Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2014, 23:25   #45
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
My own hell


Czarna wieża Blackmorre była dobrze widoczna z oddali. Ustanowiona na samym krańcu ziemi, przed bezkresnym oceanem struktura była swojego rodzaju zapomnianym cierniem państwa. Przykrywką, udawanym tworem mającym dawać iluzję łaski ponad poziom kary śmierci.
Karoca wjechała za mury dość powoli. Było zimno, wietrznie. Panowała burza. Grzmoty były głośne, deszcz ciężki a nastrój niespokojny.
W sumie to nie burza. To sztorm. Vicky mogła już zapomnieć o natychmiastowym powrocie do Ferramenti. I nawet cieszyć się z tego, że zła pogoda złapała ją pod koniec podróży a nie w jej środku.

Wnętrze pełne było strażników. Vicky pamiętała ich uniformy i nie pałała do nich miłością. Nie znała jednak żadnych twarzy. Najpewniej poza kilkoma skazańcami nie została tutaj ani jedna osoba zza jej kadencji. Lata leciały szybko, gdy tak na to spojrzeć. Zaprowadzono ich zaledwie na pierwsze piętro.

Do młodego mężczyzny. Był dość wysoki i zbliżał się do trzydziestki. Pewnie przez jakąś dekadę jeszcze pożyje. Wyglądał jednak dość charakterystycznie, miał nieco nietypowy ubiór i rażąco jasny kolor włosów. No i ta szrama na jego twarzy. Może to tatuaż? Najpewniej.
- Witam uprzejmie. – przywitał się, a potem przedstawił – Jestem Marrick, obecny nadzorca Blackmorre. Mieliśmy wiadomość od króla, oczekiwaliśmy was. Jak możemy pomóc? – zapytał.
Nie czuła się dobrze w tym miejscu, więc chciała od razu przejść do sedna.
- Wydajcie nam Yoamsteada. - Skrzyżowała ręce na piersiach.
-Dobrze. - Poza Marricka była dużo bardziej otwarta niż Vicky, z rękoma oddalonymi od siebie. - Chciałaby panienka zobaczyć go? Czy mamy go po prostu zamknąć w jakiejś karocy? - spytał. - I czy przygotować jakiś posiłek? - spojrzał na swoich strażników. - Znajdźcie im jakieś pokoje i jedzenie.-
- Pokażcie mi go… potem zamknijcie w karocy. - Fakt że prawdopodobnie spędzi tutaj noc delikatnie mówiąc ją… przerażał. Ale starała się zachować zimną krew. Trafne oko zauważyłoby że odkąd przestąpiła przez próg Blackmorre nie zdjęła ręki z pistoletu zawieszonego w kaburze. No może poza krótkim momentem.
-Proszę za mną…

***

Yoamstead znajdował się na ósmym poziomie Blackmorre. Poziomie z którego więźniów Vicky nigdy nie widziała. Plot było sporo, ale mówiło się, że to pewnie piętro użytkowe czy coś w tym rodzaju. Jak wyjaśnił jednak Marrick, trzymani są tutaj więźniowie polityczni, który nie wolno nikomu tykać bo są jeszcze przydatni Ferramentii i kto wie, może kiedyś stąd wyjdą. Wyglądało jednak, że Yoamstead miał być pierwszym któremu się to przytrafiło.
Nadzorca zostawił Vicky na przeciw dużych, metalowych drzwi. Z tego co jej powiedział, jest to stary i dość spokojny mężczyzna, któremu pozwolono wykonywać prace kowalskie w celi, ale za to jest również zmuszony sprzątać piętro.
Po tym jak Max otworzył drzwi, dwójka zastała mężczyznę z Mopem w rękach.


Był zajęty sprzątaniem swojej pracowni. Wzrostem, Vicky sięgała mu może do brzucha, na którym jak i reszcie ciała widać było bardzo dobrze wyrzeźbione mięśnie. Jego zarost i bujne włosy nie pasowały do siebie, kostium sprzątaczki tym bardziej.
-NIE STĄPAĆ GDZIE MOKRO! - warknął na powitanie. - Ślady bendo.
- Ale kolos! - rzuciła zdumiona. - Jeszcze jakaś taka twarz znajoma - Poskrobała się po wygolonej części fryzury. - Wiesz po co tu jesteśmy? - Rzekła do więźnia. Uważajac przy tym na mokrą podłogę.
-Kibelek wypucować? - spróbował odgadnąć mężczyzna. - Czy bransoletkę naprawić?
Max poprawił nieco swój kołnierz. - Wszystkim tutaj odpierdala po jakimś czasie? - rzucił chyba po raz pierwszy przeklinając. Widać groteskowa postać była czymś ponad pojmowanie chłopca z eleganckiej rodziny.
- Wszystkim. - Odpowiedziała mu od razu. Zwróciła się zaraz po tym do olbrzyma.
- Król Rubius rozkazał nam cię zaprowadzić do stolicy. Aha ten… jestem z gwardii królewskiej. - Podparła biodra będąc dumną z tego faktu, albo po prostu się zgrywała jak zwykle. - Cieszysz się? - uniosła brew.
Mężczyzna rzucił mop na ziemię. Podniósł się wyraźnie oburzony, zły, groźny. Patrzył na Vicky przez dłuższy moment, wprowadzając nawet Maxa w postawę gotowości do walki. - No nie. No kurwa no nie. - powiedział nieco otępiały mężczyzna. - Ty...Ty poważnie? - dobre poczucie humoru spadło na niego równie nagle co złość. - JA pierdole! Niech no ja cie tylko! - nim Vicky zdążyła zareagować, olbrzym pochwycił ją i uniósł wysoko ponad podłogę, kręcąc się po sali i ściskając kobietę. Dostrzegła ona że cela jest dość spora i faktycznie stanowi dobrze zaopatrzoną kuchnię. Dostrzegła też, że już nie ma ochoty na obiad. W końcu została postawiona na ziemi. - No genialnie! Może przekonał się do mojej sztuki!? - zgadywał.
Wielkolud miał uchwyt jak imadło, gdyby chciał połąmał by ją jak patyk. Otępiała nieco otrzepała ubranie. - Jak ty z radości robisz takie rzeczy, to nie chce stać przy tobie jak się wściekniesz. - Rozmasowała obolałe miejsca. - No to ten… pakuj się czy coś, jutro stąd spieprzamy. - Poklepała olbrzyma po bicepsie, tylko tam dosięgła.
- Czekaj no, młoda. Dam ci coś. - Postanowił i pobiegł, po mokrym, w stronę jakieś sterty skrzyń i beczek. Grzebiąc w nich w końcu wynalazł ostrze. Wyrobione z diamentu. Identyczne do tego, które ma Vicky. - Co prawda to za nie mnie wsadzili. Ale pewnie i tak mi tego ten pajacyna wynieść nie pozwoli. To ty se weź. - zasugerował. - Za dobrą nowinę.
Ivelan obejrzała nóż z każdej strony. - Zaraz… mam takie samo. - Z nad tyłka wyciagnęła swoje własne ostrze i pokazała je olbrzymowi. - Um… masz rodzinę w stolicy? - łypnęła na niego z dziwnym podejrzeniem.
-Cóż...jedno synowi zostawiłem. Ale jeżeli je sprzedał, to ma w mordę. - mężczyzna nieco spochmurniał. - To naprawdę groźna rzecz, żeby tak po prostu ją oddać. Zwłaszcza, że raczej nie wiedział jak działa. - wytłumaczył niewielki mężczyzna trzymający swoje ostrze. Pomyśleć, że te skrzaty mogły sięgać tak wysoko, gdy były na czerownych, pełnych ostrzy grzybach.
- To prezent od Yomaed...hyyy. - Jej szczęka opadła nieznacznie. Nagle wskazałą oskarżycielsko na wielkoluda. - Jesteś tatkiem Yomisia?! Ale jaja. - Dziwacznie ją rozweselił ten fakt. - Yomiś to mój dobry znajomy, często sobie pomagamy. Zresztą nie ważne… wspominałeś coś o tym ostrzu co by niebezpieczne było. Jak na moje to tylko zajebiście ostry i twardy nóż. Taki mój “przybornik”, nie ruszam się bez tego z domu. -
Mężczyzna zaśmiał się. Podrapał swoją trawę na podbródku i zakręcił fajką w ręku. - Widzisz, te ostrze. - wskazał na wcześniej wspomnianą patelnię. - Jest zrobione z diamentu. Diamenty gromadzą w sobie...dusze. Normalnie magowie je tam wkładają, ale jak sobie możesz wyobrazić w roli miecza nieco inaczej to działa. - wyznał zając, zwisając z drzewa. -Stwierdzono że to nieludzkie i mnie zamknięto. W sumie nie widziałem kogoś, kto używałby go codziennie. Powinnaś być z tym ostrożniejsza. - kogut na chwilę odstawił swój patyk. - Cholera wie jak może z tobą to ostrze mieszać. Od halucynacji po, bo ja wiem, szepty? - ostrzegł. - Ale gdyby się zastanowić, może znajdziesz sposoby aby je wykorzystać. Mag dla którego zrobiłem pierwszą kopię zwyczajnie czarował za jego pomocą, jak kosturem w kręgu czy czymś. - zaśmiał się prosiaczek.
Nawet ona od razu zauważyła pewne powiązanie. Upuściła ostrza na podłogę odskakujac przy tym jakby przed chwilą stały w ogniu. Jej wzrok stał sie bardzo rozbiegany, a jej prawa dłoń zaczęła pocierać skroń. - Więc moje zwidy… to przez to… koszmary też?- Zaczynała bełkotać jakby była w jakimś transie. - Jak wyrzucę to przestaną? - Zapytała bardziej siebie. Na jej twarzy odmalowywała się coraz to większa panika.
-Pewnie tak. - przytaknął. - Albo możesz też po prostu zacząć go używać. Jak klejnotu. To może się uspokoi. Najpewniej jest w nim za mało miejsca a za dużo dusz. - wysunął swoją tezę. - Więc szukają ujścia. Jak wolisz mogę przekuć ten z moim, to będziesz mieć większy. Albo możesz teraz mieć dwa.
- A oznaczać to będzie więcej halucynacji? Tak podwójnie? - Nie chciała pozbywać się ulubionego narzędzia do pracy. Ale przynajmniej teraz była pewna że halucynajce pochodzą od ostrza, a nie z jej umysłu. Było to jakąś ulgą. - Przekój… zobaczymy co z tego wyjdzie -
- Zgoda. - Mężczyzna odebrał od Vicky ostrze, a jej wizja, może nie natychmiastowo ale dość prędko powróciła do normy. - Na jutro rano będzie gotowe. Z diamentami niestety sporo zabawy. Nie da się dziadostwa po prostu roztopić i przerobić.
- Dzięki… w takim razie do jutra. - Jakoś dziwnie się czułą dając ostrze więźniowi, i jakby na to klawisze spojrzeli, ale muszą mu tutaj chyba ufać. - Chodź Max, może mają dla nas pokój małżeński. - Klepnęła go w ramię wychodząc z celi.

***

Niestety nie mieli. Ale pokoje były w miarę blisko. Postanowiono, że zabiorą Maxa do małego pokoiku dla strażników piętra, gdzie mógł spać otoczony przez jakiś innych facetów. Z uwagi na przeważną ilość tychże, Vicky wprowadzono do jednej z innych cel ósmego piętra. Znajdowała się w niej młoda kobieta, otoczona przez stoły alchemiczne i masę butelek.
Vicky co prawda jej nie znała, ale wyglądała na dość potulną. Jej twarz nie wyrażała żadnej głębszej chęci do życia. Z tego co powiedzeili strażnicy, jeżeli będzie przeszkadzać Vicky, ta może ją po prostu wywalić na korytarz i kazać jej spać pod drzwiami do celi. Łóżko w tym pokoju było niesamowicie wygodne, a warunki naprawdę dobre.
Ósme piętro Blackmorre było może i dalej więzieniem, ale niesamowicie konstrastowało z całą resztą.
- Cześć. - Uniosła rękę i przeszła przez celę w stronę łóżka, na którym sobie usiadła mierząc wzrokiem kobietę.

Kobieta była dosyć zajęta. Nie śpieszyła się, ale ciągle mieszała w swoich butelkach, próbując coś ciekawego uzyskać. - Co u Sychea? - zapytała, nie odwracając się nawet. - Też jesteż z straży, tak?
- Sychea… hmm… Sychea. Ten mutant? Nie wiem. - Wzruszyła ramionami i padła plecami na łoże. - I tak jestem ze straży. Musisz tu być od niedawna. - splotła palce za głową i założyła nogę na nogę. - Nie stosują już tatuaży. Walki też znikneły? - Dorzuciła.
-Jestem tu od lat. Tatuaże są. Walki też. - odparła dość spokojnie. - Jesteś na piętrze vipów. Dla nas to normalne więzienie. Prawie jak areszt domowy, tylko jedzenie ssie. - wyaśniła. - Nie zadajesz się z moim synem? Poproś go, aby odwiedził.
- Oh… wybacz że nazwałam twojego syna mutantem. Gdybym wiedziała użyłabym innego określenia. - Jakaś tam cząstka skruchy była. - To ciekawe… Duzo wygrywałam a nie wrzucili mnie do vipów. Mnie lubili pokopać po żebrach, zamykać na tydzień w izolatce albo nie dawać jedzenia. Zgaduje że nigdy nie byłąś na dole? - Ułożyła się na łóżku tak by leżeć bokiem do swej rozmówczyni.
-On jest mutantem. - zaśmiała się kobieta.- Dzięki mnie. Jak cię zapisują na ósme piętro, nigdy nie schodzisz niżej. Jesteśmy tutaj dosyć bezpieczni. - wyjaśniła. - Choć czasami możemy oglądać walki, gdy są wolne miejsca na widowni.
- Z taką buzią długo byś na dole nie pociągnęła. - Małym palcem zaczeła grzebać w uchu. - Mimo że już tu kiedyś byłam… to miejsce wydaje się inne. Mniej koszmarne. - Tym razem ułożyła sie na brzuchu, podierała oburącz podbródek i machała na przemian nogami w powietrzu.
-Może zapamiętałaś je gorzej? - zasugerowała kobieta. - To się często zdarza.
Victorria westchnęła. - Były momenty że wolałam sie nie obudzić nastepnego dnia. Ciężko mi było dobrze myśleć o tym miejscu. Ale za nic tu nie trafiłam, “Dostałam za swoje”. - Prychnęła na koniec.
Kobieta odwróciła się, aby spojrzeć na Vicky. - ”Za nic”? Ciężko mi uwierzyć. - stwierdziła, odwracając się spowrotem do swoich spraw. - Jestem tu długo, ale słyszę to po raz pierwszy. Przynajmniej głosem, który nie jest szalony.
- Gdyby nie Iffeyhaus dalej bym się tutaj pogrążała, daleko mi do szaleństwa nie było. I nie chciałabyś mnie wtedy mieć w celi. - Jakoś posmętniała, lecz widząc że zbiega na mniej przyjemne tematy, zadałą pytanie. - Co tam pichcisz? -
Kobieta zaśmiała się dość głośno. - To co mi wyjdzie! Chcesz coś wypić? - zaproponowała.
- Tylko jeśli kopie i najpierw sama spróbujesz. - Zaśmiałą się pod nosem.

****

Vicky wstała dość wcześnie następnego dnia. Jak się można było spodziewać nie spało jej się zbyt dobrze, a pogoda za oknem była równie beznadziejna co wczoraj, jeżeli nie gorsza.
Po krótkim spacerze do Kowala, strażniczka zastała go śpiącego pod ścianą z mieczem na kolanach. Narzędzie wyglądało na skończone.
Przyjrzała się narzędziu… nie przypominał już noża, co za tym idzie będzie się musiała pouczyć szermierki, w której byłą niezwykle beznadziejna. Profilaktycznie zapukała w drzwi, nie miała zamiaru się do niego zbliżać gdy się przebudzi. - Puk puk? - Rzuciłą nieco podniesionym głosem.
Kowal otworzył lekko oczy. Kiwnął głową na znak...powitania, albo coś. Rzucił broń na podłogę. - Weź se. Ja pośpie. - postanowił, po czym spowrotem zamknął oczy.
Kobieta wzruszyła ramionami, po czym pewnym już krokiem zbliżyła się do olbrzyma. Złapała dziwaczny miecz i zaczęła go oglądać z każdej strony.
- Ale paskudny. - Parsknęła, robiąc kilka wymachów na próbę. Jak można było się spodziewać stracił nieco na poręczności. - Naprawdę nie dało się zrobić by był bardziej nożowaty? - Marudziła jak paniusia niezadowolona z koloru karocy która miała ja wozić w dzień urodzin.
-Diament to nie metal. Nie można go przetopić. - wymruczał olbrzym. - Musiałem go rozbijać i sklejać żelazem, więc upewnij się, że jest wykarmiony. Inaczej może łatwo pęknąć.
- “Wykarmiony?” - Uniosła brew. - Nie mów mi że to spija krew przeciwników jak jakiś fantastyczny artefakt typu “Siewca sierot” czy inne coś. - Nadal przyglądała się ostrzu, obracając je na wszystkie storny.
Olbrzym uniósł się lekko i przyjrzał się Vicky, swoim zaspanym wzrokiem. - Tobie jednym uchem wchodzi a drugim wychodzi? Twój poprzedni też tak działał. Spija manę z ciała. - przypomniał, patrząc na dziewczynę.
- Dobrze wie… znaczy sprawdzałam czy ty wiesz. - Wskazała na niego oskarżycielsko palcem. - Byle mnie nie wyssał do sucha. - Parsknęła cicho, uświadamiając sobie ukrytą przenośnie którą tylko jej zwyrodniały umysł załapał.
Vicky wymachnęła ostrzem na próbę. Wydawało się w miarę wygodne.
Błyskawice zagrzmiły za budowlą, przypominając o srogiej pogodzie.
Rycerze, ubrani w typowe Blackmorre uniformy zaczęli nadbiegać z każdej strony. Na ich twarzach były maski. Vicky nie mogła odróżnić jednego od drugiego. Zatrzymali się na kilka kroków od Victorri. Ilu ich było? 10? 20? Ostatnią osobą która się zbliżyła, był Marrick.
- Złóż broń i poddaj się dobrowolnie. - polecił. - Jesteś aresztowana za morderstwo Sumirrea Mihurry. Czeka cię areszt do ukończenia dochodzenia. Następnie sąd i wyrok.
Za długo było spokojnie, z jednego szamba wpadała w drugie. W końcu na tym polegała jej praca, pracą która zresztą bardzo lubiła.
- Jakieś dowody może? Zresztą dla twojej informacji Król nakazał mi chociażby spalić to miejsce jeżeli będziecie sprawiać kłopoty. Jak na moje sprawiacie. Ja mam tylko wyciagnąć z tąd tego wielkoluda - Stanęła bokiem do Marrick’a. - Nawet nie wiem o kogo chodzi… - Rekawice zacisnęły się, a ostrze trzymała w gotowości. Nie zaatakuje pierwsza, ale najmniejsza oznaka agresji będzie oznaczało wypalenie z obu rękawic podmuchów powietrza.
-Jako jedyna przesiadywałaś w jej celi całą noc. Jakiś strażnik słyszał, jak przyznała się do bycia winną mutacji Sychea. - zaczął tłumaczyć Marrick. - Gdy służba przyszła z śniadaniem, znajdują martwą kobietę, a ciebie odnajdujemy z zakazaną bronią w ręku. - mężczyzna skrzyżował ręce na piersi. - Zostajesz tutaj. W celi wysokiego nadzoru. To ja jestem prawem w Blackmorre a twoje wymówki nic dla mnie nie znaczą, insygnia strażnika nie upoważnia do mordu. - ostrzegł Marrick. - poddaj się.
- O? Ktoś tu wyżej sra niż dupę ma. Posłuchaj chłopczyku, nie wiem kto cię mianował naczelnikiem ale był chyba ostro walnięty. Po jaką cholerę miałabym ja zabijać? Poza tym Blackmorre jest spisane na straty, a rozkazy króla są ważniejsze niż bękart i jego piaskownica. - Mierzyła wzrokiem każdego z osobna. - Kolosie jak chcesz stąd wyjść, będziesz musiał mi pomóc. - Powiedziała to nie odrywając wzroku od zgrai. Nie miała bladego pojęcia co, kto na co, po co. Ba! Nie obchodziło ją to, ale jeśli się teraz podda spędzi tu resztę życia, bo nie wyglądali jakby chcieli sprawę wyjaśniać, a szybciutko ją zamknąć.
-Będziesz się tłumaczyć podczas rozprawy. Złóż broń. – Marrick nie odstawał. Olbrzym z kolei podrapał się po głowie i na trochę niemrawo spojrzał na podłogę. - Ja się wtrącać nie będę. – mruknął. - Było, nie było...ja tu tylko więzień. – nie potrzeba by było geniuszu, aby spostrzec, że unika on patrzenia w stronę Marricka.
Victorria uniosła nieznacznie brew. - Król wysłał mnie po tchórza… - Sekundę po tych słowach wyszarpnęła pistolet z kabury z zamiarem zastrzelenia naczelnika. Nie była znana z podejmowania dobrych decyzji, tylko z tego że zawsze jakoś wychodziła z szamba w które się wpakowała.
Pocisk wyleciał dość nagle, ale z tuzinem obserwatorów ciężko było zapewnić sobie efekt zaskoczenia. Jeden z strażników natychmiast skoczył na trajektorię lotu pocisku, zasłaniając swoim ciałem Marricka, upadł na kolana krwawiąc.
Potem nie doszło nawet do przełknięcia śliny. Vicky usłyszała grom. Ciężko powiedzieć, czy błyskawicę, czy wystrzał. Potem drugi, podobny. Jej brzuch i plecy bolały, z chórem trzasków wylądowała pod krzesłem kowala, z kratami porozrzucanymi po celi. Mężczyzna który ofiarował jej broń (która na dobrą sprawę została tam, gdzie Victorria stała, wraz z jej pistoletem) wyglądał jak inkarnacja przerażenia. - Marrick to demon. – wyszeptał. - demon w ludzkiej skórze.
Nadzorca poprawił rękaw koszuli, metalowa pestka wypadła z jego rękawicy. Nogą stuknął o podłogę, wyleciała druga. - Pozbierać łuski. Widać obejdzie się bez sądu, atak na nadzorcę to dowód winy sam w sobie. Związać ją.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline