Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2014, 20:31   #160
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Świat skurczył się do jednego przerażającego słowa. MRÓZ.
Mara jeszcze nigdy nie czuła takiego ziąbu. A przecież wczesną wiosną zwykła w Ybn pomykać na bosych stopach i w dość przewiewnych ubraniach. Teraz nałożyła na siebie wszystko co zabrała ze sobą do odzienia, warstwa po warstwie. Dwie bluzeczki, sukienkę z falbankami, grube wełniane rajtuzy, spodnie z wyprawionej skóry, trzy swetry, kożuszek, szalik, czapkę i mufkę z króliczych futerek - prezent od Olafa.
Nocna walka kompletnie spompowała ją z energii. Po drużynowej debacie, że trzeba im się zdrzemnąć przed dalszą podróżą rozłożyli między sobą te obowiązki, których nie było co odkładać. Dziewczynka wzięła na siebie oporządzenie koni.

To i teraz, czekając na powrót towarzyszy z rozmowy z szamanem Kamiennych Żmij Mara kończyła szczotkować koński grzbiet, pogwizdując pod nosem. Mróz szczypał ją w nos (choć przynajmniej nie czuła przez to charakterystycznego zapachu jucznych zwierząt) i policzki, a mimo ciągłego ruchu prawie całkiem skostniała. Przy jej kolanach zasiadł Strzyga z wywalonym jęzorem i na wpół sennie zmrużonymi oczyskami bo i on się zzipał przez tę mocną walkę z umarlakami. Udomowiony i oswojony wilk wzbudzał sporą sensację wśród żmijowej dzieciarni, a jeszcze większą chyba aurę zachwytu roztaczało szczenię mabari, które Tibor chwilowo oddał zaklinaczce pod opiekę. Fereng z wdziękiem niedorostka zaczepiał co krok Strzygę, podgryzał wilka za ogon czy uczepiał się jego kosmatego karku aby zaraz odskoczyć w tył i usmolić się w miękkim śnieg. Teraz właśnie kichnął bo pysk oblepiły mu białe płatki na co spora gromadka miejscowej dzieciarni zaniosła się gromkimi śmiechami i znikała tak samo prędko jak się pojawiła. Czapy z futer czy czerwone nosy pojawiały się znienacka zza namiotów, płotów czy końskich zadków tylko po to by zaraz czmychnąć w nieznane.

Tylko jeden chłopak, odważniejszy i mniej nieśmiały bo starszy (na oko nieco tylko młodszy od Mary) kucał nieopodal w odległości kilku kroków i nie spuszczał z wilczyska oka. - Chcesz go pogłaskać? - odłożyła zgrzebło i sama kucnęła przy Strzydze obejmując ramieniem i całując w futrzaste czoło. - Nie ugryzie.
- Nie boję się przecież! - chłopak poczerwieniał lekko i przysunął się do osobliwej pary. Spuszczając wzrok ku ziemi wyciągnął dłoń wilkowi do powąchania. Gdy odkrył, że ręka nie została odgryziona zaczął niepewnie głaskać zwierzę po głowie. Po chwili zaczęła się schodzić reszta dzieciarni i wkrótce Mara i psy były otoczone rozochoconym reghedzkim przychówkiem, który chętnie oderwał się od koszmaru pozostałego po nocnej bitwie i swoich codziennych obowiązków.
- Teee... trupy to tak was co noc niepokoją? - rzuciła Mara ot tak, co by rozmowę zagaić. - Dziwne, że tak sobie waszą osadę upatrzyły, co?
- Ano... - odparł nieuważnie jakiś chłopak zajęty teraz szarpaniem się kawałkiem skóry z Ferengiem, który był wniebowzięty poświęcaną mu przez dzieci uwagą.
- Pewnie gdzie indziej to samo - rzucił, a mabari zawisł na szczępku niedźwiedziego futra powarkując radośnie.
- No właśnie nie tak znów wszędzie - sprostowała zaklinaczka, dołączając się do chłopaka i mierzwiąc za uchem futro szczeniaka. - U was chyba najzacieklej. Jakby coś... sama nie wiem, może wykraść chcieli. Macie tu coś cennego, co czcicie albo... no sama nie wiem, jakiś legendarny przedmiot, broń może? Nie mogę uwierzyć, że oni tak tu bez powodu co noc przyłażą uparcie.
- Eeee, nieee... - dzieciarnia spojrzała po sobie. Jedno czy drugie rzuciło propozycją, lecz jak dla Mary były to raczej rodzinne pamiątki - topory czy zbroje bohaterskiego pradziada - niż faktyczne artefakty na jakie natknęła się, czy o których słyszała podczas ostatniego dekadnia.
- O, ja słyszałem, że ten burmistrz, Regis, miał taki klejnot, co mógł ludźmi rządzić - wyskoczył jeden ze szkrabów. - I dlatego tak go mieszczanie słuchali, mimo że nie był człowiekiem.
- Przeklęci magowie!
- Sami nic nie umią zrobić, tylko czarami muszą, nawet wodę podgrzewać.
- Właśnie... Czaromioty nic dobrego zrobić nie umią.
- Nie umią, nie umią – podchwycił chórek małoletnich gardeł.
- A tak właściwie… to czemu tak gardzicie wszelkimi czaromiotami? W końcu kiedyś, dawien dawna, byli tacy pośród was?
Małolaty prychnęły śmiechem.
- Jak ty nic nie wiesz. Przecież magusy to chuchra takie, ślepe od ślęczenia nad księgami i słabowite tak, że nawet zająca nie złapią, o zapasach z niedźwiedziem nie mówiąc. Taki by nawet doby w tundrze nie przeżył, dlatego zawsze w domach siedzą.
- I wysługują się innymi ludźmi zamiast samemu wziąć się do roboty.
- Nigdy u nas takich nierobów nie było i nie będzie!
- Demonami się wysługują!
- Albo potworami, zaczarowują orki i inne gobliny, żeby im służyły.
- Tak! Nawet zwykłych zwierząt nie zostawią w spokoju! Jak Żmija chce mieć takiego wilka jak ty, to trzeba sobie od szczeniaka wychować i jeszcze pilnować, żeby cię nie zeżarł jak głód przyciśnie. Dogadać się z nim musisz, albo koniec!
- Nooo… a oni magią je zmuszają do rzeczy wbrew naturze!
- Nie szanują ich!
- Tak jak miastowi, zabijają dla przyjemności, a nie z potrzeby. Za nic mają dary Temposa, biorą co chcą! - dzieci zacietrzewiały się coraz bardziej.
- Przez nich ta wojna była, co trzy miasta spłonęły!
- Co to za bitwa, gdzie nie twarzą w twarz się walczy a z daleka atakuje, że wroga nawet nie widać?
- Tatulo mówił, że wieża przed Termalaine stała, a jak magus poczarował, to ogniem w Targos wystrzelił! To jak się przed takim z honorem bronić?
- A wy co tak gardła zdzieracie? - huknął nieoczekiwanie przechodzący nieopodal wojownik. - Nuda was się trzymać to bydło obejrzeć, czy ze strachu krzywdy se nie zrobiło!

Gromada rozpierzchła się pomiędzy końmi, mułami i reniferami symulując sumienną robotę. Gdy mężczyzna oddalił się z zasięgu wzroku maluchy znów zebrały się wokół Mary.
- Ten wielki mąż z korbaczem to twój tata? Widziałem jak w nocy jednym ciosem czaszkę lodowego węża zgniótł - spytał zaaferowany otrok.

Mara słuchała dzieciaków jak jeden przez drugiego złorzeczą i wiać było, że to opinia, którą im dorośli od maleńkości do łbów wtłaczali. Mara mogłaby im co prawda starać się tłumaczyć, że magia jest jak miecz. Czy dobrze czy źle czyni zależy tylko od tego kto nim włada. Tyle, że nie zależało jej specjalnie by oni zdanie zmienili, było jej po prawdzie wszystko jedno. A i skoro dziaciarnia widziała jak Var walczy to i pewnie przyuważyli, że sama Mara czarami się wspomagała. Choć i w sumie to się w ich pogardliwy schemat całkiem nieźle wpisywała. Chuda lebioda, bez towarzyszy byłaby bezradna i pewnie w tym zimnie z głodu by pomarła…
- Nie, to nie mój tata. Kompan raczej choć… trochę mi chyba ojcuje na tej wyprawie w nieznane. Mój rodziciel został w Ybn. Aaa... wojownicy coś gadają skąd posiłki wezmą? - zmieniła rychło temat bo i nie chciała drążyć tematu Olafa. - Mają jakiś... no plan żeby się utrzymać? Pewnie już sporo waszych zginęło podczas tych nocnych ataków. Was ubywa, a truposzy nie - Mara może i dorośle z nimi rozmawiała. Nie chciała maluchów wystraszyć, ale dzieciaki więcej widzą i rozumieją niżby się czasem dorosłym mogło zdawać. I więcej słyszą, szczególnie jak się na nich uwagi nie zwraca.
- Niech przychodzą - wszystkich pokonamy! - rzucił buńczucznie pierwszy chłopiec.
- Słyszałam jak mama mówiła, że trzeba do miast iść, zamieszkać z innymi plemionami - rzekła jedna dziewczynka.
- I że gdyby Wulfgar był w Dolinie i plemiona znów zebrał, to by wszystkich truposzy pokonał - dodała inna.
- Głupie, babskie, tchórzliwe gadanie! Nasi wojownicy każdemu dadzą radę! - wrzasnęli chłopcy i rozpoczęła się klasyczna kłótnia między dzieciakami, w której każdy miał rację.
- No tak, pewnie tak - zgodziła się Mara, gdy kłótnia trochę przycichła. - A mówili coś dorośli o... Auril?

Dzieci popatrzyły po sobie, niektóre wykonały gesty odpędzające zło.
- Mama mówi, że jak będziemy niegrzeczne to przyjdzie i nas zabierze do lodowego pałacu, a jej kapłani obedrą nas ze skóry - oznajmiła na oko pięcioletnia dziewuszka. Młodsze dzieci pokiwały głowami.
- E tam, głupoty! - fuknął najstarszy, dalej majdając Ferengiem. - Jakby bogini nie miała nic lepszego do roboty tylko się wami zajmować.
- Ale jej kapłanów to do ogniska nie weźmiemy!
- Nie weźmiemy - zgodziła się reszta.
- Nie ma to jak opowieści grozy… A was czym tu jeszcze dorośli straszą? Poza tą Auril ma się rozumieć?
- Orkami i yeti!
- Verbeergami!
- Wężami!
- Perytkami
- Perytonami, głupku!
- Ale one i tak najbardziej lubią elfy!
- Ano…
- Gorsze i tak są złowieszcze bestie.
- A wcale nie, bo lodowi giganci!
- Ale ich jeś mało i sią głębobo w górach, tak siamo jak białe śmoki.
- Najgorsi to i tak są ludzie - podsumował najstarszy i po jego słowach na moment zapadła cisza.
- A ciebie przed kim ostrzegali? Co wam tam, na południu, ludzi zjada? - spytały po chwili młode Żmije, wyraźnie rozbawione ignorancją Mary odnośnie niebezpieczeństw Doliny Lodowego Wichru.

- Mnie tam straszyli tylko jedną burkliwą druidką co w lesie opodal Ybn mieszka. Nieposłuszne dzieci porywa i w kotle gotuje a później mięso z nich wyjada, z kości składa meble, z włosów wyplata makatki a skórę oprawia i zszywa na płaszcze - powiedziała poważnie Mara i omal nie parsknęła śmiechem widząc rozdziawione buzie najmłodszych Reghedczyków. Wyraźnie im zaimponowała. Gdyby jeszcze wiedzieli o kim mowa…
- A Arnę znacie? Będzie kilka dni jak ze wsi zniknęła, prawda? - korzystając z okazji chciała jeszcze pociągnąć małolaty za język.
- Taaaak.
- Mama mówi, że szkoda wielka. Ona i Olafa były bliźniętami, wielkie błogosławieństwo dla Hebdy - poważnie wyjaśniła jedna z dziewuszek.
- Ciotka mówiła, że gdyby kobiety zostawały szamanami to Arna by na pewno została najsławniejszym w historii!
- Jasne! A kto by wtedy obiady gotował i dzieci rodził? - prychnął pogardliwie jakiś, na oko, dziesięciolatek.
- Lubiłam ją. Znała wszyyyyystkie opowiadania, legendy i historę klanu.
- I pięknie haftowała runy.
- I umiała wyleczyć nawet krwawy kaszel.
- Mojej siostrze pomogła urodzić Esko i uratowała oboje jak już wszystkie baby ich do grobu kłaść chciały! - dzieci prześcigały się w wymienianiu zasług Arny. Widać było, że młoda kobieta była cenionym i lubianym członkiem klanu.
- Ale swojej siostrze nie potrafiła pomóc.
- Stryjenka mówiła, że pewnie była zazdrosna, bo Olafa miała mężnego chłopa i syna w drodze, a ona może i mądra ale nadal była dzieckiem.

Mara analizowała w myślach wszystko co zasłyszała. Albo Arna była rzeczywiście utalentowaną kapłanką albo… dysponowała potężną magiczną mocą? Ale co to za moc, która ratuje niemal z martwych a nie pochodzi od bogów? Mara nie mogła pozbyć się wrażenia, że Arna była biegla w mocach nekromanckich ale, znając niechęć swoich współbratymców względem wszelkiej magii raczej się tym faktem nie dzieliła. No… albo faktycznie była po prostu szamanką, tyle, że to wyjaśnienie wydawało się Marze nie tak ekscytujące.
- A później, po zaćmieniu, ją jeszcze ktoś kiedyś widział? W osadzie lub poza nią? Lub jej siostrę? - rudzielec pytał więc dalej.
- Nie. Jak poszła to już nie wróciła. Zeżarły ich truposze, ani chybi.
- Mój wujo też wstał jak go duch zabił i ojciec mu głowę toporem odciął.
- Mamie też - chlipnęła jakaś dziewuszka i rozpłakała się w głos.
- Tobie też kogoś zeżarły? - spytał Marę najmniejszy z chłopców, wycierajac nos rękawicą.
- Zeżarły - Mara przygryzła nerwowo brudny paznokieć kciuka. - Najlepszego przyjaciela.
- Ooo… - współczujący jęk wydobył się z ust rozmówców na co Mara szybko odwlekła rozmowę na inny tor.

- Obiło mi się o uszy miano jakiegoś… Kor Pherona - zaklinaczka znów zmieniła temat. - To jakieś straszne historie o nim krążą, hm? Pamiętacie coś o jego uczniach, ilu ich miał i co się z nimi stało?
Dzieciarna spojrzała po sobie.
- Nie. Kto to taki? - spytały.
- Możeście za małe żeby wiedzieć - rudzielec wyprostował się dumnie, jakby chciał zademonstrować tym swoją dorosłość. - Dzieki wam za pogawędkę. Ale konie już przyszykowane a mnie trzeba się zdrzemnąć bo niebawem ruszamy dalej. Strzyga - gwizdnęła na wilka, który zerwał się migiem a w ślad za nim podążył mabari.
- Eeeej, tak się nie robiiii!!! - zawyła dzieciarnia unisono. - Zaczęłaś to skończ! Powiedz! Mów! My ci wszystko powiedziałyśmy co chciałaś! - wołały jedno przez drugie.
- To… taki wielki zły nekromanta. Chyba. W zasadzie to nie jesteśmy pewni. A może po prostu nazwaliśmy sobie widmo, które ścigamy imieniem martwego starca… - Mara ziewnęła. Z kieszeni dobyła kilka kandyzowanych owoców, co jej Burro wciskał żeby ciała przybrała.
Oczy jej się lepiły także pożegnała się i zaczęła iść w stronę namiotu Vara mimo głośnych protestów dzieciarni domagających się rozwinięcia tematu Kor Pherona.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-10-2014 o 11:18.
liliel jest offline