Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2014, 12:50   #41
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
"B" is for Brain, becouse i got brain damage. Im deranged, insane, and got cerebrum like a cabbage

Vicky czekało bardzo dużo oczekiwania na rozwój sytuacji. Najpierw musieli przejść przez potwornie długie śródmieście, schodząc do kanałów, aby potem zacząć szukać wyjścia z powrotem na górę. Po walce w sali balowej było to nawet trudne, a zdecydowanie męczące.
Zaraz po tym musieli zamówić karocę, aż do zamku, czyli niezbyt tanią. W zamku z kolei kazano im czekać. Dwie godziny. Dopiero wtedy król zgodził się na Audycje.
Ogromne drzwi do sali tronowej zostały otwarte, paź wyszedł na przód aby wyczytać “Strażnik królewski Victorria Iveleann z wielkiej gildii techników oraz jej asystent Maks z zakonu czarnoksiężnictwa”, w końcu zniknął z pola widzenia zostawiając dwójkę przed wejściem do sali, w której znajdował się tylko król.
- Jak to z zakonu czarnoksiężnictwa!? Jesteś czaromagiem? - Szepnęła, lecz było to na tyle głośno że usłyszałby to każdy w pobliżu. Po chwili kiwnęła na to dłonią i przestąpiła przez wejście. Wkroczyła nie tyle pewnym co pośpiesznym krokiem. Zasalutowała, ukłoniła się a potem znowu zasalutowała. To chyba z nerwów.
- Królu. - Zaczęła niepewnie próbując ogarnąć czy nie zapomniała czegoś z etykiety dworskiej. - W śródmieściu jest grupa Fanatyków którzy w imię jakiejś “Bogini” chcą rozpocząć otwarty konflikt z Ferrą. - Rzekła na jednym wdechu, licząc że to Król zapyta o szczegóły. Za dużo gadania było.
Rubius westchnął. - Fanatyzm w śródmieściu to najgorsze co się mogło przydarzyć. Co się na ten temat dowiedzieliście? – spytał, przewidywalne. Jeżeli strażnik chciał coś przekazać królowi, ten zawsze brał to za istotną informację.
- Wspominali jeszcze, że to “przedstawienie” którym nas uraczyli jest ostatnim aktem agresji przed powstaniem. Jak na moje, już pewnie rozpoczęli działania w tą stronę. - Poczochrała się po bujniejszej części fryzury. - Jak to zidentyfikował Max, mają po swej stronie Magodzieja. - Na krótki moment się zawiesiła. - Czarnomaga...umm.. kogoś kto czaruje w każdym razie. Nie jestem pewna ale mają dwie szychy. Jeden twarz miał skrytą pod kapturem i wystawały mu uszy. Jednak najdziwniejszym było to że sześć… cosiów lewitowało przy nim. Drugi zaś to wysoki typ z cylindrem, o kolorze skóry jakiegoś odcienia błękitu. Wydawał się taki “dworski”. - Splotła palce za plecami oczekując na słowa Króla.
Król zaczął gładzić swoją brodę w głębokim zastanowieniu. - “powstanie w śródmieściu” - zastanawiał się wyraźnie niepewny. - Nie dobrze, mamy szach. Atakować nie możemy, ale jak sami wyjdą to też jest problem. – westchnął król po czym wyprostował się nieco. - To co mi powiedziałaś, zostaje zaklasyfikowane. Możesz o tym mówić wyłącznie innym członkom straży, przy czym oni oczywiście również cierpią pod tą samą restrykcją. – zadeklarował na sam wpierw, woląc zapobiegać problemom od Vicky, niż je leczyć. - Ciężko będzie odnaleźć osobnika w kapturze, ale niebieskoskóry mężczyzna brzmi jak ktoś, kogo powinno być dość łatwo znaleźć. Musimy to całe powstanie stłamsić w zarodku. Wyślę ludzi za poszukiwaniem. – postanowił.
- A ty dostaniesz inną misję. – dodał po chwili milczenia, aby nie zostawić Victorri z pustymi rękoma. - Chcę abyś wróciła do Blackmorre i przyprowadziła mi jednego mężczyznę. Zwie się Yoamsted. – objaśnił.
Vicky pobladła nieco. Nie chciała oglądać więcej tego miejsca, ale jeśli taki jest rozkaz Króla nie miała prawa odmówić. - Tak jest. - Wydusiła w końcu zawieszając wzrok na podłodze.
- Jest ktoś kto poda mi więcej szczegółów na temat misji? - Jej spojrzenie ponownie osiadło na Rubiusie.
- Nie ma zbyt wielu szczegółów. – odparł król. - On jest więźniem, a ty dostajesz ode mnie prawo go stamtąd wynieść. Jeżeli będą ci sprawiać problemy możesz nawet ten budynek spalić na dobrą sprawę, Blackmorre dawno okazało się większym utrapieniem niż sukcesem. Miało to być rozwiązanie humanitarne odmienne od egzekucji, ale im więcej raportów dostaję tym mniej mi się to podoba. – pogładził swoją brodę – Nawet nie mam pojęcia czemu dalej stoi, ale to problem na inną okazję.
- Zajmę się tym jak tylko odpocznę wasza wysokość. - Ukłoniła się delikatnie. Czekała na słowa Króla w stylu “To wszystko” albo “Możesz iść.” Tą nogę musiał obejrzeć ktoś kto miał jakieś medyczne pojęcie, a Vicky pożądała wręcz odpoczynku. Kąpiel też by była miła… jakiś mały drink.
Król jednak się nie odezwał, po prostu machnął ręką, a dwójka mogła opuścić pomieszczenie.
Ledwo co prawda Vicky wyszła z zamku, Max zapytał:
- Naprawdę zamierzasz wyjeżdżać teraz z stolicy?
- Naprawdę o to pytasz? Przecio Król jasno powiedział że trzeba się tym zająć. A kim ja jestem by to kwestionować? Zresztą i tak moja posada wisi na włosku.Aha i póki pamiętam. - Rozmasowała skroń, by zatrzymać się na moment. Odwróciła się w stronę Maxa i postąpiła krok w jego stronę. Stałą tak blisko ze naruszyła jego prywatną przestrzeń. Spoglądała mu głęboko w oczy, z wymalowaną na twarzy mieszanką złości i zaintrygowania.
- Co sobie myślałeś wskakując tak przede mnie? -
-Eh? - Max uniósł brew w najczystszym wyrazie zdziwienia. - Zdaje mi się że nie rozumiem o co pannie chodzi.
- Zamiast mi, przyjebał tobie ten... “czaszkowy”. Dlaczego wskoczyłeś przede mnie? - Jej mimika nie zmieniła się ani odrobinę
Twarz Maxa przedstawiała wyraz osoby niesamowicie zdziwionej, ogłupiałej, zgubionej. - Naturalnie w obronie. Byłem pod wpływem wsparcia magicznego, nie spodziewałem się, że nawet zaboli. Nieco zawiodłem. - wzruszył ramionami. - Ostatecznie to nie ja jestem strażnikiem, mogę robić tylko to co w mojej mocy.
- A czego nie zrozumiałeś w części “Nie daj się zabić”!? - Już nie mówiła, warczała wręcz. - Myślisz że przyjemnie mi się patrzy jak ci którzy ze mną pracują głupio giną!? - Zbliżyła twarz jeszcze bardziej, na tyle ile to było możliwe. - Pomyślałeś może jakbym się poczuła, jebany egoisto jakbyś tam zginął?! - Zgrzyt jej zębów był słyszalny na dobre kilka metrów.
- Już widziałam dziesiątki “bohaterów” którzy myśląc, że jak się poświecą to będą coś warci. GÓWNO! Jak tak łatwo odrzucacie swoje życie to możecie się od razu powiesić! - Może wydawało się to Maxowi, ale jej błękitne oczy zaszkliły się odrobinę. - Ja może nie wyglądam, na osobę którą to obchodzi, ale nie wyglądam też na Królewskiego strażnika. - Jej powieka zadrżała dziwacznie.
Max odsunął się, wyraźnie skonfundowany. - Wybacz moją opinię, ale nie spodziewałem się abyś była osobą, którą obchodzi życie kogokolwiek. Twoja troska jest wręcz wzruszająca. - odparł. - Wybacz jednak, ale Ja nigdy nie popełniam nic z zamiarem zgonu. Wszystko co kiedykolwiek zrobiłem i zrobię w przyszłości, robię z przekonaniem osiągnięcia sukcesu. Ta jednorazowa pomyłka była wypadkiem. - zapewnił mężczyzna uśmiechając się lekko. - I dzięki temu oboje przeżyliśmy, więc chyba nic się nie stało, prawda? - Max wyciągnął rękę aby odsunąć kosmyk z twarzy Vicky. - Pozwól, że udam się przygotować naszą podróż do Blackmorre. W tym czasie możesz załatwić swoje sprawy na mieście. Pojedziemy jutro. - dałoby to Vicky jakieś cztery godziny. Nie za dużo, ale też nie za mało.
Powiodła za nim wzrokiem, by zaraz odwrócić się na pięcie. Rozmasowując skroń mamrotała pod nosem. - Czemu nie może działać jak kiedyś? - Odnosiła się zapewne do swojej głowy.
Postanowiła się udać do swojego domu… a raczej warsztatu z kuchnią, łazienką i łóżkiem, po drodze jednak musi zajść gdzieś gdzie połatają jej rany.

***

Miejsce w którym mieszkała Victorria rzeczywiście było bardziej warsztatem jak mieszkaniem. Większość miejsca zajmowały najróżniejsze graty, stoły maszyny oraz masa rozpoczętych “projektów”. Dopiero w rogu dużego pomieszczenia znajdowała się mały aneks kuchenny, w którym także były drzwi do łazienki. Łóżko też tam się znajdowało, i wydawało się być tutaj jedynym ładnie wyglądającym meblem. Kierując się w stronę kuchni zrzucała co kolejne części ubioru, aż nie została w bieliźnie. Pchnęła leniwie drzwi do łazienki, od razu kierując się w stronę “nagrzewacza”, maszyna podgrzewała wodę do kąpieli. Przekręciła kurek, aż wskazówka znalazła się na oczekiwanej temperaturze, potem pociągnęła wajchę. Sprzęt zaczął pracować a ona sama, udałą się do chłodziarki umieszczonej w rogu kuchni. Z niej wyciągnęła dużą butelkę, z jakąś niebieską cieczą w środku. Na etykiecie widniał napis “Laska Nebeska”, co oznaczało że musiał być to jakiś fikuśny rodzaj alkoholu. Nie koniecznie z najwyższej półki. Odkręciła nakrętkę i już miała pociągnął parę łyków gdy poczuła nagle na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciła powoli głowę w stronę marionetki, którą to zostawił jakiś artysta i nigdy po nią nie wrócił. Sztuczne ślepia wpatrywały się w Victorrię, co wywoływało u niej dziwny niepokój. Zdjęła spojrzenie z marionetki by pociągnąć parę dużych łyków dziwacznego trunku. Od niechcenia spojrzała ponownie na lalkę… nie patrzyła już w jej stronę. Vicky zamarłą na moment. Jej umysł musi płatać jej bardzo subtelne figle. Potrząsnęła głową i opróżniła butelkę kolejną serią haustów. Usłyszała cichy dzwonek oznaczający że temperatura wody jest już taka jak sobie zażyczyła, bez ceregieli poszła się wykąpać, butelkę rzuciła gdzieś w kąt.

Miała dość czasu aby się wykąpać, przebrać i nawet złapać coś do przegryzienia na zasilenie organizmu, nad którym zaczynał ciążyć kac, a przynajmniej trzeźwość.
Rozległo się wtedy pukanie do drzwi, zgadując po dość zadbanej karocy widocznej z okna, musiał to być Max.
- Ide Ide! - Dobiegł go głos gwardzistki zza drzwi. Otworzyła mu drzwi, Wyglądała jak zwykle, z tym że jej czerwona kurtka była zawieszona na jakiejś maszynie. Od pasa w górę miała na sobie tylko gorset, albo ubiór do tego podobny. - Oh! Max nie spodziewałam się ciebie, nie wymalowana taka, nie uczesana. - Z kretyńskim wręcz uśmieszkiem zaczęła sie bawić włosami.
Max odchrząknął, wyraźnie oczyma celując gdziekolwiek nie na Vicky, głównie na ścianę obok jej głowy bądź sufit. Kobieta mogła zgadywać czy w ogóle sprawdził, czy kłamie czy nie, czy po prostu automatycznie stwierdził, że trzeba być grzecznym. - Nasza podróż jest już gotowa. Zdołaliśmy też uprzedzić twierdzę o naszym przybyciu. Nie powinno być żadnych problemów. - poinformował. - Możemy wyruszać kiedy tylko panienka będzie gotowa.
Delikatnie rozbawiona machnęła ręką by Max wstąpił. - Czekaj chwile, nie wiem gdzie rzuciłam rękawice. - Zaczęła łazić tu i ówdzie szukając swojej broni. - Aha i przestań z tym “Panienkowaniem”, mów mi po imieniu. - Mówiła spod jakiegoś blatu gdzie na czworaka kontynuowała poszukiwania.
-Postaram się, panienko. - odparł, chyba nie spostrzegając swojego natychmiastowego błędu. - Czy jest coś czym chcesz się zająć, przed wyjazdem z miasta?
Gwardzistka wylazła spod blatu, zapinając jedną już znalezioną rękawicę.
- Muszę jeszcze nastukać takiemu jednemu co chce taki rozkojarzony iść na zadanie od króla. Chyba że powie mi zaraz co się z nim dzieje. - Wypowiadając te słowa, niemal przeszywała Oolonga wzrokiem.
- Słucham? - spytał, wyraźnie nie rozumiejąc zarzutów.
Skrzywiła się odrobinę. - No to ja słucham. Jakoś tak dziwnie się zachowujesz, odkąd drzwi otworzyłam. Ale jeśli to tylko moje zwidy to wybacz. Zdarzają mi się aż za często. - Tym razem wcisnęła się za jedną z maszyn wyciągając rękę po prawą rękawicę, wyciągała się jak mogła ale jedynie muskała ją opuszkami palców. Jak się tam znalazła w ogóle?
- Zaledwie staram się zachować swoją godność osobistą, i pytam czy jest pani gotowa do drogi. - wyjaśnił się Max wyraźnie skonfundowany przez Vicky.
Z cichym stęknięciem wreszcie zacisnęła palce na broni i wygramoliła się zza maszyny. Druga rękawica się znalazła była teoretycznie gotowa. Zatrzaskując ostatnie zapięcie podeszłą do Maxa, i puknęła go w nos palcem wskazującym. - “Pani” jest gotowa. - Burknęła kierując się w stronę wyjścia, zgarniając też swoją kurtkę i pas z pokrowcem na nóż.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 19-10-2014, 17:58   #42
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gdy dziewczyny obudziły się w magicznym kręgu, były dość zmęczone. Zwłaszcza Malie która oberwała całkiem nieźle. Andy miał ból głowy, co było wedle Nine oznaką skuteczności. Nim jednak czarownica pozwoliła na przesłuchanie, rządała od Malie zdjęcia jej metalowej rękawicy. Pod nią znaleźli dość mocno oszpeconą rękę. - Spróbuję cię ustawić z znajomymi u alchemików. - zasugerowała. - Rozmawiaj sobie z nim, a ja poślę karocę, zgoda?
- Mogło być dużo gorzej - westchnęła techniczka, jednak pokiwała głową. - Zgoda. Nie musisz się spieszyć. Domyślam się że mój podopieczny ma mi dość sporo do opowiedzenia - stwierdziła, przenosząc wzrok na chłopaka. - Jeśli wszystko dobrze pamiętasz, to zacznij od początku. Jak się tu znalazłeś i co było pierwszą rzeczą którą zrobiłeś?
Andy westchnął i rozsiadł się wygodnie. - Dostałem się tutaj przez portal, z cholera wie kąd. Thalanos twierdził, że mogło to być miejsce za oceanem. - zaczął, łapiąc od Malie ideę nie owijania w bawełnę. - Dość długo po prostu wędrowałem po pustyniach. W końcu trafiłem na Thalanosa, będąc na skraju śmierci głodowej. Facet został moim pierwszym kontrachentem w tej krainie.
- Kontrachentem? - zdziwiła się Malie. - Wiesz gdzie dokładnie to było? Powiedział ci kim jest? Dlaczego opuścił swoją gildię i stolicę?
- Hmm? Przyszło z czasem. Nie specjalnie mnie obchodzą wasze ideologie czy polityki. Mówił, że studiuje jakiegoś smoka czy inne dziadostwo i zajmował się jakimś kultem, który widział za zagrożenie. Wysłał mnie tutaj abym zaniósł jego znajomemu jakąś wiadomość i jeżeli trzeba został aby pomóc. Więc zostałem. Dość świadomy, że facet nie do końca jest po waszej stronie, ale że był moim nowym kontrachentem to nie mogłem specjalnie się wtrącać w to, że zdadza Thalanosa i całą resztę. - wzruszył ramionami Andy.
- A tym znajomym był kto? - ciągnęła dalej dziewczyna. - Skoro domyślasz się że nie był po naszej stronie, to jaki był jego cel?
- Ciężko mi powiedzieć, jestem dość pewien, że nie pracował dla siebie. - stwierdził po namyśle Andy. - Może wpadł w ten kult albo coś. Zresztą, on chyba był z twojej gildii? Zarządca czy tam kierownik? Ten od dokumentów? Nie wiem jak się ta fucha nazywa, nadzorował pociągi. Co jedzie, gdzie jedzie i co się z nimi dzieje.
- Czyżby chodziło o Vendiego? Białe włosy, fioletowe oczy. Trudno go nie zapamiętać - stwierdziła Malie, gładząc się po podróbku w zamyśleniu. - Co mu przekazałeś i jakie polecenia dla niego wykonywałeś?
Andy podrapał się w tył głowy. - Nie wiem co było w paczce. Zabronił mi jej otwierać. Z kolei sam Vendie miał mnie za ochroniarza. Dużo kombinował z membrańczykami w murze, nieco z zwykłymi ludźmi. Ciężko mi powiedzieć kiedy coś po prostu robił, a kiedy knuł i po co. Ostatecznie gdy coś się działo zamykał się w swoim pokoju i diabli wiedzą co robił w środku. - chłopak wzruszył ramionami.
- Robiłeś za jego ochroniarza? Nie pamiętam żebym widziała cię w naszej gildii - zauważyła techniczka, jednak szybko przeszła do bardziej dręczących ją pytań. - Długo dla niego pracowałeś? To on zlecił ci porwanie księżniczki?
-Może pół roku? I tak, to na jego polecenie. - przyznał. - Nie chroniłem go w gildii, tylko poza nią. To oczywiste że nie chciał aby ktokolwiek wiedział, że pomocnik Thalanosa jest w stolicy. Zwłaszcza osoby w gwardii królewskiej. - Mimo takiej deklaracji, Malie nie pamiętała aby ktokolwiek w ogóle opisał jej Andiego. Obecność wampira i jego powiązania z arcymagiem musiały nigdy nie wyjść na jaw.
- Nie rozpoznała cię nawet jego córka, więc wątpię aby Thalanos podzielił się z kimkolwiek informacją o tobie - odparła Malie, będąc równie szczera z Andym co on z nią. - Gdyby Vendiemu tak było wygodniej, mógł powiedzieć że jesteś członkiem jego rodziny. Przynajmniej kolor włosów macie podobny - dodała z lekkim uśmieszkiem. - Czyli nie wiesz co wywrotowcy próbowali osiągnąć porywając Rubię? To oczywiste że chcieli mieć jakiegoś haka na króla, jednak ciekawi mnie ich modus operandi. Nikt ci nie powiedział co dokładnie planują?
- Jestem całkiem pewny, że sam Vendie nie wie. Wygląda raczej an kogoś, kto działa czekając na jakąś nagrodę, czy coś. - stwierdził. - Poza tym nie mieliśmy jej porwać. Tak na prawdę to kazano nam ją zamordować.
- Zamordować? - tym razem techniczka zdziwiła się jescze bardziej. - To znaczy że nie potrzebowali karty przetargowej, tylko wzbudzenia terroru wśród ludzi. Pokazania, że nawet rodzina królewska nie jest bezpieczna we własnej stolicy. Jednak gdyby chodziło tylko o rewolucję, to byliby bardziej skłonni dzielić się swoją ideologią, zamiast bawić się w tego typu konszachty… - dziewczyna zastanawiała się coraz mocniej. - Wiesz może kim był tamten membrański porucznik i skąd się tu wziął?
Andy chwilę zastanawiał się nad tym o jakiego “porucznika może chodzić”. W końcu jednak coś przyszło mu do głowy. - Do was, do Ferramentii zaprowadził mnie Graham. Jeden z poruczników Daemoniusa. Szczupły, lisi. - opisał. - Dostał papier ambasadora aby wprowadzić mnie do środka stolicy. Dość często się kręcił z Vendim.
- Naprawdę? Gdy sama zapytałam go o glejt, zaatakował mnie i Saeha. Ciekawe czemu postanowił pozbyć się swej przykrywki akurat wtedy - myślała na głos Malie. - Zresztą wojny i tak nie ma, więc nie wiem jaki mieliby powód do ataku… Chyba coraz mniej z tego wszystkiego rozumiem - westchnęła, kręcąc głową.
- Cóż, dostałem się tutaj dość dawno, a Amethystus wypisał mu glejt na dwudniowy pobyt. Dokument był na dobrą sprawę nieważny. - stwierdził Andy. - Mimo wszystko, nie łatwiej będzie po prostu go dorwać, póki nie wie, że nie mam już z nim ani thalanosem kontraktu?
- Też tak sądzę - zgodziła się techniczka. - Ale przedtem powiedz mi czy wszyscy mieszkańcy śródmieścia są w to zamieszani, czy wygląda to bardziej na jakąś mniejszą konspirację?
-Myślę, że są. W ten czy inny sposób. Skoro porucznik jest po stronie Vendiego, może nawet mają polecenia z samej Membry.
- Czyli każdy Membrańczyk którego spotkamy jest naszym wrogiem. Ponadto współpracują też z nimi Ferramentczycy. Jednak co mogło ich do tego przekonać? Gdyby chodziło o pieniądze to jestem pewna że król obsypałby złotem każdego kto puściłby farbę o tym co dzieje się w śródmieściu. W jaki sposób byli oni rekrutowani?
Andy wzruszył ramionami. - Za mało uważałem, ale nie mam zbyt dużego pojęcia. Kto wie, może w tym kulcie jest coś superfajnego? - podał swoją tezę. - Wyciśniesz to jak ich złapiesz.
- To właśnie planuję - stwierdziła pewnie Malie. - Może zaczniemy od Vendiego. Wolę najpierw posprzątać własne podwórko, zanim zajmę się cudzymi. Wiesz może czy ktoś jeszcze z gildii techników jest w to zamieszany?
-Nie sądzę.

***

Karoca czekała już przed gildią, gdy tylko Malie wydostała się na powierzchnię. Zostali oni prędko zawiezieni do gildii alchemików, przez woźnice który był przekonany jakoby Malie była w potwornym stanie. Dziewczyna została zaprowadzona do szpitalu gildii, gdzie znajdował się znany jej już białowłosy mężczyzna. Musiała usiąść a on zaczął aplikować jakąś maść do jej spalonej ręki.
Podczas tej procedury do pokoju wpadł Arens. - Malie! Z nieba mi spadasz! - krzyknął wyraźnie przejęty. - Podróżowałem wraz z transportem aż do stacji kolejowej, a i tak dostałem wybrakowaną przesyłkę. - wyżalił się.
- Jak to możliwe? - spytała gwardzistka z dziwną miną. - Zakładam że obserwował pan załadunek i rozładunek? To znaczy że w trakcie transportu część towaru zwyczajnie wyparowała? Dziurawą beczką można by wyjaśnić gdyby zdażyło się to raz, ale to przecież po prostu niedorzeczne.
Amens przytaknął skinieniem głowy - Coś się musi dziać z pociągiem. Może po prostu nawet nie wyjmują tego towaru, tylko wiozą go gdzieś dalej? Nigdy nie pomyślałem, aby tam sprawdzić. - wywnioskował w końcu. - Za jakąś godzinę jest następny transport. Mogłabyś zdążyć na stację. - zasugerował Arens.
- Czyli zmiana planów, Andy. Idziemy zobaczyć co z tym transportem. I tak mam przeczucie, że jest to powiązane z resztą tego co dzieje się w stolicy - stwierdziła dziewczyna. - Pozwoli pan tylko że doktor dokończy składać mnie do kupy i natychmiast wyruszam - oznajmiła alchemikowi.
- Dacie sobie radę, czy mam wam coś szybko zapewnić? A może pomóc osobiście? - spytał Amens, wyraźnie przejęty całą tą sprawą. Klejnoty tanie nie były, nawet w stolicy.
- Poradzimy sobie - odparła uspokajająco gwardzistka. - Proszę mi zaufać. Jeśli można to chciałabym tylko aby posłał pan kogoś po mojego asystenta, Patrricka. Załatwimy tą sprawę we trójkę.

***

Decyzja została podjęta, a zebrani w spokoju oczekiwali nadejścia dostawy. Patrrick wyglądał na dość przestraszonego, parobek nie miał prawie w niczym doświadczenia. Malie z kolei była całkiem zdrowa, miała wrażenie, żę czymkolwiek była maść którą dostała w gildii, zwyczajnie zmyła oparzenie z skóry, zostawiając nową i gładką.
- To jak robimy? - spytał Andy. Pociąg miał zatrzymać się na peronie za kilkanaście minut. Wtedy służba z peronu ma podjąć się wyładunkowi i zanieść klejnoty do gildii.
- Najpierw powiemy że przeprowadzamy zwykłą kontrolę - stwierdziła Malie. - Gdy upewnimy się że i tam razem klejnoty zostały skradzione i nie mają ich przy sobie tragarze, zatrzymujemy pociąg w związku z kradzieżą i zaczynamy jego przeszukiwanie. Twoim zadaniem będzie upewnić się że nikt go w międzyczasie nie opuści żeby uciec z towarem - wyjaśniła swemu podwładnemu. - Proste jak drut. Skoro klejnoty zniknęły w pociągu, to muszą gdzieś w nim być. Trzeba je tylko znaleźć.
Pociąg zatrzymał się na peronie. Patrrick głośno przełknął ślinę, gdy zbliżyli się do drzwi. Konduktor z stacji pozwolił dwójce wejść do środka. Według niego w środku powinna być tylko jedna osoba, pilnująca aby całość jechała w przód.
Malie weszła do pierwszego z wagonów, gdy Patrrick poszedł odwiedzić maszynistę. Wszystko wyglądało dość standardowo, idąć dość szybko w przód i rozglądając się pobierzenie po wagonach dziewczyna nic specjalnego nie dostrzegła. Gdy zatrzymała się pod drzwiami do ostatniego z wagonów dogonił ją truchtem Patrrick, który dysząc powiedział, że maszynista to spokojny człowiek i w sumie o nic go nie podejżewa.
Otwarcie ostatnich drzwi przyniosło jednak małą niespodziankę.
Był to pusty wagon, nie było w nim skrzyń, co najwyżej jakieś grube worki w paru kątach. Puste mimo wszystko. Na środku wagonu znajdowałą się klapa, a pod samą ścianą na jego końcu siedział….porucznik, z kataną opartą na swoim boku.
Gdy dostrzegł Malie, zerwał się na równe nogi, przygotowując katanę do wyjęcia.
- Ah, więc to ty. Mogłam się tego spodziewać - prychnęła dziewczyna, po czym natychmiast chwyciła za rękę swego kuzyna i wyskoczyła razem z nim z wagonu tak szybko jak do niego weszła, by następnie silnym pociągnięciem ręki zatrzasnąć drzwi i zamknąć zasuwę. - Andy, szybko! Ogień, tutaj! - zawołała do wampira, wskazując palcem podwozie wagonu. Nie miała co prawda zamiaru uśmiercać porucznika, ale kogoś takiego i tak należało porządnie zmiękczyć zanim będzie nadawał się do przesłuchań.
Wampir zaczął biec w stronę wagonu, jego ręce zapłonęły ogniem. - Na drzwi czy do środka!? - krzyknął nadbiegając. Na gest Malie przykucnął przed samym pociągiem i posłał pod niego swój płomień. Kątem oka królewska strażnik dostrzegła, jak na torach, tuż za wagonem pojawia się porucznik z podpaloną nogawką.
- Szybki skurczybyk - rzekła z lekką irytacją Malie, celując pistoletem w Membrańczyka. - Stój, bo strzelam! - zawołała ostrzegawczo, gotowa oddać strzał jeśli tylko porucznik wykona jakikolwiek gwałtowny ruch. Tarcza na jej lewym ramieniu została ponownie rozłożona, gdy trójka szykowała się do walki.
Porucznik, typowo z swoim charakterem nie odezwał się, tylko zwyczajnie rzucił do ucieczki. Popędził za wagon, pocisk Malie mijając go o włos.
- Za nim! - rozkazała Malie, sama rzucając się w kierunku konia na którym przyjechał Patrrick. W biegu przeładowała pistolet, po czym wskoczyła na siodło i pomogła dosiąść ogiera Andiemu. Jej kuzyn miał w tym czasie popędzić za uciekinierem i upewnić się że Malie i Andy go nie zgubią.
Ku ździwieniu dwójki, gdy tylko zasiedli na koniu pociąg ruszył z miejsca. Patrrick z kolei krzyknął - Odjeżdżają! - popisując się spostrzegawczością. Ogier ruszył z pełnym pędem. Miał potencjał dogonić lokomotywę, choć marne szanse były na przegonienie pociągu.
- Niech to diabli - warknęła gwardzistka, popuszczając lejce i uderzając konia butami pod boki. Jeśli porucznik dostał się z powrotem na pociąg to musieli go dorwać zanim lokomotywa zdąży się rozpędzić. Popędziła więc ogiera na drugą stronę torów by upewnić się że Membrańczyk chwycił się wagonu po przeciwnej stronie, gdyż nie wyobrażała sobie innego sposobu jakim mógłby wraz z nim odjechać.
Był tam. Dość spanikowany porucznik usilnie wspinał się na dach drugiego wagonu. Ten mężczyzna może nie był najlepszym artystą w ucieczkach.
Malie popędzała dalej konia dopóki nie zaczęli zbliżać się do Membrańczyka. Wtedy puściła jedną dłonią lejce i wycelowała rękawicę prosto w plecy uciekiniera mając zamiar zrzucić go z wagonu podmuchem magicznego wiatru.
Porucznik zacisnął zęby. Podparł się nogą, puścił jedną z rąk, chcąc zarzucić ją na dach pociągu. W tej chwili, z sporym zamachem Malie posłała na niego falę powietrza. Prostą, nieprzerwaną i powtornie silną. W moment Membrańczyk stracił panowanie nad sytuacją, udeżył głową w bok pociągu, puścił się i upadł na ziemię, spory kawałek koziołkując.
Koń z kolei zaryczał, przerażony nagłą, ogromną siłą, wypadł nieco z równowagi i...potknął się, o mało nie wywracając, a zrzucając z siebie Malie oraz Andiego.
Dziewczyna prędko podniosła się z ziemi, nie zadając sobie nawet trudu próbami przywoływania rumaka. Mieli porucznika tam gdzie chcieli.
- To twoja ostatnia szansa! Poddaj się, a nie stanie ci się krzywda! - zawołała do uciekiniera, oddelając się prędko od Andiego tak by wraz z nadbiegającym Patrrickiem otoczyć Membrańczyka z trzech stron. W międzyczasie zaś chwyciła telekinezą za jedną ze stojących nieopodal beczek i cisnęła w stronę porucznika by nie ułatwiać mu zbytnio dojścia do siebie.
Porucznik oberwał prosto w twarz, padając na ziemię. Leżał tak bez ruchu dobre dziesięć sekund, ale w końcu jednak się podniósł. Wypluł nieco śliny zmieszanej z krwią i bez efektu spróbował coś wybełkotać. Niezdarnie wyjął swoją katanę z pochwy. Nie podniósł się jednak na nogi, gapiąc się w ziemię.
Patrrick nadbiegł tak szybko jak mógł, dość zdziwiony, że poszło tak łatwo.
- Tylko niczego nie próbuj, słyszysz!? - ostrzegła gwardzistka, zbliżając się ostrożnie do pokonanego z wycelowanym w niego pistoletem. W końcu wciąż mógł próbować kąsać.
Im bliżej była Malie, tym głośniej oddychał Porucznik. Graham był dość zdeterminowany. W końcu zacisnął ręce na swojej broni, podbił się w górę, do klęczków i uniósł katanę ostrzem w dół. Gotowy do samobójstwa.
- STOP!!! - wrzasnęła Malie, ponownie aktywując szmaragd w swej rękawicy, by spróbować wyrwać katanę porucznikowi. Jednocześnie dała znak Patrrickowi by ten pomógł jej w obezwładnieniu uciekiniera.
Katana odleciała w bok, wyrwana z rąk Grahama, który upadł na ziemię z twarzą będącą ucieleśnieniem bezsilności. Malie usłyszała trask z swojej rękawicy. Jej klejnot był u swoich granic.
- Po takim dniu bez dwóch zdań muszę zarządać podwyżki - stwierdziła techniczka, ocierając pot z czoła, gdy jej kuzyn niezbyt zręcznie wiązał ręce za plecami Membrańczyka. Sama zaś podniosła wyrwaną przed chwilą katanę i po chwili podeszła do niego by osobiście upewnić się że pęta są dostatecznie mocne. - Patrrick - rzekła poważnie, a chłopak wzdrygnął się lekko gdy ta podniosła na niego wzrok.
- S-s-starałem się jak m-mogłem! - wybełkotał spanikowany. - Ale n-naprawdę nigdy w-wcześniej nikogo nie wią…
- Udasz się do konduktora i każesz mu przekazać straży by aresztowali temtego maszynistę za współudział w kradzieży klejnotów. Potem możesz wracać do domu - stwierdziła dziewczyna z powagą.
- A co z tym u-uciekinierem? - zapytał, wskazując palcem na Grahama. - Przecież on jest niebezpieczny! Co j-jeśli się uwolni i…
- Poradzę sobie, Pat, naprawdę - przerwała mu Malie uspokajającym tonem, po czym położyła mu dłoń na ramieniu i spojrzała prosto w oczy, na co ten wzdrygnął się jeszcze mocniej. - Poza tym zaufaj mi że nie chcesz oglądać tego co z nim zrobimy.
- Naprawdę nie lubię gdy mówisz takie rzeczy - odparł młody technik, odwracając wzrok. - To lepiej pójdę już do tego konduktora…
- Gdyby Amens próbował cię wypytywać, to sprawa jest dalej w toku, ale mamy wszystko pod kontrolą - dodała jeszcze gwardzistka, po czym pochyliła się nad porucznikiem i chwyciwszy go za kołnierz poderwała go z ziemi, a następnie popchnęła w kierunku jednej z uliczek. - Ruszaj się i nic nie kombinuj! Mam dla ciebie propozycję… - ostatnie zdanie wypowiedziała ciszej, tak by Patrrick jej nie dosłyszał, po czym machnęła ręką na Andiego i zaczęła prowadzić Membrańczyka do jednej z dobrze sobie znanych ślepych uliczek, gdzie już kilka razy zdażyło jej się interweniować w sprawie napadu.

***

Nie była to zbyt długa plątanina, mimo iż porucznik potykał się o własne nogi. Dość szybko dochodził do siebie, jak się okazało nie krwawił zbyt poważnie, ale nie wyglądał na zdrowego ani chętnego do kooperacji. Gapił się głównie pod swoje nogi i nie wydawał żadnych dźwięków.
Gdy doszli na miejsce Malie cisnęła jeńcem na ziemię pod ścianą uliczki i pochyliła się nad nim.
- Pewnie zdążyłeś zauważyć, że konkretna ze mnie osoba, więc nie próbuj grać na zwłokę. Powiedz mi wprost co wolisz: zwieżyć się mnie tu i teraz, czy królowi po torturach? - przedstawiła swoją ofertę. - Kto wie, jeśli zadowolą mnie twoje odpowiedzi, to może uda ci się mnie przekonać bym poszła względem ciebie na pewne ustępstwa. Z królem którego córkę próbowaliście zamordować nie byłabym tego taka pewna. A ty jak myślisz, poruczniku Graham?
Graham wzruszył ramionami. - Pytaj. – zdecydował, dość obojętnie. - To nie sekret. Jeniec zawsze się wygada. – miał solidne rozumowanie. Albo po prostu wiedział, na czym polega los jeńca.
- Znakomicie - uśmiechnęła się z zadowoleniem gwardzistka. - Zacznijmy więc od tego o co wam do cholery chodzi. Nie wiem czy Membrańczyków też okłamują w tej sprawie, ale niedawno dowiedziałam się że żadnej wojny nie ma, więc co u diabła tu robicie realizując akcje wywrotowe i grożąc samej rodzinie królewskiej?
-Chodzi o was. Jako społeczeństwo. - powiedział porucznik. - Odrzuciliście nauki smoka, a powracającym bogom się to nie podoba. Daemonius robi co może, aby zniszczyć wasz grzech. A my, w jego imieniu i pod jego rozkazem. - wylegitymował się Graham patrząc mimo wszystko na ziemię.
Malie przewróciła oczami i westchnęła ciężko.
- Oooh, czyli to krucjata. No, to wszystko usprawiedliwia - zadrwiła. - Więc? Co to za smok i powracający bogowie? W olbrzymią jaszczurkę ziejacą ogniem mogę jeszcze uwierzyć, ale skąd wiecie że byli tu wcześniej jacyś bogowie, a tym bardziej że teraz do nas powracają?
Graham uśmiechnął się lekko. - Skontaktowali się z wybranymi. Diamondusem, Daemoniusem, Vendim. Nie wiem kim jeszcze. Przynajmniej tak się zarzekają. - stwierdził Graham. - W sumie nikt z nas ich nie widział. Ale każdy jeden z wybranych jest teraz potężny, więc chyba to o czymś świadczy. - wywnioskował. - Ja tu tylko zamiatam, albo zamiatałem. Póki miałem jeszcze honor. - przeżywał swoją porażkę. W sumie trzecią z rąk straży królewskiej.
- Dla ludzi którzy żyli tu zanim odkryto klejnoty i magię, a teraz także technologię, też moglibyśmy być boskimi wybrańcami, albo nawet samymi bogami. Uwierzyłbyś że pociąg to stalowy smok, który pożre cię jeśli nie złożysz dla niego daniny z owcy? - kpiła dalej techniczka. - Na pewno jest jakieś naukowe wyjaśnienie mocy którą zdobyli. No ale powiedz mi co takiego rzekomo niewytłumaczalnego potrafią że tylu ludzi uwierzyło w te ich brednie?
Graham zastanawiał się przez chwilę. - Zgaduję, że chodzi o samą ich siłę. - stwierdził w końcu. - Czy w końcu nie tym jest bóg? Istotą niewyobrażalnie potężniejszą? Skoro sam Diamondus poczuł strach, to tym bardziej jego poddani. - ocenił porucznik.
- Jeśli każdy kogo nie możesz pokonać jest dla ciebie bogiem, to byłoby ich cholernie wielu. Począwszy zresztą ode mnie - zaśmiała się Malie. - A królom dziwnie często zdaża się że tracą piątą klepkę. Dopóki nie widać wszechobecnych znaków na niebie i ziemi, nie wiem czemu ludzie mieliby komukolwiek uwierzyć w wizje katastrofy. Mana znikająca ze świata to coś co można poczuć i zmierzyć, ale trzeba czegoś znacznie więcej bym uwierzyła że to bogowie próbują nas ukarać - stwierdziła, po czym machnęła ręką obojętnie. - Zresztą mniejsza o takie bzdety, zejdźmy z powrotem na ziemię. Czy poza boskim Vendim ty byłeś najsilniejszym ze smoczych wyznawców tutaj w stolicy?
- Nie. - wyznał niemal natychmiast. - Może, bo ja wiem, piątym najsilniejszym? Dużo przede mną. - przyznał. - Z Vendim bym się nie mierzył, a są silniejsi od niego. Przede wszystkim Scout i jego lokaj. Nie wiem co prawda czy przesiadują w stolicy, robili strasznie dużo za kulisami, niż obok nas. - skrzywił się, wyrażając spory brak szacunsku. - No i jeszcze jest Marrick. Prawie że na równi z Vendim. W sumie lepszy w mięśniach niż myślach.
- Czyli co tak naprawdę potrafi Vendie? - spytała z zaciekawieniem gwardzistka. - Ktoś musiał kiedyś przetestować go w walce, i to najpewniej nie raz skoro uważacie że jest niepokonany.
Porucznik prychnął śmiechem. - Ja się z nim nie biłem. Ale wiem, że nie obchodzą go specjalnie rany. Jakoś zawsze dochodził do siebie. Nawet po strzale w głowie.
Andy spojrzał na Malie nieco pytająco. - To nie jest u was normalne?
- Przeżywanie strzału w głowę? Nie sądzę - odparła dziewczyna, przenosząc wzrok na wampira. - Czyli nie musiałam być aż tak delikatna gdy z tobą walczyłam? Dużo jesteś w stanie przeżyć?
- Całkiem sporo. - przyznał. - To nie tak, że mój ogień mnie nie pali. - wyznał Andy.
- No to mamy odpowiedź dlaczego zrobili z ciebie ochroniarza. Czy któryś z was wie dlaczego Vendie mógł w ogóle potrzebować kogoś takiego jak Andy skoro taki z niego kozak? - spytała obydwu.
Andy wyglądał dosyć pytająco. Porucznik też nie był zbyt pewny. W końcu jednak się odezwał. - Możliwe, że tylko stwarza pozory. - zgodził się w końcu. - Będąc szczery to od Daemoniusa wiem, że Vendie jest wybrańcem bogini.
- I wszyscy mieszkańcy śródmieścia w to wierzą? Ale chyba nie wszyscy dla was walczą? No i do czego potrzebne wam były skradzione klejnoty? Planowaliście otwartą wojnę religijną? - zapytała, ponownie zwracając się bezpośrednio do porucznika.
-Tego nie wiem. Ale wiem, że nasze działania miały zwyczajnie wprowadzać chaos. Powoli budować do upadku stolicy. - wyjaśnił. - Stąd manipulacje śródmieściem. Wystarczy, że wpuścicie tam teraz jeden oddział.
- I wybuchnie otwarta wojna domowa? Nie mogliście wygrać prawdziwej wojny, więc stwierdziliście że zniszczycie Ferramentię od środka, czy tak?
- Tak. A przynajmniej tak sądzę. - stwierdził w końcu porucznik. - Ostatecznie stoi nad nami Daemonius, nie Amethystus. - zawuażył. - Na moją wiedzę, książę może nawet nie wiedzieć co się tu dzieje.
- Więc który z nich zgodził się na tą farsę z udawaną wojną? Sądziłam że Amethystus zgodziłby się na coś takiego tylko gdyby wiedział że jest w stanie pokonać Ferramentię w inny sposób. On też sądzi że prawdziwa wojna dalej trwa?
-Jako zwykły żołnierz, nie mam pojęcia. - odparł Graham. - Ostatecznie pytasz mnie o sprawy królewskie. - zaśmiał się.
- No już mniejsza o to. Pytałam tylko z ciekawości - stwierdziła Malie, prostując się w końcu. - Powiedz mi jeszcze tylko czy poza Vendim są jeszcze jacyś inni godni uwagi Ferrmentczycy którzy z wami współpracują. Może wśród artystów? Dziwi mnie że nie zauważyli czegoś takiego mimo że byli gildią która miała nadzorować wszystko co dzieje się w śródmieściu.
- Nie będę rozdawać imion, których nie znasz. - zadecydował Graham. - Nie przed tobą. Przed królem, może i. To chyba moja jedyna karta przetargowa.
- Ja jestem w tej chwili bliżej niż król i zaznaczam że byłam dla ciebie miła tylko dlatego że byłeś grzeczny - poinformowała gwardzistka, sięgając za pazuchę spod której wyciągneła notes i długopis. - Podasz mi te imiona, a ja opowiem Rubiusowi jak grzecznie z nami współpracowałeś i upewnię się że żaden kat nie będzie cię nękał w twoim lochu. Nie chcę żeby któryś z nich wbił mi nóż w plecy gdy nie będę tego oczekiwać - ostatnie zdanie skierowała bardziej do Andiego niż do porucznika.
- Ta. Bo ja nie wiem, jak arystokracja działa. - Zadrwił Graham. - Dasz mu tą liste, obciągniesz pałę i poprosisz o podwyżkę. A ja będę przeklinał, że w ogóle się urodziłem.
Gwardzistka nic na to nie odpowiedziała. Jedynie uniosła nogę i kopnęła Membrańczyka z całej siły w krocze, po czym schowała z powrotem notes.
- Udam że tego nie słyszałam. Ale niech ci będzie, twardzielu. A teraz pójdziesz marszem do swojego lochu zanim stanę się bardziej niemiła - stwierdziła, ponownie podnosząc Grahama z ziemi za kołnierz i pchając go z powrotem w kierunku stacji.
 
Tropby jest offline  
Stary 26-10-2014, 12:41   #43
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Techniczka wstała następnego ranka i zauważyła na tykającym w rogu gabinetu lidera gildii zegarze jak zbliża się południe. Ziewnęła głośno i spojrzała z obrzydzeniem na stertę porozrzucanych po biurku papierów, po czym wzruszyła ramionami i podniosła się z fotela. W takich chwilach naprawdę cieszyła się że ma do pomocy kogoś takiego jak doktor Iffeyhaus.
Poprzedniego dnia ledwo zdążyła napisać raport dla króla nim zmożyła ją senność i ból przemęczonych mięśni. Może i wysiłek fizyczny nie był jej obcy, ale po tym co przeszła przez ostatnie dwa dni powinna dostać co najmniej nowiutki błyszczący order. A jeśli powiedzie się jej plan niemalże bezkrwawego stłamszenia rebelii, to również i najwyższe odznaczenie Ferramentii. Chociaż bardziej niż honory interesowały ją przywileje i fundusze jakie mogłaby otrzymać. Już jutro okaże się czy technologia zatryumfuje nad bogiem i magią, i jeśli wszystko pójdzie zgodnie w planem, to nic już nie stanie na przeszkodzie rozwojowi technologii w Ferramentii. No może poza końcem świata z powodu znikającej many, ale tym będzie przejmować się później. Teraz miała dużo bardziej pilne sprawy na głowie.
- Cześć Andy! - zawołała rześko, po tym jak przeszła przez gabinet i otworzyła drzwi na ościerz. - Mam nadzieję że nie spałeś na warcie. Teraz gdy wiemy że mamy do czynienia z fanatykami religijnymi, nie chciałabym obudzić się obok samobójcy z przyczepioną bombą.
- Dobry - odpowiedział białowłosy, wstając z krzesełka ustawionego przed drzwiami do gabinetu. Jego oczy były lekko podkrążone, ale wciąż szeroko otwarte. Mimo wszystko nie była to chyba jego pierwsza nocna warta. - To co dzisiaj robimy, Malie?
- Jeszcze się pytasz? To co zawsze. Idziemy zawojować świat! - odparła z uśmiechem dziewczyna. - Ale zaczniemy od stacji. Najpierw pójdziemy sprawdzić czy klejnoty o które prosiłam dotarły nietknięte. Jedyne czego nam teraz brakuje to następny złodziej.
Wampir przytaknął ze zrozumieniem.
- Zjemy śniadanie w gabinecie, a potem wychodzimy z gildii tylnym wyjściem przez warsztat, z dala od pomieszczeń biurowych. Nie chcemy żeby Vendie zobaczył cię z bliska. Na zewnątrz także uważaj na tych którzy mogą cię rozpoznać, przynajmniej dopóki nie uporamy się z tymi fanatykami.
- Postaram się nie wychylać - odparł chłopak, nakładając na głowę kaptur i naciągając go na tyle mocno że na pierwszy rzut oka nie można było dostrzec koloru jego włosów i górnej części twarzy.
- Potem resztę dnia spędzimy w warsztacie. Mam tam kilka materaców i zatyczki do uszu, więc wypocznij najlepiej jak potrafisz do jutrzejszego poranka, bo czeka nas ciężka przeprawa. Ale jeśli operacja się powiedzie, to osobiście dopilnuję byś został wolnym człowiekiem. Czy to z łaską króla, czy bez niej - to powiedziawszy położyła dłoń na ramieniu Andiego i uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Już teraz mam u ciebie dług, a jeden uciekinier nie zszarga mojej reputacji po czymś takim.
- Chyba nie do końca rozumiem to zdanie. - uśmiechnął się Andy.
- A czego tu nie rozumieć? - odparła techniczka, wyciągając przed siebie dłoń, by puknąć chłopaka palcem wskazującym w środek czoła. - Zawsze spłacam swoje długi, więc zamierzam cię uwolnić. Jeśli z twoją pomocą uda nam się powstrzymać rebelię, to w moim mniemaniu odpracujesz swoje winy z nawiązką. Jednakże król może mieć na ten temat inne zdanie, biorąc pod uwagę że brałeś czynny udział w zamachu na jego córkę. No chyba że wolisz zostać tutaj ze mną do końca życia jako więzień na przepustce.
-Chyba nie rozumiesz zasad mojego psiego losu. Jak i naszego kontraktu. - Andy spojrzał na Malie jakby został lekko zlekceważony. Szybko zmieniło się to jednak w smutny, melancholijny uśmiech. - Potrzebuję cudzej many aby żyć. Energia ta daje ludziom nade mną władzę. Teraz jestem twój, prędzej czy później będę potrzebował jej więcej. Od ciebie, lub od kogoś innego. - wytłumaczył się. - Nie ma dla mnie wolności poza śmiercią.
- Cóż, pewnie mogłeś trafić dużo gorzej ze swym żywicielem - przyznała niezbyt skromnie techniczka, opierając ręce na bokach. - Jednak mimo to chcę ci dać wybór. Ferramentia to cywilizowany kraj, gdzie nie ma niewolników. Zresztą widziałeś Amensa, który został liderem gildii mimo posiadania tej samej przypadłości co twoja. Tak więc nic nie stoi na przeszkodzie byś wiódł szczęśliwe życie. Na pocieszenie jeśli zwiążesz się kiedyś z kobietą która zostanie twoim nowym żywicielem, to przynajmniej nie będziesz się różnił niczym od przeciętnego pantoflarza. No poza tym że nie będzie potrzebowała wałka żeby dać ci popalić gdy wrócisz do domu napruty w trzy dupy.

* * *

Następnego poranka wszyscy czekali na swoich miejscach jeszcze przed świtem. Malie siedziała w kabinie Małego Timmiego z cicho buczącym silnikiem, pracującym na niskich obrotach by nie wydawać zbyt głośnych dźwięków, jednak być rozgrzanym i w każdej chwili gotowym do akcji. Mech stał za winklem jednej z mniejszych uliczek uliczek, która była tylko na tyle szeroka by ledwo się w nią wcisnął, nie zostawiając nikomu miejsca na ucieczkę. Andy i Patrrick zaś siedzieli po turecku przed wejściem od drugiej strony uliczki, przebrani za żebraków. Plan nie był nadmiernie wymyślny, co zmniejszało liczbę niewiadomych i rzeczy które mogły pójść nie tak. Malie upewniła się że woźnica który codziennie zawoził Vendiego do budynku gildii nie miał nigdy nic wspólnego ze śródmieściem i dostanie dość złota by jego rodzina mogła pokusić się nawet o awans społeczny. Wystarczyło zaś że ten zawiezie swego pana prosto w przygotowaną przez nią pułapkę. Malie mogła łatwo rozbić w drzazgi płot dzielący uliczkę jednym uderzeniem pięści swego mecha, zaś Andy i Pat mieli za zadanie odciąć konstruktorowi drogę ucieczki gdy ta zajmie się jego pojmaniem. Ponadto w odwodzie czekał oddział wojsk królewskich odcinających obecnie sąsiednie ulice w razie gdyby Vendiemu udało się wydostać z ich pułapki. Ich dowódca miał przy sobie opal którego bliźniak był w posiadaniu Malie, zaś wszyscy byli gotowi by natychmiast zareagować na sygnały dymne wydawane przez królewską gwardzistkę. Każdy z uczestników planu miał także na wyposażeniu parę zatyczek do uszu.
- Oh, właśnie przypomniał mi się pewien skrót, panie Vendie - rzucił za siebie woźnica, odchylając na moment drewnianą zasuwę w przedniej części karocy. - Nadrobimy dzisiaj nieco drogi jeśli nie ma pan nic przeciwko.
To powiedziawszy mężczyzna pociągnął lejcami, a pojazd skręcił w boczną uliczkę gdzie miała rozpocząć się zasadzka. Następnie zaś zwolnił nieco i pochylił się do przodu, by wyrwać trzpień łączący konia z karocą, a potem wstać i przeskoczyć na jego grzbiet, po czym pognać co sił przed siebie. Zaś gdy tylko Malie zauważyła wyjeżdżającego z uliczki woźnicę, docisnęła gaz do dechy, a jej mech poruszył się by zastawić do niej wejście w tym samym czasie gdy Andy i Patrrick odcięli Vendiemu drogę którą przybył.
Wszystko stało się dość nagle. Gdy Timmy pojawił się na wizji karocy, jej drzwi otworzyły się. Mimo tak nagłej reakcji, Vendie wydostał się z niej niezwykle powoli. Ręce trzymał wzniesione ku górze, spokojnym krokiem zbliżając się w przód.


Początkowo Malie mogła dostać pewnych obaw. Vendie nie był ubrany tak jak zwykle. Poza nieznanymi lewitującymi za jego karkiem przedmiotami, jego włosy były spięte, oczy czerwone. Na twarzy znajdowały się przedziwne linie a same, dość zdobne i kolorystycznie uporządkowane ubranie wydawało się nietypowe. Krojem nie odpowiadało niczemu co Malie w życiu widziała a nawet na tą odległość materiał wyglądał nietypowo.
Vendie opuścił swobodnie ręce i nim Malie zdążyła się odezwać wyciągnął w jej stronę jedną z nich. Trzy z pięciu lewitujących kawałków metalu podfrunęły do ręki, generując przed nią coś co wyglądało jak obraz kręgu.
- Spokojnie. Proszę wytłumaczyć co się dzieje. - poprosił Vendie, jego głos dochodzący do Malie niczym telepatia opalu.
- Jesteś aresztowany pod zarzutem współpracy z terrorystami! - popłynął z głośnika w mechu stanowczy głos gwardzistki. - Jesteś otoczony, Vendie. Nie ma w stolicy miejsca w którym mógłbyś się schować. Poddaj się teraz, a nie stanie ci się krzywda.
-Poddaję. - powiedział spokojnie Vendie. - Jestem w stanie wytłumaczyć się tutaj, na miejscu. - zadeklarował. - W czym problem?
- To bardzo miło z twojej strony - odparła Malie przez megafon. - Pat, proszę skuj go. Wtedy sobie porozmawiamy - to powiedziawszy mech wycelował swoje działo prosto w rzekomego boskiego czempiona, zaś asystent gwardzistki przełknął głośno ślinę i wyciągnął parę kajdan z którą zaczął powoli zbliżać się do Vendiego.
- T-tylko spokojnie. N-nikomu nie m-m-musi stać się k-krzywda…
-To oznacza koniec telepatii. - poinformował Vendie, a magiczny krąg zniknął z powietrza. Elementy odleciały za plecy Vendiego, gdzie również mężczyzna skierował swoje dłonie, pozwalając się bez słowa skuć za plecami.
- Tak więc, panie Vendie - wznowiła dziewczyna już nieco bardziej rozluźnionym tonem. - Może wyjaśni mi pan dlaczego dwóch ważnych jeńców biorących udział w atakach wskazało pana jako swojego przełożonego i rzekomego lidera smoczego kultu przeprowadzającego akcje wywrotowe w obszarze stolicy?
- Smoczy kult, ciekawa nazwa. Słyszysz mnie? - spytał Vendie, wyraźnie nie mający pojęcia o sposobie działania Timmiego. - Mówią tak, ponieważ jest to prawdą. Działali na moim poleceniu, wedle mojego, bezskutecznego i wypchanego błędami planu. - odparł spokojnie. - Na podstawie wskazówek lidera gildii magów, Thalanosa. - dodał.
- Głośno i wyraźnie - odparła gwardzistka. - Jeśli to prawda, to Thalanos również jest zdrajcą. Ale o tym zadecyduje król. Nie wiem czemu, ale nie spodziewałam się że będzie pan taki skory do wyjaśnień. No ale skoro jest pan taki szczery, to proszę mi powiedzieć czy to znaczy że lider gildii magów także jest wyznawcą owego kultu?
Vendie usiadł na kolanach z głośnym westchnięciem. - To może chwilę zająć. - uśmiechnął się. - Kilka lat temu wraz z Thalanosem rozpoczęliśmy pracę nad połączeniem technologii i magii. Po wielu próbach stworzyliśmy machinę która była w stanie przetważać ogromne ilości many. Jej koncept powstał dzięki pomocy jednego z szlachciców północy, Hrabii Scout. - rozpoczął wyjaśnienia. - Maszyna okazała sie nie tyle portalem, co metodą komunikacji długodystansowej. Dzięki niej uzyskaliśmy konakt z bytami, które nazywają siebie naszymi bogami. Z czasem zarówno Ja jak i Thalanos nabraliśmy przeciw nim podejżeń. - ciągnął dalej. - Wobec tego Thalanos wyruszył w poszukiwaniu dowodów i informacji względem nieznanych, gdy ja miałem utrzymać z nimi konakt, próbować ich rozumieć. Szybko doszło do mnie, że ich intencje zakładają wojnę bądź podbój. Zaczęli nakazywać walkę z zwyczajami przeciwnymi tym podobnym do membrańskich. - Vendie uśmiechnął się. - Czekając na powrót Thalanosa zacząłem rozporządzać plany nieskuteczne, jednak bazujące na ich rozkazach, aby podtrzymać ich zaufanie do czasu gdy zrozumiem kim są.
- Czyli nie próbowaliście wpierw, bo ja wiem… zweryfikować ich boskości? - zapytała lekko zdziwiona Malie. - Zapytać czy umieją czytać wam w myślach, czy mogą uczynić jakieś cuda, czy w ogóle widzą co robicie, i takie tam? Skoro wam udało się skonstruować taką machinę, to niewykluczone że ktoś inny również był do tego zdolny i zwyczajnie się z wami bawił.
- Ciężko mi to wytłumaczyć. Mam podejżenia, że Hrabia Scout był jednym z nich. - wyjaśnił się Vendie. - Dzięki ich poradom stworzyłem magiczną technologię, dość ponad nasze dotychczasowe osiągnięcia, poza tym… - Vendie wstał, wyraźnie zadowolony z siebie. - Właśnie byłem w drodze zdać swój raport. Stąd mój ubiór. Możesz osobiście zobaczyć o co chodzi. - zaproponował.
Był to też moment w którym Malie poczuła małe zawirowanie w głowie. Nie było ono nieprzyjemne. Spowodował je Opal.
- Oczekujemy raportu, pani strażnik. - był to dość znajomy jej głos. Generał rozstawionych przez nią oddziałów postanowił się skontaktować.
Malie przyłożyła dłoń do opalu zamontowanego w konsoli mecha i opuściła metalową osłonę na tubę przez którą rozmawiała z Vendiem.
- Chyba chodziło panu o rozkazy. Proszę nie zapominać kto tu jest wyższy rangą, panie generale - odparła karcącym tonem. - Na razie pozostańce w gotowości. Akcja przebiega pomyślnie, więc niebawem rozpoczniemy transport więźnia.
Zaraz po tym dziewczyna uniosła z powrotem osłonę i przemówiła ponownie do pojmanego:
- Gdzie znajduje się ta machina?
-W kanałach. Skrót znajduje się nieopodal naszej gildii. - odparł. - Jeżeli nie pojawimy się w ciągu trzech godzin, możemy wzbudzić podejżenia.
- Cóż, nie zaprzeczę że chętnie zobaczyłabym na własne oczy ten wynalazek, jak i dowiedziała się kim są ci cali bogowie - stwierdziła Malie, wyraźnie rozważając ofertę Vendiego. - Zakładam że nie będą wiedzieli że tam jestem, dopóki im tego nie powiem. Myślę że mogę na to przystać - oznajmiła, po czym lufa broni Timmiego została opuszczona. - W takim razie odeskortujemy pana do gildii. Tam odwołam straż i dalej pójdziemy we trójkę z pana byłym ochroniarzem.

***

Mimo odwołania straży, Generał wojsk odmówił wykonania polecenia i nalegając z całą siłą swojej upierdliwości przekonał Malie aby pozwoliła mu podążyć za nią, dla bezpieczeństwa.
Spacer był dość długi, musieli zejść do kanałów z przejścia za gildią, po czym wieloma krętymi korytarzami dotrali do ukrytego, podziemnego warsztatu.
Był to dość szerokie miejsce składające się z pojedyńczego pokoju. Na wielu stołach porozrzucane były metalowe części, o różnych kształtach i większości nieznanych Malie zastosowaniach.
Na środku pokoju znajdował się...obraz? Tak mogła strażniczka nazwać ogromny prostokątny przedmiot, podpięty sznurami z metalu do innej, metalowej skrzynki.
-To Ekran. - wyjaśnił słowem Vendie - Monitor. - ani jedno hasło ani drugie nie miało dla pozostałych zgromadzonych sensu. - Rozwiąż mi ręce, albo wciśnij przycisk na nim. - prostokąt z napisem “call” był chyba jedynym, który Vendie mógł mieć na myśli.
Malie rozglądała się zafascynowana po pomieszczeniu, nie mogąc powstrzymać swej ciekawości. Gdy tylko jej uwagę zdążył przykuć ekran, natychmiast do niego podeszła, a następnie zaczęła go obmacywać i oglądać ze wszystkich stron.
- Doprawdy ciekawe urządzenie. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam - stwierdziła z dziwnym nie schodzącym z twarzy uśmiechem. - Na jakiej zasadzie ono działa? Jak udało się wam wpaść na taki pomysł?
-Do końca nie wiemy. - odpowiedział Vendie. - Dostaliśmy wiele sugestii od mężczyzny z północy, o którym wcześniej wspomniałem. - przypomniał. - Sami nigdy byśmy tego nie zmontowali.
- Skąd pobiera manę? Nie widzę tu żadnych klejnotów - zauważyła, nie odrywając przy tym wzroku od machiny. - Używaliście do tego tamtych oliwinów? - spytała wskazując ręką na porozrzucane po sali kryształy. - Działa to jak opal? W sensie tworzy telepatyczną więź między rozmawiającymi? - kontynuowała zalewanie Vendiego potokiem pytań.
-Naprawdę nie wiem jak działa. Ale tak, używa oliwinów. Są w tym pudle. - powiedział wskazując skinieniem głowy prostokąt podpięty metalową liną do ekranu. -Mogę ci wyjaśnić jak używać ich do zasilania, ale to najlepiej potem. Przy kawie. Gdy będziemy mieli na to kilka dni.
- Z miłą chęcią. Już widzę multum zastosowań dla tego typu energii - stwierdziła dziewczyna z rozmarzonym i nieco upiornym uśmiechem. - Czy zobaczymy ich w tym obrazie? - zapytała wskazując na monitor. - Przypomina trochę lustro.
-Najpierw usłyszymy, potem zobaczymy. - wyjaśnił. - Będą nas widzieć. A przynajmniej na nas patrzeć. Nigdy jednak nie zwracali uwagi na to ile osób jest w sali.
- Myślałam że tylko ty i Thalanos wiecie o tej maszynie. Porucznik którego schwytałam nie miał pojęcia jak bogowie do was przemawiają - zauważyła Malie.
-Ani porucznik ani Andy nie widzieli tej maszyny. - wyjaśnił oczywiste Vendie. - Nie są jedynymi, którzy mi pomagali.
- W takim razie zobaczmy wreszcie jak to cacko działa - stwierdziła dziewczyna, uśmiechając się szerzej, po czym zatarła ręce i przyłożyła palec do przycisku. - Lepiej nie odwracaj się do nich tyłem i staraj się wyglądać jakbyś po prostu trzymał ręce za plecami. A zresztą… powiedz im co chcesz. Nie żebym wierzyła w tą ich całą boskość - wzruszyła ramionami, po czym nacisnęła guzik.
Najpierw usłyszeli szum, trzask. Potem zaczęły rozbrzmiewać niezrozumiałe dźwięki przypominające inkantacje magiczne. Z czasem słuchania, Malie zaczęła rozróżniać głosy różnych, nieznanych jej osób. Hasła zaś zaczynały wydawać się słowami.
-So who the fuck is it?
- X112. Magic potential over 9k….It’s the next point on our harvester’s path.
-9k? Do they shit magic or something? Someone turn on the display. And tell Shiba to bring me a coffe or something.


Ekran zabłysł, po czym ukazał błękitnoskórą postać o długich, ciemno niebieskich włosach. Jej oczy były skośne, o fioletowej i żółtej barwie. Z głowy wyrastały rogi, pod którymi znajdowały się skośne uszy. Postać była dość kobieca, ludzka. Ubiór miała jednak nietypowy. Ogon też nie wyglądał zwyczajnie. Ostatecznie, mogłaby ujść za membrankę. Postać wpatrywała się w zebranych z ekranu, milcząc.
Malie cofnęła się o krok, patrząc z niedowierzaniem na ruchomy obraz. Spojrzała za siebie na Vendiego, po czym zrobiła kilka kroków w tył by stanąć obok niego z rękoma za plecami, próbując wyglądać na jego pomocnicę.
- Chciałbym zgłosić moje sukcesy. - rzekł Vendie, klękając na jedno kolano. - Skutecznie wprwadzam chaos w stolicy, tym samym zyskując mimo wszystko królewskie poparcie.
-Dobrze. - odpowiedziała postać z obrazu, w jak najbardziej zrozumiały sposób. - Już wkrótce nadejdziemy. W rok. - zadeklarowała.
Kącik ust Malie drgał nerwowo, gdy ta próbowała opanować wybuch śmiechu. W końcu jednak siła woli królewskiej gwardzistki zwyciężyła, a ta opadła na kolano podobnie jak Vendie i ze spuszczoną głową podniosła do góry rękę, sygnalizując że ma coś do powiedzenia.
- Jedna z moich słóżek ma coś do przekazania, wolno jej?
Niebieskoskóra osoba wydawał temu tyle samo zainteresowania co raportowi Vendie. Wzruszyła ramionami.
- Właściwie to miałabym pytanie - wyjaśniła Malie przepraszającym tonem. - Nie chciałabym kwestionować waszych planów, ale dlaczego dopiero za rok?
-Tyle ofiarujemy wam czasu, abyście naprawili swoje błędy. - odparła postać, niemal automatycznie. Z pamięci.
- A co jeśli do tego czasu nie zdążymy oczyścić naszego świata z niewiernych, jeśli wolno mi spytać? - gwardzistka zadała następne pytanie, unosząc w końcu głowę by skierować wzrok na rzekomą boginię.
-Wtedy my zaprowadzimy porządek sami. A magii więcej nie będzie. - Zdanie to było dość puste, kobieta jednak uśmiechnęła się w dość specyficzny, prowokujący sposób.
- Dziękuję bardzo za odpowiedzi - stwierdziła dziewczyna, po czym spojrzała pytająco na Vendiego, jak gdyby czekając na jego polecenie by wyłączyć urządzenie.
Vendie jednak nie zdążył się odezwać. Przerwał mu generał wojsk, który wystąpił w przód i splunął na ekran. Jego masywna ręka uniosła się, aby zrzucić z głowy przerośnięty kaptur.


- Miałem jakieś przeczucie. - oznajmił masywny głos czerwonowłosego króla Rubiusa. Mężczyzna z dość srogim wyrazem twarzy przyglądał się niebieskoskórej postaci. - Czymkolwiek jesteś i czegokolwiek chcesz, Ferramentia nie klęka. Nie pozwolę unieść ręki na to królestwo. Jeżeli ma być wojna, to będzie. Kim jesteście!?
Niebieskoskóra postać uśmiechnęła się.
-Sidhe.
Po tym jednym słowie, ekran zgasł.
- Wasza królewska mość? - gwardzistka patrzyła z rozdziawionymi ustami to na ekran, to na króla. Gdy jednak przeszło jej pierwsze zaskoczenie, powróciła do swego typowego rzeczowego tonu. - Proszę o wybaczenie, ale nie sądzę żeby takie otwarte wypowiedzenie wojny było dobrym posunięciem. Właśnie straciliśmy rok który mogliśmy wykorzystać na przygotowania, jak i element zaskoczenia gdy wróg do nas przybędzie. Ponadto sami teraz nie wiemy kiedy się ich spodziewać.
Mimo nieprzychylnych słów, Malie w duchu pochwalała zachowanie króla i w gruncie rzeczy żałowała że sama najpierw nie pękła i nie powiedziała niebieskoskórej wprost co o niej myśli.
- Spójrz na nich. Rok to nie jest prezent. Zanim tu dojdą, minie przynajmniej tyle czasu. - zarzekł się Rubius. - To nic innego tylko farsa. Jestem pewny że trzeba więcej niż koloru skóry aby cię zmylić, Malie.
- Oczywiście, królewska mość - kiwnęła głową techniczka. - Jednak uważam że zawsze bezpieczniej zakładać najgorsze. Nie znamy ich technologii, ani sposobu podróżowania. Wiemy tylko że są bardziej zaawansowani od nas. Nie zdziwiłabym się gdyby pojawili się w stolicy już jutro, przechodząc przez jakiś portal. Sugerowałabym więc natychmiastowe rozpoczącie przygotowań do obrony.
Rubius rozejżał się po sali. - Mamy dość wglądu w ich technologię abym był pewnym siebie. Mobilizacje rozpoczniemy, o to się nie martw. Jeżeli chcesz zakładać najgorsze to rok czasu to za mało, aby przygotować się na wojnę z sąsiadem. A co dopiero nieznajomym…
- Dlatego osobiście postarałabym się zebrać jak najwięcej informacji o nich. Pan Vendie wspominał, że niejaki hrabia Scout z północy może być jednym z owych sidhe. Obojętnie jak pewni siebie by nie byli, spodziewałabym się że wysłaliby do nas przynajmniej jednego zwiadowcę przed podjęciem decyzji o najeździe. Jeśli wasza ekscelencja nie miałby nic przeciwko, to mogłabym zająć się jego odnalezieniem i pojmaniem - zaproponowała Malie.
-Chcę go żywcem i chcę go na pewno. - Król zastanowił się przez moment. - Narazie zostaniesz tutaj. Zbadasz tą technologię. Kogo innego wyślę na poszukiwania. Chcę cię dopiero, gdy będziemy wiedzieli gdzie on jest.
Oczy gwardzistki zaświeciły się na moment, a na twarzy zagościł szeroki uśmiech. Wyraźnie była to dla niej dużo bardziej interesująca alternatywa.
- Tak jest, wasza królewska mość! - oznajmiła z nieukrywaną pasją w głosie. - Czy moglibyśmy w takim razie odroczyć proces pana Vendiego? Sądzę że z jego pomocą dużo szybciej udałoby mi się zrozumieć działanie ich technologii. Ponadto możemy wykorzystać jego autorytet wśród smoczych wyznawców, by upewnić się że nie spróbują więcej nam zagrozić. Nie wiadomo czy na wieść o jego aresztowaniu poddaliby się, czy też szykowaliby dalsze akcje wywrotowe. Zaś w ten sposób moglibyśmy kontrolować ich poczynania, jak i dowiadywać się zawczasu co tak naprawdę planują Membrańczycy.
- Skoro masz taki zapał, to zostawię go w twoich rękach. - zgodził się Rubius. - A teraz chodźmy stąd. Muszę ogłosić zebranie.
Gwardzistka w odpowiedzi kiwnęła głową i podniosła się w końcu z klęczek, by poprowadzić króla do wyjścia.
 
Tropby jest offline  
Stary 01-11-2014, 12:05   #44
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie&Andy
Malie nacisnęła przycisk obok wejścia do warsztatu, a z góry zaczęły opadać stalowe wrota które zamknęły się z trzaskiem za królewskim posłańcem. Dziewczyna zaś odwróciła się na pięcie i z zadowoloną miną podeszła do Andiego by pomachać mu rpzed nosem listem z królewską pieczęcią.
- To twoja chwila prawdy Andy. Nie wiem czy potrafisz czytać, więc pozwól mi - to powiedziawszy wyciągnęła z kieszeni automatyczny scyzoryk który otworzyła naciśnięciem przycisku i ostrożnie rozcięła kopertę z której wycięgnęła i rozłożyła krótki list, czy też raczej królewskie oświadczenie w sprawie ułaskawienia przestępcy. Następnie zaś wciągnęła powietrze i przeczytała na głos:
- W związku z zasługami dla Ferramentii i poręczycielstwem ze strony królewskiej gwardzistki, Malie Louise Bigsworrth, Andrrew Oliverr Whiteberrg zostaje prawem łaski oczyszczony ze wszystkich zarzutów przez króla Rubiusa Cearsa II. Ponadto zostaje mu nadany tytuł szlachecki i będzie on od tego dnia traktowany w Ferramentii jak osoba wysoko urodzona. Będzie on także przydzielony do funkcji czeladnika pod kierownictwem Malie Louise Bigsworrth.
-Czyli teraz mogę mieć celę z łóżkiem i oknem? - spytał Andy podnosząc się ziemi. Po chwili uśmiechnął się. - Nie no, doceniam gest. Acz nie mam zamiaru zostawać technikiem, jeśli można.
- Więc nie chciałbyś pewnego dnia poprowadzić własnego bojowego mecha? Sam widziałeś jaka to frajda. Z pierwszej ręki że tak powiem - rzekła Malie zachęcającym tonem, składając z powrotem królewski list. - A tak poza tym mimo że masz już tytuł szlachecki, to obecnie należysz do tak zwanej szlachty zaściankowej. Nie posiadasz żadnej ziemi ani rodziny, a ja nie będę utrzymywała i karmiła swoją maną darmozjada. Przykro mi, ale wolni ludzie muszą sami na siebie pracować. Tak więc możesz poszukać sobie pracy gdzie indziej, albo ewentualnie wysadzić kilka następnych pociągów i wrócić do swojego przytulnego lochu. Względnie jeśli wolałbyś pójść na studia w gildii magów, to mogłabym cię dalej utrzymywać jeśli przyrzekniesz że będziesz się pilnie uczył.
Wyraźnie skonfundowany Andy zaczął drapać się po głowie i chodzić w kółko. - Zaraz, zaraz. Nie możesz tak jak cała reszta? Tamten system mi się podobał. - zaśmiał się Andy po czym oparł o ścianę. - Normalnie to było tak, że ktoś mi dawał manę, a potem miał za mnie, nazwijmy to...lokaja od wszystkiego. - objaśnił normalny przebieg swojego życia. - Nie chcę się uczyć magii, bo mam lepszą i silniejszą od całej tej zgrai. Nie chcę się uczyć technologii, twojego mecha prawie roztopiłem będąc na głodzie. - przypomniał. - Już prędzej zapytałbym Rubiusa czy mu strażników nie brakuje.
- Z twoimi zdolnościami mogłaby to być sensowna kariera - stwierdziła Malie, samej również namyślając się nad rolą Andiego. - Acz nie jestem pewna czy król chciałby mieć przy sobie kogoś kto miał za zadanie pozbyć się jego córki. Pewnie nie ma nic przeciwko dopóki to ja mam na ciebie oko, ale wątpię by szybko sam ci zaufał. No i jako wampir miałbyś pewne ograniczenia co do zadań które mógłbyś wykonywać - zauważyła, jednak po chwili dalszego zastanowia westchnęła w końcu ze zrezygnowaniem. - No już niech ci będzie, ale jak chcesz być moim lokajem, to musisz to robić dobrze. Ten cały Iffeyhaus przyprawia mnie o ból głowy, więc naucz się na czym polega papierkowa robota w gildii i będziesz mógł go zastąpić jako mój asystent dopóki Rubia nie wróci na stanowisko lidera. Potem moja służba nauczy cię jakich zasad i manier powinien przestrzegać ferramencki szlachcic, żebym nie musiała się za ciebie wstydzić na oficjalnych spotkaniach. A z ciekawszych rzeczy będziesz pomagał mi w testowaniu nowych modeli bojowych golemów. Jeśli któryś pokona cię trzy razy w czasie krótszym niż minuta, to wejdziesz do środka i przynajmniej nauczysz się nim kierować. W ten sposób upewnię się że jesteś dostatecznie silny by nie zginąć zbyt łatwo w wojnie przeciwko Sidhe. Tak więc jeśli wolisz walczyć bez mecha, to lepiej nie zaniedbuj treningów, bo nie zamierzam cię oszczędzać.
Andy wzruszył ramionami, wyraźnie nie przejmując się swoim losem. Przynajmniej na razie…
- O nic się nie martw. Możesz być pewien, że zrobię z ciebie porządnego szlachcica - rzekła i poklepała chłopaka po ramieniu. - A gdy tylko król się na tobie pozna może rzeczywiście pozwoli dołączyć ci do gwardii. Słyszałam że jakiś czas temu zaginął jeden z królewskich strażników, więc prawdopodobnie znalazłoby się dla ciebie miejsce.
- Przynajmniej to nie byłoby nudne. - wzruszył ramionami. - Przy całym moim niewielkim zainteresowaniem Rubiusem to może być niekoniecznie najlepsza decyzja z jego strony. Wtem znowu jestem zobowiązany chronić ciebie. - westchnął. Bycie powiązanym z strażnikiem, wiązało go z królem.
- Jeśli nie zainteresuje cię nawet wojna, to pozostanie ci chyba tylko zdechnąć z nudów - odparła żartobliwie Malie. - Swoją drogą skoro wszystko tak cię nudzi, to cóż za ekscytujące przygody miałeś zanim trafiłeś tutaj? Wiesz, w miejscu z którego przybyłeś. Jeśli wcześniej nie słyszałeś o Ferramentii i Membrze, to musiało być to gdzieś za morzem.
-Hę? - Andy zastanowił się przewracając wzrokiem po suficie. - W sumie nie pamiętam. Ale mieliśmy bardziej kwadratowe zamki. I więcej magów.
- Nie pamiętasz gdzie spędziłeś niemal całe swoje życie? - zapytała dziewczyna, przekrzywiając głowę w wyrazie zdziwienia. - Wygląda na to że te portale to jednak niebezpieczna rzecz. Thalanos nie próbował przypadkiem przywrócić ci pamięci? Myślałam że zaciekawiłoby go skąd pochodzisz. Może potrzebna ci następna sesja z Nine? - zaproponowała.
-No dobra, “nie chcę o tym rozmawiać”. Lepiej? - spytał Andy, przechylając lekko głowę. - Dość przywykłem, że jestem tutaj, a nie tam.
- Ah tak? Czyli jednak nie jest u nas tak źle - zauważyła Malie. - Nie chcesz nic mówić, to nie mów, ale mam nadzieję że nie masz nic przeciwko by pewnego dnia tam wrócić. Jeśli uda nam się odeprzeć inwazję Sidhe, to prawdopodobnie następną rzeczą którą zrobimy będzie podróż za ocean.
Andy wykonał głęboki wdech, a potem uwolnił głębokie westchnięcie. - Możemy skończyć? Równie dobrze mogło to być w innym wymiarze. Na dobrą sprawę u was portale działają tylko z punktu A do B. Jestem całkiem pewny, że tamten wyrzucił mnie w losowym miejscu.
- Skoro tak uważasz, to nie będę więcej o nic pytać - zgodziła się gwardzistka. - I nie wspomnę królowi o miejscu z którego pochodzisz. Gdyby ktoś pytał, to masz amnezję. Daj mi tylko znać jeśli kiedyś znaleźlibyśmy się w miejscu które rozpoznasz.

Malie&Vendie
- Powiedz mi coś Vendie, bo zastanawia mnie jedna rzecz. No właściwie to kilka, ale po kolei - zagadała Malie do Vendiego, który właśnie rozbierał na części aparaturę przez którą poprzedniego dnia skontaktowali się z Sidhe. Sama zaś stojąc obok z założonymi rekami wsłuchiwała się w jego dość ogólnikowe wyjaśnienia odnośnie funkcji poszczególnych elementów urządzenia. - Teraz przypomniałam sobie że gdy przesłuchiwałam Grahama, ten również wspominał o owym Scoucie, jak i jego lokaju oraz Marricku jako waszych dowódcach. Ty pewnie wiesz o nich więcej, więc opowiedz mi o nich tyle ile jesteś w stanie nim król wyśle swych zwiadowców na północ. Jak to gdzie ostatnio przebywali i do czego są zdolni.
- Marrick to mój brat. Pomagał mi ogarnąć śródmieście. - odparł Vendie. - Scout jest dziwnym osobnikiem. Poznaliśmy go wraz z Thalanosem podczas studiów magicznych. Przyszedł do gildii jako wprawny mag, aby dyskutować o różnicach między magią ferramencką a północną.
- Pracowity jesteś żeby nadzorować kolej w naszej gildii i studiować wieczorowo w gildii magów - stwierdziła dziewczyna z uznaniem. - Czyli wygląda na to że owi Sidhe dużo lepiej znają się na łączeniu magii z technologią niż my. Więc na czym konkretnie polegała jego magia? Różniła się czymś szczególnym od naszej i membrańskiej?
- Szczerze mówiąc dalej nie wiem. - Vendie sięgnął po zieloną płytę pewną linii i metalowych kawałków z kilkoma wbitymi w siebie klejnotami. - To na przykład. Powiedział że to “motherboard” i dzięki temu cały odbiornik w ogóle funkcjonował. Dla mnie to po prostu zlepek materiałów. - wyznał. - Wiem za to że dzięki klejnotom ma moc i się nie spalił.
- Na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że to bardziej zaawansowana wersja naszego ukierunkowywania magii - stwierdziła Malie, wskazując na swoją rękawicę. - Poprowadzenie odpowiednich ścieżek magicznych wzmacnia moce telekinetyczne tego szmaragdu. Ale żeby wykorzystać magię w tak zawiły i nieintuicyjny sposób trzeba było naprawdę wielkiego geniuszu, albo tysięcy lat rozwoju technologicznego - techniczka zastanawiała się coraz głębiej. - Teraz dopiero zaczyna ciekawić mnie jakie cywilizacje odkryjemy po drugiej stronie morza. Wygląda na to że nasz kontynent może być dużo mniejszy i bardziej zacofany niż ktokolwiek z nas by przypuszczał.
- Im więcej tym lepiej? - zasugerował Vendie. - Może uda się spotkać kogoś, kto też ma z nimi na pieńku.
- Wielkiego wyboru nie mamy - zauważyła gwardzistka. - Jedynie Membra mogłaby nas wesprzeć w obliczu wspólnego wroga. Jeśli król nie planuje wysłania do nich ambasadorów w tej sprawie, to sama mu to zaproponuję po schwytaniu hrabiego. Nie zaszkodzi złożyć im oferty, nawet jeśli okaże się że Sidhe przekabacili ich już na swoją stronę - wzruszyła ramionami. - A to prowadzi do następnej rzeczy która mnie zastanawiała. Po czyjej stronie ty właściwie grałeś, Vendie? Gdybyś był po stronie Sidhe, to nie poddałbyś się tak łatwo. Za to gdybyś myślał tylko o sobie, to od początku wyjawiłbyś wszystko Rubiusowi, który obsypałby cię złotem i od razu wypowiedział wojnę Sidhe. Czy to oznacza że od początku byłeś na tyle lojalny wobec Ferramentii, że dla jej dobra współpracowałeś potajemnie z Sidhe, godząc się świadomie na rolę zdrajcy i wroga publicznego numer jeden? To byłoby niewiarygodnie wręcz szlachetne z twojej strony.
- Mój dziadek był strażnikiem. Może mam to w genach? - zaśmiał się lekko Vendie. - Zresztą, sam bym nigdy nawet nie spróbował. Większa część moich starań to wytyczne od Thalanosa. - obiecał. - I jak sama spostrzegłaś było to dosyć durne. Nawet zgrywając przyjaciela Sidhe powinienem dać Rubiusowi informacje, przygotowywał się do wojny wcześniej.
- Cóż, rozumiem że król Rubius potrafi być czasami zbyt porywczy i pochopny w podejmowaniu decyzji - wyznała Malie, wzdychając lekko. - Czy Thalanos wyjaśnił swój tok rozumowania gdy zlecał ci twoje zadanie? Nie sądziłabym że ktoś taki jak arcymag uwierzyłby w banialuki tych całych Sidhe. Rozumiem że opuścił stolicę zaraz po kontakcie z nimi?
-Tak. Poszedł, aby sprwadzić “o co chodzi”. Ja miałem zapewnić, aby nie stało się nic niespodziewanego. - wyjaśnił spokojnie. - Jak otwarta wojna na ten przykład.
- Przynajmniej wszystko w końcu zaczyna nabierać pozory sensu - przyznała strażniczka. - A wracając do hrabii Scouta. Co się z nim stało po tym jak pomógł wam skonstruować tą maszynę? Wrócił na północ? I na jakiej podstawie wysnułeś że może być jednym z Sidhe? Gdyby miał niebieską skórę i rogi, to powinni uznać go za Membrańczyka albo mutanta i nie wpuszczać do stolicy.
- Nie jestem pewny jak dostał się do stolicy, ale wyglądał na dość zamożnego. Przypuszczam że mógł przekupić kogoś w straży. - zaproponował wyjaśnienie. - Gdzie jest, nie mam pojęcia. Ale raczej nie w stolicy.
- Strasznie ogólnikowe te twoje wyjaśnienia. Jesteś pewien że to ty byłeś mózgiem całej operacji? - westchnęła Malie lekko zawiedziona. - No to powiedz mi jeszcze tylko co z Marrickiem. Nie przejmuj się, nie zrobimy twojemu bratu nic gorszego niż tobie. Powiedz mi tylko gdzie teraz przebywa i czy stanowi dla nas zagrożenie. Albo może sam się podda gdy usłyszy że pojmaliśmy ciebie i pozostałych dowódców?
-Marrick nie robi wiele. - wzruszył ramionami Vendie. - Ma swoją pracę w Blackmorre. Wmawiał membrańczykom z podmieścia, że wszystko jest tak jakby chcieli, czy coś. Nie wiem, ale nigdy nie było z nimi problemów, więc chyba jest dobrze?
- To już zależeć będzie od króla. Ale jeśli nie miał nic wspólnego z atakami, to na pewno nie czeka go sroga kara - stwierdziła dziewczyna. - To teraz pokaż mi w jaki sposób magia tworzy kształty i kolory na tym tak zwanym “ekranie”...

Malie&Lilia
- Witam serdecznie! - Malie dostrzegłszy Lilię w drodze na zebranie zaczepiła ją i przywitawszy się, dodała z chytrym uśmieszkiem: - Sprawa śródmieścia w końcu załatwiona, czyż nie? To musi być dla ciebie wielka ulga.
-Przyznam, że jest to poniekąd uspokajające. - przytaknęła kobieta, rozkładając swój wachlarz którym przysłoniła twarz. - Muszę ci pogratulować Malie. Tego, oraz znalezienia mężczyzny. W twoim wieku byle chętny jest na złoto, a Andy wydaje się dość młody i silny.
- Oh, on póki co robi tylko za mojego asystenta. Ale jeśli odstraszy to innych natrętów i uspokoi ciotki wiecznie szukające dla mnie kawalerów, to chyba nie będę rozwiewać fałszywych plotek - odparła techniczka, wzruszając ramionami z lekkim uśmiechem. - No ale dość o mnie. Szczerze powiedziawszy, to poważnie martwiłam się w jakim świetle wydarzenia ostatnich dni mogłyby postawić gildię artystów. Z zeznań oskarżonych wynika że Vendie i jego smoczy wyznawcy knuli w śródmieściu od co najmniej pół roku. A rzekomo najlepsi szpiedzy w Ferramentii nie mieli o niczym bladego pojęcia nawet gdy wybuchł im przed nosem pociąg? Trzeba było wezwać królewską gwardzistkę, której rozwikłanie sprawy, złapanie przywódców spiskowców i odzyskanie kontroli nad śródmieściem zajęło nieco ponad trzy dni. A gdyby tego było mało, człowiek wysłany przez was jako wsparcie zdołał jedynie zaprowadzić Victorrię prosto w pułapkę z której ledwo co uszła z życiem. Oj, doprawdy nie wygląda to elegancko nawet na papierze, a co dopiero na sali obrad - stwierdziła zmartwionym głosem, po czym skrzyżowała ręce na piersi i zacmokała kręcąc głową. - Po czymś takim poważnie obawiałabym się czy król i pozostali liderzy nie uznaliby gildii budowniczych za bardziej godną uwagi i państwowych funduszy niż wasza.
- Max miał być wyłącznie asystentem Victorri. Jeżeli wprowadziła go w pułapkę, to mu współczuję. - odmachnęła swoim wachlarzem zarzut. - Doprawdy ciekawe ile dzieje się pod nosem, łatwo coś przeoczyć gdy ukrywa się przed oczami publicznymi prawdziwy obraz kilkunastoletniej wojny. Dobra robota, Malie. - niechętnie przyznała zasługi. - O naszą gildię się nie martw, moja droga. My wyłącznie organizujemy święta i stawiamy rzeźby. Ogłoś winnego całej sprawie a alkohol poleje się ulicami. - zapewniła. - W sumie aż dziw, że nic na ten temat nie mówicie. w końcu wysadzono wam pociąg pod nosem.
- Jak zapewne wiesz to bardzo delikatna sprawa. Również nie pochwalam całej tej maskarady, ale to król podejmuje ostateczne decyzje. Ujawnienie winnych oznaczałoby wyjawienie prawdy o śródmieściu, wojnie której nie było i wszystkiego co do tej pory ukrywano przed ludem. A to mogłoby przysporzyć królowi złej opinii wśród poddanych - stwierdziła techniczka, rozkładając ręce w geście bezradności. - Ale do czego innego zmierzałam. Jeśli król albo ktoś inny poruszy kwestię śledztwa, to powiem że spisaliście się na medal i potwierdzę wszystko co sama powiesz. Nie ma przecież powodu by ktokolwiek wyszedł stratny na tej sprawie, czyż nie?
- Oh, uwierz mi, ale nie potrzebuje twojej pomocy aby mieć dobre stanowisko w oczach króla, Malie. - Mimo wachlarza którym zasłaniała się Xixia, Malie mogła przeczuć że kobieta poczuła się urażona, coś w niej po prostu nie mogło się pogodzić z taką propozycją. - Ostatnie czego chcę, to być dłużnym przysług.
- Ależ o nic przecież nie proszę - zarzekała się Malie. - Chciałam tylko pomóc znajomej w potrzebie, ale skoro jej nie potrzebujesz, to zwyczajnie opowiem królowi o wszystkim co zaszło na tyle obiektywnie na ile jestem w stanie - oznajmiła ze szczerą miną, samej nie bardzo rozumiejąc zachowanie liderki artystów.
- Tak będzie najlepiej - zgodziła się Xixia. - Prawdomówność daleko prowadzi.
- Z pewnością. W takim razie do zobaczenia na zebraniu - pożegnała się Malie, po czym machnęła ręką na Andiego i udała się w swoją stronę.
 
Tropby jest offline  
Stary 04-11-2014, 23:25   #45
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
My own hell


Czarna wieża Blackmorre była dobrze widoczna z oddali. Ustanowiona na samym krańcu ziemi, przed bezkresnym oceanem struktura była swojego rodzaju zapomnianym cierniem państwa. Przykrywką, udawanym tworem mającym dawać iluzję łaski ponad poziom kary śmierci.
Karoca wjechała za mury dość powoli. Było zimno, wietrznie. Panowała burza. Grzmoty były głośne, deszcz ciężki a nastrój niespokojny.
W sumie to nie burza. To sztorm. Vicky mogła już zapomnieć o natychmiastowym powrocie do Ferramenti. I nawet cieszyć się z tego, że zła pogoda złapała ją pod koniec podróży a nie w jej środku.

Wnętrze pełne było strażników. Vicky pamiętała ich uniformy i nie pałała do nich miłością. Nie znała jednak żadnych twarzy. Najpewniej poza kilkoma skazańcami nie została tutaj ani jedna osoba zza jej kadencji. Lata leciały szybko, gdy tak na to spojrzeć. Zaprowadzono ich zaledwie na pierwsze piętro.

Do młodego mężczyzny. Był dość wysoki i zbliżał się do trzydziestki. Pewnie przez jakąś dekadę jeszcze pożyje. Wyglądał jednak dość charakterystycznie, miał nieco nietypowy ubiór i rażąco jasny kolor włosów. No i ta szrama na jego twarzy. Może to tatuaż? Najpewniej.
- Witam uprzejmie. – przywitał się, a potem przedstawił – Jestem Marrick, obecny nadzorca Blackmorre. Mieliśmy wiadomość od króla, oczekiwaliśmy was. Jak możemy pomóc? – zapytał.
Nie czuła się dobrze w tym miejscu, więc chciała od razu przejść do sedna.
- Wydajcie nam Yoamsteada. - Skrzyżowała ręce na piersiach.
-Dobrze. - Poza Marricka była dużo bardziej otwarta niż Vicky, z rękoma oddalonymi od siebie. - Chciałaby panienka zobaczyć go? Czy mamy go po prostu zamknąć w jakiejś karocy? - spytał. - I czy przygotować jakiś posiłek? - spojrzał na swoich strażników. - Znajdźcie im jakieś pokoje i jedzenie.-
- Pokażcie mi go… potem zamknijcie w karocy. - Fakt że prawdopodobnie spędzi tutaj noc delikatnie mówiąc ją… przerażał. Ale starała się zachować zimną krew. Trafne oko zauważyłoby że odkąd przestąpiła przez próg Blackmorre nie zdjęła ręki z pistoletu zawieszonego w kaburze. No może poza krótkim momentem.
-Proszę za mną…

***

Yoamstead znajdował się na ósmym poziomie Blackmorre. Poziomie z którego więźniów Vicky nigdy nie widziała. Plot było sporo, ale mówiło się, że to pewnie piętro użytkowe czy coś w tym rodzaju. Jak wyjaśnił jednak Marrick, trzymani są tutaj więźniowie polityczni, który nie wolno nikomu tykać bo są jeszcze przydatni Ferramentii i kto wie, może kiedyś stąd wyjdą. Wyglądało jednak, że Yoamstead miał być pierwszym któremu się to przytrafiło.
Nadzorca zostawił Vicky na przeciw dużych, metalowych drzwi. Z tego co jej powiedział, jest to stary i dość spokojny mężczyzna, któremu pozwolono wykonywać prace kowalskie w celi, ale za to jest również zmuszony sprzątać piętro.
Po tym jak Max otworzył drzwi, dwójka zastała mężczyznę z Mopem w rękach.


Był zajęty sprzątaniem swojej pracowni. Wzrostem, Vicky sięgała mu może do brzucha, na którym jak i reszcie ciała widać było bardzo dobrze wyrzeźbione mięśnie. Jego zarost i bujne włosy nie pasowały do siebie, kostium sprzątaczki tym bardziej.
-NIE STĄPAĆ GDZIE MOKRO! - warknął na powitanie. - Ślady bendo.
- Ale kolos! - rzuciła zdumiona. - Jeszcze jakaś taka twarz znajoma - Poskrobała się po wygolonej części fryzury. - Wiesz po co tu jesteśmy? - Rzekła do więźnia. Uważajac przy tym na mokrą podłogę.
-Kibelek wypucować? - spróbował odgadnąć mężczyzna. - Czy bransoletkę naprawić?
Max poprawił nieco swój kołnierz. - Wszystkim tutaj odpierdala po jakimś czasie? - rzucił chyba po raz pierwszy przeklinając. Widać groteskowa postać była czymś ponad pojmowanie chłopca z eleganckiej rodziny.
- Wszystkim. - Odpowiedziała mu od razu. Zwróciła się zaraz po tym do olbrzyma.
- Król Rubius rozkazał nam cię zaprowadzić do stolicy. Aha ten… jestem z gwardii królewskiej. - Podparła biodra będąc dumną z tego faktu, albo po prostu się zgrywała jak zwykle. - Cieszysz się? - uniosła brew.
Mężczyzna rzucił mop na ziemię. Podniósł się wyraźnie oburzony, zły, groźny. Patrzył na Vicky przez dłuższy moment, wprowadzając nawet Maxa w postawę gotowości do walki. - No nie. No kurwa no nie. - powiedział nieco otępiały mężczyzna. - Ty...Ty poważnie? - dobre poczucie humoru spadło na niego równie nagle co złość. - JA pierdole! Niech no ja cie tylko! - nim Vicky zdążyła zareagować, olbrzym pochwycił ją i uniósł wysoko ponad podłogę, kręcąc się po sali i ściskając kobietę. Dostrzegła ona że cela jest dość spora i faktycznie stanowi dobrze zaopatrzoną kuchnię. Dostrzegła też, że już nie ma ochoty na obiad. W końcu została postawiona na ziemi. - No genialnie! Może przekonał się do mojej sztuki!? - zgadywał.
Wielkolud miał uchwyt jak imadło, gdyby chciał połąmał by ją jak patyk. Otępiała nieco otrzepała ubranie. - Jak ty z radości robisz takie rzeczy, to nie chce stać przy tobie jak się wściekniesz. - Rozmasowała obolałe miejsca. - No to ten… pakuj się czy coś, jutro stąd spieprzamy. - Poklepała olbrzyma po bicepsie, tylko tam dosięgła.
- Czekaj no, młoda. Dam ci coś. - Postanowił i pobiegł, po mokrym, w stronę jakieś sterty skrzyń i beczek. Grzebiąc w nich w końcu wynalazł ostrze. Wyrobione z diamentu. Identyczne do tego, które ma Vicky. - Co prawda to za nie mnie wsadzili. Ale pewnie i tak mi tego ten pajacyna wynieść nie pozwoli. To ty se weź. - zasugerował. - Za dobrą nowinę.
Ivelan obejrzała nóż z każdej strony. - Zaraz… mam takie samo. - Z nad tyłka wyciagnęła swoje własne ostrze i pokazała je olbrzymowi. - Um… masz rodzinę w stolicy? - łypnęła na niego z dziwnym podejrzeniem.
-Cóż...jedno synowi zostawiłem. Ale jeżeli je sprzedał, to ma w mordę. - mężczyzna nieco spochmurniał. - To naprawdę groźna rzecz, żeby tak po prostu ją oddać. Zwłaszcza, że raczej nie wiedział jak działa. - wytłumaczył niewielki mężczyzna trzymający swoje ostrze. Pomyśleć, że te skrzaty mogły sięgać tak wysoko, gdy były na czerownych, pełnych ostrzy grzybach.
- To prezent od Yomaed...hyyy. - Jej szczęka opadła nieznacznie. Nagle wskazałą oskarżycielsko na wielkoluda. - Jesteś tatkiem Yomisia?! Ale jaja. - Dziwacznie ją rozweselił ten fakt. - Yomiś to mój dobry znajomy, często sobie pomagamy. Zresztą nie ważne… wspominałeś coś o tym ostrzu co by niebezpieczne było. Jak na moje to tylko zajebiście ostry i twardy nóż. Taki mój “przybornik”, nie ruszam się bez tego z domu. -
Mężczyzna zaśmiał się. Podrapał swoją trawę na podbródku i zakręcił fajką w ręku. - Widzisz, te ostrze. - wskazał na wcześniej wspomnianą patelnię. - Jest zrobione z diamentu. Diamenty gromadzą w sobie...dusze. Normalnie magowie je tam wkładają, ale jak sobie możesz wyobrazić w roli miecza nieco inaczej to działa. - wyznał zając, zwisając z drzewa. -Stwierdzono że to nieludzkie i mnie zamknięto. W sumie nie widziałem kogoś, kto używałby go codziennie. Powinnaś być z tym ostrożniejsza. - kogut na chwilę odstawił swój patyk. - Cholera wie jak może z tobą to ostrze mieszać. Od halucynacji po, bo ja wiem, szepty? - ostrzegł. - Ale gdyby się zastanowić, może znajdziesz sposoby aby je wykorzystać. Mag dla którego zrobiłem pierwszą kopię zwyczajnie czarował za jego pomocą, jak kosturem w kręgu czy czymś. - zaśmiał się prosiaczek.
Nawet ona od razu zauważyła pewne powiązanie. Upuściła ostrza na podłogę odskakujac przy tym jakby przed chwilą stały w ogniu. Jej wzrok stał sie bardzo rozbiegany, a jej prawa dłoń zaczęła pocierać skroń. - Więc moje zwidy… to przez to… koszmary też?- Zaczynała bełkotać jakby była w jakimś transie. - Jak wyrzucę to przestaną? - Zapytała bardziej siebie. Na jej twarzy odmalowywała się coraz to większa panika.
-Pewnie tak. - przytaknął. - Albo możesz też po prostu zacząć go używać. Jak klejnotu. To może się uspokoi. Najpewniej jest w nim za mało miejsca a za dużo dusz. - wysunął swoją tezę. - Więc szukają ujścia. Jak wolisz mogę przekuć ten z moim, to będziesz mieć większy. Albo możesz teraz mieć dwa.
- A oznaczać to będzie więcej halucynacji? Tak podwójnie? - Nie chciała pozbywać się ulubionego narzędzia do pracy. Ale przynajmniej teraz była pewna że halucynajce pochodzą od ostrza, a nie z jej umysłu. Było to jakąś ulgą. - Przekój… zobaczymy co z tego wyjdzie -
- Zgoda. - Mężczyzna odebrał od Vicky ostrze, a jej wizja, może nie natychmiastowo ale dość prędko powróciła do normy. - Na jutro rano będzie gotowe. Z diamentami niestety sporo zabawy. Nie da się dziadostwa po prostu roztopić i przerobić.
- Dzięki… w takim razie do jutra. - Jakoś dziwnie się czułą dając ostrze więźniowi, i jakby na to klawisze spojrzeli, ale muszą mu tutaj chyba ufać. - Chodź Max, może mają dla nas pokój małżeński. - Klepnęła go w ramię wychodząc z celi.

***

Niestety nie mieli. Ale pokoje były w miarę blisko. Postanowiono, że zabiorą Maxa do małego pokoiku dla strażników piętra, gdzie mógł spać otoczony przez jakiś innych facetów. Z uwagi na przeważną ilość tychże, Vicky wprowadzono do jednej z innych cel ósmego piętra. Znajdowała się w niej młoda kobieta, otoczona przez stoły alchemiczne i masę butelek.
Vicky co prawda jej nie znała, ale wyglądała na dość potulną. Jej twarz nie wyrażała żadnej głębszej chęci do życia. Z tego co powiedzeili strażnicy, jeżeli będzie przeszkadzać Vicky, ta może ją po prostu wywalić na korytarz i kazać jej spać pod drzwiami do celi. Łóżko w tym pokoju było niesamowicie wygodne, a warunki naprawdę dobre.
Ósme piętro Blackmorre było może i dalej więzieniem, ale niesamowicie konstrastowało z całą resztą.
- Cześć. - Uniosła rękę i przeszła przez celę w stronę łóżka, na którym sobie usiadła mierząc wzrokiem kobietę.

Kobieta była dosyć zajęta. Nie śpieszyła się, ale ciągle mieszała w swoich butelkach, próbując coś ciekawego uzyskać. - Co u Sychea? - zapytała, nie odwracając się nawet. - Też jesteż z straży, tak?
- Sychea… hmm… Sychea. Ten mutant? Nie wiem. - Wzruszyła ramionami i padła plecami na łoże. - I tak jestem ze straży. Musisz tu być od niedawna. - splotła palce za głową i założyła nogę na nogę. - Nie stosują już tatuaży. Walki też znikneły? - Dorzuciła.
-Jestem tu od lat. Tatuaże są. Walki też. - odparła dość spokojnie. - Jesteś na piętrze vipów. Dla nas to normalne więzienie. Prawie jak areszt domowy, tylko jedzenie ssie. - wyaśniła. - Nie zadajesz się z moim synem? Poproś go, aby odwiedził.
- Oh… wybacz że nazwałam twojego syna mutantem. Gdybym wiedziała użyłabym innego określenia. - Jakaś tam cząstka skruchy była. - To ciekawe… Duzo wygrywałam a nie wrzucili mnie do vipów. Mnie lubili pokopać po żebrach, zamykać na tydzień w izolatce albo nie dawać jedzenia. Zgaduje że nigdy nie byłąś na dole? - Ułożyła się na łóżku tak by leżeć bokiem do swej rozmówczyni.
-On jest mutantem. - zaśmiała się kobieta.- Dzięki mnie. Jak cię zapisują na ósme piętro, nigdy nie schodzisz niżej. Jesteśmy tutaj dosyć bezpieczni. - wyjaśniła. - Choć czasami możemy oglądać walki, gdy są wolne miejsca na widowni.
- Z taką buzią długo byś na dole nie pociągnęła. - Małym palcem zaczeła grzebać w uchu. - Mimo że już tu kiedyś byłam… to miejsce wydaje się inne. Mniej koszmarne. - Tym razem ułożyła sie na brzuchu, podierała oburącz podbródek i machała na przemian nogami w powietrzu.
-Może zapamiętałaś je gorzej? - zasugerowała kobieta. - To się często zdarza.
Victorria westchnęła. - Były momenty że wolałam sie nie obudzić nastepnego dnia. Ciężko mi było dobrze myśleć o tym miejscu. Ale za nic tu nie trafiłam, “Dostałam za swoje”. - Prychnęła na koniec.
Kobieta odwróciła się, aby spojrzeć na Vicky. - ”Za nic”? Ciężko mi uwierzyć. - stwierdziła, odwracając się spowrotem do swoich spraw. - Jestem tu długo, ale słyszę to po raz pierwszy. Przynajmniej głosem, który nie jest szalony.
- Gdyby nie Iffeyhaus dalej bym się tutaj pogrążała, daleko mi do szaleństwa nie było. I nie chciałabyś mnie wtedy mieć w celi. - Jakoś posmętniała, lecz widząc że zbiega na mniej przyjemne tematy, zadałą pytanie. - Co tam pichcisz? -
Kobieta zaśmiała się dość głośno. - To co mi wyjdzie! Chcesz coś wypić? - zaproponowała.
- Tylko jeśli kopie i najpierw sama spróbujesz. - Zaśmiałą się pod nosem.

****

Vicky wstała dość wcześnie następnego dnia. Jak się można było spodziewać nie spało jej się zbyt dobrze, a pogoda za oknem była równie beznadziejna co wczoraj, jeżeli nie gorsza.
Po krótkim spacerze do Kowala, strażniczka zastała go śpiącego pod ścianą z mieczem na kolanach. Narzędzie wyglądało na skończone.
Przyjrzała się narzędziu… nie przypominał już noża, co za tym idzie będzie się musiała pouczyć szermierki, w której byłą niezwykle beznadziejna. Profilaktycznie zapukała w drzwi, nie miała zamiaru się do niego zbliżać gdy się przebudzi. - Puk puk? - Rzuciłą nieco podniesionym głosem.
Kowal otworzył lekko oczy. Kiwnął głową na znak...powitania, albo coś. Rzucił broń na podłogę. - Weź se. Ja pośpie. - postanowił, po czym spowrotem zamknął oczy.
Kobieta wzruszyła ramionami, po czym pewnym już krokiem zbliżyła się do olbrzyma. Złapała dziwaczny miecz i zaczęła go oglądać z każdej strony.
- Ale paskudny. - Parsknęła, robiąc kilka wymachów na próbę. Jak można było się spodziewać stracił nieco na poręczności. - Naprawdę nie dało się zrobić by był bardziej nożowaty? - Marudziła jak paniusia niezadowolona z koloru karocy która miała ja wozić w dzień urodzin.
-Diament to nie metal. Nie można go przetopić. - wymruczał olbrzym. - Musiałem go rozbijać i sklejać żelazem, więc upewnij się, że jest wykarmiony. Inaczej może łatwo pęknąć.
- “Wykarmiony?” - Uniosła brew. - Nie mów mi że to spija krew przeciwników jak jakiś fantastyczny artefakt typu “Siewca sierot” czy inne coś. - Nadal przyglądała się ostrzu, obracając je na wszystkie storny.
Olbrzym uniósł się lekko i przyjrzał się Vicky, swoim zaspanym wzrokiem. - Tobie jednym uchem wchodzi a drugim wychodzi? Twój poprzedni też tak działał. Spija manę z ciała. - przypomniał, patrząc na dziewczynę.
- Dobrze wie… znaczy sprawdzałam czy ty wiesz. - Wskazała na niego oskarżycielsko palcem. - Byle mnie nie wyssał do sucha. - Parsknęła cicho, uświadamiając sobie ukrytą przenośnie którą tylko jej zwyrodniały umysł załapał.
Vicky wymachnęła ostrzem na próbę. Wydawało się w miarę wygodne.
Błyskawice zagrzmiły za budowlą, przypominając o srogiej pogodzie.
Rycerze, ubrani w typowe Blackmorre uniformy zaczęli nadbiegać z każdej strony. Na ich twarzach były maski. Vicky nie mogła odróżnić jednego od drugiego. Zatrzymali się na kilka kroków od Victorri. Ilu ich było? 10? 20? Ostatnią osobą która się zbliżyła, był Marrick.
- Złóż broń i poddaj się dobrowolnie. - polecił. - Jesteś aresztowana za morderstwo Sumirrea Mihurry. Czeka cię areszt do ukończenia dochodzenia. Następnie sąd i wyrok.
Za długo było spokojnie, z jednego szamba wpadała w drugie. W końcu na tym polegała jej praca, pracą która zresztą bardzo lubiła.
- Jakieś dowody może? Zresztą dla twojej informacji Król nakazał mi chociażby spalić to miejsce jeżeli będziecie sprawiać kłopoty. Jak na moje sprawiacie. Ja mam tylko wyciagnąć z tąd tego wielkoluda - Stanęła bokiem do Marrick’a. - Nawet nie wiem o kogo chodzi… - Rekawice zacisnęły się, a ostrze trzymała w gotowości. Nie zaatakuje pierwsza, ale najmniejsza oznaka agresji będzie oznaczało wypalenie z obu rękawic podmuchów powietrza.
-Jako jedyna przesiadywałaś w jej celi całą noc. Jakiś strażnik słyszał, jak przyznała się do bycia winną mutacji Sychea. - zaczął tłumaczyć Marrick. - Gdy służba przyszła z śniadaniem, znajdują martwą kobietę, a ciebie odnajdujemy z zakazaną bronią w ręku. - mężczyzna skrzyżował ręce na piersi. - Zostajesz tutaj. W celi wysokiego nadzoru. To ja jestem prawem w Blackmorre a twoje wymówki nic dla mnie nie znaczą, insygnia strażnika nie upoważnia do mordu. - ostrzegł Marrick. - poddaj się.
- O? Ktoś tu wyżej sra niż dupę ma. Posłuchaj chłopczyku, nie wiem kto cię mianował naczelnikiem ale był chyba ostro walnięty. Po jaką cholerę miałabym ja zabijać? Poza tym Blackmorre jest spisane na straty, a rozkazy króla są ważniejsze niż bękart i jego piaskownica. - Mierzyła wzrokiem każdego z osobna. - Kolosie jak chcesz stąd wyjść, będziesz musiał mi pomóc. - Powiedziała to nie odrywając wzroku od zgrai. Nie miała bladego pojęcia co, kto na co, po co. Ba! Nie obchodziło ją to, ale jeśli się teraz podda spędzi tu resztę życia, bo nie wyglądali jakby chcieli sprawę wyjaśniać, a szybciutko ją zamknąć.
-Będziesz się tłumaczyć podczas rozprawy. Złóż broń. – Marrick nie odstawał. Olbrzym z kolei podrapał się po głowie i na trochę niemrawo spojrzał na podłogę. - Ja się wtrącać nie będę. – mruknął. - Było, nie było...ja tu tylko więzień. – nie potrzeba by było geniuszu, aby spostrzec, że unika on patrzenia w stronę Marricka.
Victorria uniosła nieznacznie brew. - Król wysłał mnie po tchórza… - Sekundę po tych słowach wyszarpnęła pistolet z kabury z zamiarem zastrzelenia naczelnika. Nie była znana z podejmowania dobrych decyzji, tylko z tego że zawsze jakoś wychodziła z szamba w które się wpakowała.
Pocisk wyleciał dość nagle, ale z tuzinem obserwatorów ciężko było zapewnić sobie efekt zaskoczenia. Jeden z strażników natychmiast skoczył na trajektorię lotu pocisku, zasłaniając swoim ciałem Marricka, upadł na kolana krwawiąc.
Potem nie doszło nawet do przełknięcia śliny. Vicky usłyszała grom. Ciężko powiedzieć, czy błyskawicę, czy wystrzał. Potem drugi, podobny. Jej brzuch i plecy bolały, z chórem trzasków wylądowała pod krzesłem kowala, z kratami porozrzucanymi po celi. Mężczyzna który ofiarował jej broń (która na dobrą sprawę została tam, gdzie Victorria stała, wraz z jej pistoletem) wyglądał jak inkarnacja przerażenia. - Marrick to demon. – wyszeptał. - demon w ludzkiej skórze.
Nadzorca poprawił rękaw koszuli, metalowa pestka wypadła z jego rękawicy. Nogą stuknął o podłogę, wyleciała druga. - Pozbierać łuski. Widać obejdzie się bez sądu, atak na nadzorcę to dowód winy sam w sobie. Związać ją.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 24-11-2014, 11:52   #46
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
W okrągłej sali panowało milczenie gdy wszyscy zebrani zasiadali na swoich miejscach. Rubius przyglądał się wszystkim z zamyśleniem na twarz.
Stół wyglądał tak jak poprzednio. Z wielką butlą wina w centrum, otoczoną przez kielichy dla każdego z zebranych, kolejno: Lilii Len, Eabiosa Grey, Amensa Arens, Sen Murraya, Rubiusa Cearsa, Milii w roli lidera techników oraz Nine, która pierwszy raz zgodziła się przybyć na zebranie.
Pierwszy odezwał się Rubis:
- Witam was ponownie na zebraniu. Tym razem wyjątkowoym, albowiem w sprawie zbliżającej się bitwy, i co gorsza, wojny. – jego twarz była dosyć pochmurna. - Moja córka nie dołączy do nas dzisiaj w drodze wyjątku, mimo że jej stan zdrowia jest przedni. – dodał. - O rozpoczęcie proszę pannę Lilię.
Artystka wstała i podeszła do ściany, na której powieszono obraz z mapą Ronar. Konkretniej stolicy niewielkiego królestwa, imminej twierdzy Ronar.
-Wedle informacji Vendiego i poprzez długie przeszukiwania północy, udało nam się odnaleźć miejsce pobytu Hrabi. Jego tytuł, jak się okazało, pochodzi z Ronar, gdzie jest zaufanym obecnego króla, w niewiedzy większości poddanych. – wytłumaczyła. - Hrabia przez większość czasu przebywa w twierdzy. Jest to wysoka budowla z wieloma piętrami, której komnaty nie są zbyt wysokie, ale dość podłużne i w miarę szerokie. Jest to budowla mieszkalna dla rodziny królewskiej, cały zamek, razem z swoim podłużnym murem aż do północnej ściany górskiej są wyłącznością najwyższej szlachty. Wszyscy inni, łącznie z rodzinami rycerstwa przebywają w pobliskiej mieścinie, czy raczej po prostu dużej wsi. – zaśmiała się lekko, zasłaniając usta wachlarzem. - Ronar jest w stanie wojny domowej. Ich bohater wojenny, jeden z synów króla, zabił swojego ojca przeprowadzając zamach stanu. Dwóch z jego braci wyraziło sprzeciw, jeden ostatnio został przekonany, o drugim nic nie wiemy. Wojska są jednak ranne i wycieńczone. Jest to idealny moment do ataku i pojmania Hrabi.
Eabios Grey wstał z swojego krzesła i podszedł do mapy. Przejął przemowę od Lilii.
- Planujemy zaatakować z trzech stron. Najpierw Saeh wraz z swoimi kanonierami zaatakują mur z dystansu, aby zwrócić uwagę wojsk broniących twierdzy. Powinni oczekiwać ataku od strony lasu, z której nastąpi bombardowanie. Wtedy piechota ruszy na atatk głównej bramy, w zamieszaniu dzieląc dość i tak spowolnione wojska obronne. W tym czasie artyści wejdą na mury od strony górskiej i wkradną się w okolice twierdzy, aby zinfiltrować ją i zapewnić, że hrabia nie dostanie możliwości ucieczki. – Eabios stanął na baczność. - Plan nie uwzględnia reszty gildii techników, ponieważ nie znamy ich możliwości na ten moment.
Król przytaknął skinieniem głowy. - W takim razie wysłuchajmy Malie. Na jaką pomoc możemy liczyć od twojej gildii?
Lilia dodała jeszcze zdanie. - Jeżeli ktokolwiek ma dodatkowe idee, proszę je prezentować.
Gwardzistka podniosła się w krzesła i odchrząknęła by przemówić:
- Gildia techników jest w stanie oddelegować na pole bitwy cztery bojowe golemy. Nie mieliśmy jeszcze co prawda okazji testować ich w warunkach wojennych, jednak z dotychczasowych doświadczeń bojowych wynika, że nie ma obecnie w Ferramentii równie dewastującej broni. Sugerowałabym więc użycie ich jako karty atutowej. Wrodzy łucznicy nie powinni stanowić dla nich wielkiego zagrożenia, więc rozpoczęcie przez nie frontalnego ataku zminimalizowałoby straty wśród piechoty, a także ułatwiłoby sforsowanie murów - przedstawiła swą propozycję. - Z drugiej strony możemy także użyć ich jako tajnej broni by szybko dostać się do zamku od strony lasu przez zbombardowane wcześniej mury i rozpocząć zdobywanie zamku od środka. Wraz ze wsparciem ze strony magów Ronar nie powinno być w stanie zrobić nic by odeprzeć nasz atak. Jest to bardziej ryzykowna opcja, jednak z informacjami od artystów powinniśmy być w stanie upewnić się że Ronar nie posiada żadnej sekretnej broni która mogłaby sprostać bojowym golemom.
Zgromadzeni zastanowili się lekko. - Twój plan zakłada ruch Artystów przed rozpoczęciem bombardowania. Jest to nieco bardziej niebezpieczne, ale jak najbardziej skuteczne. - zgodziła się Lilia. - Co z magami? - jej oczy skierowały się na Nine.
-Pomożemy! Jakoś~! - zgodziła się czarownica, w niezbyt pomocny sposób. Rubius zastanowił się przez moment. - Jeżeli golemy dołączą do frontalnego ataku, przebicie się przez bramy będzie znacznie łatwiejsze. Z kolei jednak gdyby atak od strony lasu był czymś więcej niż tylko farsą, mielibyśmy tą twierdzę dość ładnie otoczoną. Malie, zdecyduj za siebie, gdzie chcesz widzieć swoje wojska.
- W takim razie zaatakujemy od strony lasu - zdecydowała techniczka. - To będzie pierwsza bitwa w historii w której Ferramentia wykorzysta bojowe golemy, więc sądzę że efekt zaskoczenia da nam większą przewagę.
Zapadło milczenie, gdy wszyscy zebrani re analizowali plan w swoich głowach, upewniając się, że nic im nie uciekło. W końcu jednak przytaknęli sobie w duchu. Rubius powstał, a wszyscy inni razem z nim. - Wobec tego doszliśmy do porozumienia. Jutro rozpoczniemy przygotowania do bitwy i wymarsz na Ronar. Ukrycie naszych wojsk przed wrogiem najpewniej nie będzie możliwe, to jednak czas pokaże. - Z tymi słowami sięgnął po butlę wina, którą otworzył i wlał do swojego pucharu. - Delektujmy się naszą zgodą, która tyle dni dojrzewała! - ogłosił, po czym butla zaczęła być podawana zgodnie z wskazówkami zegara, a kielichy napełniały się. Prawie wszystkie. Siedzący obok Nine Saeh przyjrzał się nieco dziewczynie, po czym wlał symboliczną ilość wina do jej kielicha i podał resztę osobie za nią….

Dzień przed atakiem na Ronar.
Rozstawiony w lesie obóz w którym przebywała Malie był dość skromny. Pomieścił w sobie cztery mechy, jeden namiot magów którzy zgodzili się pójść z Nine, oraz nieco bardziej liczną grupę techników pod przywództwem Saeha, jak dawniej zamaskowanego w swoim ogromnym pancerzu.
Mury było widać już stąd, choć młoda strażnik była pewna, że znajdują się poza zasięgiem wzroku obserwatorów. Jeżeli zamieżała coś zrobić przed atakiem, był to najlepszy moment. Obozy nie były zbyt daleko od siebie. Samo miasto Ronar w sumie też nie, jeżeli chciała zobaczyć ludzi których ich bitwa naraża. Nie każdy urok wojny był piękny.
Malie ubrana w ciepły korzuch obserwowała i nadzorowała pracę pozostałych techników którzy uwijali się przy gigantycznych człekokształtnych machinach, dokonując ostatnich poprawek i kalibracji w uzbrojeniu. Osłabienie systemów chłodzących dzięki bitwie w zimnej pogodzie zmniejszyło nieco pobór energii, a i prąd w systemach sterowniczych przepływał z mniejszymi oporami. Z drugiej strony poruszanie się w tak trudnym terenie sprawiało golemom więcej trudności niż się spodziewała. Koła grzęznące w śniegu i ślizgające się po lodzie znacznie spowalniały ich postęp. Teren dookoła obozu był jednak całkowicie odśnieżony i jedynie spadające z nieba świeże płatki zdobiły wypaloną miotaczami ognia ziemię swym cieniutkim puchem.
- Hej, nie bądź taki skąpy z tym olejem. W tej temperaturze jest prawie tak gęsty jak smoła - skorciła Patrricka który wzdrygnął się gwałtownie i z głośnym jękiem wypuścił z rąk puszkę z olejem, którą szybko z powrotem podniósł.
- P-p-przepraszam - odpowiedział ze znacznie bardziej niż zwykle rozdygotanym głosem. Widać perspektywa zbliżającego się starcia dość mocno nadszarpała jego nerwy. - N-nie wiem j-j-jak ty możesz być t-taka spokojna. Przecież to też t-twoja pierwsza p-prawdziwa b-bitwa.
Dziewczyna w odpowiedzi pokręciła głową i pomachała wskazującym palcem.
- To nie jest bitwa, Pat - oznajmiła pouczającym tonem. - Ze wszystkimi doborowymi oddziałami Ferramentii i naszą sekretną bronią nie ma pytania czy zwyciężymy. Tak więc dla nas to tylko eksperyment i okazja do udowodnienia że nasze mechy nie są golemami bojowymi tylko z nazwy. Dlatego właśnie wybrałam dla naszego oddziału bardziej ryzykowną strategię.
- Jakoś mnie to nie pociesza… - zachlipał cicho chłopak.
- To niech pocieszy cię myśl że wojna z Sidhe będzie z pewnością o wiele gorsza i bardziej niebezpieczna - zaśmiała się Malie, po czym popukała opancerzoną rękawicę w nogę golema, który zaskrzypiał lekko. - Trzeba wymienić nity - oświadczyła. - Zmęczenie materiału od ciągłej zmiany temperatur sprawi że rozpadnie się przy bardziej gwałtownym ruchu.
Patrrick jęknął ponownie i drżąc na całym ciele mimo ciepłego futrzanego płaszcza ruszył w kierunku namiotu techników po nitownicę. Malie zaś westchnęła cicho i pokręciła głową, po czym przeszła do następnego mecha i obsługującego go inżyniera.

Bitwa
Oddziały golemów ruszyły przez las w stronę murów, osłaniając sobą niewielką grupę magów utrzymującą tępa tuż za nimi. Zaklęcia były użyteczne, dzięki swojej magii odziani w zimowe płaszcze czarownicy nie spowalniali mechanicznej armii.
Ledwo dostali się w gęstwiny lasu a wystrzał armat zagrzmiał za nimi niczym grom. Szykujący się do ostrzału łucznicy ustawieni na murach twierdzy Ronar nie zdążyli zorientować się, czym są nadlatujące magiczne kule. Wysadziło ich razem z murem. Siła oddziałów Saeh'a była ogromna, ale na kolejną salwę będzie trzeba bardzo długo oczekiwać.

Tymczasem oddziały artystów rozpoczęły swoją wspinaczkę po murach. Dość szybko się na nich znaleźli. Musieli wykorzystać zamęt wojenny, jeżeli chcieli inwigilować zamek.
Dostali się tam po ciuchu i dość spokojnie.

W tym czasie straż zamku zwróciła swoją uwagę na golemy przechodzące przez dziurę w murze. Lada moment, jeden z strażników oraz dwa oddziały rycerskie byli tuż przed nimi. Oddziały Malie były przygotowane, miotacze ognia uruchomiły się gdy tylko żołnierze znaleźli się w zasięgu. Wielu z nich spanikowało na ten widok, paru wpadło w ogień. Był wśród nich nieco starawy, blond włosy kapitan który patrzył na golemy osobliwym wzrokiem. Nie był przerażony, wyglądał raczej na zawiedzionego. Machnął ręką, jego oddziały przegrupowały się i ruszyły mimo wszystko do przodu. Ostrzał laserów też nie pomagał sytuacji, przetrzebiając oddziały coraz bardziej, rycerz upadał za rycerzem. Choć ostatecznie zbliżyli się na tyle, aby zamachnąć się swoimi dużymi, ognistymi mieczami na olbrzymie cielska robotów. Ponad dwudziestu ludzi ledwo było w stanie nadać pancerzu wcięcia, co tym bardziej poważniejsze szkody.
Dodatkowy oddział rycerzy przybył im na pomoc, jednak ich drobna broń odbiła się od konstruktów Malie. Mechy były jednak przeciwko przewadze liczebnej, co ograniczało ich możliwość manewrowania przed każdym przeciwnikiem.

W tym samym czasie Rubius zaczął swoją szarżę na zamek. Jedyne co stało przed jego oddziałami, przynajmniej na razie, były mierne oddziały łuczników którzy ledwo dawali radę zaszkodzić jeździe i piechocie z Ferramentii. Gdy tylko strzelcy zbliżyli się pod mury, wystrzelili z dużo, dużo większym efektem. Szczęście było po stronie Ferramentii.
Oddziały królewskie za pomocą wzmocnionego magią ekwipunku szybko przebiły się przez bramę miasta a oddziały Eabiosa wparowały do wnętrza, atakując strażników. W tym samym czasie resztki łuczników padały jak muchy od alchemickich strzelb.


Malie spostrzegła kolejne zbliżające się oddziały. Zrobili dobre zamieszanie, powinni się teraz przegrupować. Zwołała swoją armię, oraz magów i wypędziła tą samą dziurą którą wlazła przez mur. Nine szczęśliwie dotrzymała im kroku. Rycerze nie gonili się. Stary blondyn był roztropnym strażnikiem, rozstawił swoje trzy oddziały wokół szczeliny muru, aby upewnić się, że nic nowego nim nie wpadnie.
W głowie Malie rozeszła się wiadomość. Komunikat od artystów. Zamek był duży, był w nim poszukiwany hrabia z swoim lokajem, jakiś Ronarski alchemik i banda żywych szkieletów. Coś, czego jeszcze nie widzieli. Liczebnie wyglądało to niebezpiecznie.

Rozgorzało również miasto w pobliżach twierdzy, z którego zaczęli wybiegać chłopi uzbrojeni w łuki pod przywództwem mężczyzny w późnej dwudziestce, bogato ubranym, nie pasującym do reszty. Ich oddziały ruszyły biegiem w stronę twierdzy. Wykorzystując klejnoty poczęli próbować rozprawić się z murami. Czyżby Ferramentia nabyła nowego sojusznika?

Oddziały Eabiosa stanęły na przeciw niewielkiego wyzwania, pojedynkując się z strażnikami, którzy może nie umierali zbyt prędko, ale również nie byli w stanie zadać Ferramenckiej piechocie większej krzywdy. Sam władca państwa z krzykiem na ustach dołączył do broniących się, z swoimi elitarnymi oddziałami. Wpadły one w bitwę, tworząc niewielką różnicę.

***

Lilia odnalazła w zamku osobę odpowiedzialną za pojawienie się szkieletów, ruszyła w jego kierunku. Jej oddziały gotowe do walki. Zostali jednak spostrzeżeni przez inną osobę. Mężczyzna wyglądający na alchemika ruszył na przeciw ich oddziałowi, będąc w stanie samemu przynajmniej spowolić wyszkolonych zabójców.

***

Eabios kontynuował walkę z swoim przeciwnikiem. Nastąpiła jednak zmiana w bitwie. Taka, której Malie jeszcze nie rozumiała. Straż zamku zatrzymała się i dołączyła do Eabiosa, szarżując na swojego władcę.

Władca Ferramentii z kolei, Rubius, ruszył ku nieznanym oddziałom które wyłoniły się z wioski. Szybko odkrył, że znajdują się oni po stronie Ferramentii, podnosząc bunt. Wtedy dostrzeli w górach bandytów. Odgłosy wojny zadziałały na nich jak magnes, sprowadzając grupę grabieżców w okolicę. Bez dwóch zdań, planowali atak i grabież miasta, w chwili gdy rycerze męczyli się pod zamkiem.

***

Malie zaszarżowała na oddziały rycerzy, jednakże osłabiona. Nieudane zaklęcie z strony magów, zmniejszyło siłę jej golemów! Ciężko było polegać na Nine, jednak zaatakowany oddział rycerzy i tak otrzymał porządne straty, zdając niewiele w zamian. Malie była dość bezpieczna.
Widziany przez nią wcześniej blond włosy strażnik razem z swoim oddziałem zbliżył się. Nie zaczął jednak ataku. - Zaprzestań tego, potworze! Kim wy jesteście i czego chcecie! – wołał w stronę golemów.
- To wy złóżcie broń i poddajcie się jeśli zależy wam na życiu waszych żołnierzy! - odkrzyknęła Malie, której mech zatrzymał się w dziele zniszczenia by zwrócić się bezpośrednio do dowódcy strażników. - Stoicie naprzeciwko elitarnym oddziałom królestwa Ferramentii! Do tego wasze oddziały na wschodzie zdążyły się już poddać i przejść na naszą stronę! Zależy nam tylko na pojmaniu hrabiego! Wasi żołnierze nie muszą niepotrzebnie ginąć, więc powtarzam: złóżcie broń i zaprzestańce dalszego oporu, a nie stanie wam się krzywda! - przedstawiła swoją ofertę. - W przeciwnym razie nasze machiny bojowe zrównają zamek z ziemią, a was razem z nim!
-Wyjaśnij się najpierw. Prędzej umrę, niż polegnę przeciw komuś, kto atakuje mój kraj bez celu. - blondyn stał twardo. Był leciwy, wydawało się, że mógł nawet niedowidzieć. Jak potwornie w jego oczach musiały wyglądać golemy Malie?
- Nie ma czasu na wyjaśnienia - odparła gwardzistka, wyraźnie nie zadowolona opieszałością dowódcy. - Ale w dużym skrócie wasz hrabia należy do cywilizacji pochodzącej zza morza, która zamierza niebawem podbić nasz kontynent, a pojmanie go może być kluczowe dla odparcia owej inwazji. Tak więc jeśli chcecie zachować waszą niezależność, to radziłabym wam sprzymierzyć się z Ferramentią, co zresztą uczynił już wasz taktyk. Wasza śmierć niczego nie zmieni, więc wolałabym gdyby obeszło się bez dalszego rozlewu krwi.
Wbił swój miecz w ziemię z poważnym wyrazem twarzy. - Niech tak będzie, odwołam wojsko mi podległe. Acz nie jest zbyt wiele, co mogę zrobić. Idźcie, i starajcie się nie niszczyć naszych włości. Hrabia powinien być w zamku. Nie dziwi mnie, że może być samym diabłem.
- Dziękuję ci w imieniu twoich i naszych żołnierzy - z głośnika wypłynęło ostatnie zdanie kobiety, po czym jej bojowy golem odwrócił się w kierunku reszty oddziału który również zaprzestał dalszej bitwy, zaś machnięcie mechanicznej ręki było znakiem by ruszyć w stronę wrót zamku.

***

Walka ciągnęła się w najlepsze. Rubius oddzielił się od swojej armii, aby razem z powstańcami odeprzeć bandytów. Po dość długim pościgu udało im się zmusić ich do ucieczki, ścinając większość na ziemię. Oddział Amensa tymczasem ruszył od strony bramy zamku na pomoc uciekającym wieśniakom, zalewając alchemicznym ogniem ścigających ich bandytów, dzięki czemu większość z niewinnych poddanych Ronar zdołała przetrwać ten dzień.

W zamku Eabios z pomocą nowo poznanego łowcy szybko powalili króla Ronar na ziemię. Odpowiedzialnego podobno zarówno za śmierć jednego z Ferramenckich strażników, jak i cały bałagan w Ronar. Następnie, Eabios rozpoczął swój marsz poprzez kościane armie, nie były aż tak groźne, choć mocno spowalniały jego pochód. Przynajmniej do czasu, gdy wszystkie nagle zniknęły.
W końcu oddziały przegrupowały się pod samym zamkiem, z którego wyszła Lilia, święcie przekonana, że udało jej się zabić całe zgromadzenie. Króla nie było jeszcze z Ferramentczykami, ale był w drodze. Mogli śmiało przejść do konfrontacji z Hrabią.
Big Timmy zatrzymał się przed bramą, zupełnie jak gdyby mierzył ją wzrokiem. Po chwili zaś uniósł metalową pięść i przygrzmocił w stalową konstrukcję niczym gong.
- Wyłaź hrabio Scoucie! Twój zamek jest otoczony przez oddziały Ferramentii! Jeśli nie chcesz byśmy zrównali go z ziemią wraz z tobą, to pokaż że posiadasz dość odwagi by wyjść nam naprzeciw!
Z głębi zamku dało usłyszeć się nadchodzące kroki. Miarowe, wyliczone. Należały do dwóch osób.
Pierwszą był domniemany hrabia. Miał długą, zdobną szatę. Błękitną skórę i ciemnoniebieskie włosy. Z jego brody sterczała kozia broda. Wyglądał przez to dosyć szlachetnie i w miarę dorośle, przy jego dość delikatnej cerze.
Obok, choć zawsze krok z tyłu, szedł równie wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu. Zamiast głowy, miał czaszkę.
Hrabia uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - Co za intrygujące ludy. Zdradzę jak działają diamenty, a w pierwszej kolejności zniewolą martwych. Martwych zabraknie, to zaczną się mordować. Rozbiliście królestwo dość bezprawne. Wspaniały wybór. – zaklaskał spokojnie. - Choć miało i swoje dobre strony. Jeszcze półtorej roku temu było państwem-miastem. A teraz proszę, dobry kawałek północy zagospodarowany rękoma zza grobu. Ostatecznie nigdzie i nigdy nie ma czerni i bieli. Nawet na ziemiach tak odległych, jak te.
- Mówisz o tych żywych szkieletach? Przyznaję, ciekawe zastosowanie dla magii. Owszem, powiesz nam wszystko co chcemy wiedzieć. O Sidhe, waszych planach podboju, o magii i waszej technologii - odparła pewnie gwardzistka. - Tak się składa że jestem tutaj ekspertem technicznym, więc możesz zacząć już teraz. Chyba że wolisz poczekać na tortury w stolicy.
Hrabia westchnął. - Ale wasza arogancja to to, co mi się stanowczo nie podoba. Nie sądzę aby...wzbogaciła jakiekolwiek społeczeństwo. - Hrabia zaczął masować swój podbródek w zastanowieniu. - O sidhe powiem wam jedno: nie walczcie. Kluczem jest nie przegrać. Przynajmniej do końca waszej ewaluacji.
- Ewaluacji? - zdziwiła się techniczka. - I mówisz że to my jesteśmy aroganccy. Nam nigdy nie przyszłoby do głowy ocenianie wartości innych inteligentnych istot. Dlatego nie posiadamy niewolników, tak jak barbarzyńska Membra. No ale o jakiej to ewaluacji konkretnie mówisz?
-Stop. - polecił Hrabia. - ”Barbażyńska Membra”. To ocena. Barbażyńcom przyjmuje się niższą wartość niż zwykłym ludom. Mimo to, jestem pewny, że Membrańczycy są inteligentni, w końcu wywodzą się od was.
- Nie oceniamy w ten sposób ich wartości, tylko ich czyny. Są od nas gorsi, ponieważ nie potrafią zachowywać się jak cywilizowany naród. Tak jak przestępca który nie przestrzega zasad i krzywdzi innych ludzi zasługuje tylko na loch, albo stryczek - wyjaśniła Malie.
-Stop. “Gorsi”. To ocena. Widzisz, w ocenach nie ma nic złego. Bez nich nie mamy żadnej opinii na jakikolwiek temat. Gdy się zastanowimy, gdyby wziąść przestępce do niewoli, aby pomógł wybudować sierociniec, nie byłoby z niego więcej pożytku niż w lochu, gdzie trzeba go za darmo wykarmiać? - zasugerował.
- O ile jego nadzór nie byłby droższy niż jego praca, to owszem - zgodziła się dziewczyna. - Do czego zmierzasz, hrabio? Jaki jest w takim razie cel waszej ewaluacji nas?
-Uzyskanie oceny i podjęcie decyzji, co do waszych dalszych losów. Czy jesteście warci ratunku? - określił się Hrabia. - Z Sidhe nie wygracie. Choć możecie spróbować tego. - mężczyzna wyjął spod szat naszyjnik, przedstawiający opal okuty wokół diamentami. - A przynajmniej zrozumiecie ich słowa, tak jak ja rozumiem wasze.
- O tym już zadecyduje król - odparła gwardzistka, dając znak żołnierzom by pojmali hrabiego. Po chwili zaś zasyczało sprężone powietrze, a na plecach mecha otworzył się właz z którego wyszła mocno spocona i wyraźnie zmęczona po bitwie Malie. Na jej twarzy widniał jednak pewny siebie uśmiech zwycięzcy.
-Przepraszam, ale na to pozwolić nie mogę. - rzekł spokojnie i machnął ręką. Dziwne, najpewniej magiczne i ciężkie do zrozumienia symbole zafalowały w powietrzu przed jego dłonią. Nagły podmuch powietrza odrzucił żołnierzy daleko za golema Malie.
- Czyli nie pójdzie pan po dobroci? Cóż, jestem nieco rozczarowana - odparła gwardzistka kręcąc głową, po czym schowała się z powrotem w mechu, a z dyszy na jego plecach buchnęła gęsta para gdy silnik ponownie ruszył z kopyta. - Pojmać ich! - zawołała przez głośnik, po czym czwórka mechów na polecenie uniosła swe ramiona. Z luf ogromnych dział wystrzeliły dwie stalowe sieci mające pochwycić hrabiego i jego lokaja, zaś z pozotałych dwóch polały się strumienie wody pod wielkim ciśnieniem mające dodatkowo powalić ich na ziemię.
Hrabia obkręcił się w okół siebie z zamaszystym ruchem. Symbole znów ozdobiły powietrze, i zaraz przed samą siecią wystrzeliło zaklęcie. Ogromna fala zimnego powietrza przeleciała przez korytarz i prosto na mechy oddziału Malie.
Wszystko zamarzło. Maszyny wyłączyły się. Nawet malie w swojej kabinie odczuwała dość srogie zimno.
- Masz talent do rozmowy, ale nie masz temperamentu. - ocenił Hrabia. - A liczyłem, że spoktamy się kiedyś na herbacie. Może jeszcze cię kiedyś zaproszę.
Lokaj rozbił coś o podłogę. Powietrze zafalowało i utworzyło owalną bramą, dość nietypową. Dwójka odwróciła się w jej stronę. Znikając w jej wnętrzu.
 
Tropby jest offline  
Stary 24-11-2014, 12:31   #47
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Failures, errors, mistakes etc


Zaczęło się. Klęska której Victorria obawiała się najbardziej. Koszmar który mógł towarzyszyć każdej jej wyprawie w same okolice Blackmorre. Powrót do roli więźnia.
Nie miała jeszcze pojęcia, czy w więzieniu zaszło coś nieoczekiwanego, czy Marrick specjalnie postanowił podstawić ją do tej sytuacji. W końcu to on wybrał jej celę na ostatnią noc, i to onjedyny był w stanie potwierdzić, czy całe to morderstwo w ogóle miało miejsce.
Victorri zabrano bronie. Wszystkie: rękawice, pistolet, nowy miecz. Była dosyć bezbronna. Zaprowadzono ją, związaną, aż na trzecie piętro. Niby bliżej bramy, bliżej wyjścia na wolność. Z doświadczenia wiedziała jednak, że to celowy zabieg. Każda iluzja, każda niewielka nadzieja na to, że może coś jeszcze się uda zrobić aby stąd uciec, miała podtrzymać motywację w więźniach. Aby żyli dzień dłużej. Aby cierpieli przez jeszcze jedną noc.
Ciemność w blackmorre zawsze wydawała się coraz mroczniejsza.

Wrzucona do celi została pozostawiona samej sobie. Nikt jej nie powiedział, co będzie ją czekać. Była na innym piętrze niż ostatnio. „Wzmocniony nadzór” mógł oznaczać cokolwiek. Mogła czekać, aż problemy same się rozwikłają, mogła próbować stąd uciec. Albo mogła czekać na Maxa. O ile i temu nie podstawiono kłody pod nogi.
Victorria siedziała w rogu celi niemal zwinięta w kulkę. Głowę miała opartą o podkulone nogi, króre obejmowała rękoma. Znów wróciła do punktu wyjścia, wszystko na co pracowałą właśnie wyparowało w miejsciu które to bierze ludzką nadzieję w zęby, przeżuwa, wymiotuje w twarz, tylko po to by znów ją zabrać. Łzy mimowlonie spływały po jej policzkach… czuła tą przytłaczającą bezradność.
- Kurwa… - Wychlipała ledwo, zacieśniając jeszcze mocniej ręce. Najgorszym był fakt że wiedziała, iż nikt nie czuł się zobligowany by chociaż spróbować ją znaleść. Za decyzję którę podjęła właśnie zgarniała konsekwencję. Miała tylko nadzieję że nie pociągnęła kogoś za soba przez swoje wybory. Skazaniec zawsze pozostanie skazańcem, tak jakby jej wyrok i tak po nią wrócił. Jej zbrodnia, to co zrobiła tym ludziom w akcie furiii, zemsty. Pomógł w tym wszysktim bardzo niefortunny zbieg okolicnzości, albo pech. Nie była tam długo, a już była pewna że stąd nie wyjdzie.

Po dość długim rozpaczaniu Vicky w samotności, drzwi do jej celi otworzyły się. Strażnicy wprowadzili do środka ogromnego mężczyznę z maską na głowie. Był bardzo dobrze zbudowany, spocony i zdobiło go sporo sińców. Gdy drzwi za nim zamknęły się z trzaskiem, zaczął się przyglądać Vicky z rękoma na ramionach. - Prezent mi za wygraną dali, czy jak? Siemasz mała. - Jego głos był w miarę wyraźny, pomimo ubioru na twarzy. - Ja śpię na dole. Nie ruszaj co nie twoje.
Łypnęła spodełba na osobnika, mierząc go od stóp po czubek zapięcia maski. Nie takich już rozwalała tutaj, ale to było dawno temu. Wiedziała też że słabe kobiety tutaj są niczym innym jak zabawkami, więc nie mogła mu pokazać tego. Cóż inna sprawa że makijaż rozmazany łzami wcale nie pomagał. Zaraz po tym jak przewwierciła go wzrokiem jej głowa ponownie opadła na kolana. Tym razem powstrzymywała się od chlipania.
Mężczyzna wzruszył ramionami kierując się w stronę wyrka. - Jak będziesz ryczeć to nie za głośno, lubie spać. - ostrzegł. - I nie polecam płakać za długo. To zaostrzony nadzór młoda. - dodał, dość hałaśliwie zagłębiając swój zad w łóżko.
Był dziwacznie znośny, juz była gotowa połamać mu ręce gdyby coś próbował. - Nie płaczę, oczy mi się pocą. - Burknęła unosząc lekko głowę. Przyglądnęła się jego obitemu torsowi, po czym zapytała. - Widownia zdecydowała “Zabić”? - Za jej czasów to właśnie widzowie dokonywali wyboru, rzadko padało “oszczędź”.
-Diabeł go wie. Nie udało mi się obezładnić. - zaśmiał się. - Na naszej arenie żadko da się obezwładnić. Ile siedzisz w blackmorre?
- 7 lat, potem przerwa dwa lata i znów tu jestem. - Zgrzyt jej zębów słyszeli nawet strażnicy na zewnątrz. - V.I. albo jak lubieli mnie nazywać “Krwawa Mary”. - Przedstawiłą się na swój sposób.
-Nie słyszałem. W Blackmorre to długo. Współczuję, że udało ci się wyjść. - wyznał szczrze.
Jej oczęta poszerzyły się nieco. - Jak to współczujesz? Gdy wylazłam z tej dziury, czułam że mogę żyć jak normalny człowiek. Próbowałam przynajmniej i nawet wychodziło. - przekrzywiła nieco głowę w bok. - Wyroki definiowały tutaj osobę… za co siedzisz? - dorzuciła.
-Zbrodnie wojenne. - Mężczyzna poprawił maskę, patrząc na Vicky. - Zrozumiesz kiedyś dlaczego ci współczuję. - zapewnił. - idąc na arenę widać drogę na zewnątrz. Cholera go wie co za nią jest. Chociaż ty wiesz. To cię zniszczy od środka.
Spojrzała na osobnika z małym zdiwieniem na twarzy. Nie pojmowała o czym mówił. Postanowiła się “pochwalić” dlaczego ona tu trafiła siedem lat temu.
- Ja dostałam wyrok za sześciokrotne zabójstwo ze szczególnym okrucieństwiem. I wiesz co? Zrobiła bym to im ponownie. - Dziwna doza dumy wpłynęła z jej wypowiedzi. - Ciekawi mnie jednak co podchodzi pod zbrodnie wojenne. - W końcu się podniosłą ze swej zwinię tej w kulkę pozycji.
-Nie pamiętam. - wyznał, nawet nie próbował. - I to nawet nie tak, że niechciałbym wyznać, czy coś. Po prostu dość dawno przestałem się tym przejmować. I wszystkim innym. Dlatego tak długo się tu utrzymuję.
- Znam to. Wchodzisz wśród wrony wiec kraczesz jak one. Aż w końcu jesteś tą pierdoloną wroną. - Oparła się plecami o ścianę. - Najgorsze jest to że w końcu zaczęło mi się to podobać. - Przetarła oczy rozmazując się jeszcze bardziej.
-Arena? Czy wolność? - spytał.
- Ona jest na wolności… dlatego też chcę być na wolności. Nawet jeśli cały czas jest na mnie wkurwiona… to że mogłam ją zobaczyć kiedy chcę. Koch… ko… ugh… - Znowu się rozkleiła. robiła co mogła by to zamaskować. - Boję się że znowu oszaleję i nie będzie chciała mnie widzieć. Pomimo tego co dla niej zrobiłam. - Uderzyła pięścią w ścianę z taką silą, aż z jej kostek zaczęły lać się cieniutkie strugi krwi.
-Woah, woah, woah. Rada na przyszłość: wszyscy mają głęboko w dupie twoje życie miłosne. Przegraj na arenie to dostaniesz nowe. - zapewnił. - To jest wzmocniony nadzór, nie dlatego, że ciężej stąd wyjść, tylko dlatego, że ciężej się tutaj dostać. Wizyt nie ma w ogóle. Jest tylko arena. Im lepiej zabijasz tym lepiej karmią, więc skup się na tym.
- Pytałeś to odpowiedziałam. Wolę wolność. - Przestała ryczeć, ale nadal chciałą się stąd wydostać. Jeśli to co mówił jest prawdą, spasie się tutaj jak świnia. - Kiedyś dawali tutaj jakieś truny… sikacze jak skurwysyn ale kopały jak trzeba. Ale bym się napiła. - Poczochrała się po bujniejszej częsci fryzury.
-Jak mnie w nocy rozgrzejesz to mogę się podzielić. - zaproponował. - Jak chcesz zedrzeć za darmo, to życzę powodzenia. Frajerów nie znajdziesz.
Aż tak nisko nie upadła (choć blisko fakt) by dać się wyłajdaczyć za jakiegoś sikacza.
- Spasuje. Na pewno jesteś brzydki pod tą maską. - Nie wiedziała jak zareaguje na obelgę, dlatego była cały czas przygotowana na jakąś zagrwykę.
Facet zwyczajnie nie zaregował, walnął się na wyrko, wyjął spod niego butelkę i przeszedł do odpoczywania.
Victorria powolnym lecz stanowczym krokiem zbliżyłą się do niego, lecz tylko po to by wgramolić się na górną pryczę. Ściągnęła buty i cisnęła nimi gdzieś w róg celi.
- Chciałbyś załatwić Marricka? - Palnęła, przegubem zasłaniając sobie oczy i plecami opadając na wyro. Zasnąć nie uśnie tak łatwo, ale może przynajmniej się zdrzemnie.
- Jak chcesz się zabić, to weź po prostu jebnij łbem o ścianę. Jeżeli jesteś dość zmotywowana, to nawet nie zdąży zaboleć. - zagwarantował mężczyzna. - A jak cie przysłął Marrick, to każ mu spierdalać. Nie po to tyle wygrywam na arenie, aby mnie ktoś podejrzewał o bycie kretynem.
- Nie pojmuje dlaczego się go tak boicie. Ostatnim razem miał farta, drugiej szansy nie zmarnuje. - Także zagwarantowała. - To tylko szczenię z bandą popleczników i giwerami w rękawach. - Ziewnęła na koniec wypowiedzi.
- Tłukłem się z nim jak tu wszedłem. - wyznał. - Jest szybki, zwinny, a skóre ma twardą jak żelazo. Ciosy też ma mocne, ale musi przeładować te swoje dziwne rękawice po każdym strzale. I tak był dla mnie za mocny.
- Oczu i jaj z żelaza na pewno nie ma. - Stwierdziła.. - Ale dzięki za wskazówki. -

Vicky nie była pewna ile musiała siedzieć z mężczyzną w nudnej, putej i zimnej celi. Nakramili ją dwa razy, dość rozsądną porcją niezbyt smacznego jedzenia, jeżeli w ogóle posądzać je o smak. W końcu jednak do sali weszli dwaj strażnicy, jak poprzednio ich twarz ukryta za hełmami. Ale tym razem, tylko na chwilę. Mężczyzna podniósł się gdy tylko weszli, ale jeden z nich zatrzymał go gestem ręki. Następnie sięgnął do swojej przyłbicy i odsłonił twarz.
Ptasią twarz. Strażnik był membrańczykiem, co w zasadzie wyjaśniało maski. - My po dziewuchę. Ma dzisiaj premierę na arenie.
“Premierę”, dowcipne ptaszystko. Dopóki nie wymyśli jak się z tąd wydostać musi bawić się w ich gierki, a jeśli w nagrodę ma dostać nawet lepsze żarcie, to z przyjemnością obije pysk jakiemuś kryminaliście. Zapinając klamry na butach zbliżyła się do dwójki strażników…
-Heh, potulna. Bierz ją. - mruknął strażnik. Vicky została wzięta pod pachę i wyprowadzona przez gwardzistów. Droga na arenę nie była długa, a od połowy...Victorria właściwie znała tą ścierzkę, kamień po kamieniu wyryty w pamięci.

Arenę również.
Gdy wstąpiła przez bramę dla walczących, poczuła zimny powiew wiatru. Byli na samej górze. Widać stąd było najbliższe okolice, wzniesienia. Jakby patrzeć w przód to też ocean. Blackmorre było ustytułowane na ostatnim paśmie górskim w obrębie Ferramentii. Jak uciekać, to tylko w kraj. Chociaż na co komu takie roważania? Vicky szybkim krokiem musiała ruszyć w przód, na drugi koniec areny. W końcu wejście dla walczących było jedno, a nóż w plecy przed walką nie jeden się trafił. Najważniejsze, to nie wypaść. Miała dużo gorszą pozycję.
Na podium zobaczyła Marricka. Był wesoły, z kielichem wina w ręku.
-Panie i panowie! Z uwagi zbliżającego się wielkimi krokami zamknięcia naszej niewielkiej działaności, postanowiłem nieco zaszaleć! Przyniesie nam to wyłącznie problem, chyba, że ładne słówka uczynią cuda. Ale za to zobaczymy wspaniałe widowisko! W tej oto walce gościć będziemy swoistą legendę tego ringu. Victorrię Ivalean! Bezbronną co prawda. Nie chcemy być zagrożeni, prawada? - zaśmiał się i przerwał, aby napić się wina. Zaspokoić suche gardło. Zaczął żywo machać ręką aby wpuścili drugą osobę.


Była to kobieta. Wysoka, nawet w miarę ładna. Miała delikatną twarz, znacznie młodszą od Victorri. Z trzy, cztery lata przynajmniej. Właściwie dziecko. Była jednak nienaturalnie wysoka, a jej nogi nienaturalnie wychudzone. Jakby ją na czymś rozciągnęli.
Miała puste spojrzenie. Strażnik znała je. Kobieta dawno się poddała, nic nie czuła. Po prostu robiła to co jej kazano.
- Wyślemy na nią nasz nieudany eksperyment! Pierwsza z borgów którzy nie umarli w badaniach! Model B wersja 4! Zmuszona do zabijania aby zasilić swój diament, jest rządna krwi! Czy da sobie radę? Zobaczymy. - Marrick podniósł ręce, wywołując oklaski od strony publiki, po czym usiadł spokojnie na swoim “tronie”. Trybuny były pełne, arystorkatów, membrańczyków, ludzi z północy. Blackmorre było cyrkiem na skalę światową. Jednak tym co powinno teraz interesować naszą Vicky była postać przed nią. Lekko kiwająca się na wietrze, wywołując stukot metalowych części zarówno na nogach jak i rękach. Pazury które wychodziły z jej rękawów sugerowały, że również specjalizowała się w rękawicach.
Problem w tym, że Vicky swoich nie miała.
Nie była jednak bezbronna. Jej arsenał był na stałe do niej przyczepiony. Uniosła lewą pięść, na wysokość piersi, a drugą trzymała nieco niżej. Wygadany Marrick, dał jej wskazówkę dotyczącą przeciwnika. Ta tyczka musi ją zarżnąć inaczej się wyłączy czy tam zdechnie, wiec będzie głównie w ofensywie. Vicky nie miała pojęcia jednak z czym ma doczynienia, na ten moment musi ją wyczuć więc kupi się na unikach i defensywie. Nie miała swoich rękawic więc musiała troszkę więcej myśleć.
Dziewczyna zrobiła dwa kroki w przód, skrzypiąc się i nieco bujając na boki. Pochyliła się potem i rozpoczęła dość groteskowy i nienaturalny bieg. Jej nogi unosiły się wysoko, właściwie lekko skakała w co drugim kroku, jej tors kręcił to w lewo to w prawo, ciągnąc za nią podłóżne łapy.
Skupiła swój wzrok na torsie i łapach pokraki, przeskoczyła w jedną i w drugą stronę szykując się do dość agresywnej obrony. Gdy tylko zobaczy jak unosi kończynę do ataku podskoczy odrobinę wykonując kopnięcie ustawiając ciało bokiem celują w tors.
Kreatura, gdy tylko znalazła się w zasięgu, przewróciła się w bok lecąc zaraz za skokiem Vicky, próbując dziabnąć ją pazurami. Sięgała dużo dalej niż strażnik, dzięki swoim ogólnie wielkim łapom. Właśnie. Gdy Victorria dostrzegła lecące w jej stronę pazury zauważyła coś nietypowego. Dziewczyna nie miała dłoni, te metalowe właściwie ostrza były tym co stanowiło jej dłoń. Zaledwie o milimetry atak chybił strażniczkę, a dłoń wylądowała na ziemię. Przeciwnik nie chciał się przewrócić, więc...podniósł się na swojej ręce i zakręcił nogami. Vicky nie miała problemu się zasłonić, ale kopniak i tak odsunął ją dobre pięć czy sześć kroków od przeciwnika. Przynajmniej nie biła za mocno.
Jak tylko wyhamowała, od razu puściła się na nią biegiem. łapy może i miała długie, ale co jej dadzą jak Vicky dosiądzie ja? Chciała wpaść całym swoim ciałem na Borga, następnie złapać za uda, odrobinę unieść i rzucić się w przód z nią na glebę.
Widząc szarżującą Vicky, kobieta pochyliła się. Ciężko było stwierdzić czy spodziewała się skoku Victorri, ale zdążyła zareagować. Jej “ręce” ruszyły w przód na strażniczkę, wbijając się w nią ostrzami i unosząc do góry. Kobieta zwisała teraz dość wysoko w powietrzu, krwawiąc. Przeciwnik wpatrywała się w nią pustymi oczyma.
Szczerze mówiąc pierwszy raz była w takim… położeniu. Ból od ran promieniował przyjemnie, gdy odwzajemniała puste spojrzenie, gdy jej ręce zacisnęły się na “Nadgarstkach” Borga jak imadła, gdy Victoria uniosła się wyżej by wyjąć z siebie ostrza, następnie opaść butami na gębę przeciwniczki. Starała się zrobić to tak szybko jak mogła.
Wyciągając się z ran, ciało Victorii trysnęło krwią na każdą stronę, kobieta ledwo przytomnie zamachnęła się, tylko po to aby zauważyć...że nie sięga. Jej masa zachwiała jednak delikatną posturą kreatury, która dla zachowanie równowagi zgjęła się. Wyginając pod nienaturalnym kątem brzuch do góry Borg uderzył Victorrią w ziemię. Strażnik zakrztusiła się, widziała niebo i słońce, ale obraz był potwornie ciemny. Z braku krwii?
Nie. To był cień nóg borga, który odbijając się na dłoniach od ziemi chciał wylądować na samej Vicky i był ku temu bardzo bliski.
W tym momencie było tylko jedno rozwiązanie, przeturlać się w bok by uniknąć przebicia. Jednak nie zrobi tego zbyt daleko, co by po wylądowaniu była w zasięgu ręki Vicky. Ta zaś miała zamiar podnosząc się na odlew uderzyć pieścią w wątłe nogi Borga.
Borga, który upadł nogami na ziemię znajdując pustkę. Wylądował on, siadając na kolanach w niezwykle grzecznej pozie. Oczy dziewczyny skierowały się na pięść bez większego wyrazu. Ku zdziwieniu Vicky, kończyna natychmiast zaczęła krwawić błotnistym, zielonym płynem. Borg uniósł rękę w zamachu, gotowy dorwać Vicky.
Widząc nadchodzące uderzenie, chciała je przepuscić tuż nad głową. by następnie zadać z całej siły cios w brzuch Borga. Ciekawa sprawa bo nadal nie miała pojęcia co to jest Borg, ale to nie był czas na takie rozmyślania. Wyszło to nawet bez większego trudu. Vicky aż uśmiechnęła się mimowolnie, gdy poczuła siłę ciosu jaki wpakowała w kreaturę. Potem jej uśmiech zrzedł. Pochylająca się z bólu kreatura po prostu wbiła drugą, wolną rękę w jej tors, dodając kolejne kilka dziur. Już sama utrata krwi była zbyt duża, aby Victorria podtrzymała się na nogach. Z drugiej strony, może to właśnie przez ból była w stanie dodać te dwa uderzenia?

- I niby co kurwa z tego sprzętu jest użyteczne?
- Coś na pewno. Sprawdź czy nie ma guzików czy coś. I nie patrz w dziurę, jak wciskasz.
- Kurwa. Łatwiej byłoby pokraść noże z kuchni.
Victorria otworzyła oczy. Były ociężałe, jak i wszystko inne. Nie czuła ciała, nie mogła go ruszyć. Hałas w okolicy był olbrzymi. Słyszała wybuchy, dzwony alarmowe. Cokolwiek się tu działo musiało być dość krytyczne.
- Ty, ona żyje jeszcze? Dobić ją?
-Czekaj. – Kątem oka dostrzegła jak olbrzymi mężczyzna, znany jej z celi więziennej podchodzi bliżej. - Oj, ty cała? Mącili już w tobie? – spytał. - Byłem całkiem pewny, że jesteś wtyką od Marricka, a tu proszę.
Jej niebieskie oczęta spojrzały na olbrzyma. - Co… się dziej.. gdzie ja jestem? - Chciała się mimowolnie dźwignąć, lecz nie była w stanie. Dlaczego?
- Jakieś laboratorium czy inne gówno. – wzruszył ramionami. - Uciekamy, planowaliśmy od dawna. Pewnie będą chcieli zrobić z ciebie jakiegoś mutanta, strzelić ci w łeb zanim cię dorwą? – spytał.
- Wolałabym nie. Zaraz... jakie laboratorium. jak długo tu jestem? - Znów chciała sie podnieść, lecz nie był w stanie. Na tyle ile zasięg oczu pozwalał, spojrzała po swoim ciele.
Victorria była cała w bandażach. Wyglądała na nieźle zaleczoną, ale wciąż bardzo ranną.
- Ja nic nie wiem. Poszłaś na walkę gdzieś z tydzień temu. – odparł mężczyzna.
-Oj, Barius! Mamy co trzeba, ruszaj dupę!
- Ostatnie życzenie? – spytał mężczyzna.
Cholera nie wyglądało to dobrze.
- Zabierzcie mnie ze sobą? - Pomimo swej sytuacji wysiliła się na uśmiech. Udawany i sztuczny w każdym tego słowa znaczeniu.
Mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę. Zastanawiał się. Victorria mogła odczuć jego rozłam. - Wybacz. Są rzeczy, których po prostu nie mogę ryzykować. - podniósł z jakiejś półki pistolet i wcisnął go w dłoń Vicky. - Gdybyś chociaż mogła chodzić byłoby inaczej. - przeprosił.
Spojrzała na pistolet, a potem na mężczyznę. Posłała mu tylko obojętne spojrzenie. Chyba zapomniałą gdzie się znajduje. Gdyby nie fakt że musieli szybko uciekać każdy z kolejna pewno jeszcze zrobił by na niej rundkę. Próbowała się ponownie dźwignąć, nie przypominała sobie by dostałą w nogi, dlaczego więc nie może się ruszać. Chciałaby jednak zobaczyć jeszcze Marricka, by posłać mu kulę miedzy ślepia zanim tutaj zgnije.
- Pierdol się. - Ssyknęła tylko wlepiając spojrzenie w sufit. Zastanawiała się jeszcze chwilkę czy nie strzelić mu w plecy jak będzie wychodził.
Vicky poczuła coś mokrego na policzku. Opluł ją. - Zgwałcibłym cię jakby miał czas, suko. - odparł wyraźnie gniewnym głosem, zawinął się i ruszył za resztą swoich kompanów.

Vicky musiała leżeć, wsłuchując się w coś co można określić nawet odgłosami bitwy. Jej czucie wracało w bardzo powolnym tempie. Po około dwóch godzinach, była w stanie z bólem podnosić lekko kończyny. Nie było to zbyt przyjemne.
W końcu do pomieszczenia wszedł ktoś nowy, dwie osoby konkretnie. Obydwoje o dziwo ludzkie.
-Na pewno tu bezpiecznie?
-Wszyscy są u bram, więc co najwyżej tam może być problem. - zaczęli ze sobą rozmawiać. - W sumie nieźle się złożyło. Możemy prowadzić tutaj działalność nawet jak ktoś się zgłosi po strażnik. W końcu wystarczy zwalić winę na ucieknierów.
- Coś w tym jest. - zgodził się drugi. - Dobra, trujemy ją dalej, czy zaczynam coś montować?
-Zależy od ran. Dalej nie wiadomo, czy przeżyje.
To była świetna okazja by się dowiedzieć co jej do cholery zrobili. Wsunęła pośpiesznie pistolet pod tyłek i udawała nieprzytomną. Będzie to kontynuować dopóki nie zaczną jej kroić.
Jeden z mężczyzn podszedł do Victorri i zaczął sprawdzać jej bandaże, obserwując rany. Drugi napełnił czymś strzykawkę.
-Chyba da radę. Na paraliżu nie możemy liczyć na zbyt wiele. - ocenił w końcu.
-To jaki model mieliśmy z niej zrobić?
-A który jej wkopał?
-B-4
-Nie no, bez przesady. Tego się nie opłaca produkować. - mężczyzna z strzykawką zbliżył się do Vicky.
Osobnik od razu poczuł coś na swoim kroczu, byłą to lufa pistoletu, a gdy podniósł wzrok wyżej ujrzał jej ni to znużone ni to złe spojrzenie.
- A co się opłaca? - Kątem oka spoglądała co jakiś czas na drugiego. Ma jeden pocisk, ale wątpiła szczerze w to by jeden z nich był gotów coś oddać by drugi mógł ją załatwić. Przycisnęła lufę mocniej. - No słucham? -
-L-l-lepsze modele, oczywiście. - odezwał się mężczyzna. Drugi zareagował natychmiastowo próbując uspokoić Victorrię.
-Spokojnie, kobieto. - mówił. - Nie skrzywdzimy cię. Pamiętasz tą, z którą przegrałaś? Postaramy się, żebyś była lepsza nawet od niej.
- Lepsza? Ona mi wyglądała na zależną od czegoś marionetkę. - Ręką z pistoletem nawet nie drgnęła. - Ale kontynuuj. - Widać że mieli jej ciekawość, ale jeszcze nie zainteresowanie.
-O-o-czywiście, żelazna! Bo na tym dzi-działamy. - uspokajał mężczyzna mając nadzieję, że pistolet zniknie z jego krocza. Ten druigi był bardziej trzeźwy:
-Użwywamy metalowych mechanizmów i klejnotów, aby ulepszać zdolności ludzi do walki. Marrick też tak ma. Chociaż aż tak dobrych konstruktów nie pozwala nam robić.
- Marrick trzyma tu was wbrew waszej woli? - Odsunęła lufę od krocza delikwenta i położyła rekę z pistoletem na brzuchu.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. - Nie sądzę, aby nasze badania były...dozwolone, gdziekolwiek poza Blackmorre. Na pewno nie bylibyśmy w stanie zrobić czegoś pokroju Marricka, gdybyśmy nie spartaczyli kilku skazańców po drodze. - przyznał jeden z mężczyzn.
Ten, który był teraz uwolniony, mimowolnie wykonał kilka kroków w tył. Potem całe pół kroku w przód, gdy przypomniał sobie, że ma w ręku strzykawkę. - Um...to jest trochę trucizna, ale dobrze obliczona...Uśpi cię na dłuższy moment, żebyś nic nie czuła. Bo jeszcze nam z bólu zgłupiejesz. - wyjaśnił. - Zresztą, spokojnie. Przecież nawet jak mi coś ostrzelisz, tylko te membrańskie psy się tu zlecą.
-Hmm… - Spojrzała na strzykawkę. - Zróbcie mnie taką jak Marrick, albo lepszą! Chcecie by on cały czas ograniczał waszą kreatywność? Nie musi o niczym wiedzieć. - Gdyby była na tym samym “polu” technologicznym co Marrick ten niemiałby z nią najmniejszych szans.
- Nawet jeśli ochronie was przed nim. To miejsce i tak długo jeszcze nie postoi. -

***

Była błękitnoskóra, jak wszyscy sidhe. Nie była wysoka, wzrostem dorównując zaledwie ludziom. Jej oczy były czerwone, włosy niepomiernie długie, aż do kolan, miały kolor czarny. Czarny przeważał również w jej szatach, zdobionych również złotem i czerwienią. Jej ubiór był skąpy, odważny. Miało to jednak swój urok, poza cielesną ideą. Jej otwartość, przy jej dominującej roli tylko podkreślała jej wyższość. Rany zadane przez taką postać zdawały się być bardziej trwałe. Taka forma oznaczania swojej potęgi była poniekąd popularna u sidhe postawionych wyżej w hierarchii, nawet, jeżeli chodziło tylko o hierarchię jednego statku kosmicznego. Na którym i tak była nie była na szczycie.
Jej oczy chodziły to w lewo, to w prawo skanując zapełniającą się listę uzyskanych połączeń. Uśmiechała się, a kąciki jej ust dalej drgały, aż w końcu wybuchła śmiechem z radości. Jej sadystyczna natura odzywała się w niej, gdy tylko wyczuwała nadchodzącą rozrywkę.
-Mogłabyś się uspokoić? Próbuję się czegoś doczytać. O ludziach.
Przerwał jej dość twardy i stanowczy głos mężczyzny. Ubranego w czarny i teoretycznie komiczny kostium. Ostatecznie jednak Argan słynną z swojego nietypowego gustu. W ubraniach. W broniach. W poezji. Oraz w wojnie. Był dobrze zbudowany, stanowczo wyższy od przeciętnego człowieka, jako iż sięgał dwum metrom. A jednak spokojny. Przemyślany. - Coś ty w ogóle wymyśliła?
- Mieliśmy mało zwiadu i zero wojska na ich ziemiach. A zanim spuścimy androidy jeszcze rok. – kobieta obróciła się na krześle, podparła głowę na pięści i spojrzała w oczy Argana. - Sugerowałeś, że ludzie mają naturalną potrzebę podążania za siłą. Że wezmą największe ryzyko, jeżeli ma to zwiększyć również ich potencjał. Więc wysłałam im dane jak robić borgów. Tylko, że z Overridem na umysł.
- Oh? Exe, to zboczone. Aczkolwiek rozumiem twoją passę. Zgaduję, że znaleźliśmy się w zasięgu przekaźnika?
Kobieta przytaknęła skinieniem głowy. - Właśnie pobieram kontrolę nad nimi. Tyle naszego, że mamy statek porządnego kalibru.
Argan podniósł się, rzucając książkę na ziemię. - Przyznam, ile bym nie studiował raportów o ludziach, ciągle znajduję ich intrygującymi. Statystycznie nie powinni nigdy byli przestać się zabijać, a jednak mamy zarejestrowane zastoje w przemocy. Nawet rozwijają technologię w miarę ponadprzeciętnie. Choć może są nieco uzależnieni od magii. – zamyślony, krążył po pomieszczeniu. - Nie mogę się doczekać, aby stanąć na polu i ich zarżnąć. Zobaczyć, ilu naraz z tego niedorozwiniętego, lecz zacofanego w rozwoju ludu będę w stanie załatwić....Aczkolwiek prawie na pewno większość z nich po prostu przyklęknie i da się zniewolić. Licząc, że wzniesiemy ich w łańcuchu pokarmowym. To aż smutne.
- I tak nie wiem, jak zostałeś badaczem. Jedyne co cię kręci, to mordowanie.
- Jak łatwiej zbadać możliwości istoty, jak nie kładąc ją na krawędzi? – wykłócał się Argan z Exe.

***

-Widzisz coś, Max? – spytała, rozgrzebując ruiny twierdzy. Nie widziała w niej nic, poza stertą martwych, nieznanych jej ludzi. Wszyscy wydawali się skazańcami.
-Nic a nic. Wysadzili Blackmorre i zniknęli. Albo Vendie coś przed wami ukrywał, albo Marrick był dwa kroki do przodu. Po prostu wyparował.
-W takim razie co z Vicky!? Co z tą durną suką!?
-Spokojnie, Sonafa. Zobacz ile truchła zostawili w tych zgliszczach. Zobacz ilu umarło zanim Blackmorre upadło. Gdyby zginęła, już dawno byśmy ją tu znaleźli. Póki co próbujmy szukać dalej. Mam jednak wrażenie, że jesteśmy bezpieczni. A raczej, że ona jest bezpieczna. Pytanie jednak dlaczego i po co miałaby zniknąć razem z Marrickiem.
-Nie podoba mi się to ani trochę. – skomentowała Sonafa
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 10-12-2014, 22:45   #48
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Mimo, że Rubius był nieco zawiedziony kampania na Ronar okazała się całkiem efektywna. Królestwo to parało się niegodną magią i było pod wpływem niegodnego króla. Armia została na terytoriach Ronar przez dwa dni, odpoczywając i bawiąc się. Nowym władcą został wcześniej widziany przez Malię blondyn. Był leciwy, widział co robi i na czego chce lud. Pierwszą wspólną decyzją jego i Rubiusa był sojusz, pomiędzy Ronar a Ferramentią. Następną, był całkowity zakaz nekromancji. Sztuki określonej jako niegodną i niebezpieczną.
Podróż z powrotem do królestwa okazała się dość spokojna. W większości. Po niespełna dwóch miesiącach podróży, stolica Ferramentii stanęła w zasięgu wzroku. Pełna dymu i ognia!
Rubius nie dawał sobie nadziei, pogonił cały oddział, kazał zignorować różnice w prędkości, jak dojdą, to będą. Na razie trzeba działać.

Zaraz u bram miasta zgromadzonych przywitał jeden z artystów. - To pułapka! – krzyknął. - Pod waszą nieobecność, spod miasta wysypali się Membrańczycy. Ale nie sami, towarzyszyli im nieumarli i..i żywe zbroje. Prowadził ich Vendie. Zdradził nas i ruszył do zamku. Chyba chce pojmać księżniczkę. Bitwa trwa już od dawna, wczoraj dostali się pod sam zamek.
Jeden krzyk Rubiusa wystarczył. Mężczyzna nie chciał dać sobie za wygraną. - Malie! Masz odbić miasto. Biorę część oddziałów i ruszam na zamek. Porażka jest niedopuszczalna. – rozkazał.


Battle for the Capital

Malie, Eabios, Nine i Saeh zostali przydzieleni do odbicia stolicy. W sumie nawet nie odbicia, powstanie nie było zbyt liczne. Zniszczenie opozycji w przedmieściach ugruntuje i zagwarantuje zwycięstwo Ferramentii. Malie wiedziała, że ta jedna potyczka rozstrzygnie całą bitwę.
Pod samą bramą miasta spotkali się z jednym z istotniejszych artystów oraz liderką straży miejskiej.
- Membrańczycy podłożyli ogień pod domostwo, aby wykurzyć i pojmać ludzi. Cholera wie, co będą chcieli z nimi zrobić, więc powinniśmy uratować ilu się da.
Saeh przytaknął. - Będziemy musieli być ostrożni, aby nie uszkodzić miasta jeszcze bardziej.
Artysta odchrząknął. - Główny oddział powstańców ustytułował się na centrum rynku, liczył przynajmniej jednego ciężkiego żołnierza i piromantę. Wrogowie są dobrze zorganizowani, mają wielu czarodziejów po swojej stronie, więc trzeba być uważnym. Wizja w ciasnych uliczkach przedmieścia jest ograniczona, więc może nie dowiedzą się zbyt szybko o naszej obecności. W mieście powinno być jeszcze kilka naszych oddziałów.
Wszyscy przyswoili wiadomość. Eabios, z wzrokiem wbitywm w ziemię w końcu się odezwał. - Możemy zarówno gasić jak i podpalać nasze budowle. Ta druga opcja gwarantuje nam większą wizję teraz, w nocy. – zauważył. - I musimy uważać na membrańczyków. Jak dowiedzą się, że tu jesteśmy, zaczną zabijać ludność i popędzą aby ufortyfikować się na środku.

***

bitwa zajęła praktycznie cały dzień. Malie spisała się jednak świetnie. Pod jej przewodnictwem, udało się uratować wszystkich wieśniaków, jak i utrzymać pożar miasta pod kontrolą.
Potem, pozostało udać się z wsparciem do zamku...

Nim jednak nasza bohaterka tam dotarła, minęło wiele godzin. Ciągnięcie oddziału mostem głównym do zamku nie było aż tak szybką procedurą, a im więcej wojska miała zamiar zabrać z sobą, tym większy czekał ją wysiłek.
Koniec końców nie zdążyli na czas. Z drugiej strony, strarznik czuła w kościach, że i po prostu nie miała takiej możliwości. Są sytuacje, w których człowiek nie może zrobić wszystkiego, więc tyle dobrego, że swoje zadanie wykonała perfekcyjnie.

To co zastało ją pod zamkiem, było mnóstwo porozrzucanych po placu oddziałów. Sam zamek stał w dymie, zniszczony. Na samym środku placu spoczywał król. Siedział na ziemi. Załamany, spoglądał w niebo.
Jeden z żołnierzy będących w okolicy podbiegł do strażnik tak szybko, jak tylko mógł. - Nie udało się. - powiedział niemal natychmiast, potwierdzając jej obawy. - Uciekli, jakąś...latającą łodzią. Porwali Rubię.
komentarz był trudny do dowierzania. Cisza ciągnęła się dłuższy moment. Król zauważył Malie. Odwrócił głowę, myślał nad czymś. W końcu jednak wstał aby dać upust swojej agresji. Jego zęby były zaciśnięte w gniewie. - MALIE! - wrzasnął. - TO BYŁA TWOJE IDEA ZAUFAĆ VENDIEMU - przywołał, powoli idąc w stronę kobiety, stąpając z wielką premedytacją i siłą.
Pięciometrowy mech uderzył kolanem w ziemię, pochylając nisko głowę, zaś gdy właz na jego plecach otworzył się z sykiem, wyszła z niego gwardzistka i zeskoczywszy na ziemię przybrała tę samą pozę, klękając przed swym królem.
- Dobrze zdaję sobie sprawę że moja decyzja przyczyniła się do druzgocących strat dla stolicy i z pokorą przyjmę każdą karę jaką wasza miłość uzna za stosowną - oznajmiła z pokorą. Po chwili jednak uniosła głowę by spojrzeć w oczy królowi wojowniczym wzrokiem. - Jednakże zamiast opłakiwać to co się stało wolałabym odpokutować swoje winy w bardziej użyteczny sposób. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak niebezpieczną rasą są Sidhe. Ich magia i technologia przewyższa naszą o stulecia, jeśli nie milenia. Jeśli tylko taka jest wola waszej mości, natychmiast rozpoczęłabym przygotowania do wyprawy na kontynent. Okręt morski, o ile nie został uszkodzony w trakcie bitwy o stolicę, powinien być gotowy do wyprawy w przeciągu roku. Tylko pełna mobilizacja całego królestwa może dać nam przynajmniej znikomą szansę na zwycięstwo w tej wojnie.
Rubius wyciągnął rękę z rozmachem. Malie zorientowała się, że jej przeznaczenie się zmieniło. Jej słowa właśnie uratowały ją od zdzielenia w policzek. Zamiast tego została złapana za kołnierz i podniesiona na nogi. Jeżeli czegoś nie można było odmówić Rubiusowi, to siły. - Obyś miała rację. Nie zniosę więcej tego bałaganu, mamy być tak gotowi jak to tylko możliwe. Chcę widzieć ich ziemię w ogniu. - Odepchnął dziewczynę, pozbawiając ją równowagi, posyłając na ziemię.
Następnie odwrócił się z rozmachem i wrócił do tłumu, aby jakoś rozporządzić zebranymi do posprzątania tego bałaganu.


Epilogue
War preparations

Wojna z pewnością napędzała rozwój technologiczny dużo bardziej niż lenistwo w czasach pokoju. Teraz, gdy mieszkańcy Ferramentii boleśnie odczuli na własnej skórze okrucieństwo i bestialstwo Membrańczyków, którzy przypuścili atak na stolicę w czasie gdy król powracał z wyprawy wojennej mającej na celu wyplenienie bluźnierczych nekromanckich praktyk stosowanych przez ludy z północy, nie trudno było ich przekonać że podniesienie podatków i zwiększone pobory do armii były rzeczą niezbędną dla zapewnienia poddanym bezpieczeństwa. Nie było potrzeby straszenia ich zbliżającą się inwazją niebieskoskórych istot pochodzących zza morza, czy też być może wręcz z innego świata. Dość powiedzieć że Malie Bigsworrth zdecydowanie nie miała na co narzekać w kwestii funduszy i po raz pierwszy w życiu mogła w końcu w pełni popuścić wodze swym fantazjom, które realizowane były w niewiarygodnym tempie, a z biura liderki gildii techników maszynowo wręcz wysypywały się kolejne plany i rysunki techniczne przedstawiające najwymyślniejsze prototypy broni masowej zagłady, bojowych mechów, zdalnie sterowanych dron i autonomicznych botów, z których ledwie garstka zdążała zostać skonstruowana i przetestowana nim ich kreatywna liderka wpadła na nowy pomysł, jeszcze bardziej genialny niż poprzedni.
Inni królewscy gwardziści również radzili sobie nie najgorzej. Saeh objął stanowisko naczelnego konstruktora okrętu morskiego, na co otrzymał niemalże równie nieograniczony budżet co Malie na swoje eksperymenty. Zaś zniknięcie Victorrii Ivelan utworzyło nowy wakat dla potencjalnych królewskich gwardzistów, który szybko został zwinięty przez Andiego. Z rekomendacjami od nowomianowanej najwyższej strażniczki i zdolnościami bojowymi którymi posłał do piachu wszystkich swych rywali w krócej niż minutę król Rubius nie musiał się długo namyślać nad jego kandydaturą. Również winy Grahama który odmówił wzięcia udziału w niedawnej rebelii zostały mu darowane po tym jak poprzysiągł wierną służbę Ferramentii.
Wszystko szło po myśli Malie dla której nawet perspektywa wojny z nieznanym i potężnym wrogiem była zaledwie kolejnym doświadczeniem i okazją do zdobycia nowej wiedzy. Jednak nawet jej bystry i otwarty umysł nie zdawała sobie sprawy z tego co miało nadejść i czego za kilka miesięcy doświadczy na nieznanych lądach po których nie stąpał jeszcze żaden mieszkaniec ich kontynentu. A może jej podróż zakończy się jeszcze dalej niż kiedykolwiek introwertyczna niezamężna panna technik śmiała marzyć?
Wzrok Malie na moment oderwał się od stosu niedokończonych szkiców gdy ta przeciągnęła się na krześlei zrobiła sobie krótką przerwę na oczyszczenie głowy. Spojrzała przez okno na migoczące na nocnym niebie gwiazdy, jednak nawet przez moment nie przeszło jej przez myśl że ktoś stamtąd może spoglądać równiez i na nią. Zaś gdy tylko przestało jej szumieć w uszach od nadmiaru pracy i kołatających się po głowie pomysłów z których każdy domagał się przelania na papier i jak najszybszego urzeczywistnienia, ponownie pochyliła się nad stołem kreślarskim i ponownie wzięła do rąk linijkę oraz pióro, a Eksplodotron VX-29 wyraźnie ucieszył się gdy ta zaczęła domalowywać mu następne zworki i zapalniki.
 
Tropby jest offline  
Stary 14-12-2014, 15:17   #49
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Na polecenie Sychea rozpoczął się dość sporych rozmiarów turniej, w którym obecni członkowie membrańskiej gwardii bili się o przydział miejsca w szeregach. Był to dość mądry ruch z jego strony, nie tylko dlatego, że mógł się co nieco dowiedzieć z obserwacji, ale też dla jego osobistego spokoju. Jeżeli będzie miał za dużo walk o obronę swojej pozycji, może komukolwiek nakazać najpierw zaprezentować swoje zdolności w walce przeciw jego najlepszymi podkomendnymi.
Pokaz był dla niego dość ciekawą lekcją. Szybko spostrzegł że „nieprzebudzeni” nawet nie próbowali zgłaszać się na turniej, natychmiast oceniając swoje możliwości jako poniżej przeciętnej. Z kolei zezwierzęcone osobniki były niezwykle proste do zrozumienia. Zazwyczaj mieli sporo wspólnego z ich zwierzęciem, oraz magiczne zdolności spokrewnione z rodzajem many. Potem był ekwipunek, który rzadko chociaż czasami prezentował się nieco odmienną kolorystyką niż reszta umiejętności.
Na Membrańskiego wojownika wchodziło więcej czynników niż na Frramenckiego, lecz sam schemat myślenia był mniej złożony a postępowanie często bardzo instynktowne. Sychea mógł być jednak w pełni przekonany że jego samego nie dotyka degradacja umysłowa. Ten sposób zachowania musiał wynikać z ich kultury i nauk. Z punktu widzenia kulturowego było to krzywdzące, jednak dla Sychea bardzo wygodne.
Kretyński żołnierz jest prostszy w obsłudze, a jego zachowanie podkreślało niższość jego roli względem Sychea.

Oglądanie show nieco przerwało pojawienie się Scout, która dość chętnie usiadła obok Sychea, dla którego na placu pojedynkowym wystawiono kanapę. - I jak się czujesz? – spytała. - Odbudowałeś sobie ego? Ill była nieco rozbawiona, ale również pod wrażeniem. Zadała mi nawet pytanie „jak facet który nie może rozpoznać ferramenckiego pochodzenia mojego imienia, daje radę pokonać membrańskiego generała?”. Chyba jej opinia o tobie, zszargała jej opinię o Membrze.
- Póki co tylko odzyskałem coś w rodzaju swojej pozycji - odparł, obracając się delikatnie w kierunku nowej partnerki w tańcu zwanym rozmową. Wyciągnął z małego turnieju większość lekcji, które zamierzał zyskać. Poznał chociaż część mentalności Membrańczyków. Efekty były zaskakujące, jednak niewiarygodnie sprzyjające byłemu strażnikowi królewskiemu. Jeśli większość społeczeństwa jest wychowywana na tego typu osobników, to zerowa ilość rewolucjonistów nie była osiągnięciem Anu, a cepa uderzającego raz za razem w zbyt mądre głowy.
-Ill żyje we własnym świecie jeszcze bardziej niż ja. - stwierdził, uśmiechając się prowokacyjnie. - Prostota jest tylko ograniczeniem. Tak często sprawia, że nie słuchamy innych ze zrozumieniem - dodał, usprawiedliwiając swe agresywne słowa.
- Możliwe. – uśmiechnęła się Scout. - Właśnie w tej sprawie chciałam z tobą porozmawiać. Widziałam jak wczoraj trenowała, i...coś sobie przypomniałam, taką legendę. Kobieta rozłożyła się z rękoma za głową. - O rycerzu co przegrał podczas walki z Daemoniusem. Zranił twarz naszego generała, ale sam niemal umarł w wyniku pożaru kopalni w której zaczęli pojedynek. Bili się ponieważ nasz drogi generał niezbyt się interesował życiem pewnej małej dziewczynki. Rycerz nazywał się Grey. Eabios Greey. – wyszczerzyła się niebieskoskóra. - Nie wiem co ten kwiatek robił na północy, ani nic z tego co było po walce, ale jestem całkiem pewna że nie zależy jej na Thalanosie. Po prostu znalazła w Diamondusie pierwszą okazję na oddanie przysługi. Jesteście podobni.
- Wątpię, bym miał okazję zobaczyć Eabiosa w najbliższej przyszłości - Vengaza westchnął, zaś wraz z wypływającymi z jego ust słowami, zdawała się uchodzić z niego energia. Był niezmiernie ciekaw, jak radzi sobie Mastarr, oraz czy ktoś nie spróbował okraść go należnej mu kawiarni.
- A Ill to ktoś. - stwierdził niezwykle enigmatycznie. Jego lewa dłoń odgarnęła część niesfornych włosów. - Była w stanie zostawić wszystko i ruszyć przed siebie. To wymaga niesamowitej siły, jej przeszłość jest pewnie tylko jednym z jej źródeł. - dodał szybko, starając się uniknąć sytuacji, w której druga strona dojdzie do głosu nim zdąży wyjaśnić swe słowa. Chyba właśnie tego od niego oczekiwali.
- Hmm? Nie wiem czy do końca rozumiem twoją opinię o niej. Głupia ale silna? – spróbowała wyjaśnić sobie Scout. - Zresztą, mało to istotne. Znając życie będzie uchodzić za twoją dziwkę aby wejść do pałacu, skoro Emea was razem widziała. Myślę, że jest dość cwana. Gdyby się tu kręciła, nie daj jej zadźgać Daemoniusa nim Diamondus postanowi jak mamy postępować. – poprosiła.
- Jeśli o to chodzi, to prędzej ja wyrównam kilka spraw z Emeę, kompletnie niszcząc kreację ‘Vengazy”, niż ona rzuci się na Daemoniusa bez odpowiedniego planu. - uśmiechnął się do swoich wspomnień. Sam nei był pewien, czy chce zabić strażniczkę, czy wykorzystać ją jako nośnika ewentualnych informacji do Amy i B.B Holme’a. - A ewentualny plan Diamondusa może jej tylko pomóc. - dopełnił swój punkt widzenia.
- Spotkałem dzisiaj Thalanosa - wspomniał nonszalancko. Starał się ukryć wszystkie ewentualne elementy zdziwienia tym faktem, które niewątpliwie emanowały z jego skromnej osoby.
Mimika Scout wyglądała nieco agresywnie, w pewnym ostrzegawczym tonie gdy Sychea wyznał swoją opinię, która najwyraźniej nie zabrzmiała dość żartobliwie. Zgodziła się jednak na sugestię zmiany tematu. - Thalanos jest tutaj od dawna. Wprowadził się podczas dwóch ostatnich lat panowania Diamondusa. Przy twoim stażu ma właściwie wyższą pozycję. Oficjalnie jest arcymagiem Ferramentii. Liderem gildii magów, czy jak tam chcesz to określić.
- Wspominał mi o pewnym układzie… - chłopak mówił delikatnie, jakby jego słowa nie były wskazaniem, a raczej delikatną sugestią. Sam rozsiadł się nieco wygodniej, kątem oka spoglądając w kierunku placu walki. Ciekawe, czy najsilniejsi z nich będą czegoś warci, czy może będą znacznie silniejsi niż pozbawiony dopingu Sychea?
- A Amethystus i Daemonius patrzyli na ciebie jak na natchnionego, gdy postawiłeś rozum ponad mięśnie. – dodała Scout. - Wiem o tym tyle co ty. Membra też ma swoje dworskie gry. – westchnęła kobieta. - Mimo wszystko uważaj. Thalanos, Daemonius i Amethystus to nasze trzy główne zmartwienia. I osobiście uważam, że tam mag to największe z nich. Prędzej czy później trzeba będzie go załatwić.
- Jeśli o niego chodzi, mamy pewien problem - westchnął po raz kolejny w tej jakże krótkiej chwili. Jego oczy ponownie wróciły do chłonięcia piękna niebieskoskórej generał, z całą pewnośćią było ono bardziej godne jego uwagi niż konkurs siły w wykonaniu Membrańczyków. Jedynym, co łączyło kobietę z tą zabawą, była konieczność ich istnienia w świecie, który obecnie otaczał Vengazę. Scout była jego zaczepieniem, przyjaźnie nastawionym członkiem pałacu. Turniej był zaś czymś, co miało zapewnić mu posłuch podległych mu osobników, zabezpieczyć go przed ewentualnymi atakami z dołu.
Długowłosy nachylił się w kierunku dziewczyny, znajdując się tuż obok niej. Jego usta były teraz na wysokości jej prawego ucha.- On wie, że Diamondus jest wolny. - szepnął.
Jej ustaw powoli skrzywiły się podążając kącikami w dół. Była to twarz wyrażająca głębokie niezadowolenie. - Więc musimy działać szybko. Nim będą się spodziewać jego nadejścia. - oceniła. - Staraj się nie wyglądać podejżanie. Możesz być dla nich jedną wielką informacją ostrzegawczą.
Kobieta przeszła do siadu, pochylając się lekko. - W Thalanosie istotna jest jego rózga. Największy kamień. - wyjaśniła w dwóch słowach, wstając. Miała ważną informację do przekazania byłemu królowi. Na swój sposób Sychea sam ją przegonił.
- Jeszcze jedno. - wstał, gwałtownie łapiąc jej dłoń. Wystarczyło nieco zmienić scenerię, oraz przedstawić wszystko w innym świetle, a z dramatycznego, można by uczynić to zagranie romantycznym.
- Według niego Emea jest tutaj w mojej sprawie. - stwierdził, wykonując szybko kolejny krok w jej kierunku. - Sychei, nie Vengazy - dodał zciszonym głosem.
Scout uśmiechnęła się. - Czyż nie tego chciałeś? Chociaż jedna osoba kręci się w okół ciebie, jako swojego największego problemu. - zaśmiała się, wyrywając swoją dłoń na wolność. - W takim razie nie daj się poznać! - poradziła na odchodnym.
Sychea na powrót rozsiadł się wygodnie w przyniesionej mu kanapie. Z pewnością była to lepsza forma biura niż znany w Ferramentii koncept. Właściwie, jego obowiązki ograniczały się do pokonywania tych, którzy odważą się rzucić mu wyzwanie. Jeśli podział na niewyzwolonych i tych, którzy przeszli już ten proces był tak silny, na jaki się wydawał, to sam fakt pokonania Anu powinien zapewnić mu bezpieczeństwo na długo.
Sam nie wiedział jak traktować słowa Scout. Nie zamierzał wybaczyć Emei, znacznie bliżej było mu do umilania sobie czasu najróżniejszymi wizjami odgrywania się na tej niezbyt skromnej artystce.
Przywołał do siebie jednego z pokonanych, kiwając na niego ręką.
- Gdzie znajdują się miejsca treningowe dla generałów? - zapytał.
Podkomendny nie wyglądał na specjalnie ogarniętego, a przynajmniej zorientowanego w pytaniu Sychea. - Tam gdzie je sobie urządzą. - stwierdził w końcu.
- Gdzie znajdę jakieś prywatne? - zadał kolejne pytanie. Po chwili złapał się za głowę, starając się ubrać swe słowa w jeszcze łatwiejszy sposób. - Miejsce, o którym wie, albo może wejść, mało osób - stwierdził.
Membrańczyk wzruszył ramionami. - Jeżeli ja bym wiedział, to aż takie prywatne by nie było. Jak powiesz, że nikt ma gdzieś nie wchodzić, to nie wejdzie. A tak bez słowa, to nikomu nie wolno wchodzić na ostatnie piętra pałacu, poza strażnikami.
- Aha - machnął na niego ręką, jakby zwyczajnie przestał być mu potrzebnym. Posiadanie ludzi pod sobą było z całą pewnością jednym z przyjemniejszych uczuć na świecie. Zwłaszcza w takim miejscu.
- Pozycje 1-5 mają przygotować na jutro listy podległych im osób. Wybieracie zaczynając od pierwszego, schodzicie w dół. Nieprzebudzonymi dzielicie się po równo. - krzyknął na podkomendnych.
Przywołał innego z niestartujących w turnieju, rzucił mu woreczek złota. - Masz to wręczyć kowalowi, który wykuł ten miecz. - stwierdził, dodając po chwili kilka informacji odnośnie dokładniejszej lokalizacji.
Gdy pachołek odchodził, rzucił mu jeszcze jeden woreczek. - To dla tego, który mnie obsłużył. - dodał. Jeśli miał zabawić tutaj na dłużej, musiał stworzyć sobie jakąś infrastrukturę.
Sam zaś ruszył w kierunku pałacu. W obecnej sytuacji wystarczyło kilka słów, by załatwić sobie prywatną salę z dostępem tylko dla niego.
Następnego dnia Sychea obudził się w swoim baraku. Dawne mieszkanie niezbyt świętej pamięci Anu było jednym, ogromnym pokojem, który wcześniej zamieszkiwało coś koło ośmiu osób, w tym siedem otumanionych hormonami zmutowanej bestii. Gdy zgłosił się tutaj rankiem, zorientował się, że od śmierci poprzedniego właściciela wietrzono wnętrze przez otwarte okiennice. Było tutaj też sporo bajzlu. Najmniej odpowiednie rzeczy wyrzucono natychmiast, pozostałe mniej istotne zostały nienaruszone, bo może nowy mieszkaniec będzie coś chciał? Ładny, aksamitny szal? Jakąś biżuterię z dziesiątek kolekcji rozłożonych po szafach? A może postanowi zostawić dywan takim, jakim jest?
Były to pewnie pytania jakie intrygowały służbę która sprzątała to miejsce, niezbyt przewidująca potencjalnym i najbardziej prawdopodobnym brakiem zainteresowania z strony Sychea, który póki co wyłącznie przegonił zużyte nałożnice, aby spać w spokoju. Membra była dzikim miejscem, i gdy tylko chłopak nie zadawał się z jej „szlachtą” przypominano mu o tym na każdym kroku.

***

Gdy Sychea obudził się wieczorem na jego stole był obiad, a przy nim koperta. Jej zawartość i niebieski kolor atramentu, tak odmienny od standardowej czerni były jedyną sugestią jaką otrzymał, że „nadawcą”, jak i zapewne doręczycielem była Scout.
Zawartość wiadomości była informacją opisującą postanowienia Diamondusa. Sychea miał za zadanie zmniejszyć efektywność gwardii królewskiej. Rozesłać więcej straży w miasto, rozrzedzić patrole, cokolwiek co w logiczny sposób pomoże uporanie się z nią podczas przewrotu. Miał również oczywiście szpiegować, donosić o tym co dzieje się teraz na pałacu, a czego Scout bądź Mystia mogą się nie dowiedzieć. Gdyby widział się z Thalanosem, miał donosić o jego zwyczajach, naukach, w sumie wszystkim, a im bardziej powiązanym z jego magiczną laską tym lepiej.
Poza tym znajdowało się tam polecenie od samej Scout. Najwidoczniej Daemonius prosił służbę, aby zaciągnęła go do jego pomieszczeń gdy tylko go spotka, o cokolwiek chodziło, zalecanym było aby nie zwlekał, albo przynajmniej odesłał sługę sugerując jakiś konkretny termin pierwszemu generałowi.
-Ehh, zawsze ma się kogoś nad sobą - Sychea westchnął, wyraźnie zasmucony tą niemalże uniwersalną maksymą. Poszukał czegoś, czym mógłby spalić otrzymaną wiadomość - ot, zwyczajne zabezpieczenie wzięte z powieści o szpiegach. Z pewnością miało jakiś sens, a pojawiający się z nikąd nowy generał nie tyle może, co raczej powinien wzbudzać podejrzenia.
Powoli zebrał się ze swego nowego lokum, udając się do Daemoniusa. Nie był szczególnie zainteresowany tym zleceniem, jednak były to jego obowiązki.
W drodze do komnat generała, natknął się na Emeę, wraz z kilkoma służkami wracała z łaźni, o czym oznajmiał szlafrok i mokre włosy. - O, Vengaza. – uśmiechnęła się nieco kobieta. - A co ty sądzisz o Ferramentii? – spytała wyraźnie znudzona.
- Brakuje tu sztuki, czy to w formie nauki, etykiety, czy nawet muzyki i malunku - odpowiedział. Odwdzięczył się dziewczynie miłym uśmiechem. Jego ciemne oczy zdawały się chłonąć całe światło z otoczenia i utylizować je. Sprawiać, by ewentualny smutek rozlewał się po otoczeiu. Nawet, jeśli był to tylko stan jego duszy.
- Wybacz, że pozbawiłem cię towarzysza rozmów - dodał, choć wbrew swym słowom nie wyrażał współczucia, a raczej rozbawienie.
- Nie martw się, nie sądzę aby komukolwiek w pałacu zależało na tym kundlu. – wzruszyła ramionami kobieta. - Aczkolwiek był zaufanym kundlem. – spojrzała na chłopaka dość ostro.
Był to moment w którym z jednego z korytarzy wyszła Mystia, kobieta uśmiechnęła się. - Jak na moje Vengaza wygląda na dość zaufanego. W końcu jest najsłabszym z generałów, prawda, Vengi?
- Jeśli nie myli mnie pamięć, to jesteś TRZECIM generałem Membry, czyż nie? - Sychea odparł z przekąsem. Wiedział, że w jego obecnej postaci Mystia jest w stanie zmieść go z powierzchni ziemi, jednak będąc wśród wron trzeba krakać jak i one. Nie mógł okazywać swej słabości. Jego czarna skóra powoli cofała się, a kończyny były już niemalże białe.
Mystia zachichotała. - Patrzcie jak chłopczyk się buntuje. Ciekawe co ci wyrośnie, łuski czy futro. – zamyśliła się. - No, dorastanie trochę potrwa. – Wyjęła z kieszeni list, rzucając go pod nogi chłopaka. - Pod północną bramę, do wieczora. Donos do rąk własnych. – poleciła, po czym wolnym krokiem zaczęła iść do jakiejś z sal pałacu.
Emea wyglądała na dość zadziwioną tą sceną. - Czy wy się tutaj zajmujecie tylko pokazywaniem kto jest ponad kim? Intrygujący naród. – zachichotała.
- Czasem jeszcze się mordujemy. - dodał, rozluźniając nieco barki. Jego dłonie po kilku chwilach znalazły się wewnątrz jego kieszeni. Mężczyzna nagle nabrał nieco luźniejszej aury, jakby zapomniał o czychającym na niego niebezpieczeńśtwie.
- Co sprowadza cię to stolicy Membry? - zapytał, spoglądając na dziewczynę.
- Sprawy międzynarodowe. – wzruszyła ramionami. - I poszukiwanie inspiracji. Znaczna część w pobudzaniu wyobraźni, to wprowadzanie jej w miejsca nowe, niepoznane. – wyjaśniła. Mimo to, zadawała się wiedzieć dość dużo o membrze, na osobę która była tu po raz pierwszy. Sychea miał dziwne przeczucie, że to zaledwie flirt, w którymś kobieta czegoś poszukuje. - A ty, jak spędziłeś tutaj czas? Myślę, że masz za sobą ciekawą historię, skoro ruszyłeś przeciw samej straży membry!
- Ponoć stagnacja jest oznaką cofania - Vengaza uśmiechnął się tajemniczo. Spojrzał wgłąb oczu Emei. Czuł niesłychaną chęć wykazania jej błędów w jej postępowaniu. Jego umysł raz za razem podrzucał mu najznamienitsze wizje zemsty. Począwszy od jakże prymitywnej dekapitacji, przez zrobienie sobie łancucha znanego z nadmorskich wakacji. Takeigo, w którym zamiast kwiatów, znajdują się jelita kobiety. Oczywiście pojawił się też te bardziej przyjemne, przy odrobinie zaangażowania nawet dla obu strony. Teraz, gdy jego wygląd nie odrzucał, coraz częściej widział oczami wyobraźni godne najbardziej soczystych romansów. Przez moment poczuł, że jego włosy mają 50 odcieni.
Kobieta wzruszyła ramionami. - Najwyżej dopytam Daemoniusa. – Po tych słowach ruszyła w stronę swoich komnat, po drodze zatrzymała się tylko raz, analizując Sychea niespokojnym wzrokiem.
- Może kiedyś zaprezentujesz mi nieco Ferramenckiej muzyki - powiedział jeszcze na odchodne. Samemu ruszył w obranym wcześniej kierunku. Na jego twarzy malował się szczery uśmiech. Był teraz główną zagadką Membry. Kimś, kto zburzył porządek w imię własnej wolności.

***

Pokój Daemoniusa był na parterze pałacu, dość blisko sali tronowej. Był w nim wielki stół, na którym narozwalane było mnóstwo map. W szafach znajdowały się pościskane zwoje. Rola Daemoniusa zdawała się coraz bardziej oczywista. A przynajmniej był jakiś obraz, który sugerował jego specjalizacje.
W momencie w którym Sychea otworzył drzwi do pokoju, Daemonius spojrzał na niego niemal natychmiastowo. - Dobrze, że jesteś. Z chęcią przedyskutowałbym parę spraw jak najprędzej.
- Słucham więc. - odpowiedział krótko. Jego oczy szukały czegoś tutejszego odpowiednika krzesła: jakiegoś fotelu, czy też zwyczajne przygotowanej do tego celu poduszki.
Foteli w pomieszczeniu było dość sporo. Sam Daemonius mimo wszystko stał pod oknem, wyprostowany. - Poczynając, nie ma nigdzie twojego rejestru narodzin ani przypisu, więc musisz sam mi się zadeklarować. Miejsce urodzenia, rodzeństwo, rodzina, zawód przed awansem. – wymienił na sam wpierw.
- Nie zamierzam naprawiać błędów swoich poprzedników. - Vengaza powiedział twardym głosem. Jego oczy powoli spojrzały na rozmówcę. Nie miał żadnej wiedzy o swym przełożonym, oraz jego preferencjach. Pozostawało tylko odgrywać silnego i pewnego siebie. W ten sposób miał szanse wyjść z niektórych problemów.
Daemonius stał przyglądając się Sychea przez pewną chwilę. Oczekiwał na coś, w końcu odezwał się. - [i]No i...?[/i ] - przemówił dość zwyczajnie.
- Jeśli urząd nie znalazł moich dokumentów, to ich problem. - westchnął, tłumacząc swe poprzednie słowa. Jego ręce instynktownie rozłożyły się na boki, ukazując bezradność, jaka dominowała wszystkie dotychczasowe rozmowy z tubylcami. W jakim świecie oni żyli? Czemu był tak odmienny niż ten należący do Vengazy?
Z drugiej strony, to mogło być złe pytanie. Przeważnie to większość odpowiada normalności. Dopiero po chwili Sychea zdał sobie sprawę z tego, kto na prawdę jest problemem. On sam.
Może i fizycznie stał się Membrańczykiem, psychicznie jednak nadal był wyrzutkiem.
- Moim obowiązkiem jest chronienie pałacu i miasta, nie spisywanie nowonarodzonych szczeniąt. - dodał po chwili, nieco silniejszym głosem. - Jestem w trakcie restrukturyzacji straży, a ty zajmujesz mi głowę czyimiś błędami? - kontynuował, zaś z każdym słowem rosnął znajdujący się na jego twarzy uśmiech.
Mężczyzna położył rękę na stole. Z hukiem. - A więc sugerujesz, że mój system jest błędny? Jeżeli o coś pytam, to ta informacja jest niezbędna. A jeżeli jest niezbędna dla mnie, jest niezbędna dla Membry. – Daemonius pochylił się lekko w stronę Vengazy. - Jeżeli nie ma cię w rejestrze, albo jesteś robalem z gwałtu, narodzonym na zapomnianej przez ostatniego kundla osadzie, albo zasranym niewolnikiem z kopalni. A więc? – spytał, prezentując swoje tezy.
- Waż swoje słowa. - nawet jeśli w bezpośredniej walce działania Sychei byłyby niczym więcej, niż tylko krzykiem zagonionej w róg ofiary, w rozmowie miał prawo bronić swej godnośni. Mógł atakować, ba, miał nawet możliwość wygrania!
- Jeśli byle kundel, czy też niewolnik z niedojebaniem mózgowym pokonał Anu, to wystarczy ktoś z przeciętnym rodowodem, by zmienić całą Membrę. - słowa te poprzedzał głośny śmiech. Gdzieś w oddali, w innym świecie nawet czarnoskóry pirat mógłby zazdrościć potężnego basu.
- Kryzys rozwija ludzi. – Daemonius wyprostował się, lekko oddalił i poprawił swoją maskę. Wycofał nieco swoją ofensywę. - Nikt z rodowodem nie miał by okazji nauczyć się walki na tym poziomie co Anu. Musiałeś przejść przez coś więcej. Jeżeli miałbyś tu gnać z niewoli, albo zadupia pustyni byłbym w stanie zrozumieć twoje wyhartowanie. A jakiejś informacji potrzebuję, a ty mi ją podasz. – oznajmił. - Twój numer coś oznacza, dzieciaku.
- Jeśli chodzi o mnie, to możesz tam wpisać co zechcesz. - westchnął, po raz kolejny rozkładając ręce na boki. Jeśli nie mógł przejść przez drzwi, musiał skrozystać z okna. Przynajmniej tak podopwiadała mu logika. Nie znał geografii Membry, nie zamierzał też dawać komuś wskazówek odnośnie jego przeszłości.
- Chcesz by Anu, a co za tym idzie pozostali generałowie, zachowali twarz, nazwij mnie bękartem znanego rodu. Może potomkiem z któregoś z mniejszych skrzydeł. - stwierdził, wpatrując się w Daemoniusa. Wziął głębszy wdech i kontynuował: - Pragniesz zmotywować poddanych i stworzyć wspaniałą legendę? Zmieszaj mnie z błotem, nazwij największym gównem które za sprawą siły woli dotarło tak daleko.
Wstał z wcześniejszego siedziska.
- Niezależnie od tego co zdecydujesz, będzie to tylko bujdą ratującą honor urzędasów. - podsumował, wyraźnie rozbawiony.
Daemonius spoglądał na Sychea w zamyśleniu. - rodu...? – Wysyczał. - Rodu!? Dobra, niehc będzie. Bękrat rodu. Śmiało. – zgodził się z tego czy innego powodu. - Nie chcesz się spowiadać to nie musisz. Wracając do reszty spraw. – ręce Daemoniusa wylądowały w jego kieszeniach. - Miałem cię wprowadzić w sprawy wewnętrzne, ale odłożymy to na inną okazję. Miałem cię poinformować, że przez ten miesiąc masz się meldować w sali tronowej przynajmniej raz na dwa dni. I wszystkie twoje zastrzeżenia, zmiany, oraz plany względem straży miejskiej bądź pałacowej chcę na papierze. Dopóki nie wejdziesz w łaski Amethystusa, nic nie przejdzie bez mojej zgody. – oznajmił.
- Raporty mają mieć jakiś ustalony wzór? - zapytał, opuszczając wszystkie naładowane argumentami działa. Załatwił dokładnie to, co chciał. Wszystko inne nie było dla niego zbyt ważne. Wystarczyło, by raporty były prowadzone w nieszczególnie logiczny sposób, może nawet zaszyfrowane. Będzie oddawał je zgodnie z postanowieniem, nie zdradzając nic więcej niż to, co możnaby dowiedzieć się od dowolnego z pierwszej piątki straży.
-Dla Amethystusa? Takie, aby go zadowoliły. I patrz na buty póki nie pozwoli ci podnieść wzroku. - wzruszył ramionami Daemonius. - Dla mnie? Tak szczegółowe jak twoje zamiary. Będę przekazywał twoje polecenia dla straży w dokładnie taki sposób, jaki mi je opiszesz. O ile nie będę miał żadnych sprzeciwów względem nich. - wyjaśnił dość spokojnie. - Bądź na tyle łaskaw aby szybko przypodobać się Amethystusowi, dodatkowa psia robota to niespecjalnie spełnienie moich marzeń, były niewolniku. - ostatni komentarz dodał z małym przekąsem.
- W takim razie do zobaczenia, dumny urzędniku - ton Sychea w niemalże idealny sposób odpowiadał epitetowi swego rozmówcy. Odwrócił się w kierunku wyjścia z pomieszczenia, zatrzymując się na chwilę w drzwiach. Nie czekał na zezwolenie, raczej był zwyczajnie ciekaw jego reakcji.
- Sprawy wewnętrzne załatwimy przy okazji najbliższego raportu - bardziej stwierdził, niż zapytał.
- O tym zadecyduję JA. – oznajmił twardo. Nie powiedział nic więcej. Ustąpił terenu na niewidzialnej strefie wojny między nim a Sychea. Może miał w tym jakiś zamiar, może nie. Na pewno nie było to nic instynktownego.
Sychea udał się na dziedziniec, ot, kwestia zwyczajnej przechadzki. Musiał jakoś zająć ciało, gdy jego umysł będzie rozważał nad losami tych, którzy zostali zapętleni w żywot byłego strażnika królewskiego, obecnego drugiego generała dokładnie przeciwnej strony. Od niechcenia przejrzał wiadomość od Mystii.
Kawałek papieru okazał się być listem do nadrządcy niewolników, z trasą, przydziałem niewolników na kopalnie i zezwoleniem na transfer. Sychea nie znał roli trzeciego generała, ale widać zarządy niewolnikami należały do ról Mystii.
Nie mając zbyt wielkiego wyboru, przyszykował się do wyprawy i udał się na miejsce zbiórki. Jego zapasy nie był zbyt szczególne, mięso mógł zawsze zdobyć, a jedynymi ważnymi elementami były klejnoty, oraz pełniące rolę przejściówek diamenty. Jeden z nich, jako jedyny nie będący powiązany z innymi kryształami, zwisał na szyi mężczyzny. Dumnie nosił symbol upadłego rodu, traktując go jako przynoszący szczęście talizman.

[center]***[center]

Przechadza przez miasto nie była przesadnie długa ani pełna emocji, zwłaszcza, że Sychea nie szukał w nim nic specjalnego. Pod bramą znajdowała się spora banda w większości nieprzebudzonych Membran w kajdanach, z byle jakimi szmatami zarzuconymi na siebie. Nadzorował je dość futszasty, gorylowaty mężczyzna, który oczywiście nie rozpoznał Sycheai, ale też nic do niego nie mówił. Gdy dostał list, skinął tylko głową.
- Prowadź - Vengaza nie szczędził słów przeznaczonych dla uszu biednych, nie wpływowych, oraz zapewne głupich ludzi. Zwyczajnie nie interesowało go ich zdanie o niezbyt skromnej osobie drugiego generała Membry. Właściwie… nie szczególnie zwracał uwagę na ich poglądy w każdej sprawie.
- Co? – spytał Goryl, wyraźnie zdziwiony wypowiedzią Sycheai, na którą aby odpowiedzieć musiał odezwać się na chwilę od kartki. - Gdzie? – spytał, po czym odwrócił się na moment w stronę jakiś pustych wozów. - Dwudziestu ładować do wschodnich rubinów! – krzyknął. Wtem na powrót spojrzał na generała. - Gdzie prowadzić?
- Ehh, nieporozumienie. - stwierdził, stukając się delikatnie w bok głowy. Najwyraźniej starał się przestawić część mózgu tak, by działała w nieco lepszy sposób, a przynajmniej tak wyglądało to z zewnątrz.
- Mam obserwować ich załadunek, czy jesteś wystarczająco rozgarnięty? - zapytał. Jego oczy powoli rozglądały się za jakimiś strażnikami, czy sługami, których mógłby posłać po tych pierwszych.
- A co za filozofia? – Goryl skrzywił się niemal obrażony. - Toć nie widzisz jak sami lezą? Pajace nie mają siły samemu się pozabijać, durnie. – Goryl wzruszył ramionami i powrócił do czytania przydziałów i wykrzykiwania liczb na wozy, aby te ładowały do wnętrza zakładników.
Strażników było kilku, na ogólny rzut oka nieco mniej niż dziesięciu. Sług nieco mniej niż strażników, ale ogółem wszyscy byli obecni.
Sychea przywołał do siebie jednego ze strażników, by wykorzystać swą obecną władzę jako zaskakująco praktyczną wymówkę. Bogaci i wpływowi przeważnie mogli naginać część świata do swej woli, korzystać z nieco innych praw i możliwości.
- Wezwij tutaj 3. rangą strażnika, niech weźmie ze sobą pięciu mu podległych i przejmie moje obowiązki tutaj. - wydał krótkie polecenie. Ręka Vengazy zamachała na kilku kolejnych, by zmusić ich do przypilnowania całości w czasie między odejściem generała, a przybyciem właściwych podkomendnych.
- Przepraszam, jakie są pana obowiązki? - spytał wyraźnie skonfundowany, i niepewny co do znaczenia swojego zadania strażnik.
- Ha? - Vengaza wrzasnął, wyraźnie oburzony tego typu pytaniem. Gwałtownie odwrócił się na pięcie.
- Nie marnuj mojego czasu, dowiedz się. - stwierdził, ruszając w kierunku przygotowanej dla niego sali treningowej. W trakcie drogi zadał sobie ważne pytanie: czy jest w stanie przeprowadzić kolejną sesję?

***

Spacer Sychea trwał krócej bądź dłużej, gdy ten poruszał się w ten sam sposób uliczkami miasta. W pewnym momencie usłyszał, jak ktoś zawołał go po imieniu. Gdy się rozejrzał, początkowo nie dostrzegł nikogo znajomego. Dopóki nie spostrzegł zgarbionej postaci z laską, w stereotypowym, szarym płaszczu. Był to lepiej lub gorzej zamaskowany Diamondus.
Vengaza dystyngowanie kiwnął głową, wskazując jeden z mniej uczęszczanych kierunków. Przeszedł obok starca i zwolnił, pozwalając mu nadążyć i nawiązać rozmowę.
-Dużo lepiej wpaść na ciebie, niż na kogoś kto mi zaszkodzi. - zdanie które wypowiedział, miało niezbyt...poetycką składnię. - Co ty robisz w środku miasta? Nie słyszałem zbyt wiele o drugim strażniku, który wychodzi z koszar.
- Nie zamierzam też siedzieć otoczony wielokrotnie zgwałconymi przez psa dziwkami, czy też marnować czas. - stwierdził, uśmiechając się gdy tylko wspomniał o martwym generale. Był dumny z tamtej walki, wiele błędów, jednak dał radę wygrać.
- Nie mogę trenować cały czas, a w pałacu ciężko o znalezienie mentora bez wzbudzenia podejrzenia. - uzupełnił po krótkiej chwili milczenia.
-Coś w tym jest. - zgodził się ex-król. - I jak pierwsze wrażenia? Co sądzisz o Membrze? - spytał, jakby szukał opinii o własnym dziecku.
- Kilka nieścisłości, nieco bardziej zwierzęcy biedacy, coś w tym rodzaju - zaśmiał się cicho. Rozejrzał się po ulicy, sprawdzając czy jego osoba wzbudza jakiegolwiek zainteresowanie. Nie wiedział jak szybko rozchodzą się tutaj wieści.
- Każdy zapatrzony w siebie niczym ja… - westchnął, wyraźnie zdziwiony tym faktem.
-Tak. Bydło i zwierzyna. - Diamondus również westchnął. - Masz tydzień, Sychea. Postaraj się osłabić straże, a przynajmniej rozproszyć. Potem planuję atak na to miasto. - wyznał. - Na zamek głównie. Wyszedłem na spacer aby je objeżeć i moje zdanie się nie zmieniło. Amethystus zasłużył na lekcję.
-Wszystko będzie gotowe w przeciągu kilku dni. - stwierdził, uśmiechając się prowokująco. Podzielenie straży na pododziały zostało wykonane, jedyne, czego teraz potrzebował to wyznaczenie sektorów i przydzielenie odpowiednich słabszym oddziałom.
- Będę potrzebował ścieżek, którymi planujesz atakować. - dodał po chwili.
-Nie będzie ścierzek. Wykorzystamy oddziały Scout. Asasynów. - wyjaśnił Diamondus. - Są naturalnie w zamku. Chodzi o to, aby wsparcie nie dotarło na miejsce na czas. Muszą przejąć kontrolę nad pałacem.
- Mogę zaarażnować mniej lub bardziej obłożone obszary - dodał, starając się wspomnieć o czymś, co faktycznie może zmienić. Delikatnie wyprostował się, dodając sobie kilka centymetrów.
- Co z lekcjami magii? - zapytał, nachylając się w kierunku Diamondusa.
-Nie wiem, czy mamy na to czas. A przede wszystkim sposobność. To będzie zbyt nietypowe, jeżeli postanowisz często opuszczać pałac. - stwierdził Diamondus. - Zajmiemy się tym, jak już będzie po wszystkim.
- Jak zamierzasz rozprawić się z Deamoniusem i Amestythusem? - kolejne pytanie wypłynęło z ust Vengazy. Najwyraźniej świat przypisał mu właśnie taką rolę, musiał zyskać jak najwięcej informacji, wykazać się inicjatywą i zdobyć możliwie wysoką pozycję w nowej-starej Membrze.
-Zależy czym zajmie się Daemonius. Poślę na niego Mystię. Amethystusem mogę się zająć osobiście. Nawet muszę. - stwierdził. - Po rozpoczęciu inwazji, twoim zadaniem będzie dopaść ich maga. Thalanosa. Chcę jego rózgę. A przynajmniej ten kamień.
- To, że pokonałem nazbyt pewnego siebie Anu nie znaczy, że dam sobie radę z arcymistrzem Ferramenckiej gildii magów - stwierdził, wyraźnie smutny. Nie miał zbyt wielu planów na tą rozmowę, zamierzał zyskać możliwie wiele. nic więcej.
-Scout będzie z tobą. - sprostował się Diamondus. - Powinniście dać sobie radę. To nie żołnierz, tylko naukowiec. Ufam, że do czegoś się nadajesz.
- Wolałbym wiedzieć, czego mam się spodziewać. - westchnął, nieco rozdrażniony postawą Diamondusa. Znał swoje miejsce, póki co był tylko chłopcem na posyłki.
-Magii. - westchnął król, po czym zaśmiał się lekko. - Szczerze mówiąc sam nie wiem. Scout zarzeka się, że będzie w stanie go załatwić. Wysyłam cię dla pewności. Dużo prędzej ona będzie potrzebować pomoc, niż Mystia. Chociaż jak dla mnie to możesz robić cokolwiek, bylebyś był potrzebny, chłopcze.
- Jest coś, co warto zrobić w pozostałościach twej Membry? - zapytał, szukając nowego tematu rozmowy. W przeciągu tygodnia musiał stać się możliwie potężny, może nawet pozbawić żywota osób znajdujących się nie tylko po jednej stronie konfliktu.
- Zależy co dla ciebie jest wartościowe. - Diamondus nie był pewien jak miał odpowiedzieć. - Jak już uporasz się z swoimi rozkazami, rób co ci się podoba. Jak na moje możesz po prostu siedzieć i trenować w jakiejś sali. - wzruszył ramionami. - Koniec końców potrzebuję cię w pałacu.
- Myślałem, że bardziej znasz to miasto i jego możliwości - westchnął, wyraźnie prowokując Diamondusa. Nie zamierzał marnować czasu tak, jak czynił to w Ferramentii. Narodził się na nowo i nie chciał stracić tej szansy.
-No co? Nie znajdę ci cudów na kiju. Membra to nie miejsce pracy, a ty nie jesteś najemnikiem. - zauważył. - Ludzie tutaj zazwyczaj zajmują się swoją pracą. I rozwiązują swoje konflikty między sobą. Nie znajdziesz tutaj atrakcji bez powodu.
- Dzisiaj każde twoje słowo zawodzi me uszy. - były strażnik królewski rozłożył szeroko ręce w geście bezradności. Jego ciało powoli odzyskiwało poprzedni wygląd, stawał się coraz bardziej białym, czuł jak przechodzi awans społeczny.
 
Zajcu jest offline  
Stary 14-12-2014, 15:18   #50
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Sychea zjawił się w sali tronowej Amethystusa. Chłopak siedział, a właściwie wygodnie leżał na zdecydowanie zbyt dużym tronie. Można było się zastanawiać jak bardzo Membrańczycy potrafią urosnąć? A może to tylko symbol?
- Vengaza! – książę uratował się na widok swojego generała. - Podejdź, klęknij, zapraszam.
- Witaj, książe. - Sychea nie miał zbyt wielkiego wyboru. Przybył tutaj, by przypodobać się obecnemu władcy Membry. Teoretycznie nic by się nie stało, gdyby pominął jedno spotkanie. Przynajmniej tak długo, jak przewrót przygotowywany przez Diamondusa osiągnie sukces. W innym wypadku… Warto było być gotowym do pozostania na szczycie. A pojedyncze klęknięcie mogło zmienić tak wiele. Mimo wszystko nie pochłaniał kolejnych detali podłogi swymi oczyma. Spoglądał gdzieś poniżej twarzy rozmówcy.
- Jak się powodzi na twojej nowej pozycji? – spytał Amethystus, opierając głowę na dłoni. - Daemonius mówił coś o tym, że podałeś interesujące wytłumaczenie swojej nieobecności w rejestrach.
- Póki co czuję się ograniczony, nie lubię odpowiadać przed więcej niż jedną osobą. - długowłosy nie zamierzał oszukiwać. Widmo sterczącego nad nim Daemoniusa było czymś conajmniej nieprzyjemnym. Nie mógł efektywnie wzmocnić, czy też osłabić straży, jeśli jakiś Membrańczyk będzie kontrolował jego rozkazy. Co oni wiedzą o prawdziwej straży?
- Ależ odpowiadasz właściwie przed jedną. – stwierdził Amethystus. - Nie spoglądam przecież na twoje straże. Od tego jesteś, abym nie musiał. – oznajmił. - Opieka Daemoniusa nad tobą jest niezbędna. Zwyczaje zwyczajami, ale to oczywiste, że nie pozwolę osoby znikąd kontrolować bezpieczeństwa moich ludzi od tak. – chłopak zmrużył oczy, widać lekko obrażony skargą Sychea.
- Sugerujesz, że powinienem pokonać jeszcze jednego z twoich generałów? - Vengaza uśmiechnął się prowokują. Właściwie, sam nie był pewien swoich słów, jednak z przyjemnością wypuścił je ze swoich ust. Piękno ich brzmienia docierało do niego raz za razem, pozwalając mu rozważać tą chwilę nieco dłużej.
-Nie możesz posiadać więcej niż jednej funkcji. To byłby akt zdrady. - oznajmił Amethystus. - Właściwie jakim cudem tego nie wiesz? - podniósł nieco brew. - Wydajesz się być nie z tej ziemi, naprawdę.
- Chyba już ustaliłem, że moją pracą nie jest tłumaczenie się z błędów urzędników. - Vengaza wytknął błąd zasiadającego na tronie. W głębi duszy przyznawał mu rację, powinien poznać chociaż część tutejszych praw i zwyczajów. Z drugiej strony.. przynajmniej mógł uchodzić za ekscentryka, co pozwalało mu uniknąć dość wielu problemów.
- Czyż moja osoba nie jest jednym wielkim precedensem? - zapytał po chwili, wyraźnie rozbawiony tym faktem. W przeciągu niecałego tygodnia w Membrze mógł być pewien o tym, że przyszłe pokolenia o nim usłyszą.
- Jesteś bardzo nietypowy, dlatego nie jesteś wolny nawet na własnej posadzie. - określił swoją pozycję Amethystus. - Nieznajomość zasad to nie błąd systemu, to błąd osoby. Traktuj je jak uważasz, najwyżej kary za ich łamanie będą pudełkiem z niespodzianką. - wzruszył ramionami mężczyzna. Praw w Membrze pewnie i tak było mało.
- Drogi książe, czyż w ten sposób nie żyje się zabawniej? - Vengaza gwałtownie rozpromienił się, a silny uśmiech zdawał się dominować całą sylwetkę generała. Właściwie, przez kilka chwil całe pomieszczenie mogłoby być zawarte tylko i wyłącznie w nim, tylko on się liczył.
- Kwestia preferencji. - Westchnął Amethystus - Jesteś interesujący, więc póki co wszystkich intrygujesz. Ale w końcu staniesz się nudny. - chłopak uśmiechnął się. - Do tej pory powinieneś poznać swoje miejsce, inaczej możesz spaść nawet niżej.
- Jeśli się nie mylę, zawsze mogę pokonać swego następcę? - Vengaza spojrzał ostro na księcia. Z całą pewnością nie był w pełni uległy księciu. Zdawało się, że szanował go, póki decyzje tego drugiego były mu na rękę.
- Nie mówię o pojawieniu się następcy. Mówię o dymisji. - Odparł Amethystus. Nie
brzmiał, jakby starał się zagrozić Sychea, ale nie potrzeba było geniusza aby stwierdzić, że mógł usłyszeć o jego braku uległości, czy odczuć niezadowolenie tym prezentowanym wobec siebie. - Taka rada na przyszłość.
- Czy jest jakieś miejsce w stolicy, któe wasza wysokość mogłaby polecić? - Sychea spróbował zmienić temat, przejść na bardziej neutralne terytorium, w którym nie rozchodzi się o potencjalne decyzje kogoś, kto straci większość swych przywileji.
- Chociażby dla rozwoju mej osoby, a w konsekwencji lepszej pracy. - dodał po kilku chwilach.
- Jam jest księciem Vengaza. Nieznane mi braki prefrekcji. - Amethystus wyglądał, jakby miał się uśmiać. - Jeżeli potrzeba ci nauk, pytaj inne robactwo. - zasugerował, specjalnie nie przywiązując uwagi do zakończenia poprzedniej rozmowy.
- Winnyś być jednak jej wzorem - generał odpowiedział w niezbyt jednoznaczny sposób. Jeśli ktoś chciał, mógł doszukać się tam cienia ironii, niezależnie od tego, czy ta faktycznie się tam znajdowała.
- A im lepszy mentor, tym większa szansa chociaż trochę do niego się zbliżyć. - dodał, uśmiechając się szeroko.
- Uwierz mi, mam ważniejsze sprawy na głowie, niż nauka moich ludzi jak mają robić swoje zadania. Choć podziwiam szczerość. - Amethystus zmróżył oczy. - Nie widziałem jeszcze generała, który przyznałby się, że potrzebuje samodoskonalenia. Co dopiero przed osobą, która ma wobec niego oczekiwania.
- Czyż nie tego powinieneś od nas oczekiwać - Vengaza był wyraźnie zdziwiony. Nawet jego źrenice rozszerzyły się nieznacznie, podążając za stanem całego organizmu. Zaskoczenie dominowało jego mowę ciała.
- Tylko ciągle się doskonaląc możemy wykonywać nasze obowiązki w odpowiedni sposób. - stwierdził.
- Oczekuję od was abyście zawsze byli gotowi do wszystkiego co jest od was wymagane, niezależnie od sytuacji. - wyjaśnił się Amethystus. - Idź spowiadać się z swoich słabości gdzie indziej, najlepiej do Ferramentii. Gdy stajesz na pozycji generała jest dużo za późno na użalanie się nad sobą. A teraz won mi z oczu. - książę wyraźnie się obużył szczerością, i bądź co bądź czystą logiką Sychea. Membra musiała funkcjonować na jednak bardziej odmienny zasadach niżby się wydawało.
- Do zobaczenia, książe. - Vengaza ukłonił się delikatnie, wstał i ruszył w bliżej znanym tylko sobie keirunku.

***

Gdy Sychea wszedł do biblioteki Thalanosa, ten siedział wygodnie na fotelu z masą ciężkich do rozczytania papirusów na podłodze (podobno bardziej popularnym w membrze formatem, rulonem, który nie wymagał tyle pracy nad klejeniem okładek) czytającego książkę. Nie miała tytułu, a wyraźnie odmienna od wszystkich innych kłódka leżała na ziemi, sugerując, że nie łatwo było zajżeć do wnętrza.
- Dzień dobry - Vengaza ukłonił się nieznacznie, starając się zmusić swe ciało do okazania chociaż szczątkowych oznak szacunku. Ostatnio miał z tym coraz większe problemy - najwyraźniej trening, oraz coraz większe zgłębianie się w “nowego” siebie wpływało również na jego charakter.
- Czym, poza oczywistymi kwestiami many, różni się Ferramencka i Membrańska magia? - zapytał uczonego.
- Pisemem. - Thalanos spojrzał na Sychea znad swojej księgi. - My, ferramentczycy wypisujemy kręgi magiczne, aby wyciągnąć manę z pobliskich żył i wtedy wypisujemy z tej many zaklęcie. Są one znacznie bardziej złożone od membrańskich, a wprawny mag zrobi krąg w moment. - poinstruował. - Z kolei membrańczycy wypisują manę pobraną z samych siebie, aby natychmiast wykonać zaklęcie.
- Czyli Membrański mag to, przeważnie, ograniczona do danego typu many, wersja Ferramenckiego? - Vengaza wolał upewnić się, nim pójdzie dalej w swych rozmyślaniach. Musiał mieć jakiegoś asa w rękawie, nawet przeciwko swoim...
- Niedokładnie. Membrańczycy nie potrzebują kręgów. Ferramentczyków nazywa się czarnoksiężnikami, zaś membrańczyków czarodziejami. Ponieważ ich magia dzieje się natychmiast.
- Dziękuję - Vegnaza uśmiechnął się blado. Nie był zadowolony ze swej niewiedzy, jednak jedynym, co mógł uczynić by ją zażegnać, to pytać. Błądzić. Tracić część swej reputacji tylko po to, by odzyskać ją w chwili chwały.
- Zapewne twierdzisz, że Ferramencka opcja jest tą bardziej prawidłową? - kolejne pytanie wypłynęło z ust Vengazy.
- Poniekąd łatwiejszą w kontroli, ale pod kwestią zużycia many Membrańska jest bardziej ekonomiczna. Obie są sytuacyjne. - wywnioskował.
- Istnieje coś, co wpływa na ułatwienie tego procesu czarowania? - kolejne pytanie wypłynęło z ust długowłosego, powoli zamieniając się w istne natarcie. - Chodzi mi o coś zewnętrznego, ja wiem… jakiś przedmiot? - uzupełnił.
-Niektórzy zaawansowanie magowie tworzą artefakty, które zawierają w sobie kręgi konkretnych rodzajów. W ten sposób mogą czarować prawie natychmiast. Nie słyszałem o tym, aby membrańczycy się czymkolwiek wspierali. Acz pewnie klejnot twojego typu many wzmocniłby twoje zaklęcie, trzymany w dłoni. - wysnuł teze Thalanos.
- Aha. - Sychea najwyraźniej uznał wytłumaczenie tego typu za wystarczające. Na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, a cała jego sylwetka zaczęła się prostować.
- Czy możesz polecić mi jakieś dzieła odnośnie podstaw Membrańskiej magii z tutejszych zbiorów? - zapytał, robiąc krok w kierunku Thalanosa.
Thalanos przyjżał się Sychea, lustrując go od stup do głów. - Wybacz, ale to nie jest biblioteka publiczna. - stwierdził dość spokojnie, po czym uśmiechnął się. - Ale mogę cię czegoś nauczyć.
- Muszę przyznać, że to zarówno przyjemniejsza, oraz bardziej dostojna forma. - Sychea uśmiechnął się blado, starając się zamaskować smutek powstały z racji jego błędu. Musiał poznać pałac i całą stolicę, a przynajmniej nie wyróżniać się, bardziej niż zwykle, do czasu przejęcia tronu przez Diamondusa. Wtedy może równie dobrze stać się ambasadorem Membry, czy czymś w tym rodzaju.
- Pobierać nauki od kogoś tak zdolnego - dodał, delikatnie pochylając głowę.
Thalanos zaśmiał się. - Daruj sobie. W Membrze nikt nie kłania się z pokorą. - wykazał odrobinę wiedzy o kulturze kraju. - Magia Membrańska działa w dwojaki sposób: poprzez zdania, które mają opisany, określony efekt oraz poprzez słowa budujące, nadające formę, kształt i treść. Zastanów się co ci bardziej odpowiada i przyjdź do mnie któregoś ranka...albo nie, lepiej wieczora.
- Dziekuję - Sychea uśmiechnął się, tym razem bardziej radośnie. Jego oczy zdawały się świecić jasnym światłem, a on czuł, jak jego świat zmienia się pod wpływem podjętych decyzji. Zaczynał odnajdować się coraz bardziej, a kolejne elementy jego nowego arsenału zdawały się raz za razem definiować jego osobę.

***

Druga z wizyt u Amethystusa zaczęła się dość podobnie. Sychea był przepuszczony do sali tronowej przez dwójkę dość dużych gwardzistów, ale leniwy książę był rozłożony na swoim tronie, z głową na jednym oparciu a butami na drugim, zajadając jakieś owoce. - Wejdź, wejdź, klęknij czy coś. - podyktował, wyraźnie znacznie bardziej przejęty swoim posiłkiem. - Niezwykle mało się o tobie słyszy. Nie zdziwię się, jak ktoś niedługo postanowi rzucić ci wyzwanie, z przekonaniem że ciągle liżesz rany po swojej walce. - zaśmiał się Amethystus.
- Wybacz książe, ale obecnie skupiam się na sobie. - na twarz Vengazy wypłynął niesamowicie szczery uśmiech. Najwyraźniej nie miał zbyt wielu skrupułów. Może nawet czuł się zbyt bezpiecznie, wiedząc że nadchodzące dni będą znacznie gorsze niż te obecne.
- Truchło ewentualnego pretendenta będzie tylko nawozem dla spokoju twego królestwa. - dodał po chwili.
-Tak długo jak jego swąd mnie nie dojdzie, powinno to być nienajgorsze. - zgodził się książę. Zaklaskał palcami, a do Vengazy podszedł sługa z srebrnym pierścieniem z złotym okiem. - Weźcie podarek. Pomysł Daemoniusa, ale dość przedni. Dopiero żem dojrzał, nic ode mnie na powitanie nie otrzymałeś.
- Dwa łaska jest dla mnie największym komplementem - Vengaza uśmiechnął się nieco dziwnym, jakby wymuszonym uśmiechem. Może i ironia była widoczna w jego słowach jak słońca na niebie Membry, jednak oficjalnie zachowywał się odpowiednio.
- Cóż za intrygujący wzór. Powinienem wyciągnąć z niego jakieś wnioski? - zapytał.
-Tak. - przytaknął król. - Że Membrze zależy na jej generałach. Jest to również swoisty sygnet. Jeżeli ktoś w dalszym ciągu o tobie nie słyszał, możesz go używać jako dowodu.
- W takim razie sprawia mi to jeszcze większą przyjemność - Vengaza odpowiedział, rozkładając ręce na boki. Przecież książe nie miał powodów, by oznajmić mu o jakichkowiek intrygach. Byłoby to sprzeczne z jego interesami.
-Noś go z dumą. - jego ton był dość mocny, zaznaczony był w nim akcent. - Wracając do spraw ogólnych, czy masz mi coś do zareportowania? - spytał. Sługa stojący z pierścieniem zaczął się niecierpliwić, co wyglądało poniekąd zabawnie.
- Straż wykonuje swe działania zgodnie z moimi założeniami. Nie ma śladów tych, którzy mogliby się Tobie sprzeciwić - zaraportował, spoglądając na sługę. Mimo to nie wyciągnął swej dłoni do przodu, acz pozostawiał jegomościa w stanie zaskakująco przyjemnej niepewności.
-Dobrze. Wyrażam zadowolenie. - przytaknął z uśmiechem książę.
- Mam nadzieję, że nie ma nic, co mogłoby zaniepokoić twą osobę - Vengaza zapytał, zaś uśmiech w dziwny, jakby prowokacyjny sposób wypłynął na jego usta. Możliwe, że generał straży tylko czekał na jakąś niedogodność, by naostrzyć swe ostrze na kościach przeciwników.
-Twój buntowniczy charakter czasami wchodzi mi między zęby, ale ogólnikiem, nie mam żadnych cierni w swoim boku. - odparł książę.
- Powoli przyzwyczajam się do swej nowej roli. - Vengaza odparł wymijająco. Nie mógł poinformować księcia o nadchodzacym przewrocie. Po dłuższej przerwie włożył pierścień na palec, spoglądając na swego przełożonego.
- Niestety, poza tym, nie mam możliwości zabawić cię czymś ciekawym - stwierdził, rozkładając ręce na boki.
-Wtem idź. Zajmij się swoim sprawunkiem. - zwolnił Vengazę. Uśmiech w momencie nałożenia pierścienia, jaki zaistniał na twarzy księcia, był poniekąd znany Syche. Książę chciał pokazać swoje miejsce i nawet sam fakt że tak uparczywy ktoś jak Vengaza przyjął jego podarek, uszczęśliwił go.

***

Treningi Vengazy z Thalanosem miały miejsce pod pałacem. Jak się okazało, Mężczyzna miał dostęp zarówno do górnych jak i dolnych części budowli.
Podziemia były dosyć rozległe, możliwe, że nawet lekko wychodziły poza sam pałac.
Thalanos był spokojnym nauczycielem. W żaden sposób nie śpieszył się z swoim tłumaczeniem.
- Główną ideą czarodziejstwa, jest konstruowanie zaklęć. Musisz wywołać jakąś formę i nadać jej jakąś komendę. Niestety zakrzywienia nie uda ci się wykonać, jeżeli jesteś przywiązany do jednego typu many. - wyjaśnił podstawy.
- Zakrzywienia? - Vengaza zapytał po krótkiej, najwyraźniej przeznaczonej na odnalezienie odpowiedniego faktu w głowie, chwili. Jego błądzący wzrok był oczywistym znakiem przekreślającym wszystkie potencjalne sukcesy tych poszukiwań.
Thalanos machnął ręką. Zapalił się na niej płomień. Po chwili zamarzł on. - Zakrzywienie oznacza zmianę many na inny kolor. Jak pewnie się domyślasz, jest to wbrew...bilogicznym możliwością membrańczyków. - objaśnił spokojnie.
- Aha. - jeden z większych ewenementów w historii Membry spoglądał na akcje Thalanosa. Dlaczego Royal Guards nie byli przeszkoleni z zakresu chociaż podstaw czarodziejstwa? Jak wiadomo każda broń jest lepsza, niż jej ewentualny brak.
- Komendy zaś nadają właściwości naszej manie? - zapytał, zaś jego wzrok przeskoczył na twarz nauczyciela.
- Teoretycznie każda czynność nadaje manie jakąś właściwość. Komendy określają jej cel. Jeżeli nic nie rozkarzesz wywołanemu płomieniowi, będzie się on po postu palił. Jeżeli powiesz mu, że ma lecieć, to jest komenda.
- W takim razie czy komendy mogą również nadawać właściwości? - kolejne pytanie wypłynęło z ust najmłodszego stażem generała. Jego dłoń wskazała przeciwległą ścianę.
- Nie tyle “leć”, co “leć szybko” - uzupełnił przykładem.
- W tym przypadku szybkość lotu zależałaby od tego, ile many włożysz w komendę. W teorii więc, jest to jedna, silna komenda a nie dwie pomniejsze. - odpowiedział.
- Jak złożona może być poszczególna komenda? - gdy Vengaza zrzucał z siebie otaczającą go tarczę swego kompleksu wyższości, stawał się niesamowicie pojętnym uczniem. A przynajmniej takim, który stara się poznać dany temat w możliwie głęboki sposób.
- “Leć”, a “Leć i rozpadnij się na trzy płomienie, każdy atakuje pod innym kątem” - uzupełnił swój przykład.
- Komendy powinny być proste tak, jak to tylko możliwe. Jeżeli poszukujesz bardziej zaawansowanych zaklęć, dziel komendy na krótkie pojedyńcze polecenia. Np.: “Leć” “Podziel na trzy” “Losowy kąt”. - podał swoją propozycję. - Jak możesz zauważyć magia jest przez to niekoniecznie precyzyjna. To różnica pomiędzy dzarodziejstwem a czarowaniem. Nie można specjalnie rozpisać swoich planów.
- Acz można z niego korzystać szybciej, nadrabiając ewentualne błędy - stwierdził, przyjmując poważny wyraz twarzy. Najwidoczniej skupiał się na zapamiętaniu wspomnianego wzoru. Ot, dla lepszego zrozumienia tematu.
- Osobiście w walce bardziej cenię możliwości improwizacji. Każde nowe narzędzie staram się do tego dostosować. - stwierdził, zaś jego lewa dłoń wskazała na Thalanosa. - A jak w twoim przypadku?
- Jestem pewien przekonania, że walka nie ma sensu. - zaśmiał się mężczyzna. - Jeżeli ktoś wie, że przegra, to nie zaatakuje. Jeżeli ktoś wie, że wygra, to znaczy, że ty przegrasz. - zaprezentował banalną logikę. - Oczywiście zawsze ktoś może być w błędzie, ale po co to sprawdzać?
- Przekonania to jedno, faktyczne rozwiązywanie konfliktów - coś znacznie innego. - Vengaza westchnął, spoglądając w przeszłość. Gdyby człowieka osądzano po jego przekonaniach i próbach, z pewnością ciągle byłby członkiem straży królewskiej, nie zaś drugim generałem Membry.
- I jakie to konflikty rozwiązuje mord? - spytał uśmiechając się Thalanos. - Podaj mi jakiś przykład.
- Ktoś może być świadom jakiegoś sekretu, pomimo tego, że nie powinien. - Sychea odpowiedział krótko i zwięźle. Jego granatowe oczy wbiły się w rozmówcę. Tym razem był śmiertelnie poważny.
- Hmm...to może ktoś powinien się lepiej nauczyć ich ukrywania? Albo chociaż kłamania. - zaproponował swoje rozwiązanie Thalanos. - Wtedy znów, jeżeli masz sekret który wymaga mordu, to raczej nie sekret jest problemem, ale jego źródło. - podarował swoją opinię, niezwykle szeroko się uśmiechając. - Na dzisiaj chyba skończymy. Po prostu, poczaruj sobie. Nikt tych piwnic nie używa, o ile nie zrzucisz sobie pałacu na głowę to będzie dobrze. - polecił, odwracając się na pięcie i kierując w stronę schodów.

***

Daemonius siedział w swoim pokoju, ponownie zatopiony w papierach. Jego stół obłożony był opalami. Nic się nie zmieniło w jego postawie, chociaż z drugiej strony miał na twarzy maskę, która sporo w nim ukrywała. Był jednak jeden mały, odmienny szczegół. Również miał na palcu pierścień, niemal identyczny do tego, który miał Sychea. Czyżby książę się rozkręcił?
-I jak tam nasza straż? - spytał Daemonius z zainteresowaniem podnosząc wzrok na Vengazę.
- Staram się przekazać im chociaż trochę moich umiejętności. - westchnął, wspominając żałosny popis możliwości swych podkomendnych. Większość, czy raczej wszyscy nie mieli w sobie tego, co pozwalało zrzucić mocarne łańcuchy konwencji i zmieniać świat.
- Mhm… - przytaknął kiwnięciem głowy Daemonius. - Planujesz jakieś zmiany w jej funkcjonowaniu, czy obecnie sprawdza się tak, jak należy? - zapytał.
- Możliwe, że eksperymentalnie zmienię rozstawienie poszczególnych patroli - odparł krótko, ciętym głosem. Był świadom obecnych ograniczeń swych pozycji, a póki co miał lepsze rzeczy do roboty niż zasypywanie Daemoniusa fałszywymi raportami o zmianach, aż temu znudzi się nadzór.
- Dobrze. Śmiało. - wzruszył ramionami Deamonius. - Jak najbardziej nie lubię cię, to zostaje niezmienne. - mężczyzna wstał z miejsca, wyraźnie nie lubiąc siedzenia przed kimś. - Ale nie było do tej pory żadnych skarg na funkcjonowanie straży, przez co nie mogę się do ciebie doczepić. Po prostu rób tak dalej, a nikt nie będzie miał problemów.
- Pałamy do siebie wzajemną miłością. - Vengaza uśmiechnął się, wyciągając dłoń przed siebie. Rozłożył ją, by po chwili powoli zaciskać każdy z palców.
- Nie drażnij mnie, a może dany ci czas sprawi, że mnie polubisz - stwierdził. Lubił stać, gdy inni siedzieli. Nie było to zbyt chwalebne, jednak wolał na nich patrzeć z góry. W ten sposób mógł lepiej obserwować ich reakcje. Gdy Vengaza wspominał o czasie, bez szczególnego powodu zacisnął dłoń w pięść.
-Oh, częściowo już lubię. Zwłaszcza twoją paranoję. - skomentował Daemonius. - Doprawdy, każda nasza pogawędka przypomina mi, że dostałem rolę pierwszego generała tylko dlatego, że jestem mądrzejszy niż silniejszy.
- Możesz po prostu uznać, że staram się spełniać wasze oczekiwania, przynajmniej gdy chodzi o mój sposób bycia. - stwierdził, wspominając jak kończyło się każde z chociaż delikatnie zabarwionych manierami wystąpień.
-Nie jesteś ani interesujący, ani o niczym interesującym nie mówisz. - podsumował rozmówcę Daemonius. - Spróbuj zrobić coś interesownego, i sprawdź co cię czeka za drzwami. - wyprosił go.
- Tobie również życzę miłego dnia - stwierdził, obracając się na pięcie. Powoli ruszył w kierunku wyjścia, machając dłonią przyszłemu przeciwnikowi.

***

Wizyty u księcia były dla Sychea nie tyle powinnością co obowiązkiem. Do stopnia w którym ciężko było stwierdzić, czy między dwójką któregoś dnia nie dojdzie do wymiany “dzieńdobry-dowidzenia”. Zwłaszcza z uwagi na niedbałość samego księcia.
Tym razem również przyjął Vengazę siedząc na tronie, chociaż jego pozycja była nieco bardziej poważniejsza. Czyżby chciał oddać Vengazie minimum respektu? Ciężko stwierdzić. Książę oparł głowę na jednej dłoni, oczekując na ukłon i przemówienie przez Vengazę.
Sychea od niechcenia pochylił nieco głowę. Jego oczy zatrzymały się na pierścieniu. Był niezmiernie ciekaw, czy jego podejrzenia mają chociaż ziarnko prawdy.
- Jakże mija ci dzień, książe? - zapytał.
- Dość intrygująco. - przyznał książę. - Od dawna słyszałem szepty urzędników na twój temat. W końcu z ciekawości spytałem Daemoniusa “Jak Vengaza wylegitymował swoje pochodzenie”? - zaczął mówić książę, głosem jednak delikatnie monotonnym. Brakiem ukłonu nie przejął się w ogóle. Może już przywykł? - Odparł “Spytał Vengazę. Moim słowm wiary nie dasz.” Toteż muszę ciekawość zaspokoić: Skąd jesteś i co robiłeś, nim wyzwałeś poprzedniego kundla z gwardii?
- Odpowiem więc w ten sam sposób, w jaki zaszczyciłem pierwszego generała. - odparł, rozkładając ręce na boki. Uniósł głowę, wbijając swój wzrok w księcia. Był ciekaw, co, poza intrygującym kamieniem będącym centrum mutacji, sprawia że utrzymuje swoje stanowisko.
- Sam fakt tego, że jestem niewiadomą, to dowód na brak kompetenecji odpowiednich służb - stwierdził, biorąc głębszy oddech. Na jego twarzy pojawił się prowokacyjny uśmiech. - Już samo to, że istnieją osobnicy jak ja, napawa człowieka chęcią wprowadzenia zmian - dodał po chwili.
- Aaah! - Amethystus klasnął rękoma. - Jesteś kundlem z niewoli. W sumie jak się z łańcuchów wybiłeś i doszedłeś aż do stolicy, to tłumaczy jak dałeś radę wywalczyć pozycję generała. - zadziwił się poniekąd książę. Dość żywo. - chociaż było w okół ciebie dość dużo zamieszania, jak na niewolnika.
- W takim razie powinieneś zamienić miejscami całą obecną straż z niewolnikami. - uśmiech na ustach Vengazy rozszerzył się jeszcze bardziej. Póki co wolał pozostawić księcia w błogiej nieświadomości. Jeszcze tylko kilka dni…
- A przynajmniej wysłać ich, w trybie natychmiastowym, na kilkutygodniowy trening pod przykrywką niewolników. - dodał.
- Sugerujesz, że są aż tak zdolni? Jesteś pierwszym raportem o ucieczce niewolnika, jaki doszedł moich uszu. Może i coś zostało zatajone, ale koniec końców… - wzruszył ramionami - Jeżeli budowle pojawiają się tam gdzie chcę i takie jak chcę, to niewola działa jak powinna.
- Drogi książe, nie chodzi mi o pracę niewolniczą - Sychea gwałtownie spoważniał, jakby właśnie przypominał sobie fakty z jego wyimaginowanej przeszłości.
- Raczej o płynący z niej hart i wiarę w samego siebie. Tego brakuje prawie wszystkim pracownikom pałacu - dodał.
-Phew. Ostatnie czego potrzebuję, to armia ludzi pewnych własnej wartości. - porada niezbyt spodobała się Amethystusowi. - Co chwila pojawiałby się jakiś pajac pewny, że może przejąć tron albo pozycję jakiegoś generała. Upadlibyśmy od środka.
- Moją rolą jest to, by książe nie musiał się nimi martwić. - Vengaza rozłożył ręce na boki, prezentując swą własną sylwetkę. Prowokujący uśmiech nie znikał z jego twarzy na wystarczająco długo, by stwierdzić że nie jest to jego domyślna ekspresja.
-W takim razie pilnuj aby ich zapał nie był zbyt duży. Jak tak cię to kole, to możesz szukać metod. Bylebym nie zobaczył jak ten pałac zmienia się w arenę. - westchnął. - Coś poza tym?
- Książe, czy miałbyś coś przeciwko urządzeniu turnieju straży, którego przegrani zasilą niesamowitą armię robotników tworzących dobrobyt? - zapytał, drążąc dalej temat. - Oczywiście wszystko ku naszej uciesze i chwale królestwa - wytłumaczył swe zapędy.
Książę zacisnął brwii, głęboce nieprzekonany w słowa Sychea. - Zaczynam podwarzać twoje kompetencje, Vengaza. Jeżeli każemy naszej straży się wybijać i ją demotywować, kto będzie nas bronił? - spytał. - Dostałeś straż po to, aby pilnować jej gotowości i poprawności stanu, nie po to, aby ją zmniejszać. Mam nadzieję, że to pierwsza i ostatnia tak głupia propozycja.
- Widziałem jak walczą. - Vengaza odpowiedział równie krótko. Jego dłonie opadły wzdłuż tułowia, a on spoglądał na przyszły pokarm dla tutejszych robaków. - Wie książe ilu przykuło moją uwagę? - zapytał.
-Pozytywną czy negatywną? - dopytał książę. - Jeżeli się nie spisują, to twój obowiązek, aby zrobić z nich porządne wojsko.
- A jednak kwestionujesz mój sposób, który da im motywację do zmian. - Vengaza stwierdził stanowczo.
-Bo jest on przepełniony kretynizmem. Jednak dobrze, że postawiłem nad tobą Daemoniusa. - stwierdził książę. - Nie ufał ci i miał ku temu podstawy. Zejdź mi z oczu, póki jeszcze panuję nad sobą. - rozkazał.
- Zadziwiasz mnie książe. - Vengaza był wyraźnie zasmucony. Gdzie wspaniała, bezwględna Membra o której tyle słyszał?

***

Druga wizyta u Thalanosa odbyła się tam gdzie wcześniej. Arcymag był w dość dobrym humorze. Powitał Sychea, dał mu filiżankę herbaty. Tak jak poprzednio, nie śpieszył się z nauką. - Jak tam twoje pierwsze wrażenia, w korzystaniu z magii? - spytał spokojnie. - Wydaje się ciekawa?
- Napewno jest to coś, co zmienia pogląd na świat - Vengaza uśmiechnął się, emanując pewnością siebie. Nie bał się nowych głębi, był z nich niezmiernie zadowolony. Mógł panować nad jeszcze szerszym swiatem.
Thalanos skinął głową. - Magia, to w zasadzie zwykłe narzędzie. Zdecydowanie nie jest tak mistyczna jak się wydaje. - przyznał. - Ostatnio robiliśmy coś kreatywnego, ale dzisiaj wracamy do podstaw. - Thalanos wyciągnął przed siebie swój kostur. Po chwili zaczął on płonąć. - Standardowo magii używamy wkładając klejnoty w przedmioty. Jeżeli wyciągamy ją z własnego ciała, nie ma ku temu problemów. - wyjaśnił. - Nie jest to wiele inne od zwykłego użytku, ale musisz pamiętać, że magia nie przewodzi przez ubiór i tym podobne. Jest to po części powód takiego a nie innego uzbrojenia membrańczyków.
- Coś kreatywnego? Co masz na myśli? - dwa krótkie pytania wypłynęły z ust Vengazy. Jego dłoń sięgnęła po filiżankę herbaty, delikatnie bawiąc się wrażeniami ofiarowanymi przez fakturę porcelany.
Thalanos uśmiechnął się. - Ostatni typ magii wymagał dwóch bądź trzech komponentów. Formy, zakrzywienia i komendy. Ten właściwie nie wymaga żadnej, wystarczy uwolnić energię. - wytłumaczył, gdy kostur zgasł. - Formę dyktuje nasz przedmiot, komendę to co z nim zrobimy. Dzięki temu to zastosowanie magii jest często samo w sobie nieco silniejsze. Nie tracimy energii w procesie czarowania.
- Czy to jeszcze szybszy sposób czarowania? - zapytał, unosząc filiżankę do ust. Ciecz delikatnie muskała jego usta, a on bawił się smakiem substancji. Chociaż trochę przypomniała mu dom...
Thalanos wzruszył ramionami. - Teoretycznie. Uwolnienie magii na jakiś przedmiot to moment. Z drugiej strony ciśnienie kulą ognia to dwa ruchy dla czarodzieja. Na pewno jest to szybsze od czarowania. Zdecydowanie. - przytaknął.
- Jak wpłynąć na właściwości przedmiotu, by ten zadziałał w upragniony przez nas sposób? - kolejne pytanie wypłynęło z ust Vengazy. Przez jego twarz przemknął smutek spowodowany wizją rozstania z jego wiernym stalowym kompanem.
-W sensie? - zdziwił się Thalanos. - Tak jak mówię, zwyczajnie przesyłasz magię, a jej standardowy efekt na nią oddziałuję. Nie wiem konkretnie, jaki jest twój element. Reszta zależy od czynności, tego co przedmiotem zrobisz.
- Ah - westchnął Vengaza. Odstawił filiżankę, a jego dłoń delikatnie drapała podbródek.
- Czyli, zakładając użycie tej techniki z dwoma różnymi mieczami - efekt będzie ten sam? - zapytał.
Mężczyzna przytaknął skinieniem głowy. - Najprawdopodobniej tak. Różnica w kształcie czy masie może nieco wpłynąć na efekt, oczywiście, ale ogólna zasada funkcjonowania tego typu zaklęcia będzie identyczna.
- Czy istnieje coś w rodzaju hybrydy? - zapytał, nie będąc do końca pewnym, jaka wizja przyświeca jego słowom. Cóż… To nie on był tutaj specjalistą.
- Czego z czym? - spytał Thalanos. - Masz dziwny zwyczaj unikania rozbudowanych wypowiedzi. - zaśmiał się.
- Obu typów magii, wykorzystywania katalizatora, oraz ewentualnych komend - rozszerzył swój koncept. Jego dłoń po raz kolejny znalazła się na uszku filiżanki.
Thalanos pokiwał głową w zaprzeczeniu. - Niestety nie. Niemożna używać komend poprzez pośredników. Jedyna cokolwiek podobna idea to pobieranie magii z przedmiotu, aby zmienić ją w zaklęcie. Ale to jest raczej odwrotność użytkowania ferramenckiego, niż cokolwiek innego.
- No tak, dziękuję za informacje - Vengaza dopił filiżankę, wstał i uśmiechnął się szeroko.
- Byłem zaszczycony - obrócił się na pięcie i udał się kontynuować swój prywatny trening.
Thalanos wzruszył ramionami. - No...dobra? - możliwe, że poczuł się zignorowany. Z drugiej strony, nie przestał się uśmiechać. Kto wie, czy w ogóle się przejął?

***
Sychea był rozbawiony. Ktoś śmiał rzucić mu wyzwanie. Jedynemu niewyzwolonemu Membrańczykowi, który był gotów walczyć i zwyciężać z pełnoprawnymi krajanami. Dzięki kilku przyjemnym zbiegom okoliczności, których sprawcy zdawali sie nie mieć zbyt dobrych intencji, zdołał on zająć zasczytną pozycję drugiego wielkiego generała Membry, mając przed sobą tylko Ametysthusa.
Uśmiech nie schodził z twarzy długowłosego młodzieńca. Pewny siebie spoglądał to na swoją ogromną katanę, to na przeciwnika. Spojrzał na zgromadzonych towarzyszy pracy, pomachał im, jak dziecko, które właśnie zostało wypuszczone na plac zabaw. Pomimo wątpliwej popularności Vengazy, mało kto miał wątpliwości co do wyniku tej walki. Przecież wygrał z Anu posiadając tylko rozpadający się diament, oraz wątpliwej jakości kryształ. Teraz zaś był na utrzymaniu króla, posiadał dostęp do jego zbiorów. W praktyce sprowadzało to nałożone na niego bariery do tych otaczających jego wyobraźnię. Nowy predendent nie mógł jednak wiedzieć o tym, że chłopak trenuje każdego dnia, często więcej niż raz.
- Więc, Hierro, cóż nie podoba ci się w naszym świecie? - Sychea mówił aż nazbyt spokojnym głosem. Zwłaszcza, jeśli miało to być pierwsze starcie na jego nowym stanowisku. Nie potrafił zrównać się do poziomu swego przeciwnika. Był zbyt świadomy swojej wartości, czy raczej, zbyt pewny swej przewagi. Powoli wyciągnął lewą dłoń przed siebie, gestem zapraszając pretendenta to rozmowy.
- Mów, niech twe słowa rozbżmieją, niechaj będą ostatnim, co pozostanie po twej nędznej istocie - słowa szatyna miały pełnić rolę wątpliwej zachęty.
- To Ty mi przeszkadzasz!- głos starca rozbrzmiał po całym dziedzińcu. Nawet Vengaza musiał przyznać mu siłę jego słów. Nie było to nic, co mogłoby przyprawić długowłosego o nawet najmniejsze ilości strachu. A jednak zaczynał respektować swego przeciwnika o długich siwych włosach i brodzie tego samego koloru. Majestatyczna postawa, pomimo wieku, wskazywała na wspaniałe korzenie. Może był… lwem? Jeśli tak, to z pewnością wykorzystywał głównie skuteczną, acz niesamowicie prymitywną siłę fizyczną.
Sychea rozluźnił się jeszcze jeszcze bardziej. Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech. Wziął głębszy wdech powietrza, a gdy życiodajna substancja przemykała przez jego ciało on… jakby zniknął.
W praktyce jednak było to zbyt optymistyczne określenie. Nie miał przecież nadprzyrodzonych mocy, a pomimo pierwszych zajęć u Thalanosa nie był również magikiem. Mężczyzna mógł więc tylko wykorzystywać sposób, w jaki działała ludzka percepcja. Tworzyć coś na wzór iluzji, intrygującego zjawiaska.
Nim wystartował, cała jego sylwetka znalazła się zaskakująco blisko ziemi. Przyśpieszenie grawitacyjne nadało ułamek startowej prędkości, a on spróbował przekształcić ją w prezent dla lwiego przeciwnika.
Całość nie była jednak tak łatwa, a żadna walka nie szła zgodnie z planem byłego strażnika królewskiego. Starzec nagle rozrósł się, stając się większy niemalże o połowę. Jeden z pierścieni na jego prawej dłoni rozbłysł, zapewne za sprawą aktywacji klejnotu. Całe ramię rozbłysnęło, by po chwili zostać wbite w ziemię.
Najbliższe kilkanaście metrów odczuło wstrząsy spowodowane siłą jednego uderzenia. Na twarzach zasiadających na wygodnej kanapie ze skóry jakiegoś drapieżnika generałów pojawiły się szerokie uśmieszki. Jedynie Scout była bardziej zaintrygowana niż uradowana z racji potencjału starca. Cóż, Vengaza nie miał powodów by dziwić się większości jego towarzyszy - nie był zbyt przyjemnym osobnikiem. Właściwie, nie obchodziło go ich zdanie. Miał robić swoje do przewrotu, a wtedy zagrać wszystkie karty by zyskać możliwie dużo.
Fala uderzeniowa, której epicentrum był coraz bardziej żółtawy starzec, odrzuciła szarżującego nań szatyna. Ten zaś wykonał salto w tył, by zgrabnie wylądować na wciąż trzęsącej się ziemi.
W miejscu, w którym wcześniej znajdował się lwi starzec, pozostawała tylko popękana ziemia. Wielka niczym czołg postura szarżowała teraz na Sycheę. Gdy odległość wynosiła tylko kilka metrów, atakujący wybił się, zaś jego bark zdawał się być pociskiem przeciwpancernym...
Vengaza wyskoczył, najwyraźniej skupiając się tylko na unikaniu przeciwnika. Dzierżąca oodachi dłoń wypuścił z siebie nieco krwi, która posłusznie rozpoczęła otaczanie powierzchni ostrza. To jednak był tylko dodatek, głównym aspektem tej chwili był znajdujący się kilkadziesiąt centymetrów nad ludzkim pociskiem Sychea, właśnie kończący rotację wynikającą z salta w przód. Gdy jego noga wbiła się między łopatki przeciwnika, całe otoczenie wypełniło się odgłosem zderzenia. Najwyraźniej siła szatyna była wystarczająco duża, by przeciwnik zaledwie metr dalej został wbity w ziemię.
Uniwersum chciało, by zbliżający się do kresu swego życia starzec wylądował w tym samym miejscu, w którym kilka dni wcześniej Anu przyjmował potężne opadające kopnięcie przesądzające na dłuższą metę losy poprzedniego pojedynku.
-Już na ziemi? Czyżbyś znał swoje miejsce? - Vengaza zaśmiał się, czekając aż przeciwnik wstanie. Po raz pierwszy miał sparing partnera, co więcej, miał on wszelkie podstawy, by sądzić że walka ta toczy się na śmierć i życie. Co bardziej motywuje od żądzy mordu przeciwnika? Nic, z wyjątkiem strachu o swoje własne dobro.
-Rawr! - silny, zwierzęcy ryk rozbrzmiał, gdy przeciwnik rozpoczął kolejną szarżę. Wydawało się, że nie odczuwał żadnych ran, prędkość ataku była dokładnie taka sama.
Zbyt mała.
Po raz kolejny salto nad jego głową sprawiło, że wbił się nie w przeciwnika, lecz w ziemię. Tym razem jednak wstał jeszcze szybciej, nie wymagając dodatkowej zachęty.
- Lion's Fang! - wrzasnął, wyprowadzając pojedyncze uderzenie pięścią. Proste, lecz nie pozbawione techniki. Całe ciało olbrzyma pracowało na to jedno uderzenie, począwszy od nóg, na wyprowadzającej uderzenie dłoni kończąc. Był to ruch, który podkreślał nic innego, jak tylko siłę wieku. Raz za razem wykonywane uderzenie stawało się coraz lepsze, by w końcu osiągnąć perfekcję.
Potężna fala powietrza złamała względną stagnację pola bitwy, zaś nawet refleks Vengazy nie wystarczył, by w pełni uniknąć tego uderzenia. Lewa ręka nie zdążyła zejść z linii nie tyle uderzenia, co raczej strzału, a sekundę później wszystkie znajdujące się w niej kości były pogruchotane. Zwisała bezwładnie przy boku generała, psując jego wizerunek. Nawet znajdująca się kilkanaście metrów dalej ściana została przebita na wylot. Z pełniącej rolę loży szyderców kanapy rozległy się pomruki zadowolenia.
Chyba właśnie to było źródłem nie tyle złości, co raczej ekscytacji Sychey. W końcu czuł ból. To była prawdziwa walka, nie byle trening. Mógł naprawdę zniszczyć swego przeciwnika. Zdominować go.
Cała spływająca z pogruchotanej ręki krew zaczynała otaczać ostrze, wzmacniając wszystkie jego aspekty. Lew jednak nie zamierzał czekać, jego sylwetka urosła jeszcze trochę, zaś niegdyś siwe włosy zdawały się być coraz bardziej złote, przypominające futro. - Lion's Death Charge! - krzyczał szarżujący przeciwnik.
Sychea był pewien. Jeśli nie zdoła uniknąć tego uderzenia, równie dobrze może popełnić seppuku. Stał w bezruchu, skupiając się na żądzy mordu przeciwnika. W każdym ułamku sekundy próbował przewidzieć następny. Wyciągnął przed siebie ostrze, odskoczył w odpowiednim momencie, zaś przez plac przemknął potężny krzyk.
- Domination! - fala uderzeniowa wystrzeliła z ostrza Vengazy równolegle z jego głosem. Moment, w którym ta zetknęła się z lwem był ostatnim, który miał znaczenie.
Na ziemi bezwałdnie upadły dwie części pretendenta, a Sychea otwierał już flakonik "daru".
 
Zajcu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172