Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-10-2014, 11:12   #161
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Spisali: Shando, Mara, Burro i jedna ręka Vara. Plus MG

O PRZYCZYNACH ATAKÓW PORANNA DYSKUSJA

Rankiem po bitwie Mara, przycupnięta nieopodal ognia, przyglądała się gromadzonym przez Reghedczyków szczątkom nieumarłych.
- Rację macie, że to nie przypadkowo tu ciągną. Ktoś nimi kieruje jak marionetkami i oblężenie osady Kamiennych Zmij czemuś służy. Jak na mój gust… albo chcą do czegoś się dobrać co tu oni trzymają, jakiegoś… przedmiotu wyjątkowego? No albo się rozchodzi o człowieka. Może chcą kogoś zabić konkretnego? Tak czy inaczej nie wierzę, że sami barbarzyńcy się nie domyślają tych powodów. Nam pewnie nie zradzą ale… może Kostrzewa powinna z wodzem o tym pomówić?
- Czemu konkretnego, może wszystkich? - Zagadnął nieco fatalistycznie goliat.
- A może… a może to zemsta? - Niziołek przełknął trzecie śniadanie, bo aktywność fizyczna i stres zawsze wzmagały mu apetyt. Oblizał palce i zamyślił się, choć mu nie było z tym doi twarzy. - Bo jak truposzami zawiaduje jakiś uczeń… czy też hem hem uczennica…
Przerwał nagle i posmutniał wyraźnie.
- Nie no to nie może być Arna, przecież ataki zaczęły się wcześniej. No ale jak to jakiś uczeń Kor Pherona albo on sam tylko skościejowany, to może po prostu chcieć zrównać wioskę z ziemią za to co mu zrobili.

Mara i Var pozostawili podejrzenia Burra bez komentarza. Grzmot dokończył posiłek i ruszył wgłąb Keldabe nabyć dla swoich lekkomyślnych towarzyszy z południa zakup solidnego wieloosobowego namiotu z reniferowej skóry, który ochroniłby ich przed lodowatym wiatrem omiatającym tundrę Doliny.

Po dłuższej chwili pojawił się Shando; przyniósł ostatnie zebrane z trupów łupy i rozłożył na kocu. - Nie dotykajcie, póki co - powiedział do Burra i Mary. - Podobno przenoszą choróbsko, ale jestem pewien że Kostrzewa będzie umiała to czymś okadzić... i mnie przy okazji. A z innych wieści: Obszukując trupy spytałem też Żmije o wysłanników z Kaledonu. Zwiadowcy widzieli ślady krasnoludzkich butów zmierzających w stronę Dekapolis, ale nie samą grupę. Musieli się rozminąć.
Czarodziej rozsiadł się przy pozostałych i włączył się do dyskusji na temat powodu ataków. - Możliwe, że nie chodzi tu o zdobycie czegoś, czy zemstę. Może chodzić też o zapłatę dla demona lub po prostu potrzebę utrzymania Żmij w osadzie, by nikt nie przeszkadzał czarującemu.
Calishyta ściszył głos i nachylił się do pozostałych - A jeżeli to Korferon, podobnego ataku możemy spodziewać się na to miasto, skąd pochodził czarodziej, który pomógł miejscowym... jak ono się zwało? Nie ogarniam tych północnych nazw...
Wishmaker chwilę rozglądał się - Widział ktoś Kostrzewę, albo Tibora? Muszę z nimi o grobowej zarazie pogadać czy jak tam ta choroba się zwała.
- Orczyca w tundrę poszła - do rozmowy wtrącił się topornik czyszczący przy sąsiednim ognisku zbroję, któremu widać wpadło w ucho pytanie czarodzieja.
- Dzięki przyjacielu - powiedział do tubylca Shando i rzucił do pozostałej przy ognisku pary. - Idę się zdrzemnąć. Jak się któreś pojawi, lub będziemy ruszać - budźcie. - Po czym zagrzebał się po uszy w kocach w varowym namiocie.



PRZERWANY SEN CZARODZIEJA
I KŁOPOTY, KTÓRE DZIĘKI TEMU DOSTRZEGŁ

Shando chrapał w najlepsze gdy Kostrzewa z Tiborem wrócili z przechadzki. Słysząc od niziołka o obawach czarodzieja druidka wzruszyła tylko ramionami. Oboje z Tiborem i tak nie mogli w tej chwili nic poradzić na potencjalne skutki pazerności calishyty, której kobieta nie omieszkała skomentować. Po niedługim czasie pojawił się Var by urządzić zbiórkę przedmiotów, które byłyby warte solidnego skórzanego schronienia. Gdy namiot został wreszcie nabyty drogą wymiany Kostrzewa pogoniła towarzystwo do domostwa Karla Skiraty, natomiast Marze przykazała przgotować wierzchowce do podróży. Bądź co bądź w czasie wędrówki każdy musiał partycypować w codziennych obowiązkach.

Shando obudził się nagle. Przez moment wystraszył się, że znów zaatakowali nieumarli - ale to tylko Mara, powróciwszy z zagrody potknęła się o plecak Burra robiąc hałas jak stado wielbłądów obwoźnego sprzedawcy garnków. Reszty drużyny nie było. Mag już miał ponownie zapaść w sen gdy przez poły namiotu usłyszał dziecięce głosiki.
- Mamooo, ale dlaczego nie chcesz nam powiedzieć o Kor Pieronie, mamoooo…
- Ta dziewczynka z południa mówiła, że ścigają Kor Pierona, ducha nekromaty i pytała czy coś wiemy, a my nic nie wiemy, a jak się dowiemy to może da nam się jeszcze pobawić z psami, maaaamoooo!!
Shando nie słyszał odpowiedzi matki, ale najwyraźniej nie satysfakcjonowały one potomkiń. Duet marudzących dziewczęcych głosików oddalił się w centralną stronę obozu, a mężczyznę ogarnęły złe przeczucia.
- A niech mnie ghule żywem zeżrą - Shando warknął pod nosem i rozejrzał się, szukając towarzyszy. Zbawienny sen, tak potrzebny do regeneracji magii rozwiał się niczym dym na wietrze, przepędzony strachem i złością w proporcjach równych. Podbiegł do Mary i szybko zapytał gdzie podziali się pozostali.
- Dzieciaki rozgadują, że polujemy na sama-wiesz-kogo - rzucił jej cicho, wskazując gdzie poszły dziewczynki - Napraw to - syknął rozkazująco.
- Przesadzasz - ziewnęła dziewczynka i zwaliła się na zwolnione przez Shanda posłanie, całkiem zresztą przyjemnie wygrzane. - I tak niedługo się stąd wynosimy. A że dzieciaki gadają? No pytałam ich o to i owo, zgadza się. Myślałam, że może coś interesującego wypłynie… Zwal na mnie, że mała jestem i jęzorem mielę. Czy coś… - ostatnie zabrzmiało niewyraźnie bo padnięta Mara chyba natychmiast zasnęła.

Czarodziej postanowił że trzaba szybko znać pozostałym, bo jeszcze szamanowi można by przetłumaczyć, ale wódz jest z innej miary lany, a pewnie nie minie wiele czasu, nim się dowie. Wishmaker pobiegł w kierunku namiotu Karla Skiraty, gdzie według dziewczynki radzili pozostali. Klucząc pomiędzy namiotami dojrzał z daleka wyłaniającą się z domostwa szamana rosłą sylwetkę Vara, lecz zanim dobiegł do reszty zobaczył jak do towarzyszy i Skiraty zbliża się zdenerwowana starsza kobiecina.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 31-10-2014 o 11:15.
TomaszJ jest offline  
Stary 31-10-2014, 11:12   #162
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Namiot Karla Skiraty. Post wspólny

Tymczasem drużyna w liczniejszym, choć niepełnym, składzie zasiadła by naradzić się z Karlem Skiratą. Burro przyłączył się do Kostrzewy, Vara i Tibora. Oestergaard był z tego zadowolony, bo niepozorny niziołek dzięki szczęściu czy własnej przemyślności na niejeden trop już wpadł, jak chociażby w przypadku Albusa. Nawet jeśli było to tylko szczęście, to lepiej było je mieć po własnej stronie. Po tym co przeżyli tej nocy i w ciągu ostatnich dni, każdy atut był cenny.

Doświadczenie sprawiło, że rozmowa była też krótsza - mniej gdybania, więcej dopytywania o szczegóły, na które Karl Skirata mógł udzielić konkretnej odpowiedzi - albo i nie. Szaman skrzywił się, gdy Kostrzewa zapytała o świątynię Auril. Próba dotarcia do wyznawców bogini zimy i terroru byłaby wyjątkowo nieroztropna przy panujących obecnie warunkach. Sam przybytek na pewno był ukryty w górach ciężko doświadczonych przez żywioły. Próba odszukania go z całą pewnością skazana była na porażkę. Nie było nawet kogo o drogę pytać, bowiem wyznawcy “łagodnej” Auril sympatią okolicznych mieszkańców nie byli darzeni - z dobrych powodów. Jej wyznawcy składali krwawe ofiary z ludzi i chętnie podbijali mniejsze osiedla, ale w Dolinie nie tępiono ich otwarcie, by nie sprowadzać na siebie gniewu kapryśnej bogini śniegu.

- Jeśli nie świątynia i Lodowiec, to może inne miejsca - zasugerował Tibor, zamieniając się w słuch, podobnie chyba jak wszyscy towarzysze. Ostrożna relacja Burro (i Kostrzewy) sprawiła, że trudno mu było pohamować wrażenie, iż to Dolina Żywej Wody może być takim… specjalnym miejscem, w którym kryło się źródło rozpętanej klątwy. Co prawda możliwości drużyny by próbować cokolwiek poradzić w tej sprawie były zapewne mizerne, ale pocieszał się myślą, że to zebranie informacji było ich zadaniem. Możniejsi i potężniejsi lepiej będą wiedzieli co począć.

I tu pojawił się dylemat. Karl Skirata wymienił różne przybytki - od ukrytych głęboko w górach miejsc, po podziemne świątynie krasnoludzkich bogów z Kopca Kelvina (na pewno była tam świątynia Dumathoina, ale szaman nie wiedział czy znajdowała się w jakimś wyjątkowym miejscu). Wspomniał też miejsca, w których stały kryształowe wieże Kessella (pomiędzy Caer Dineval a Termalaine oraz w górach za Kopcem Kelvina i Icewind Pass), o których słyszał różne plotki. Tu jednak mógł tylko domniemywać, czy te miejsca faktycznie coś znaczą, czy zostały tam szczątki mocy Kessella, czy to tylko opowieści przerażonych zeszłorocznym atakiem mieszczan. Towarzysze siedzieli i kiwali głowami starając się zapamiętać jak najwięcej. Oestergaard zagadnął też Grzmota czy bywał tamże; dobry przewodnik byłby nieoceniony. Goliat wędrował ze swym plemieniem po Grzbiecie Świata i tundrze za Kopcem Kelvina, lecz przy tak skąpych informacjach trudno było mu dookreślić wspominane przez szamana lokacje.

Chłopak był w rozterce i przez dłuższą chwilę zastanawiał się, pomagając sobie w procesie myślowym wodzeniem po krawędziach świętego symbolu. Wreszcie obejrzał się na towarzyszy i wzruszył w duchu ramionami; mieli zdobyć informacje.
- Dzięki temu co powiedziałeś, panie, wiemy że nieumarli ściągają gdzieś tutaj, mniej lub bardziej w pobliże. Jeśli rytuał ich tu przyciąga, to jakie zdatne do tego miejsce byłoby najbliżej?
Stary kapłan zadumał się; widać było, że bije się z myślami.
- Kilka dni drogi stąd, w górach, mogłoby być takie miejsce, choć równie dobre by wyciągać z niego trupy niźli do samego rytuału - zaczął powoli, ważąc słowa. - Choć co my możemy wiedzieć o tym co potrzeba do takiej potworności… Kilka dziesiątek lat.. może nawet wieków temu była tam ostoja, zniszczona potem w wielkiej i bardzo okrutnej bitwie. Od tego czasu nie mieszka tam nikt prócz demonów czy potworów żywiących się pozostałościami po lęku, bólu i koszmarze jaki się tam rozegrał; i nikt tam nie chadza. To złe miejsce, lecz nie wiem czy nawet kapłan czy mag służący złemu bóstwu mógłby zapanować nad obecnymi tam teraz mocami.
- Uff - stęknął Tibor; miał nadzieję, widząc walkę na twarzy szamana, że ten powie o Dolinie. Zaraz jednak naszła go refleksja - towarzysze nie mogli przecież przyjmować że to Dolina Żywej Wody jest na pewno źródłem plagi. Tak jak Karl Skirata przyznał, nie wiedzieli jakiego rodzaju rytuał ją rozpętał - czy lepsze do jego przeprowadzenia byłoby takie właśnie przeklęte miejsce jak opisał je szaman, czy właśnie odwrotność - jak uświęcona, znana z uzdrawiających właściwości Dolina.
- A… jakieś inne, również gdzieś w tej okolicy? - zapytał.
- Nic mi nie przychodzi do głowy - rzekł Skirata, ale po spojrzeniu jakim go zmierzył Tibor odniósł wrażenie, że szaman domyśla się o co chłopak tak pyta i pyta.
- Czy Kostrzewa będzie potrafiła odnaleźć to pobojowisko? - chłopak udał że nie dostrzega podejrzliwości sługi Temposa.
- Jak się postara… - wzruszył ramionami kapłan i opisał drogę… z grubsza pokrywającą się z kierunkiem, w jakim według wskazówek Hebdy miała znajdować się legendarna Dolina. Wyglądało na to, że największym problemem będzie wejść z tundry w góry we właściwym miejscu, a potem wybrać odpowiedni wąwóz. Dalej droga była już w miarę prosta, a wskazówki szamana bardzo dokładne.

Zwiastun Świtu milczał i starał się nie dać po sobie poznać jakie wrażenie wywarło na nim to, że Karl jednak opisał drogę do Doliny. Potem z poczucia obowiązku zapytał jeszcze o miejsce śmierci Kor Pherona, wieści z innych osiedli, oraz czy zaćmienie słońca przypadło na jakiś moment który można by związać z ważnym dla Regherdczyków wydarzeniem. Ale Karl nie potrafił wskazać miejsca zabójstwa bluźnierczego kapłana (“gdzieś nad Redwaters, czy w Bryn Shander” było jedynym przypuszczeniem). Walka z nekromantą miała miejsce pod koniec sezonu i - tak jak inne daty - w niczym nie pokrywała się z początkiem plagi. Obrona obozowiska Reghedczyków pochłaniała zaś tyle sił i ofiar, że wszelki przepływ informacji pomiędzy osiedlami ustał.

Jedyne co zwróciło uwagę Tibora to osoba Morheima z Dougan’s Hole, która raz po raz przewijała się w odpowiedziach szamana. Zwiastun Świtu mógł mieć swoje podejrzenia względem czarodzieja, ale nic na ich poparcie nie miał. Wyglądało na to, że był to jedyny człowiek w okolicy, który mógł im powiedzieć cokolwiek pewnego o Kor Pheronie - i pewnie wielu innych sprawach. Czy drużyna dobrze robiła wybierając Dolinę Żywej Wody jako następny cel? Może należało spróbować dotrzeć najpierw do Dougan’s Hole?

Jeszcze i Burro zagadnął o wydarzenia z przeszłości - o uczniów Kor Pherona czy osoby które interesowałyby się jego losem, oraz o wpływ syna szamana na innych młodziaków spośród Kamiennych Żmij. Pytanie nie było w smak Karlowi i trudno się było temu dziwić. Zapewnił, że nikt w klanie nie popierał tego co czynił on w miastach… przynajmniej otwarcie. Tak samo nikt nie nagabywał Żmij o nekromantę - co swoją drogą byłoby głupotą. Jeśli już, to prędzej w odwiedzonych przez Kor Pherona miastach uchowałaby się jakaś wiedza czy akceptacja jego “dokonań”. Skirata wątpił jednak, by w Dekapolis żył jeszcze ktokolwiek oprócz Morheima kto byłby naocznym świadkiem tamtych wydarzeń i potrafił powiedzieć coś pewnego. Nawet w czasach, gdy sprawa była świeża Kamienne Żmije nie miały możliwości sprawdzenia każdego tropu i znalezienia każdego poplecznika nekromanty. W końcu czterdzieści lat temu stosunki pomiędzy barbarzyńcami a Dekapolis były więcej niż chłodne - wojna raz po raz wisiała w powietrzu, a napaści Reghedczyków na pomniejsze miasta były regułą. Może wiedziałby ktoś, kto wtedy był burmistrzem czy kapitanem straży i dyskretnie pomagał klanowi, albo zajmował się po prostu sprawami morderstw popełnionych przez Korferona, jednak ludzie w Dolinie zazwyczaj nie żyli tak długo.
- Chciałem jeszcze usłyszeć relację z pierwszej ręki na temat poczynań owego Albusa z waszej doliny - Skirata spojrzał na Burra - ale widzę, że nie to czas ani siły na bezproduktywne opowieści. Idźcie odpocząć przed drogą, a gdy wrócicie z wieściami będę oczekiwał i tej opowieści. Wyruszacie do Dougan’s Hole?
- Wygląda na to że naprawdę warto odszukać czarodzieja Morheima, podzielić się z nim tym czego się dowiedzieliśmy - Tibor w podzięce ukłonił się szamanowi - i wysłać wieści do Ybn. Jeśli dobrzy bogowie będą łaskawi, może do spółki da się obmyślić sposób by zakończyć plagę…

Skirata skinął głową i podniósł się by pożegnać gości, błogosławiąc ich długo w imieniu Temposa. Gdy wszyscy zaczęli kolejno opuszczać namiot Tibor pozostał jeszcze przez chwilę przy szamanie Żmij. Nurtowało go pewne pytanie które zrodziło się w nim podczas nocnej walki.
- Widziałem, panie, jak w czasie gdy jakieś zjawy zaatakowały przyzwałeś imienia Temposa i nieumarli skręcili się w cierpieniu, niektórzy zaś w ogóle zniknęli jakby potraktowani co najmniej żywym ogniem - powiedział - "zamiast po prostu uciec, co, kurwa, psu na budę się zdaje" - to już dodał tylko w myślach, porządnie wytrącony z równowagi po tym jak jedno i to samo odganiane widmo ujrzał przynajmniej trzykrotnie w krótkich odstępach czasu. Powściągnął jednak złość. - W jaki sposób tego dokonujesz? - zapytał uprzejmie.
Szaman westchnął z zastanowieniem i potarł poszarzałą ze zmęczenia twarz.
- Musisz… Musisz w modlitwie odwołać się do tego aspektu twojego bóstwa, który pragnie przywrócenia ustalonego porządku i równowagi, ukarania winnych, zmiany, a nie tylko tymczasowych rozwiązań - rzekł z namysłem. - Ciężko to określić, sam wiesz, że modlitwa to jest coś, co istnieje między tobą a twoim bogiem. Ustalone rytuały i modły są ważne, lecz prawdziwa siła tkwi w porozumieniu i współpracy z bogiem. W końcu kapłan jest jego ramieniem tu, na Faerunie - im lepiej przysłużysz się jego sprawie tym większymi łaskami cię obdarzy.
- To… ma sens… - Oestergaard powiedział powoli, boleśnie uświadamiając sobie brak doświadczenia i teologicznej podbudowy. W porównaniu z Południem, sposobem edukacji tamtejszych neofitów i kształcenia pełnoprawnych kleryków musiał przyznać że jest iście zaściankowym kapłanem. Z drugiej strony Runa Connere nie wspominała mu o takiej możliwości. Może i Południowcy mogli się czegoś nauczyć od mieszkańców dalekiej Północy?
Równie dobrze enigmatyczna kapłanka mogła uznać że taka wiedza nigdy mu się nie przyda.
- Dziękuję - skłonił głowę przed kapłanem Temposa. - Będę miał o czym myśleć.

Cała piątka wyszła przed namiot. Var rozprostował kości i dostrzegł między namiotami sylwetkę Shando pędzącego w ich stronę na złamanie karku. Nim jednak zdołał powiadomić o tym pozostałych do szamana zbliżyła się energicznym krokiem zgarbiona starowina. Mimo że wiek przygiął jej plecy do ziemi poruszała się nadzwyczaj sprawnie, a gdy zaczęła w gniewie wymachiwać dębową laską nawet goliat odruchowo zrobił krok w tył.
- Tuś ich masz, łotrów chędożonych! - zaskrzeczała do Skiraty. Kostrzewa rozpoznała kobietę i wcale nie były to miłe uczucie. Roza była najstarszym żyjącym członkiem plemienia; była stara już w czasach, gdy przygarnęło ono Kostrzewę. Według wszystkich miała ze sto lat albo i więcej. Mimo to zdrowie jej dopisywało, wzrok miała lepszy niż niejeden przepatrywacz, a język tak ostry, że mogłaby nim obdzierać ze skóry białe smoki - i to przy największym mrozie. Roza wiedziała wszystko, spokrewniona była z każdym, niepodzielnie rządziła klanowym babińcem i dzieciarnią. Drżały przed nią zarówno nieopierzone młódki jak i leciwe matrony. To ona decydowała kogo z kim można swatać by uniknąć zbyt bliskiego pokrewieństwa, ona oceniała która z bab najlepiej tka, która wybitnie haftuje, a która najsolidniej skóry wyprawia, ugotować umiała wszystko ze wszystkiego, a przy przydządzaniu potraw na tradycyjne uczty jej słowo było prawem nawet w innych klanach.
- Ty! Ty! - Kostrzewa drgnęła, gdy Roza błyskawicznie odwróciła się w jej stronę dźgając ją w udo laską. - Wiedziałam, jak tylko usłyszałam żeś wróciła! Z tobą zawsze były i będą problemy! Po cuś tu przyprowadziła nową przybłędę - żeby naszym młodym o Korze, tym kurwim synu, opowiadała i we łbach mąciła? Żeby plemię na zatracenie przywieść? Mało ci że na nas kara boska spadła za jego czyny po latach, że nas przodkowie nasi nawiedzają zamiast w grobach leżeć? Miał rację Aiden, wyrzucić cię było trzeba za małego, a was wszystkich teraz. Gówniarz z niego nie wódz, ale czasem co mądrego powie. I jeszcze nizioła, co pewnie też jak ten z Lonelywood będzie magią przed oczami majdał i zauraczał nas do swoich potrzeb. Tfu! Zaraza na tą poludniową plagę! Tfu! I magusów! Tfu! I orczów też! Tfu! - splunęła raz, drugi i trzeci wszystkim gościom pod nogi, a Kostrzewie nawet dwa razy. Nie dostało się tylko goliatowi; pewnie przez rosłą posturę babina nie dojrzała twarzy i wzięła go za jednego ze swoich. Roza przerwała tyradę dla nabrania oddechu i rozkaszlała się, gdyż od gadania i plucia zaschło jej w gardle.

Ludźmi Kostrzewa w większości pogardzała. Bogów zauważała, lecz szanowała niewielu z nich. Nie bała się monstrów i wyroków ślepego Losu. Były jednak pewne przedwieczne, mroczne potęgi, niepojęte i nieubłagane, które nawet w hardej druidce budziły pierwotny strach i zimny pot na całym ciele. I właśnie jedna z tych przerażających mocy stała na przeciw ich grupy. Druidka aż cofnęła się o krok, usiłując schować się za plecami Vara i Tibora, kiedy Roza zaczęła swą gniewną tyradę. Znów poczuła się jak za szczenięcych lat, kiedy nawet opowiadane przez doświadczonych wojów historie o bestiach czających się na lodowych pustkowiach nie wzbudzały w rozbrykanej smarkaterii takiego lęku jak hojnie rozdawane razy kosturem starej matriarchini, o której mówiono - cicho, żeby nie usłyszała - że Auril jest jej łagodniejszym wcieleniem, że wiekiem przerasta najtęższe góry Grzbietu Świata, a i byli tacy, którzy zarzekali się, że stanie nago w śnieżycy jest przyjemniejsze od słuchania jej połajanek.

Druidka wbiła więc wzrok w ziemię - i tylko dzięki rozwichrzonym włosom i brudnej twarzy nie było widać, że się czerwieni.
Wishmaker zahamował w chmurze śniegu kilka kroków od towarzystwa, całe szczęście nie obryzgując pecynami śniegu szacownego towarzystwa (i przyjaciół).
W każdej rodzinie jest jakiś smok, Shando przypomniał sobie calishańskie przysłowie i z lękiem wymieszanym z rozbawieniem obserwował jak smok skiracki robi z Kostrzewą dokładnie to, co Tibor z duchami zeszłej nocy. Muszę się nauczyć tej sztuczki, pomyślał czarodziej i już chciał zacząć mówić o ich własnym podlotku, który głupoty z młodości i siana w głowie gada, ale ostatnio jak chciał Kostrzewie pomóc, dostał po uszach. Więc się wstrzymał i z zainteresowaniem gapił się na ciąg dalszy.
A Kostrzewa wydukała tylko cicho, cichutko:
- Zmiłujcie się, matulu… my już odjeżdżamy, nie będziemy więcej… wybaczcie - i przełknęła ślinę, odruchowo zaciskając oczy i zęby, jakby zaraz miała oberwać po uszach.
- Nnnooo! - nadęła się Roza. - I żeby mi to… - zaczęła, ale przerwał jej Burro.

- Magią… przed… oczami… majdał…. chędożony… - Nizołek syczał jak wąż zaciskając pięści i robiąc się coraz bardziej czerwony na pysku. Coś było w tego typu pudernicach, że krew mu się gotowała i szlag go trafiał. - Magią! Majdał! - wyryczał w końcu i podbiegł do starej lampucery, która przez czerwoną mgiełkę zasnuwając mu oczy już zaczęła wyglądać zupełnie jak żywa Rozalia Hollowcreek, szanowna teściowa.
- Uga buga buga!! - zaryczał i zamachał rękami. Urósł w swojej wizji dobre pół metra, z oczu zaczęły mu się sypać błyskawice i iskry jak magusowi jakiemu a obok wyrósł Kor Pheron. Tak jak sobie go kucharz wyobrażał. Miał ze sześć metrów wzrostu, był kościejem, ale miał jeszcze rogi i ogon oraz czerwone, kipiące nienawiścią oczy. Nekromanta pochylił się i jakby klaskał, zgniótł w dłoniach koślawą babę na papkę…

Kucharz zamrugał oczami, przestąpił z nogi na nogę i jakże przyjemna wizja w jego rozumku zniknęła. Burro nie syczał, nie ryczał, nie skakał i nie sztuczkował. Wszyscy stali jak stali. Burro otworzył oczy szerzej, bo nawet jak mamidło było wielce ciekawe i zajmujące, to to co się działo z Kostrzewą było o wiele lepsze. Popłoch jaki Roza wzbudziła w druidce był… wspaniały. Z jednej strony niziołek poczuł jakąś cieniutką nitkę zrozumienia i poczucia że z orczycą łączą go głębokie wspólne korzenie i traumatyczne przeżycia. Z drugiej strony, ni z tego ni z owego złośliwa natura wylazła skądś niespodzianie i kopnęła go w dupę, a niziołek uśmiechnął się wrednie, zmrużył oczy i patrząc na Kostrzewę, powiedział:
- A może szanowna pani… eee Roza, zabierze się z nami? Wszystkiego dopilnować? Mieć na oku? Hem, hem, doglądnąć osobiście? Przecież ktoś na młodzież musi baczenie dawać i lagą kontrolować, prawda Kostrzewo?
- Żebyś się nie zdziwił, młody niziołku - sapnęła Roza. - Trochę rozsądku u boku na pewno by wam nie zaszkodziło, ale prędzej Wielki Lodowiec stopnieje niźli zabiorę się z takimi bezbożnikami jak wy!

Grzmot westchnął donośle; z takimi propozycjami wychodzić do kobiety, która najwyraźniej trzęsła tutaj połową klanu, a czasami nawet wodzem, była nierozsądna. Jeszcze by im kogoś do towarzystwa przydzieliła. Nie przejmując się zbytnio niczyją godnością, Var podniósł niziołka za nogi i zarzucił go sobie na ramię, to samo chciał zrobić z Kostrzewą, mając nadzieję, że się za bardzo szarpać nie będzie.. - Faktycznie słońce nas goni i czas w drogę ruszać, dobrze Kostrzewa prawi. - Sapnął barbarzyńca i ruszył w stronę koni.
Druidka może i była wstrząśnięta nagłym objawieniem się przedpotopowego demona w postaci plemiennej matrony, ale bynajmniej nie odjęło jej to rozsądku i percepcji otoczenia. Widząc zakusy Vara, zrobiła kilka kroków w bok, odsuwając się poza zasięg rąk olbrzyma. Niemniej jednak rada była się ulotnić z okolic Rozy jak najprędzej, więc skwapliwie skorzystała z okazji do pójścia gdzie indziej - czyli za goliatem do koni, ale na własnych nogach.

Tibor również przysłuchiwał się cierpliwie; miło było popatrzeć jak Kostrzewa kuli ogon pod siebie. Zbytnia krzywda jej się nie działa, więc gęby nie strzępił by nie zaogniać sprawy.
- Niech Pan Poranka ma całe plemię w opiece. Dziękujemy za wszystko. Będę się za was modlił - ukłonił się szamanowi. Ciekawiło go kto publicznie palnął o Kor Pheronie.

Wishmaker natomiast zanim się oddalił zapytał jeszcze szamana:
- Czy w ciągu ostatnich kilku lat był tu lub w okolicy obcy z Calishanu? - brwi mu się zwęziły, oczy zmrużył - poszukuję mężczyzny, zbrodniarza, który musi zapłacić krwią za swoje czyny - tu Shando opowiedział o zabójcy Umy Kołodziejówny z Ybn, mówiąc o tym jak owa kreatura wyglądała.
- Mówiłam! Mówiłam! Im dalej od południowców tym lepiej! - Opowieść czarodzieja była wodą na młyn kolejnych utyskiwań Rozy.
- Nic mi o tym nie wiadomo - odparł Karl Skirata przerywając kobiecie by choć na koniec odzyskać kontrolę nad rozmową. - Ale wydaje mi się, że jakiś calishycki kupiec rezyduje w Bryn Shander. Możesz spytać u niego; jeśli w Dolinie przebywają jego krajanie zapewne będzie o tym wiedział.
Shando podziękował i pobiegł za towarzyszami, ścigany skrzekliwym głosem Rozy, która na powrót zaczęła suszyć głowę “młodemu Karlowi” o obcych, ergi i zbytnią pobłażliwość względem rozhasanych gości.
Niziołek zaś majtał się na plecach Grzmota, ciągle uśmiechnięty wrednie.
- No, to złośliwości mamy z głowy. Ej, ej tylko jak już chcesz mnie nieść do wód to o plecaku moim nie zapomnij!


 

Ostatnio edytowane przez Obsługa LI : 02-11-2014 o 15:58.
TomaszJ jest offline  
Stary 02-11-2014, 00:26   #163
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Keldabe, nocna bitwa z nieumarłymi


[MEDIA]http://fc02.deviantart.net/fs70/i/2010/146/9/d/battlefield_by_loztvampir3.jpg[/MEDIA]

Nieumarli nie byli najgorsi. Kostrzewa wiedziała, na co stać wojowników Północy i była pewna że nawet mocniej osłabiony klan dałby radę i groźniejszemu przeciwnikowi. Nawet niematerialne zjawy, przelatujące przez szeregi obrońców niczym upiorne komety i wysysające z każdego witalne siły i energię były do zniesienia, kiedy miało się świadomość bliskości zaprawionych w bojach kapłanów, silnych mocą swych groźnych bogów.

Najgorsi byli żywi. Żywi, którzy zjawiali się w namiocie szamana skrwawieni, nieprzytomni z bólu, zmęczenia i otumanieni od rzuconych na nich uroków. Cierpiący, ranni, umierający. Pamiętała wielu z nich ze swoich zamglonych wspomnień, a w innych odnajdywała krew znanych jej osób: te oczy, ten charakterystyczny nos, wskazujący czyim synem był rzucający się na noszach wojownik. Żywi, w których najgorsze było to, że było ich za wielu, by każdemu wystarczająco pomóc. Za wiele ofiar tej toczonej z szaleńczym zacięciem bitwy, w której żadna strona nie mogła ustąpić ani o cal. Znających się na leczeniu - i medykamentów - jak zwykle było zbyt mało. Zresztą poprzednie noce odcisnęły na klanie swe ciężkie piętno. Druidka zaciskała zęby, po raz kolejny zmuszona nałożyć mniej maści na ranę, byle jak zacisnąć bandaż, naprędce i krzywo zaszyć uczynione zardzewiałym mieczem rozcięcie. Byle szybciej - bo nieprzerwane strumień ofiar płynął, płynął i płynął do rana, zalewając Kostrzewę, szamana i jego pomocników rdzawą rzeką ludzkiego bólu.

Nie wiedziała, jak to przetrwała. Ręce mdlały, w głowie kołatały się puste myśli, kiedy wyszła - nie, wytoczyła się, zataczając się jak pijana - na zbawienny blask poranka. Czuła się słaba, żałośnie słaba i zmęczona do granic możliwości - ale wciąż stała na nogach. Przynajmniej to było jej małe zwycięstwo - jeden z uczniów Karla po prostu runął na ziemię, zasypiając tam, gdzie padł. Były i porażki; odwróciła głowę od niemrawo sunącego pochodu kobiet i dzieci, niosących rachityczne wiązki opału, by spalić zwłoki tych, którzy nie doczekali świtu...

Ale ona żyła. Żyła i uratowała kilka istnień, a wielu oszczędziła cierpienia. Zawsze coś. Zawsze to kolejny mały kamyczek, który dołożyła do budowy wielkiego kopca, jakim była historia klanu.

Jej rodziny.

Spojrzała na swoje drżące ręce, całe upaćkane skrzepłą krwią i pachnące aromatycznymi, leczniczymi ziołami. Karl wołał ją z wnętrza namiotu - najwidoczniej było jeszcze coś do zrobienia. Kostrzewa uniosła w górę ramiona, chłonąc przez chwilę ciepło słońca i dziękując Silvanusowi za dar leczenia, którym ją obdarzył, a potem odwróciła się i przekroczyła cuchnący śmiercią, ciemny próg namiotu.

Keldabe, ranek po bitwie

[MEDIA]http://i.imgur.com/YgaGhuV.jpg[/MEDIA]


Druidka siedziała w kucki i intensywnie tarła zdrowe oko (które jakoś samo zaczęło się zamykać), ziewając przy tym okropnie; ze wszystkich sił starała się nie zasnąć, czekając aż szaman wróci z narady u wodza. Karl, widząc wysiłek kobiety przy ratowaniu rannych - i duchowe obrażenia, jakie poniosła, kiedy nad namiot nadleciał wyjątkowo zaciekły upiór - obiecał, że pokaże jej jak się chronić przed takimi bezcielesnymi wrogami. Póki co jednak, nieobecność kapłana przedłużała się, a Kostrzewa starała się wykorzystać ten czas na próbę zrozumienia tego, co zobaczyła podczas bitwy.

Nadciągający na Keldabe nieumarli nie byli... normalni. Nie żeby według druidzkich nauk jakikolwiek nieumarły mógł być uznany za coś zwyczajnego; wszyscy byli wszak wymagającą zniszczenia aberracją, kpiną z odwiecznego porządku Natury. Niemniej jednak powody i sposoby powstawania martwych były mniej - więcej wiadome i znane. Ci jednak, którzy z taką furią atakowali klan Kamiennych Żmij, zdawali się Kostrzewie poddani działaniu jakiegoś magicznego zaklęcia o nieznanym pochodzeniu, które więziło dusze zmarłych na ziemi, uniemożliwiając im dalszą wędrówkę w zaświaty. Kobieta nie wyznawała się na tej całej kosmologii dobrze; raczej *czuła* te sprawy bardziej, niż *znała*. Brakło jej wiedzy, by rozpoznać naturę uroku; zresztą środek krwawej bitwy nie był dobrym czasem na pogłębione dywagacje na temat dziwnych ścieżek magii...

W międzyczasie szaman wrócił. Dzierżył w dłoniach pokaźnych rozmiarów kość, ani chybi wyjętą ze szkieletu niedźwiedzia lub podobnego mu zwierzęcia. Położył ją ostrożnie na ziemi, uklęknął nad nią z ciężkim sapnięciem i gestem przywołał do siebie Kostrzewę.


Umiejętność rzeźbienia w kości była jedną z niewielu artystycznych dziedzin - poza śpiewem - na które było miejsce w surowych warunkach Północy i w pragmatycznym do bólu klanie. Mistrzowie tej trudnej sztuki potrafili zakląć w kawałku szkieletu całe opowieści, lub najprostszym przedmiotom - jak kościane igły, rękojeści czy narzędzia - nadać niezwykłe piękno. Nie była to li tylko kwestia estetyki - starannie cyzelowane runy miały nierzadko magiczną moc, zaklętą w znakach rękami biegłego rzemieślnika. Kościana biżuteria, rzeźbiona we wzory mające chronić przed urokiem czy przynoszące szczęście, była ceniona i popularna wśród wszystkich członków klanu, nie tylko kobiet. Zwyczajowo przyjęło się nawet dawać ozdoby z niektórymi symbolami na określone, ważne wydarzenia: narodziny dziecka, wkroczenie w dorosłość...

Kostrzewa nie miała nigdy cierpliwości - ani potrzeby - uczenia się wszystkich prawideł tej wymagającej sztuki. Zresztą, jej tajniki były przekazywane przez mistrzów tylko starannie wybranym uczniom - najczęściej chłopcom - i choć jako uczennica szamana nie raz widziała jak Karl przysposabiał magiczne kości do rytuałów, nie została nigdy uznana za dość godną do zdradzenia jej tych sekretów.

Dlatego zdziwiła się dość mocno, kiedy stary szaman rozsiadł się nad kawałkiem szkieletu. Owszem, Karl wyjaśnił, że postara się jej pokazać jak stworzyć prosty talizman pozwalający stawić czoła nieumarłym, ale druidka *wiedziała* że jeśli chodziło o umagiczniające rytuały, nawet te "proste" wymagały tygodni, jeśli nie miesięcy nauki.
- Nie mam nawet noża do rzeźbienia - wymruczała z lekkim zażenowaniem; dla barbarzyńców nieposiadanie broni było wielką hańbą, wszak nawet dzieciaki i staruszki nosiły ze sobą jakieś mordercze narzędzia. Druidka jednak pozbyła się zimnej stali; wolała swój drewniany kostur, bliższy naturze niż obrabiany na kowadle metal.

Przez zmęczoną twarz Skiraty przebiegło coś na kształt lekkiego uśmiechu.

- Nie będzie ci potrzebny - wyjaśnił. Uderzył kilka razy pięścią w kość, odłupując z niej długą, ostrą drzazgę - To szczątki żywej istoty, Kostrzewo. Nie podniesionego magią ożywieńca, tylko zwierzęcia, którego czas dopełnił się zgodnie z naturalnym cyklem. - podniósł drzazgę, trzymając ją jak nóż i zamachnął się kilka razy - Same w sobie stanowią doskonałą broń. A ponadto zachowały w sobie cząstkę silnego ducha, który je ongiś zamieszkiwał. - pogładził kość sękatą dłonią - Jeśli zdołasz go przywołać, ochroni cię przed niespokojnymi zmarłymi - uniósł wzrok na druidkę - Umiesz rozmawiać ze zwierzętami, druidko. Spróbuj przemówić do tego niedźwiedzia... - podał jej kość - Nasz świat i Kraina Wiecznych Łowów nie są od siebie tak bardzo oddalone, jak mogłoby się wydawać. Usłyszy Cię.

Kostrzewa wzięła kość pewnym gestem, starając się pokryć zmieszanie. Owszem, potrafiła w potrzebie przywołać dobre duchy natury, by stanęły u jej boku w walce czy potrzebie - lecz były to byty jak najbardziej żywe i realne. Niby jak mogłaby spróbować sięgnąć *dalej*?

Niemniej jednak spróbowała. Skupiła się tak, jakby miała prosić o pomoc zwierzęcych towarzyszy, ale zamiast szukać *na zewnątrz*, postarała się skoncentrować na trzymanym w ręku ułamku. I ze zdziwieniem odkryła, że w pozornie martwmy fragmencie szkieletu spoczywa uśpiony duch starego niedźwiedzia, do którego należała ta kość. Dłoń Kostrzewy rozjaśniła się lekkim zielonkawym światłem, a w ciszy namiotu rozległ się cichy, odległy ryk miśka. Na gładkiej, białej powierzchni kości zaczęły pojawiać się ciemniejsze spękania, układając się w pozornie przypadkowy, lecz promieniujący mocą wzór...

I rytuał się urwał. Wymęczona po bitwie Kostrzewa nie miała dość rezerw siły, by przekazać budzącemu się duchowi wystarczają dużo energii. Trzymała w rękach drzazgę kości, która nie była niczym więcej, jak fragmentem dawno zmarłego zwierzęcia, a w ostateczności prymitywnym ostrzem.

Ale już *wiedziała* jak przywołać jej duchową potęgę. Pokłoniła się szamanowi nisko, dziękując za tak szczodry i przydatny dar. A ułamek zachowała; miała pewność, że jeszcze się przyda nie raz.

I to niestety prędzej, niż później.

Keldabe, przed wyjazdem


[MEDIA]http://th05.deviantart.net/fs70/PRE/i/2012/332/a/a/snowy_path_by_thejfp-d5meeek.jpg[/MEDIA]


I znów czas im było w drogę. Jak płatki śniegu w wichurze, garstka źle spasowanych ze sobą indywiduów, które bardziej z musu niż z potrzeby powoli stawały się dla siebie najbliższą rodziną, ybnijczycy ruszali na szlak, zdążając tam, gdzie znajdować mogły się ścieżki mogące zbliżyć ich do rozwiązania zagadki nieustępliwych nieumarłych.

Wyjeżdżali na szlak - dalej w północne ostępy, z dala od ludzi, bliżej gór, gdzie pod ciężką skorupą zamarzniętej ziemi mocno i równo biło potężne serce Matki Natury. Patrząc z perspektywy bezkresnych pustkowi, z rzadka tylko dotkniętych człowieczą stopą, wszelkie ludzkie aktywności i problemy jawiły się jako małe, błahe i odległe. Liczył się tylko czas spędzony w podróży i to, co zostawało w każdym wędrowcu, który doświadczył surowego piękna Doliny.

Kostrzewa szykowała się do wyjazdu z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony wizyta w klanie skutecznie uświadomiła jej, jak bardzo odeszła od ścieżek ludu Północy i że więcej ją dzieli niż łączy z klanem Kamiennych Żmij - a czego finalnym i dobitnym akcentem były ostre słowa Rozy, która w obcych (do których również zaliczała się druidka) widziała źródło wszelkiego zła.

Z drugiej strony powrót na rodzinne śniegi nie był tak bolesny, jak mogłaby się spodziewać rozgoryczona półorczyca. Szczególnie szorstkie - ale mimo wszystko w jakiś sposób życzliwe - zachowanie szamana podniosło kobietę na duchu. Koniec końców, mimo niefortunnego początku u Aidena, dowiedzieli się o wiele o możliwych przyczynach plagi, a przynajmniej mieli w rękach więcej solidnych nitek niż tylko kilka zetlałych od starości imion. I nawet wyprawa - choć lepiej byłoby powiedzieć "awantura" - mająca na celu zbadanie losu zaginionych dzieci Hebdy, nie była druidce - zwykle uczulonej na wszelkie "akty miłosierdzia" - tak bardzo nie po drodze. Wszak sprawa tyczyła się jej klanu, więc tu choć raz mogła być bardziej wyrozumiała - również dla siebie.

Była jednak zmęczona - nie tylko skutkami nocnej bitwy, ale również ciągłymi rozmowami, ustaleniami, bezsensownymi gadkami i ciągłym uważaniem, by nie naruszyć jakiegoś z wielu klanowych tabu. Miasto jednak odcisnęło na niej swój ślad, choćby w postaci dużo swobodniejszego zachowania, nie do przyjęcia w hierarchicznym klanie. Planowana podróż do Wiecznych Źródeł - jak zresztą każda włóczęga - jawiła jej się jako zapowiedź ciszy i uwolnienie się od pęt narzucanych jednostce przez każde większe ludzkie stado. Na szlaku dopiero czuła się prawdziwie niezależna i swobodna, niczym kołująca nad ich skromnym oddzialikiem Wredota.

Nie mogła więc się nie uśmiechać, zerkając wstecz, gdzie z każdą chwilą malały namioty Keldabe, ustępując bieli i błękitowi gór. A jednak, mimo wszystko, trochę jej było żal...

Choć sama nie wiedziała, czego tak właściwie.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 03-11-2014 o 13:02.
Autumm jest offline  
Stary 02-11-2014, 09:27   #164
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro wiele razy już się przekonał, że do bitew to on się nadaje tak jak widelec i nóż do miski zupy. Nie dało się schronić za nogą Grzmota, bo ten bałwan w pierwszym szeregu swoim żelastwem machał i w największy ukrop się pchał. Rum jaki tam czynił znowu wprawił kucharza w pełne podziwu zdumienie. Var miał taką kulę na łańcuchu, kucharz znowu zapomniał jak to się nazywało i grzmocił nią jak cepem. Tylko wióry z truposzy leciały. Pierwsza fascynacja szybko minęła, kiedy Burro zorientował się że tu nie ma murów, za którymi można się schować. Że tu nie ma palladynów, którzy obronią ich wszystkich, kapłanów którzy ich połatają. Sama Kostrzewa i szaman oraz jego uczniowie to może być za mało. Kiedy z razu strzelał z procy usilnie starając się nie nabić nikomu z żywych guza, to teraz, kiedy zobaczył jak coraz to nowi przeciwnicy zbliżają się do obrońców, rozglądał się gdzie by się tu schować i przeczekać do rana.
Zjawy hulały po obozie, przenikając poza obronny krąg bez trudu, szamani nie nadążali z zaklęciami, Burro zaś stał wmurowany wokół chaosu i śmierci. Całą bitwę, aż do rana pamiętał jak zlepek pojedynczych scenek.



- Zostaw ją! - krzyczał w desperacji kucharz, kiedy truposz przedarł się przez kordon i napadł na małą, może siedmioletnią dziewczynkę, okutaną w skóry od stóp do głów. Mała stała jak słup soli, nie krzyczała nawet, a szkielet był już tuż tuż. Krzyczał za to kucharz, cwałujący w jej kierunku.

Odtrącona dziewczynka gramoliła się z zaspy a Burro siedział na przewróconym szkielecie i walił kamieniem trzymanym w obu rękach nad głową w jego popękany czerep. Walił raz za razem, wrzeszczał, łzy ciekły mu po policzkach. Wreszcie ktoś odciągnął go gdzieś w głąb obozu.

Trupi odór i świeża krew, której ciężki, metaliczny zapach unosił się wszędzie. Leżał w jakimś namiocie, wokół cicho jęczeli ranni i umierający. Uczeń szamana zaglądający mu w oczy, Burro starający się powiedzieć mu że nic mu nie jest, że to nie jego krew a wojownika Żmij, którego truposz przebił mieczem tuż obok. Tyle że przez ściśnięte gardło nic nie przechodziło, oprócz cichego jęku.

Spojrzenie na brzask poranka, który miał przecież przynieść wybawienie. Na skrzące się od śniegu i lodu gałązki krzewów, tam daleko ledwo widoczne za kręgiem walczących barbarzyńców i kompanów. Sam nie wiedział jak dotrwał do rana. Tęsknota za domem i lęk o najbliższych powalił go niemal gorzej od zmęczenia.

***

Ranek zaś nie przynosił ulgi. Wszyscy. łącznie z kucharzem latali jak w ukropie. Tyle trzeba było jeszcze pozałatwiać, porozmawiać, pohandlować. Poudawać, że przecież my stąd nie uciekamy, byle dalej od kolejnego nocnego koszmaru.
Trochę wytchnienia znalazł przy kucharzeniu posiłku. Kiedy zaś dziewczynka, którą spotkał w nocy podeszła do niego i usiadła przy ognisku, musiał już trzymać fason i swoje fochy na wodzy. Musiał pokazywać pogodną twarz i znowu być sobą. Był przyzwyczajony, do tego że dzieciska lgnęły do niego. Lubił je, niezależnie od rasy. I one go lubiły… no ma się rozumieć, przecież zawsze miał przy sobie karmelki.
- Ładny kotek. - Popatrzył na sierściucha łaszącego się do nóżki dziewczynki. - Twój, tak? Bardzo ładny. Nie obraź się ale ja to myślałem, że wy tu jako zwierzaczki to trzymacie smoki, niedźwiedzie, no w najlepszym wypadku jakieś takie śnieżne, małe niedźwiedzie. A tu proszę, zwykły kot. Taki jak i u nas na podwórku się szwenda.
Dziewczynka siedziała i z lubością ciamkała karmelka, ale do niziołka nie odezwała się ani razu. Burrowi zupełnie to nie przeszkadzało.
- Ciężkie tu macie życie. Tyle niebezpieczeństw w koło czyha na małe dziewczynki, dobrze że choć kotek cię broni. I zimno tu chole… hem hem, zimno tu macie jak w psiarni. Choć ci powiem, że choć to słońce tutaj mało ciepła daje, to wyglądałem go dziś jak zbawienia, wiesz?
Zamieszał w kociołku, wysiorbał na spróbowanie polewki i nalał po troszeczku do dwóch misek.
- Proszę, częstuj się. No dobra, naprawdę, nie cyganię. Nie martw się dla innych też starczy. Muszę ich nakarmić bo przecież ruszamy dalej jak tylko skończymy biegać jak kurczaki z obciętymi głowami. Gdzie jedziemy? No… sam nie wiem. Zaczynam myśleć, że ta cała Wyprawa, o której tyle lat marzyłem, to wcale nie takie łapu capu, jak kromkę z masłem zjeść. Ale widno, skoro nas tu posłali, to ktoś tam wyżej pomyślał że może jeszcze jakiś pożytek z nas będzie, hmm? - uśmiechnął się, bo zobaczył że mała obraca łyżką zupkę. - No, z tobą mi lepiej idzie niż z Marą. Jej trzeba na siłę do łapek miskę wkładać. Hmmm… wiem że wy tutaj to nie lubicie sztuczek. Może i powinienem się powstrzymać aż wyjedziemy, ale… no zobacz. Wygląda jak zwykła torba. Ma co prawda jakieś takie fikuśne naszywki, czy listki, ale torba jak torba. Jednak podobną torbę miał mój dziadek. Słynny podróżnik, Heimo Butterbur. Wyobrażasz sobie, on i siedem mórz przepłynął i w Calimshanie był, skąd Shando pochodzi. I w Sambii i Tethyrze. No sławny na całych Słonecznych Wzgórzach. I opowiadał mi że miał taką torbę , do której wszystko można wsadzić a ona nic ciężka więcej się nie zrobi. I opowiadał jak to w podróżach mnóstwo przydatnych rzeczy można tam napakować. - Burro cały czas ważył w rękach, oglądał i macał materiał. - Śniadanie, drugie śniadanie, trzecie śniadanie, obiad, podkurek, podwieczorek, kolację, północną przekąskę, śniadanie i dawaj od nowa. A potem śmiał się że jak już się do domu wróci, to ziemniaki na zimę można gracko do niej wsypać. Nie zakiełkują, bo w innym wymiarze przechowywane, czy jakoś tak.

Łypnął okiem na dziewczynkę zajętą zupą. Kot za to patrzył na niego przekrzywiając lekko łebek.
- No i jak ci się wydaje? Jestli to taka magiczna torba, czy to zwykła sakwa podróżna? - Rozglądnął się pilnie, ale nikogo w pobliżu nie zauważył, wszyscy zajęli się swoimi sprawami.
- No dobra, to zróbmy tak. Ja ją przetestuję, ty nikomu nic o tym nie powiesz - mrugnął do niej oczkiem. - A w nagrodę dostaniesz więcej zupki?
Pokręciła przecząco głową, odkładając miskę.
- No pokazałbym ci jakąś sztuczkę. Naprawdę. Znam wiele takich które bawią dzieciaki. Milly zawsze śmieje się i doprasza bym je częściej pokazywał nie tylko na jej urodziny. Ale… teraz chyba nie pora na to.
Pstryknął w palce.
- Wiem. Ja posprawdzam torbę, ty nikomu nie powiesz a ja dam ci ładny kamyczek. No patrz, jaki fajny. Cały zielony i przezroczysty. Łap.
Dziewczynka od razu zaczęła patrzeć przez kamyk w kierunku słońca i uśmiechnęła się nawet raz nieśmiało. Kucharz zaś podrapał się po czuprynie, wzruszył w końcu ramionami i wziął z ziemi kamulec.
- No nie ma to jak w praktyce sprawdzić. Zawsze mówię, przepis to byle dureń do księgi wpisać potrafi, ale najlepszy efekt daje praktyka i własna inwencja. Hem, hmmm… - zważył w ręce kamulec. - Półtora funta. No wiem i już. - Odpowiedział na pytające spojrzenie dziewczynki. - Co to za kucharz co nie wie. Jak przesiejesz i zważysz tyle mąki na keksy i babki drożdżowe co ja, to też będziesz wiedzieć że to półtora funta ani pół łuta więcej. No sama zobacz.
Dziewczynka wzięła kamień, poważyła długo w rączce i skinęła poważnie w końcu głową.
- No i sama widzisz. To teraz smyk do torby… - rozglądnął się jeszcze raz uważnie. - I… Ha! Na wszystkich bogów morza, jak mawiał mój słynny dziadunio! No kamulca nie ma normalnie! A więc jednak prawda. Podróżnicza Sakwa, nic innego.
Niziołek ucieszył się wyraźnie i uścisnął dziewczynkę z radości, płosząc kocura z jej kolan.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 06-11-2014 o 19:31.
Harard jest offline  
Stary 02-11-2014, 10:55   #165
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 10 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Keldabe
10 Tarsakh, wczesne popołudnie



Spotkanie z plemienną matroną i rewelacje Shando sprawiły, że drużyna spakowała się czym prędzej i, wlokąc za sobą zaspaną Marę, wyruszyła w drogę. Na szczęście przepływ informacji pomiędzy kobietami a mężczyznami w plemieniu nie był zbyt dobry, toteż ybnijczyków zamiast wściekłego Aidena ścigały co najwyżej ponure spojrzenia matek i babek.

Podróż przez zamarzniętą tundrę przebiegała przez przeszkód; zgodnie z przewidywaniami Kostrzewy pogoda im dopisywała. Gdzieniegdzie spod śniegu wyglądały spłachetki gołej ziemi, lecz im bardziej zbliżali się do masywu górskiego tym głębszy i bardziej ubity stawał się śnieg. Kilka razy ybnijczycy minęli lub zobaczyli w oddali leżące na śniegu truchła. Większość była nieruchoma; niektóre drgały jak gdyby chciały ruszyć w dalszą drogę. W świetle dnia nie stanowiły jednak większego zagrożenia, toteż zajęto się nimi szybko i skrupulatnie. Nawet półprzytomni ze zmęczenia podróżni byli świaodmi, że nie powinni zostawiać wroga za plecami.



Gdy słońce minęło zenit rozbito obóz. Burro, który zabrał zgromadzone zapasy opału z Keldabe rozpalił ognisko i podgrzał resztkę gulaszu. Ponieważ jak okiem sięgnąć prócz nich nie widać było w okolicy żywego stworzenia wszyscy ułożyli się do snu, ten jeden raz powierzając swe bezpieczeństwo czujności psów, koni i chowańców.

Po kilku godzinach śpiących obudziło głośne krakanie Wredoty. Na szczęście zagrożenie, które wypatrzył kruk było odległe; gdzieś nad górami kołował jakiś nieznany ptak; potem dołączył do niego drugi. Ptaszyska musiały być na prawdę olbrzymie, gdyż ich sylwetki było wyraźnie widać nawet z tej odległości. Wpatrujący się w oślepiającą górską biel Grzmot wypatrzył także coś, co wyglądało jak lodowy szlak, nieco na lewo od ich domniemanej trasy przejścia. No cóż, nie mieli jednak zbytniego wyboru, skoro już zdecydowali sie na wędrówkę w góry. Pozostało tylko skontaktować się magicznie z Ybn i ruszać w dalszą drogę.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 07-11-2014 o 08:26.
Sayane jest offline  
Stary 04-11-2014, 22:34   #166
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wypoczynek w ciągu dnia nie przeszkadzał Varowi tym razem ani trochę. Światło dnia, mimo że przebijało się przez poły namiotu, stukało go po nosie bez efektów. Dopiero po kilku godzinach solidnej drzemki, przeciągnął się i był gotowy do jako takiego funkcjonowania. Natarł twarz śniegiem i zaczął rozgrzewać mięśnie. Uważnie, żeby nie otworzyć świeżych ran, ale z obciążeniem, które dla większości jego towarzyszy, mogłoby się okazać przygniatające. Plecak i worki, które zwykle stanowiły jego bagaż, zapakował do trzeciego i zaczął robić przebieżkę a później przysiady z workiem na plecach. Mniej więcej w czasie, kiedy kończył, Kostrzewa wyciągnęła go na szukanie czegoś jadalnego w okolicy.


Skoro mieli postój, nie był to najgłupszy pomysł, zwłaszcza że paszy dla zwierząt prawie nie mielia i tak czarownicy chcieli się skontaktować z elfią magiczką z Ybn. Druidka pokazała mu czego mniej więcej powinien szukać. Znał się dość dobrze według siebie na przeżyciu w głuszy według siebie, ale jakby nie było, półorczyca była w tym lepsza bez dwóch zdań. Czy może raczej miała większą wiedzę w tym zakresie. Kiedy obejrzał sobie dokładnie korzonki wyciągnięte przez wychowankę Kamiennych Żmij, sam ruszył na poszukiwania. Silnymi rękoma odgarniał w miejscach, gdzie podejrzewał, że mogą się znajdować. Nie szło mu najgorzej, nazbierał kilka pęczków korzonków. Jednak szczęście uśmiechnęło się do niego nieco później, gdy wyrywając jakiś pęd ze zmarzniętej ziemi, wyrwał jej kawał, odsłaniając przy okazji tunel czy fragment norki. Z uśmiechem na twarzy sięgnął wgłąb, pomagając sobie nieco sztyletem, tam, gdzie ziemia była za twarda. Jego wysiłki zostały wkrótce nagrodzone, wyciągnął z norki zaspanego świstaka. Ukręcił mu łepek zanim ten zdążył się na dobre rozbudzić i zaczął szukać, czy nie ma gdzieś obok innych, ale najwyraźniej ten był jakimś odszczepieńcem i spał sam pomimo mroźnego klimatu.



Szybko oprawił zdobycz, zdejmując skórkę, od mięsa i zawijając wnętrzności w skórę. Te ostatnie normalnie by zostawił, ale mieli dwa psiaki, którym też się coś od życia należało, tak samo jak krukowi, któremu rzucił oczy. Ślady krwi, jak i norkę zasypał na powrót śniegiem, żeby nie zostawiać za dużo śladów dla drapieżników. Był z siebie tak zadowolony, że zaczął podśpiewywać w drodze powrotnej. W końcu Kostrzewa, mimo całej swojej wiedzy, znalazła jedynie jakieś porosty i korzonki. Mimo radosnego nastroju, nie przestawał rozglądać się dookoła, na wypadek jakichś niespodzianek. Pogoda była nie najgorsza, a obecność Kamiennych Żmij, oznaczała jakieś stada reniferów w okolicy, gdyby udało mu sie jakieś znaleźć i upolować jakiegoś, mieliby problem jedzenia z głowy na kilka dni przynajmniej. Tylko najpierw trzeba było je znaleźć i upolować, a na razie śpieszyli się do doliny. Podejrzewał że jakieś mogą być w okolicy źródła, o ile nie zamarzało na zimę, zatarł ręce na myśl o polowaniu. Byłoby miłą odmianą od conocnego tłuczenia trupów.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 05-11-2014, 22:45   #167
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
post wspólny

POSTÓJ.
KILKA GODZIN PO WYJEŹDZIE Z KELDABE


Ten świat jest niedoskonały…

Co prawda Tibor Oestergaard nie odkrył tym stwierdzeniem Evermeet, ale z drugiej strony nie można było wymagać zbyt wiele od szesnastolatka. Słudze bóstwa nie przystało doszukiwać się pewnych… fundamentalnych słabości… w zsyłanych przez patrona darach, ale sam przed sobą przyznawał że naprawdę byłoby lepiej gdyby część wymodlonych łask działała ODROBINĘ dłużej. Na przykład kilka godzin zamiast minuty albo ich dziesięciu…

A skoro nie, wraz z Kostrzewą musiał się mierzyć ze skutkami tego po nocnym horrorze w Keldabe. Swoistą ironią losu było to że to właśnie on i półorkini najgorzej ucierpieli jeśli chodzi o fizyczne rany i upływ krwi. Pół biedy z tym - łaska Lathandera pozwoliła zasklepić te obrażenia, nie jeno u nich obojga, ale u Vara i Shando również. Gorzej, że mróz nieżycia ziejący od zjaw i tego co tam jeszcze przez całą noc wdzierało się w środek obozowiska Kamiennych Żmij koszmarnie wpłynął na prawie wszystkich w drużynie i samych barbarzyńców. Chłopak nie dziwił się że nad ranem co poniektórzy ledwo powłóczyli nogami. Tego dnia kolejny raz odebrał gorzką lekcję zatytułowaną “zdecyduj, komu pomóc?”. I dziękował dobrym bogom że miał przy sobie Kostrzewę z tym jej zdroworozsądkowym - czasem do przesady - podejściem do życia ale i zdolnościami.

Mara go martwiła - blada jak śmierć, zziębnięta do szpiku kości i osłabiona. Za radą druidki jej właśnie spróbował pomóc, bo - choć młodsza od niego o parę jedynie wiosen - wyglądała jak na wpół umarły kociak. Sama Kostrzewa leczyła goliata, w drużynie najbardziej wprawnego woja. Ale nawet on nie powrócił do pełni sił i dlatego właśnie Oestergaard pilił i przekonywał by szukać bezpiecznego schronienia w którym drużyna mogłaby się zaszyć, uniknąć nocnego ataku nieumarłych i odzyskać siły. Przed nimi była jeszcze daleka droga i potrzebowali każdej drobiny energii i odpoczynku jakie mogli wyszarpać od niegościnnej krainy…

Burro najwyraźniej też tak uważał, bo raźno zabrał się za rozpalanie ognia i odgrzewanie posiłku.

- Burro, niech cię bogowie błogosławią - co prawda po obiedzie (gorącym! dzięki niech będą Panu Poranka za małe luksusy!) młody kapłan nie marzył o niczym innym jak kilka godzin snu i wytchnienia od lodowatego zimna, nieumarłych i barbarzyńców, ale pełny brzuch i miłe ciepełko rozchodzące się po ciele sprawiło że odzyskał nieco werwy. Uśmiechnął się do niziołka.
- Ciekawość mnie bierze w jednej sprawie - powiedział i wskazał torbę z którą Butterbur już się nie rozstawał. - Jeśli ktoś był właścicielem tej sakwy to zapewne nie jest pusta, prawda? Znasz jakiś bezpieczny sposób by nie będąc właścicielem opróżnić ją mimo wszystko? Tylko tak by nie wysadzić połowy Doliny przy okazji… - zastrzegł pospiesznie. Wcześniej, podczas oglądania łupów w pocie czoła zgromadzonych przez Shando, zwrócił uwagę na kilka przedmiotów - w tym torbę, nader podobną do używanej przez Runę Connere. Również różdżka wydawała się zbliżona ornamentacją do różdżki w posiadaniu kapłanki Pana Poranka. Sztylet natomiast wyglądał na porządną, wzmacnianą magią broń. Jakim cudem Burro uznał że jemu, schowanemu zwykle za plecami innych taki nóż się najbardziej przyda - przechodziło pojęcie Oestergaarda. Oglądając dokładniej różdżkę chłopak odkrył inicjały “RC”. Podzielił się tą wiedzą z Shando.
- Eee… - niziołek podrapał się w czuprynę, co już Tibor od razu rozpoznał jako znak czynionego myślicielstwa. - Nie wiem kto był właścicielem torby, ale skoro Shando znalazł ją przy truposzach to równie dobrze właściciel może mieć tysiąc lat… Co do zawartości, to eee… przprowadziłem pewne badania…
Cieżko było wytłumaczyć kapłanowi by nie wyjść na durnia, że pierwsze co zrobił po wyjęciu z torby kamulca, to rozglądnął się czy ktoś nie patrzy po czym wsadził do środka głowę i zawołał “ECHO!!”
- No i wychodzi na to że torba jest pusta, inaczej wyciągając z niej kamulec po udanym eksperymencie wymacałbym coś jeszcze. A nic nie wymacałem.
- Aha - powiedział chłopak, z trudem powstrzymując się przed podobnym do gestu Burra podrapaniem się po głowie. Nie on tu był ekspertem od magicznych przedmiotów - najwidoczniej inni byli dużo bardziej światli w tej materii, skoro bez wahania rozdysponowali całość zdobyczy i to przed próbą zidentyfikowania wszystkiego. - Może to i lepiej, nie wiadomo co by tam … poprzedni właściciel … mógł zostawić - stwierdził.
- Znaczy, że coś tam w środku mogło zostać, tak? - Niziołek zafrasował się, wyciągnął torbę zza pazuchy. - I że ja skoro sięgałem po kamulec, to wymacałem kamulec? No niegłupie to…
Kucharz znowu się poskrobał po głowie. Eksperymenta ostatnio dobrze mu szły więc nie myśląc już więcej rozsupłał rzemyk i przechylił nieco torbę by wysypać zawartość.
- Nic. Hmmm… no nie ma co ograniczać się do półśrodków - wywrócił na nice i patrzył co też wyleci. Grzmot widząc co zamierza zrobić niziołek, wykonał manewr taktyczny, odskakując jak najdalej potrafił i wbijając się w śnieg całym ciężarem. Nie miał pojęcia co mogło być w środku, ale wiedział co sam nosił w podręcznej torbie i jak bardzo wybuchowe mogłyby być tego skutki. Z torby zaś wyleciało całkiem sporo: ubrania, fiolki, jedzenie, biżuteria, pękaty mieszek - a nawet flet, kryształowy kielich i zdechły szczur. Właściciel musiał być chomikiem nie gorszym niż Burro.

- Do diabła ciężkiego, Burro! - wrzasnął Tibor, wyglądając z dołka który (podobnie jak Var) wygniótł w białym puchu. - Miało być bezpiecznie!!! - zamilkł jednak, szczęśliwy że w ogóle żyje. Niziołek podniósł zdechłego szczura dwoma palcami i rzucił Grzmotowi na plecy zagrzebane w śniegu, a Shando, którego nieźle zaskoczyła mnogość przedmiotów złapał zdechłego gryzonia za ogon i zdjął olbrzymowi z pleców... ku rozpaczy Węgielka, który zrobił proszącą stójkę.
- Nie - powiedział Czarodziej do zwierzątka - chyba że go zastąpisz.
- Na pewno musiałeś to wywracać całkiem do góry nogami? - Zagadnął kucharza Var, otrzepując się ze śniegu.
- No mogłem sięgać łapą w sumie. - Kucharz pokiwał głową. - Ale wymacałbym tego szczura i dostałbym zawału. A tak to wszyscy żyją, nic nie wybuchło.
Zerknął z krzywym uśmieszkiem na Grzmota i Tibora.
- Nieźle nurkujecie w zaspach, ale podpatrzcie jak to robi Węgielek, ma o wiele lepszą technikę.
Zachichotał krótko i zduszenie po czym wyciągnął rękę do wielkoluda, by pomóc mu wstać i otrzepać ze śniegu. Kiedy zaś uświadomił sobie, że łatwiej by mu było przesunąć “Werbenę” o pięć metrów w lewo, poczekał aż Var sam się wygramoli i ograniczył się do poklepania go po plecach. Nie musiał - stojący obok Shando podał olbrzymowi rękę i pomógł mu wstać z wprawą doświadczonego zapaśnika. Choć i jemu łatwo nie było, co podsumował krótko - Stary, schudnij...
- No i mieliście rację. Tyle tu szpejów różnych, że… O mamuniu moja. - kucharz nawęszył jeszcze raz dla pewności. - No wanilia! Prawdziwa. Cała laska. I śliwki. Zamawiam!
- Zamiast się cieszyć, módl się by przez to mocy nie straciła. Te torby nie są robione z myślą o wywracaniu na drugą stronę. Ale sporo z tego będzie bardzo przydatne - tu czarodziej złapał lunetę i rozejrzał się po lini horyzontu. Nad górami latały dwa wielkie ptaszydła. Shando nie znał się na drobiu, ale te nie przypominały mu ani kur, ani indyków. Prędzej sępy.
- Eee tam. -Kucharz nie odsuwał ciągle wanilii od nosa, najwyraźniej się delektując aromatem. - Jak już tłumaczyłem dziś jednej damie, mój dziadek Heimo Butterbur miał podobną torbę. Z tego co dobrze pamiętam prał ją na tarze i suszył na słońcu razem z gaciami. To nie z porcelany zrobione by się psuło od razu.
Po chwili jednak podrapał się po głowie i skinął.
- No ale i ryzykować nie ma co więcej. Będę uważał następnym razem.

Wishmaker zatarł ręce i się krzywo uśmiechnął - No nic. Zobaczmy, co my tu mamy - po czym wyciągnął dłoń na stertę bibelotów i wymruczał frazę w smoczym.
Hoatu Magi te ki ahau, ano he homai
Anaana o ia ka whiua e ahau
Magia dana jest mi w darze
Poblask jej mi się ukarze

Po czym z ciekawością czekał na efekty... i zaklął. To zaklęcie, przygotowane wcześniej zużył jeszcze w Keldabe, więc teraz ewidentnie musiał coś pokręcić w formule.
- Nici z wykrywania. Wyszło rankiem. Ale zobaczymy jutro.
- Magią śmierdzi to, to i to - zza Shanda wysunął się znany niektórym z bliska kij druidki, po kolei wskazując kilka przedmiotów: kapelusz, kielich, maskę i naszyjnik. W przeciwieństwie do nerwowych towarzyszy, Kostrzewa nie drgnęła nawet na Burrowe eksperymenty - Magowie - prychnęła - Ledwo raz na dzień taki coś może, a potem sapie, że zmęczony i że mu nie staje… mocy. - sięgnęła po worek śliwek i bez ceregieli wzięła garść.
- Hej… to… moje śliwki. - zaprotestował nieśmiało kucharz. - A..ale częstuj się śmiało. Do kogo to wszystko należało?
- Sądząc po owej sprytnej książce, to do skrytobójcy. Dlatego byłbym ostrożny z przyprawami i śliwkami - orzekł Shando.
- Kto ma chore myśli, to wszędzie widzi zło -Kostrzewa spojrzała na maga krzywo. Wzięła jednak woreczek i wanilię w dłonie, chwilę szepcząc coś pod nosem; przedmioty zajarzyły się delikatnym zielonkawym blaskiem. Oddała rzeczy kucharzowi, a śliwki wsadziła na raz do buzi, mamrocząc z pełnymi ustami coś w stylu “teraz są bezpieczne, nie musicie dziękować”.
Burro przyglądał się uważnie wysypanej rupieciarni.
- I jak tu szczur wlazł?
Węgielek wyczaił lusterko i przypatrywał się uważnie “koledze” w odbiciu.
- Ooo… - niziołek podniósł świeczkę. - Takich to robić jeszcze nie umiem. Ale może się nauczę. Poczekajmy z rozdziałem jak już wysztuczkujecie co tu magicznego. Ale śliwek… no dobra, śliwkami się podzielę. Ale wanilii nie oddam. Jeszcze mi podziekujecie za to. - kucharz uśmiechnął się i schował laskę do swojego plecaka.
- Pewno to chowaniec jakiegoś maga, co to w śniegach zaginął. Tak jak twoje futro i moje pióra - druidka wskazała na Węgielka, któremu przybyła konkurencja do lusterka, bo kruk też zainteresował się błyszczącym przedmiotem - Lepiej więc nic żywego tam nie trzymaj…
- No ciekawy to byłby mag, co książki dziurawi i koziki w nich trzyma. Ale jak widać… - Burro popatrzył po kompanach i uśmiechnął się lekko. - Różni magowie są na świecie.
- Bard? Nawet jest i piszczałka - Kostrzewa wzruszyła ramionami - Niektórzy umieją trochę czarować czy inne sztuczki robić. Co to ma do rzeczy? Zginął, niech mu ziemia ciężką będzie, żeby nie za prędko wstał, a dusza niech zazna ukojenia - spojrzała na Burra ciężko - Chyba nie będziesz się przejmował każdym jednym truposzem i mu rodziny szukał…? Już przez twoją ...ekhm… dobroć z żywymi mamy dość problemów.
Kucharz przewrócił oczami a uśmiech mu się poszerzył nieco.
- Mnie bardziej chodziło o to, że szczurek całkiem… ten tego świeży. I jeśli masz rację co do tego chowańca, to by oznaczało że właściciel… eee również świeży, znaczy niedawno zmarły. No i zaciekawiło mnie co by magus robił tu w pobliżu. No ale może bzdury gadasz z chowańcem po prostu i szczur to szczur, który wlazł do torby… wyżerać moje śliwki - niziołek znowu pohamował wybuch wesołości. - I zdechł z radości w środku. A co do mojej dobroci to masz całkowitą rację. Z takimi jak ja same problemy, dlatego potrzeba takich jak ty, o gołębich sercach do rany przyłóż, by ich naprowadzali ze ścieżek naiwności na te prostsze i bardziej życiowe.
Mrugnął okiem do druidki.
- No to teraz będzie popis samolubności. Bo świeczki też nie oddam. Chyba że chcesz się poczęstować kawałkiem?
Półorczyca tylko prychnęła, ale raczej ze śmiechem, niż z pogardą. Trajkoczący Burro miał w sobie jednak wiele pokładów komizmu.
- Mi na nic wasze świecidełka; Natura karmi, Natura chroni. Tylko się aby nie zadławcie, jak będziecie sobie te graty wyrywać. Potem inaczej zaśpiewacie, jak cały ten złom będzie trzeba na własnych plecach targać na górę... - wyszczerzyła się.
- Aaa i tu cię mam! - Wykrzyknął tryumfalnie kucharz. - Przecież teraz mamy Torbę Samonośkę, taką samą jak mój dziadunio! On co prawda w swojej to same graty nosił. Stolik, zapas drewna wielki jak stodoła, koło od wozu i takie tam. Hmm… musiała ta jego torba jakaś silniejsza być. No ale możemy do tej tu naładować co się zmieści i wtedy nawet taki miastowy kapcan jak ja, po górach ją na plecach może nosić.
Wyszczerzył się również i pokazał druidce jęzor.

W czasie kiedy cała reszta zajęta była pogaduszkami i przekomarzaniem się, Grzmot wbrew zdrowemu rozsądkowi sięgnął po maskę i założył ją na twarz. Następnie odwrócił się do kompanów i wyprostował na pełną wysokość. - Bu! - Rzucił w ich stronę i zaczekał na reakcję.
- Wyglądasz strasznie… głupio - skomentowała Kostrzewa, unosząc brew - Jak chcesz poprawić urodę to tam widziałam barwiczkę. Nie jesteś aż tak szpetny, żeby od razu maskę wkładać…
- Oddaj "damie" maskę, jak prosi - zawołał do Vara Shando - widać jej niezbędna!
Grzmot popatrzył na maga ze zdziwieniem. - Przecież nie prosi, tylko mówi jak wyglądam. Że nie jestem aż tak szpetny, to wiem. - Mruknął głębokim basem, poprawiając dłonią połysk na swojej łysej głowie. - Złóżmy to wszystko razem, przynajmniej te magiczne cudeńka, zanim się nie dowiemy co tak naprawdę robią i zanim ktoś komuś krzywdę zrobi przypadkiem. - Dodał już całkiem poważnie.

Jak Grzmot powiedział tak zrobili. Część rzeczy rozdzielili między siebie, reszta wylądowała we “wspólnym worze”, który utworzono jeszcze w Górnym Podmroku, a szczęśliwy Burro odzyskał swoją-już-torbę. Pozostało już tylko skontaktować się z arcymaginią Springflower i ruszać w dalszą drogę nim zapadnie zmrok.

Shando rozwinął zwój komunikacyjny jeszcze raz powtarzając w myślach słowa skomplikowanego zaklęcia. Nie było dobrej pory na użycie go; wieczorem czardziejka mogła być na murach Ybn; ich również mogło coś zaatakować. Przywołał pozostałych i po krótkiej debacie co powinni przekazać (w końcu nie było wiadomo jak długo będzie działał czar) calishyta z trudem wydeklamował czarodziejskie runy. Napis na zwoju zalśnił słabym blaskiem, zniknął i… nic się ni stało. Grupa zamarła w milczeniu, ale gdy okazało się, że Shando ewidentnie nie trwa w komunikacji myślowej z elfką wszyscy spojrzeli po sobie z konsternacją. Kostrzewa już miała rzucić jakąś uwagę o niedouczonych południowcach z przerośniętym ego gdy powietrze przed nimi zafalowało i ukazał się obraz Dai’nan Springflower siedzącej na wyściełanym krześle. Iluzja ukazywała fragment stołu i zastawionego księgami regału; najprawdopodobniej czarodziejka znajdowała się w Szkole Magii w Ybn.
- Pani… - rzekł Shando z wyraźną ulgą.
- No proszę, jednak coś potrafisz, zaklęcie komunikacyjne zadziałało - skomentowała Kostrzewa. - To wy sobie gadajcie, a ja idę zrobić coś porzytecznego. To rzekłszy wzięła swoją sakwę i ruszyła w tundrę, zabierając ze sobą Vara do ochrony.
- Na zwoju było zaklęcie umożliwiające mi zlokalizowanie was i bezpośrednią komunikację zwrotną za pomocą sprzężonego przeze mnie czaru
- brutalnie wyjaśniła elfka, ale widząc wymizerowane twarze posłańców złagodziła ton. - Widzę, że w Dolinie sprawy mają się gorzej niż tutaj. Nieumarli wokół Ybn pokazują się już sporadycznie, widocznie wyczerpały się okoliczne “zapasy” - rzekła z przekąsem. - Jednakże świeżo zmarłe stworzenia nadal podnoszą się z ziemi, a odganiane duchy wracają co noc. Ale wasze rodziny są bezpieczne, nie musicie się troskać. Z tego co wiem największy problem ma Ybn, okoliczne wsie nie zostały zaatakowane od czasu waszego wyjazdu. Co prawda w twojej gospodzie, panie Burro, po waszym wyjeździe pojawił się jakiś uparty duch, lecz o ile wiem to Arla Hightower poradziła sobie z nim i prócz tymczasowego osłabienia nie stała się im krzywda.
- Dobrze, że przesłaliście informacje listem i przez Lahance’a, to było rozsądne, zwłaszcza ustna relacja Lahance’a. Takich rzeczy lepiej nie powierzać pergaminowi. Próbowałam zlokalizować tego Jocelyna, jednak póki co bezskutecznie; Dolina to dobra kryjówka dla maga, który nie chce być znaleziony. Niemniej jednak zawęziłam obszar poszukiwać do najbliższych miast i odnalezienie go jest tylko kwestią czasu.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 07-11-2014 o 08:24. Powód: pośpiech jest dobry przy łapaniu pcheł
Romulus jest offline  
Stary 07-11-2014, 00:10   #168
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
post wspólny

Pełna, wyraźna iluzja pani na Szkole Magii w Ybn Corbeth zaskoczyła wszystkich podróżników, ale jej wypowiedź dała im czas na ochłonięcie ze zdziwienia.

- Pani, ile mamy czasu? Jak długo komunikacja będzie trwała? - Shando postanowił zapytać, by wiadomo było jak bardzo pośpiech jest konieczny w przekazywaniu informacji.
- Dopóki ktoś zbytnio mi nie przeszkodzi - wzruszyła ramionami arcymagini - albo godzinę. Macie więc czas na szczegółowy raport.
- Arcymagini - Shando odezwał się z szacunkiem - Właśnie opuściliśmy barbarzyńską osadę Keldabe. Nieumarli tu są liczniejsci i bardziej zajadli, co gorsza - można odnieść wrażenie, że nie atakują osady przypadkowo, a celowo. Odbyliśmy rozmowę z szamanem Kamiennych Żmij i mamy nowe hipotezy. Myślę, że moi towarzysze, Butterburr i Oestergard przedstawią to lepiej, gdyż sam raczej unikałem rozmów z miejscowymi. Nie lubią czarodziejów - calishanin ruchem ręki przekazał głos niziołkowi i kapłanowi.

Zwiastun Świtu spojrzał na Burra. Kostrzewa i Var woleli zająć się poszukiwaniami żywności niż gadaniną… Cóż było robić - musieli jakoś zdać relację, Tibor był obecny podczas części rozmów, Butterbur przy innej, trzeba się było podzielić gadką. Przysunął się o pół kroku do iluzji i skłonił głowę.
- Tibor Oestergaard, jestem kapłanem Lathandera - przedstawił się dla porządku, bowiem wcześniej nie miał okazji na poznanie elfki. Czarodziejka skinęła głową. - Nie wiem, pani, o jakim Jocelynie mówisz, nie słyszałem o takiej osobie a w liście przekazanym przez Jehana takie imię chyba również się nie przewinęło. Burro, Shando, o co chodzi z tym Jocelynem? - na chwilę odwrócił się do towarzyszy. Z Jehanem miał mniej do czynienia niż z Kostrzewą, Varem czy siwowłosym z Południa. Znowu spojrzał wprost na równie zdumioną czarodziejkę.
- Dla ścisłości w Kaledonie nadal panuje plaga, krasnoludowie narzekają na ataki zjaw na miasto. Klątwa sięgnęła również do podziemi pod Drogą Królów, nieumarli i tam powstają. - arcymagini przytaknęła. Wiedziała już o tym z relacji burmistrza Ybn i Jehana. - Po dotarciu do Doliny bezpiecznie nocowaliśmy - nic nas nie odnalazło w nocy - za to same Keldabe, tak jak Shando powiedział, jest pod ciągłym atakiem; od zapadnięcia ciemności aż do poranka ożywieńcy nadciągają nie bacząc na świt, dopóki nie zostaną zniszczeni. Keldabe postanowiło nam pomóc właśnie ze względu na te ataki - podkreślił. - Choć wódz nie był zachwycony gdy powiedzieliśmy z czym przychodzimy.
Dai’nan Springflower milczała, więc Tibor kontynuował.
- Zaczęliśmy od sprawy Kor Pherona, bo o niej najwięcej wiedzieliśmy dzięki rozmowie Burro z Albusem Blackwoodem i pamiętnikowi. Szaman Kamiennych Żmij potwierdził, że czarodziej Morheim z Dougan’s Hole pomógł w zablokowaniu jego magii. Sam Kor Pheron w momencie ostatecznej walki był żywą istotą, nie ożywieńcem; był raczej na etapie eksperymentowania z nekromancją niż mistrzostwa - Tibor wzruszył ramionami, bo jak zdecydować co jest jeszcze eksperymentem a co już nie? - Miał dwóch czy trzech popleczników którzy też najprawdopodobniej zostali zabici. Miało to miejsce w okolicach jeziora Redwaters albo Bryn Shander. Pozostałości i dobytek odszczepieńca miały zostać spalone. Wiemy jednak że przez “chwilę” podróżował po Dziesięciu Miastach, w trakcie czego przywracał do życia zmarłych pobierając za to opłaty. Wyznawał wtedy Bhaala w miejsce Temposa. Podejrzewam że właśnie wtedy wiedza o jego eksperymentach wypłynęła na tyle szeroko by pojawili się naśladowcy, jak Albus. Karl Skirata opowiedział o tym momencie że “niektóre zabójstwa zlecał, innych zmarłych nie wskrzeszał, a więził ich dusze lub zmieniał w nieumarłych” - zacytował, korzystając z wyćwiczonej pamięci. - Jak by nie było, jeśli Kor Pheron nie zabezpieczył się w jakiś sposób przed śmiercią, wydaje się że plaga nie jest jego sprawką. Ale nie możemy wykluczyć jego uczniów czy kontynuatorów.

- Morheim… Spróbuję się z nim skontaktować, ale podejrzewam, że gdy staniecie na progu jego domostwa zdziałacie dużo więcej. Pewnie też będzie potrafił wam wskazać miejsca czy ludzi związanych z Korferonem - jeśli tacy jeszcze żyją. Kontynuuj proszę.
- Więc jeszcze nie próbowaliście…?? -Tibor nie zdołał powstrzymać zdumienia.
- Magia to nie gołąb pocztowy, niełatwo nawiązać kontakt z kimś, kogo się nie zna… i kto nie lubi by go nagabywać z tego co słyszałam - sarknęła elfka. - Poza tym co mu miałam powiedzieć? Czy zabity przez niego (czy tam nie jego) mityczny szaman Kamiennych Żmij nie wskrzesza zmarłych w regionie? - spytała z przekąsem.

Kapłan milczał przez chwilę i wreszcie potrząsnął głową.
- Nie mnie wnikać w sprawy czarodziejów - powiedział pojednawczo - Skoro mowa o kontaktowaniu się to informuję dla porządku że przynajmniej jeśli o Keldabe chodzi wszelka komunikacja ustała - barbarzyńcy ponoszą zbyt wielkie straty by kogokolwiek wysyłać do innych osiedli. Ożywieńcy ściągają tutaj, w okolice Keldabe, tak przynajmniej wydaje się szamanowi Kamiennych Żmij - Zwiastun Świtu uważnie przyglądał się mimice elfki. - Barbarzyńcy podobno poznawali wśród nich wojowników padłych w bitwach z Dziesięcioma Miastami i obawiają się co będzie gdy roztopy uwolnią zamarzniętych głębiej, a nieumarli z południa również tu dotrą. Ale to także MOŻE oznaczać, że to co albo kto je wezwał znajduje się w pobliżu. Jeżeli faktycznie doszło do uszkodzenia, przerwania granicy między planami czy jak to zwał to założyliśmy, że do tak wielkiej manifestacji mocy mogła być potrzebna każda możliwa pomoc, jak odprawienie rytuału w miejscu koncentracji magii albo świętym - albo wręcz przeciwnie, może przeklętym?
- To prawda, taki węzeł mocy mógłby być bardzo pomocny - potwierdziła arcymagini, z zainteresowaniem pochylając się do przodu.

Tibor mówił dalej równym, spokojnym głosem, ciągle badając wzrokiem twarz elfki.
- Dzięki Karlowi Skiracie i temu co Burro się dowiedział wytypowaliśmy kilka takich miejsc. Jednym z nich, najlepszym wedle szamana, może być Lodowiec Reghed, ze względu na “bliskość bogów” w tym miejscu. Ale dostęp tam jest praktycznie niemożliwy. Z drugiej strony - ciągnął dalej z namysłem - ktoś kto byłby w stanie odprawić rytuał o takiej potędze raczej nie obawia się żywiołów... My tam nie dotrzemy, przynajmniej nie o tej porze roku - stwierdził spoglądając kobiecie w oczy ze spokojną akceptacją. - Nie damy rady.
- To, że ktoś jest sprawny w jednym magicznym rzemiośle zwykle oznacza, że jest słabszy w drugim. Im większa specjalizacja tym bardziej zaniedbywane są pozostałe dziedziny. Czarodziej musiałby mieć duży zasób różnorakich zaklęć lub zwojów by samotnie wyruszyć w taką podróż. To implikuje solidne zaplecze finansowe… - zamyśliła się Dai’nan Springflower.
- Szaman mówił również o krasnoludzkich świątyniach z Kopca Kelvina, na pewno o świątyni Dumathoina, ale nie wiedział czy stoi w jakimś szczególnym miejscu. Czy desekracja takiego uświęconego przybytku byłaby pomocna do takiego czynu? Może wy będziecie mogli coś więcej powiedzieć… - Oestergaard poruszył lekko dłonią w kierunku iluzji elfki.
- Zapytam helmitów i wyślę gońca do Kaledonu, ale o ile pamiętam Bhaalowi daleko do krasnoludzkich bóstw, więc nie wiem jaki jego ewentualny kapłan mógłby mieć w tym interes. Poza tym desekracja całej świątyni wymaga zapewne również dużych nakładów jeśli chodzi o składniki czy też nawet ofiary. Jeśli zaczniecie rozpytywać w Dekapolis zapewne szybko wpadniecie na jakiś trop.
Chłopak skinął głową, doceniając radę.
- Bhaal jest idealnym bóstwem do tego typu działań, jeśli można to tak ująć - odezwał się naraz nowy, zadyszany głos. W polu działania czaru pojawiła się drobna sylwetka Arli Hightower. Paladynka była odziana nie w zbroję, a w prostą tunikę i oddychała szybko.
- Wybacz spóźnienie pani, przybyłam jak tylko znalazł mnie twój posłaniec z informacją o próbach komunikacji - skłoniła się najpierw elfce a potem widocznym w iluzji podróżnikom.
- Bhaal? - przypomniała arcymagini ignorując uprzemości dziewczyny.
- Bhaal. Bóg śmierci, przemocy, asasynów i okrutnych rytualnych mordów - wydeklamowała młoda paladynka. - Jego sojusznicy to Bane, Myrkul, Loviatar, Malar i Talona. Jeden z jego awatarów ma postać ludzkiego trupa. Wedle doktryny jego kapłanów każdy mord wzmacnia moc Bhaala… ale ofiary muszą wiedzieć w czyje imię giną - zakończyła niepewnie. To ostatnie nieco nie pasowało do obecnego obrazu sytuacji.

Tibor ukłonił się paladynce i przez chwilę zastanawiał się nad jej słowami. Może później będzie to miało znaczenie, teraz jednak nic mu się nie nasuwało. Tyle że jej pojawienie się sprawiło też, że sprawa zwojów w jego posiadaniu (po szybkiej rozmowie przed odejściem z Kostrzewą Var przekazał mu tubus) naraz powróciła. Ale to mogło poczekać.
- Karl Skirata wspomniał też miejsca, w których stały kryształowe wieże Kessella pomiędzy Caer Dineval, a Termalaine oraz w górach za Kopcem Kelvina i Icewind Pass, ale wieści o nich to w zasadzie plotki, nic pewnego.
- Ludzie chętnie tworzą legendy o polach bitwy - machnęła lekceważąco ręką elfka, po czym odchyliła się na krześle. - Jednakże Kessell w przedziwny, niespotykany wcześniej sposób panował jednocześnie nad umysłami setek żywych istot. Zbiorowe kontrolowanie rzeszy nieumarłych zasadniczo pasuje do jego modus operandi…
- Może więc powinniśmy bardziej wypytać w Keldabe, wydało mi się jednak że plemię Żmij nie miało zbytnio do czynienia z Kessellem - Zwiastun Świtu rozłożył bezradnie ręce i spojrzał na towarzyszy.
- Nie. Po bitwie odwiedziłam miejsce, z którego Kessell zniszczył Targos i inne miasta - westchnęła elfka. - Ziemia emanowała wręcz pozostałościami rzucanych tam zaklęć, lecz nie było to nic, co można by wykorzystać lub co naprowadziłoby mnie na trop sposobu w jaki przyzywał i kontrolował swoich niewolników. Niemniej jednak sam Kessell zginął pod lawiną - najprawdopodobniej zginął, kto wie - więc jeśli miał jakiś magiczny przedmiot nie sposób już go odnaleźć pod zwałami śniegu. Możliwe, że Drizzt Do’Urden lub Regis z Lonelywood wiedzieliby coś więcej, lecz z tego co słyszałam wyruszyli wraz z Bruenorem Battlehammerem na południe, na poszukiwanie Mitrylowej Hali. Co do miejsca w którym stała druga wieża była to któraś z kotlin głęboko w Grzbiecie Świata, lecz chyba nikt nie potrafi wskazać dokładnie jej położenia.

Chłopak skrycie odetchnął z ulgą; jeszcze tego by brakowało żeby przez skupienie się na historii Kor Pherona przegapili możliwość wywiedzenia się o zagrożenie z zupełnie innej strony.
- Są jeszcze dwa tropy - trzy jeśli liczyć to, by udać się do Dougan’s Hole, do czarodzieja Morheima, który jest chyba już jedyną osobą która brała udział w walce z Kor Pheronem. Jednym z nich jest - choć nie jesteś przekonana, pani, do prawdziwości ludzkich legend - od dawna zniszczona ostoja w której rozegrała się jakaś okrutna bitwa. Podobno jedyne co tam się znajduje to demony, potwory i masa zwłok które zapewne odpowiedziałyby na rytuał. Szaman powiedział że to “złe miejsce, lecz nie wie czy nawet kapłan czy mag służący złemu bóstwu mógłby zapanować nad obecnymi tam teraz mocami”. Dostaliśmy wskazówki jak je znaleźć - stwierdził Tibor nawet nie usiłując ukryć braku entuzjazmu i obejrzał się na niziołka. - Jest jeszcze jedno miejsce które chcemy sprawdzić, ale o tym może opowie Burro… Przy okazji, pytałem też czy data zaćmienia słońca i początku plagi pokrywa się z jakimś znaczącym według barbarzyńców momentem, ale Skirata nie potrafił niczego takiego przytoczyć.
- Odnośnie tego Jocelyna, to tylko robocza teoria, ale Jehan miał na pieńku z jakimś magiem, radził się mnie w Kaledonie - Shando z krzywym uśmiechem wtrącił do przemowy Tibora, gdy Dai’nan niemal już otwierała usta by odpowiedzieć kapłanowi. - Coś mi szepcze do ucha że został, by upiec na ogniu polowania na nekromantę swoją własną pieczeń.
- Co ty nie powiesz - migdałowe oczy elfki zwęziły się niebezpiecznie.
- Jeżeli to prawda, jak wrócę do Ybn połamię cherlaka tak, że zmieści się do sakiewki. Potrzebował pomocy, mógł poprosić. Knucie za plecami nie przysporzy mu przyjaciół - tu mag zacisnął pięści, aż chrupnęło. Mina arcymagini świadczyła jednak o tym, że Jehan może nie doczekać spotkania z shandowymi pięściami w jednym kawałku… lub w swojej pierwotnej postaci. Burro jednak czuł, że sprawiedliwość w postaci kruczowłosej paladynki, wyraźnie oburzonej postawą Lahance’a dopadnie Jehana szybciej. - No, powiedz o źródłach Burro.
Tibor odsunął się i szepnął Shando do ucha by nie przeszkadzać niziołkowi: Masz rzeczy przy sobie?
Wishmaker kiwnął głową potakująco i odszepnął: Najpierw raport.
Oestergaard omal nie rzucił ciężkim słowem. Ostatnie czego potrzebował to pouczanie co jest ważne, a co nie ze strony Południowca…
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 07-11-2014, 09:10   #169
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Burro na początku komunikacji skłonił się uprzejmie elfce, potem zaraz Tiborowi, oddając mu głos. Wiele razy otwierał usta, by dopowiedzieć coś od siebie, ale kapłanowi dobrze szła relacja. No i pozostawała jeszcze kwestia niewiedzy i nieznajomości szczegółów całej dysputy z szamanem, przy której kucharza przecież nie było. Niziołek siedział więc wygodnie z rękami zaplecionymi na brzuchu i kręcąc młynki kciukami, słuchał i zapamiętywał szczegóły, tak by potem gryzmoląc w swojej księdze nic mu nie umknęło.
Tibor całkiem gracko się sprawił z relacją, stwierdził niziołek i uśmiechnął się lekko. On zawsze miał problem z takim klarowaniem historii, bo za dużo chciał powiedzieć na raz. Robił dygresje, wtrącenia i generalnie wychodziło często tak, że mimo tego iż nagadał całą czapkę, to niewiele rozmówca z tego pojął. Zawiercił się na swoim miejscu, kiedy przyszła jego kolej.
- Hem, hem, no tak. Pozostaje więc jeszcze kwestia jednego z możliwych kierunków poszukiwań, które wskazała nam Hebda. Hebda, Pani, to kobieta z plemienia Kamiennych Żmij, którą spotkaliśmy w wiosce. Bardzo miła zresztą, zupą mnie poczęstowała, dobrą nawet, opału fuj dała. - Odchrząknął szybko, kiedy czarodziej spojrzał na niego i niebezpiecznie zwęził oczy. - Ten tego, o czym to ja… No i ta Hebda straciła córkę. A w zasadzie dwie córki, bliźniaczki. Jedna z nich Ofala zmarła podczas porodu, kilkanaście dni temu. Druga jednak nie mogła się z tym pogodzić. Umna była, uczyła się chyba na szamankę czy kapłankę. Hebda mówiła że miała wielki talent do leczenia ale i do nauki. Czytała dużo, hem hem, no zdolna była. - Łypnął okiem na Shanda i Tibora. - No już, przecież do rzeczy mówię i wszystko co ważne. No i ta Arna, bo jej Arna na imię było, jak Ofala zginęła to jeszcze bardziej w naukach się pogrążyła i razem z mężem zmarłej cosik zaczęli knuć. Ciężko było wycisnąć z Hebdy co, bo oni tu uczulenie mają na punkcie tajemnic klanowych. A spróbuj Kor Pheron przy nich powiedzieć! Wieją aż się kurzy… - Niziołek zaśmiał się ale szybko umilkł i poczorchał się po czuprynie. - Tak więc co Arna zamierzała osiągnąć, nie trudno się domyślić. Jakoś siostrze chce… eee... pomóc wrócić, bo Hebda mówiła że blisko ze sobą były i okrutnie na nią jej śmierć wpłynęła. Jak to chce zrobić? No tu właśnie guzik żeśmy się dowiedzieli, bo ją Mara… znaczy się bo Hebda uciekła jak oparzona. Ale wcześniej powiedziała nam o pewnym miejscu, słynącym z leczniczych wód. I nie jest to Evermelt. Opisała drogę, w Księdze ponotowałem. Kostrzewa mówi, że da radę tam dotrzeć.
Niziołek zastanowił się chwilę, wyciągnął zza pazuchy fajkę i szybko nabił tytoniem, po czym wysztuczkował ognik.
- Nie mam pojęcia czy to dobry trop. Ale teraz mi się przypomniało, że szaman ponoć gadał że na wyprawę przeciwko Kor Pheronowi młodych z klanu nie brali, by im w głowach nie mieszał. Może jego nauki i sposoby nekromanckie mają to do siebie że młodzi w nich ratunku w takich desperackich potrzebach szukają? Arna chce… pomóc siostrze, może coś wie… Lub może posiada jakiś przedmiot… I szuka teraz miejsca takiego o jakim mówiliście wcześniej. Miejsca mocy.
Kucharz wypuścił koślawe kółko z dymu.
- No i ...eee obiecaliśmy z Marą, że jeśli będzie po temu okazja to spróbujemy odnaleźć córki Hebdy.
- To bardzo szlachetne z waszej strony - rzekła pośpiesznie Arla, bo mina elfki świadczyła o tym, że zaraz powie Burrowi coś nieprzyjemnego. - Ale co te lecznicze wody mają mieć wspólnego z nieumarłą plagą?
- Jeżeli przyjąć że przeprowadzenie rytuału, który przywołał plagę było nadzwyczaj trudne i wymagające - a jeśli zaćmienie słońca nie było tylko jakąś iluzją czy czymś w tym rodzaju to przecież wiązało się ze zmianą ruchu ciał niebieskich! - to osoby które go przeprowadzały mogły szukać każdej możliwej pomocy i wsparcia, jak choćby próbując splugawić święte miejsce... na przykład miejsce słynące z leczniczych wód - odezwał się Tibor po czym wzruszył ramionami. - Oczywiście, możliwe że się mylę. Może właśnie ta druga dolina czy ostoja, ta z pozostałościami po bitwie, strachem, rozpaczą, potworami szukającymi tam schronienia i zwłokami które mają ją zaścielać, byłaby “lepszym” miejscem? - popatrzył na paladynkę, potem na elfkę. - Również ze względu na tę sprawę liczyliśmy na rozmowę z tobą, pani.
- Do tego opisu równie dobrze pasuje miejsce zeszłorocznej bitwy - wzruszyła ramionami elfka.
- Mówiłem, że nie wiem czy to dobry trop. Wiem że to magiczne miejsce o sporej mocy, które zdaje się że nie na jeden tylko sposób można wykorzystać. Szczególnie, że Kor Pheron też tam chyba łaził, sądząc po panicznej reakcji Hebdy jak próbowaliśmy się dowiedzieć o tym czegoś więcej.
- Skoro się tam wybieracie i tak to nie zaszkodzi sprawdzić - skinęła głową Dai’nan, a Tibor zauważył w jej oczach dziwny błysk. Shando - na szczęście lub niestety - nie dostrzegł tego.
- Skoro Ybn jest w miarę bezpieczne postaram się przekonać kuzyna by wysłał wam zbrojne wsparcie. Podejrzewam jednak, że - jeśli w ogóle - nie dotrze wcześniej niż za cztery-pięć dni w zależności od tego gdzie będziecie się aktualnie znajdować - rzekła Arla.
- Opiszcie nam trasy dojścia do obydwóch dolin. Gdybyśmy stracili z wami kontakt paladyni będą wiedzieć gdzie was szukać. Albo nie, poczekajcie - elfka wstała od stołu i zniknęła z pola widzenia. Po chwili wróciła z obszernym pergaminem. Tiborowi mignęły jakieś rysunki. - No, mówcie - nakazała.

Oestergaard wpatrywał się w elfkę i był bardzo nieszczęśliwy. Kostrzewa, niech to diabli, miała rację - wystarczyło magikowi pokazać najdrobniejszy sposób który by ten mógł zaprząc do zbożnego dzieła nurzania się w potędze i to wystarczało by taki tracił rozum. Potem westchnął przypominając sobie Oestergaard, Cadeyrn, Ybn i każde miejsce które nawiedzili po drodze i skinął głową.
- Dokładną trasę znamy jedynie do miejsca bitwy - powiedział rzeczowo. - Szaman dobrze ją opisał. Drogę do drugiej doliny zaś jedynie w przybliżeniu - kobieta która opowiedziała o niej Burro nigdy tam nie była. W jaki sposób to zbrojne wsparcie ma do nas dotrzeć? - zerknął na paladynkę. Potem znowu popatrzył na elfkę, zastanawiając się czy popełnia błąd czy też nie. Napomniał się że są po tej samej stronie.
- Droga wiedzie następująco… - zaczął.
- Nie wiem jak chcecie trafić do leczniczego źródła, z tych wskazówek nic nie wynika - gdy kapłan skończył mówić elfka z irytacją uderzyła w pergamin przed sobą. - Za to miejscami pokrywa się z drogą do waszego drugiego celu.
- Nie mieliśmy lepszych wskazówek, gdy miasto wysłało nas na poszukiwanie Albusa - cynicznie odparował Shando - a mimo to się udało.
- Żadne z nas nie było wcześniej w tym miejscu, przekazałem wszystko to czego się dowiedzieliśmy - Zwiastun Świtu dodał beznamiętnie po krótkim spojrzeniu na Południowca. - Możliwe że nasza towarzyszka, druidka Kostrzewa będzie w stanie nas poprowadzić.
- Ze wskazówkami “idźcie prosto, skręćcie w wąwóz i dalej” to potrzeba wam raczej jasnowidza niż druida - z przekąsem stwierdziła magini. - A Grzbiet Świata jest “nieco” większy od Czarnego Lasu, gdzie wyznaczyłam wam przynajmniej punkt na mapie. Niemniej jednak druga trasa wygląda bardzo obiecująco - z zainteresowaniem przyjrzała się mapie. Arla również pochyliła się nad zaczarowanym pergaminem.
- Jestem dobrej myśli, Arcymagini. Dolina też jest większa od albusowej wieży, więc mam nadzieję że matematyka jest po naszej stronie - Shando Wishmaker nie martwił się czy trafi, raczej tym, co spotka po drodze - Mam tylko nadzieję że nie nadziejemy się na hordę umarlaków która przekroczy nasze możliwości.
- Kto wie… mówią, że głupi ma zawsze szczęście - odparła elfka patrząc prosto na calishytę, ale w jej oczach błysnęło rozbawienie.
- Jeżeli masz lepszy pomysł, pani, to zapraszam tutaj - odpalił Tibor - Może ty znajdziesz sposób by szamana plemienia przymusić do tego by służył za przewodnika.
- Nie mam zamiaru nikogo do niczego przymuszać. Z tego co mówicie w interesie Żmij bardziej niż kogokolwiek innego jest zakończenie plagi - sucho skomentowała elfka. - A jeśli czegoś wam nie powiedzieli to widać z dobrych powodów; może Jehan nie był jedynym w waszej grupie, który na cudzym nieszczęściu chciał ugrać coś dla siebie…
- Jeśli uda się przekonać Hornulfa to sama przybędę tam z posiłkami - wtrąciła szybko Arla. - Może do tego czasu uda się Żmijom odkryć coś nowego.
- A czy ja powiedziałam, że nie pojadę? Przy tak spokojnych nocach Elethiena doskonale poradzi sobie tutaj beze mnie - parsknęła Springflower. Tibor milczał, przyglądał się tylko posępnie elfce.
Wishmakerem miotały mieszane uczucia - z jednej strony miał nadzieję, że jeśli magini się tu zjawi, wyciągnie od niej kilka zaklęć. Z drugiej strony, przebudziła się jego chciwość. Calishanin niespecjalnie miał ochotę się dzielić z elfką swoimi odkryciami, nawet jeżeli na wykorzystanie mocy doliny będzie musiał poczekać wiele, wiele lat, aż nabierze koniecznego doświadczenia.
- Z waszych słów wynika, że szlak, którym macie podążyć wygląda tak - Ognisty Kwiat powściągnęła swoje humory, sięgnęła po pergamin i odwróciła go w stronę rozmówców, ukazując piękną, dokładną mapę Doliny z płonącymi na czerwono liniami znaczącymi wedle opisu Tibora domniemane trasy, jaką powinna była obrać drużyna. A raczej linia prowadząca do pobojowiska płonęła, gdyż druga migotała niepewnie, pływając po mapie w okolicach pierwszej.
- Shando, Burro, przerysujcie to szybko - Oestergaard rzucił nagląco. Wbił spojrzenie w mapę, starając się rozeznać drogę do Doliny i zapamiętać charakterystyczne punkty (zapewne bez powodzenia, bo czytanie map nie było jego mocną stroną), a czarodziej szybko złapał podaną mu przez Burra mapę Doliny, wyjął z torby kałamarz i pióro, po czym zaczął szkicować.



Gdy skończyli przerysowywać trasę przejscia Shando ukłonił się jeszcze raz elfce i poprosił.
- Przepraszam, arcymagini Springflower, ale chciałbym poradzić się także w bardziej przyziemnych sprawach. Zdobyliśmy walcząc z nieumarłymi kilka zaczarowanych drobiazgów, a brak nam - a zwłaszcza mnie - doświadczenia by je rozpoznać. Czy mogłabyś rzucić okiem, co z tego przyda się nam w dalszym ciągu wyprawy? Jeden przedmiot ma chyba Twoją puncę - tu Wishmaker położył przed obrazem Dai'nan znalezione rzeczy.
- Według ciebie wyglądam na jasnowidza? - sarknęła Springflower, ale z zainteresowaniem pochyliła się do przodu zarządzając, by podać artefakty bliżej. W końcu nie byłaby czarodziejką gdyby nie interesowały jej zaklęte przedmioty. - Kij… to Laska Podróżnika, dość popularna w tych stronach - marszcząc brwi elfka przyjrzała się rzeczonemu przedmiotowi. - Puszczona trzy razy dziennie upada pokazując najbardziej możliwie przybliżony kierunek, w którym chce się udać właściciel. Ponad to ujmuje mu nieco zmęczenia w drodze. No i, rzecz jasna, działa jak słabo umagiczniona broń. Hasłem aktywującym jest zapewne któraś ze stron świata w smoczym; zwykle tak życzą sobie kupcy. Dzwonek - nie wiem, musiałby zadzwonić, a może lepiej nie eksperymentujcie w takim miejscu; jeszcze sprowadzi lawinę. Sztylet, zbroja i płaszcz... jeśli właścicielem był ktoś z Doliny to zapewne chronią przed zimnem, atakują ogniem i tym podobne rzeczy. Nie są mojego wyrobu; tego typu przedmioty w zasadzie nie niszczeją i mogą pochodzić skądkolwiek. Torba - sądzę, że przechowywania, ich się nie zdobi by nie wabić złodziei. Różdżka… - Przyznam, że wydaje się znajoma, ale nie mam pojęcia jakie zaklęcie mogłaby nosić - arcymagini zmarszczyła brwi zniesmaczona własną niewiedzą.
- Są na niej inicjały RC - podpowiedział Shando.
- Ja wiem… To znaczy nie wiem jakie zaklęcie, ale widziałam już tę różdżkę - nieoczekiwanie odezwała się Arla. - Przedmiot został zakupiony w twoim sklepie, pani, lecz zaklęcie zostało zaimplementowane w naszej świątyni. Niestety nie wiem jakie ono jest - zaczerwieniła się lekko.
- Przyda się sama znajomość hasła - odparł na to Wishmaker - Przedmioty świątynne mają w hasłach zwykle odwołania religijne. Jakich najczęściej używa się w waszej świątyni, Pani? I - co już wogóle byłoby pomocne - jakich haseł używa w świątyni ktoś pasujący do tych inicjałów... choć nie, to równie dobrze może być skrót zaklęcia - Shando zastanowił się przez chwilę - Rozproszenie Chaosu. Pasuje do świątynników, logiczne, że ktoś umieścił podpowiedź na różdżce - zwłaszcza jeżeli używać jej miał odpowiednio przeszkolony nie-czarodziej, może Paladyn? Inne czary zaś nie pasują do tych dwóch liter.
- Zwykle właściciel sam ustala hasło - przepraszająco odparła Arla. - Nie znam nikogo o takich inicjałach, ale czasem wykonujemy je dla przyjezdnych. Jeśli oczekują skomplikowanych błogosławieństw na szlaku kupujemy materiały w Szkole Magii; prostsze robimy sami.
- Obiecujące - ucieszył się czarodziej - skoro to zakupiony przedmiot, czar będzie skomplikowany czyli silniejszy! Teraz Hasło... Na Helma? W imię Helma? Coś podpasuje.*
- Nie sądzę, żeby było to takie proste - mruknęła pod nosem paladynka, ale na tyle cicho by nie zgasić shandowego entuzjazmu.
- Nie powiedziałem, że jest, Pani - Shando Wishmaker był w tym przypadku optymistą. - Ale mam kilka parogodzinnych wart, by spróbować różnych wariantów. Także takich, które uwzględnią pierwsze litery jako podpowiedź do hasła.
- Na warcie powinieneś strzec towarzyszy zamiast zajmować się innymi sprawami - surowo napomniała go Arla. - Dolina Lodowego Wichru to nie trakt do Słonecznych Wzgórz; chwila nieuwagi może kosztować was życie.
- Posłucham Twej rady - odrzekł poważnie Shando, choć w duchu niespecjalnie się zgadzał z paladynką. Odkrycie właściwości potężnej różdżki może być równie ważne! W końcu kiedyś też może uratować to życie.
- Pani Arlo, a kto w świątyni… zaimplementował… to zaklęcie? Może będzie pamiętał hasło…? - podsunął Oestergaard. Arla spuściła wzrok.
- Obawiam się, że szacowny Grimaldus - rzekła cicho. Chłopak odwrócił spojrzenie.

Shando wyjął kolejne przedmioty - drobiazgi znalezione w burrowej-już torbie, lecz Tibor zauważył, że Ognisty Kwiat znacząco postukuje palcem w klepsydrę, więc szybko zadał kolejne pytanie dotyczące ich wędrówki.
- Wspomniałaś, pani, o jakichś osobach które zmierzają do... Mitrylowej Hali…? One również szukają przyczyny klątwy? Macie jakieś wieści z innych miast?
- Co? Nie. Battlehammer chce odnaleźć dom swoich przodków, który musieli opuścić… bo ja wiem? Ze dwa wieki temu? Dla młodszych krasnoludów to już praktycznie legenda. Nie ma to nic wspólnego z naszym problemem.
- W jaki sposób się do nas dostaniecie za te parę dni? - Oestergaard zapytał z kolei Arlę Hightower. - Bardzo proszę o dostarczenie srebra i wody święconej; kończą nam się zapasy, a bardzo by się przydały gdyby sprawa doliny okazała się fałszywym tropem i trzeba byłoby szukać dalej. Pan Poranka obdarzył mnie łaską przyzywania bezpiecznego schronienia - wyjaśnił. - Również prosimy o sakiewki z komponentami, jeśli to możliwe. Pokryjemy ten wydatek - obejrzał się na towarzyszy szukając potwierdzenia.
- Jeśli uda mi się wyszykować oddział wyruszymy przez Drogę Królów Północy i skierujemy się do Keldabe - chyba że do tego czasu klan zmieni miejsce obozowania. Do tej pory zapewne wrócicie z gór, więc spotkajmy się tamże. Jeśli się nie uda będziemy was szukać magicznie - spojrzała pytająco na arcymaginię. Gdy ta potwierdziła, kontynuowała. - Co do zapasów zrobię co będę mogła byście nie musieli ponosić kosztów. Jednak ze srebrem może być problem, zużywamy je co noc by chronić ludność przed zjawami; przemielono już nawet spory zapas monet, a krasnoludy potrzebują własnych zapasów.
Oestergaard pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Będziemy wdzięczni za wszystko, ile by tego nie było - powiedział, starając się okazać jak bardzo docenia przychylność paladynki. - Pani, zapewne znasz język niebian?
Widząc że Arla potwierdza skinięciem poczuł falę gorąca.
- W obozowisku barbarzyńców poznałem pewną formułę która może być pomocna kapłanom w Ybn. Pozwolisz, pani, że zacytuję ją właśnie w oryginale…
- W podziemiach znaleźliśmy zwoje spisane w języku otchłannym, a jeden z nich opisuje rytuał przyzwania demona w celu zadania mu trzech pytań, by ten przeszukiwał różne plany w poszukiwaniu odpowiedzi. Podane jest również jego imię… o ile jest prawdziwe. Na drugim zwoju znajduje się lista składników, zapewne potrzebnych do uwięzienia demona ale i otwarcia bramy między planami. Kapłanom w Ybn poddaję pod rozwagę co z taką wiedzą uczynić - Tibor mówił w języku niebian spokojnym, równym głosem, siłą woli powstrzymując się przed okazaniem jakichkolwiek emocji. - Taję ją przed towarzyszami by ich nie wystraszyć…

Arla pobladła lekko i odchrząknęła widząc, że elfka spogląda z zainteresowaniem to na nią to na Tibora.
- Czas się kończy - rzekła Dai’nan wskazując dziewczynie coś na biurku, zapewne klepsydrę.
- Przekażę tę informację wielebnemu Malekowi, wiem jednak, że takie… zabiegi są czasem stosowane, a właściwie przeprowadzone… mogą być przydatne - Arla pośpiesznie odpowiedziała Tiborowi we wspólnym. - Gdybyś mógł podać więcej szczegółów z pewnością pomogłoby to najwyższemu kapłanowi w ocenie.
- Oczywiście, pani - chłopak poczuł jak spod wbitego w skórę paznokcia pociekła mu gorąca kropla. Na powrót odezwał się w wyuczonej dzięki Runie Connere mowie. - Rytuał może odprawić kapłan. Imię demona to Druzil, zaś na karcie ze składnikami rozszyfrowałem wodę święconą, sól, srebro, tak samo jak… - wymieniał dalej, błogosławiąc swoją mentorkę. - Ale to nie wszystkie - ostrzegł.
- To wszystko, pani - dodał wracając do zrozumiałego przez wszystkich języka.
- Przekażę słowo w słowo - obiecała młoda paladynka. Chłopak ukłonił się z ulgą.
- Jeszcze jedno - jeżeli to nie kłopot proszę o powiadomienie naszych bliskich - Mary, Burra i moich. Jeśli o mnie chodzi to moim ojcem jest Odd Oestergaard z gródka o tej samej nazwie - wyprawa najpewniej będzie przejeżdżała obok. Proszę rzec że przesyłam ukłony dla całej rodziny, jestem w dobrym zdrowiu i modlę się za nich. Takoż we wsi Cadeyrn, nieco za Oestergaard, te same parę słów zostawić tamtejszemu sołtysowi Robatowi i jego córce Catrin. Byłbym bardzo wdzięczny…

Potrzeby czarodzieja były bardziej praktyczne.
- Czuję się gotowy do splatania zaklęć drugiego stopnia wtajemniczenia, a w pobliżu brak magicznych sklepów ze zwojami. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby gdzieś tam walały się zbędne zwoje z "Przemianą siebie", "Pajęczyną", "Płonącą sferą" a zwłaszcza zaklęciom przeciw duchom: "Ektoplazmicznym Gradem" i "Kontrolą nieumarłego" - Shando dostał chwilowej amnezji, że zaklęcia których podstawy opracował dawno temu też liczą się do drugiego stopnia - Co do skuteczności tego ostatniego - czy przeprowadzał ktoś eksperyment z kontrolą lub własnoręcznym stworzeniem wskrzeszeńca? Jestem ciekawy, czy po zmroku kontrola by się utrzymała, czy fenomen z którym mamy do czynienia kontroluje tylko tych nieumarłych, które sam stworzy?
- To się rozumie samo przez się. Jeszcze dziś wyślę gońca - odparła dziewczyna Tiborowi, po czym nieoczekiwanie iluzja jej oraz Dai’nan zniknęła - i zapewne na całe szczęście, gdyż mina elfki dobitnie świadczyła o tym co myśli o “prośbach”, umiejętnościach i eksperymentach Shando.
Shando prychnął - Wysłać nas na śmierć to potrafią, ale coś dać za to... - machnął ręką.
Zwiastun Świtu spojrzał na Południowca z niedowierzaniem i pokręcił głową.
- Czy ty aby nie przesadzasz? - mruknął i ruszył na obchód obozu.
Czarodziej wzruszył ramionami. Przy najbliższej okazji zamierzał złapać jakiegoś gryzonia czy ptaka i na jego ciele sprawdzić parę rzeczy. W końcu kto powiedział że ożywieńca w rozmiarze mikro nie można trzymać w pudełku lub słoiku?
- A, Tibor, tak mi przyszło do głowy: Łap różdżkę i sprawdź hasło "Rozpędź Ciemność".
Ale oczywiście nic z tego nie wyszło...
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 07-11-2014 o 09:27.
TomaszJ jest offline  
Stary 07-11-2014, 09:30   #170
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 10 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Lodowego Wichru
10 Tarsakh, późne popołudnie




Rozmowa z Dai’nan Springflower i Arlą Hightower nie była może zbyt owocna dla podróżnych, ale przynajmniej dowiedzieli się, że ich bliscy są cali i zdrowi, a miasto i pobliskie sadyby w miarę bezpieczne. Shando zaś, którego los Ybn i okolicy ani ziębił, ani grzał (a obecnie raczej to pierwsze), uzyskał kilka odpowiedzi i nowych zagadek odnośnie znalezionych przez siebie artefktów, na chwilę obecną był więc względnie usatysfakcjonowany. Na powrót zapakowano na wierzchowce namioty, posłania i garnki (uprzednio wylizawszy te ostatnie do czysta) i wyruszono w stronę wznoszących się na horyzoncie szczytów. Tibor nalegał by na noc wjechali już w góry i poszukali jakiejś jaskini, czy choćby zdatnego do noclegu parowu. Nie uśmiechało mu się nocowanie na otwartej przestrzeni, a wizja nadchodzących ze wszystkich stron nieumarłych nie uśmiechała się także reszcie, toteż wszyscy popędzali konie, a Grzmot wydłużał krok. Przez pewien czas wszyscy debatowali czy ruszyć w stronę doliny magicznej, czy też zrujnowanej; ponieważ jednak póki co trasy się pokrywały dylemat rozwiązywał się sam. Dzięki magicznej lasce znaleźli właściwe miejsce by wejść w Grzbiet Świata (ku niewymownej uldze Shando, dla którego - mimo niezłej umiejętności czytania map - wszystkie wzniesienia i szczeliny wyglądało jednako), potem zaś zaczęli wspinać się łagodnie w górę.
- Tylko niech wam żadne durne pomysły do łbów nie strzelą - ostrzegła na wstępie Kostrzewa. - Co prawda do roztopów jeszcze chwila, ale i tak starczy czasem jeden nieopatrzny krzyk by zwalić nam lawinę na głowy.

Wędrówka wśród ośnieżonymi skał była nowością dla wszystkich prócz druidki i Grzmota. Mimo parskania koni, ciężkich oddechów (miejscami musieli zsiadać z koni i je prowadzić), skrzypienia śniegu pod stopami i kopytami, pobrzękiwania ekwipunku i okazjonalnego wycia wiatru w szczelinach podróżni mieli wrażenie jakby wszechobecna biel tłumiła, wsysała wręcz wszystkie dźwięki. Było zimno, jeszcze zimniej niż wcześniej, choć Mara nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Zabezpieczony od mrozu czarem Kostrzewy Shando pożyczył jej płaszcz, ale i tak kostniały jej dłonie i palce u stóp, a nosa i policzków nie czuła prawie wcale. Za radą druidki wszyscy natarli sobie odsłonięte części twarzy gęsim tłuszczem z burrowych zapasów - nie było to zbyt przyjemne, ale choć trochę chroniło skórę przed odmrożeniami.

Między szczytami mrok zdawał się zapadać jeszcze szybciej niż w tundrze, toteż nim pierwsze cienie położyły się na ziemi Shando trzeci i ostatni raz użył laski by pokazała kierunek najbliższej dziury w ziemi. Wszyscy byli zmęczeni i mimo prób zachowania czujności wpatrywali się głównie w ziemię. Krótki sen, odniesione rany, osłabienie wywołane mocą zjaw i ciągła jazda, do której nikt z wędrowców nie był przyzwyczajony (a niektórzy się odzwyczaili) dały się wszystkim we znaki. Nawet wierzchowce i psy szły ze spuszczonymi łbami, a Wredota kiwała się sennie na łęku siodła.

Pewnie dlatego nie tylko idący na przedzie Var, ale nawet Kostrzewa i Mara zauważyły kładący się na ziemi, szybko poruszający się cień. Ludzki cień.



Grzmot spojrzał na cień, a później w górę... i sięgnął po miecz. Unosząca się nad drużyną istota bynajmniej nie przypominała człowieka, którego cień rzucała - wielkie na ponad dwa metry orle ciało i potężne szpony nie zachęcały do kontaktu. Najgorsza jednak była głowa - reniferopodobny, najeżony ostrymi zębami fioletowy pysk i wielkie zakrzywione rogi mogły się przyśnić tylko w najbardziej wypatrzonych koszmarach. Widząc, że została zauważoną ptasiopodobna istota ryknęła przeraźliwie i wzorem wszystkich drapieżników rzuciła się na najsłabszą istotę w atakowanym stadzie - na Marę.




Okutana w futro dziewczyna zdążyła jedynie spojrzeć niebezpieczeństwu prosto w pysk - olbrzymi potwór spadł na nią z wysoka i wbił jej potężne szpony w ramiona. Mara poczuła przeszywający ból gdy pazury przebiły ubranie i skórę, i wbiły się w kości. Sekundę później omal nie straciła przytomności gdy ptak-nie ptak poderwał się w górę mocno waląc skrzydłami i unosząc ją ze sobą. Miała wrażenie, jak gdyby ktoś żywcem wyrywał jej ręce. Strzyga podskoczył z warkotem próbując dosięgnąć wroga - bezskutecznie. Przerażony muł zaklinaczki kwiknął i zawrócił, pędząc w dół zbocza, zaś Węgielek z piskiem schował się do burrowego kociołka.



 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172