Kesa.
W miarę jak płynęły słowa
Kesa przeżywała na nowo wydarzenia ostatnich miesięcy. Przypomniała sobie wspólny cel, który złączył ich drużynę na tak krótki czas. Swoje odejście i ponowne spotkanie w
Denondowym Trudzie. Wszystko to było zadziwiające. Jakby cały świat sprzymierzył się przeciwko nim.
Zasłuchane twarze
Apisa i
Maray pomagały snuciu opowieści. Nie przerywali. Przytakiwali. Widziała w ich oczach zaciekawienie i zdumienie.
Ciepły posiłek, ogień w kominku sprawił, że naszła ją senność. Od dłuższego czasu poczuła się nareszcie bezpieczna. Obecność innych osób, które budziły sympatię i wydawały się być jej przyjazne działała kojąco. Pobyt za Zasłoną odcisnął na niej swe piętno. Potrzebowała chwili spokoju, regeneracji. Jej organizm, umysł musiał odetchnąć.
Skorzystała z gościny i zapadła w mocny, uzdrawiający sen.
Bernard.
Arnuk prowadził ich krętymi korytarzami skalnymi i
Bernard wkrótce stracił orientację o ile wogóle ją wcześniej miał. Zdał się na mężczyznę i szybko odzyskał spokój i złudne wrażenie bezpieczeństwa, które utracił po opuszczeniu
Denondowego Trudu. Przewodnik szedł przodem, dostosowując swoje tempo marszu do kroczącego za nim kata. Pochód zamykał jego towarzysz, milczący i ponury
Urunk hei.
Szybko przestał zwracać uwagę na otoczenie i zapamiętać układ ścieżek, które przemierzali. Skupił się więc na idącym przed nim. Człowiek pokonywał wzniesienia i kamienne przeszkody z lekkością i pewnością wskazującą, że przemierzał je nie raz. Kij, który miał ze sobą, co ze zdumieniem zauważył
Bernard, nie służył mu wcale do podpierania się, lecz niósł go w dłoni. Ten zbędny, zdaniem kata balast, zwrócił więc jego szczególną uwagę. Nie był to zwykły kij, wystrugany z gałęzi drzewa. Był nienaturalnie wręcz prosty i jak zauważył, pusty w środku. Jego uwagę przykuła też skórzana sakwa przytroczona do boku mężczyzny, z której wystawały pierzaste, niewielkie lotki, podobne do tych jakie widywał nie raz na strzałach. Lecz sakwa nie mogła pomieścić strzały, bo była zbyt mała. Co do tego miał pewność.
Przerwał rozważania, gdy ściany rozstąpiły się i weszli w szerszą kotlinę, w której ścianach jak się okazało po chwili, wydrążono sztuczne groty, zamienione później na mieszkania.
Urunk hei odłączył od nich a
Arnuk poprowadził go wprost do jednej z takich grot. Już z daleka doleciał ich smakowity zapach jadła.
Cathil, Orin.
Zagrożenie nadeszło niespodziewanie. W jednej chwili siedzieli w grocie z nieprzytomną
Neną, w drugiej usłyszeli zdławiony krzyk
Garou stojącego na straży, zamieszanie na zewnątrz a po chwili poczuli piekące ukąszenia pierzastych wysłańców, jakby rój jadowitych os wleciał do środka. Świat zawirował, by rozmyć się w niewyraźną plamę.
***
Poddali się woli nieznajomego. Poszli za nim. Uradowani tym, że w końcu znaleźli sojusznika.
Garou przerzucił sobie nieprzytomną przez plecy, jak młode jagnię i ruszył pewnym krokiem, nie oglądając się za siebie. Jego pewność i siła dodawały otuchy i przyszła im nieśmiała myśl do głowy, że to być może koniec ich niepowodzeń i złych przygód.
Jednocześnie blada twarz
Neny napawała ich niepokojem o jej zdrowie. Z tymi mieszanymi uczuciami dotarli do niewielkiej, suchej groty, którą pobliźniony uznał za właściwe miejsce na nocleg. Ułożył dziewczynę ostrożnie na glebie, podkładając jej pod głowę płaszcz, po czym zaoferował, że sam pierwszy stanie na zewnątrz na straży.
Wszyscy prócz Irgi.
Niezwykłe spotkanie w kamiennym mieście było zaskoczeniem dla nich wszystkich. Było tu wiele opuszczonych mieszkań. Obywatele miasta byli starzy a najmłodszą z nich była
Maray, Gasnąca Gwiazda. W ich postawie widać było jakiś nieodgadniony smutek. Zaoferowali przybyłym jeden z wolnych lokali, przestronny trzyizbowy z kuchnią i jadalnią. Pozostawili ich samych sobie, dając im czas ochłonąć, odpocząć i dojść do siebie.
Przyprowadzeni
Cathil,
Orin i
Garou wkrótce wybudzili się z narkotycznego snu. Tubylcy przeprosili ich za zajście w grocie i wycofali się.
Nena była ciągle nieprzytomna i blada. Wydawali się niepilnowani a otaczający ich ludzie życzliwi.
Irga.
Popiół zawirował wokół
Wilka.. Otoczył go szarą chmurą i opadł.
Jego oblicze groźne dotąd wyrażało trwogę. Powietrze stęchło od smrodu strachu. Twarz mu zszarzała, przybierając kolor popiołu zalegającego klepisko kilkucentymetrową warstwą.
Irga ich nie widziała, lecz widziała przerażenie pełznące ku wilkowi, widziała jak trwożliwie rozglądał się wokół, cofał ku ścianie, jak jego suche, sine usta szeptały z niedowierzaniem.
- Nie, nie... to nie możliwe... odejdźcie... To niemożliwe... Nie...
W końcu ściana zagrodziła mu drogę, wtulił się w nią. Nagły chłód zmroził izbę. Pajęczyna lodu oplotła miejsce gdzie stał Wilk. Z ust buchnął mu kłąb pary. Mróz ścisnął ścianę, która zawyła z bólu. Twarz mężczyzny stężała.
- Nieeeeeee!
Ostatni krzyk opuścił jego płuca nim szara skóra pomarszczyła się, jakby nagle wyparowała z niego wilgoć, po czym cała postać
Wilka rozpadła się w popiół, który opadł mieszając się z tym już zalegającym klepisko. Niesamowity wizg rozległ się w chacie, ściany nabrzmiały od niego pęczniejąc od środka, następnie uleciał przez szpary w okiennicach i nastała głęboka cisza dzwoniąca w uszach.
Irga stała, wpatrzona szeroko rozwartymi oczami w niecodzienne przedstawienie. Po postaci
Wilka pozostało jedynie wgniecenie w miękkiej ścianie i kupka popiołu. Pajęczyna mrozu poczęła stopniowo puszczać.
Weld stęknął. Przebudził się i otworzył podpuchnięte oczy. Łypnął na
Szeptunkę, powiódł wzrokiem po chałupie.
Nagle popiół obok dziewczyny wzbił się w górę mimo zamkniętych drzwi i okien, jakby uniósł go niespodziewany powiew wiatru. Temperatura wokól niej spadła gwałtownie. Zobaczyła swój oddech. Nie widziała nic, lecz wyczuwała czyjąś obecność. Ktoś, coś się jej przyglądało z zaciekawieniem. W głowie, nie wiedzieć czemu, usłyszała melodię kołysanki. Melodię przepełnioną bólem tak wielkim, że łzy potoczyły się po jej policzkach rzeźbiąc drogę w popiele oblepiającym jej skórę. Jak długo trwała w takim stuporze? Nie była w stanie ocenić. Dość, że nagle powietrze trzasło i pośrodku izby pojawiła się czerń - rozdarcie w Zasłonie. Chłód zelżał a melodia ucichła.
Weld patrzył oniemiały.