Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2014, 19:33   #224
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Odrzuć ograniczenia…
Ściana drewnianej chaty była miękka i rozedrgana pod jej ręką. Czerwone ślady, które na jej twarzy zostawiły cierniste krzewy i gałęzie nie bolały tak jak powinny boleć. Serce biło mocno i równo, gdy zaciskała dłoń na framudze okna, przyglądając się sylwetce Wilka nachylonej nad nieprzytomnym mężczyzną. Czuła jego zapach. Czuła jego obecność, jak odbijające się w uszach bzyczenie insekta - natrętne, natarczywe, niemożliwe do zignorowania. Czuła echo gniewu i pogardy chłodem pełznące po skórze, intensywne jak niesiony wiatrem odór znad trupich jam.

Zastanawiała się czy go nienawidzi.

Patrzyła jak podnosi z klepiska przywiązanego do krzesła mężczyznę. Powrozy wrzynające się w ciało, głowa zwisająca bezwładnie na piersi, opuchnięte usta, złamany, krwawiący nos. Znała go. Weld.

Znała jego żonę.
Znała jego dzieci.
Pamiętała.
Poczęstunek. Chleb jeszcze ciepły w jej dłoni.
Zyczliwość. Gościnę.
Pamiętała, choć tak bardzo zajęta była wtedy splataniem Wilczego nieszczęścia.

Smutek szarpnął ją za serce, bo skoro Weld był tutaj, nie było go pod drugiej stronie Zasłony. Nie było go tam, dokąd wróciła Brzoza. Umarł i teraz Wilk zabijał go ponownie.

- Gdzie oni są? - warczał, unosząc pięść do kolejnego ciosu.
- Coś z nimi zrobił? - cedził zimno, gdy jego pięść kruszyła zęby związanego chłopa.

Pod jej palcami słoje na drewnie splatały się na kształt pajęczyn i warkoczy, strzępy kory przypominały śliskie, rybie łuski. Okiennice drżały niecierpliwie tracąc kształt, spływając ku ziemi jak ciepły wosk. W korzeniach drzew pełzały węże. Wśliznęła się do środka przez otwarte okno. Wplecione w jej warkocz ozdoby z drewna i kości zagrzechotały, rozdzwoniły się srebrzyście. Wilk szykował się do kolejnego ciosu.

- Nie waż się - zasyczała.

Pięść uniesiona do ciosu zawisła w powietrzu nie dochodząc celu. Wilk odwrócił twarz w stronę kobiety. Uśmiechnął się i spod bladych warg ukazały się wilcze kły. Błysnęło groźnie oko.

- Czego chcesz? - szczeknął. - Skąd się tutaj wzięłaś?

- Zbłądzić musiałam - odpowiedziała mu powoli, z zimnym namysłem, z udawaną pogardą i prawdziwym gniewem. Zamknęła palce wokół strzępu rzemienia. - Zbłądzić musiałam - powtórzyła - skoro zamiast mężczyzny o sercu ze stali znalazłam li tylko dzikie zwierzę.

Zawarczał iście zwierzęco, podwinął wargi szczerząc ostre zęby. Gdy rzucił się ku niej, zdążyła odskoczyć, zastawić się ciężką ławą. Popatrzył na nią wściekle.

- Co wiesz? Po coś przyszła?

Oblizała wyschnięte usta, zaciskając palce na rzemieniu oderwanym od jego buta. Strzęp garbowanej skóry pulsował w jej dłoni - napęczniały jak tłusta larwa echem emocji, magią i słowami splatającymi temu mężczyźnie zły los. Szkoda było jego siły, pomyślała. Szkoda jego gniewu i oczu jak okruchy lodu. Jednak gdy patrzyła na niego w uszach dzwonił jej krzyk płonących żywcem dzieci. Z jego woli i jego rozkazu. Z jego powodu. Tego nie potrafiła wybaczyć: tych małych śmierci, które nie miały się wydarzyć, które miały nadejść dopiero wiele lat później.

Podź, podź… kochanie…

Zanuciła mu cicho, jadowicie. I mogłaby przysiąc, że nawet teraz kolejne słowa wychodziły z jej ust w trzasku ognia wgryzającego się w żywe ciało.

Świat jest zły i czeka cię udręka
Wiem gdzie leży krain moc
Gdzie się w dzień przemienia noc

Cztery i dwie dusze. W to wierzyła Irga i to było prawdą jej ludu. Krew. Oczy. Serce. Mózg. Nie wszystkie odchodzą tak samo, nie wszystkie znikają tak samo. Oddech i cień. Henki i varjo. One czasem nie odchodziły nigdy.

Więc niech przyjdą.
Jeśli nie odeszły jeszcze - niech przyjdą.
Niech przyjdą i domkną Wilczy los.

Weld poruszył się nieznacznie krześle. Popiół pokrył klepisko jak szron.

Cofnęła się, umknęła poza zasięg jego ramion, gdy chwycił za nieheblowane drewno i odrzucił ławę na bok.

- Drwisz sobie ze mnie? - Pod napiętą skórą jego twarzy przesuwał się kształt wilczego pyska.

- Wojownik bez miecza - wygięła wargi w krzywym, nieładnym uśmieszku. - Dowódca bez ludzi. Pytający bez odpowiedzi. Jesteś sam. Nie masz nic. Nie. Nie godzi się drwić ze słabego.

Prawie jej się udało.

Chciała, żeby stracił panowanie nad sobą, żeby furia go zaślepiła, żeby zrzucił ludzką skórę i - przynajmniej tu i teraz - stał się tym kim był naprawdę i kim ona go widziała. Wilkiem w przebraniu. Dopóki będzie ślepy, ona będzie miała przewagę. Dopóki będzie wściekły, skupi się tylko na niej. Nie na Weldzie, nie na otoczeniu, które przybierało w jej oczach coraz bardziej groteskowy i niezrozumiały kształt.

Nie odskoczyła, gdy kolejny raz skoczył ku niej. Uderzyła głową o rozmiękłą jak mech ścianę i gdy zaciskał ręce na jej gardle, docisnęła dłonią rzemień do jego twarzy.
Odrzuć ograniczenia…
- Po dziesięciokroć, Synu Wilka - wyharczała, powtarzając słowa swojej klątwy. Pod jej palcami rzemień poruszył się jak wąż, zatrzepotał jak przestraszony ptak. - Po dziesięciokroć wróci do ciebie moja krzywda. Po dziecięciokroć los ci odpłaci krwią i pogardą.

Wrzasnął. Krew spłynęła po jego twarzy, gdy rzemień wgryzał się w jego skórę, wnikał tam, gdzie krył się wilczy kształt jego serca. Uderzył ją, aż się zatoczyła i upadła.

- Po dziesięciokroć upadniesz, bo taki los dla ciebie splatam.

Podniosła się z ziemi. Przesłonięte bielmem oko zalśniło w półcieniu jak księżycowy kamień. Magia przepływała przez nią jak woda przez sito.

- Pomrze twoja duma - dopowadała suchym jak stara kość głosem. - Pomrze twoja siła. A potem - umrzesz ty. Raz po raz. Raz za razem.

- Nie z twojej ręki, głupia suko - zawarczał, gdy pod jego twarzą kotwica jej magii rozrastała się jak bluszcz.

- Nie. Nie z mojej. Czujesz? Oni przyszli.

Gdzieś za jego plecami coś poruszyło się, skrzypnęło krzesło, do którego przywiązany był Weld. Popiół tańczył w powietrzu jak śnieg. Nie potrafiła ich zobaczyć. Nie wszystkich. Cienie, szepty, zapach niesiony niewyczuwalnym wiatrem, sięgający kości chłód, którego nie wypędzi ani ciepło ogniska, ani ciepło drugiego ciała. Słoje na drewnie, układające się w zamazane kontury twarzy, kształty sylwetek dostrzegane kątem oka. Dotyk lekki jak oddech i ostry jak brzytwa. Echa krzyków i próśb. Smród potu, strachu i krwi.

Nie, nie potrafiła ich zobaczyć.
To nie byli jej zmarli.
Wszyscy należeli do Wilka.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline