Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2014, 11:12   #162
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Namiot Karla Skiraty. Post wspólny

Tymczasem drużyna w liczniejszym, choć niepełnym, składzie zasiadła by naradzić się z Karlem Skiratą. Burro przyłączył się do Kostrzewy, Vara i Tibora. Oestergaard był z tego zadowolony, bo niepozorny niziołek dzięki szczęściu czy własnej przemyślności na niejeden trop już wpadł, jak chociażby w przypadku Albusa. Nawet jeśli było to tylko szczęście, to lepiej było je mieć po własnej stronie. Po tym co przeżyli tej nocy i w ciągu ostatnich dni, każdy atut był cenny.

Doświadczenie sprawiło, że rozmowa była też krótsza - mniej gdybania, więcej dopytywania o szczegóły, na które Karl Skirata mógł udzielić konkretnej odpowiedzi - albo i nie. Szaman skrzywił się, gdy Kostrzewa zapytała o świątynię Auril. Próba dotarcia do wyznawców bogini zimy i terroru byłaby wyjątkowo nieroztropna przy panujących obecnie warunkach. Sam przybytek na pewno był ukryty w górach ciężko doświadczonych przez żywioły. Próba odszukania go z całą pewnością skazana była na porażkę. Nie było nawet kogo o drogę pytać, bowiem wyznawcy “łagodnej” Auril sympatią okolicznych mieszkańców nie byli darzeni - z dobrych powodów. Jej wyznawcy składali krwawe ofiary z ludzi i chętnie podbijali mniejsze osiedla, ale w Dolinie nie tępiono ich otwarcie, by nie sprowadzać na siebie gniewu kapryśnej bogini śniegu.

- Jeśli nie świątynia i Lodowiec, to może inne miejsca - zasugerował Tibor, zamieniając się w słuch, podobnie chyba jak wszyscy towarzysze. Ostrożna relacja Burro (i Kostrzewy) sprawiła, że trudno mu było pohamować wrażenie, iż to Dolina Żywej Wody może być takim… specjalnym miejscem, w którym kryło się źródło rozpętanej klątwy. Co prawda możliwości drużyny by próbować cokolwiek poradzić w tej sprawie były zapewne mizerne, ale pocieszał się myślą, że to zebranie informacji było ich zadaniem. Możniejsi i potężniejsi lepiej będą wiedzieli co począć.

I tu pojawił się dylemat. Karl Skirata wymienił różne przybytki - od ukrytych głęboko w górach miejsc, po podziemne świątynie krasnoludzkich bogów z Kopca Kelvina (na pewno była tam świątynia Dumathoina, ale szaman nie wiedział czy znajdowała się w jakimś wyjątkowym miejscu). Wspomniał też miejsca, w których stały kryształowe wieże Kessella (pomiędzy Caer Dineval a Termalaine oraz w górach za Kopcem Kelvina i Icewind Pass), o których słyszał różne plotki. Tu jednak mógł tylko domniemywać, czy te miejsca faktycznie coś znaczą, czy zostały tam szczątki mocy Kessella, czy to tylko opowieści przerażonych zeszłorocznym atakiem mieszczan. Towarzysze siedzieli i kiwali głowami starając się zapamiętać jak najwięcej. Oestergaard zagadnął też Grzmota czy bywał tamże; dobry przewodnik byłby nieoceniony. Goliat wędrował ze swym plemieniem po Grzbiecie Świata i tundrze za Kopcem Kelvina, lecz przy tak skąpych informacjach trudno było mu dookreślić wspominane przez szamana lokacje.

Chłopak był w rozterce i przez dłuższą chwilę zastanawiał się, pomagając sobie w procesie myślowym wodzeniem po krawędziach świętego symbolu. Wreszcie obejrzał się na towarzyszy i wzruszył w duchu ramionami; mieli zdobyć informacje.
- Dzięki temu co powiedziałeś, panie, wiemy że nieumarli ściągają gdzieś tutaj, mniej lub bardziej w pobliże. Jeśli rytuał ich tu przyciąga, to jakie zdatne do tego miejsce byłoby najbliżej?
Stary kapłan zadumał się; widać było, że bije się z myślami.
- Kilka dni drogi stąd, w górach, mogłoby być takie miejsce, choć równie dobre by wyciągać z niego trupy niźli do samego rytuału - zaczął powoli, ważąc słowa. - Choć co my możemy wiedzieć o tym co potrzeba do takiej potworności… Kilka dziesiątek lat.. może nawet wieków temu była tam ostoja, zniszczona potem w wielkiej i bardzo okrutnej bitwie. Od tego czasu nie mieszka tam nikt prócz demonów czy potworów żywiących się pozostałościami po lęku, bólu i koszmarze jaki się tam rozegrał; i nikt tam nie chadza. To złe miejsce, lecz nie wiem czy nawet kapłan czy mag służący złemu bóstwu mógłby zapanować nad obecnymi tam teraz mocami.
- Uff - stęknął Tibor; miał nadzieję, widząc walkę na twarzy szamana, że ten powie o Dolinie. Zaraz jednak naszła go refleksja - towarzysze nie mogli przecież przyjmować że to Dolina Żywej Wody jest na pewno źródłem plagi. Tak jak Karl Skirata przyznał, nie wiedzieli jakiego rodzaju rytuał ją rozpętał - czy lepsze do jego przeprowadzenia byłoby takie właśnie przeklęte miejsce jak opisał je szaman, czy właśnie odwrotność - jak uświęcona, znana z uzdrawiających właściwości Dolina.
- A… jakieś inne, również gdzieś w tej okolicy? - zapytał.
- Nic mi nie przychodzi do głowy - rzekł Skirata, ale po spojrzeniu jakim go zmierzył Tibor odniósł wrażenie, że szaman domyśla się o co chłopak tak pyta i pyta.
- Czy Kostrzewa będzie potrafiła odnaleźć to pobojowisko? - chłopak udał że nie dostrzega podejrzliwości sługi Temposa.
- Jak się postara… - wzruszył ramionami kapłan i opisał drogę… z grubsza pokrywającą się z kierunkiem, w jakim według wskazówek Hebdy miała znajdować się legendarna Dolina. Wyglądało na to, że największym problemem będzie wejść z tundry w góry we właściwym miejscu, a potem wybrać odpowiedni wąwóz. Dalej droga była już w miarę prosta, a wskazówki szamana bardzo dokładne.

Zwiastun Świtu milczał i starał się nie dać po sobie poznać jakie wrażenie wywarło na nim to, że Karl jednak opisał drogę do Doliny. Potem z poczucia obowiązku zapytał jeszcze o miejsce śmierci Kor Pherona, wieści z innych osiedli, oraz czy zaćmienie słońca przypadło na jakiś moment który można by związać z ważnym dla Regherdczyków wydarzeniem. Ale Karl nie potrafił wskazać miejsca zabójstwa bluźnierczego kapłana (“gdzieś nad Redwaters, czy w Bryn Shander” było jedynym przypuszczeniem). Walka z nekromantą miała miejsce pod koniec sezonu i - tak jak inne daty - w niczym nie pokrywała się z początkiem plagi. Obrona obozowiska Reghedczyków pochłaniała zaś tyle sił i ofiar, że wszelki przepływ informacji pomiędzy osiedlami ustał.

Jedyne co zwróciło uwagę Tibora to osoba Morheima z Dougan’s Hole, która raz po raz przewijała się w odpowiedziach szamana. Zwiastun Świtu mógł mieć swoje podejrzenia względem czarodzieja, ale nic na ich poparcie nie miał. Wyglądało na to, że był to jedyny człowiek w okolicy, który mógł im powiedzieć cokolwiek pewnego o Kor Pheronie - i pewnie wielu innych sprawach. Czy drużyna dobrze robiła wybierając Dolinę Żywej Wody jako następny cel? Może należało spróbować dotrzeć najpierw do Dougan’s Hole?

Jeszcze i Burro zagadnął o wydarzenia z przeszłości - o uczniów Kor Pherona czy osoby które interesowałyby się jego losem, oraz o wpływ syna szamana na innych młodziaków spośród Kamiennych Żmij. Pytanie nie było w smak Karlowi i trudno się było temu dziwić. Zapewnił, że nikt w klanie nie popierał tego co czynił on w miastach… przynajmniej otwarcie. Tak samo nikt nie nagabywał Żmij o nekromantę - co swoją drogą byłoby głupotą. Jeśli już, to prędzej w odwiedzonych przez Kor Pherona miastach uchowałaby się jakaś wiedza czy akceptacja jego “dokonań”. Skirata wątpił jednak, by w Dekapolis żył jeszcze ktokolwiek oprócz Morheima kto byłby naocznym świadkiem tamtych wydarzeń i potrafił powiedzieć coś pewnego. Nawet w czasach, gdy sprawa była świeża Kamienne Żmije nie miały możliwości sprawdzenia każdego tropu i znalezienia każdego poplecznika nekromanty. W końcu czterdzieści lat temu stosunki pomiędzy barbarzyńcami a Dekapolis były więcej niż chłodne - wojna raz po raz wisiała w powietrzu, a napaści Reghedczyków na pomniejsze miasta były regułą. Może wiedziałby ktoś, kto wtedy był burmistrzem czy kapitanem straży i dyskretnie pomagał klanowi, albo zajmował się po prostu sprawami morderstw popełnionych przez Korferona, jednak ludzie w Dolinie zazwyczaj nie żyli tak długo.
- Chciałem jeszcze usłyszeć relację z pierwszej ręki na temat poczynań owego Albusa z waszej doliny - Skirata spojrzał na Burra - ale widzę, że nie to czas ani siły na bezproduktywne opowieści. Idźcie odpocząć przed drogą, a gdy wrócicie z wieściami będę oczekiwał i tej opowieści. Wyruszacie do Dougan’s Hole?
- Wygląda na to że naprawdę warto odszukać czarodzieja Morheima, podzielić się z nim tym czego się dowiedzieliśmy - Tibor w podzięce ukłonił się szamanowi - i wysłać wieści do Ybn. Jeśli dobrzy bogowie będą łaskawi, może do spółki da się obmyślić sposób by zakończyć plagę…

Skirata skinął głową i podniósł się by pożegnać gości, błogosławiąc ich długo w imieniu Temposa. Gdy wszyscy zaczęli kolejno opuszczać namiot Tibor pozostał jeszcze przez chwilę przy szamanie Żmij. Nurtowało go pewne pytanie które zrodziło się w nim podczas nocnej walki.
- Widziałem, panie, jak w czasie gdy jakieś zjawy zaatakowały przyzwałeś imienia Temposa i nieumarli skręcili się w cierpieniu, niektórzy zaś w ogóle zniknęli jakby potraktowani co najmniej żywym ogniem - powiedział - "zamiast po prostu uciec, co, kurwa, psu na budę się zdaje" - to już dodał tylko w myślach, porządnie wytrącony z równowagi po tym jak jedno i to samo odganiane widmo ujrzał przynajmniej trzykrotnie w krótkich odstępach czasu. Powściągnął jednak złość. - W jaki sposób tego dokonujesz? - zapytał uprzejmie.
Szaman westchnął z zastanowieniem i potarł poszarzałą ze zmęczenia twarz.
- Musisz… Musisz w modlitwie odwołać się do tego aspektu twojego bóstwa, który pragnie przywrócenia ustalonego porządku i równowagi, ukarania winnych, zmiany, a nie tylko tymczasowych rozwiązań - rzekł z namysłem. - Ciężko to określić, sam wiesz, że modlitwa to jest coś, co istnieje między tobą a twoim bogiem. Ustalone rytuały i modły są ważne, lecz prawdziwa siła tkwi w porozumieniu i współpracy z bogiem. W końcu kapłan jest jego ramieniem tu, na Faerunie - im lepiej przysłużysz się jego sprawie tym większymi łaskami cię obdarzy.
- To… ma sens… - Oestergaard powiedział powoli, boleśnie uświadamiając sobie brak doświadczenia i teologicznej podbudowy. W porównaniu z Południem, sposobem edukacji tamtejszych neofitów i kształcenia pełnoprawnych kleryków musiał przyznać że jest iście zaściankowym kapłanem. Z drugiej strony Runa Connere nie wspominała mu o takiej możliwości. Może i Południowcy mogli się czegoś nauczyć od mieszkańców dalekiej Północy?
Równie dobrze enigmatyczna kapłanka mogła uznać że taka wiedza nigdy mu się nie przyda.
- Dziękuję - skłonił głowę przed kapłanem Temposa. - Będę miał o czym myśleć.

Cała piątka wyszła przed namiot. Var rozprostował kości i dostrzegł między namiotami sylwetkę Shando pędzącego w ich stronę na złamanie karku. Nim jednak zdołał powiadomić o tym pozostałych do szamana zbliżyła się energicznym krokiem zgarbiona starowina. Mimo że wiek przygiął jej plecy do ziemi poruszała się nadzwyczaj sprawnie, a gdy zaczęła w gniewie wymachiwać dębową laską nawet goliat odruchowo zrobił krok w tył.
- Tuś ich masz, łotrów chędożonych! - zaskrzeczała do Skiraty. Kostrzewa rozpoznała kobietę i wcale nie były to miłe uczucie. Roza była najstarszym żyjącym członkiem plemienia; była stara już w czasach, gdy przygarnęło ono Kostrzewę. Według wszystkich miała ze sto lat albo i więcej. Mimo to zdrowie jej dopisywało, wzrok miała lepszy niż niejeden przepatrywacz, a język tak ostry, że mogłaby nim obdzierać ze skóry białe smoki - i to przy największym mrozie. Roza wiedziała wszystko, spokrewniona była z każdym, niepodzielnie rządziła klanowym babińcem i dzieciarnią. Drżały przed nią zarówno nieopierzone młódki jak i leciwe matrony. To ona decydowała kogo z kim można swatać by uniknąć zbyt bliskiego pokrewieństwa, ona oceniała która z bab najlepiej tka, która wybitnie haftuje, a która najsolidniej skóry wyprawia, ugotować umiała wszystko ze wszystkiego, a przy przydządzaniu potraw na tradycyjne uczty jej słowo było prawem nawet w innych klanach.
- Ty! Ty! - Kostrzewa drgnęła, gdy Roza błyskawicznie odwróciła się w jej stronę dźgając ją w udo laską. - Wiedziałam, jak tylko usłyszałam żeś wróciła! Z tobą zawsze były i będą problemy! Po cuś tu przyprowadziła nową przybłędę - żeby naszym młodym o Korze, tym kurwim synu, opowiadała i we łbach mąciła? Żeby plemię na zatracenie przywieść? Mało ci że na nas kara boska spadła za jego czyny po latach, że nas przodkowie nasi nawiedzają zamiast w grobach leżeć? Miał rację Aiden, wyrzucić cię było trzeba za małego, a was wszystkich teraz. Gówniarz z niego nie wódz, ale czasem co mądrego powie. I jeszcze nizioła, co pewnie też jak ten z Lonelywood będzie magią przed oczami majdał i zauraczał nas do swoich potrzeb. Tfu! Zaraza na tą poludniową plagę! Tfu! I magusów! Tfu! I orczów też! Tfu! - splunęła raz, drugi i trzeci wszystkim gościom pod nogi, a Kostrzewie nawet dwa razy. Nie dostało się tylko goliatowi; pewnie przez rosłą posturę babina nie dojrzała twarzy i wzięła go za jednego ze swoich. Roza przerwała tyradę dla nabrania oddechu i rozkaszlała się, gdyż od gadania i plucia zaschło jej w gardle.

Ludźmi Kostrzewa w większości pogardzała. Bogów zauważała, lecz szanowała niewielu z nich. Nie bała się monstrów i wyroków ślepego Losu. Były jednak pewne przedwieczne, mroczne potęgi, niepojęte i nieubłagane, które nawet w hardej druidce budziły pierwotny strach i zimny pot na całym ciele. I właśnie jedna z tych przerażających mocy stała na przeciw ich grupy. Druidka aż cofnęła się o krok, usiłując schować się za plecami Vara i Tibora, kiedy Roza zaczęła swą gniewną tyradę. Znów poczuła się jak za szczenięcych lat, kiedy nawet opowiadane przez doświadczonych wojów historie o bestiach czających się na lodowych pustkowiach nie wzbudzały w rozbrykanej smarkaterii takiego lęku jak hojnie rozdawane razy kosturem starej matriarchini, o której mówiono - cicho, żeby nie usłyszała - że Auril jest jej łagodniejszym wcieleniem, że wiekiem przerasta najtęższe góry Grzbietu Świata, a i byli tacy, którzy zarzekali się, że stanie nago w śnieżycy jest przyjemniejsze od słuchania jej połajanek.

Druidka wbiła więc wzrok w ziemię - i tylko dzięki rozwichrzonym włosom i brudnej twarzy nie było widać, że się czerwieni.
Wishmaker zahamował w chmurze śniegu kilka kroków od towarzystwa, całe szczęście nie obryzgując pecynami śniegu szacownego towarzystwa (i przyjaciół).
W każdej rodzinie jest jakiś smok, Shando przypomniał sobie calishańskie przysłowie i z lękiem wymieszanym z rozbawieniem obserwował jak smok skiracki robi z Kostrzewą dokładnie to, co Tibor z duchami zeszłej nocy. Muszę się nauczyć tej sztuczki, pomyślał czarodziej i już chciał zacząć mówić o ich własnym podlotku, który głupoty z młodości i siana w głowie gada, ale ostatnio jak chciał Kostrzewie pomóc, dostał po uszach. Więc się wstrzymał i z zainteresowaniem gapił się na ciąg dalszy.
A Kostrzewa wydukała tylko cicho, cichutko:
- Zmiłujcie się, matulu… my już odjeżdżamy, nie będziemy więcej… wybaczcie - i przełknęła ślinę, odruchowo zaciskając oczy i zęby, jakby zaraz miała oberwać po uszach.
- Nnnooo! - nadęła się Roza. - I żeby mi to… - zaczęła, ale przerwał jej Burro.

- Magią… przed… oczami… majdał…. chędożony… - Nizołek syczał jak wąż zaciskając pięści i robiąc się coraz bardziej czerwony na pysku. Coś było w tego typu pudernicach, że krew mu się gotowała i szlag go trafiał. - Magią! Majdał! - wyryczał w końcu i podbiegł do starej lampucery, która przez czerwoną mgiełkę zasnuwając mu oczy już zaczęła wyglądać zupełnie jak żywa Rozalia Hollowcreek, szanowna teściowa.
- Uga buga buga!! - zaryczał i zamachał rękami. Urósł w swojej wizji dobre pół metra, z oczu zaczęły mu się sypać błyskawice i iskry jak magusowi jakiemu a obok wyrósł Kor Pheron. Tak jak sobie go kucharz wyobrażał. Miał ze sześć metrów wzrostu, był kościejem, ale miał jeszcze rogi i ogon oraz czerwone, kipiące nienawiścią oczy. Nekromanta pochylił się i jakby klaskał, zgniótł w dłoniach koślawą babę na papkę…

Kucharz zamrugał oczami, przestąpił z nogi na nogę i jakże przyjemna wizja w jego rozumku zniknęła. Burro nie syczał, nie ryczał, nie skakał i nie sztuczkował. Wszyscy stali jak stali. Burro otworzył oczy szerzej, bo nawet jak mamidło było wielce ciekawe i zajmujące, to to co się działo z Kostrzewą było o wiele lepsze. Popłoch jaki Roza wzbudziła w druidce był… wspaniały. Z jednej strony niziołek poczuł jakąś cieniutką nitkę zrozumienia i poczucia że z orczycą łączą go głębokie wspólne korzenie i traumatyczne przeżycia. Z drugiej strony, ni z tego ni z owego złośliwa natura wylazła skądś niespodzianie i kopnęła go w dupę, a niziołek uśmiechnął się wrednie, zmrużył oczy i patrząc na Kostrzewę, powiedział:
- A może szanowna pani… eee Roza, zabierze się z nami? Wszystkiego dopilnować? Mieć na oku? Hem, hem, doglądnąć osobiście? Przecież ktoś na młodzież musi baczenie dawać i lagą kontrolować, prawda Kostrzewo?
- Żebyś się nie zdziwił, młody niziołku - sapnęła Roza. - Trochę rozsądku u boku na pewno by wam nie zaszkodziło, ale prędzej Wielki Lodowiec stopnieje niźli zabiorę się z takimi bezbożnikami jak wy!

Grzmot westchnął donośle; z takimi propozycjami wychodzić do kobiety, która najwyraźniej trzęsła tutaj połową klanu, a czasami nawet wodzem, była nierozsądna. Jeszcze by im kogoś do towarzystwa przydzieliła. Nie przejmując się zbytnio niczyją godnością, Var podniósł niziołka za nogi i zarzucił go sobie na ramię, to samo chciał zrobić z Kostrzewą, mając nadzieję, że się za bardzo szarpać nie będzie.. - Faktycznie słońce nas goni i czas w drogę ruszać, dobrze Kostrzewa prawi. - Sapnął barbarzyńca i ruszył w stronę koni.
Druidka może i była wstrząśnięta nagłym objawieniem się przedpotopowego demona w postaci plemiennej matrony, ale bynajmniej nie odjęło jej to rozsądku i percepcji otoczenia. Widząc zakusy Vara, zrobiła kilka kroków w bok, odsuwając się poza zasięg rąk olbrzyma. Niemniej jednak rada była się ulotnić z okolic Rozy jak najprędzej, więc skwapliwie skorzystała z okazji do pójścia gdzie indziej - czyli za goliatem do koni, ale na własnych nogach.

Tibor również przysłuchiwał się cierpliwie; miło było popatrzeć jak Kostrzewa kuli ogon pod siebie. Zbytnia krzywda jej się nie działa, więc gęby nie strzępił by nie zaogniać sprawy.
- Niech Pan Poranka ma całe plemię w opiece. Dziękujemy za wszystko. Będę się za was modlił - ukłonił się szamanowi. Ciekawiło go kto publicznie palnął o Kor Pheronie.

Wishmaker natomiast zanim się oddalił zapytał jeszcze szamana:
- Czy w ciągu ostatnich kilku lat był tu lub w okolicy obcy z Calishanu? - brwi mu się zwęziły, oczy zmrużył - poszukuję mężczyzny, zbrodniarza, który musi zapłacić krwią za swoje czyny - tu Shando opowiedział o zabójcy Umy Kołodziejówny z Ybn, mówiąc o tym jak owa kreatura wyglądała.
- Mówiłam! Mówiłam! Im dalej od południowców tym lepiej! - Opowieść czarodzieja była wodą na młyn kolejnych utyskiwań Rozy.
- Nic mi o tym nie wiadomo - odparł Karl Skirata przerywając kobiecie by choć na koniec odzyskać kontrolę nad rozmową. - Ale wydaje mi się, że jakiś calishycki kupiec rezyduje w Bryn Shander. Możesz spytać u niego; jeśli w Dolinie przebywają jego krajanie zapewne będzie o tym wiedział.
Shando podziękował i pobiegł za towarzyszami, ścigany skrzekliwym głosem Rozy, która na powrót zaczęła suszyć głowę “młodemu Karlowi” o obcych, ergi i zbytnią pobłażliwość względem rozhasanych gości.
Niziołek zaś majtał się na plecach Grzmota, ciągle uśmiechnięty wrednie.
- No, to złośliwości mamy z głowy. Ej, ej tylko jak już chcesz mnie nieść do wód to o plecaku moim nie zapomnij!


 

Ostatnio edytowane przez Obsługa LI : 02-11-2014 o 15:58.
TomaszJ jest offline