Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2014, 00:26   #163
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Keldabe, nocna bitwa z nieumarłymi


[MEDIA]http://fc02.deviantart.net/fs70/i/2010/146/9/d/battlefield_by_loztvampir3.jpg[/MEDIA]

Nieumarli nie byli najgorsi. Kostrzewa wiedziała, na co stać wojowników Północy i była pewna że nawet mocniej osłabiony klan dałby radę i groźniejszemu przeciwnikowi. Nawet niematerialne zjawy, przelatujące przez szeregi obrońców niczym upiorne komety i wysysające z każdego witalne siły i energię były do zniesienia, kiedy miało się świadomość bliskości zaprawionych w bojach kapłanów, silnych mocą swych groźnych bogów.

Najgorsi byli żywi. Żywi, którzy zjawiali się w namiocie szamana skrwawieni, nieprzytomni z bólu, zmęczenia i otumanieni od rzuconych na nich uroków. Cierpiący, ranni, umierający. Pamiętała wielu z nich ze swoich zamglonych wspomnień, a w innych odnajdywała krew znanych jej osób: te oczy, ten charakterystyczny nos, wskazujący czyim synem był rzucający się na noszach wojownik. Żywi, w których najgorsze było to, że było ich za wielu, by każdemu wystarczająco pomóc. Za wiele ofiar tej toczonej z szaleńczym zacięciem bitwy, w której żadna strona nie mogła ustąpić ani o cal. Znających się na leczeniu - i medykamentów - jak zwykle było zbyt mało. Zresztą poprzednie noce odcisnęły na klanie swe ciężkie piętno. Druidka zaciskała zęby, po raz kolejny zmuszona nałożyć mniej maści na ranę, byle jak zacisnąć bandaż, naprędce i krzywo zaszyć uczynione zardzewiałym mieczem rozcięcie. Byle szybciej - bo nieprzerwane strumień ofiar płynął, płynął i płynął do rana, zalewając Kostrzewę, szamana i jego pomocników rdzawą rzeką ludzkiego bólu.

Nie wiedziała, jak to przetrwała. Ręce mdlały, w głowie kołatały się puste myśli, kiedy wyszła - nie, wytoczyła się, zataczając się jak pijana - na zbawienny blask poranka. Czuła się słaba, żałośnie słaba i zmęczona do granic możliwości - ale wciąż stała na nogach. Przynajmniej to było jej małe zwycięstwo - jeden z uczniów Karla po prostu runął na ziemię, zasypiając tam, gdzie padł. Były i porażki; odwróciła głowę od niemrawo sunącego pochodu kobiet i dzieci, niosących rachityczne wiązki opału, by spalić zwłoki tych, którzy nie doczekali świtu...

Ale ona żyła. Żyła i uratowała kilka istnień, a wielu oszczędziła cierpienia. Zawsze coś. Zawsze to kolejny mały kamyczek, który dołożyła do budowy wielkiego kopca, jakim była historia klanu.

Jej rodziny.

Spojrzała na swoje drżące ręce, całe upaćkane skrzepłą krwią i pachnące aromatycznymi, leczniczymi ziołami. Karl wołał ją z wnętrza namiotu - najwidoczniej było jeszcze coś do zrobienia. Kostrzewa uniosła w górę ramiona, chłonąc przez chwilę ciepło słońca i dziękując Silvanusowi za dar leczenia, którym ją obdarzył, a potem odwróciła się i przekroczyła cuchnący śmiercią, ciemny próg namiotu.

Keldabe, ranek po bitwie

[MEDIA]http://i.imgur.com/YgaGhuV.jpg[/MEDIA]


Druidka siedziała w kucki i intensywnie tarła zdrowe oko (które jakoś samo zaczęło się zamykać), ziewając przy tym okropnie; ze wszystkich sił starała się nie zasnąć, czekając aż szaman wróci z narady u wodza. Karl, widząc wysiłek kobiety przy ratowaniu rannych - i duchowe obrażenia, jakie poniosła, kiedy nad namiot nadleciał wyjątkowo zaciekły upiór - obiecał, że pokaże jej jak się chronić przed takimi bezcielesnymi wrogami. Póki co jednak, nieobecność kapłana przedłużała się, a Kostrzewa starała się wykorzystać ten czas na próbę zrozumienia tego, co zobaczyła podczas bitwy.

Nadciągający na Keldabe nieumarli nie byli... normalni. Nie żeby według druidzkich nauk jakikolwiek nieumarły mógł być uznany za coś zwyczajnego; wszyscy byli wszak wymagającą zniszczenia aberracją, kpiną z odwiecznego porządku Natury. Niemniej jednak powody i sposoby powstawania martwych były mniej - więcej wiadome i znane. Ci jednak, którzy z taką furią atakowali klan Kamiennych Żmij, zdawali się Kostrzewie poddani działaniu jakiegoś magicznego zaklęcia o nieznanym pochodzeniu, które więziło dusze zmarłych na ziemi, uniemożliwiając im dalszą wędrówkę w zaświaty. Kobieta nie wyznawała się na tej całej kosmologii dobrze; raczej *czuła* te sprawy bardziej, niż *znała*. Brakło jej wiedzy, by rozpoznać naturę uroku; zresztą środek krwawej bitwy nie był dobrym czasem na pogłębione dywagacje na temat dziwnych ścieżek magii...

W międzyczasie szaman wrócił. Dzierżył w dłoniach pokaźnych rozmiarów kość, ani chybi wyjętą ze szkieletu niedźwiedzia lub podobnego mu zwierzęcia. Położył ją ostrożnie na ziemi, uklęknął nad nią z ciężkim sapnięciem i gestem przywołał do siebie Kostrzewę.


Umiejętność rzeźbienia w kości była jedną z niewielu artystycznych dziedzin - poza śpiewem - na które było miejsce w surowych warunkach Północy i w pragmatycznym do bólu klanie. Mistrzowie tej trudnej sztuki potrafili zakląć w kawałku szkieletu całe opowieści, lub najprostszym przedmiotom - jak kościane igły, rękojeści czy narzędzia - nadać niezwykłe piękno. Nie była to li tylko kwestia estetyki - starannie cyzelowane runy miały nierzadko magiczną moc, zaklętą w znakach rękami biegłego rzemieślnika. Kościana biżuteria, rzeźbiona we wzory mające chronić przed urokiem czy przynoszące szczęście, była ceniona i popularna wśród wszystkich członków klanu, nie tylko kobiet. Zwyczajowo przyjęło się nawet dawać ozdoby z niektórymi symbolami na określone, ważne wydarzenia: narodziny dziecka, wkroczenie w dorosłość...

Kostrzewa nie miała nigdy cierpliwości - ani potrzeby - uczenia się wszystkich prawideł tej wymagającej sztuki. Zresztą, jej tajniki były przekazywane przez mistrzów tylko starannie wybranym uczniom - najczęściej chłopcom - i choć jako uczennica szamana nie raz widziała jak Karl przysposabiał magiczne kości do rytuałów, nie została nigdy uznana za dość godną do zdradzenia jej tych sekretów.

Dlatego zdziwiła się dość mocno, kiedy stary szaman rozsiadł się nad kawałkiem szkieletu. Owszem, Karl wyjaśnił, że postara się jej pokazać jak stworzyć prosty talizman pozwalający stawić czoła nieumarłym, ale druidka *wiedziała* że jeśli chodziło o umagiczniające rytuały, nawet te "proste" wymagały tygodni, jeśli nie miesięcy nauki.
- Nie mam nawet noża do rzeźbienia - wymruczała z lekkim zażenowaniem; dla barbarzyńców nieposiadanie broni było wielką hańbą, wszak nawet dzieciaki i staruszki nosiły ze sobą jakieś mordercze narzędzia. Druidka jednak pozbyła się zimnej stali; wolała swój drewniany kostur, bliższy naturze niż obrabiany na kowadle metal.

Przez zmęczoną twarz Skiraty przebiegło coś na kształt lekkiego uśmiechu.

- Nie będzie ci potrzebny - wyjaśnił. Uderzył kilka razy pięścią w kość, odłupując z niej długą, ostrą drzazgę - To szczątki żywej istoty, Kostrzewo. Nie podniesionego magią ożywieńca, tylko zwierzęcia, którego czas dopełnił się zgodnie z naturalnym cyklem. - podniósł drzazgę, trzymając ją jak nóż i zamachnął się kilka razy - Same w sobie stanowią doskonałą broń. A ponadto zachowały w sobie cząstkę silnego ducha, który je ongiś zamieszkiwał. - pogładził kość sękatą dłonią - Jeśli zdołasz go przywołać, ochroni cię przed niespokojnymi zmarłymi - uniósł wzrok na druidkę - Umiesz rozmawiać ze zwierzętami, druidko. Spróbuj przemówić do tego niedźwiedzia... - podał jej kość - Nasz świat i Kraina Wiecznych Łowów nie są od siebie tak bardzo oddalone, jak mogłoby się wydawać. Usłyszy Cię.

Kostrzewa wzięła kość pewnym gestem, starając się pokryć zmieszanie. Owszem, potrafiła w potrzebie przywołać dobre duchy natury, by stanęły u jej boku w walce czy potrzebie - lecz były to byty jak najbardziej żywe i realne. Niby jak mogłaby spróbować sięgnąć *dalej*?

Niemniej jednak spróbowała. Skupiła się tak, jakby miała prosić o pomoc zwierzęcych towarzyszy, ale zamiast szukać *na zewnątrz*, postarała się skoncentrować na trzymanym w ręku ułamku. I ze zdziwieniem odkryła, że w pozornie martwmy fragmencie szkieletu spoczywa uśpiony duch starego niedźwiedzia, do którego należała ta kość. Dłoń Kostrzewy rozjaśniła się lekkim zielonkawym światłem, a w ciszy namiotu rozległ się cichy, odległy ryk miśka. Na gładkiej, białej powierzchni kości zaczęły pojawiać się ciemniejsze spękania, układając się w pozornie przypadkowy, lecz promieniujący mocą wzór...

I rytuał się urwał. Wymęczona po bitwie Kostrzewa nie miała dość rezerw siły, by przekazać budzącemu się duchowi wystarczają dużo energii. Trzymała w rękach drzazgę kości, która nie była niczym więcej, jak fragmentem dawno zmarłego zwierzęcia, a w ostateczności prymitywnym ostrzem.

Ale już *wiedziała* jak przywołać jej duchową potęgę. Pokłoniła się szamanowi nisko, dziękując za tak szczodry i przydatny dar. A ułamek zachowała; miała pewność, że jeszcze się przyda nie raz.

I to niestety prędzej, niż później.

Keldabe, przed wyjazdem


[MEDIA]http://th05.deviantart.net/fs70/PRE/i/2012/332/a/a/snowy_path_by_thejfp-d5meeek.jpg[/MEDIA]


I znów czas im było w drogę. Jak płatki śniegu w wichurze, garstka źle spasowanych ze sobą indywiduów, które bardziej z musu niż z potrzeby powoli stawały się dla siebie najbliższą rodziną, ybnijczycy ruszali na szlak, zdążając tam, gdzie znajdować mogły się ścieżki mogące zbliżyć ich do rozwiązania zagadki nieustępliwych nieumarłych.

Wyjeżdżali na szlak - dalej w północne ostępy, z dala od ludzi, bliżej gór, gdzie pod ciężką skorupą zamarzniętej ziemi mocno i równo biło potężne serce Matki Natury. Patrząc z perspektywy bezkresnych pustkowi, z rzadka tylko dotkniętych człowieczą stopą, wszelkie ludzkie aktywności i problemy jawiły się jako małe, błahe i odległe. Liczył się tylko czas spędzony w podróży i to, co zostawało w każdym wędrowcu, który doświadczył surowego piękna Doliny.

Kostrzewa szykowała się do wyjazdu z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony wizyta w klanie skutecznie uświadomiła jej, jak bardzo odeszła od ścieżek ludu Północy i że więcej ją dzieli niż łączy z klanem Kamiennych Żmij - a czego finalnym i dobitnym akcentem były ostre słowa Rozy, która w obcych (do których również zaliczała się druidka) widziała źródło wszelkiego zła.

Z drugiej strony powrót na rodzinne śniegi nie był tak bolesny, jak mogłaby się spodziewać rozgoryczona półorczyca. Szczególnie szorstkie - ale mimo wszystko w jakiś sposób życzliwe - zachowanie szamana podniosło kobietę na duchu. Koniec końców, mimo niefortunnego początku u Aidena, dowiedzieli się o wiele o możliwych przyczynach plagi, a przynajmniej mieli w rękach więcej solidnych nitek niż tylko kilka zetlałych od starości imion. I nawet wyprawa - choć lepiej byłoby powiedzieć "awantura" - mająca na celu zbadanie losu zaginionych dzieci Hebdy, nie była druidce - zwykle uczulonej na wszelkie "akty miłosierdzia" - tak bardzo nie po drodze. Wszak sprawa tyczyła się jej klanu, więc tu choć raz mogła być bardziej wyrozumiała - również dla siebie.

Była jednak zmęczona - nie tylko skutkami nocnej bitwy, ale również ciągłymi rozmowami, ustaleniami, bezsensownymi gadkami i ciągłym uważaniem, by nie naruszyć jakiegoś z wielu klanowych tabu. Miasto jednak odcisnęło na niej swój ślad, choćby w postaci dużo swobodniejszego zachowania, nie do przyjęcia w hierarchicznym klanie. Planowana podróż do Wiecznych Źródeł - jak zresztą każda włóczęga - jawiła jej się jako zapowiedź ciszy i uwolnienie się od pęt narzucanych jednostce przez każde większe ludzkie stado. Na szlaku dopiero czuła się prawdziwie niezależna i swobodna, niczym kołująca nad ich skromnym oddzialikiem Wredota.

Nie mogła więc się nie uśmiechać, zerkając wstecz, gdzie z każdą chwilą malały namioty Keldabe, ustępując bieli i błękitowi gór. A jednak, mimo wszystko, trochę jej było żal...

Choć sama nie wiedziała, czego tak właściwie.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 03-11-2014 o 13:02.
Autumm jest offline