zjawić tu osobiście. Na pewno też używała przebrania. Więc… Lesen czekał, aż ktoś popełni błąd. Szykował inną pułapkę, ale jak na złość...Loscivi zaprzestała ataków, przynajmniej na jakiś czas. Może dowiedziała się o jego sekretnych planach, a może zrobiła sobie przerwę jak to czyniła wcześniej. By nie znał ani cyklu ani godziny. Nie było schematu w jej atakach, który można było przejrzeć. Loscivi była na to za sprytna.
Więc póki co… musiał wykazać się cierpliwością, znikając na wiele dzwonów w zaułkach Getta Rozkoszy.
Aż… po powrocie do komnat z kolejnej nieudanej wycieczki natknął się na list leżący na stole. Napisane krótko polecenie by zjawił się w komnatach Matrony tak szybko jak tylko mógł. Podpisane przez Sereskę.
Xullmur’ss
Podziemny krąg. Nieduża zamknięta prymitywna Arena. Daleko jej było splendoru Areny Despana. I dążyła do niego. Walki na tej małej Arenie nie miały być wielkimi spektaklami. Nie służyły popisom. Były to zwykłe brutalne i krwawe pojedynki. Niezbyt widowiskowe, ale bardziej… gwałtowne. Dwóch wchodzi, jeden wychodzi. Żadnych zasad. Żadnych trików. Żadnej magii.
Żadnej wielkiej strategii, żadnych skomplikowanych parad i sztychów. Czyste, acz brutalne prymitywne mordobicie.
Ale byli wielbiciele takich bójek, nawet wśród szlachetnie urodzonych. Byli tu wojownicy i magowie… i kapłanki nawet. Znajdowali się w lożach powyżej Xullmur’ssa. Choć on sam nie mógł narzekać, miał całkiem dobry widok na Arenę. Ale był plebejuszem… w dodatku nie dość zamożnym by dostać się wyżej.
Zawsze istniała bariera pomiędzy plebejuszami a Domami szlacheckimi. Bariera którą niełatwo było przebić.
Xullmur’ss nadal nie wiedział kim są jego biznesowi partnerzy. Żmijki nie dostrzegał, a bogato wyglądających drowów w otoczeniu ochroniarzy było tutaj kilka. Ich bogactwo było jednak czysto materialne… nie nosili bowiem zbyt wiele magii. Czy to byli właściciele Areny, czy goście?
Nie wiedział. Jego pracodawcy cenili sobie dyskrecję. Nie zadawali pytań. Nie udzielali odpowiedzi.
Xullmur’ssa gryzło jednak to, że prawdopodobnie wiedzieli o nim nieco więcej, niż on o nich. I nic na to nie mógł poradzić. Za to rozpoznał jednego drowa… choć po prawdzie nie było to trudne. Ostatnio urósł w siłę w swoim Domu i jego twarz była powszechnie znana. Ghand’olin Shi’quos.
14 Tarsakh 1373
Severine Tormtor
Nie było bestii. Nie było wiele do roboty. Severine mogła się więc obijać do woli. Przynajmniej w teorii. W praktyce bowiem była zajęta. Głównie nauką etykiety, która była dość skomplikowaną sprawą. Etykieta i jej właściwie wykorzystywanie służyło jako subtelna szpila wbija w ego kapłanek i czarodziejek. Odpowiednio użyta etykieta. Problem jednak w tym że Severine stała nisko i mogła jedynie się płaszczyć i pomiatać co najwyżej szeregowymi samcami. Żyć nie umierać.
Poza tym Severine na nowo zapoznawała się z Areną, wszak nie było tu jej dziesiątki lat. A i sama Arena ulegała zmianie przechodząc remont. Odbudowano jednak głównie widownie i loże poszczególnych Domów, bowiem sama budowla szczęśliwie nie uległa zniszczeniu. Jej rdzeń, czyli podziemia nie uległy zniszczeniu, czy zdobyciu. Pozostały nietknięte.
Severine zadbała też o inne sprawy wysyłając list do swego starego znajomego z Icehammer. Zanim jednak otrzymała od niego odpowiedź, sługa zjawił się w jej pokoiku z uprzejmym acz wyraźnym żądaniem od Han’kah Tormtor. Miała się stawić w jej gabinecie w pilnej sprawie.
Neevrae Aleval
Nilthara okazała się nie tylko pustogłową figlarną nimfomanką wzorującą się na babce. Wnuczka Ślicznotki potrafiła być zadziwiająco skuteczna. Wezwała do siebie Neev i przekazała jej wskazówki, w którym miejscu siedziby Aleval ma się zjawić i o którym dzwonie. I nie mogła się spóźnić, bo przepadła by jej szansa. Na co?
Nie wiedziała.
Gdy Neev tam się zjawiła, nie było w tym pustym korytarzu nikogo. Wydawało się wpierw dyplomatce że Nilthara robi sobie z niej żarty. Gdy już prawie miała odejść usłyszała za sobą wybuch energii… i z niego wyłoniła się nieznana dyplomatce
drowka.
-Broń, przedmioty magiczne… zostaw tutaj. Nikt ich stąd nie zabierze. - podała magiczną przepaskę.-
Załóż to na oczy, już.
Neevrae nie miała wyboru. Jej oczy zasłoniła czarna opaska. Jej zmysły uległy całkowitemu wytłumieniu, nie widziała nic i nie słyszała. Zdana całkowicie na łaskę tamtej drowki, nerwowo zacisnęła dłoń na jej dłoni. I ruszyła za nią. Prowadzona była po schodach, ale opaska tak mieszała jej w zmysłach że Neev nie potrafiła się zorientować czy idzie w górę czy w dół. Czy w prawo czy lewo.
Gdy opaska została zdjęta, Neevrae znalazła się w niedużej i słabo oświetlonej bibliotece, której większa część tonęła w mroku.
-Witaj w sekrecie Aleval.- mruknęła jej za plecami drowka.-
Twoja pani zdobyła dla ciebie pozwolenie, by zaczerpnąć ze źródeł wiedzy utajonej. Nie zawiedź jej więc. I mów w czym problem. 15 Tarsakh 1373
Wielkie przyjęcie w Twierdzy Godeep. Przyjęcie tak duże, że rozlewało się jak rzeka po całej niemal Getto Rzemieślników.
Przewidziano nawet zabawy i gry dla plebejuszy, co zdarzało się rzadko. Niewiele Domów mogło pozwolić sobie na taką wystawność. Niewiele posuwało się do takiej hojności względem poddanych. Tylko co było tego przyczyną? Jakiż to powód był takiej wystawności? Zwykle tak głośne przyjęcia miały łatwy do odgadnięcia powód. Tym razem… ten powód był tajemnicą, tak jak tajemnicą była sama Maerinidia. Wymknęły się bowiem plotki że Maerinidia Godeep planuje coś specjalnego, dla specjalnych gości.
Tymi były niewątpliwie Matrony i Usta wszystkich Domów poza Shi’quos. Nietoperzyca bowiem nie pojawiła się na przyjęciu, wysyłając oba Usta, obecną i poprzednią w swym zastępstwie. Oprócz nich ów specjalny pokaz mogła oglądać grupka liczących się i wiele znaczących drowów. Dla szlachty Domów urządzono przyjęcia i pokazy w oddzielnej sali…. choć we wszystkich dekoracje sugerowały ogień i wulkany jako motyw przewodni.
Pomijając Khazark i jego córkę, żaden z czerwonych czarodziei nie dostał nawet zaproszenia do samej Twierdzy. Obraza… ale trzeba było zacisnąć zęby. Może i wzrosło znaczenie enklawy, niemniej sami czerwoni czarodzieje byli pariasami wśród arystokracji drowów.