Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2014, 09:27   #164
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro wiele razy już się przekonał, że do bitew to on się nadaje tak jak widelec i nóż do miski zupy. Nie dało się schronić za nogą Grzmota, bo ten bałwan w pierwszym szeregu swoim żelastwem machał i w największy ukrop się pchał. Rum jaki tam czynił znowu wprawił kucharza w pełne podziwu zdumienie. Var miał taką kulę na łańcuchu, kucharz znowu zapomniał jak to się nazywało i grzmocił nią jak cepem. Tylko wióry z truposzy leciały. Pierwsza fascynacja szybko minęła, kiedy Burro zorientował się że tu nie ma murów, za którymi można się schować. Że tu nie ma palladynów, którzy obronią ich wszystkich, kapłanów którzy ich połatają. Sama Kostrzewa i szaman oraz jego uczniowie to może być za mało. Kiedy z razu strzelał z procy usilnie starając się nie nabić nikomu z żywych guza, to teraz, kiedy zobaczył jak coraz to nowi przeciwnicy zbliżają się do obrońców, rozglądał się gdzie by się tu schować i przeczekać do rana.
Zjawy hulały po obozie, przenikając poza obronny krąg bez trudu, szamani nie nadążali z zaklęciami, Burro zaś stał wmurowany wokół chaosu i śmierci. Całą bitwę, aż do rana pamiętał jak zlepek pojedynczych scenek.



- Zostaw ją! - krzyczał w desperacji kucharz, kiedy truposz przedarł się przez kordon i napadł na małą, może siedmioletnią dziewczynkę, okutaną w skóry od stóp do głów. Mała stała jak słup soli, nie krzyczała nawet, a szkielet był już tuż tuż. Krzyczał za to kucharz, cwałujący w jej kierunku.

Odtrącona dziewczynka gramoliła się z zaspy a Burro siedział na przewróconym szkielecie i walił kamieniem trzymanym w obu rękach nad głową w jego popękany czerep. Walił raz za razem, wrzeszczał, łzy ciekły mu po policzkach. Wreszcie ktoś odciągnął go gdzieś w głąb obozu.

Trupi odór i świeża krew, której ciężki, metaliczny zapach unosił się wszędzie. Leżał w jakimś namiocie, wokół cicho jęczeli ranni i umierający. Uczeń szamana zaglądający mu w oczy, Burro starający się powiedzieć mu że nic mu nie jest, że to nie jego krew a wojownika Żmij, którego truposz przebił mieczem tuż obok. Tyle że przez ściśnięte gardło nic nie przechodziło, oprócz cichego jęku.

Spojrzenie na brzask poranka, który miał przecież przynieść wybawienie. Na skrzące się od śniegu i lodu gałązki krzewów, tam daleko ledwo widoczne za kręgiem walczących barbarzyńców i kompanów. Sam nie wiedział jak dotrwał do rana. Tęsknota za domem i lęk o najbliższych powalił go niemal gorzej od zmęczenia.

***

Ranek zaś nie przynosił ulgi. Wszyscy. łącznie z kucharzem latali jak w ukropie. Tyle trzeba było jeszcze pozałatwiać, porozmawiać, pohandlować. Poudawać, że przecież my stąd nie uciekamy, byle dalej od kolejnego nocnego koszmaru.
Trochę wytchnienia znalazł przy kucharzeniu posiłku. Kiedy zaś dziewczynka, którą spotkał w nocy podeszła do niego i usiadła przy ognisku, musiał już trzymać fason i swoje fochy na wodzy. Musiał pokazywać pogodną twarz i znowu być sobą. Był przyzwyczajony, do tego że dzieciska lgnęły do niego. Lubił je, niezależnie od rasy. I one go lubiły… no ma się rozumieć, przecież zawsze miał przy sobie karmelki.
- Ładny kotek. - Popatrzył na sierściucha łaszącego się do nóżki dziewczynki. - Twój, tak? Bardzo ładny. Nie obraź się ale ja to myślałem, że wy tu jako zwierzaczki to trzymacie smoki, niedźwiedzie, no w najlepszym wypadku jakieś takie śnieżne, małe niedźwiedzie. A tu proszę, zwykły kot. Taki jak i u nas na podwórku się szwenda.
Dziewczynka siedziała i z lubością ciamkała karmelka, ale do niziołka nie odezwała się ani razu. Burrowi zupełnie to nie przeszkadzało.
- Ciężkie tu macie życie. Tyle niebezpieczeństw w koło czyha na małe dziewczynki, dobrze że choć kotek cię broni. I zimno tu chole… hem hem, zimno tu macie jak w psiarni. Choć ci powiem, że choć to słońce tutaj mało ciepła daje, to wyglądałem go dziś jak zbawienia, wiesz?
Zamieszał w kociołku, wysiorbał na spróbowanie polewki i nalał po troszeczku do dwóch misek.
- Proszę, częstuj się. No dobra, naprawdę, nie cyganię. Nie martw się dla innych też starczy. Muszę ich nakarmić bo przecież ruszamy dalej jak tylko skończymy biegać jak kurczaki z obciętymi głowami. Gdzie jedziemy? No… sam nie wiem. Zaczynam myśleć, że ta cała Wyprawa, o której tyle lat marzyłem, to wcale nie takie łapu capu, jak kromkę z masłem zjeść. Ale widno, skoro nas tu posłali, to ktoś tam wyżej pomyślał że może jeszcze jakiś pożytek z nas będzie, hmm? - uśmiechnął się, bo zobaczył że mała obraca łyżką zupkę. - No, z tobą mi lepiej idzie niż z Marą. Jej trzeba na siłę do łapek miskę wkładać. Hmmm… wiem że wy tutaj to nie lubicie sztuczek. Może i powinienem się powstrzymać aż wyjedziemy, ale… no zobacz. Wygląda jak zwykła torba. Ma co prawda jakieś takie fikuśne naszywki, czy listki, ale torba jak torba. Jednak podobną torbę miał mój dziadek. Słynny podróżnik, Heimo Butterbur. Wyobrażasz sobie, on i siedem mórz przepłynął i w Calimshanie był, skąd Shando pochodzi. I w Sambii i Tethyrze. No sławny na całych Słonecznych Wzgórzach. I opowiadał mi że miał taką torbę , do której wszystko można wsadzić a ona nic ciężka więcej się nie zrobi. I opowiadał jak to w podróżach mnóstwo przydatnych rzeczy można tam napakować. - Burro cały czas ważył w rękach, oglądał i macał materiał. - Śniadanie, drugie śniadanie, trzecie śniadanie, obiad, podkurek, podwieczorek, kolację, północną przekąskę, śniadanie i dawaj od nowa. A potem śmiał się że jak już się do domu wróci, to ziemniaki na zimę można gracko do niej wsypać. Nie zakiełkują, bo w innym wymiarze przechowywane, czy jakoś tak.

Łypnął okiem na dziewczynkę zajętą zupą. Kot za to patrzył na niego przekrzywiając lekko łebek.
- No i jak ci się wydaje? Jestli to taka magiczna torba, czy to zwykła sakwa podróżna? - Rozglądnął się pilnie, ale nikogo w pobliżu nie zauważył, wszyscy zajęli się swoimi sprawami.
- No dobra, to zróbmy tak. Ja ją przetestuję, ty nikomu nic o tym nie powiesz - mrugnął do niej oczkiem. - A w nagrodę dostaniesz więcej zupki?
Pokręciła przecząco głową, odkładając miskę.
- No pokazałbym ci jakąś sztuczkę. Naprawdę. Znam wiele takich które bawią dzieciaki. Milly zawsze śmieje się i doprasza bym je częściej pokazywał nie tylko na jej urodziny. Ale… teraz chyba nie pora na to.
Pstryknął w palce.
- Wiem. Ja posprawdzam torbę, ty nikomu nie powiesz a ja dam ci ładny kamyczek. No patrz, jaki fajny. Cały zielony i przezroczysty. Łap.
Dziewczynka od razu zaczęła patrzeć przez kamyk w kierunku słońca i uśmiechnęła się nawet raz nieśmiało. Kucharz zaś podrapał się po czuprynie, wzruszył w końcu ramionami i wziął z ziemi kamulec.
- No nie ma to jak w praktyce sprawdzić. Zawsze mówię, przepis to byle dureń do księgi wpisać potrafi, ale najlepszy efekt daje praktyka i własna inwencja. Hem, hmmm… - zważył w ręce kamulec. - Półtora funta. No wiem i już. - Odpowiedział na pytające spojrzenie dziewczynki. - Co to za kucharz co nie wie. Jak przesiejesz i zważysz tyle mąki na keksy i babki drożdżowe co ja, to też będziesz wiedzieć że to półtora funta ani pół łuta więcej. No sama zobacz.
Dziewczynka wzięła kamień, poważyła długo w rączce i skinęła poważnie w końcu głową.
- No i sama widzisz. To teraz smyk do torby… - rozglądnął się jeszcze raz uważnie. - I… Ha! Na wszystkich bogów morza, jak mawiał mój słynny dziadunio! No kamulca nie ma normalnie! A więc jednak prawda. Podróżnicza Sakwa, nic innego.
Niziołek ucieszył się wyraźnie i uścisnął dziewczynkę z radości, płosząc kocura z jej kolan.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 06-11-2014 o 19:31.
Harard jest offline