Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2014, 22:52   #21
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1. życie prywatne

- No cóż… porozmawiajmy więc o czymś mniej przyjemnym. O polityce. - westchnęła wyraźnie rozczarowana Zeyrbyda.
- Nie wyglądasz na zachwyconą… co się stało? - Mae z westchnieniem zajęła jeden z wygodnych foteli i wpatrzyła się w oczekiwaniu w Opiekunkę Świątyni.
- Czas nam się będzie w końcu zdecydować, który Dom jest miły naszym oczom. - wyjaśniła Zeyrbyda, siadając naprzeciw Mae.
- W jakim sensie? - czarodziejka postanowiła się nie wypowiadać, dopóki nie dowie się dokładnie, o co chodzi - Mówisz zbyt ogólnie. - skarciła kapłankę.
- Myślałam o partnerstwie naszej Matrony. I może twoim? - zapytała ostrożnie Zeyrbyda i ironicznie dodała. - Lub choćby plotkę o planach takiego partnerstwa.
- A ja po co? - niebotyczne zdumienie w głosie Mae musiało rozbawić kapłankę - Dobrze mi tak, jak jest. Poza tym… - wyraźnie się zacięła, ale po chwili z wyraźną złością mówiła dalej - Poza tym partner w domyśle ma być ojcem dzieci. A moje jakoś nie chcą się rodzić więc zostawmy tę kwestię na inny czas. Opowiedz mi lepiej o kandydatach dla Shryindy. - dodała na koniec, uspokajając się powoli.
- Nie chodzi o to, żeby na szybko łapać jakiegoś samca, tylko o to by łudzić inne Domy taką możliwością. - odparła z uśmiechem Zeyrbyda, puszczając oczko Maerinidii. I dodała poważniej. - Dobrze by było związać nasz Dom luźnym sojuszem z jakimś innym Domem na równoprawnych zasadach. I przypieczętować sprawę jeśli nie partnerstwem, to luźną jego obietnicą.
- Z Vae i Aleval już teraz mamy nieformalne sojusze, chociaż ewentualny partner z któregoś z tych Domów mógłby może uczynić je trwalszymi. Tormtor… cóż… są nieprzewidywalni. Tak samo, jak Xaniqos, z którymi nasza Matrona nie zamierza się sprzymierzać. A moim zdaniem to właśnie jest ciekawy pomysł. Srebrny Języczek musiałaby wtedy uważać troszkę bardziej planując zdradę… Shi’quos niestety nie ma sensownych kandydatów, choć ten sojusz mógłby też być… ciekawy. Jedynie Eilservs uważam za Dom, od którego powinniśmy się trzymać z daleka. Przeraża mnie. - wzdrygnęła się mimowolnie - Dużo zależy też od kandydatów, których można złowić w tych Domach. Nie ma sensu na siłę brać za partnera nic nie znaczącego drowa tylko dlatego że jest z interesującego nas Domu.
- Rzecz w tym, że nie musimy jeszcze niczego stawiać na ostrzu sztyletu. Tam ploteczka, tu sugestia, żadnych detali, żadnych szczegółów. Żadnej stanowczej deklaracji. - zaśmiała się cicho Zeyrbyda. - A skoro jesteśmy przy kandydatach, to ten jest ciekawy... z jednej strony… - sięgnęła po jeden zwój. - Brat Matrony… z drugiej mówiono o jego tchórzostwie… doświadczony strateg i obdarzany zaufaniem przez władczynię… z drugiej jego sukcesy są różnie oceniane. Związany z Inyndą Shi’quos, acz… nie ogłosiła go partnerem. Trudno mi wyrobić sobie zdanie o nim. A co ty sądzisz? O Lesenie Vae?
- Inyndą Vae. - poprawiła odruchowo Mae i dodała -Odradzam. - uśmiechnęła się słodko - Na moje oko jest zdrowo szurnięty, nawet jak na drowa. Poza tym ma zbyt wielu wrogów, by to partnerstwo mogło potrwać długo. A my nie chcemy przecież narażać Shryindy na więcej niż jednego samca w łożu, prawda?
- Na razie… zobaczymy.- zaśmiała się cicho Zeyrbyda. - Yvalyn Vae odpada z oczywistych powodów. Nie mają zbyt wielu sławnych strategów, ani znaczących się samców w wojsku. Ani odpowiednich czarodziei. Hmmm… - zamyśliła się kapłanka przerzucając kolejne zwoje. - Znasz może syna Haelonii Shi’quos?
- Nie mam pojęcia. - wzruszyła ramionami Mae - Posiada jakieś imię?
- Dathir Shi’quos. - rzekła w odpowiedzi kapłanka, podając szkic czarodziejce. - Obecnie mistrz Katedry Wywołań, zdominowanej przez byłych magów Despana.
- Katedry Wywołań… były podwładny Valyrin? Widziałam go raz czy dwa ale nie miałam okazji poznać. Z tego co wiem, jest dość… rozrywkowy. Nie wiem, czy przypadnie Shryindzie do gustu. Któraś z dyplomatek już go sprawdziła? - zapytała, oddając szkic kapłance.
- Niby skąd miałabym ten szkic, gdyby go nie sprawdziła? - zaśmiała sie głośno Zeyrbyda i odłożyła go na bok. - Szkoda, skoro byłyście z Valyrin blisko to myślałam, czy i jego przypadkiem nie poznałaś bliżej.
- Jakoś się nie złożyło. - roześmiała się Maerinidia - Ale może się złożyć, nic straconego. - mrugnęła wesoło - Z Katedrą Wywołań może mi być po drodze w ramach budowania porozumienia między czarodziejami różnych Domów.
- Mamy jeszcze Fedreala, ale… nie wydaje się odpowiedni, ani dla ciebie ani dla Shryindy. - westchnęła Zeyrbyda, pocierając podbródek w zamyśleniu. - A i jeszcze trudniej jest z tajemnicznym Aleval. Na partnerstwo z Maginią nie ma co liczyć, nawet jeśli za tym przydomkiem kryje się jednak samiec.
- To kobieta i z pewnością na żadne partnerstwo się nie zgodzi. - odpowiedziała z rozbawieniem Mae - Jeśli nie masz dobrych wieści z Aleval, ja spróbuję powęszyć. Może jakiegoś znajdę. Więc mamy Vae, Aleval i Shi’quos… i nadal szukamy. Co dalej?
- Możesz rozpuścić plotki, że ja… że my szukamy potencjalnych samców dla siebie. Oczywiście bez precyzowania szczegółów. Ot, mimochodem. Ciekawe, kogo Domy nam podrzucą na przynętę. - zachichotała Zeyrbyda.
- To nie będzie trudne… - równie wesoło odpowiedziała jej Maerinidia i zapytała ciekawie - ...a Ty? Masz już jakiegoś kandydata na oku?
- Hmmm… tak jakby. Dość ważnego stratega… ale z Domu Xaniqos. - przesunęła języczkiem po wargach. - Lubię sypiać z wrogiem, to dodaje dreszczyku. Niemniej nie jestem pewna, czy… warto, by tą sprawę upublicznić, mianując go moim partnerem.
- Ja wciąż twierdzę, że Xaniqos nie jest nam wrogie. Thandysha szukała, badała, knuła… i wie już, że z nami musi się liczyć... Pokaż mi go. Na pewno masz tu gdzieś dzieło sztuki, które go przedstawia. - zażądała nieoczekiwanie.
- Och… Słabo znasz Języczek skoro tak twierdzisz. Oczywiście Xaniqos nie jest nam wrogiem i nie planuje naszej zguby. Niemniej planuje swój rozwój, a Godeep naturalnie stoi mu na przeszkodzie. Ta jaskinia jest za mała, by Domy rozwijały się nie depcząc sobie nawzajem po stopach. - zaśmiała się Zeyrbyda, wyszukując odpowiedniego zwoju.
- Taki nieformalny sojusz mógłby chociaż na chwilę uspokoić ich stopy… ale to oczywiście Twoja decyzja. Pewne związki powinny pozostać w ukryciu, choć czasami chciałoby się je wykrzyczeć na cały Podmrok. To się nazywa Wielka Polityka. - prychnęła, używając określenia, którego nadużywała jej matka - Mogę Cię o coś spytać? - zapytała po dłuższej chwili korzystając z tego, że chwilowo kapłanka patrzy w zupełnie innym kierunku.
- Możesz… pytać możesz zawsze. Liczyć na odpowiedzi… niekoniecznie. - zażartowała kapłanka, grzebiąc w zwojach.
- Chodzi mi o… dzieci. - ostrożnie zaczęła czarodziejka - Wiem, że... miałaś już i zastanawiam się… to, że nie masz ich więcej to twój świadomy wybór? I czy… można coś zrobić, kiedy się chce, ale… nie wychodzi? - może nie powinna poruszać tego tematu. Może dla Zeyrbydy przypomnienie o utraconym potomstwie będą zbyt bolesne. Cóż… najwyżej nie odpowie.
- A twój samiec o tym wie? Nie tylko drowki kontrolują swą płodność. Możliwe, że wpierw powinnaś mu oznajmić, że chcesz mieć jego dziecko. - odparła beztrosko Zeyrbyda, wyciągając zwój i podając go Mae. Gdy ta przyglądała się szkicowi, kapłanka dodała. - Powinnaś prorozmawiać o tym z nim. Mężczyźni to bardzo prostackie twory naszej bogini. Trzeba ich uświadamiać.
- Myślisz, że każdy myśli tylko o tym, żeby nie mieć potomstwa? Wtedy by się chyba żadne dzieci nie rodziły. - sceptycznie odpowiedziała czarodziejka, po czym przeniosła swoją uwagę na szkic drowa - Ładniutki. - orzekła z uśmiechem, oddając zwój Zeyrbydzie. Jednak przez myśl przeszło jej, że to przecież takie oczywiste… Gdyby Yvalyn tego nie kontrolował, połowa drowek w Erelhei-Cinlu miałaby jego dzieci, a niemal wszystkie miałyby dzieci Nihrizza.
- Ilivantar pewnie nie, ale samce bardziej aktywne stosują takie mikstury. - potwierdziła jej podejrzenia Zeyrbyda i dodała wesoło. - Możesz mojego drowka przetestować, moja droga. Wszak na pewno sztabówki to czynią.
- Mam wrażenie, że nawet z Ilivantarem... widujemy się… dość często, by coś z tego wyszło. - mruknęła Mae - Da się jakoś sprawdzić, czy ze mną wszystko jest… w porządku? - zaryzykowała pytanie, nie patrząc w ogóle na kapłankę.
-Hmm… - zamyśliła się Zeyrbyda, splatając ramiona razem. - Oczywiście że da się. Aczkolwiek nie tak od razu. Kapłanka musi mieć przygotowane odpowiednie modlitwy.
- Ile to trwa? - cicho zapytała czarodziejka.
- Jutro możesz zostać zbadana. - stwierdziła z uśmiechem Zeyrbyda.
- Tylko… nie mów nikomu. - Mae z zakłopotaniem spojrzała na kapłankę - To dość… krępujące. Możemy przejrzeć listę kandydatów do końca? - zmieniła temat - Mamy jeszcze co najmniej Tormtor do obejrzenia.
- Tak. I całą kupę zwojów mniej ważnych kandydatów. - westchnęła Zeyrbyda, sięgając po kolejne zwoje. Czekał ich co najmniej dzwon plotkowania o “płotkach”.


Marinidia zjawiła się nazajutrz w komnacie Opiekunki Świątyni, materializując się po prostu tuż przy drzwiach i cicho zamykając za sobą drzwi.
- Miejmy to już za sobą. - westchnęła.
Jakaś nieznana Mae kapłanka o ostrych rysach i paskudnej bliźnie na policzku wskazała na stół i gestem dłoni kazała jej się na nim położyć, co czarodziejka bez zbytniego wahania zrobiła. Nie po to tu przyszła, by mieć jeszcze wątpliwości.
Kapłanka zaczęła po chwili mamrotać modlitwę za modlitwą, co każde zaklęcie notując wynik na woskowej deseczce drewnianym rysikiem. Trwało to dość długo.
- Nie jesteś w ciąży… Nie masz też żadnych chorób. Hmm...acz trochę za dużo magicznych aur. - stwierdziła po pierwszej fazie badań. - Ufam, że nie masz przy sobie żadnych przedmiotów, ani aktywnych zaklęć?
- Wybacz… - Mae zsunęła z palca złoty pierścionek z trzema kolorowymi oczkami i oddała kapłance, by ta odłożyła przedmiot na stolik - ...zapomniałam zdjąć. Poza tym nie mam na sobie nic.
Kapłanka pokiwała głową i zaczęła odmawiać kolejne modlitwy. Po czym zawyrokowała. - Twoja płodność została magicznie zablokowana.
Odpowiedziała jej długa cisza, a potem zdumione pytanie - Jesteś pewna?
- Jestem pewna, że nie została naturalnie bądź alchemicznie zablokowana… niemniej coś ją tłumi i sądząc po aurach, to jest potężne zaklęcie. Klątwa może? Czy utrwalałaś jakieś czary na sobie? - odparła po namyśle kapłanka.
- Nie… i nie mam pojęcia, kto mógłby bez mojej wiedzy… - okrutne podejrzenie przeszło jej przez myśl, ale póki co odepchnęła je od siebie - ...co jeszcze możesz mi powiedzieć na ten temat?
- Rzucę usunięcie klątwy... może aura służy tylko do zamaskowania jej słabości? - mruknęła kapłanka i uprosiła Lolth o kolejną łaskę, po czym znów uprosiła i na koniec rzekła. - To nie jest zwykłe nałożenie klątwy, to raczej coś rytualnego… z użyciem “życzenia” lub “cudu”. To nie jest coś, co byle czarodziej może rzucić, a byle kapłanka rozproszyć. Ktoś się przy tym napracował.
- Nie pytając mnie o zdanie. - kwaśno dopowiedziała czarodziejka - Dziękuję Ci za to, co zrobiłaś. Przynajmniej wiem już, co robić dalej. Oczywiście nie muszę prosić o dyskrecję…? - westchnęła, wstając i zakładając pierścień na palec.
- Oczywiście. - skłoniła się kapłanka.

Mae tylko skinęła głową i wyszła, w zamyśleniu kierując się wprost do pracowni swojego Mistrza Rzemieślników, który akurat zajęty byl dłubaniem narzędziami szlifierskimi przy jakimś klejnocie. Skupiony na tym zadaniu drow nie widział świata poza owym kryształem. Dlatego też drowka jak zwykle przysiadła sobie na skraju drugiego biurka i cierpliwie czekała, aż Ilivantar oderwie się na chwilę od swego zajęcia. Uwielbiała oglądać go przy pracy. Dopiero gdy minęło pół dzwonu, zauważył obecność czarodziejki. Uśmiechnął się lekko i stwierdził. - Nie musiałaś tyle tu cicho siedzieć. Mogłaś posłać kogoś po mnie. I przyzwać za dzwon do siebie.
- Nie czekam aż tak długo, nie przejmuj się. - uśmiechnęła się lekko Mae - Nad czym pracujesz? - wskazała na wpół obrobiony kryształ.
- Jeszcze… nie wiem. Pomyślę, jak kryształ zostanie wydobyty ze swej surowej formy. Wtedy do mnie przemówi. - starał się wyjaśnić drow, choć nie brzmiało to zbyt zrozumiale.
- To znaczy, że ma wpisany w siebie kształt, który będzie najlepiej ukazywał jego istotę? - próbowała zrozumieć czarodziejka.
- Raczej rolę. Kamienie szlachetne to uparte istoty. Nie każdy szlif pasuje do każdego kamienia. - wyjaśnił Ilivantar. - Dobry rzemieślnik potrafi odkryć ukryty w nich potencjał.
- Więc kamień jest w najlepszych rękach, w jakich mógł się znaleźć. - orzekła Maerinidia, po czym westchnęła i rzekła - Potrzebuję Twojej pomocy, Ilivantarze.
- Więc jak ci mogę pomóc, pani? - zapytał nieco zaskoczony mag, odkładając narzędzia szlifierskie na bok.
- Nie mów tak do mnie, nie przychodzę jako Naczelna Czarodziejka tylko jako ja. - roześmiała się mimowolnie Mae - Przez przypadek dowiedziałam się, że ktoś… rzucił na mnie klątwę. I to nie byle jaką, rytualną i powiązaną z cudem lub życzeniem. - wyjaśniła ponuro - Mam swoje podejrzenia, kto to zrobił… ale muszę to sprawdzić. I odkręcić.
- To chyba nie jest zwykła klątwa, tylko co poważniejszego, tak? - zasępił się Ilivantar, wstał i podszedł do półki z księgami, przedzierając się przez zagracony pokój. Wybrał jeden z tomów. - Szkoda, że twoja matka nie żyje. Ona umiała radzić sobie z nimi, najlepiej w całym mieście.
- Taaaaaaaak, szkoda… - syknęła w odpowiedzi czarodziejka - ...gdyby nadal żyła, pewnie nie wyszłoby to na jaw.
- Nie bardzo rozumiem? - zamyślił się czarodziej, przeglądając księgę. Po czym zmienił temat. - Nie jestem w tym tak biegły, jak ona. Niemniej z tego co się orientuję, rozproszyć się tego łatwo nie da. Nawet z mocą “życzenia”. Trzeba poznać klątwę, rozłożyć na czynniki pierwsze i usuwać składniki, aż do złamania jej działania. Tak… tak to powinno się zrobić. Lub złapać tego głupca, który to rzucił i wydusić z niego sposób na jej zdjęcie.
- Co raczej będzie trudne, jeśli moje podejrzenia okażą się trafne. - warknęła niemal, zdejmując z palca magiczny pierścień i kładąc go na biurku - Chciałabym właśnie, byś pomógł mi to ustalić. Kto rzucił tę przeklętą klątwę.
- Spróbuję, ale to zajmie kilka cykli. Czy ta klątwa jest śmiertelna? - zapytał drow, przeglądając księgę.
- Tylko dla moich nie mających szans na urodzenie się dzieci. Nic pilnego. - kwaśno odpowiedziała Maerinidia.
- Acha… A planujesz zajść z kimś w ciążę? Z kimś konkretnym? - dopytywał się ostrożnie, sięgając po kolejne tomy ze swej półki. I starając się, by jego słowa nie brzmiały zbyt wścibsko.
- Póki co moje plany mogę sobie… - kolejne warknięcie, tym razem urwane w połowie - Przepraszam Cię, przecież nie jesteś niczemu winny a wyładowuję na Tobie swoją złość. - westchnęła i szczelnie objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło jej się zimno - Boję się, że to właśnie moja matka mogła rzucić tę klątwę i że niełatwo będzie ją zdjąć. Być może nigdy mi się to nie uda. Dlatego pytanie o ojca… trochę za bardzo wytrąciło mnie z równowagi.
- Wybacz… i jeśli to rzeczywiście ona, to masz rację. Niełatwo będzie je zdjąć… zwłaszcza, że jej księga magiczna została rozerwana na strzępy podczas wybuchu loży. - odparł smutno Ilivantar. - A tam trzymała swe klątwy.
- To by było za proste… - mruknęła czarodziejka i roześmiała się gorzko - ...cóż… przynajmniej wiem już, że żadna niespodziewana ciąża nie zakłóci moich planów na przyszłość i dziecko nie pojawi się w złym momencie. Bo prawdopodobnie nie pojawi się w ogóle. Ale nie jest tak źle… to oznacza też, że żadna córka nie będzie próbowała mnie zabić, by zająć moje miejsce…. - jej głos brzmiał coraz bardziej cicho i głucho, aż wreszcie umilkł zupełnie a oczy Mae zaczęły podejrzanie błyszczeć - Co ja jej zrobiłam, że mści się na mnie zza grobu?
- Nie wiem… - stwierdził drow przedzierając się z powrotem przez swój pokój z księgami. - Może miała jakieś swoje powody? Była zawsze osobą dobrze ukrywającą drugie dno swych wyborów i decyzji.
- Wiem… - lekkie rozbawienie przemknęło przez twarz drowki - ...a przy tym nie liczyła się z nikim i z niczym. To też wiem. Ostatecznie była moją matką i dała mi się poznać od swej “najlepszej” strony…
- To prawda… - Ilivantar odłożył księgi na jeden ze stolików, przy okazji brutalnie zrzucając z niego znajdujące się tam zwoje. - Na razie radziłbym odpuścić sobie zamartwianie się klątwą. Jesteś młoda, masz czas, by urodzić dzieci. Zdążysz się jej pozbyć.
- Po prostu mnie to… zirytowało. Zdążyłam już dojść do wniosku, że to natura tak sobie ze mnie zakpiła… ale klątwa? - we wzburzeniu wyrzuciła ręce w górę i zaczęła nerwowo chodzić po dostępnej jej w miarę wolnej przestrzeni - Co ze mnie za czarodziejka, że dałam się obłożyć klątwą i kompletnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ją mam? - oczywiście, nie miała szans się zorientować ot, tak. O to przecież chodziło, żeby klątwa pozostała niezauważona. A jej matka faktycznie była w nich mistrzynią. Szkoda tylko, że nie raczyła się podzielić swoją wiedzą z córką. Ach, no tak… wtedy byłoby za łatwo. Pierdolona suka!
Ilivantar chyba nigdy nie widział jej tak rozdrażnionej, jaką była w tej chwili. Ale wystarczająco często widział furię swojej matki, by wiedzieć jak się zachować. Być cicho i nie zwracać na siebie uwagi.
Trwało to… dłuższą chwilę. Do momentu, gdy wściekłe spojrzenie Maerinidii spoczęło na wylęknionej postaci Ilivantara. Pełen niepewności i napięcia wyraz jego twarzy i oczu podziałał na nią jak kubeł zimnej wody, gdy w jednej chwili przypomniała sobie, jaka była jego matka i co z tego wynikło. Zatrzymała się w pół kroku i pozwoliła, by ręce opadły jej wzdłuż boków, a potem zmęczonym gestem potarła skroń.
- Wybacz mi… - szepnęła, znów otulając się własnymi ramionami - ...nie powinnam była pozwolić Ci być tego świadkiem. Nie zasłużyłeś na to, by mnie oglądać w takim stanie. Powinnam lepiej nad sobą panować. - uciekła spojrzeniem w bok - Mimo to wciąż mam nadzieję, że mi pomożesz…
- Oczywiście, że pomogę… Chyba w to nie wątpisz? - odparł nieco zmieszanym tonem Ilivantar, spoglądając na Maerinidię.
- Nie, Il(ivantarze). Nie wątpię. - uśmiechnęła się ciepło - Trochę mi puszczają nerwy, to wszystko… myślę, że najlepiej zrobisz, jeśli pomożesz mi się uwolnić od nadmiaru… emocji. - uspokoiła się już, a obejmujące ją ramiona przesunęła niżej, by uwydatnić piersi - Chyba możesz sobie zrobić chwilę przerwy, co? - zapytała ze zmysłowym pomrukiem w głosie.
- Chyba… tak… - jego dłonie delikatnie ujęły pośladki czarodziejki. Wodziły badawczo po jej krągłościach przez materiał sukni, które przecież drow tak dobrze znał.
- Mhmmmm... - zamruczała, ocierając się o jego muskularny tors -[i] W takim razie… daj mi zapomnienie…[i] - wspięła się na palce i uwiesiła na szyi maga, zmuszając go do wzięcia jej na ręce i żartobliwie wskazała łóżko. Wymruczała jeszcze kilka słów, po których oboje unieśli się nieco ponad bałagan zaścielający podłogę pracowni Ilivantara i pozwoliła samcowi spełnić swą prośbę… na chwiłę zapominając wreszcie o wszystkich swoich problemach.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 20-11-2014 o 11:29.
Viviaen jest offline