Zawartość latryny dawno wyschła na twarde, bezwonne guano. Odór ekskrementów musiał jednak długo emanować z otwartych ust wyrytego na prędce, ale z wyraźną pasją wizerunku drowki.
- Haelvrae - Tulsis wpatrywała się w kamienne źrenice, zastanawiając się, kto jej tak nienawidził i kim była
- Skąd się tu wzięłaś, Haelvrae?
Kapłanka westchnęła i wyprostowała się, rozciągając ścięgna i strzelając kośćmi. Czuła się dobrze, wysiłek ostatnich dni, ostry marsz w pełnej zbroi, stan permanentnej czujności, rozgrzane mięśnie i naoliwione potem stawy wprawiały ją w dobry humor. Było to widoczne w subtelnym rozluźnieniu postawy, płynności ruchów, które w obozie, pod wpływem nierozładowanego napięcia stawały się coraz ostrzejsze i twardsze.
Teraz drowka przypominała bardziej dzikiego kota niż golema, do którego, przez oddelegowanie do straży matrony była przyrównywana.
- Imryl - zwróciła się do jednego z czekających na rozkazy zwiadowców.
- W północnym korytarzu znaleźliśmy ślady. Trop jest wątły, ale damy radę nim podążyć - kapłan wiedział, czego od niego oczekiwała, rozwiązań, nie problemów.
- Ruszamy - oznajmiła. Nie miała zamiaru tracić czasu.
Brearhis i jego drowy nie wyglądali na zadowolonych, ani z ostrego tępa, ani jej dowództwa. Tulsis była do tego przyzwyczajona. Tulsis nie miała w sercu miejsca na takie drobnostki. Tulsis się modliła.
Panie Mój, oto jestem, Twoja sługa, wytopiona w ogniu gniewu, ukuta na kowadle pożądania, hartowana w nienawiści, ostrzone lojalnością, oprawiona skórą i kośćmi Twoich wrogów. Jestem ostrzem i ostrze jest mną. Pozwól mi sobie służyć, Panie Mój. Pozwól mi być Twym orężem, posłusznym i bezbłędnym.
Miasto, Tulsis obserwowała je, ukryta w cieniu szarej, przetykanej migotliwymi żyłkami kwarcu skały. Było piękne. A może nie? Może Tulsis po prostu dawno nie widziała miasta? Dopiero teraz uderzyło ją, jak wiele czasu spędziła w drodze.
- A więc to jest Erelhei Cinlu - wzniosła spojrzenie, ku sklepieniu korytarza, w którym jej oddział czekał na rozkazy. Malutki pająk splatał swe delikatne sieci pomiędzy dwoma załomami w skale. Jego czarny, lśniący grzbiet przywodził na myśl oko Boga.
Odetchnęła głęboko. Wiedziała co zrobić.
- Imryl, Nym, wrócicie do obozu złożyć raport.
Kapłani skłonili się i bez zwłoki, cicho niczym sen rozmyli w mroku korytarza. Tulsis ufała ich kompetencji i miała nadzieję, że jej nie zawiodą.
-
Wy, ocena wartości obronnej murów i zabezpieczeń zewnętrznych - wskazała połowę swego oddziału i część ludzi Brearhisa.
- Reszta ze mną… - spojrzała ku lśniącym wieżom i wysokim, choć widocznie popadającym w niektórych miejscach w ruinę murom. Erlehei-Cinlu padło niedawno ofiarą ataku. Uśmiechnęła się krzywo. Ciekawe skąd przyszło zagrożenie. Miała nadzieję, że miasto gnije od środka. Zawsze łatwiej powalić kolosa na glinianych nogach
- Obejrzymy to gniazdo żmij od środka.
Im bliżej bram, tym więcej w migotliwym klejnocie Podmroku dostrzegała pęknięć.
- Niekończąca się ofiara, Mój Panie - szeptała do swego Boga
- Na chwałę Twojego Imienia, Selvetarmie.